Można
wiele mówić, ale nie rozmawiać. Słowo jest słowu nadzwyczaj
nierówne. To emocje odzwierciedlają prawdziwe intencje. Przez
następne kilka dni Patrick i Veronica wymieniali wiele słów, ani
razu jednak nie odbyli prawdziwej rozmowy. Żadne z nich nie miało
na to ochoty. Starali się omijać szerokim łukiem wszystkie wioski
oraz osady ludzki. Kilka razy natknęli się na upadłych, których
Veronica zabiła z zatrważającą łatwością. W sprawie walki nie
dawała dojść do głosu Patrickowi. Nie słuchała jego porad także
w innych kwestiach. Ich zapasy wody zaczęły zaczęły się kurczyć.
Zmuszeni zostali do korzystania z zasobów ostatniego,
wczesnowiosennego śniegu. Zamiast zużywać prowiant, którego także
zostały niewielkie pokłady, starali się częściej polować. Spali
krótko, przez większość dnia i nocy podróżowali w kierunku
stolicy Południowego Królestwa – Anuki. W końcu dane było im ją
zobaczyć. Podczas wyprawy do świata Aliudów Patrick wielokrotnie
nie podejrzewał, że dane mu będzie ujrzeć to miasto ponownie. Nie
mijał się wiele z prawdą. Dojrzawszy Anuki, posępny mur i
rysujące się wyraźnie na wzgórzu potężne wieże odniósł
wrażenie, że znajduje się w tym miejscu po raz pierwszy. Niewiele
pozostało po dawnej świetności stolicy. Po ataku miasto stało się
całkiem opuszczone, pozostali w nim jedynie ludzie nie mający nic
do stracenia, pewnie niepełni zdrowych zmysłów, bo w okolicy roiło
się od potworów. Tutaj, między wzgórzami, panowały inne warunki
pogodowe. Na uliczkach zalegało mniej białego puchu, było znacznie
cieplej, choć nadal mroźnie. Po przejściu przez wyważoną z
zawiasów bramę, nie spostrzegł swojej rodzinnej okolicy. Szkielety
pustych domostw łypały na nich mrocznymi wnętrzami, jakby
zapraszając do poznania ich historii. Niebywałe jak wielkie miasto
może przeobrazić się pustkowie w tak krótkim czasie. Imperium
człowieka? Nie czynią go zatem budynki, wynalazki ani kultura, a
sami ludzie. Samotny wiatr świszczał w uliczkach, trzaskając
drzwiami i porywając w powietrze śmieci - ucząc latać zapomniane
własności mieszkańców. Przy wjeździe do miasta, na murze, ktoś
przybił tabliczkę z ostrzeżeniem o złych duchach. Dziwne, że w
świecie, w którym na prawdę istniały złowrogie, magiczne potwory
to człowiek człowiekowi wyrządził najokrutniejszą krzywdę.
Anuki było pomnikiem tej tragedii.
„I
jej początkiem.”
Po
przekroczeniu bramy miasta, zsiedli z konia. Dalej, prowadząc go za
wodzy, stąpali cicho, z niepokojem rozglądając się na boki.
-
Nie uważasz, że już czas, abyś powiedziała mi, czego dokładnie
szukasz? - zagaił coraz bardziej zniecierpliwiony Patrick.
Nie
patrzył w stronę towarzyszki. W myślach wciąż była dla niego
dawną Veronicą, gdy tylko na nią zerknął, obraz ciepła
rozpływał się na rzecz odrazy i czegoś, co Patrick bał się
nazwać strachem.
-
"Szukasz"? Myślałam, że chciałeś mi pomóc - odparła
krótko.
-
Nie wiem, czy można to tak nazwać. Zważywszy, że uważasz mnie za
zbędny balast.
-
Kto ci to powiedział? - prychnęła.
-
Nikt nie musiał. Od początku się tak zachowujesz.
-
Nie musiałeś ze mną iść.
-
Bo co? Swoją obecnością ograniczam Ci pole do popisu nowymi
zdolnościami?
Zaśmiał
się, lecz w jego głosie nie było choćby krzty radości, raczej
sam jad, obrzydzenie.
-
Laboratorium, archiwum.
-
Co?
-
Odpowiedź na twoje zmartwienia. Zmierzam do laboratorium,
archiwum... Zamierzam odwiedzić kilka miejsc.
-
I co takiego chcesz tam niby znaleźć?
-
Już ci mówiłam.
-
Ach, no tak! P r a w d ę. Zachwycające! - rzucił sarkastycznie.
-
W pierwsze dni, gdy k t o ś ściągnął mnie siłą do tego
świata, Victor wspomniał mi, że w Anuki znajduje się tak zwany
Departament Rozwoju, w którym mieszczą się laboratoria i archiwa.
-
Tak... to prawda.
Patrick
zastanowił się przez chwilę.
-
Ale dotyczą one bardziej gospodarki. Nie znajdziesz tam nic tajnego
ani zachwycającego. Ustalano tam strategię postępu miasta na
najbardziej fundamentalnych szczeblach.
-
Co masz na myśli? - wydawała się nie słuchać jego docinek.
-
Analiza wielkości plonów, powodu niżów demograficznych i inne
pierdoły. Nie mów mi tylko, że tego szukasz. Takimi informacjami
wojny nie wygrasz.
-
Gdzieś mam waszą wojnę.
Zatrzymała
się, zawiesiwszy wzrok w przestrzeni.
-
Nie uważasz, że to dziwne? Sam powiedz, ile razy przeszukiwaliśmy
bibliotekę we wszystkich możliwych działach, a mimo to nic nie
znaleźliśmy.
-
Mówisz o sprawie twojej specjalizacji? O tym, że jesteś pierwszą
dziewczyną, która została wojowniczką?
-
Nie tylko o tym. Chodzi mi głównie o Atriów.
Szatyn
ogarnął towarzyszkę spojrzeniem pełnym wątpliwości.
-
No?
-
Przecież istnieją! Nawet, jeśli społeczeństwo nic o nich nie
wie, nie zmienia to tego faktu.
Podrapała
się po karku, wbijając wzrok w ziemię.
-
W bibliotece nic o nich nie było.
-
Oprócz legendy o "Niebieskim Diable".
-
I tak nikt by w nią nie uwierzył. To bajka - ucięła temat. -
Gdzieś jakieś informacje na ich temat muszą być składowane. Nie
wiem, kto jest przeciwnikiem Atriów, nie wiem, kto ich morduje. Ale
jeśli jest to ktoś z Południowego Królestwa, z Anuki, dobrze
schował dane na temat Atriów i podejrzewam, że gospodarka i niż
demograficzny mogą być dla tego niezłą przykrywką.
-
Żartujesz? Przeszłaś taki kawał drogi tylko dla głupich
podejrzeń?
-
Gdzie indziej miałabym szukać?
-
Nawet, jeśli coś najdziesz... Po co ci to teraz? Po wszystkim? Mamy
wojnę.
-
Nie rozumiesz, że życie wszystkich Atriów jest wciąż zagrożone?
Nieistotne, czy trwa wojna, oni wciąż walczą o przeżycie.
-
I mam rozumieć, że tak nagle się o nich zatroszczyłaś? Nie
wmówisz mi, że działasz bezinteresownie. „Zabrali mojego
Specullo, niech to nie stanie się innym!”, tak? Nie uwierzę, że
o to ci chodzi, tym bardziej, że kilka dni temu sama przyznałaś,
że każdy jest egoistą. Poza tym... Vera, nie wszyscy są niewinni.
-
Co ty w ogóle mówisz! - wybuchnęła.
-
Zajmujesz się tą sprawą, bo sama jesteś Atriem. Robisz to tylko
dla siebie i swojego Specullo.
Veronica
spojrzała wściekłym wzrokiem na chłopaka. Chciała wykrzyczeć
Patrickowi w twarz wszystko to, co truło jej serce. Jednocześnie
obawiała się, że wybuch złości może doprowadzić do uwolnienia
jej mocy. Nie chciała przecież zrobić krzywdy kolejnej bliskiej
osobie. Teraz, gdy w końcu znalazła trop do zrozumienia, kim tak
naprawdę jest oraz sposobu na przywrócenie Sofii, jej przyjaciel
zarzucał jej egoizm oraz to, że ratuje niebezpiecznych morderców,
zbirów. Zacisnęła więc mocno zacisnęła zęby, aż do bólu, aby
żadne prawdziwe słowo nie znalazło drogi na świat.
-
Nikt nie każde ci tu być.
Każde
słowo wydukała, z wielkim trudem podmieniając słowa, które tak
naprawdę miała ochotę wypowiedzieć. Poczuła się trochę, jakby
zdradziła samą siebie.
-
Wiesz... Słyszałem to już wiele razy. I nie dam się nabrać.
Potrzebujesz mnie i chciałaś, żebym z tobą poszedł od samego
początku.
-
O czym ty mówisz? W walce radzę sobie sama!
-
Oj tak! Widziałem, przy ruinach, gdy zamordowałaś bezbronnego
wieśniaka!
Jego
pierś unosiła się i opadała szybko, pięści były zaciśnięte,
usta wykrzywione w bolesnym grymasie.
-
Przyznaj, że nie wiesz, gdzie dokładnie znajduje się Departament
Rozwoju. Beze mnie będziesz go szukać cały dzień, a...
-
Czyli zamierzasz się wycofać?
-
Czyli nie zmierzasz mnie nawet do końca wysłuchać? Ha! Wiedziałem.
Tylko do tego byłem ci potrzebny. Gdyby nie to, że urodziłem się
w tym mieście, zostawiłabyś mnie w tym lesie rannego na pożarcie
ghulom.
Veronica,
zwilżywszy końcówką języka wysuszone wargi, nic nie
odpowiedziała. Wiele wysiłku kosztowała ją ta cisza. W końcu
milczenie jest złotem. Słowa Patricka nie powodowały już
wściekłości. Raniły Veronicę do żywego, trafiały w najczulszy
punkt. Nie słyszała nigdy bardziej przykrych rzeczy, co raniło tym
bardziej ze względu na nadawcę. Patrick wypomniał jej stratę
Sofii, obcość związaną z byciem Atriem, nazwał ją morderczynią,
zauważył niewinną krew na jej rękach. Gdzieś w głębi Veronica
łudziła się, że myśl o zabraniu ze sobą Patricka miała ważny
powód pojawienia się w jej myślach. Od początku widziała w nim
szansę, nadzieję na pozostanie tym, kim była kiedyś. Patrick
towarzyszył jej na początku, jego obecność mogła pomóc Veronice
nie degradować pod naporem Energii. Teraz Patrick postawił sprawę
jasno. Chodziło o nią. Zawsze i tylko o nią. Jej sprawy, cele,
dyktowane jej warunkami. Patrick był dla niej jedynie narzędziem.
-
Uważam, że jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, to nie jest na
to najlepsza pora. Nawet jeśli, możesz zapytać o to Dowódcę. Nie
wiesz, co możesz tam znaleźć.
-
Jesteś poważny? Nie mogę mu ufać! Założę się, że wiedział o
Atriach i nic z tym nie zrobił.
-
A skąd wiesz, że cokolwiek tam znajdziesz? Mogli zabrać dokumenty
zaraz po ataku. Prawdopodobne jest, że zostały zniszczone.
-
Nie przekonam się, dopóki sama nie zobaczę.
-
Cóż za determinacja.
-
Masz mi to za złe? - miała na myśli wszystko, co jej wypomniał.
-
Mam ci za złe, że przestajesz być człowiekiem. Przestajesz być
dawną sobą – ściszył głos.
-
Patrick! Ja właśnie chcę się dowiedzieć, kim jestem! Nie
rozumiesz tego? Chcę wiedzieć, czym jest moja moc i skąd się
wzięła.
-
W jakim celu?
-
Żeby móc się zmienić. Żeby ją lepiej kontrolować.
-
Póki co, sama pozwalasz, aby to ona kontrolowała ciebie.
Obszedł
konia i podszedł bliżej koleżanki. Położywszy jej dłonie na
ramionach, wyszeptał:
-
Mam złe przeczucia. Chodźmy do schronu. Może zapytasz o to
Dowódcę... albo Victora - poprawił się szybko, natrafiając na
sceptyczny wzrok wojowniczki - Przecież mu ufasz. Nie jest
bezpiecznie iść do miasta, a Departament znajduje się prawie w
samym jego centrum.
-
Powiedz mi, gdzie.
-
Veronica... - jęknął. - Opamiętaj się, proszę.
-
Jeśli nie chcesz, nie mów. Dla mnie to kwestia jednego popołudnia.
Ale skoro nie chcesz mi pomóc...
-
To ty nie chcesz dać sobie pomóc. Jak zwykle!
Milczeli,
wpatrując się w siebie nawzajem - chłopak ze zmarszczonym ze
zmartwienia czołem, dziewczyna z nieustępliwym wyrazem twarzy.
Szatyn zastanawiał się. Bliska mu osoba prosiła o coś, co jego
zdaniem nie powinno wyjść jej na dobre. Powinien jej zaufać i
pomóc, czy chronić przed nią samą i tym samym narazić się na
nienawiść? Nie tak postępują prawdziwi przyjaciele?
„Jak
można zaufać Atriowi? Kto obdarza zaufaniem potwora?”
-
Na zachód od głównego placu. Patrząc od strony Uniwersytetu,
jakieś trzy przecznice od runku. Masywny, szary budynek.
-
Nie idziesz ze mną?
-
Przykro mi - zdołał tylko wyszeptać.
Nie
był nawet pewien, czy Veronica usłyszała ostatnie zdanie. Z bólem
wypisanym na twarzy odsunął się od przyjaciółki. Czuł, jakby
była dla niego obcą osobą, czuł wzbierający się w nim wstręt.
Przypomniał sobie, że kiedyś sam traktował ją tak oschle, gdy
przyprowadził ją do tego świata. Czyżby teraz pokutował? Jakże
łatwo byłoby móc usprawiedliwić jakoś wszystko to, co dzieje
się dookoła. Nazwać niektóre rzeczy pokutą, inne nagrodą.
Niestety świat jest o wiele bardziej brutalny. Rodzi mnóstwo
pytań, a większość z nich pozostawia bez odpowiedzi. Można więc
czasem płakać i zgrzytać zębami, ale lepszego usprawiedliwienia
niż "bo tak" dla niektórych spraw się nie znajdzie.
-
Patrick?
Chłopak
zerknął przez ramię na Veronicę, chwytając lejce konia.
Podeszła uściskać go.
-
Dziękuję.
Przez
krótką chwilę, gdy trzymał ją w ramionach, starał się ścisnąć
ją jak najmocniej, jak najszczerzej, aby pękła na niej ta okropna
skorupa, zasłaniająca dawną Veronicę z dnia na dzień coraz
bardziej. Zanim dziewczyna zniknęła między szkieletami domów,
przez jeden, długi moment, wpatrywała się uporczywie w jego sarnie
oczy, jakby chciała mu zajrzeć prosto w duszę. Chłopak miał
przykre wrażenie, że widzi przyjaciółkę po raz ostatni. Mimo to
nie spojrzał za siebie, gdy, wskoczywszy na konia, oddalał się od
niej coraz dalej i dalej. Pozostało z nim jedynie kujące uczucie,
że popełnia błąd. Serce podpowiadało mu, że jedzie w przeciwnym
kierunku, do którego powinien dążyć. Stłumił jednak te obawy,
popędzając konia. Czuł się trochę winny, że zabrał Veronice
wierzchowca i większość i tak skromnych zapasów. On jednak
wyruszał w drogę przez dzikie tereny, ona zawsze mogła znaleźć
coś w mieście. Przejechał przez bramę, wyjechał na drogę
wywodzącą z miasta. Kilkaset metrów dalej, na dachu jednego z
budynków ujrzał upadłego. Potwór kulił się przy kominie,
obserwując otoczenie. Chłopakowi zdawało się jednak, że nie
został zauważony przez monstrum. On nie, ale co z Veronicą?
Skarcił sam siebie. W walce radziła sobie dużo lepiej niż on, nie
musiał się o nią martwić. Największym wrogiem były dla niej nie
potwory, a nieznane jej własne moce. Z bólem w piersi zmusił konia
do galopu w kierunku stacjonującego wojska. Wjechawszy pomiędzy
drzewa, przypomniał sobie groźbę Naila. Mężczyzna nazwał
Veronicę dezerterem, a to, że wojownik uciekł z nią, czyniło
uciekinierem także jego. Według jego obliczeń, miał dotrzeć do
schronu wcale nie później niż wsparcie od Wschodniego Królestwa.
Wojsko liczyło sobie wiele osób, większość stanowili piesi, a
były tam także wozy z wyposażeniem i bronią. Mimo że pokonał
dłuższą trasę, jeśli by się pospieszył, mógłby łatwiej
oczyścić się z zarzutów.
Po
kilku krótkich postojach, podczas których dawał odpocząć
wierzchowcowi, postanowił, że nie rozbije obozu na noc. Dzięki
temu po kilku godzinach od rozstania z Veronicą, pokonał już ponad
połowę drogi do schronu. Zadowolony, zarządził kolejny krótki
postój. Zeskoczył z konia, podprowadził go do niewielkiego
strumyka. Sam wyjął z juk kawałek suszonego mięsa i, żując je
powoli, zagłuszał donośne burczenie w żołądku, które dokuczało
mu od dłuższego czasu. Skrzywił się, gdy na języku poczuł słony
posmak przekąski. Wyjął więc z innej torby manierkę i pociągnął
chciwy haust wody. Krztusząc się napojem, nie usłyszał cichych
kroków skradającej się za jego plecami postaci.
***
Budynek
Departamentu Rozwoju wyróżniał się na tle innych i nie ulegało
wątpliwości, że został oszczędzony podczas zamachu na stolicę.
Jego masywne mury i małe okna, nieco niepasujące do szachulcowego
stylu większości domów, musiały skutecznie obronić wnętrze
przed destrukcyjną kulą mocy, która uderzyła w miasto. Veronica
zawahała się przed wejściem, gdy zobaczyła solidne drzwi bez
klamki. Domyśliła się, że chroni je kod, o którego znaczeniu nie
miała pojęcia. Początkowo nie chciała używać siły, wiedząc,
że trzask wybuchu może zwabić na miejsce upadłych, lub opryszków,
którzy w dalszym ciągu nie opuścili miasta. Nie miała jednak
wyboru, musiała dostać się do środka. Odsunęła się więc na
słuszną odległość, zanim posłała w kierunku wejścia do
budynku silną kulę mocy. Straciła na to trochę więcej Energii,
niż zamierzała. Rozległ się potężny huk. Skarciła siebie w
duchu. Zanim opadł pył, spowodowany wybuchem, biegła już w
kierunku budynku. Wejście zabarykadowała deską, którą znalazła
po wejściu. Nie miała to być solidna ochrona, mogła jednak
spowolnić ewentualnego napastnika. W środku panowały ciemności.
Otaczał ją swąd zgnilizny i lekka woń spalenizny. Szła więc po
omacku, otoczona gęstym, nieprzeniknionym dymem mieszającym się z
wściekłą ciemnością. Potknęła się niemal, gdy nastąpiła na
stopień. Schodek prowadził w dół. Zdecydowała się na
przywołanie niewielkiej kuli światła. Wypowiedziawszy odpowiednie
zaklęcie, zmrużyła powieki przed rażącym blaskiem. Kiedy
otworzyła oczy, zdusiła okrzyk przerażenia. Na schodach ktoś
leżał. Podbiegła do niego, wyciągając miecz z pochwy. Trąciwszy
ciało nogą, przekonała się, że nieznajomy nie mógł jej
zaatakować, jej obawy były bezzasadne. Nieboszczyk, pod wpływem
zbyt silnego ciosu, stoczył się po schodach na sam dół. Jego
upadek przywołała echo – kolejną, niekończącą się salwę
uderzeń. Veronica zaklęła. Zachowywała się zbyt nieostrożnie.
Postanowiła rozpocząć poszukiwania od dolnych pięter. Trzymając
się jedną ręką ściany, w drugiej wciąż dzierżąc miecz,
schodziła niespiesznie do wnętrza budynku, próbując uspokoić
łomoczące serce. Dotarłszy na najniższy poziom, nachyliła się
nad zwłokami. Pewnym szarpnięciem przechyliła nieboszczyka na
plecy. Odsunęła się gwałtownie, napotkawszy na wykrzywiony w bólu
grymas mężczyzny. Ubrany był w biały kitel, na piersi wisiały mu
potłuczone, małe okulary. Rzadkie włosy nieskutecznie próbowały
zakryć łysinę, kilkudniowy zarost nieestetycznie okrywał podgniłą
już szczękę umarlaka.
„Spieszył
się” – stwierdziła dziewczyna – „i nie zdążył. Siedział
tu od początku.”
Postanowiła
zostawić w spokoju zmarłego i skierowała się do dalszych
pomieszczeń. Ku swojemu zaskoczeniu, dotarła do obszernego
pomieszczenia, w którego centrum mieścił się piękny, czarny
fortepian. Instrumenty był bez wątpienia bardzo stary, jego
wykończenia były staranne, wyglądały luksusowo. Podłogę
pokrywały liczne odłamki szkła, fragmenty desek i gruba warstwa
kurzu. Sam budynek nie ucierpiał, jednak nie pozostał całkowicie
obojętny na wstrząsy ataku. Na podłodze zalegało wiele
pogniecionych kartek, zgubionych w chaosie, leżących bez ładu
pergaminów. Veronica westchnęła. Odnalezienie odpowiednich
dokumentów miało zająć jej wiele czasu. Wtedy jej wzrok natrafił
na kolejne drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Roztrącając
stopami kolejne odłamki, podeszła do wyjścia i pchnęła lekko
drewniane drzwi. Znalazła się w pokoju bez okien i zbędnych ozdób.
Ku swoim zdziwieniu zauważyła w migoczącym blasku kuli magii kilka
komputerów starej generacji, a także jeszcze więcej akt. Z
niepokojem zauważyła, że pod szafą, której półki uginały się
pod ciężarem dokumentów, zalegają skrzynki z niepokojącą
zawartością. Gdy tylko zdiagnozowała, że jej wnętrze stanowią
najprawdopodobniej materiały wybuchowe, wycofała się czym prędzej
z pomieszczenia komputerowego, wracając tyłem do pokoju z
fortepianem. Przez nieuwagę potknęła się o wystający panel,
upadając. Stęknęła cicho z bólu, kiedy, wstając, natrafił
dłonią na fragmenty potłuczonego szkła. Na wzburzoną warstwę
kurzu spadło kilka kropel krwi. Rana szybko jednak zabliźniła się,
nie pozostawiając po sobie nawet blizny.
„Cudowna
moc Atriów.”
Veronica
otrzepała szatę z brudu. Nie miała wiele czasu, stwierdziła,
ogarniając zmęczonym wzrokiem wszystkie kartki i pergaminy, płożące
się na ziemi. Dokumentami w zabezpieczonym pokoju zamierzała zająć
się w drugiej kolejności. Schyliła się po pierwszą, leżącą
najbliżej niej teczkę akt. Wyjęła z niej wypłowiałą nieco
kartkę, na której widniały drukowane litery.
„No
ładnie” – mruknęła do siebie w myślach. - „Mają komputery,
drukarki, które pewnie importują od Aliudów, ale ludziom wmawiają,
że nie mają z tamtym światem nic wspólnego.”
Zaczęła
przeglądać tekst. Dotyczył jakości zbiorów kilka lat temu na
terenie Anuki i okolic miasta. Według administratora, który
meldował o plonach, zwiększyły się one, choć nadal nie
stanowiły, jego zdaniem, całkowitych możliwości rolników.
Kolejne dokumenty wspominały o stosunku importu do eksportu pomiędzy
Królestwami Południowym i Wschodnim. Następne odnotowywały
ograniczenia w użytkowaniu portalów, później Veronica znów
natrafiła na informacje związane z gospodarką.
„Co,
jeśli Patrick miał rację i Departament Rozwoju miał być jedynie
nudną instytucją postępu gospodarczego i ekonomicznego państwa?
Wykluczone! Po co w takim razie ktoś miałby próbować wysadzić w
powietrze wszystkie akta? Może powinnam zacząć szukać w szafie w
pomieszczeniu z komputerami?”
Przedostała
się do pokoju obok. Sprawdziła stan komputerów. Okazały się
uszkodzone, bynajmniej wskutek ataku. Wyglądało to, jakby ktoś
celowo wyrządził im nieodwracalne szkody. Widok półek obleganych
przez materiały wybuchowe przyprawił Veronicę o gęsią skórkę.
Chciała już podejść bliżej i spróbować ostrożnie wyciągnąć
z szafy jedną z teczek, kiedy wpadła na intrygującą myśl.
Wycofała się do korytarza, torując sobie drogę przez złogi
kurzu. Podeszła do nieboszczyka, leżącego pod schodami i ponownie
oświetliła jego gnijące ciało blaskiem magii. Przyjrzała się
jego rękom, a w szczególności zaciśniętej w pośmiertnym tiku
dłoni. Dziewczyna z niesmakiem odchylała kolejne palce mężczyzny,
zalegające na jakimś przedmiocie. Członki nie chciały jednak tak
łatwo odstąpić. Gdy ze złością szarpnęła za kciuk, ten z
cichym mlaskiem oderwał się od reszty dłoni, pozostając w uścisku
Veronicy. Wojowniczka jęknęła, wyrzucając fragment ciała daleko
w ciemność. Usłyszała cichy pisk, by po chwili z mroku wyłonił
się opasły gryzoń, a za nim kolejny. Była pewna, że szczury
zamierzają posilić się zwłokami, gdy kierowały się w jej
stronę. One jednak zignorowały jej obecność, biegnąc dalej, do
góry po stopniach. Coś je wystraszyło?
Dla
dziewczyny nie sam trzask był najgorszy, a przeciągły pisk, który
szalał w jej umyśle tuż po wybuchu. Sufit zatrząsł się, na
ziemię spadły odłamki tynku, przysypując dziewczynę wraz z
nieboszczykiem.
„Huk
dochodził z pomieszczenia komputerowego” – Veronica nie miała
co do tego wątpliwości.
Szczególnie,
gdy po pozbieraniu się i przetarciu poranionej twarzy, dokładniej
przeszukała martwego mężczyznę. W jego pozbawionej kciuka dłoni
znalazła niewielki detonator. Pięknie. Krzyknęła co sił,
przeklinając samą siebie za nieuwagę. Hałas i tak nie miał
znaczenia – zwabił już pewnie wszystkie potwory z okolicy. Sama
dziewczyna czuła się, jakby straciła słuch, a wraz z nim
nadzieję, ponieważ większość akt uległa zniszczeniu. Jeszcze
raz przyjrzała się dokładniej martwemu mężczyźnie. Krzywił
się, jakby mógł po śmierci usłyszeć huk, w jego rysach
dostrzegła coś, co wyglądało jak cień triumfu.
„Niemożliwe!
Przecież to gnijący umarlak.”
Wstała,
chwiejąc się.
„Co
takiego chciałeś tu zagrzebać?”
Ze
złością kopnęła ciało, przewracając je na bok. Właśnie wtedy
dostrzegła brunatną teczkę wystającą zza paska pracownika.
Czegokolwiek chciał się pozbyć naukowiec, niewątpliwie to przy
sobie miał to, co było dla niego najcenniejsze. Zabrawszy teczkę,
udała się ostrożnym krokiem do pomieszczenia z fortepianem. Było
to schronienie równie beznadziejne, co każde inne. Nie chciała
wychodzić na zewnątrz, ktoś mógł czaić się na nią przy
wyjściu. Zadziwiające było to, że instrument nie ucierpiał,
jakby zachwycające rzeczy były chronione przed katastrofą.
„Akurat!
Tyle cudownych rzeczy cierpiało na co dzień, tylu dobrych ludzi
odczuwało cierpienie.”
Usiadłszy
na wieku czarnego fortepianu, odwiązała sznurek zabezpieczający
teczkę. Wyciągnęła z aktówki kilka starych kartek. Przeczytawszy
pierwszą stronę, wiedziała już, że znalazła to, czego szukała.
Eksperyment
259p15
Zgodnie
z zaleceniem osób zarządzających w składzie równym Radzie
Najwyższej oraz naszym najwybitniejszym ekspertom do życia
powołujemy eksperyment 259p15.
Wstęp:
Jest
to przełomowa chwila! Pierwsze obiekty zgłosiły się dobrowolnie.
Są to ochotnicy spośród nas, a nawet Rady Najwyższej.
Póki
co, eksperyment odbywa się w ścisłej tajemnicy przed ogółem.
Jedynie w wyniku pełnego powodzenia zamierzamy poinformować
społeczeństwo o wynikach.
Postaramy
się, aby byli z nas dumni.
Cele:
Eksperyment
259p15 obiera za cele dobro najwyższe. Dbając o bezpieczeństwo
Południowego Królestwa, zapobiegając ewentualnemu atakowi ze
strony wroga, próbujemy znaleźć lekarstwo, które raz na zawsze
wyleczy nas także z plagi dzieci piekła.
Komentarz:
Jednostki
z Rady Najwyższej wahały się jednak od początku, co do etyki
następujący badań. Nasi eksperci są w stanie udowodnić, że
wyższe dobro uświęca środki.
Faza
I
Obiekt
pierwszy nie przetrwał prób. Podejrzewamy, że została podana mu
zbyt duża dawka próbki. Rozcieńczamy roztwór. Postanawiamy
zaaplikować go prosto w mięsień sercowy, zgodnie z zaleceniem
naukowców.
Rada
udzieliła zgodę na dalsze próby.
Obiekt
drugi przetrwał dłużej. Po śmierci dokonaliśmy sekcji. Eksperci
zbierają potrzebne informacje, my hołdujemy kolegom, ochotnikom,
którzy poświęcali się sprawie.
Komentarz:
Jednostki
z Rady Najwyższej są coraz bardziej zaniepokojone. Dowódca
wspomina nawet o ostatniej szansie.
Obiekt
trzeci przyniósł wyczekiwane rezultaty!
Faza
II
Obiekt
czwarty dotyczy istoty magicznej (elfa). Badania przebiegły
pomyślnie, próba zaliczona pozytywnie. Możemy mówić o pierwszych
magicznie kompatybilnych obiektach.
Komentarz:
Mistrz
Przyboczny udzielił nam wsparcia. Uczymy się na błędach i każda
kolejna próba ma szansę przybliżyć nas do sukcesu. Dobrze, że
niektórzy potrafią to zrozumieć. Rozpoczynamy eksperymenty na
całkiem innym, doskonałym poziomie.
Wnioski
I
Eksperci,
po licznych badaniach, ogłosili, że organizmy odrzucały próbki ze
względu na ich poziom rozwoju ich tkanek i połączeń nerwowych.
Mamy więc zamiar rozpocząć testy na noworodkach, lub jeszcze
wcześniejszym stadium rozwoju.
Faza
III
Dostarczono
nam gamety, na których rozpoczniemy zadania. Doprowadzając do
zapłodnienia w środowisku sztucznym, mamy nadzieję na otrzymanie
odpowiedniego rezultatu.
Obiekty
odpowiadają w stopniu zadowalającym. Po zapłodnieniu rozwijają
się w środowisku sztucznym prawidłowo. Nie przejawiają - póki co
- zdolności mocy, mamy jednak nadzieję na powodzenie eksperymentu.
Pracujemy nad sposobem prowokacji ich do ujawnienia możliwości
magicznych.
Komentarz:
Dowódca
wciąż jest przeciwny. Rada podlega mu, jednak część osób jest
po naszej stronie.
Faza
IV
Dostarczono
nam nowe obiekty. Gamety pochodzące od osobników, u których
następnie odnotowano przemianę w dzieci piekła. Naukowcy pracują
nad separacją esencji istnienia i połączeniu gamet ludzkich z
dodatkiem tego ekstraktu.
Komentarz:
Nie
wiemy, jak pozyskał je Mistrz Przyboczny, jesteśmy mu jednak
wdzięczni za pomysł, na który nie wpadliśmy. Jesteśmy pewni, że
zapisze swój udział w sukcesie na kartach historii.
Wnioski
II
Zwycięstwo
jest blisko! Udało nam się wyizolować w warunkach laboratoryjnych
esencję istnienia z gamet dzieci piekła. Niektórzy z nas mówią o
separacji duszy od ciała komórkowego. Najnowsze obiekty rozwijają
się prawidłowo. Wszczęliśmy badania na zarodkach istot magicznych
z podobnym skutkiem.
Przyszłość
jest w naszych rękach!
-
„Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy w ciebie".
Veronica
odwróciła się prędko. Za sobą ujrzała wyprostowaną sylwetkę
umięśnionego, młodego mężczyzny. Przechadzał się on pośród
zniszczonej doszczętnie sali, depcząc kawałki potłuczonego szkła.
Była tak pochłonięta lekturą, że nie spostrzegła jego
pojawienia się. W dłoni trzymał sporych rozmiarów zielone jabłko.
Odgryzłszy sporą jego część, resztę wystawił w kierunku
kadetki w geście propozycji. Dziewczyna, zaniemówiwszy, nie
odpowiedziała. Mężczyzna wszczął więc konsumpcję, podchodząc
coraz bliżej Veronicy.
-
Victor... Co tu robisz? - wykrztusiła w końcu.
Zerwała
się na nogi, podeszła kilka kroków do starego znajomego. Mistrz
wyrzucił przez ramię niedojedzony ogryzek.
-
Friedrich Nietzsche – puścił jej pytanie mimo uszu. - "Ten,
który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się
jednym z nich".
Dziewczyna
potrząsnęła trzymanymi w dłoniach aktami.
-
Z tego, co tu wynika, to ty jesteś potworem – wycedziła.
-
Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien.
Zbliżywszy
się, ujął jej podbródek w dłoń i uniósł lekko ku górze.
Dokładnie przyjrzał się jej twarzy.
-
Oczy są zwierciadłem duszy, prawda? A twoje oczy są jakieś...
inne. Czyżby zmieniła się również twoja dusza?
Veronica
wyrwała się z jego objęć i odsunęła kilka kroków do tyłu.
Wyrzuciła z dłoni dokumenty. Sięgnąwszy po miecz, gotowała się
do walki.
-
Nie próbuj nawet... Zabiłem dziesiątki takich jak ty, dlatego, że
wiem o was więcej niż ktokolwiek inny. Szkoda byłoby uszkodzić
tak szczególny okaz...
Westchnął,
siadając na pokrywie fortepianu.
-
Chcesz posłuchać ciekawej historii?
-
Nic od ciebie nie chcę – wysyczała, podnosząc gardę.
-
Ależ spokojnie, Veronico.
Uśmiechnął
się sztucznie.
-
Usiądź. Do prawdy prowadzi długa droga, a my jesteśmy już u jej
końca.
***
Zanim
Patrick zdążył się obrócić, chude kończyny objęły jego
łydkę, a ostre żeby bez ostrzeżenia zatopiły się w jego ciele
nieco powyżej, w udo. Chłopak zawył z bólu. Kręcił nogą,
próbując odepchnąć od siebie potwora, chcąc jednocześnie
chwycić za miecz. Udało mu się dopiero po chwili, a wroga istota
na widok broni odskoczyła z sykiem. Po spodniach wojownika płynęła
gęsta krew. Nie tracąc czasu na użalanie się nad sobą, szatyn
ścisnął mocno rękojeść i, kulejąc, skoczył na napastnika.
Monstrum nie było szybkie, ostrze wprawione w ruch dosięgnęło je,
przecinając bok i raniąc w jedną z nóg. Potwór upadł na ścieżkę
ze skowytem, turlając się w dół zbocza. Patrick pokuśtykał za
stworem. Spojrzał z góry na umierającą istotę. Był to upadły,
choć chłopak nie stwierdził tego od razu i nie bez wątpliwości.
Bestia miała nie więcej niż sto pięćdziesiąt centymetrów
wzrostu, jej kończyny były wątłe, głowę okalały przerzedzone
pukle czarnych, brudnych włosów. Dziecko mogło być wychudzone na
wskutek dużej konkurencji międzygatunkowej lub srogiej zimy. Jego
postura mogła dotyczyć też i jednego, i drugiego. Albo...
Patrickowi
zakręciło się w głowie. Upadł ciężko na ziemię, przytykając
dłonie do skroni.
Przypomniał
sobie swoją pierwszą lekcję o upadłych. Do tej pory rodzice
straszyli go magicznymi potworami, gdy był niegrzeczny – był to
naturalny, stały element wychowania każdego brzdąca w Anuki.
Dzieci piekła nikt jednak w mieście nie widział, napotykali je
tylko mistrzowie, podróżnicy oraz zawzięci mitomani. Bariera wraz
z murem doskonale spełniały swoje zadanie. O upadłych wiedziano
powszechnie niewiele i nikomu roztropnemu nie było spieszno, by
zmieniać ten stan rzeczy. Jednak w miarę jak Patrick rósł, obawa
przed potworami ustępowała miejscu ciekawości. Dlatego też, gdy
przyszedł czas na pierwszą lekcję o tych bestiach, chłopaka
ogarnął dreszcz podniecenia.
Zajęcia
prowadził Mistrz Bero. Było to kilka lat temu, mężczyzna jednak
niezmiennie nie rozstawał się ze swoimi okrągłymi okularkami
osadzonymi na czubku nosa, jakby zaraz miały się zsunąć. Wszedł
do sali wyjątkowo punktualnie, rozwiesił na pulpicie jedną z
plansz dydaktycznych. Poczekał aż w sali nastąpi cisza, nie musiał
zwlekać długo. Wojownicy, przeczytawszy tytuł znajdujący się na
tablicy, zamilkli niemal natychmiast.
-
Upadli – zaczął Bero. - Tę podstawową informację musicie wbić
sobie do głowy ponad wszystko. Dzieci piekła to potwory, wściekłe
bestie, krwiożercze mutanty.
-
Tak nam mówili od zawsze – odezwał się jeden ze śmiałków. -
To wiedzą wszyscy.
-
Ta informacja nie bez powodu jest powszechnie znana. Co nie znaczy,
że po spotkaniu upadłego nadal będziesz w nią wierzył.
-
Dziadek mi opowiadał – zawołał inny z wojowników, unosząc
jeden z kącików ust. - Pokazał mi swoje ramię, mówił, jak go
pokiereszowali. Ja im dam, niech tylko któregoś dorwę to...
-
To nie zabawa. Cisza.
Gestem
stłumił wzbudzony gwar wśród chłopców.
-
Upadli to potępione dusze, które uciekły z piekła, to nie jest
żadna tajemnica. W zależności od powagi popełnionych przez nich
przewinień oraz długości okresu przebywania w piekle, ich ciała
stają się coraz okropniejsze, jednak umysły zawsze, ale to zawsze
są już nie do odratowania. Monstra przyjmują formę materii,
często bardzo ludzką, czasem bestialsko zmutowaną, ich umysły są
zezwierzęciałe, jednym pragnieniem jest ból istot dookoła.
-
I co w tym takiego niezwykłego? Wszystko to już dawno wiadomo!
Mistrz
milczał, mierząc wzrokiem odważnego buntownika. Widział, że
chłopak odezwał się, by zaimponować reszcie jednostki. Podszedł
blisko do niego, usiadł przy jego macie.
-
Widziałem upadłego – powiedział spokojnie. - Dlatego zanim
powiem wam o ich instynktach i zachowaniach, chcę, żebyście
zapamiętali jedno. Upadły, którego spotkałem wyglądał jak
człowiek. Nie było w nim nic potwornego, może poza oczami. Gdybym
jednak nie widział, że mam do czynienia z krwiożerczym potworem,
powiedziałbym, że mam przed sobą chorego człowieka, człowieka...
Jego
wzrok utkwił gdzieś w przestrzeni, Patrick nazwałby to miejsce
przeszłością, lub urywkiem wspomnień. Mężczyzna przez chwilę
wyglądał na zupełnie nieobecnego.
-
Każdy upadły to potwór o chorym umyśle. Waszym obowiązkiem jest
nie zawahać się i zabić każde dziecko piekła w razie potrzeby.
To umęczone dusza i wierzcie mi, że będą wam wdzięczne, za
odesłanie z powrotem tam, gdzie ich miejsce. Przebywanie w postaci
materii, gdy nie jest się namacalnym przynosi im okropne
cierpienie, to dlaczego łakną bólu od innych, by zagłuszyć
własną agonię.
Bero
wstał, wyprostował szatę. Dokończył, patrząc na kadetów z
wysokości.
-
Nianie straszyły was, że przyjdą po was upadli, gdy będziecie
coś broić. Ja postraszę was, abyście nie zostali nimi po
śmierci.
Patrick
nie widział, aby Bero przed tym, lub potem miał równie grobową
minę i poważny głos.
Przypomniał
sobie to ostrzeżenie i wiecznie tkwiącą w jego umyśle radę Bero
o tym, by się nie wahać, akurat wtedy, gdy przebijał mieczem serce
wątłej istoty. Chłopak nie chciał nawet wyobrażać sobie, czego
musiało dokonać dziecko, by po śmierci zasłużyć na piekło.
Teraz szukało ukojenia w bólu, wędrując po wszystkich czeluściach
piekła i ziemi. Zamknął oczy, gdy opuszczał ostrze na dziecięcą
sylwetkę. Odetchnął z ulgą, gdy ciało spaliło się na popiół,
powracając do ognia piekielnego. To westchnienie wyszło z niego
jednak tylko do połowy, jakby część trosk przylgnęła na stałe
do jego trzewi i nic nie miało pozwolić się ich pozbyć. Zanim na
powrót dosiadł konia, wyrył na pniu pobliskiego drzewa koślawe
litery "NN".
***
Victor
zasiadł do fortepianu, podniósł pokrywę. Zaczął odgrywać znaną
Veronice melodię.
-
To Chopin?
-
Nocturne opus 9 no. 2. Uwielbiam go. Jest taki dwuznaczny... Z jednej
strony spokojny, kołyszący do snu, z drugiej to idealna melodia
jako akompaniament do rozpadającego się na kawałki świata.
-
Zamieniam się w słuch, zniszcz mój świat, przyjacielu.
-
Istnieje wiele światów. Naprawdę mnóstwo, nie zdajesz sobie
sprawy. Znamy jednak połączenie jedynie z waszym. Sam nie wiem, kto
wygrałby w takim starciu. Pewnie Aliudzi, skoro zbudowaliście sobie
broń samozagłady.
-
Do rzeczy, Victor.
-
Wy macie broń, dlaczego my mieliśmy nie mieć?
Wciąż
grał, z gracją wędrując długimi palcami po klawiszach, nie
fałszował ani razu.
-
Podobno twoja moc jest we wrogu twoim, niektórzy z naszych
ekspertów wzięli to sobie do serca. Już pewnie wiesz, że
prowadzono eksperymenty.
-
Co to za próbki? - rzuciła wściekle.
-
Jakaś ty niecierpliwa! Posłuchaj tylko tego fragmentu...
Zamknął
oczy, poddając się grze.
Veronica
zamachała gniewnie mieczem.
-
Mistrzu!
-
Już odpowiadam.
Przestał
grać. Zapadła głucha cisza.
-
Chcieliśmy stworzyć coś, co uczyni nas niepokonanymi. Chcieliśmy
stworzyć sztuczną, niepokonaną duszę-hybrydę. Co do wroga... Są
nimi dzieci piekła, co już wiesz. Zmieszaliśmy więc upadłego z
człowiekiem, eliminując słabości, sumując zalety. Powstali
nam...
-
Atriowie – dokończyła cicho.
-
Szybko się uczysz, kochanie.
-
Nie mów tak do mnie.
-
Możemy to zmienić.
-
Wyjaśnij mi to wszystko!
-
Nadal nie rozumiesz? Myślałem, że jesteś bardziej sprytna...
Dodając do zarodków specjalne próbki, w momencie, w którym u
człowieka tworzy się dusza, wpływaliśmy na jej budowę przez
dodanie elementów duszy upadłego. Nie pytaj mnie, jak. Nie jestem
naukowcem.
-
To znaczy, że...?
-
Atriowie są pół ludźmi-pół upadłymi.
-
Więc co się stało? Skoro eksperymenty przebiegały pomyślnie,
dlaczego nikt nie wie o Atriach?
-
Część Rady uważała to, co robiliśmy za nieetycznie, inni
obawiali się rezultatów, skutków ubocznych. Nie do końca się
mylili. Zakazano nam kontynuować badania, nic nie mogliśmy zrobić.
Nawet, kiedy obiekty nie umierały, lecz zaczęły przynosić
oczekiwane wyniki! To już nie było zwykłe ostrzeżenie, czy
odcięcie od funduszów. Naukowcy byli poszukiwani, mieli być
postawieni przed sądem. Jeden z ekspertów, moim zdaniem ten
najlepiej zapowiadający się, uciekł więc tam, gdzie nikt by go
nie znalazł i tam dopracował projekt, z którym wiązano największe
nadzieje.
-
Co masz na myśli?
-
Udał się do Świata Aliudów. Tam dokonał połączenia gamety
Aliuda i człowieka z tego świata oraz oczywiście części duszy
dziecka piekła.
-
To...
-
Obiekt sto szesnasty. Niestety eksperta dopadli i unieszkodliwili go.
Dowódca nie miał jednak serca, by zabijać ledwo narodzone dziecko.
Hodował je pod skrzydłami Aliudów jak królika doświadczalnego.
Nadał mu imię.
-
Veronica Ridney.
-
Brawo, obiekcie sto szesnasty.
Veronica
upuściła miecz. Opadła ciężko na ziemię, nie bacząc na raniące
ją odłamki szkła. Spojrzała na swoje dłonie, obejrzała
dokładnie każdą ich część. Opuściła powieki, przed oczami
stanęły jej gwiazdy, które widziała wiele już dni temu, kiedy
siedziała w koronie enta, zastanawiając się nad tym, kim jest i
skąd pochodzi.
„Kiedyś
przypomnisz sobie moje słowa. Teraz mnie nie rozumiesz, ale żal mi
twej przeszłości, żal mi twego losu. Jak cię nazwać? Jak na
ciebie mówić, istoto?”.
Veronica
oddałaby wiele, by móc zapłakać. Nad Sofii, nad kłamstwem, które
odkryła, szukając prawdy. Nie mogła wydusić jednak z siebie ani
kropli, jakby informacje rzucane w nią przez Victora jak ostre noże,
wydusiły z niej wszelkie emocje.
„Kiedy
ostatnio płakałam? Kim właściwie jestem?”
Nie
potrafiła odpowiedzieć sobie na żadne z pytań, które zadawał
jej stary centaur.
-
Mam propozycję.
Otworzyła
oczy. Klęczał przed nią Victor, kładąc dłonie na ramionach,
przemawiał delikatnym głosem.
-
Potrzebujemy was. Tak wielu, jak się da. Nigdy was nie
zostawiliśmy. Zawsze byliśmy przy was, wasi twórcy.
-
Nie będę dla nikogo walczyć. To nie moja wojna.
-
Zastanów się, to nie chodzi tylko o bitwę. Możemy zapanować nad
większością światów! Wysłaliśmy raz przez portal jeden z
obiektów. Jako pierwszy przeżył przejście przez dziki portal do
nieznanego świata.
-
Jak to?
-
Zeskoczył z mostu między światami. Mieliśmy z nim kontakt
jeszcze trochę, możemy być niemal pewni, że przeżył.
Oczy
świeciły mu się z podniecenia, gdy omawiał szczegóły
eksperymentów. Jego uśmiech był serdeczny i zachęcający do
współpracy. Wydawał się być godny zaufania, lecz w źrenicach
mężczyzny wojowniczka dostrzegła niebezpieczny blask.
-
Victor? Po czyjej właściwie jesteś stronie?
-
Po tej, która nie jest ślepa na sukces i wyższe cele.
-
Dlaczego więc zabijasz Atriów?
-
Ja? Nie zabijam. Składam im propozycję.
-
A jeśli odmówię?
-
To co innego. Kto nie z nami, nie jest od razu przeciwko nam.
-
Ale może być?
-
Prędzej czy później. To jak?
-
Victor...
Jej
dłonie zawędrowały do kieszeni ubrania. Wymacała tam zimną
pokrywkę zepsutego zegarka. Wyciągnęła go w zaciśniętej pięści,
po chwili niespiesznie odsłoniła jeden palec po drugim. Mistrz
ogarnął spojrzeniem swój prezent.
-
Victor...
Do
ich uszu dotarły niepokojące odgłosy u góry budynku. Usłyszeli
głosy, krótkie rozmowy, szczęki broni.
-
Nie musisz odpowiadać mi teraz.
Pochylił
się, całując Veronicę w czoło, gdzie czuła chłód jeszcze
długo później. Mężczyzna zabrał od niej zegarek, schował go
następnie do kieszeni.
-
Pamiętaj tylko kim i dzięki komu jesteś.
Powiedziawszy
to, zniknął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz