Rozdział 31

Można wiele mówić, ale nie rozmawiać. Słowo jest słowu nadzwyczaj nierówne. To emocje odzwierciedlają prawdziwe intencje. Przez następne kilka dni Patrick i Veronica wymieniali wiele słów, ani razu jednak nie odbyli prawdziwej rozmowy. Żadne z nich nie miało na to ochoty. Starali się omijać szerokim łukiem wszystkie wioski oraz osady ludzki. Kilka razy natknęli się na upadłych, których Veronica zabiła z zatrważającą łatwością. W sprawie walki nie dawała dojść do głosu Patrickowi. Nie słuchała jego porad także w innych kwestiach. Ich zapasy wody zaczęły zaczęły się kurczyć. Zmuszeni zostali do korzystania z zasobów ostatniego, wczesnowiosennego śniegu. Zamiast zużywać prowiant, którego także zostały niewielkie pokłady, starali się częściej polować. Spali krótko, przez większość dnia i nocy podróżowali w kierunku stolicy Południowego Królestwa – Anuki. W końcu dane było im ją zobaczyć. Podczas wyprawy do świata Aliudów Patrick wielokrotnie nie podejrzewał, że dane mu będzie ujrzeć to miasto ponownie. Nie mijał się wiele z prawdą. Dojrzawszy Anuki, posępny mur i rysujące się wyraźnie na wzgórzu potężne wieże odniósł wrażenie, że znajduje się w tym miejscu po raz pierwszy. Niewiele pozostało po dawnej świetności stolicy. Po ataku miasto stało się całkiem opuszczone, pozostali w nim jedynie ludzie nie mający nic do stracenia, pewnie niepełni zdrowych zmysłów, bo w okolicy roiło się od potworów. Tutaj, między wzgórzami, panowały inne warunki pogodowe. Na uliczkach zalegało mniej białego puchu, było znacznie cieplej, choć nadal mroźnie. Po przejściu przez wyważoną z zawiasów bramę, nie spostrzegł swojej rodzinnej okolicy. Szkielety pustych domostw łypały na nich mrocznymi wnętrzami, jakby zapraszając do poznania ich historii. Niebywałe jak wielkie miasto może przeobrazić się pustkowie w tak krótkim czasie. Imperium człowieka? Nie czynią go zatem budynki, wynalazki ani kultura, a sami ludzie. Samotny wiatr świszczał w uliczkach, trzaskając drzwiami i porywając w powietrze śmieci - ucząc latać zapomniane własności mieszkańców. Przy wjeździe do miasta, na murze, ktoś przybił tabliczkę z ostrzeżeniem o złych duchach. Dziwne, że w świecie, w którym na prawdę istniały złowrogie, magiczne potwory to człowiek człowiekowi wyrządził najokrutniejszą krzywdę. Anuki było pomnikiem tej tragedii.
I jej początkiem.”
Po przekroczeniu bramy miasta, zsiedli z konia. Dalej, prowadząc go za wodzy, stąpali cicho, z niepokojem rozglądając się na boki.
- Nie uważasz, że już czas, abyś powiedziała mi, czego dokładnie szukasz? - zagaił coraz bardziej zniecierpliwiony Patrick.
Nie patrzył w stronę towarzyszki. W myślach wciąż była dla niego dawną Veronicą, gdy tylko na nią zerknął, obraz ciepła rozpływał się na rzecz odrazy i czegoś, co Patrick bał się nazwać strachem.

- "Szukasz"? Myślałam, że chciałeś mi pomóc - odparła krótko.
- Nie wiem, czy można to tak nazwać. Zważywszy, że uważasz mnie za zbędny balast.
- Kto ci to powiedział? - prychnęła.
- Nikt nie musiał. Od początku się tak zachowujesz.
- Nie musiałeś ze mną iść.

- Bo co? Swoją obecnością ograniczam Ci pole do popisu nowymi zdolnościami?
Zaśmiał się, lecz w jego głosie nie było choćby krzty radości, raczej sam jad, obrzydzenie.

- Laboratorium, archiwum.
- Co?
- Odpowiedź na twoje zmartwienia. Zmierzam do laboratorium, archiwum... Zamierzam odwiedzić kilka miejsc.
- I co takiego chcesz tam niby znaleźć?
- Już ci mówiłam.

- Ach, no tak! P r a w d ę. Zachwycające! - rzucił sarkastycznie.
- W pierwsze dni, gdy k t o ś ściągnął mnie siłą do tego świata, Victor wspomniał mi, że w Anuki znajduje się tak zwany Departament Rozwoju, w którym mieszczą się laboratoria i archiwa.
- Tak... to prawda.
Patrick zastanowił się przez chwilę.
- Ale dotyczą one bardziej gospodarki. Nie znajdziesz tam nic tajnego ani zachwycającego. Ustalano tam strategię postępu miasta na najbardziej fundamentalnych szczeblach.

- Co masz na myśli? - wydawała się nie słuchać jego docinek.

- Analiza wielkości plonów, powodu niżów demograficznych i inne pierdoły. Nie mów mi tylko, że tego szukasz. Takimi informacjami wojny nie wygrasz.
- Gdzieś mam waszą wojnę.
Zatrzymała się, zawiesiwszy wzrok w przestrzeni.
- Nie uważasz, że to dziwne? Sam powiedz, ile razy przeszukiwaliśmy bibliotekę we wszystkich możliwych działach, a mimo to nic nie znaleźliśmy.

- Mówisz o sprawie twojej specjalizacji? O tym, że jesteś pierwszą dziewczyną, która została wojowniczką?
- Nie tylko o tym. Chodzi mi głównie o Atriów.
Szatyn ogarnął towarzyszkę spojrzeniem pełnym wątpliwości.
- No?

- Przecież istnieją! Nawet, jeśli społeczeństwo nic o nich nie wie, nie zmienia to tego faktu.
Podrapała się po karku, wbijając wzrok w ziemię.
- W bibliotece nic o nich nie było.

- Oprócz legendy o "Niebieskim Diable".
- I tak nikt by w nią nie uwierzył. To bajka - ucięła temat. - Gdzieś jakieś informacje na ich temat muszą być składowane. Nie wiem, kto jest przeciwnikiem Atriów, nie wiem, kto ich morduje. Ale jeśli jest to ktoś z Południowego Królestwa, z Anuki, dobrze schował dane na temat Atriów i podejrzewam, że gospodarka i niż demograficzny mogą być dla tego niezłą przykrywką.
- Żartujesz? Przeszłaś taki kawał drogi tylko dla głupich podejrzeń?
- Gdzie indziej miałabym szukać?
- Nawet, jeśli coś najdziesz... Po co ci to teraz? Po wszystkim? Mamy wojnę.
- Nie rozumiesz, że życie wszystkich Atriów jest wciąż zagrożone? Nieistotne, czy trwa wojna, oni wciąż walczą o przeżycie.
- I mam rozumieć, że tak nagle się o nich zatroszczyłaś? Nie wmówisz mi, że działasz bezinteresownie. „Zabrali mojego Specullo, niech to nie stanie się innym!”, tak? Nie uwierzę, że o to ci chodzi, tym bardziej, że kilka dni temu sama przyznałaś, że każdy jest egoistą. Poza tym... Vera, nie wszyscy są niewinni.
- Co ty w ogóle mówisz! - wybuchnęła.

- Zajmujesz się tą sprawą, bo sama jesteś Atriem. Robisz to tylko dla siebie i swojego Specullo.

Veronica spojrzała wściekłym wzrokiem na chłopaka. Chciała wykrzyczeć Patrickowi w twarz wszystko to, co truło jej serce. Jednocześnie obawiała się, że wybuch złości może doprowadzić do uwolnienia jej mocy. Nie chciała przecież zrobić krzywdy kolejnej bliskiej osobie. Teraz, gdy w końcu znalazła trop do zrozumienia, kim tak naprawdę jest oraz sposobu na przywrócenie Sofii, jej przyjaciel zarzucał jej egoizm oraz to, że ratuje niebezpiecznych morderców, zbirów. Zacisnęła więc mocno zacisnęła zęby, aż do bólu, aby żadne prawdziwe słowo nie znalazło drogi na świat.

- Nikt nie każde ci tu być.
Każde słowo wydukała, z wielkim trudem podmieniając słowa, które tak naprawdę miała ochotę wypowiedzieć. Poczuła się trochę, jakby zdradziła samą siebie.

- Wiesz... Słyszałem to już wiele razy. I nie dam się nabrać. Potrzebujesz mnie i chciałaś, żebym z tobą poszedł od samego początku.
- O czym ty mówisz? W walce radzę sobie sama!

- Oj tak! Widziałem, przy ruinach, gdy zamordowałaś bezbronnego wieśniaka!
Jego pierś unosiła się i opadała szybko, pięści były zaciśnięte, usta wykrzywione w bolesnym grymasie.
- Przyznaj, że nie wiesz, gdzie dokładnie znajduje się Departament Rozwoju. Beze mnie będziesz go szukać cały dzień, a...

- Czyli zamierzasz się wycofać?
- Czyli nie zmierzasz mnie nawet do końca wysłuchać? Ha! Wiedziałem. Tylko do tego byłem ci potrzebny. Gdyby nie to, że urodziłem się w tym mieście, zostawiłabyś mnie w tym lesie rannego na pożarcie ghulom.
Veronica, zwilżywszy końcówką języka wysuszone wargi, nic nie odpowiedziała. Wiele wysiłku kosztowała ją ta cisza. W końcu milczenie jest złotem. Słowa Patricka nie powodowały już wściekłości. Raniły Veronicę do żywego, trafiały w najczulszy punkt. Nie słyszała nigdy bardziej przykrych rzeczy, co raniło tym bardziej ze względu na nadawcę. Patrick wypomniał jej stratę Sofii, obcość związaną z byciem Atriem, nazwał ją morderczynią, zauważył niewinną krew na jej rękach. Gdzieś w głębi Veronica łudziła się, że myśl o zabraniu ze sobą Patricka miała ważny powód pojawienia się w jej myślach. Od początku widziała w nim szansę, nadzieję na pozostanie tym, kim była kiedyś. Patrick towarzyszył jej na początku, jego obecność mogła pomóc Veronice nie degradować pod naporem Energii. Teraz Patrick postawił sprawę jasno. Chodziło o nią. Zawsze i tylko o nią. Jej sprawy, cele, dyktowane jej warunkami. Patrick był dla niej jedynie narzędziem.
- Uważam, że jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, to nie jest na to najlepsza pora. Nawet jeśli, możesz zapytać o to Dowódcę. Nie wiesz, co możesz tam znaleźć.
- Jesteś poważny? Nie mogę mu ufać! Założę się, że wiedział o Atriach i nic z tym nie zrobił.
- A skąd wiesz, że cokolwiek tam znajdziesz? Mogli zabrać dokumenty zaraz po ataku. Prawdopodobne jest, że zostały zniszczone.
- Nie przekonam się, dopóki sama nie zobaczę.
- Cóż za determinacja.
- Masz mi to za złe? - miała na myśli wszystko, co jej wypomniał.
- Mam ci za złe, że przestajesz być człowiekiem. Przestajesz być dawną sobą – ściszył głos.
- Patrick! Ja właśnie chcę się dowiedzieć, kim jestem! Nie rozumiesz tego? Chcę wiedzieć, czym jest moja moc i skąd się wzięła.
- W jakim celu?
- Żeby móc się zmienić. Żeby ją lepiej kontrolować.
- Póki co, sama pozwalasz, aby to ona kontrolowała ciebie.
Obszedł konia i podszedł bliżej koleżanki. Położywszy jej dłonie na ramionach, wyszeptał:
- Mam złe przeczucia. Chodźmy do schronu. Może zapytasz o to Dowódcę... albo Victora - poprawił się szybko, natrafiając na sceptyczny wzrok wojowniczki - Przecież mu ufasz. Nie jest bezpiecznie iść do miasta, a Departament znajduje się prawie w samym jego centrum.
- Powiedz mi, gdzie.
- Veronica... - jęknął. - Opamiętaj się, proszę.
- Jeśli nie chcesz, nie mów. Dla mnie to kwestia jednego popołudnia. Ale skoro nie chcesz mi pomóc...
- To ty nie chcesz dać sobie pomóc. Jak zwykle!
Milczeli, wpatrując się w siebie nawzajem - chłopak ze zmarszczonym ze zmartwienia czołem, dziewczyna z nieustępliwym wyrazem twarzy. Szatyn zastanawiał się. Bliska mu osoba prosiła o coś, co jego zdaniem nie powinno wyjść jej na dobre. Powinien jej zaufać i pomóc, czy chronić przed nią samą i tym samym narazić się na nienawiść? Nie tak postępują prawdziwi przyjaciele?
Jak można zaufać Atriowi? Kto obdarza zaufaniem potwora?”
- Na zachód od głównego placu. Patrząc od strony Uniwersytetu, jakieś trzy przecznice od runku. Masywny, szary budynek.
- Nie idziesz ze mną?

- Przykro mi - zdołał tylko wyszeptać.
Nie był nawet pewien, czy Veronica usłyszała ostatnie zdanie. Z bólem wypisanym na twarzy odsunął się od przyjaciółki. Czuł, jakby była dla niego obcą osobą, czuł wzbierający się w nim wstręt. Przypomniał sobie, że kiedyś sam traktował ją tak oschle, gdy przyprowadził ją do tego świata. Czyżby teraz pokutował? Jakże łatwo byłoby móc usprawiedliwić jakoś wszystko to, co dzieje się dookoła. Nazwać niektóre rzeczy pokutą, inne nagrodą. Niestety świat jest o wiele bardziej brutalny. Rodzi mnóstwo pytań, a większość z nich pozostawia bez odpowiedzi. Można więc czasem płakać i zgrzytać zębami, ale lepszego usprawiedliwienia niż "bo tak" dla niektórych spraw się nie znajdzie.

- Patrick?

Chłopak zerknął przez ramię na Veronicę, chwytając lejce konia. Podeszła uściskać go.
- Dziękuję.

Przez krótką chwilę, gdy trzymał ją w ramionach, starał się ścisnąć ją jak najmocniej, jak najszczerzej, aby pękła na niej ta okropna skorupa, zasłaniająca dawną Veronicę z dnia na dzień coraz bardziej. Zanim dziewczyna zniknęła między szkieletami domów, przez jeden, długi moment, wpatrywała się uporczywie w jego sarnie oczy, jakby chciała mu zajrzeć prosto w duszę. Chłopak miał przykre wrażenie, że widzi przyjaciółkę po raz ostatni. Mimo to nie spojrzał za siebie, gdy, wskoczywszy na konia, oddalał się od niej coraz dalej i dalej. Pozostało z nim jedynie kujące uczucie, że popełnia błąd. Serce podpowiadało mu, że jedzie w przeciwnym kierunku, do którego powinien dążyć. Stłumił jednak te obawy, popędzając konia. Czuł się trochę winny, że zabrał Veronice wierzchowca i większość i tak skromnych zapasów. On jednak wyruszał w drogę przez dzikie tereny, ona zawsze mogła znaleźć coś w mieście. Przejechał przez bramę, wyjechał na drogę wywodzącą z miasta. Kilkaset metrów dalej, na dachu jednego z budynków ujrzał upadłego. Potwór kulił się przy kominie, obserwując otoczenie. Chłopakowi zdawało się jednak, że nie został zauważony przez monstrum. On nie, ale co z Veronicą? Skarcił sam siebie. W walce radziła sobie dużo lepiej niż on, nie musiał się o nią martwić. Największym wrogiem były dla niej nie potwory, a nieznane jej własne moce. Z bólem w piersi zmusił konia do galopu w kierunku stacjonującego wojska. Wjechawszy pomiędzy drzewa, przypomniał sobie groźbę Naila. Mężczyzna nazwał Veronicę dezerterem, a to, że wojownik uciekł z nią, czyniło uciekinierem także jego. Według jego obliczeń, miał dotrzeć do schronu wcale nie później niż wsparcie od Wschodniego Królestwa. Wojsko liczyło sobie wiele osób, większość stanowili piesi, a były tam także wozy z wyposażeniem i bronią. Mimo że pokonał dłuższą trasę, jeśli by się pospieszył, mógłby łatwiej oczyścić się z zarzutów.
Po kilku krótkich postojach, podczas których dawał odpocząć wierzchowcowi, postanowił, że nie rozbije obozu na noc. Dzięki temu po kilku godzinach od rozstania z Veronicą, pokonał już ponad połowę drogi do schronu. Zadowolony, zarządził kolejny krótki postój. Zeskoczył z konia, podprowadził go do niewielkiego strumyka. Sam wyjął z juk kawałek suszonego mięsa i, żując je powoli, zagłuszał donośne burczenie w żołądku, które dokuczało mu od dłuższego czasu. Skrzywił się, gdy na języku poczuł słony posmak przekąski. Wyjął więc z innej torby manierkę i pociągnął chciwy haust wody. Krztusząc się napojem, nie usłyszał cichych kroków skradającej się za jego plecami postaci.



***



Budynek Departamentu Rozwoju wyróżniał się na tle innych i nie ulegało wątpliwości, że został oszczędzony podczas zamachu na stolicę. Jego masywne mury i małe okna, nieco niepasujące do szachulcowego stylu większości domów, musiały skutecznie obronić wnętrze przed destrukcyjną kulą mocy, która uderzyła w miasto. Veronica zawahała się przed wejściem, gdy zobaczyła solidne drzwi bez klamki. Domyśliła się, że chroni je kod, o którego znaczeniu nie miała pojęcia. Początkowo nie chciała używać siły, wiedząc, że trzask wybuchu może zwabić na miejsce upadłych, lub opryszków, którzy w dalszym ciągu nie opuścili miasta. Nie miała jednak wyboru, musiała dostać się do środka. Odsunęła się więc na słuszną odległość, zanim posłała w kierunku wejścia do budynku silną kulę mocy. Straciła na to trochę więcej Energii, niż zamierzała. Rozległ się potężny huk. Skarciła siebie w duchu. Zanim opadł pył, spowodowany wybuchem, biegła już w kierunku budynku. Wejście zabarykadowała deską, którą znalazła po wejściu. Nie miała to być solidna ochrona, mogła jednak spowolnić ewentualnego napastnika. W środku panowały ciemności. Otaczał ją swąd zgnilizny i lekka woń spalenizny. Szła więc po omacku, otoczona gęstym, nieprzeniknionym dymem mieszającym się z wściekłą ciemnością. Potknęła się niemal, gdy nastąpiła na stopień. Schodek prowadził w dół. Zdecydowała się na przywołanie niewielkiej kuli światła. Wypowiedziawszy odpowiednie zaklęcie, zmrużyła powieki przed rażącym blaskiem. Kiedy otworzyła oczy, zdusiła okrzyk przerażenia. Na schodach ktoś leżał. Podbiegła do niego, wyciągając miecz z pochwy. Trąciwszy ciało nogą, przekonała się, że nieznajomy nie mógł jej zaatakować, jej obawy były bezzasadne. Nieboszczyk, pod wpływem zbyt silnego ciosu, stoczył się po schodach na sam dół. Jego upadek przywołała echo – kolejną, niekończącą się salwę uderzeń. Veronica zaklęła. Zachowywała się zbyt nieostrożnie. Postanowiła rozpocząć poszukiwania od dolnych pięter. Trzymając się jedną ręką ściany, w drugiej wciąż dzierżąc miecz, schodziła niespiesznie do wnętrza budynku, próbując uspokoić łomoczące serce. Dotarłszy na najniższy poziom, nachyliła się nad zwłokami. Pewnym szarpnięciem przechyliła nieboszczyka na plecy. Odsunęła się gwałtownie, napotkawszy na wykrzywiony w bólu grymas mężczyzny. Ubrany był w biały kitel, na piersi wisiały mu potłuczone, małe okulary. Rzadkie włosy nieskutecznie próbowały zakryć łysinę, kilkudniowy zarost nieestetycznie okrywał podgniłą już szczękę umarlaka.
Spieszył się” – stwierdziła dziewczyna – „i nie zdążył. Siedział tu od początku.”
Postanowiła zostawić w spokoju zmarłego i skierowała się do dalszych pomieszczeń. Ku swojemu zaskoczeniu, dotarła do obszernego pomieszczenia, w którego centrum mieścił się piękny, czarny fortepian. Instrumenty był bez wątpienia bardzo stary, jego wykończenia były staranne, wyglądały luksusowo. Podłogę pokrywały liczne odłamki szkła, fragmenty desek i gruba warstwa kurzu. Sam budynek nie ucierpiał, jednak nie pozostał całkowicie obojętny na wstrząsy ataku. Na podłodze zalegało wiele pogniecionych kartek, zgubionych w chaosie, leżących bez ładu pergaminów. Veronica westchnęła. Odnalezienie odpowiednich dokumentów miało zająć jej wiele czasu. Wtedy jej wzrok natrafił na kolejne drzwi po drugiej stronie pomieszczenia. Roztrącając stopami kolejne odłamki, podeszła do wyjścia i pchnęła lekko drewniane drzwi. Znalazła się w pokoju bez okien i zbędnych ozdób. Ku swoim zdziwieniu zauważyła w migoczącym blasku kuli magii kilka komputerów starej generacji, a także jeszcze więcej akt. Z niepokojem zauważyła, że pod szafą, której półki uginały się pod ciężarem dokumentów, zalegają skrzynki z niepokojącą zawartością. Gdy tylko zdiagnozowała, że jej wnętrze stanowią najprawdopodobniej materiały wybuchowe, wycofała się czym prędzej z pomieszczenia komputerowego, wracając tyłem do pokoju z fortepianem. Przez nieuwagę potknęła się o wystający panel, upadając. Stęknęła cicho z bólu, kiedy, wstając, natrafił dłonią na fragmenty potłuczonego szkła. Na wzburzoną warstwę kurzu spadło kilka kropel krwi. Rana szybko jednak zabliźniła się, nie pozostawiając po sobie nawet blizny.
Cudowna moc Atriów.”
Veronica otrzepała szatę z brudu. Nie miała wiele czasu, stwierdziła, ogarniając zmęczonym wzrokiem wszystkie kartki i pergaminy, płożące się na ziemi. Dokumentami w zabezpieczonym pokoju zamierzała zająć się w drugiej kolejności. Schyliła się po pierwszą, leżącą najbliżej niej teczkę akt. Wyjęła z niej wypłowiałą nieco kartkę, na której widniały drukowane litery.
No ładnie” – mruknęła do siebie w myślach. - „Mają komputery, drukarki, które pewnie importują od Aliudów, ale ludziom wmawiają, że nie mają z tamtym światem nic wspólnego.”
Zaczęła przeglądać tekst. Dotyczył jakości zbiorów kilka lat temu na terenie Anuki i okolic miasta. Według administratora, który meldował o plonach, zwiększyły się one, choć nadal nie stanowiły, jego zdaniem, całkowitych możliwości rolników. Kolejne dokumenty wspominały o stosunku importu do eksportu pomiędzy Królestwami Południowym i Wschodnim. Następne odnotowywały ograniczenia w użytkowaniu portalów, później Veronica znów natrafiła na informacje związane z gospodarką.
Co, jeśli Patrick miał rację i Departament Rozwoju miał być jedynie nudną instytucją postępu gospodarczego i ekonomicznego państwa? Wykluczone! Po co w takim razie ktoś miałby próbować wysadzić w powietrze wszystkie akta? Może powinnam zacząć szukać w szafie w pomieszczeniu z komputerami?”
Przedostała się do pokoju obok. Sprawdziła stan komputerów. Okazały się uszkodzone, bynajmniej wskutek ataku. Wyglądało to, jakby ktoś celowo wyrządził im nieodwracalne szkody. Widok półek obleganych przez materiały wybuchowe przyprawił Veronicę o gęsią skórkę. Chciała już podejść bliżej i spróbować ostrożnie wyciągnąć z szafy jedną z teczek, kiedy wpadła na intrygującą myśl. Wycofała się do korytarza, torując sobie drogę przez złogi kurzu. Podeszła do nieboszczyka, leżącego pod schodami i ponownie oświetliła jego gnijące ciało blaskiem magii. Przyjrzała się jego rękom, a w szczególności zaciśniętej w pośmiertnym tiku dłoni. Dziewczyna z niesmakiem odchylała kolejne palce mężczyzny, zalegające na jakimś przedmiocie. Członki nie chciały jednak tak łatwo odstąpić. Gdy ze złością szarpnęła za kciuk, ten z cichym mlaskiem oderwał się od reszty dłoni, pozostając w uścisku Veronicy. Wojowniczka jęknęła, wyrzucając fragment ciała daleko w ciemność. Usłyszała cichy pisk, by po chwili z mroku wyłonił się opasły gryzoń, a za nim kolejny. Była pewna, że szczury zamierzają posilić się zwłokami, gdy kierowały się w jej stronę. One jednak zignorowały jej obecność, biegnąc dalej, do góry po stopniach. Coś je wystraszyło?
Dla dziewczyny nie sam trzask był najgorszy, a przeciągły pisk, który szalał w jej umyśle tuż po wybuchu. Sufit zatrząsł się, na ziemię spadły odłamki tynku, przysypując dziewczynę wraz z nieboszczykiem.
Huk dochodził z pomieszczenia komputerowego” – Veronica nie miała co do tego wątpliwości.
Szczególnie, gdy po pozbieraniu się i przetarciu poranionej twarzy, dokładniej przeszukała martwego mężczyznę. W jego pozbawionej kciuka dłoni znalazła niewielki detonator. Pięknie. Krzyknęła co sił, przeklinając samą siebie za nieuwagę. Hałas i tak nie miał znaczenia – zwabił już pewnie wszystkie potwory z okolicy. Sama dziewczyna czuła się, jakby straciła słuch, a wraz z nim nadzieję, ponieważ większość akt uległa zniszczeniu. Jeszcze raz przyjrzała się dokładniej martwemu mężczyźnie. Krzywił się, jakby mógł po śmierci usłyszeć huk, w jego rysach dostrzegła coś, co wyglądało jak cień triumfu.
Niemożliwe! Przecież to gnijący umarlak.”
Wstała, chwiejąc się.
Co takiego chciałeś tu zagrzebać?”
Ze złością kopnęła ciało, przewracając je na bok. Właśnie wtedy dostrzegła brunatną teczkę wystającą zza paska pracownika. Czegokolwiek chciał się pozbyć naukowiec, niewątpliwie to przy sobie miał to, co było dla niego najcenniejsze. Zabrawszy teczkę, udała się ostrożnym krokiem do pomieszczenia z fortepianem. Było to schronienie równie beznadziejne, co każde inne. Nie chciała wychodzić na zewnątrz, ktoś mógł czaić się na nią przy wyjściu. Zadziwiające było to, że instrument nie ucierpiał, jakby zachwycające rzeczy były chronione przed katastrofą.
Akurat! Tyle cudownych rzeczy cierpiało na co dzień, tylu dobrych ludzi odczuwało cierpienie.”
Usiadłszy na wieku czarnego fortepianu, odwiązała sznurek zabezpieczający teczkę. Wyciągnęła z aktówki kilka starych kartek. Przeczytawszy pierwszą stronę, wiedziała już, że znalazła to, czego szukała.


Eksperyment 259p15


Zgodnie z zaleceniem osób zarządzających w składzie równym Radzie Najwyższej oraz naszym najwybitniejszym ekspertom do życia powołujemy eksperyment 259p15.


Wstęp:


Jest to przełomowa chwila! Pierwsze obiekty zgłosiły się dobrowolnie. Są to ochotnicy spośród nas, a nawet Rady Najwyższej.

Póki co, eksperyment odbywa się w ścisłej tajemnicy przed ogółem. Jedynie w wyniku pełnego powodzenia zamierzamy poinformować społeczeństwo o wynikach.
Postaramy się, aby byli z nas dumni.


Cele:


Eksperyment 259p15 obiera za cele dobro najwyższe. Dbając o bezpieczeństwo Południowego Królestwa, zapobiegając ewentualnemu atakowi ze strony wroga, próbujemy znaleźć lekarstwo, które raz na zawsze wyleczy nas także z plagi dzieci piekła.


Komentarz:


Jednostki z Rady Najwyższej wahały się jednak od początku, co do etyki następujący badań. Nasi eksperci są w stanie udowodnić, że wyższe dobro uświęca środki.


Faza I


Obiekt pierwszy nie przetrwał prób. Podejrzewamy, że została podana mu zbyt duża dawka próbki. Rozcieńczamy roztwór. Postanawiamy zaaplikować go prosto w mięsień sercowy, zgodnie z zaleceniem naukowców.
Rada udzieliła zgodę na dalsze próby.

Obiekt drugi przetrwał dłużej. Po śmierci dokonaliśmy sekcji. Eksperci zbierają potrzebne informacje, my hołdujemy kolegom, ochotnikom, którzy poświęcali się sprawie.


Komentarz:


Jednostki z Rady Najwyższej są coraz bardziej zaniepokojone. Dowódca wspomina nawet o ostatniej szansie.

Obiekt trzeci przyniósł wyczekiwane rezultaty!


Faza II


Obiekt czwarty dotyczy istoty magicznej (elfa). Badania przebiegły pomyślnie, próba zaliczona pozytywnie. Możemy mówić o pierwszych magicznie kompatybilnych obiektach.


Komentarz:

Niestety Dowódce odcina nas od funduszy. Obiekt trzeci oraz czwarty zmarły po okresie kilku następnych dób. Dostaliśmy zakaz kontynuowania eksperymentów.


Mistrz Przyboczny udzielił nam wsparcia. Uczymy się na błędach i każda kolejna próba ma szansę przybliżyć nas do sukcesu. Dobrze, że niektórzy potrafią to zrozumieć. Rozpoczynamy eksperymenty na całkiem innym, doskonałym poziomie.


Wnioski I


Eksperci, po licznych badaniach, ogłosili, że organizmy odrzucały próbki ze względu na ich poziom rozwoju ich tkanek i połączeń nerwowych. Mamy więc zamiar rozpocząć testy na noworodkach, lub jeszcze wcześniejszym stadium rozwoju.


Faza III


Dostarczono nam gamety, na których rozpoczniemy zadania. Doprowadzając do zapłodnienia w środowisku sztucznym, mamy nadzieję na otrzymanie odpowiedniego rezultatu.



Obiekty odpowiadają w stopniu zadowalającym. Po zapłodnieniu rozwijają się w środowisku sztucznym prawidłowo. Nie przejawiają - póki co - zdolności mocy, mamy jednak nadzieję na powodzenie eksperymentu. Pracujemy nad sposobem prowokacji ich do ujawnienia możliwości magicznych.


Komentarz:


Dowódca wciąż jest przeciwny. Rada podlega mu, jednak część osób jest po naszej stronie.


Faza IV


Dostarczono nam nowe obiekty. Gamety pochodzące od osobników, u których następnie odnotowano przemianę w dzieci piekła. Naukowcy pracują nad separacją esencji istnienia i połączeniu gamet ludzkich z dodatkiem tego ekstraktu.


Komentarz:


Nie wiemy, jak pozyskał je Mistrz Przyboczny, jesteśmy mu jednak wdzięczni za pomysł, na który nie wpadliśmy. Jesteśmy pewni, że zapisze swój udział w sukcesie na kartach historii.


Wnioski II


Zwycięstwo jest blisko! Udało nam się wyizolować w warunkach laboratoryjnych esencję istnienia z gamet dzieci piekła. Niektórzy z nas mówią o separacji duszy od ciała komórkowego. Najnowsze obiekty rozwijają się prawidłowo. Wszczęliśmy badania na zarodkach istot magicznych z podobnym skutkiem.



Przyszłość jest w naszych rękach!



- „Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy w ciebie".
Veronica odwróciła się prędko. Za sobą ujrzała wyprostowaną sylwetkę umięśnionego, młodego mężczyzny. Przechadzał się on pośród zniszczonej doszczętnie sali, depcząc kawałki potłuczonego szkła. Była tak pochłonięta lekturą, że nie spostrzegła jego pojawienia się. W dłoni trzymał sporych rozmiarów zielone jabłko. Odgryzłszy sporą jego część, resztę wystawił w kierunku kadetki w geście propozycji. Dziewczyna, zaniemówiwszy, nie odpowiedziała. Mężczyzna wszczął więc konsumpcję, podchodząc coraz bliżej Veronicy.

- Victor... Co tu robisz? - wykrztusiła w końcu.
Zerwała się na nogi, podeszła kilka kroków do starego znajomego. Mistrz wyrzucił przez ramię niedojedzony ogryzek.

- Friedrich Nietzsche – puścił jej pytanie mimo uszu. - "Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich".
Dziewczyna potrząsnęła trzymanymi w dłoniach aktami.
- Z tego, co tu wynika, to ty jesteś potworem – wycedziła.

- Na twoim miejscu nie byłbym tego taki pewien.
Zbliżywszy się, ujął jej podbródek w dłoń i uniósł lekko ku górze. Dokładnie przyjrzał się jej twarzy.
- Oczy są zwierciadłem duszy, prawda? A twoje oczy są jakieś... inne. Czyżby zmieniła się również twoja dusza?

Veronica wyrwała się z jego objęć i odsunęła kilka kroków do tyłu. Wyrzuciła z dłoni dokumenty. Sięgnąwszy po miecz, gotowała się do walki.

- Nie próbuj nawet... Zabiłem dziesiątki takich jak ty, dlatego, że wiem o was więcej niż ktokolwiek inny. Szkoda byłoby uszkodzić tak szczególny okaz...
Westchnął, siadając na pokrywie fortepianu.
- Chcesz posłuchać ciekawej historii?

- Nic od ciebie nie chcę – wysyczała, podnosząc gardę.

- Ależ spokojnie, Veronico.
Uśmiechnął się sztucznie.
- Usiądź. Do prawdy prowadzi długa droga, a my jesteśmy już u jej końca.


***



Zanim Patrick zdążył się obrócić, chude kończyny objęły jego łydkę, a ostre żeby bez ostrzeżenia zatopiły się w jego ciele nieco powyżej, w udo. Chłopak zawył z bólu. Kręcił nogą, próbując odepchnąć od siebie potwora, chcąc jednocześnie chwycić za miecz. Udało mu się dopiero po chwili, a wroga istota na widok broni odskoczyła z sykiem. Po spodniach wojownika płynęła gęsta krew. Nie tracąc czasu na użalanie się nad sobą, szatyn ścisnął mocno rękojeść i, kulejąc, skoczył na napastnika. Monstrum nie było szybkie, ostrze wprawione w ruch dosięgnęło je, przecinając bok i raniąc w jedną z nóg. Potwór upadł na ścieżkę ze skowytem, turlając się w dół zbocza. Patrick pokuśtykał za stworem. Spojrzał z góry na umierającą istotę. Był to upadły, choć chłopak nie stwierdził tego od razu i nie bez wątpliwości. Bestia miała nie więcej niż sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, jej kończyny były wątłe, głowę okalały przerzedzone pukle czarnych, brudnych włosów. Dziecko mogło być wychudzone na wskutek dużej konkurencji międzygatunkowej lub srogiej zimy. Jego postura mogła dotyczyć też i jednego, i drugiego. Albo...
Patrickowi zakręciło się w głowie. Upadł ciężko na ziemię, przytykając dłonie do skroni.
Przypomniał sobie swoją pierwszą lekcję o upadłych. Do tej pory rodzice straszyli go magicznymi potworami, gdy był niegrzeczny – był to naturalny, stały element wychowania każdego brzdąca w Anuki. Dzieci piekła nikt jednak w mieście nie widział, napotykali je tylko mistrzowie, podróżnicy oraz zawzięci mitomani. Bariera wraz z murem doskonale spełniały swoje zadanie. O upadłych wiedziano powszechnie niewiele i nikomu roztropnemu nie było spieszno, by zmieniać ten stan rzeczy. Jednak w miarę jak Patrick rósł, obawa przed potworami ustępowała miejscu ciekawości. Dlatego też, gdy przyszedł czas na pierwszą lekcję o tych bestiach, chłopaka ogarnął dreszcz podniecenia.
Zajęcia prowadził Mistrz Bero. Było to kilka lat temu, mężczyzna jednak niezmiennie nie rozstawał się ze swoimi okrągłymi okularkami osadzonymi na czubku nosa, jakby zaraz miały się zsunąć. Wszedł do sali wyjątkowo punktualnie, rozwiesił na pulpicie jedną z plansz dydaktycznych. Poczekał aż w sali nastąpi cisza, nie musiał zwlekać długo. Wojownicy, przeczytawszy tytuł znajdujący się na tablicy, zamilkli niemal natychmiast.
- Upadli – zaczął Bero. - Tę podstawową informację musicie wbić sobie do głowy ponad wszystko. Dzieci piekła to potwory, wściekłe bestie, krwiożercze mutanty.
- Tak nam mówili od zawsze – odezwał się jeden ze śmiałków. - To wiedzą wszyscy.
- Ta informacja nie bez powodu jest powszechnie znana. Co nie znaczy, że po spotkaniu upadłego nadal będziesz w nią wierzył.
- Dziadek mi opowiadał – zawołał inny z wojowników, unosząc jeden z kącików ust. - Pokazał mi swoje ramię, mówił, jak go pokiereszowali. Ja im dam, niech tylko któregoś dorwę to...

- To nie zabawa. Cisza.
Gestem stłumił wzbudzony gwar wśród chłopców.
- Upadli to potępione dusze, które uciekły z piekła, to nie jest żadna tajemnica. W zależności od powagi popełnionych przez nich przewinień oraz długości okresu przebywania w piekle, ich ciała stają się coraz okropniejsze, jednak umysły zawsze, ale to zawsze są już nie do odratowania. Monstra przyjmują formę materii, często bardzo ludzką, czasem bestialsko zmutowaną, ich umysły są zezwierzęciałe, jednym pragnieniem jest ból istot dookoła.

- I co w tym takiego niezwykłego? Wszystko to już dawno wiadomo!
Mistrz milczał, mierząc wzrokiem odważnego buntownika. Widział, że chłopak odezwał się, by zaimponować reszcie jednostki. Podszedł blisko do niego, usiadł przy jego macie.

- Widziałem upadłego – powiedział spokojnie. - Dlatego zanim powiem wam o ich instynktach i zachowaniach, chcę, żebyście zapamiętali jedno. Upadły, którego spotkałem wyglądał jak człowiek. Nie było w nim nic potwornego, może poza oczami. Gdybym jednak nie widział, że mam do czynienia z krwiożerczym potworem, powiedziałbym, że mam przed sobą chorego człowieka, człowieka...
Jego wzrok utkwił gdzieś w przestrzeni, Patrick nazwałby to miejsce przeszłością, lub urywkiem wspomnień. Mężczyzna przez chwilę wyglądał na zupełnie nieobecnego.
- Każdy upadły to potwór o chorym umyśle. Waszym obowiązkiem jest nie zawahać się i zabić każde dziecko piekła w razie potrzeby. To umęczone dusza i wierzcie mi, że będą wam wdzięczne, za odesłanie z powrotem tam, gdzie ich miejsce. Przebywanie w postaci materii, gdy nie jest się namacalnym przynosi im okropne cierpienie, to dlaczego łakną bólu od innych, by zagłuszyć własną agonię.
Bero wstał, wyprostował szatę. Dokończył, patrząc na kadetów z wysokości.
- Nianie straszyły was, że przyjdą po was upadli, gdy będziecie coś broić. Ja postraszę was, abyście nie zostali nimi po śmierci.
Patrick nie widział, aby Bero przed tym, lub potem miał równie grobową minę i poważny głos.

Przypomniał sobie to ostrzeżenie i wiecznie tkwiącą w jego umyśle radę Bero o tym, by się nie wahać, akurat wtedy, gdy przebijał mieczem serce wątłej istoty. Chłopak nie chciał nawet wyobrażać sobie, czego musiało dokonać dziecko, by po śmierci zasłużyć na piekło. Teraz szukało ukojenia w bólu, wędrując po wszystkich czeluściach piekła i ziemi. Zamknął oczy, gdy opuszczał ostrze na dziecięcą sylwetkę. Odetchnął z ulgą, gdy ciało spaliło się na popiół, powracając do ognia piekielnego. To westchnienie wyszło z niego jednak tylko do połowy, jakby część trosk przylgnęła na stałe do jego trzewi i nic nie miało pozwolić się ich pozbyć. Zanim na powrót dosiadł konia, wyrył na pniu pobliskiego drzewa koślawe litery "NN".

***

Victor zasiadł do fortepianu, podniósł pokrywę. Zaczął odgrywać znaną Veronice melodię.
- To Chopin?
- Nocturne opus 9 no. 2. Uwielbiam go. Jest taki dwuznaczny... Z jednej strony spokojny, kołyszący do snu, z drugiej to idealna melodia jako akompaniament do rozpadającego się na kawałki świata.
- Zamieniam się w słuch, zniszcz mój świat, przyjacielu.
- Istnieje wiele światów. Naprawdę mnóstwo, nie zdajesz sobie sprawy. Znamy jednak połączenie jedynie z waszym. Sam nie wiem, kto wygrałby w takim starciu. Pewnie Aliudzi, skoro zbudowaliście sobie broń samozagłady.
- Do rzeczy, Victor.

- Wy macie broń, dlaczego my mieliśmy nie mieć?
Wciąż grał, z gracją wędrując długimi palcami po klawiszach, nie fałszował ani razu.
- Podobno twoja moc jest we wrogu twoim, niektórzy z naszych ekspertów wzięli to sobie do serca. Już pewnie wiesz, że prowadzono eksperymenty.

- Co to za próbki? - rzuciła wściekle.

- Jakaś ty niecierpliwa! Posłuchaj tylko tego fragmentu...
Zamknął oczy, poddając się grze.

Veronica zamachała gniewnie mieczem.
- Mistrzu!

- Już odpowiadam.
Przestał grać. Zapadła głucha cisza.
- Chcieliśmy stworzyć coś, co uczyni nas niepokonanymi. Chcieliśmy stworzyć sztuczną, niepokonaną duszę-hybrydę. Co do wroga... Są nimi dzieci piekła, co już wiesz. Zmieszaliśmy więc upadłego z człowiekiem, eliminując słabości, sumując zalety. Powstali nam...

- Atriowie – dokończyła cicho.
- Szybko się uczysz, kochanie.
- Nie mów tak do mnie.
- Możemy to zmienić.
- Wyjaśnij mi to wszystko!
- Nadal nie rozumiesz? Myślałem, że jesteś bardziej sprytna... Dodając do zarodków specjalne próbki, w momencie, w którym u człowieka tworzy się dusza, wpływaliśmy na jej budowę przez dodanie elementów duszy upadłego. Nie pytaj mnie, jak. Nie jestem naukowcem.
- To znaczy, że...?
- Atriowie są pół ludźmi-pół upadłymi.
- Więc co się stało? Skoro eksperymenty przebiegały pomyślnie, dlaczego nikt nie wie o Atriach?
- Część Rady uważała to, co robiliśmy za nieetycznie, inni obawiali się rezultatów, skutków ubocznych. Nie do końca się mylili. Zakazano nam kontynuować badania, nic nie mogliśmy zrobić. Nawet, kiedy obiekty nie umierały, lecz zaczęły przynosić oczekiwane wyniki! To już nie było zwykłe ostrzeżenie, czy odcięcie od funduszów. Naukowcy byli poszukiwani, mieli być postawieni przed sądem. Jeden z ekspertów, moim zdaniem ten najlepiej zapowiadający się, uciekł więc tam, gdzie nikt by go nie znalazł i tam dopracował projekt, z którym wiązano największe nadzieje.
- Co masz na myśli?
- Udał się do Świata Aliudów. Tam dokonał połączenia gamety Aliuda i człowieka z tego świata oraz oczywiście części duszy dziecka piekła.
- To...
- Obiekt sto szesnasty. Niestety eksperta dopadli i unieszkodliwili go. Dowódca nie miał jednak serca, by zabijać ledwo narodzone dziecko. Hodował je pod skrzydłami Aliudów jak królika doświadczalnego. Nadał mu imię.
- Veronica Ridney.
- Brawo, obiekcie sto szesnasty.
Veronica upuściła miecz. Opadła ciężko na ziemię, nie bacząc na raniące ją odłamki szkła. Spojrzała na swoje dłonie, obejrzała dokładnie każdą ich część. Opuściła powieki, przed oczami stanęły jej gwiazdy, które widziała wiele już dni temu, kiedy siedziała w koronie enta, zastanawiając się nad tym, kim jest i skąd pochodzi.
Kiedyś przypomnisz sobie moje słowa. Teraz mnie nie rozumiesz, ale żal mi twej przeszłości, żal mi twego losu. Jak cię nazwać? Jak na ciebie mówić, istoto?”.
Veronica oddałaby wiele, by móc zapłakać. Nad Sofii, nad kłamstwem, które odkryła, szukając prawdy. Nie mogła wydusić jednak z siebie ani kropli, jakby informacje rzucane w nią przez Victora jak ostre noże, wydusiły z niej wszelkie emocje.
Kiedy ostatnio płakałam? Kim właściwie jestem?”
Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na żadne z pytań, które zadawał jej stary centaur.

- Mam propozycję.
Otworzyła oczy. Klęczał przed nią Victor, kładąc dłonie na ramionach, przemawiał delikatnym głosem.
- Potrzebujemy was. Tak wielu, jak się da. Nigdy was nie zostawiliśmy. Zawsze byliśmy przy was, wasi twórcy.

- Nie będę dla nikogo walczyć. To nie moja wojna.
- Zastanów się, to nie chodzi tylko o bitwę. Możemy zapanować nad większością światów! Wysłaliśmy raz przez portal jeden z obiektów. Jako pierwszy przeżył przejście przez dziki portal do nieznanego świata.
- Jak to?

- Zeskoczył z mostu między światami. Mieliśmy z nim kontakt jeszcze trochę, możemy być niemal pewni, że przeżył.
Oczy świeciły mu się z podniecenia, gdy omawiał szczegóły eksperymentów. Jego uśmiech był serdeczny i zachęcający do współpracy. Wydawał się być godny zaufania, lecz w źrenicach mężczyzny wojowniczka dostrzegła niebezpieczny blask.

- Victor? Po czyjej właściwie jesteś stronie?
- Po tej, która nie jest ślepa na sukces i wyższe cele.
- Dlaczego więc zabijasz Atriów?
- Ja? Nie zabijam. Składam im propozycję.
- A jeśli odmówię?
- To co innego. Kto nie z nami, nie jest od razu przeciwko nam.
- Ale może być?
- Prędzej czy później. To jak?
- Victor...
Jej dłonie zawędrowały do kieszeni ubrania. Wymacała tam zimną pokrywkę zepsutego zegarka. Wyciągnęła go w zaciśniętej pięści, po chwili niespiesznie odsłoniła jeden palec po drugim. Mistrz ogarnął spojrzeniem swój prezent.
- Victor...
Do ich uszu dotarły niepokojące odgłosy u góry budynku. Usłyszeli głosy, krótkie rozmowy, szczęki broni.

- Nie musisz odpowiadać mi teraz.
Pochylił się, całując Veronicę w czoło, gdzie czuła chłód jeszcze długo później. Mężczyzna zabrał od niej zegarek, schował go następnie do kieszeni.
- Pamiętaj tylko kim i dzięki komu jesteś.

Powiedziawszy to, zniknął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz