-
Lia!
Jonas wyrwał się ku dziewczynie. Reszta kadetów dreptała ze zniecierpliwieniem w miejscu, z zaniepokojeniem wymalowanym na twarzach oczekując przybycia ostatniej kadetki. Kiedy łuczniczka wpadła do pomieszczenia, nie potrafiła samodzielnie ustać na nogach. Od razu upadła na ziemię, przyciskając ręce do brzucha.
- Danny to zdrajca. Wiedziałem! - w ciemno zawyrokował blondyn, w panice próbując pomóc dziewczynie.
Chciał podnieść ją, przytrzymać, lecz trząsł się tylko i z niepokojem badał reakcję Lii.
- To nie on! - chwyciła go za ubranie. - On mi pomógł...
Nie miała siły na dalsze tłumaczenia. Jej głowa opadła bezwładnie, z ust wymsknęło się błagalne zawodzenie.
- Uleczcie ją! - poprosił Jonas, dopadając do Clary. - Pomóżcie jej!
- Idziemy! - przerwał mu Castor.
- Daj im chwilę, muszą przecież coś z tym zrobić!
- Słuchaj, gnojku.
Podszedł do niego całkiem blisko, przytykając końcówkę miecza do jego piersi.
- Na razie jest tutaj cicho, ale lada chwila wyskoczy coś i koniec przedstawienia, więc chwytaj swoją dziewczynę i postaraj się tym razem donieść ją do końca.
Powiedziawszy to, nie czekał na odpowiedź. Ruszył przed siebie, a w ślad za nim podążyła znaczna część grupy. Clara smutno pokiwała głową:
- On ma rację, Jonas.
Chłopak po raz kolejny chwycił więc bezwładne ciało na ręce, starając się wyprzeć z pamięci krzyki Nicka.
Miejsce, w którym się znaleźli sprawiało wrażenie płynnego. Jasny, długi korytarz nie był stały, mimo że podłoga była stabilna. Ściany pomieszczenia zmieniały formę i kolor z każdą minutą zaskakując kadetów coraz to poważniejszymi zmianami. Raz były skałą, innym razem mieniły się tysiącami kolorów, by w kluczowym momencie przybrać postać wody, by taką już pozostać. Szli teraz jakby tunelem, którego ściany stanowiły dwa wodospady, a gdy przyjrzeli się dokładniej tym strugom czystej wody, mogli zauważyć za nimi bujną roślinność i dzikie krajobrazy. Kadeci nie odzywali się, próbując skupić się jedynie na jak najszybszym marszu. Veronica próbowała wypatrzyć jak najwięcej zza kurtyny cieczy.
- Jakim cudem cokolwiek żyje w tej przestrzeni?
- Ostrożnie, to może być iluzja - Sofii była podejrzliwa.
- Wydaje się niezwykle piękne - stwierdziła mimo zapewnień.
- Pod żadnym pozorem nie idź w tamtą stronę, trzymaj się środka ścieżki i patrz przed siebie.
Veronica nie musiała długo czekać na zetknięcie się z magiczną iluzją, kiedy tajemniczy cień podszedł bliżej wodospadu i wetknął głowę prosto do korytarza. Stwór wyglądał nijako i na pierwszy rzut oka niezbyt groźnie. Obracając powoli masywną głowę, zakończoną wystającym nosem, bacznie obserwował przechodzącą grupę. Został w tyle. Smutne oczy śledziły każdy ich ruch, wąskie usta pozostawały zamknięte. Daveth szedł tyłem, na końcu grupy, celując w potwora z łuku. Rita zganiła go:
- Nie prowokuj tego, cokolwiek to jest, lepiej nie strzelać, póki nie zaatakuje.
Niechętnie zgodził się z nią, odwracając do reszty grupy. Po jakimś czasie usłyszał jednak plusk, a potem ciche kłapanie. Obejrzał się przez ramię i nieomal stanął. Kilka metrów od nich znajdował się ten sam niski stwór bez szyi, obdarzony długimi rękoma, sięgającymi niemal do ziemi. Powłóczył nimi niczym małpa, szurając po posadzce dwoma grubymi palcami. Kiedy tylko potwór spostrzegł się, że został zauważony, zatrzymał się i znieruchomiał. Przypominał teraz głaz. Jego przygnębione spojrzenie spotkało się z nieufnym wzrokiem łucznika.
- Śledzi nas - szepnął.
- Zostawiamy go w spokoju - wysapał Patrick, który także przyuważył podążającą za nimi istotę.
Grupa instynktownie przyspieszyła. Chłopacy znów spojrzeli przed siebie, uważając, by nie potknąć się o nierówności podłoża, lecz wciąż czuli się nieswojo, wiedząc, że stwór bacznie się im przypatruje. Patrick zerknął w tył. Istota zatrzymała się i, obawiając się wykrycia, ponownie skamieniała.
- Nie podoba mi się to - stwierdził.
Maszkara podążała za nimi krok w krok, utrzymując jednak bezpieczną odległość. Patrick musiał z całej siły zacisnąć usta, by nie krzyknąć, gdy za którymś razem, kiedy się obrócił, natrafił wzrokiem na dwie masywne postaci. Monstra wyglądały identycznie. Ich skóra była szara, matowa, pokryta niewielkimi włoskami. Oczy były jak dwa niewielkie, czarne koraliki w porównaniu z tęgą, bezkształtną głową. Jednak największą uwagę przyciągał haczykowaty nos, który barwą znacznie odznaczał się na tle reszty cielska. Był różowawy, poruszał się w rytm oddechu stworów. Niemal w całości przysłaniał wąską szparkę, która pewnie spełniała rolę aparatu gębowego.
- Przyspieszmy - głos wojownika wydał mu się nieco zbyt zawodzący. - Jest ich coraz więcej!
Po chwili z wody wynurzył się kolejny, trzeci, potwór, który od razu dołączył do swoich pobratymców. Veronica zerknęła na boki, zauważając coś niepokojącego.
- Czujesz to, Sofii?
- Co masz na myśli?
- To wrażenie, jakby ktoś ciągle nas obserwował.
- To te dziwne stworzenia, która za nami podążają - stwierdziła. - Jestem zdania, że lepiej ich nie drażnić.
- Nie... to coś całkiem innego.
Dopiero po chwili niepewności zrozumiała, dlaczego wrażenie bycia obserwowanym było tak spotęgowane. Wytężywszy wzrok, wgapiła się w mijaną kurtynę wody. Jeszcze kilka chwil wcześniej mogła dostrzec za nią zieleń i zawiłe rośliny na tle nieznanego nikomu krajobrazu. Teraz jednak widok ten przysłonięty został częściowo przez dziwną, ciemną mgłę.
- To nie mgła - ostrożnie poprawił ją duch miecza. - To oni.
Ledwie wtedy rozpoznała w tym, co na początku wzięła za mgłę, pojedyncze sylwetki zmierzające w stronę korytarza. Były ich dziesiątki, może nawet setki, nie była w stanie dokładnie określić.
- Idą po nas.
Patrick musiał zauważyć to samo, ponieważ, zaledwie kilka sekund później, krzyknął:
- Jest ich tu cała masa! Biegiem!
Końcówkę jego wypowiedzi zagłuszył głośny plusk, który wydobył się z dwóch stron jednocześnie. Masywne, szare głowy wynurzały się na całej długości korytarza, a koralikowe oczy nie spuszczały ani na sekundę z widoku pielgrzymów. Kadeci ruszyli przed siebie szaleńczym biegiem.
- Nie rańcie ich! - ostrzegła Aurore. - Póki nie zaatakują...
Maszkary wzbudzały panikę w uczniach, prowokowały ich, choć stały, ogarnięte bezczynnością. Tłoczyły się wokół nich, wyciągając doń długie, zakończone dwoma pomarszczonymi paluchami ręce. Nagle wszystkie zaczęły wydawać z siebie ciche pomrukiwanie, które wprawiały kości w wibracje i wwiercały się w mózg, drażniąc zmysły. Rita krzyknęła, chcąc zagłuszyć to nieprzyjemne uczucie. W końcu grupa została zmuszona do zwolnienia, gdy natłok wciąż nadchodzących istot zaczął blokować im trasę.
- Dość tego kurewstwa! - ryknął Castor, wyciągając miecz z pochwy.
- Zostaw je! - bezskutecznie próbował go powstrzymać Jonas, który do tej pory skupiał się jedynie na nieprzytomnej Lii.
Nie zdołał jednak zdławić agresji Castora. Mógł jedynie patrzyć, jak ten tnie znajdującego się najbliżej grupy, szarego potwora. Ten upadł, krwawiąc obficie. Pomruk istot nabrał na sile i wydał się kadetom tym razem całkowicie nieprzyjazny. Monstra zaczęły niespokojnie dreptać w miejscu, z niezadowoleniem kręcąc nosami.
- Przebijamy się siłą!
Kadeci zaczęli przepychać się przez tłum coraz bardziej niezadowolonych straszydeł. W pewnym momencie jedno z nich zamachnęło się i z głuchym łoskotem uderzyło biegnącą Clarę w biodro. Dziewczyna zatoczyła się z piskiem. Patrick zaklął pod nosem, uchylając się przed ciosem innego stwora. Jak na rozkaz reszta istot dołączyła do podżegaczy i także zaczęła bić intruzów. Ich uderzenia nie były mocne, ale bardzo celne. Poza tym wystarczyło kilkanaście spadających na kadetów ramion, by odniesione rany, siniaki doskwierały uczniom i przeszkadzały im w ucieczce. Wycie maszkar przemieniło się teraz w jednostajny, ogłuszający szum, niczym brzęczenie podrażnionych pszczół w ulu. Jonas własnym ciałem osłaniał Lię przez kolejnymi ciosami wymierzanymi w jej głowę oraz ranny brzuch. Wydawało im się, że przedzierają się przez gąszcz szarych cielsk bez końca, raniąc kolejne istoty, starając się unikać ich ataków.
- Nie wytrzymam tego dłużej! - zawodziła Aurore, która została dotkliwie pobita po osłabionej kostce, innym razem otrzymała silny cios w twarz.
Nie widzieli końca korytarza, tracili nadzieję na to, że kiedykolwiek uda im się wyrwać z brutalnych objęć niepozornych kreatur. Z ich nosów lała się krew, policzki mieli napuchnięte, nogi nabrzmiałe, a biodra pokryte licznymi siniakami. Jednak nadal próbowali stawiać opór, zabijając tak dużo potworów, ile byli w stanie. W pewnym momencie jedna z istot doskoczyła do Davetha i, jednym celnym ruchem, przełamała ramię dolne jego broni. Chrzęst drewna został zagłuszony przez nerwowe buczenie przeciwników. Daveth został pozbawiony broni, odwołał łuk do postaci Lapi, zbliżył do środka grupy, osłaniając twarz rękoma. Co najdziwniejsze, magiczna osłona, którą starały się wytworzyć siostry oraz Clara, nie robiła na maszkarach najmniejszego wrażenia. Strażnicy mostu z łatwością przebijali się przez osłonę, równie mocno zadając kolejne uderzenia. Kadeci mogliby przysiąc, że nie byli nawet w połowie drogi, gdy momentalnie ogarnęło ich światło, wysysając w wir, jak przy początku. Blask znów oślepił ich, po czym wyrzucił w nieznane, niebezpieczne miejsce, z dala od niezrozumiałych, szarych istot, przybliżając do nowych wyzwań. Ogarnęła ich niepewność równie wielka, co ulga.
Castor zamrugał kilkakrotnie. Ból całego ciała okropnie mu doskwierał. Szczególnie obity został jego lewy bark. Chłopak prychnął. Ta ręka i tak została wcześniej pokaleczona, była kończyną inwalidy. Wojownik prawą dłonią przetarł zmęczona oczy. Powinien jak najprędzej doprowadzić się do porządnego stanu, by być w stanie stawiać czoła kolejnym niebezpieczeństwom. W końcu nie miał zielonego pojęcia, gdzie pojawili się po wyjściu z portalu. Światło towarzyszące im przez całą przeprawę ulotniło się. Leżał na czymś miękkim, rozejrzał się. To soczysta trawa wczesnej wiosny. Była nieskoszona, wysoka. Jęknął, gdy próbował unieść się i usiąść. Jego miecz leżał obok niego. Ostrze brudne było od zaschniętej, ciemnej krwi. Jak długo tu leżał? Z trudem okręcił obolałą szyję. Gdzie pozostali? Wstał, chwycił swoją broń. Dopiero z tej pozycji był w stanie ujrzeć coś więcej; kiedy siedział, zaniedbana roślinność przysłaniała mu cały widok. W pobliżu nie było żadnych drzew ani krzewów. Znajdował się w niewielkiej dolinie całej pokrytej wysoką trawą. Niebo przedstawiało się wszystkimi odcieniami szarości, gdzieniegdzie zza chmur przebijało się błękitne niebo. Było mroźno. Jego oddechowi towarzyszyła ledwo widoczna para, unosząca się z jego nabrzmiałych od krwi ust. Chwilę później Castor spostrzegł ciemny kształt, wiercący się kilka metrów od niego. Pokuśtykał do tego miejsca. Uszedłszy kilka kroków, usłyszał ciche pojękiwanie. Zauważył Aurorę skręcającą się z bólu. Jej twarz została dotkliwie posiniaczona, jedna strona jej oblicza była napuchnięta, cała fioletowa, a prawy łuk brwiowy przecięty.
- Wiesz, gdzie jest reszta? - zapytał, pomagając podnieść się dziewczynie.
- Moja noga! - jęknęła przeciągle, gdy próbowała stanąć.
Jej kostka, wcześniej tylko skręcona i wyleczona przez magiczki, teraz wykręcona była pod nienaturalnym kątem, cała spuchnięta.
- Siedź tu - rozkazał jej, pozwalając jej zostać.
Sam udał się w dalsze poszukiwanie pozostałych towarzyszy. Nie miał zamiaru wołać ich. Bał się, że jakiś nieprzyjaciel może czaić się za rogiem. Włosy mierzwił mu przenikający do szpiku kości, zimny wiatr. Powietrze miało tu charakterystyczny smak, przez co Castora ogarniało wrażenie, że powinien domyślić się, gdzie się znajduje. Jego umysł ogarnęła jednak niemoc, dlatego w ciemno szukał kolejnych kadetów. Krzyki przywiodły go do klęczącego w trawie, mocno poturbowanego blondyna. Jonas kucał obok Lii, zaciskając dłonie na jej brzuchu. Jeden z przednich zębów wojownika wydał się ukruszony, brudną twarz przecinały ślady po gorących łzach.
- To już? - zapytał niby od niechcenia Castor.
- Ona oddycha - mruknął Jonas. - Żyje!
- Zanieś ją, kilkanaście kroków w tamtą stronę leży jedna z sióstr. Niech zacznie ją leczyć, jeśli to jeszcze cokolwiek da.
Jonas nie miał siły na sprzeczki. Najdelikatniej jak mógł, uniósł dziewczynę i prędko zaniósł ją do Aurore. Daveth, Veronica oraz Patrick odnaleźli się już nawzajem. Stali nieopodal, oceniając wzajemnie obrażenia. Wyglądało na to, że Veronica skończyła ze złamanym żebrem, Daveth musiał poradzić sobie z uszkodzoną bronią, co nie było wielkim problemem, ponieważ regeneracja łuku następowała poprzez Energię Duchową w czasie, gdy broń przebywała w stanie Lapi, a Patrick miał jedynie kilka dotkliwszych siniaków. Clara natomiast, którą opiekowała się już Rita, była nieprzytomna. Oberwała w głowę chwilę przed tym, jak dobiegli do końca korytarza. Nie mieli jednak wątpliwości, że obudzi się już niedługo. Castor wraz z Davethem, Veronicą oraz Patrickiem postanowili rozejrzeć się po okolicy, zostawiając reszcie opiekę nad osobami mocniej poturbowanymi. Szczególnej pomocy domagała się oczywiście Lia. Wszedłszy wspólnie na niewielki pagórek, Castor zrozumiał, dlaczego powietrze wydawało mu się do tej pory bardziej rześkie i wyjątkowo mroźne. Oprócz wczesnej wiosny, która niezaprzeczalnie miała wpływ na temperaturę, bliskość wody mogła spowodować zimny wiatr, mierzwiący wysokie trawy i wprawiający w ruch sfatygowane ubrania kadetów. Stali na wzgórku, otoczeni zewsząd stepową roślinnością, a w dali rozciągała się po horyzont ciemnoniebieska tafla oceanu.
- Już wiem, gdzie jesteśmy - stwierdził cicho Patrick.
Uczniowie obejrzeli się na niego. Patrzył w przeciwną stronę do nich. Podążyli więc za jego wzrokiem. Wskazywał im obiekt o wiele bliższy niż niezbadane głębie słonej wody. Zaledwie kilka kilometrów od nich, spowity mgłą poranka, stał niewzruszony, potężny most, którego dalszy koniec niknął w oddali. Veronica kojarzyła skądś tę konstrukcję. Była pewna, że widzi ją pierwszy raz, ale wydawało się jej, że wiedziała o jej istnieniu już wcześniej. Po chwili Patrick rozwiał jej wątpliwości.
- Kinimodo – szepnął.
- Bliźniaczki opowiadały mi legendę o tym moście... Myślałam, że to tylko bajka.
- Konstrukcja istnieje naprawdę - wyjaśnił Daveth. - Ale cała reszta to moim zdaniem zwykła burda. Nie wierzę w to, że każdemu, kto popełnił zbrodnię nie będzie dane przejść na drugą stronę.
Dziewczyna spróbowała dokładniej przypomnieć sobie legendę o tym miejscu. Dotyczyła ona w większej mierze pewnego mężczyzny, którego zgubiła chciwość. O ile pamiętała, most został zbudowany niesamowicie szybko przez nieznajomą nikomu osobę, jednak uległ pożarowi już dawno temu, podobno z powodu klątwy rzuconej na zleceniodawcę projektu. Kiedyś wojowniczka zapewne chciałaby, aby legenda okazała się prawdziwa. Ziarno prawdopodobieństwa w bajkach zawsze dodawało jej podniecającej nadziei. Teraz jednak ze wszystkich sił modliła się w duchu, aby Daveth miał racę. Jeśli mieliby przedostać się do Południowego Królestwa, najprostszym na to sposobem będzie przeprawienie się nie przez wodę, a właśnie szkielet mostu. Jeśli więc legenda miała okazać się prawdziwa, krew na rękach Veronicy znów miała stać się świeżą, ciągnąc ją za sobą na samo dno lodowatych fal oceanu. Dziewczyna wzdrygnęła się.
- Masz rację - mruknął do niej Patrick.
Spojrzała na niego pytająco.
- Zimno tu, chodźmy do reszty.
- Myślicie, że jesteśmy tu bezpieczni? - zapytał łucznik.
- Na wyspie znajdują się dwie niewielkie wioski, nie więcej. Nie jestem tylko pewien, czy w perspektywie wojny nadal są zamieszkane - powiedział Castor. - Powinniśmy w pierwszej kolejności udać się właśnie tam.
- A co z rannymi? Lia nie przetrzyma takiego marszu... - wtrąciła Veronica.
- Jeśli masz cudowną moc uzdrawiania ledwo żywych, możemy zostać - zrugał ją.
- Zrobimy, co w naszej mocy, by odzyskała siły, ale racja, że długo tu sami nie przetrzymamy - zgodził się Patrick.
- Powinniśmy poszukać pomocy - potwierdził łucznik. - Nie wiemy, co może czaić się za...
- Ocknęła się! - usłyszeli. - Lia się obudziła.
Popędzili więc w kierunku grupki. Kadeci klęczeli nad łuczniczką, która wydawała się być niesłychanie blada. Dzięki Jonasowi ucierpiała najmniej podczas szturmu szarych istot we wnętrzu portalu. Była jednak na granicy wytrzymałości.
- Nie martw się, Lia - szeptał do niej blondyn. - Za chwilę wszyscy wyruszymy do najbliższej osady, tam cię opatrzą.
- Nie ma mowy - dziewczyna starała się, aby ton jej głosu wydawał się silny, jednak jej próby spełzły na niczym. - Nie możemy.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, nie musisz się martwić o nic...
- Ona nie może iść.
Wskazała drżącą ręką na Veronicę.
- Musi zostać.
Zdziwieni kadeci spojrzeli po sobie.
- Majaczy?
- Ja nie...
Próbowała zaprzeczyć, lecz opuściły ją siły. Zakrztusiła się, opadając ponownie na kolana Jonasa. Veronica zacisnęła usta w wąską szparkę. Czyżby chodziło o jej nieopanowaną moc?
- Nie wiadomo w jakim stopniu jesteś niebezpieczna. Zdajesz sobie sprawę, że z dnia na dzień niebieskie iskry stają się coraz poważniejszym zagrożeniem, prawda? - upewniła się Sofii.
- Sądzisz, że ona ma rację, powinnam pozostać na uboczu?
- Uważam, że w pierwszej kolejności musisz nauczyć się panować nad mocą.
- Ale jak, jeśli nawet nie wiem, co to za Energia?! - podirytowała się.
- Zaczekajmy, aż obudzi się Clara.
- O co jej chodzi?
Patrick wskazał na wiercącą się łuczniczkę. Cała zlana była zimnym potem, straciła dużo krwi.
- Jest świadoma tego, co mówi?
- Jak najbardziej - poparła Lię wojowniczka. - Ma na myśli moją moc.
- Jest aż tak groźna? Myślisz, że krótka wizyta w wiosce może spowodować utratę kontroli?
- Tego nie wiem, ale Clara...
- Clara jest nadal nieprzytomna.
- A nam kończy się czas - wtrącił Jonas, który zauważył, że Lia znów straciła przytomność. - Ona umiera.
- Rozdzielimy się - zawyrokował Castor.
- Ostatnio byłeś przeciwny temu pomysłowi - zauważył Patrick.
- Ostatnio ścigała nas banda zabójców.
- Sądzisz, że teraz jesteśmy całkowicie bezpieczni?
- Nie rób problemów, smarkaczu! Tym razem podzielimy się rozsądnie. Blondasek bierze umarlaka na ręce i idą razem z siostrami. Będziecie ją leczyć po drodze w razie czego - zwrócił się do bliźniaczek. - Clara musi zostać i zająć się dziwolągiem, obstawiam, że szczeniak bez ucha w takim razie też będzie wolał wysiedzieć tu ze swoją paniusią. Ja i Daveth, też zostaniemy i, w razie potrzeby, będziemy powstrzymywać Verę przed zabiciem większej ilości ludzi.
- Jesteś pewien, że poradzimy sobie w czwórkę? - nieśmiało zaoponowała Rita. - Aurore jest dotkliwie pobita, Jonas będzie zajęty niesieniem Lii... Gdyby ktoś nas napadł nie mamy wielkich szans.
- Podobno umiesz czarować.
- Podobno umiesz dowodzić - przedrzeźniała go.
- Wybieraj, Daveth - powiedział po chwili namysłu.
- Już ostatnio zostałeś przez nią poturbowany... - Aurore próbowała namówić łucznika do przejścia na jej stronę, za co została zmierzona lodowatym spojrzeniem przez Veronicę. - Przepraszam cię, ale taka jest prawda. Każdy, kto zostanie z tobą naraża swoje życie.
- Skoro tylko tutaj, przy mnie, jest tak groźnie, to poradzicie sobie bez eskorty - wysyczała w odpowiedzi.
Aurore spuściła wzrok. Poturbowana, zalana krwią twarz wyglądała naprawdę nędznie. Wojowniczce przez chwilę zrobiło się żal magiczki. Później jednak ogarnęło ją uczucie, że rzeczywiście brana jest przez towarzyszy za źródło ryzyka. W porę opanowała zaczynające szybciej bić serce.
- Nie możesz mieć im za złe tego, że się ciebie boją.
- Przecież wiem - fuknęła. - To nie oni pogrzebali niewinnych ludzi pod gruzami.
- Spokojnie, Vera, nie doprowadź się do takiego staniu. Szczególnie nie teraz, gdy Clara ci nie pomoże.
Wojowniczka wzięła kilka głębokich oddechów. Widząc, że brunetka jest na granicy zdenerwowania, Aurore zaczęła panikować. W pierwszym odruchu próbowała się odsunąć. Później zaczęła przepraszać, nieufnym wzrokiem mierząc dziewczynę.
- To jak?
Castor zignorował reakcję wojowniczki, zwracając się do Davetha. Chłopak z dredami westchnął.
- Przepraszam Aurore, ale im jestem bardziej potrzebny. Poza tym, chcę jak najprędzej wrócić do Południowego Królestwa.
Spojrzał na Castora.
- Odejdziemy, gdy tylko opanuje moc, prawda?
- Taki jest plan.
- Zbierajmy się.
Rita rzuciła przez ramię, pomagając siostrze wstać z klęczek.
- Jonas, dasz radę ją nieść?
Chłopak skinął głową, wstając.
- Widzieliśmy jakieś zabudowania na północny-wschód od miejsca, w którym się znajdujemy.
Patrick wskazał ręką w opisanym kierunku.
- Trzymajcie się - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu Jonasa.
- Spotkajmy się przy armii, w Południowym Królestwie - dodał Daveth, patrząc przepraszająco na ranną Lię.
Magiczki skinęły głowami, odpuszczając sobie wszelką urazę. Kadeci podzielili się prowiantem i ekwipunkiem zabranym z domu Aliudów. Pożegnali się zwięźle.
- Uważajcie na siebie!
- Będziemy - odpowiedziała Veronica w myślach. - Ostrożność przyda mi się teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Clara ocknęła się niedługo po odejściu części kadetów. Minęła może godzina, może pół.
„Jak trudno zorientować się w czasie bez żadnego odniesienia.”
Veronica miała przy sobie wprawdzie zegarek, jednak bała się choćby zerknąć na niego w towarzystwie innych osób. Dlatego korzystając z ustronnej chwili, jaką było wyjście za potrzebą, schowała się w krzakach i jeszcze raz dokładnie przejrzała zabrany ekwipunek.
- Kartki z tomiku poezji - rozpoczęła wyliczanie.
- Odpada - zawyrokowała Sofii. - Nie było sposobności, aby ktokolwiek mógł rzucić na nie czar, a to, że zabrałaś je z lochów było zwykłym przypadkiem.
- Scyzoryk Patricka?
- Hmm... - zastanowiła się. - Nie wiesz, od kogo go dostał, czy powstały okoliczności dobre do rzucenia uroku szpicla...
- Czyli zniszczyć go?
- Na twoim miejscu, w ogóle bym go nie brała z tamtego domu.
Veronica rozgrzebała ziemię rękoma na niewielką głębokość. W powstały dołek włożyła własność kolegi. Użyła czaru spalenia, po czym szybko zasypała przedmiot grudkami ziemi, aby dym nie uniósł się i nie zwrócił uwagi kadetów.
- Byłam głupia, że go wzięłam - wywnioskowała. - Skąd mogę wiedzieć, jak go zdobył.
- To spore ryzyko.
- Przejdźmy dalej - z kieszeni wyciągnęła kieszonkowy zegarek. - Aaa... to prezent od Victora - powiedziawszy to, od razu schowała przedmiot z powrotem do bluzy.
- Nie zastanowisz się nawet nad tym?
- Nie ma nad czym - odparła. - Nie sądzisz chyba, aby Victor mógł chcieć zaszkodzić ekspedycji, zaszkodzić mi... Przecież to on nas wyprawił!
- Jesteś pewna, że nie było możliwości, aby ktoś rzucił na to czar? W końcu zegarek masz zawsze przy sobie... To idealny obiekt na szpicla!
- Sofii... Kto mógłby to zrobić?
- Pogoni zamaskowanych zabójców też nikt się z waszej strony nie spodziewał - przekonywała ją z uporem. - Lepiej nie ryzykować.
Brunetka obracała pamiątkę w dłoniach. Wygrawerowane na metalowym wieczku znaki przedstawiały różne symbole. Większość z nich pozostawała jednak nierozpoznana kadetce.
- Nie wiem, czy dałabym radę zniszczyć... - jęknęła, przyglądając się dokładniej mechanizmowi - nawet, gdyby miał baterię, wyjęcie jej nie zmieniłoby zagrożenia, prawda? - zaśmiała się.
- Obawiam się, że niestety nie.
- Nie chcę narażać grupy na zbędne ryzyko, ale z drugiej strony nie wierzę, aby istniało jakiekolwiek prawdopodobieństwo...
Zastanawiała się przez chwilę. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo przywiązała się do zegarka. Bez posiadania telefonu komórkowego, dzięki któremu mogła w każdej chwili zmierzyć czas, na początku gubiła się w tym świecie. Nic dziwnego - pomiar godziny nie był aż tak wszechobecny jak w świecie Aliudów. Dodatkowo przelicznik na jej rodzimy czas dodawał jej swego rodzaju otuchy. Zegarek był czymś, co łączyło w niej dwie przeciwległe postacie - tę, która tęskni za domem oraz tę, która nie może doczekać się wyprawy w nieznane. Żal było jej to zrobić, jednak zatarła dłonie i wykopała kolejny dołek. Ostrożnie włożyła do niego zegarek, zawijając go w plik kartek z wierszami. Po chwili namysłu przysypała pamiątkę ziemią, a na wierzch kopca położyła charakterystyczny dla niej kamień.
„Kiedy to wszystko minie, wrócę po tu po ciebie.”
Starając się ukryć dezaprobatę, Sofii zachowała milczenie. Kiedy wojowniczka wyszła zza krzaków, wszyscy jej towarzysze pochylali się nad Clarą. Magiczka miała się już znaczenie lepiej. Korzystała z prowizorycznych okładów, oszczędzając Energię. Zobaczywszy Veronicę, wstała. Manewr ten przyszedł jej z pewnym trudem, jednak nie zaprzestała, gdy zawroty głowy zachwiały nią. Zrobiły kilka kroków, wyszedłszy dziewczynie na spotkanie.
- Nie mamy chwili do stracenia - oznajmiła na wstępie. - Nie wiem, ile zajmie tobie wtajemniczenie - była wyraźnie podekscytowana, jednak zachowywała przy tym pełną powagę.
Veronica w odpowiedzi spróbowała się uśmiechnąć, jednak wyraz jej twarzy przypominał bardziej niewyraźny grymas. Clara podparła się na jej ramieniu. Obie wróciły do kadetów, tam posiliły się skromnym posiłkiem.
- To jedzenie nie wystarczy nam na długo - lamentował Daveth.
- Dobrze się składa.
Chłopacy spojrzeli na Clarę jak na wariatkę.
- Będziecie mieli, co robić. - wyjaśniła.
- Jak to?
- Nie możecie zostać tu, gdy będę wtajemniczać Veronicę.
- Po to tutaj zostaliśmy! Mieliśmy wam pomóc - Daveth zaczął się awanturować, na jego twarz wstąpiły rumieńce złości.
- Spokojnie, później będziecie niezastąpieni! Teraz jednak muszę jej wytłumaczyć kilka rzeczy i nie ma opcji, żebym zrobiła to, gdy jesteście obok.
- Nie ma opcji?
Castor wyciągnął miecz, przykładając jego końcówkę do gardła dziewczyny.
- Coś knujesz...
Zmrużył oczy.
- Tylko spokojnie - próbował interweniować Patrick.
- Nie przyznasz, że to dziwne? Chcę wiedzieć, co się dzieje, jeśli mam w tym uczestniczyć!
- Próbuj, może jeszcze dogonisz Jonasa i resztę - odgryzła się.
Castor zaklął, przysuwając ostrze bliżej do ciała magiczki. Ta trwała niewzruszona.
- Nie możesz jej zabić, tylko ona zna całą prawdę - Patrick przemawiał wojowniczki do rozumu.
Białowłosa prychnęła.
- Chciałabym!
- Więc dlaczego się z nami tym nie podzielisz?
- Nie mogę! To jeszcze nie czas.
- Clara - nieśmiało wtrąciła Veronica. - On ma rację. Na jego miejscu też domagałabym się wyjaśnień. Trudno jest w ciemno podążać za czymś, o czym nie ma się zielonego pojęcia.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Upierałam się dla twojego dobra, ale skoro twierdzisz, że im ufasz, mogą zostać.
Castor wciąż utrzymywał broń w gotowości, przypatrując się twarzy Clary.
- Możesz już schować tę zabawkę, kolego.
Usiedli w kole. Mimo napiętej sytuacji, wszyscy zachowali ciszę, czekając na wyjaśnienie jednej z większych tajemnic tego świata.
- Powiem wam wszystko, co konieczne jest, abyście znali. Zrozumcie, że sama nie wiem wiele więcej, większość sprawy została przede mną zatajona. Nie wyjawię wam nazwisk, miejsc, bo mogłoby to zagrozić większej grupie osób nawet, jeśli lokalizacje nie są już aktualne
Clara wzięła głębszy oddech.
- Znacie pewnie legendę o „Niebieskim Diable”. Jest prawdziwa. W znaczącym stopniu. Opowiada historię tajemniczej istoty o niezbadanej Energii Duchowej i białych włosach. Ta istota jest Atriem dokładnie tak samo jak i lub Veronica Ridney - zrobiła pauzę. - Nie jestem w stanie dokładniej powiedzieć, skąd się to u nas wzięło. Pytałam wielu osób, lecz pochodzenie mocy Atriów jest nieznane.
- Kogo pytałaś? - zapytał Patrick.
- Pozwolicie, że zacznę od początku. Skłonności do zdolności magicznych zaczęłam wykazywać wyjątkowo wcześnie. Ojca nie miałam, ale matka zaczęła zauważać, że coś jest ze mną inaczej niż z innymi dzieciakami. Obie mieszkałyśmy w Geronie. To duże miasto, a żaden z moich znajomych nie miał takich zapędów z Energią Duchową jak ja. W wieku, w którym wszystko powinno jeszcze być bezpieczne z mocą, miałam wtedy może z dziewięć lat, zaczęłam stwarzać zagrożenie dla otoczenia. Zdarzyło się kilka przypadków, gdy o mało nie doprowadziłam do poturbowania znajomych. Matka przestawała więc pozwalać mi na wychodzenie, pilnowała mnie i troszczyła się o mnie. Gdy objawy zaczęły się nasilać, zwróciła się z prośbą o wyjaśnienie do zaprzyjaźnionego naszej rodzinie emerytowanego Mistrza. Staruszek był dla mnie jak dziadek. Opowiedziałyśmy mu o wszystkim, niestety nie mógł nam pomóc. Zalecił tylko, abyśmy nie chwaliły się przypadłością nikomu i popracowały nad moją kontrolą, dopóki nie trafię na Uniwersytet. Zawyrokował, że może dostanę się tam rok wcześniej, co jest, jak wiecie, wielkim zaszczytem. Nie przewidział jednak, że będę miała szansy pójść na Wykrycie ani ze starszym rocznikiem, ani nawet z moimi rówieśnikami. Niedługo po jednym z groźniejszych wypadków, które stały się za moją przyczyną, zaczęłam z matką zauważać, że ktoś nas obserwuje. Z początku nie było to nachalne zachowanie. Prawie każdego wieczoru pewien mężczyzna kręcił się wokół naszej kamieniczki. Matka widziała go parę razy, gdy włóczył się obok nas na targu. Ogarnął ją strach, ja jeszcze wtedy tego nie pojmowałam, ale sytuacja była naprawdę groźna. Pewnego dnia, gdy matka zachorowała, wysłała mnie po leki do zielarki. Ściemniało się, wahała się przed tą decyzją, ale była bardzo słaba i potrzebowała medykamentów. Zastrzegła, że mam wracać prędko, prosto do domu. Tak też zrobiłam, ale gdy tylko wyszłam z chaty zielarki, ten podejrzany typ złapał mnie i zaciągnął w ciemną uliczkę. Zakazał mi krzyczeć pod groźbą śmierci. Zarzekał się, że chce jedynie wyjaśnić pewną nieścisłość. Pytał o moją moc: czy wszystko z nią w porządku, jak wypadam w porównaniu z innymi dzieciakami. Jako dziesięciolatka, której mama od dawna wpajała, by ten temat zachowała dla siebie, nie chciałam rzec ani słowa. Bardzo się bałam, bo dość długo nie wracałam już do domu z lekami, a matka słabła. Mężczyzna poprowadził mnie więc do domu. Podał nieprzytomnej matce odpowiednie leki, uleczył ją magią. Ta oczywiście przestraszyła się, gdy tylko się ocknęła i go zobaczyła, ale uspokoił ją. Wyjaśnił, że chce nam pomóc. Przedstawił się fałszywym nazwiskiem jako mężczyzna z tym samym problemem, co ja. Powiedział, że nie możemy zostać w Geron, ponieważ są osoby, które polują na takich jak ja i, gdy moja moc się ujawni, będę miała poważne kłopoty. Z początku matka nie chciała mu wierzyć. Wygoniła go z domu i nie dziwię się jej. Trudno zawierzyć w takiej sprawie na słowo komuś, kogo się nie zna, a obserwuje cię od dłuższego czasu. Wrócił za kilka dni. Tym razem nie był taki spokojny. Rozkazał, żebyśmy zabrały najpotrzebniejsze rzeczy i wyniosły się wraz z nim gdzieś za miasto, mówił, że zna idealną kryjówkę. Twierdził, że nie zostało nam wiele czasu. Matka może nie uwierzyłaby mu i tym razem, gdyby nie to, że niespodziewanie w mieszkaniu zarwał się strop. Belki posypały się nam na głowy, przygniatając. Mężczyzna osłonił mnie własnym ciałem. Przeżyłam tylko dzięki temu, że stałam bliżej niego. Matka nie miała tyle szczęścia. Gruz zasypał jej nogi, nie mogła się ruszyć. Mężczyzna chciał uratować ją, jednak brakowało mu czasu. Budynek nie zawalił się sam z siebie. Uzbrojeni ludzie zaczęli wpadać do domu przez parter. Zostało nam najwyżej kilka minut zanim mieli przedrzeć się przez klatkę schodową i nas dopaść. Matka kazała nieznajomemu zabrać mnie i zaopiekować się. Zdawała sobie sprawę, że nie ma szans na ucieczkę. Nawet, gdyby podnieść belki przygniatające jej kończyny, nie mogłaby biec. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, mężczyzna wziął mnie na ręce, a następnie uciekł. Więcej nie widziałam matki.
Przerwała na chwilę. Podniosła do ust manierkę z wodą. Zwilżywszy wargi, kontynuowała opowieść:
- Zabrał mnie za miasto, do lasu, gdzie mieszkały z nim dwie inne osoby. Zapytałam się wtedy, co ich łączy. Odparli, że to samo, co przywiodło mnie w to miejsce. Wyjaśnili, że na świecie istnieje grupa osób, których Energia Duchowa różni się od przyjętej normy. Jak wiecie w zwykłych okolicznościach człowiek jest w stanie używać części swojej mocy. Można w ten sposób doprowadzić się do wycieńczenia, ale nie umrzeć. Nie można zginąć od braku Energii Duchowej, ponieważ jakaś cząstka instynktownie pozostaje w nas, podtrzymując nasz organizm przy życiu. Jak z oddychaniem: nawet, gdyby ktoś chciał wstrzymać powietrze w celu uduszenia się, jego ciało zbuntuje się przeciwko umysłowi, siłą pobierając kolejną życiodajną porcję tlenu. Powiedzieli mi, że nie są pewni, skąd właściwie wzięła się ta różnica. Podobno wszystkie źródła na ten temat były skrzętnie zatajane lub niszczone. Wyjaśnili mi, że Atriowie, bo tak nazywali ludzi cechujących się tymi odmiennymi umiejętnościami, są w stanie wykorzystywać całość swojej Energii Duchowej. Oczywiście oni także nie są w stanie umrzeć z jej braku. Mimo że nie posiadają jej wcale więcej, potrafią wydajniej nią dysponować. Ma się rozumieć dopiero, gdy zapanują nad mocą. Wcześniej bowiem nadmiar Energii, moc niewykorzystywana, jak u zwykłych ludzi, może kumulować się wbrew woli organizmu i samoczynnie kreować zdarzenia, wychodząc poza ciało, lub zaczynając je kontrolować. Dzieje się tak też w przypadku śmiertelnego zagrożenia. Jakby Energia była osobną, rozumną istotą, zdolną do reagowania w odpowiednich sytuacjach, jeśli wiecie, co mam na myśli, w pewien sposób wzywa do czerpania z całych jej zasobów. Wtedy też, zanim poszłam na Uniwersytet, uczyli mnie panowania nad mocą. Przenosiliśmy się wielokrotnie z miejsca na miejsce, zmieniając dom, tożsamość. Z czasem zaczęłam zdawać sobie sprawę, że pozostawanie w grupie jest dla nas nie lada ryzykiem. Bo o ile nasza moc była razem naprawdę potężna, łatwiej było nas wykryć, a nie mieliśmy zamiaru mordować bogu ducha winnych żołnierzy, wysyłanych nieraz po to, aby nas schwytać. Rozdzieliliśmy się więc. W ten sposób dotarłam do Anuki i zaczęłam szkolenie na Uniwersytecie, co jednak bardzo odradzała mi cała moja kompania. Dlaczego? Miałam nie zwracać na siebie uwagi. Przede wszystkim nie wyróżniać się, to miało utrzymać mnie przy życiu. Przez długi czas farbowałam włosy, jak to robili moi towarzysze. Później, po ataku nie miałam już swobodnego dostępu do farby. Pomyślałam jednak, że w dzisiejszych czasach kolor włosów może być dowolny i nie stanowić podejrzenia. Gdy mnie poznaliście, na włosach trzymały się ostatnie warstwy blond farby. Jednak po walce z odmieńcem, wróciły do swojej naturalnej barwy.
- Dlaczego więc mam brązowe włosy?
- Nie opanowałaś jeszcze mocy. Czerpiesz, jak wszyscy inni, tylko z zasobów dostępnych normalnie. Ja także tak robię, tylko po przemianie dostajesz możliwość do sięgania głębiej. W czasie transformacji wszystko staje się inne. Dotychczas przechodziłaś jedynie zmiany nieświadome. Niedługo będziesz mogła zaobserwować każdą różnicę, a jest ich wiele. Gdy posiadasz opanowaną formę, twoja Energia czyni cuda, sama zobaczysz.
- No dobrze, ale... czym właściwie jest ta moc? Dlaczego Atriowie są prześladowani?
- Czym jest? Mówiłam już, że nikt nie był mi w stanie powiedzieć, skąd się wzięła. Nie jest to dziedziczne, przynajmniej tak mi się mocno wydaje. A dlaczego jesteśmy prześladowani? O tym nie mówi się głośno. Na Uniwersytecie nie wspomina się słowem o Atriach. Nikt nie wie, że w ogóle istnieją. Osobiście sądzę, że to przez strach. Nigdy nie wiadomo, jakie będziesz mieć zamiary, więc lepiej zlikwidować cię zawczasu, po cichu.
Wstała. Ziewnąwszy, przeciągnęła się i zaczęła spacerować tam i z powrotem.
- Po pewnym czasie doszły do mnie słuchy, że dwie osoby z mojej grupy zostały znalezione i unieszkodliwione. Tak to nazwali. Zamordowali między innymi tego mężczyznę, który uratował mnie z walącego się budynku. Z trzecią osobą nie mam kontaktu od dawna, to byłoby zbyt ryzykowne. Oczywiście poza osobami takimi jak my, które w sumie niczego nie oczekują, nikomu nie zagrażają, są też tacy, którzy są naprawdę niebezpieczni. Raz spotkaliśmy jednego takiego, choć staraliśmy się trzymać z daleka od innych Atriów. Na kilka miesięcy dołączyła do nas jedna kobieta, jednak nie chciała się kryć, przez co szybko ją znaleźli. Wtedy miałam ją za wariatkę, ryzykantkę. Teraz zaczynam ją rozumieć. Dla mnie samej życie w ukryciu stawało się nudne, a przede wszystkim coraz trudniejsze. Zdałam się więc na los i uczyłam przez te kilka lat na Uniwersytecie, nie wyróżniając się. Miałam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej o mojej przypadłości. Nikomu nie mówiłam o moich zdolnościach, dowiedziałam się bowiem, że za zdradę, atak i zawalanie domu odpowiedzialni byli ludzie wysłani na nas przez tego starego Mistrza, do którego matka poszła po radę. Mam nadzieję, że nikomu nie mówiłaś o niebieskich iskrach, Vera?
Wojowniczka zamyśliła się. Gdy pierwszy raz straciła panowanie, była w lochach. Incydent widzieli Alberth oraz Philip i Heinn. Oczywiście Patrick i Susan znali całą prawdę. Oprócz nich o przypadłościach dowiedział się Victor.
- Myślisz, że Mistrz Bero domyślił się po tym, jak grzebałam w sprawie legendy o Niebieskim Diable? - zapytała się Speculo.
- Nie sądzę. W końcu tylko pytałaś się o starą baśń. Każdy mógł na nią natrafić.
- Kilka osób widziało iskry - odpowiedziała Clarze. - Członkowie mojej jednostki słyszeli, albo widzieli utratę kontroli. Pomijając nich, powiedziałam przyjaciółce, Mistrzowi Przybocznemu no i oczywiście wy widzieliście, jak moc przejęła sterowanie.
Clara nie wydawała się pocieszona tymi wyjaśnieniami.
- To daje nam dość sporą liczbę osób. Kadetów z jednostki wykluczyłabym z kręgu zmartwień. I tak nie mają pojęcia o przyczynach anomalii. Iskry pozostaną dla nich czymś dziwnym, to prawda, jednak nie bałabym się o nich. Mimo wszystko każda para uszu, do której dojdzie wieść o twojej mocy jest dla ciebie... dla nas zagrożeniem. Wiedz o tym.
Skinęła głową na znak zrozumienia.
- Nie ma co tracić czasu - oznajmiła, zachęcając kadetów do powstania. - Opanowanie mocy może trwać kilkadziesiąt godzin i nie jest wcale proste... ani całkowicie... bezpieczne.
Spojrzała po zebranych.
- Nie jest to k o m f o r t o w a sprawa, wierz mi.
- Wszystko jest bardziej komfortowe od wiecznego stwarzania niebezpieczeństwa dla osób wokół - mruknęła.
- Po wszystkim może się okazać, że odczujesz swego rodzaju... zmiany. Jesteś na to gotowa?
- A mam inny wybór?
Clara trąciła miecz wojowniczki.
- Zawsze jest jakaś opcja.
- Chyba znasz już moją odpowiedź.
Clara jakby chciała coś dodać, jednak powstrzymała się. Przez długi czas milczała, wpatrując się w Veronicę.
- Zaczynamy - oświadczyła wyraźnie smutniejszym głosem.
Veronica cieszyła się, że wypakowała zawczasu wszystkie przedmioty podejrzane o rzucenie na nie uroku szpicla. Zakopała je w bezpiecznym miejscu, poza scyzorykiem, który zniszczyła. Clara kazała jej całkowicie opróżnić kieszenie i zdjąć buty. Opowieść magiczki zrobiła na brunetce duże wrażenie. Już wcześniej, gdy zobaczyła iskry wokół magiczki, ogarnęła ją fala ulgi, że nie jest jedyna w swojej przypadłości. Oczywiście zmartwił ją fakt, że Atriowie stali się celem nieokreślonych bliżej grup i są mordowani. Nie miała żadnego pomysłu, by temu zapobiec, skoro nawet osoby kontrolujące swoją Energię były bezradne w tej kwestii. Wiedziała, że jeśli opanuje moc, stanie się potężna. Co za tym idzie pewnie będą chcieli zwerbować ją do walki w bitwie przeciw Północnemu Królestwu, a ona nie chciała przecież więcej walczyć. Z drugiej strony, jeśli zapanuje nad iskrami, będzie miała możliwość podjęcia wyboru, a tym samym odejścia.
- Wciąż się zastanawiam - przyznała się przed Sofii, gdy cała reszta przygotowywała rzeczy potrzebne do operacji wtajemniczenia - myślę nad moją profesją.
- Sądzisz, że bycie Atriem ma związek z nietypowym wyborem akurat tej specjalizacji?
Zapytała o to Clarę.
- Nie jestem pewna - wyznała magiczka. - Jednak tak właśnie bym obstawiała.
Chłopacy odgarniali prowizorycznymi narzędziami ziemię, uprzednio wyrywając z, wyznaczonego przez Clarę, miejsca wszelką roślinność. Nie była to praca łatwa, jednak podjęli się jej bez narzekania. Kiedy powstało wgłębienie, mogące schować człowieka od pasa w dół, magiczka rozpoczęła tłumaczenie:
- Tutaj rozpoczyna się wasza rola - wskazała na chłopaków.
- Myślałem, że drążenie w ziemi to było jedno z zadań - westchnął Daveth, ocierając pot z czoła.
- To jeszcze nic. Wszystko przed nami. Standardowa operacja opanowania Energii polega na zmierzeniu się ze samym sobą w walce na śmierć i życie.
- Co się stanie, jeśli przegram? - zaniepokoiła się Veronica.
- Jeśli wygrasz, oswoisz moc, gdybyś zaś nie dała rady stawić sobie czoła, mogą wydarzyć się różne, czasem nieprzyjemne incydenty.
- Co masz na myśli?
- Opowiadano mi o różnych sytuacjach. Czasem po prostu budzisz się z transu kompletnie wycieńczona, ale nie dzieje się nic poza tym. Kiedyś podobno ktoś zapadł w śpiączkę, ale nie jest to pewna informacja... Słyszałam też o przypadku, gdy nastąpiła eksplozja Energii, ponieważ osoba przegrała w kluczowym, końcowym momencie walki.
- A dokładniej?
- Kiedy będziesz się zmagać ze sobą, z każdym progresem, jaki poczynisz, kolejna część twojej Energii Duchowej będzie przechodzić na twoją stronę, pozwalając ci z siebie korzystać w całkowitym stopniu. Jednak każde potknięcie skutkować będzie osłabieniem. Opisana przeze mnie osoba musiała najwyraźniej stracić wolę wygranej, gdy bitwa miała się ku końcowi. W ten sposób nagromadzona przy niej moc, której nie mogła jednak zatrzymać, musiała znaleźć ujście.
- Czy jest to trudne wyzwanie? Ta walka z... samym sobą?
- Na pewno nie jest łatwo - zastanowiła się przez chwilę. - Jednak osobiście uważam, że to w większej mierze kwestia psychiki.
- A po co ten dół? - wtrącił Patrick.
- Podczas pojedynku Vera będzie wyłączona ze świadomości, pogrąży się w transie. Oznacza to, że nie będzie świadoma tego, co robi. Może stanowić niebezpieczeństwo dla nas, ale przede wszystkim dla siebie.
- I taki płytki dół ma wystarczyć? - Castor wydawał się być dość sceptycznie nastawiony do planu Clary.
- Mam zamiar unieruchomić ją dodatkowo czarem, sądzę, że powinien wytrzymać, ale na wszelki wypadek będziecie musieli ją kontrolować...
- Żeby zginąć przy eksplozji? - dokończył swoją wersję Castor.
Namyśliła się przez chwilę, widocznie nie mając ochoty odpowiadać.
- Wszystko w rękach Very.
Podłoże było twarde, ziemia zimna. Jakby dla kontrastu horyzont zaczął barwić się na ciepłe kolory, ściągając słońce za swoją linię, na drugą stronę świata. Veronica leżała na plecach, czując już na sobie obezwładniający czar Clary. Jej nadgarstki oraz kostki zostały unieruchomione, dociskane do ziemi. Czuła dyskomfort. Przez magię nie mogła ruszyć się choćby o centymetr, z trudem nawet oddychając.
- Skoro zabezpieczenia są tak silne, boję się, na czym będzie polegała ta walka...
- Poradzisz sobie znakomicie - zapewniała Sofii. - A jak tylko się ockniesz, porozmawiamy o tym, co robić dalej.
- To nie będzie łatwa decyzja...
- Bez względu na to, co postanowisz, będę z tobą, pamiętaj.
- Jesteś gotowa, Vera? - krzyknęła Clara z bezpiecznej odległości.
- Co mam robić? - zapytała.
- Skup się na wnętrzu, na Energii Duchowej. Potem musisz doprowadzić do utraty kontroli, podczas której twoja świadomość ma przebywać we wnętrzu.
- Jak mam doprowadzić do utraty kontroli?
- Trudno powiedzieć... Co sprawiało, że gubiłaś nadzór ostatnimi razy?
- Dasz mi jakąś instrukcję? Porady odnośnie walki?
- Niestety... Na to każdy musi wpaść sam. Nie spiesz się - dodała po chwili. - Możesz się teraz skupić bez problemu, ale pamiętaj, że im dłużej będziesz przebywała w postaci uwolnionej mocy, tym trudniej będzie nam cię opanować. Nie wiem, ile wynosi limit moich czarów, ale sama Energia powinna Ci to podpowiedzieć. Czasu nie będzie dużo, więc daj z siebie wszystko.
Wojowniczka z trudem przełknęła ślinę. Zamknąwszy oczy, starała się znaleźć powód swojej utraty kontroli. Pierwszy raz zaobserwowała takie zjawisko, kiedy walczyła z upadłym w lochach. Czyli przy zagrożeniu życia.
„Odpada... chyba, że postara się wstrzymać oddech na wystarczająco długo. Zabójczo śmieszne.”
Doszła do zaskakujących wniosków. Cała sytuacja przypominała pewien rodzaj symbiozy pomiędzy nią i jej tajemniczą Energią. Jakby moc była zupełnie osobnym, żywym stworzeniem, które, żyjąc w zakątkach jej duszy, nie pozwalało jej umrzeć.
„Symbioza, czy może pasożytnictwo?”
Energia była pożyteczna, dopóki nie chciała opanować jej ciała i umysłu, jakby zmęczona czajeniem się w ukryciu, postanowiła rozpocząć własną egzystencję.
„Cudowny wstęp do nieśmiertelności... tylko jak się go pozbyć?”
Kolejnym razem, który przyszedł dziewczynie na myśl, był moment jej śmierci.
„Jak to absurdalnie brzmi!”
Kiedy uleciała z niej krew, Energia była pełna niemocy. Jednak znów targnął nią silny instynkt przetrwania, dający do zrozumienia, że to nie czas ani miejsce na umieranie. Zupełnie jakby coś w rodzaju przeznaczenia czuwało nad dopełnieniem losu.
„Przeznaczenie lub przekleństwo, bo gdybym wciąż leżała tam martwa, pozbawiona oddechu i wszelkiej myśli, nie doszłoby do trzeciego wypadku. Jednak życie domaga się sprawiedliwości, wyrównania rachunków. Za każde szczęście prędzej czy później zapłacisz smutkiem, za przykrość otrzymasz rekompensatę. Natura dąży do stabilizacji, jakby jedynie zero było stanem idealnym. Ktoś musiał przestać oddychać - Veronica lub Caroline.”
Złość - to właśnie doprowadziło ją wtedy do utraty kontroli. Wizja bezwładnego ciała koleżanki, jej powykręcanych kończyn. Wspomnienie świeżej krwi zamaskowanego zabójcy, która obryzgała jej koszulę, gdy dźgała go raz po raz nożem. A nie mógł się wtedy nawet ruszyć, po upadku z okna. Pewnie szeptem błagał o litość. A Caroline? Nie tylko z jej płuc został brutalnie skradziony ostatni oddech. Nie tylko ją zabiła.
- Jestem śmiercią, Sofii. Jestem ś m i e r c i ą.
Cisza miała zdolność pochłaniania. Zamykała w sobie wszelkie dźwięki - była od nich potężniejsza. Odcięła wszelkie oddechy, nawet bicie serca. Wchłaniała także myśli, te wspaniałe oraz pełne cierni. Milczenie przeniosło jej osobę do innego miejsca, ograniczonego jedynie stróżkami Energii - z każdej strony wiły się nieprzerwane nici mocy, oplatając jej nadgarstki, kostki oraz szyję. Pozwoliła sobie na uchylenie powiek. Energia była zielona. Pociągała ją - była jednocześnie znana i obca. Dawno nie widziała jej w takiej postaci. Jednak jedna z linii, próbująca przebić się przez plątaninę innych świeciła wyjątkowo jasno. Bił od niej niebieski płomień, niebezpiecznie skrzący. Z pozoru przyjemny odcień stanowił po prawdzie krew i zniszczenie, a teraz ta destrukcja podążała do jej serca. Nić przerywała inne połączenia, była od nich wyraźnie silniejsza. Veronica próbowała się wyrywać, gdy niebieskie światło wlewało się w jej serce. Nie mogła jednak uciec od części siebie. W jednym rytmie, podczas jednego uderzenia, każda pojedyncza wiązka zabłysła błękitem, powiększając swoją objętość i wydajność. Straciła kontrolę. Teraz Energia nie była już ograniczona przez nici, rozpłynęła się niczym gaz wydobywający się z rur, rozpłynęła, ogarniając mgłą całe otoczenie. Dziewczyna, spowita przez pył, wciąż zaglądała w swoje wnętrze, szykując się do walki z samą sobą. Kiedy mgła zaczęła opadać, zauważyła niebo. Czyżby nie zdała testu? Nie podołała zadaniu? Czy wróciła na Kinimodo? Nastąpił wybuch? Nie... to zupełnie inne niebo. Chmury wydawały się jeszcze lżejsze, dryfowały znacznie niżej. Gdzie jest słońce? Skąd dochodziło światło? Nie było cienia, wszędzie blask rozpościerał się jednakowo wyraźnie, znacząc swoją obecność delikatnymi iskierkami. Uniosła głowę. Bez trudu była w stanie dojrzeć kraniec wyspy, za którą znajdowała się przepaść. Wróciła na latającą wyspę. Rosnące tu drzewo, z którego niegdyś zerwała owoc, nie miało jednak liści. Opadły jakiś czas temu, znacząc wciąż soczystą trawę różnokolorowym dywanem. Wiał lekki wiatr, który miał barwę niebieską. Przesiąknięty był Energią, to dlatego. Dziewczyna wstała gwałtownie. Czas uciekał! Miała go wyjątkowo mało, zważywszy na to, że nie miała pojęcia, jak długo leżała już na trawie. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu przeciwnika.
"Walka z samym sobą to przede wszystkim kwestia psychiki" - przypomniała sobie słowa Clary.
Nikogo oprócz niej tu nie było. Czy to znaczy, że miała dokonać samobójstwa? Tak po prostu? Postąpiła kilka kroków do przodu, wychylając się nieznacznie nad krawędź latającej wyspy. Zawahała się.
„A może jednak...”
Na jej ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Gładka, czysta z długimi, wdzięcznymi palcami, a jednak ciężka, niczym słowa wyroku. Przytrzymała wiszącą nad urwiskiem, szczupłą sylwetkę. Jednym ruchem przyciągnęła ją bliżej bezpiecznego lądu, jednocześnie obracając twarzą do siebie.
- Sofii!
Na twarzy kobiety zagościł uśmiech. Veronica nie była w stanie stwierdzić, czy był prawdziwy. Usta wygięły się w przekonujący łuk, unosząc swoje kąciki w stronę głębokich oczu o nieodgadnionym wyrazie. Sofii nie zmieniła się od czasu, gdy wojowniczka widziała ją po raz pierwszy. Było to podczas pierwszych zajęć z Mistrzem Bero, który uczył ich o mentalności. Wciąż była bardzo wysoką, dumną kobietą o smukłej szyi i długich włosach mieniących się kolorami nieba, od atramentowego mroku po łagodny róż poranka.
- Sofii - odezwała się ponownie dziewczyna. - Jak się cieszę, że możesz mi pomóc!
Pochwyciła postać za ręce, ścisnęła jej dłonie, przyciągając do siebie. Duch miecza wciąż jednak nie odpowiadał ani słowem. Trwały tak w milczeniu, które z jakiegoś powodu napawało Veronicę smutkiem. Miała ochotę zapełnić je słowami, nie potrafiła jednak znaleźć tych odpowiednich, które wpasowałyby się w konwencję chwili. Z tą ciszą było jej jakoś niewygodnie, jakby była ona tylko przykrywką dla czegoś wyjątkowo szkaradnego. Nie była w stanie powiedzieć, jak długo stały, patrząc sobie w oczy, gdy Veronica stwierdziła, że w tym świecie czas nie płynie. Płyną chmury - poruszają się, niektóre nawet pędzą, odsłaniając czasem żyrandole błyszczących na błękicie gwiazd. Ot, taki fenomen. Wiatr porusza nieznacznie maleńkie źdźbła trawy, skrzypią nagie gałązki fikuśnego drzewa. A jednak Heraklit się mylił. Panta rhei ni jak nie miało odzwierciedlenia w tym wymiarze. Tutaj wszystko trwało w cudownej stałości. Coś się jednak zmieniło. Ta cisza, to drzewo nie były już cudownie niewinne. Okolica napawała Veronicę smutkiem – tak początkowo myślała. Dopiero później dotarło do niej, że uczucie bezgranicznego przygnębienia płynie nie z otoczenia, ale głównie od jej ukochanej istoty. Wtedy sobie przypomniała. Odsunęła się od Sofii i spojrzała na drzewo.
„Czas. Tutaj nie istnieje.”
Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego roślina straciła liście, możliwe, że wyniszczyła ją świadomość tego, że strużki bezlitosnego, niepowstrzymanego kata, jakim jest czas, zaczęły się powoli wdzierać do sielanki. Veronica miała coraz mniej czasu, znajdowała się w środku klepsydry, ziarna pisaku zakryły już jej stopy. Mogła czekać aż dostaną się do jej ust, na zawsze dławiąc jej myśli i pozostawiając w tej męczącej, zasmucającej ciszy. Poruszyła się nerwowo. Zaczęła analizować. Doszła do wniosków. N i e s t e t y.
„Głupcy śpią spokojnie. Tylko myślenie przynosi ze sobą cierpienie. Jest wyjątkowo niekomfortowe. Może zbliżyć cię do prawdy, do poznania, do wniosków, ale nigdy do szczęścia.”
Myślała więc dalej o jedności i nieśmiertelności. Miała nadzieję, lecz za grosz wyboru. I z każdym uderzeniem serca coraz mniej czasu. Powoli wysunęła miecz z pochwy. Jego ostrze błysnęło w promieniach słonecznych.
- Dużo czytałam na ten temat, Sofii - odezwała się radośniejszym już głosem.
Starała się, żeby brzmiał jak najpewniej, jakby samą siebie chciała podeprzeć na duchu.
- Przecież wiesz. Jesteś częścią mojej Energii Duchowej, a Energia jest stała.
Dziewczyna oddaliła się jeszcze na kilka kroków. Choć okolica była spokojna, w środku Veronicy zaczynał panować niepokój wywołany brakiem czasu. Chwyciła mocniej rękojeść, przykładając do miękkiej skórzanej powierzchni kolejno każdy z palców i zaciskając je mocniej, aż zaczęły bieleć.
- Już wiem, na czym polega to zadanie! Rozgryzłam je, Sofii.
Speculo wciąż stał nieruchomo, patrząc pustym wzrokiem wprost przed siebie. Wojowniczka obeszła istotę, stanęła za jej plecami.
- Clara mówiła mi, że najważniejsze jest nastawienie psychiczne - stwierdziła z większą już pewnością. - To próba, Sofii! To nic innego jak test, który przeprowadzał na mnie Danny, gdy zaliczałam półrocze nauki, pamiętasz?
Dreptała niecierpliwie w miejscu, bosymi stopami ugniatając trawę. Spojrzała na nią kątem oka, dostrzegając ledwie zauważalną zmianę.
„Mogłabym przysiąc, że jeszcze kilka minut temu, była bardziej soczysta, bardziej żywa... Ale cóż znaczą minuty w miejscu takim jak to!”
- Musiałam wytrzymywać jego obelgi... Nie dać się instynktom, tak i n s t y n k t o m! Trzeba myśleć, Sofii. Nie dać się pierwotnej sile, być od niej mocniejszej. Jeśli nie dam się pokonać samej sobie... Jeśli jestem w stanie pokonać samą siebie, będę mogła pokonać wszystko, Sofii. W s z y s t k o.
Naprężyła łydki, ugięła kolana. Wysunąwszy ramiona nieco do przodu, zmrużyła lekko oczy i przegryzła dolną wargę. Trochę za mocno, cierpka krew spłynęła jej na język. Skoczyła. Podniósłszy broń nad głowę, zamachnęła się na stojącą do niej tyłem istotę. Próbowała obejść najtrudniejszą część zadania. Musiała pokonać ukochaną jej osobę, nie chciała więc patrzeć jej w oczy. Wydawało jej się, że w tym świecie porusza się wyjątkowo szybko. Postać jednak zniknęła z pola jej widzenia w mgnieniu oka. Dziewczyna nieomal upadła, tracąc równowagę. Zaparła się stopą o pożółkłą trawę, która delikatnie raniła jej bose nogi. Syknęła. Sofii stała za drzewem, nie patrząc nawet w jej kierunku. Veronica ruszyła na nią, sprytnie wykonując zmyłkę, jakby chciała zaatakować w innej niż w rzeczywistości strony. Speculo znów jednak nie wysilił się nawet, aby dokonać uniku. Niemal niezauważalnie, tak szybko, przemieścił się na inną stronę wyspy. Jego ubraniem powiewał niebieski wiatr, który wciąż niebezpiecznie skrzył.
- Wiem... - oznajmiła zasapana Veronica. - Nie podejrzewałam, że na tym będzie polegało zadanie.
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Oj, Sofii, wiem! Pamiętasz przecież, jak przez ten cały czas komunikowałyśmy się ze sobą, prawda? Nie musiałam wypowiadać moich myśli na głos, ponieważ sama mogłaś je dostrzec, przeczytać mój umysł! Sofii, czyż to nie genialne?
Odgarnęła włosy z twarzy, wzięła głęboki wdech. Jeszcze raz przygotowała się do ataku. Tym razem jednak spróbowała oczyścić umysł, nie myśleć, nie planować ruchów. Postępowała automatycznie, instynktownie, z zamkniętymi myślami. Skupiała się na oddechu, nie zdradzała najmniejszą częścią umysłu miejsca, które miała zamiar zaatakować. Pozbyła się zamiarów. Oczyściła umysł. Za pierwszym razem chybiła. Później miecz prześlizgnął się o niewielki kawałek w dół, zazgrzytał o omszały kamień. Raz nawet wypadł jej, gdy przeszła do ofensywnego młynka. Podniosła go jednak z zeschniętej trawy, pewnymi dłońmi dokonywała kolejnych prób ataku. Stawała się coraz bardziej zwrotna, spostrzegawcza. Sofii nie umykała jej już sprzed nosa, wciąż jednak nie potrafiła jej ciąć. Wiatr skrzył coraz mocniej niebieską Energią, Veronica czuła przypływającą do niej siłę. Zaczęła z niej czerpać. Dostrzegła wirujące wokół niej iskierki, niewielkie chabrowe płomyki. Miotała nimi, machając jednocześnie mieczem, panowała nad nimi, z początku dość niezdarnie, następnie z gracją i wielką wprawą. Twarz Sofii wciąż pozostawała nieodgadniona, nawet wtedy, gdy dziewczyna przyparła ją do drzewa. Zewsząd otaczały je niebieskie kule mocy, nie pozwalając Speculo na ucieczkę. Wirowały, unosząc się to w górę, to w dół, mieniąc się różnymi odcieniami błękitu, niosąc śmiertelny ładunek. Lekkie, sprawiały wrażenie płatków śniegu. Sofii patrzyła jej w oczy. Veronica trzymała miecz, nie będąc pewna, co powinna teraz zrobić. Czekała na gong oznaczający koniec walki. Jej przeciwniczka jest w sytuacji bez wyjścia.
„Szach-mat, do cholery. Dlaczego to wszystko się nie skończy już teraz? Opanowałam moc, przyswoiłam ją całą, teraz jest moją własnością, mogę czerpać z całych jej pokładów, krąży wokół mnie jako niebieskie płatki, jest jej poddana w całości... w c a ł o ś c i...”
Z jej ust wydobył się okrzyk zdziwienia. Miecz wydał jej się teraz dziwnie ciężki. Miała ogromną ochotę go puścić, jednak jej dłonie jakby przyrosły do jej przeznaczenia. Jest przecież wojowniczką. Jej palce zaczęły spływać krwią.
- Niee! - krzyknęła przez łzy. - Nie, co ty robisz?!
Sofii podchodziła do niej. Coraz bliżej i bliżej, nie bacząc na wystawione do ataku ostrze. Pokonywała dzielącą je odległość, wciąż z patrząc na Veronicę. Tym razem jej oczy były jednak pełne dobra, uśmiech realnie prawdziwy, a włosy bardziej białe niż zwykle. Na jej szacie, w okolicach brzucha tworzyła się coraz większa, ciemna plama.
- Sofii! - krzyknęła. - Przestań!
- Przecież dobrze wiesz, co to oznacza - odezwała się w końcu głosem pełnym spokoju. - Jestem częścią t w o j e j Energii Duchowej. Częścią...
- Mnie - dokończyła dziewczyna.
- Myślisz, że mogę tak po prostu umrzeć?
Uśmiechnęła się, wciąż idąc krok za krokiem do przodu, wciąż przebijając swoje ciało ziemnym ostrzem.
- Dobrze, Veronico Ridney. Pokonałaś mnie, opanowałaś tę moc.
- Ale... Sofii!
- Wiem, że jest ci ciężko, ale nie myśl o tym.
Zatrzymała się.
- Na tym polegało zadanie, miałaś rację, teraz tylko dokończ test.
Wojowniczka spojrzała przez łzy na całkiem siwą już istotę. Wciąż była niezwykle piękna i młoda, jej oczy były mądre, pełne zrozumienia, a uśmiech dodawał otuchy.
- Pamiętaj, że nie jesteś śmiercią.
Smukłe palce otarły mokre od łez policzki.
- Nie musisz być. Wybieraj mądrze.
- Nie mów mi tego teraz, nie mów mi tego tu! Po co te ckliwe teksty? Będziesz mi doradzać za każdym razem, jak dotąd, prawda?
Zaśmiała się serdecznie w odpowiedzi.
- Czas się kończy. Wiesz, co się stanie, jeśli teraz się zawahasz...
- Jesteś moją Energią, nie masz prawa zniknąć!
Dziewczyna skinęła lekko głową. Na jej znak niebieskie płatki skierowały się na istotę, niemal całkowicie ją zasłaniając.
- Nie idź o jeden krok za daleko, Vera! Wystarczy jeden krok...
Jej ciało upadło na brunatną, wyschniętą trawę niemal niesłyszalnie. Otuliły je delikatne płatki, rozświetlając całą wyspę, świecąc mocniej niż żyrandole gwiazd. Lecz tego Veronica już nie widziała. Blask zabrał ją z tego wymiaru, przeprowadził przez gąszcz równoległych teraz nici Energii. Wszystkie świeciły na niebiesko. Dziewczyna była szczęśliwa.
„Wiem, że Sofii ma rację. Nie jestem śmiercią, teraz ma wybór i wspólnie podejmmiemy rozsądną decyzję. Niech tylko moja dusza wróci do ciała, obudzi się z powrotem na Kinimodo, przekażę wszystkim wesołą nowinę.”
Poczuła, że to już. Była znów w swoim ciele, wciąż jednak nie chciała otwierać oczu. Rozkoszowała się tą chwilą zwycięstwa, oddychając pełną piersią. Przepełniało ją zadowolenie. Nie uległa instynktom, przetrwała próbę! Niebieska Energia nie kojarzyła się już z cierpieniem, a wieloma nowymi możliwościami.
W końcu uchyliła powieki.
- Już noc - szepnęła w myślach.
Widziała nad głową miliony gwiazd oddalonych od niej o wiele lat świetlnych. Błyszczały, zachwycały, lśniły. Mogłaby tak leżeć godzinami, wciąż nie rozumiejąc ich fenomenu, wiąż nie pojmując ich ideału.
- Udało się, Sofii! Udało się!
Jonas wyrwał się ku dziewczynie. Reszta kadetów dreptała ze zniecierpliwieniem w miejscu, z zaniepokojeniem wymalowanym na twarzach oczekując przybycia ostatniej kadetki. Kiedy łuczniczka wpadła do pomieszczenia, nie potrafiła samodzielnie ustać na nogach. Od razu upadła na ziemię, przyciskając ręce do brzucha.
- Danny to zdrajca. Wiedziałem! - w ciemno zawyrokował blondyn, w panice próbując pomóc dziewczynie.
Chciał podnieść ją, przytrzymać, lecz trząsł się tylko i z niepokojem badał reakcję Lii.
- To nie on! - chwyciła go za ubranie. - On mi pomógł...
Nie miała siły na dalsze tłumaczenia. Jej głowa opadła bezwładnie, z ust wymsknęło się błagalne zawodzenie.
- Uleczcie ją! - poprosił Jonas, dopadając do Clary. - Pomóżcie jej!
- Idziemy! - przerwał mu Castor.
- Daj im chwilę, muszą przecież coś z tym zrobić!
- Słuchaj, gnojku.
Podszedł do niego całkiem blisko, przytykając końcówkę miecza do jego piersi.
- Na razie jest tutaj cicho, ale lada chwila wyskoczy coś i koniec przedstawienia, więc chwytaj swoją dziewczynę i postaraj się tym razem donieść ją do końca.
Powiedziawszy to, nie czekał na odpowiedź. Ruszył przed siebie, a w ślad za nim podążyła znaczna część grupy. Clara smutno pokiwała głową:
- On ma rację, Jonas.
Chłopak po raz kolejny chwycił więc bezwładne ciało na ręce, starając się wyprzeć z pamięci krzyki Nicka.
Miejsce, w którym się znaleźli sprawiało wrażenie płynnego. Jasny, długi korytarz nie był stały, mimo że podłoga była stabilna. Ściany pomieszczenia zmieniały formę i kolor z każdą minutą zaskakując kadetów coraz to poważniejszymi zmianami. Raz były skałą, innym razem mieniły się tysiącami kolorów, by w kluczowym momencie przybrać postać wody, by taką już pozostać. Szli teraz jakby tunelem, którego ściany stanowiły dwa wodospady, a gdy przyjrzeli się dokładniej tym strugom czystej wody, mogli zauważyć za nimi bujną roślinność i dzikie krajobrazy. Kadeci nie odzywali się, próbując skupić się jedynie na jak najszybszym marszu. Veronica próbowała wypatrzyć jak najwięcej zza kurtyny cieczy.
- Jakim cudem cokolwiek żyje w tej przestrzeni?
- Ostrożnie, to może być iluzja - Sofii była podejrzliwa.
- Wydaje się niezwykle piękne - stwierdziła mimo zapewnień.
- Pod żadnym pozorem nie idź w tamtą stronę, trzymaj się środka ścieżki i patrz przed siebie.
Veronica nie musiała długo czekać na zetknięcie się z magiczną iluzją, kiedy tajemniczy cień podszedł bliżej wodospadu i wetknął głowę prosto do korytarza. Stwór wyglądał nijako i na pierwszy rzut oka niezbyt groźnie. Obracając powoli masywną głowę, zakończoną wystającym nosem, bacznie obserwował przechodzącą grupę. Został w tyle. Smutne oczy śledziły każdy ich ruch, wąskie usta pozostawały zamknięte. Daveth szedł tyłem, na końcu grupy, celując w potwora z łuku. Rita zganiła go:
- Nie prowokuj tego, cokolwiek to jest, lepiej nie strzelać, póki nie zaatakuje.
Niechętnie zgodził się z nią, odwracając do reszty grupy. Po jakimś czasie usłyszał jednak plusk, a potem ciche kłapanie. Obejrzał się przez ramię i nieomal stanął. Kilka metrów od nich znajdował się ten sam niski stwór bez szyi, obdarzony długimi rękoma, sięgającymi niemal do ziemi. Powłóczył nimi niczym małpa, szurając po posadzce dwoma grubymi palcami. Kiedy tylko potwór spostrzegł się, że został zauważony, zatrzymał się i znieruchomiał. Przypominał teraz głaz. Jego przygnębione spojrzenie spotkało się z nieufnym wzrokiem łucznika.
- Śledzi nas - szepnął.
- Zostawiamy go w spokoju - wysapał Patrick, który także przyuważył podążającą za nimi istotę.
Grupa instynktownie przyspieszyła. Chłopacy znów spojrzeli przed siebie, uważając, by nie potknąć się o nierówności podłoża, lecz wciąż czuli się nieswojo, wiedząc, że stwór bacznie się im przypatruje. Patrick zerknął w tył. Istota zatrzymała się i, obawiając się wykrycia, ponownie skamieniała.
- Nie podoba mi się to - stwierdził.
Maszkara podążała za nimi krok w krok, utrzymując jednak bezpieczną odległość. Patrick musiał z całej siły zacisnąć usta, by nie krzyknąć, gdy za którymś razem, kiedy się obrócił, natrafił wzrokiem na dwie masywne postaci. Monstra wyglądały identycznie. Ich skóra była szara, matowa, pokryta niewielkimi włoskami. Oczy były jak dwa niewielkie, czarne koraliki w porównaniu z tęgą, bezkształtną głową. Jednak największą uwagę przyciągał haczykowaty nos, który barwą znacznie odznaczał się na tle reszty cielska. Był różowawy, poruszał się w rytm oddechu stworów. Niemal w całości przysłaniał wąską szparkę, która pewnie spełniała rolę aparatu gębowego.
- Przyspieszmy - głos wojownika wydał mu się nieco zbyt zawodzący. - Jest ich coraz więcej!
Po chwili z wody wynurzył się kolejny, trzeci, potwór, który od razu dołączył do swoich pobratymców. Veronica zerknęła na boki, zauważając coś niepokojącego.
- Czujesz to, Sofii?
- Co masz na myśli?
- To wrażenie, jakby ktoś ciągle nas obserwował.
- To te dziwne stworzenia, która za nami podążają - stwierdziła. - Jestem zdania, że lepiej ich nie drażnić.
- Nie... to coś całkiem innego.
Dopiero po chwili niepewności zrozumiała, dlaczego wrażenie bycia obserwowanym było tak spotęgowane. Wytężywszy wzrok, wgapiła się w mijaną kurtynę wody. Jeszcze kilka chwil wcześniej mogła dostrzec za nią zieleń i zawiłe rośliny na tle nieznanego nikomu krajobrazu. Teraz jednak widok ten przysłonięty został częściowo przez dziwną, ciemną mgłę.
- To nie mgła - ostrożnie poprawił ją duch miecza. - To oni.
Ledwie wtedy rozpoznała w tym, co na początku wzięła za mgłę, pojedyncze sylwetki zmierzające w stronę korytarza. Były ich dziesiątki, może nawet setki, nie była w stanie dokładnie określić.
- Idą po nas.
Patrick musiał zauważyć to samo, ponieważ, zaledwie kilka sekund później, krzyknął:
- Jest ich tu cała masa! Biegiem!
Końcówkę jego wypowiedzi zagłuszył głośny plusk, który wydobył się z dwóch stron jednocześnie. Masywne, szare głowy wynurzały się na całej długości korytarza, a koralikowe oczy nie spuszczały ani na sekundę z widoku pielgrzymów. Kadeci ruszyli przed siebie szaleńczym biegiem.
- Nie rańcie ich! - ostrzegła Aurore. - Póki nie zaatakują...
Maszkary wzbudzały panikę w uczniach, prowokowały ich, choć stały, ogarnięte bezczynnością. Tłoczyły się wokół nich, wyciągając doń długie, zakończone dwoma pomarszczonymi paluchami ręce. Nagle wszystkie zaczęły wydawać z siebie ciche pomrukiwanie, które wprawiały kości w wibracje i wwiercały się w mózg, drażniąc zmysły. Rita krzyknęła, chcąc zagłuszyć to nieprzyjemne uczucie. W końcu grupa została zmuszona do zwolnienia, gdy natłok wciąż nadchodzących istot zaczął blokować im trasę.
- Dość tego kurewstwa! - ryknął Castor, wyciągając miecz z pochwy.
- Zostaw je! - bezskutecznie próbował go powstrzymać Jonas, który do tej pory skupiał się jedynie na nieprzytomnej Lii.
Nie zdołał jednak zdławić agresji Castora. Mógł jedynie patrzyć, jak ten tnie znajdującego się najbliżej grupy, szarego potwora. Ten upadł, krwawiąc obficie. Pomruk istot nabrał na sile i wydał się kadetom tym razem całkowicie nieprzyjazny. Monstra zaczęły niespokojnie dreptać w miejscu, z niezadowoleniem kręcąc nosami.
- Przebijamy się siłą!
Kadeci zaczęli przepychać się przez tłum coraz bardziej niezadowolonych straszydeł. W pewnym momencie jedno z nich zamachnęło się i z głuchym łoskotem uderzyło biegnącą Clarę w biodro. Dziewczyna zatoczyła się z piskiem. Patrick zaklął pod nosem, uchylając się przed ciosem innego stwora. Jak na rozkaz reszta istot dołączyła do podżegaczy i także zaczęła bić intruzów. Ich uderzenia nie były mocne, ale bardzo celne. Poza tym wystarczyło kilkanaście spadających na kadetów ramion, by odniesione rany, siniaki doskwierały uczniom i przeszkadzały im w ucieczce. Wycie maszkar przemieniło się teraz w jednostajny, ogłuszający szum, niczym brzęczenie podrażnionych pszczół w ulu. Jonas własnym ciałem osłaniał Lię przez kolejnymi ciosami wymierzanymi w jej głowę oraz ranny brzuch. Wydawało im się, że przedzierają się przez gąszcz szarych cielsk bez końca, raniąc kolejne istoty, starając się unikać ich ataków.
- Nie wytrzymam tego dłużej! - zawodziła Aurore, która została dotkliwie pobita po osłabionej kostce, innym razem otrzymała silny cios w twarz.
Nie widzieli końca korytarza, tracili nadzieję na to, że kiedykolwiek uda im się wyrwać z brutalnych objęć niepozornych kreatur. Z ich nosów lała się krew, policzki mieli napuchnięte, nogi nabrzmiałe, a biodra pokryte licznymi siniakami. Jednak nadal próbowali stawiać opór, zabijając tak dużo potworów, ile byli w stanie. W pewnym momencie jedna z istot doskoczyła do Davetha i, jednym celnym ruchem, przełamała ramię dolne jego broni. Chrzęst drewna został zagłuszony przez nerwowe buczenie przeciwników. Daveth został pozbawiony broni, odwołał łuk do postaci Lapi, zbliżył do środka grupy, osłaniając twarz rękoma. Co najdziwniejsze, magiczna osłona, którą starały się wytworzyć siostry oraz Clara, nie robiła na maszkarach najmniejszego wrażenia. Strażnicy mostu z łatwością przebijali się przez osłonę, równie mocno zadając kolejne uderzenia. Kadeci mogliby przysiąc, że nie byli nawet w połowie drogi, gdy momentalnie ogarnęło ich światło, wysysając w wir, jak przy początku. Blask znów oślepił ich, po czym wyrzucił w nieznane, niebezpieczne miejsce, z dala od niezrozumiałych, szarych istot, przybliżając do nowych wyzwań. Ogarnęła ich niepewność równie wielka, co ulga.
Castor zamrugał kilkakrotnie. Ból całego ciała okropnie mu doskwierał. Szczególnie obity został jego lewy bark. Chłopak prychnął. Ta ręka i tak została wcześniej pokaleczona, była kończyną inwalidy. Wojownik prawą dłonią przetarł zmęczona oczy. Powinien jak najprędzej doprowadzić się do porządnego stanu, by być w stanie stawiać czoła kolejnym niebezpieczeństwom. W końcu nie miał zielonego pojęcia, gdzie pojawili się po wyjściu z portalu. Światło towarzyszące im przez całą przeprawę ulotniło się. Leżał na czymś miękkim, rozejrzał się. To soczysta trawa wczesnej wiosny. Była nieskoszona, wysoka. Jęknął, gdy próbował unieść się i usiąść. Jego miecz leżał obok niego. Ostrze brudne było od zaschniętej, ciemnej krwi. Jak długo tu leżał? Z trudem okręcił obolałą szyję. Gdzie pozostali? Wstał, chwycił swoją broń. Dopiero z tej pozycji był w stanie ujrzeć coś więcej; kiedy siedział, zaniedbana roślinność przysłaniała mu cały widok. W pobliżu nie było żadnych drzew ani krzewów. Znajdował się w niewielkiej dolinie całej pokrytej wysoką trawą. Niebo przedstawiało się wszystkimi odcieniami szarości, gdzieniegdzie zza chmur przebijało się błękitne niebo. Było mroźno. Jego oddechowi towarzyszyła ledwo widoczna para, unosząca się z jego nabrzmiałych od krwi ust. Chwilę później Castor spostrzegł ciemny kształt, wiercący się kilka metrów od niego. Pokuśtykał do tego miejsca. Uszedłszy kilka kroków, usłyszał ciche pojękiwanie. Zauważył Aurorę skręcającą się z bólu. Jej twarz została dotkliwie posiniaczona, jedna strona jej oblicza była napuchnięta, cała fioletowa, a prawy łuk brwiowy przecięty.
- Wiesz, gdzie jest reszta? - zapytał, pomagając podnieść się dziewczynie.
- Moja noga! - jęknęła przeciągle, gdy próbowała stanąć.
Jej kostka, wcześniej tylko skręcona i wyleczona przez magiczki, teraz wykręcona była pod nienaturalnym kątem, cała spuchnięta.
- Siedź tu - rozkazał jej, pozwalając jej zostać.
Sam udał się w dalsze poszukiwanie pozostałych towarzyszy. Nie miał zamiaru wołać ich. Bał się, że jakiś nieprzyjaciel może czaić się za rogiem. Włosy mierzwił mu przenikający do szpiku kości, zimny wiatr. Powietrze miało tu charakterystyczny smak, przez co Castora ogarniało wrażenie, że powinien domyślić się, gdzie się znajduje. Jego umysł ogarnęła jednak niemoc, dlatego w ciemno szukał kolejnych kadetów. Krzyki przywiodły go do klęczącego w trawie, mocno poturbowanego blondyna. Jonas kucał obok Lii, zaciskając dłonie na jej brzuchu. Jeden z przednich zębów wojownika wydał się ukruszony, brudną twarz przecinały ślady po gorących łzach.
- To już? - zapytał niby od niechcenia Castor.
- Ona oddycha - mruknął Jonas. - Żyje!
- Zanieś ją, kilkanaście kroków w tamtą stronę leży jedna z sióstr. Niech zacznie ją leczyć, jeśli to jeszcze cokolwiek da.
Jonas nie miał siły na sprzeczki. Najdelikatniej jak mógł, uniósł dziewczynę i prędko zaniósł ją do Aurore. Daveth, Veronica oraz Patrick odnaleźli się już nawzajem. Stali nieopodal, oceniając wzajemnie obrażenia. Wyglądało na to, że Veronica skończyła ze złamanym żebrem, Daveth musiał poradzić sobie z uszkodzoną bronią, co nie było wielkim problemem, ponieważ regeneracja łuku następowała poprzez Energię Duchową w czasie, gdy broń przebywała w stanie Lapi, a Patrick miał jedynie kilka dotkliwszych siniaków. Clara natomiast, którą opiekowała się już Rita, była nieprzytomna. Oberwała w głowę chwilę przed tym, jak dobiegli do końca korytarza. Nie mieli jednak wątpliwości, że obudzi się już niedługo. Castor wraz z Davethem, Veronicą oraz Patrickiem postanowili rozejrzeć się po okolicy, zostawiając reszcie opiekę nad osobami mocniej poturbowanymi. Szczególnej pomocy domagała się oczywiście Lia. Wszedłszy wspólnie na niewielki pagórek, Castor zrozumiał, dlaczego powietrze wydawało mu się do tej pory bardziej rześkie i wyjątkowo mroźne. Oprócz wczesnej wiosny, która niezaprzeczalnie miała wpływ na temperaturę, bliskość wody mogła spowodować zimny wiatr, mierzwiący wysokie trawy i wprawiający w ruch sfatygowane ubrania kadetów. Stali na wzgórku, otoczeni zewsząd stepową roślinnością, a w dali rozciągała się po horyzont ciemnoniebieska tafla oceanu.
- Już wiem, gdzie jesteśmy - stwierdził cicho Patrick.
Uczniowie obejrzeli się na niego. Patrzył w przeciwną stronę do nich. Podążyli więc za jego wzrokiem. Wskazywał im obiekt o wiele bliższy niż niezbadane głębie słonej wody. Zaledwie kilka kilometrów od nich, spowity mgłą poranka, stał niewzruszony, potężny most, którego dalszy koniec niknął w oddali. Veronica kojarzyła skądś tę konstrukcję. Była pewna, że widzi ją pierwszy raz, ale wydawało się jej, że wiedziała o jej istnieniu już wcześniej. Po chwili Patrick rozwiał jej wątpliwości.
- Kinimodo – szepnął.
- Bliźniaczki opowiadały mi legendę o tym moście... Myślałam, że to tylko bajka.
- Konstrukcja istnieje naprawdę - wyjaśnił Daveth. - Ale cała reszta to moim zdaniem zwykła burda. Nie wierzę w to, że każdemu, kto popełnił zbrodnię nie będzie dane przejść na drugą stronę.
Dziewczyna spróbowała dokładniej przypomnieć sobie legendę o tym miejscu. Dotyczyła ona w większej mierze pewnego mężczyzny, którego zgubiła chciwość. O ile pamiętała, most został zbudowany niesamowicie szybko przez nieznajomą nikomu osobę, jednak uległ pożarowi już dawno temu, podobno z powodu klątwy rzuconej na zleceniodawcę projektu. Kiedyś wojowniczka zapewne chciałaby, aby legenda okazała się prawdziwa. Ziarno prawdopodobieństwa w bajkach zawsze dodawało jej podniecającej nadziei. Teraz jednak ze wszystkich sił modliła się w duchu, aby Daveth miał racę. Jeśli mieliby przedostać się do Południowego Królestwa, najprostszym na to sposobem będzie przeprawienie się nie przez wodę, a właśnie szkielet mostu. Jeśli więc legenda miała okazać się prawdziwa, krew na rękach Veronicy znów miała stać się świeżą, ciągnąc ją za sobą na samo dno lodowatych fal oceanu. Dziewczyna wzdrygnęła się.
- Masz rację - mruknął do niej Patrick.
Spojrzała na niego pytająco.
- Zimno tu, chodźmy do reszty.
- Myślicie, że jesteśmy tu bezpieczni? - zapytał łucznik.
- Na wyspie znajdują się dwie niewielkie wioski, nie więcej. Nie jestem tylko pewien, czy w perspektywie wojny nadal są zamieszkane - powiedział Castor. - Powinniśmy w pierwszej kolejności udać się właśnie tam.
- A co z rannymi? Lia nie przetrzyma takiego marszu... - wtrąciła Veronica.
- Jeśli masz cudowną moc uzdrawiania ledwo żywych, możemy zostać - zrugał ją.
- Zrobimy, co w naszej mocy, by odzyskała siły, ale racja, że długo tu sami nie przetrzymamy - zgodził się Patrick.
- Powinniśmy poszukać pomocy - potwierdził łucznik. - Nie wiemy, co może czaić się za...
- Ocknęła się! - usłyszeli. - Lia się obudziła.
Popędzili więc w kierunku grupki. Kadeci klęczeli nad łuczniczką, która wydawała się być niesłychanie blada. Dzięki Jonasowi ucierpiała najmniej podczas szturmu szarych istot we wnętrzu portalu. Była jednak na granicy wytrzymałości.
- Nie martw się, Lia - szeptał do niej blondyn. - Za chwilę wszyscy wyruszymy do najbliższej osady, tam cię opatrzą.
- Nie ma mowy - dziewczyna starała się, aby ton jej głosu wydawał się silny, jednak jej próby spełzły na niczym. - Nie możemy.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, nie musisz się martwić o nic...
- Ona nie może iść.
Wskazała drżącą ręką na Veronicę.
- Musi zostać.
Zdziwieni kadeci spojrzeli po sobie.
- Majaczy?
- Ja nie...
Próbowała zaprzeczyć, lecz opuściły ją siły. Zakrztusiła się, opadając ponownie na kolana Jonasa. Veronica zacisnęła usta w wąską szparkę. Czyżby chodziło o jej nieopanowaną moc?
- Nie wiadomo w jakim stopniu jesteś niebezpieczna. Zdajesz sobie sprawę, że z dnia na dzień niebieskie iskry stają się coraz poważniejszym zagrożeniem, prawda? - upewniła się Sofii.
- Sądzisz, że ona ma rację, powinnam pozostać na uboczu?
- Uważam, że w pierwszej kolejności musisz nauczyć się panować nad mocą.
- Ale jak, jeśli nawet nie wiem, co to za Energia?! - podirytowała się.
- Zaczekajmy, aż obudzi się Clara.
- O co jej chodzi?
Patrick wskazał na wiercącą się łuczniczkę. Cała zlana była zimnym potem, straciła dużo krwi.
- Jest świadoma tego, co mówi?
- Jak najbardziej - poparła Lię wojowniczka. - Ma na myśli moją moc.
- Jest aż tak groźna? Myślisz, że krótka wizyta w wiosce może spowodować utratę kontroli?
- Tego nie wiem, ale Clara...
- Clara jest nadal nieprzytomna.
- A nam kończy się czas - wtrącił Jonas, który zauważył, że Lia znów straciła przytomność. - Ona umiera.
- Rozdzielimy się - zawyrokował Castor.
- Ostatnio byłeś przeciwny temu pomysłowi - zauważył Patrick.
- Ostatnio ścigała nas banda zabójców.
- Sądzisz, że teraz jesteśmy całkowicie bezpieczni?
- Nie rób problemów, smarkaczu! Tym razem podzielimy się rozsądnie. Blondasek bierze umarlaka na ręce i idą razem z siostrami. Będziecie ją leczyć po drodze w razie czego - zwrócił się do bliźniaczek. - Clara musi zostać i zająć się dziwolągiem, obstawiam, że szczeniak bez ucha w takim razie też będzie wolał wysiedzieć tu ze swoją paniusią. Ja i Daveth, też zostaniemy i, w razie potrzeby, będziemy powstrzymywać Verę przed zabiciem większej ilości ludzi.
- Jesteś pewien, że poradzimy sobie w czwórkę? - nieśmiało zaoponowała Rita. - Aurore jest dotkliwie pobita, Jonas będzie zajęty niesieniem Lii... Gdyby ktoś nas napadł nie mamy wielkich szans.
- Podobno umiesz czarować.
- Podobno umiesz dowodzić - przedrzeźniała go.
- Wybieraj, Daveth - powiedział po chwili namysłu.
- Już ostatnio zostałeś przez nią poturbowany... - Aurore próbowała namówić łucznika do przejścia na jej stronę, za co została zmierzona lodowatym spojrzeniem przez Veronicę. - Przepraszam cię, ale taka jest prawda. Każdy, kto zostanie z tobą naraża swoje życie.
- Skoro tylko tutaj, przy mnie, jest tak groźnie, to poradzicie sobie bez eskorty - wysyczała w odpowiedzi.
Aurore spuściła wzrok. Poturbowana, zalana krwią twarz wyglądała naprawdę nędznie. Wojowniczce przez chwilę zrobiło się żal magiczki. Później jednak ogarnęło ją uczucie, że rzeczywiście brana jest przez towarzyszy za źródło ryzyka. W porę opanowała zaczynające szybciej bić serce.
- Nie możesz mieć im za złe tego, że się ciebie boją.
- Przecież wiem - fuknęła. - To nie oni pogrzebali niewinnych ludzi pod gruzami.
- Spokojnie, Vera, nie doprowadź się do takiego staniu. Szczególnie nie teraz, gdy Clara ci nie pomoże.
Wojowniczka wzięła kilka głębokich oddechów. Widząc, że brunetka jest na granicy zdenerwowania, Aurore zaczęła panikować. W pierwszym odruchu próbowała się odsunąć. Później zaczęła przepraszać, nieufnym wzrokiem mierząc dziewczynę.
- To jak?
Castor zignorował reakcję wojowniczki, zwracając się do Davetha. Chłopak z dredami westchnął.
- Przepraszam Aurore, ale im jestem bardziej potrzebny. Poza tym, chcę jak najprędzej wrócić do Południowego Królestwa.
Spojrzał na Castora.
- Odejdziemy, gdy tylko opanuje moc, prawda?
- Taki jest plan.
- Zbierajmy się.
Rita rzuciła przez ramię, pomagając siostrze wstać z klęczek.
- Jonas, dasz radę ją nieść?
Chłopak skinął głową, wstając.
- Widzieliśmy jakieś zabudowania na północny-wschód od miejsca, w którym się znajdujemy.
Patrick wskazał ręką w opisanym kierunku.
- Trzymajcie się - powiedział, kładąc dłoń na ramieniu Jonasa.
- Spotkajmy się przy armii, w Południowym Królestwie - dodał Daveth, patrząc przepraszająco na ranną Lię.
Magiczki skinęły głowami, odpuszczając sobie wszelką urazę. Kadeci podzielili się prowiantem i ekwipunkiem zabranym z domu Aliudów. Pożegnali się zwięźle.
- Uważajcie na siebie!
- Będziemy - odpowiedziała Veronica w myślach. - Ostrożność przyda mi się teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Clara ocknęła się niedługo po odejściu części kadetów. Minęła może godzina, może pół.
„Jak trudno zorientować się w czasie bez żadnego odniesienia.”
Veronica miała przy sobie wprawdzie zegarek, jednak bała się choćby zerknąć na niego w towarzystwie innych osób. Dlatego korzystając z ustronnej chwili, jaką było wyjście za potrzebą, schowała się w krzakach i jeszcze raz dokładnie przejrzała zabrany ekwipunek.
- Kartki z tomiku poezji - rozpoczęła wyliczanie.
- Odpada - zawyrokowała Sofii. - Nie było sposobności, aby ktokolwiek mógł rzucić na nie czar, a to, że zabrałaś je z lochów było zwykłym przypadkiem.
- Scyzoryk Patricka?
- Hmm... - zastanowiła się. - Nie wiesz, od kogo go dostał, czy powstały okoliczności dobre do rzucenia uroku szpicla...
- Czyli zniszczyć go?
- Na twoim miejscu, w ogóle bym go nie brała z tamtego domu.
Veronica rozgrzebała ziemię rękoma na niewielką głębokość. W powstały dołek włożyła własność kolegi. Użyła czaru spalenia, po czym szybko zasypała przedmiot grudkami ziemi, aby dym nie uniósł się i nie zwrócił uwagi kadetów.
- Byłam głupia, że go wzięłam - wywnioskowała. - Skąd mogę wiedzieć, jak go zdobył.
- To spore ryzyko.
- Przejdźmy dalej - z kieszeni wyciągnęła kieszonkowy zegarek. - Aaa... to prezent od Victora - powiedziawszy to, od razu schowała przedmiot z powrotem do bluzy.
- Nie zastanowisz się nawet nad tym?
- Nie ma nad czym - odparła. - Nie sądzisz chyba, aby Victor mógł chcieć zaszkodzić ekspedycji, zaszkodzić mi... Przecież to on nas wyprawił!
- Jesteś pewna, że nie było możliwości, aby ktoś rzucił na to czar? W końcu zegarek masz zawsze przy sobie... To idealny obiekt na szpicla!
- Sofii... Kto mógłby to zrobić?
- Pogoni zamaskowanych zabójców też nikt się z waszej strony nie spodziewał - przekonywała ją z uporem. - Lepiej nie ryzykować.
Brunetka obracała pamiątkę w dłoniach. Wygrawerowane na metalowym wieczku znaki przedstawiały różne symbole. Większość z nich pozostawała jednak nierozpoznana kadetce.
- Nie wiem, czy dałabym radę zniszczyć... - jęknęła, przyglądając się dokładniej mechanizmowi - nawet, gdyby miał baterię, wyjęcie jej nie zmieniłoby zagrożenia, prawda? - zaśmiała się.
- Obawiam się, że niestety nie.
- Nie chcę narażać grupy na zbędne ryzyko, ale z drugiej strony nie wierzę, aby istniało jakiekolwiek prawdopodobieństwo...
Zastanawiała się przez chwilę. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo przywiązała się do zegarka. Bez posiadania telefonu komórkowego, dzięki któremu mogła w każdej chwili zmierzyć czas, na początku gubiła się w tym świecie. Nic dziwnego - pomiar godziny nie był aż tak wszechobecny jak w świecie Aliudów. Dodatkowo przelicznik na jej rodzimy czas dodawał jej swego rodzaju otuchy. Zegarek był czymś, co łączyło w niej dwie przeciwległe postacie - tę, która tęskni za domem oraz tę, która nie może doczekać się wyprawy w nieznane. Żal było jej to zrobić, jednak zatarła dłonie i wykopała kolejny dołek. Ostrożnie włożyła do niego zegarek, zawijając go w plik kartek z wierszami. Po chwili namysłu przysypała pamiątkę ziemią, a na wierzch kopca położyła charakterystyczny dla niej kamień.
„Kiedy to wszystko minie, wrócę po tu po ciebie.”
Starając się ukryć dezaprobatę, Sofii zachowała milczenie. Kiedy wojowniczka wyszła zza krzaków, wszyscy jej towarzysze pochylali się nad Clarą. Magiczka miała się już znaczenie lepiej. Korzystała z prowizorycznych okładów, oszczędzając Energię. Zobaczywszy Veronicę, wstała. Manewr ten przyszedł jej z pewnym trudem, jednak nie zaprzestała, gdy zawroty głowy zachwiały nią. Zrobiły kilka kroków, wyszedłszy dziewczynie na spotkanie.
- Nie mamy chwili do stracenia - oznajmiła na wstępie. - Nie wiem, ile zajmie tobie wtajemniczenie - była wyraźnie podekscytowana, jednak zachowywała przy tym pełną powagę.
Veronica w odpowiedzi spróbowała się uśmiechnąć, jednak wyraz jej twarzy przypominał bardziej niewyraźny grymas. Clara podparła się na jej ramieniu. Obie wróciły do kadetów, tam posiliły się skromnym posiłkiem.
- To jedzenie nie wystarczy nam na długo - lamentował Daveth.
- Dobrze się składa.
Chłopacy spojrzeli na Clarę jak na wariatkę.
- Będziecie mieli, co robić. - wyjaśniła.
- Jak to?
- Nie możecie zostać tu, gdy będę wtajemniczać Veronicę.
- Po to tutaj zostaliśmy! Mieliśmy wam pomóc - Daveth zaczął się awanturować, na jego twarz wstąpiły rumieńce złości.
- Spokojnie, później będziecie niezastąpieni! Teraz jednak muszę jej wytłumaczyć kilka rzeczy i nie ma opcji, żebym zrobiła to, gdy jesteście obok.
- Nie ma opcji?
Castor wyciągnął miecz, przykładając jego końcówkę do gardła dziewczyny.
- Coś knujesz...
Zmrużył oczy.
- Tylko spokojnie - próbował interweniować Patrick.
- Nie przyznasz, że to dziwne? Chcę wiedzieć, co się dzieje, jeśli mam w tym uczestniczyć!
- Próbuj, może jeszcze dogonisz Jonasa i resztę - odgryzła się.
Castor zaklął, przysuwając ostrze bliżej do ciała magiczki. Ta trwała niewzruszona.
- Nie możesz jej zabić, tylko ona zna całą prawdę - Patrick przemawiał wojowniczki do rozumu.
Białowłosa prychnęła.
- Chciałabym!
- Więc dlaczego się z nami tym nie podzielisz?
- Nie mogę! To jeszcze nie czas.
- Clara - nieśmiało wtrąciła Veronica. - On ma rację. Na jego miejscu też domagałabym się wyjaśnień. Trudno jest w ciemno podążać za czymś, o czym nie ma się zielonego pojęcia.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Upierałam się dla twojego dobra, ale skoro twierdzisz, że im ufasz, mogą zostać.
Castor wciąż utrzymywał broń w gotowości, przypatrując się twarzy Clary.
- Możesz już schować tę zabawkę, kolego.
Usiedli w kole. Mimo napiętej sytuacji, wszyscy zachowali ciszę, czekając na wyjaśnienie jednej z większych tajemnic tego świata.
- Powiem wam wszystko, co konieczne jest, abyście znali. Zrozumcie, że sama nie wiem wiele więcej, większość sprawy została przede mną zatajona. Nie wyjawię wam nazwisk, miejsc, bo mogłoby to zagrozić większej grupie osób nawet, jeśli lokalizacje nie są już aktualne
Clara wzięła głębszy oddech.
- Znacie pewnie legendę o „Niebieskim Diable”. Jest prawdziwa. W znaczącym stopniu. Opowiada historię tajemniczej istoty o niezbadanej Energii Duchowej i białych włosach. Ta istota jest Atriem dokładnie tak samo jak i lub Veronica Ridney - zrobiła pauzę. - Nie jestem w stanie dokładniej powiedzieć, skąd się to u nas wzięło. Pytałam wielu osób, lecz pochodzenie mocy Atriów jest nieznane.
- Kogo pytałaś? - zapytał Patrick.
- Pozwolicie, że zacznę od początku. Skłonności do zdolności magicznych zaczęłam wykazywać wyjątkowo wcześnie. Ojca nie miałam, ale matka zaczęła zauważać, że coś jest ze mną inaczej niż z innymi dzieciakami. Obie mieszkałyśmy w Geronie. To duże miasto, a żaden z moich znajomych nie miał takich zapędów z Energią Duchową jak ja. W wieku, w którym wszystko powinno jeszcze być bezpieczne z mocą, miałam wtedy może z dziewięć lat, zaczęłam stwarzać zagrożenie dla otoczenia. Zdarzyło się kilka przypadków, gdy o mało nie doprowadziłam do poturbowania znajomych. Matka przestawała więc pozwalać mi na wychodzenie, pilnowała mnie i troszczyła się o mnie. Gdy objawy zaczęły się nasilać, zwróciła się z prośbą o wyjaśnienie do zaprzyjaźnionego naszej rodzinie emerytowanego Mistrza. Staruszek był dla mnie jak dziadek. Opowiedziałyśmy mu o wszystkim, niestety nie mógł nam pomóc. Zalecił tylko, abyśmy nie chwaliły się przypadłością nikomu i popracowały nad moją kontrolą, dopóki nie trafię na Uniwersytet. Zawyrokował, że może dostanę się tam rok wcześniej, co jest, jak wiecie, wielkim zaszczytem. Nie przewidział jednak, że będę miała szansy pójść na Wykrycie ani ze starszym rocznikiem, ani nawet z moimi rówieśnikami. Niedługo po jednym z groźniejszych wypadków, które stały się za moją przyczyną, zaczęłam z matką zauważać, że ktoś nas obserwuje. Z początku nie było to nachalne zachowanie. Prawie każdego wieczoru pewien mężczyzna kręcił się wokół naszej kamieniczki. Matka widziała go parę razy, gdy włóczył się obok nas na targu. Ogarnął ją strach, ja jeszcze wtedy tego nie pojmowałam, ale sytuacja była naprawdę groźna. Pewnego dnia, gdy matka zachorowała, wysłała mnie po leki do zielarki. Ściemniało się, wahała się przed tą decyzją, ale była bardzo słaba i potrzebowała medykamentów. Zastrzegła, że mam wracać prędko, prosto do domu. Tak też zrobiłam, ale gdy tylko wyszłam z chaty zielarki, ten podejrzany typ złapał mnie i zaciągnął w ciemną uliczkę. Zakazał mi krzyczeć pod groźbą śmierci. Zarzekał się, że chce jedynie wyjaśnić pewną nieścisłość. Pytał o moją moc: czy wszystko z nią w porządku, jak wypadam w porównaniu z innymi dzieciakami. Jako dziesięciolatka, której mama od dawna wpajała, by ten temat zachowała dla siebie, nie chciałam rzec ani słowa. Bardzo się bałam, bo dość długo nie wracałam już do domu z lekami, a matka słabła. Mężczyzna poprowadził mnie więc do domu. Podał nieprzytomnej matce odpowiednie leki, uleczył ją magią. Ta oczywiście przestraszyła się, gdy tylko się ocknęła i go zobaczyła, ale uspokoił ją. Wyjaśnił, że chce nam pomóc. Przedstawił się fałszywym nazwiskiem jako mężczyzna z tym samym problemem, co ja. Powiedział, że nie możemy zostać w Geron, ponieważ są osoby, które polują na takich jak ja i, gdy moja moc się ujawni, będę miała poważne kłopoty. Z początku matka nie chciała mu wierzyć. Wygoniła go z domu i nie dziwię się jej. Trudno zawierzyć w takiej sprawie na słowo komuś, kogo się nie zna, a obserwuje cię od dłuższego czasu. Wrócił za kilka dni. Tym razem nie był taki spokojny. Rozkazał, żebyśmy zabrały najpotrzebniejsze rzeczy i wyniosły się wraz z nim gdzieś za miasto, mówił, że zna idealną kryjówkę. Twierdził, że nie zostało nam wiele czasu. Matka może nie uwierzyłaby mu i tym razem, gdyby nie to, że niespodziewanie w mieszkaniu zarwał się strop. Belki posypały się nam na głowy, przygniatając. Mężczyzna osłonił mnie własnym ciałem. Przeżyłam tylko dzięki temu, że stałam bliżej niego. Matka nie miała tyle szczęścia. Gruz zasypał jej nogi, nie mogła się ruszyć. Mężczyzna chciał uratować ją, jednak brakowało mu czasu. Budynek nie zawalił się sam z siebie. Uzbrojeni ludzie zaczęli wpadać do domu przez parter. Zostało nam najwyżej kilka minut zanim mieli przedrzeć się przez klatkę schodową i nas dopaść. Matka kazała nieznajomemu zabrać mnie i zaopiekować się. Zdawała sobie sprawę, że nie ma szans na ucieczkę. Nawet, gdyby podnieść belki przygniatające jej kończyny, nie mogłaby biec. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, mężczyzna wziął mnie na ręce, a następnie uciekł. Więcej nie widziałam matki.
Przerwała na chwilę. Podniosła do ust manierkę z wodą. Zwilżywszy wargi, kontynuowała opowieść:
- Zabrał mnie za miasto, do lasu, gdzie mieszkały z nim dwie inne osoby. Zapytałam się wtedy, co ich łączy. Odparli, że to samo, co przywiodło mnie w to miejsce. Wyjaśnili, że na świecie istnieje grupa osób, których Energia Duchowa różni się od przyjętej normy. Jak wiecie w zwykłych okolicznościach człowiek jest w stanie używać części swojej mocy. Można w ten sposób doprowadzić się do wycieńczenia, ale nie umrzeć. Nie można zginąć od braku Energii Duchowej, ponieważ jakaś cząstka instynktownie pozostaje w nas, podtrzymując nasz organizm przy życiu. Jak z oddychaniem: nawet, gdyby ktoś chciał wstrzymać powietrze w celu uduszenia się, jego ciało zbuntuje się przeciwko umysłowi, siłą pobierając kolejną życiodajną porcję tlenu. Powiedzieli mi, że nie są pewni, skąd właściwie wzięła się ta różnica. Podobno wszystkie źródła na ten temat były skrzętnie zatajane lub niszczone. Wyjaśnili mi, że Atriowie, bo tak nazywali ludzi cechujących się tymi odmiennymi umiejętnościami, są w stanie wykorzystywać całość swojej Energii Duchowej. Oczywiście oni także nie są w stanie umrzeć z jej braku. Mimo że nie posiadają jej wcale więcej, potrafią wydajniej nią dysponować. Ma się rozumieć dopiero, gdy zapanują nad mocą. Wcześniej bowiem nadmiar Energii, moc niewykorzystywana, jak u zwykłych ludzi, może kumulować się wbrew woli organizmu i samoczynnie kreować zdarzenia, wychodząc poza ciało, lub zaczynając je kontrolować. Dzieje się tak też w przypadku śmiertelnego zagrożenia. Jakby Energia była osobną, rozumną istotą, zdolną do reagowania w odpowiednich sytuacjach, jeśli wiecie, co mam na myśli, w pewien sposób wzywa do czerpania z całych jej zasobów. Wtedy też, zanim poszłam na Uniwersytet, uczyli mnie panowania nad mocą. Przenosiliśmy się wielokrotnie z miejsca na miejsce, zmieniając dom, tożsamość. Z czasem zaczęłam zdawać sobie sprawę, że pozostawanie w grupie jest dla nas nie lada ryzykiem. Bo o ile nasza moc była razem naprawdę potężna, łatwiej było nas wykryć, a nie mieliśmy zamiaru mordować bogu ducha winnych żołnierzy, wysyłanych nieraz po to, aby nas schwytać. Rozdzieliliśmy się więc. W ten sposób dotarłam do Anuki i zaczęłam szkolenie na Uniwersytecie, co jednak bardzo odradzała mi cała moja kompania. Dlaczego? Miałam nie zwracać na siebie uwagi. Przede wszystkim nie wyróżniać się, to miało utrzymać mnie przy życiu. Przez długi czas farbowałam włosy, jak to robili moi towarzysze. Później, po ataku nie miałam już swobodnego dostępu do farby. Pomyślałam jednak, że w dzisiejszych czasach kolor włosów może być dowolny i nie stanowić podejrzenia. Gdy mnie poznaliście, na włosach trzymały się ostatnie warstwy blond farby. Jednak po walce z odmieńcem, wróciły do swojej naturalnej barwy.
- Dlaczego więc mam brązowe włosy?
- Nie opanowałaś jeszcze mocy. Czerpiesz, jak wszyscy inni, tylko z zasobów dostępnych normalnie. Ja także tak robię, tylko po przemianie dostajesz możliwość do sięgania głębiej. W czasie transformacji wszystko staje się inne. Dotychczas przechodziłaś jedynie zmiany nieświadome. Niedługo będziesz mogła zaobserwować każdą różnicę, a jest ich wiele. Gdy posiadasz opanowaną formę, twoja Energia czyni cuda, sama zobaczysz.
- No dobrze, ale... czym właściwie jest ta moc? Dlaczego Atriowie są prześladowani?
- Czym jest? Mówiłam już, że nikt nie był mi w stanie powiedzieć, skąd się wzięła. Nie jest to dziedziczne, przynajmniej tak mi się mocno wydaje. A dlaczego jesteśmy prześladowani? O tym nie mówi się głośno. Na Uniwersytecie nie wspomina się słowem o Atriach. Nikt nie wie, że w ogóle istnieją. Osobiście sądzę, że to przez strach. Nigdy nie wiadomo, jakie będziesz mieć zamiary, więc lepiej zlikwidować cię zawczasu, po cichu.
Wstała. Ziewnąwszy, przeciągnęła się i zaczęła spacerować tam i z powrotem.
- Po pewnym czasie doszły do mnie słuchy, że dwie osoby z mojej grupy zostały znalezione i unieszkodliwione. Tak to nazwali. Zamordowali między innymi tego mężczyznę, który uratował mnie z walącego się budynku. Z trzecią osobą nie mam kontaktu od dawna, to byłoby zbyt ryzykowne. Oczywiście poza osobami takimi jak my, które w sumie niczego nie oczekują, nikomu nie zagrażają, są też tacy, którzy są naprawdę niebezpieczni. Raz spotkaliśmy jednego takiego, choć staraliśmy się trzymać z daleka od innych Atriów. Na kilka miesięcy dołączyła do nas jedna kobieta, jednak nie chciała się kryć, przez co szybko ją znaleźli. Wtedy miałam ją za wariatkę, ryzykantkę. Teraz zaczynam ją rozumieć. Dla mnie samej życie w ukryciu stawało się nudne, a przede wszystkim coraz trudniejsze. Zdałam się więc na los i uczyłam przez te kilka lat na Uniwersytecie, nie wyróżniając się. Miałam nadzieję, że dowiem się czegoś więcej o mojej przypadłości. Nikomu nie mówiłam o moich zdolnościach, dowiedziałam się bowiem, że za zdradę, atak i zawalanie domu odpowiedzialni byli ludzie wysłani na nas przez tego starego Mistrza, do którego matka poszła po radę. Mam nadzieję, że nikomu nie mówiłaś o niebieskich iskrach, Vera?
Wojowniczka zamyśliła się. Gdy pierwszy raz straciła panowanie, była w lochach. Incydent widzieli Alberth oraz Philip i Heinn. Oczywiście Patrick i Susan znali całą prawdę. Oprócz nich o przypadłościach dowiedział się Victor.
- Myślisz, że Mistrz Bero domyślił się po tym, jak grzebałam w sprawie legendy o Niebieskim Diable? - zapytała się Speculo.
- Nie sądzę. W końcu tylko pytałaś się o starą baśń. Każdy mógł na nią natrafić.
- Kilka osób widziało iskry - odpowiedziała Clarze. - Członkowie mojej jednostki słyszeli, albo widzieli utratę kontroli. Pomijając nich, powiedziałam przyjaciółce, Mistrzowi Przybocznemu no i oczywiście wy widzieliście, jak moc przejęła sterowanie.
Clara nie wydawała się pocieszona tymi wyjaśnieniami.
- To daje nam dość sporą liczbę osób. Kadetów z jednostki wykluczyłabym z kręgu zmartwień. I tak nie mają pojęcia o przyczynach anomalii. Iskry pozostaną dla nich czymś dziwnym, to prawda, jednak nie bałabym się o nich. Mimo wszystko każda para uszu, do której dojdzie wieść o twojej mocy jest dla ciebie... dla nas zagrożeniem. Wiedz o tym.
Skinęła głową na znak zrozumienia.
- Nie ma co tracić czasu - oznajmiła, zachęcając kadetów do powstania. - Opanowanie mocy może trwać kilkadziesiąt godzin i nie jest wcale proste... ani całkowicie... bezpieczne.
Spojrzała po zebranych.
- Nie jest to k o m f o r t o w a sprawa, wierz mi.
- Wszystko jest bardziej komfortowe od wiecznego stwarzania niebezpieczeństwa dla osób wokół - mruknęła.
- Po wszystkim może się okazać, że odczujesz swego rodzaju... zmiany. Jesteś na to gotowa?
- A mam inny wybór?
Clara trąciła miecz wojowniczki.
- Zawsze jest jakaś opcja.
- Chyba znasz już moją odpowiedź.
Clara jakby chciała coś dodać, jednak powstrzymała się. Przez długi czas milczała, wpatrując się w Veronicę.
- Zaczynamy - oświadczyła wyraźnie smutniejszym głosem.
Veronica cieszyła się, że wypakowała zawczasu wszystkie przedmioty podejrzane o rzucenie na nie uroku szpicla. Zakopała je w bezpiecznym miejscu, poza scyzorykiem, który zniszczyła. Clara kazała jej całkowicie opróżnić kieszenie i zdjąć buty. Opowieść magiczki zrobiła na brunetce duże wrażenie. Już wcześniej, gdy zobaczyła iskry wokół magiczki, ogarnęła ją fala ulgi, że nie jest jedyna w swojej przypadłości. Oczywiście zmartwił ją fakt, że Atriowie stali się celem nieokreślonych bliżej grup i są mordowani. Nie miała żadnego pomysłu, by temu zapobiec, skoro nawet osoby kontrolujące swoją Energię były bezradne w tej kwestii. Wiedziała, że jeśli opanuje moc, stanie się potężna. Co za tym idzie pewnie będą chcieli zwerbować ją do walki w bitwie przeciw Północnemu Królestwu, a ona nie chciała przecież więcej walczyć. Z drugiej strony, jeśli zapanuje nad iskrami, będzie miała możliwość podjęcia wyboru, a tym samym odejścia.
- Wciąż się zastanawiam - przyznała się przed Sofii, gdy cała reszta przygotowywała rzeczy potrzebne do operacji wtajemniczenia - myślę nad moją profesją.
- Sądzisz, że bycie Atriem ma związek z nietypowym wyborem akurat tej specjalizacji?
Zapytała o to Clarę.
- Nie jestem pewna - wyznała magiczka. - Jednak tak właśnie bym obstawiała.
Chłopacy odgarniali prowizorycznymi narzędziami ziemię, uprzednio wyrywając z, wyznaczonego przez Clarę, miejsca wszelką roślinność. Nie była to praca łatwa, jednak podjęli się jej bez narzekania. Kiedy powstało wgłębienie, mogące schować człowieka od pasa w dół, magiczka rozpoczęła tłumaczenie:
- Tutaj rozpoczyna się wasza rola - wskazała na chłopaków.
- Myślałem, że drążenie w ziemi to było jedno z zadań - westchnął Daveth, ocierając pot z czoła.
- To jeszcze nic. Wszystko przed nami. Standardowa operacja opanowania Energii polega na zmierzeniu się ze samym sobą w walce na śmierć i życie.
- Co się stanie, jeśli przegram? - zaniepokoiła się Veronica.
- Jeśli wygrasz, oswoisz moc, gdybyś zaś nie dała rady stawić sobie czoła, mogą wydarzyć się różne, czasem nieprzyjemne incydenty.
- Co masz na myśli?
- Opowiadano mi o różnych sytuacjach. Czasem po prostu budzisz się z transu kompletnie wycieńczona, ale nie dzieje się nic poza tym. Kiedyś podobno ktoś zapadł w śpiączkę, ale nie jest to pewna informacja... Słyszałam też o przypadku, gdy nastąpiła eksplozja Energii, ponieważ osoba przegrała w kluczowym, końcowym momencie walki.
- A dokładniej?
- Kiedy będziesz się zmagać ze sobą, z każdym progresem, jaki poczynisz, kolejna część twojej Energii Duchowej będzie przechodzić na twoją stronę, pozwalając ci z siebie korzystać w całkowitym stopniu. Jednak każde potknięcie skutkować będzie osłabieniem. Opisana przeze mnie osoba musiała najwyraźniej stracić wolę wygranej, gdy bitwa miała się ku końcowi. W ten sposób nagromadzona przy niej moc, której nie mogła jednak zatrzymać, musiała znaleźć ujście.
- Czy jest to trudne wyzwanie? Ta walka z... samym sobą?
- Na pewno nie jest łatwo - zastanowiła się przez chwilę. - Jednak osobiście uważam, że to w większej mierze kwestia psychiki.
- A po co ten dół? - wtrącił Patrick.
- Podczas pojedynku Vera będzie wyłączona ze świadomości, pogrąży się w transie. Oznacza to, że nie będzie świadoma tego, co robi. Może stanowić niebezpieczeństwo dla nas, ale przede wszystkim dla siebie.
- I taki płytki dół ma wystarczyć? - Castor wydawał się być dość sceptycznie nastawiony do planu Clary.
- Mam zamiar unieruchomić ją dodatkowo czarem, sądzę, że powinien wytrzymać, ale na wszelki wypadek będziecie musieli ją kontrolować...
- Żeby zginąć przy eksplozji? - dokończył swoją wersję Castor.
Namyśliła się przez chwilę, widocznie nie mając ochoty odpowiadać.
- Wszystko w rękach Very.
Podłoże było twarde, ziemia zimna. Jakby dla kontrastu horyzont zaczął barwić się na ciepłe kolory, ściągając słońce za swoją linię, na drugą stronę świata. Veronica leżała na plecach, czując już na sobie obezwładniający czar Clary. Jej nadgarstki oraz kostki zostały unieruchomione, dociskane do ziemi. Czuła dyskomfort. Przez magię nie mogła ruszyć się choćby o centymetr, z trudem nawet oddychając.
- Skoro zabezpieczenia są tak silne, boję się, na czym będzie polegała ta walka...
- Poradzisz sobie znakomicie - zapewniała Sofii. - A jak tylko się ockniesz, porozmawiamy o tym, co robić dalej.
- To nie będzie łatwa decyzja...
- Bez względu na to, co postanowisz, będę z tobą, pamiętaj.
- Jesteś gotowa, Vera? - krzyknęła Clara z bezpiecznej odległości.
- Co mam robić? - zapytała.
- Skup się na wnętrzu, na Energii Duchowej. Potem musisz doprowadzić do utraty kontroli, podczas której twoja świadomość ma przebywać we wnętrzu.
- Jak mam doprowadzić do utraty kontroli?
- Trudno powiedzieć... Co sprawiało, że gubiłaś nadzór ostatnimi razy?
- Dasz mi jakąś instrukcję? Porady odnośnie walki?
- Niestety... Na to każdy musi wpaść sam. Nie spiesz się - dodała po chwili. - Możesz się teraz skupić bez problemu, ale pamiętaj, że im dłużej będziesz przebywała w postaci uwolnionej mocy, tym trudniej będzie nam cię opanować. Nie wiem, ile wynosi limit moich czarów, ale sama Energia powinna Ci to podpowiedzieć. Czasu nie będzie dużo, więc daj z siebie wszystko.
Wojowniczka z trudem przełknęła ślinę. Zamknąwszy oczy, starała się znaleźć powód swojej utraty kontroli. Pierwszy raz zaobserwowała takie zjawisko, kiedy walczyła z upadłym w lochach. Czyli przy zagrożeniu życia.
„Odpada... chyba, że postara się wstrzymać oddech na wystarczająco długo. Zabójczo śmieszne.”
Doszła do zaskakujących wniosków. Cała sytuacja przypominała pewien rodzaj symbiozy pomiędzy nią i jej tajemniczą Energią. Jakby moc była zupełnie osobnym, żywym stworzeniem, które, żyjąc w zakątkach jej duszy, nie pozwalało jej umrzeć.
„Symbioza, czy może pasożytnictwo?”
Energia była pożyteczna, dopóki nie chciała opanować jej ciała i umysłu, jakby zmęczona czajeniem się w ukryciu, postanowiła rozpocząć własną egzystencję.
„Cudowny wstęp do nieśmiertelności... tylko jak się go pozbyć?”
Kolejnym razem, który przyszedł dziewczynie na myśl, był moment jej śmierci.
„Jak to absurdalnie brzmi!”
Kiedy uleciała z niej krew, Energia była pełna niemocy. Jednak znów targnął nią silny instynkt przetrwania, dający do zrozumienia, że to nie czas ani miejsce na umieranie. Zupełnie jakby coś w rodzaju przeznaczenia czuwało nad dopełnieniem losu.
„Przeznaczenie lub przekleństwo, bo gdybym wciąż leżała tam martwa, pozbawiona oddechu i wszelkiej myśli, nie doszłoby do trzeciego wypadku. Jednak życie domaga się sprawiedliwości, wyrównania rachunków. Za każde szczęście prędzej czy później zapłacisz smutkiem, za przykrość otrzymasz rekompensatę. Natura dąży do stabilizacji, jakby jedynie zero było stanem idealnym. Ktoś musiał przestać oddychać - Veronica lub Caroline.”
Złość - to właśnie doprowadziło ją wtedy do utraty kontroli. Wizja bezwładnego ciała koleżanki, jej powykręcanych kończyn. Wspomnienie świeżej krwi zamaskowanego zabójcy, która obryzgała jej koszulę, gdy dźgała go raz po raz nożem. A nie mógł się wtedy nawet ruszyć, po upadku z okna. Pewnie szeptem błagał o litość. A Caroline? Nie tylko z jej płuc został brutalnie skradziony ostatni oddech. Nie tylko ją zabiła.
- Jestem śmiercią, Sofii. Jestem ś m i e r c i ą.
Cisza miała zdolność pochłaniania. Zamykała w sobie wszelkie dźwięki - była od nich potężniejsza. Odcięła wszelkie oddechy, nawet bicie serca. Wchłaniała także myśli, te wspaniałe oraz pełne cierni. Milczenie przeniosło jej osobę do innego miejsca, ograniczonego jedynie stróżkami Energii - z każdej strony wiły się nieprzerwane nici mocy, oplatając jej nadgarstki, kostki oraz szyję. Pozwoliła sobie na uchylenie powiek. Energia była zielona. Pociągała ją - była jednocześnie znana i obca. Dawno nie widziała jej w takiej postaci. Jednak jedna z linii, próbująca przebić się przez plątaninę innych świeciła wyjątkowo jasno. Bił od niej niebieski płomień, niebezpiecznie skrzący. Z pozoru przyjemny odcień stanowił po prawdzie krew i zniszczenie, a teraz ta destrukcja podążała do jej serca. Nić przerywała inne połączenia, była od nich wyraźnie silniejsza. Veronica próbowała się wyrywać, gdy niebieskie światło wlewało się w jej serce. Nie mogła jednak uciec od części siebie. W jednym rytmie, podczas jednego uderzenia, każda pojedyncza wiązka zabłysła błękitem, powiększając swoją objętość i wydajność. Straciła kontrolę. Teraz Energia nie była już ograniczona przez nici, rozpłynęła się niczym gaz wydobywający się z rur, rozpłynęła, ogarniając mgłą całe otoczenie. Dziewczyna, spowita przez pył, wciąż zaglądała w swoje wnętrze, szykując się do walki z samą sobą. Kiedy mgła zaczęła opadać, zauważyła niebo. Czyżby nie zdała testu? Nie podołała zadaniu? Czy wróciła na Kinimodo? Nastąpił wybuch? Nie... to zupełnie inne niebo. Chmury wydawały się jeszcze lżejsze, dryfowały znacznie niżej. Gdzie jest słońce? Skąd dochodziło światło? Nie było cienia, wszędzie blask rozpościerał się jednakowo wyraźnie, znacząc swoją obecność delikatnymi iskierkami. Uniosła głowę. Bez trudu była w stanie dojrzeć kraniec wyspy, za którą znajdowała się przepaść. Wróciła na latającą wyspę. Rosnące tu drzewo, z którego niegdyś zerwała owoc, nie miało jednak liści. Opadły jakiś czas temu, znacząc wciąż soczystą trawę różnokolorowym dywanem. Wiał lekki wiatr, który miał barwę niebieską. Przesiąknięty był Energią, to dlatego. Dziewczyna wstała gwałtownie. Czas uciekał! Miała go wyjątkowo mało, zważywszy na to, że nie miała pojęcia, jak długo leżała już na trawie. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu przeciwnika.
"Walka z samym sobą to przede wszystkim kwestia psychiki" - przypomniała sobie słowa Clary.
Nikogo oprócz niej tu nie było. Czy to znaczy, że miała dokonać samobójstwa? Tak po prostu? Postąpiła kilka kroków do przodu, wychylając się nieznacznie nad krawędź latającej wyspy. Zawahała się.
„A może jednak...”
Na jej ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Gładka, czysta z długimi, wdzięcznymi palcami, a jednak ciężka, niczym słowa wyroku. Przytrzymała wiszącą nad urwiskiem, szczupłą sylwetkę. Jednym ruchem przyciągnęła ją bliżej bezpiecznego lądu, jednocześnie obracając twarzą do siebie.
- Sofii!
Na twarzy kobiety zagościł uśmiech. Veronica nie była w stanie stwierdzić, czy był prawdziwy. Usta wygięły się w przekonujący łuk, unosząc swoje kąciki w stronę głębokich oczu o nieodgadnionym wyrazie. Sofii nie zmieniła się od czasu, gdy wojowniczka widziała ją po raz pierwszy. Było to podczas pierwszych zajęć z Mistrzem Bero, który uczył ich o mentalności. Wciąż była bardzo wysoką, dumną kobietą o smukłej szyi i długich włosach mieniących się kolorami nieba, od atramentowego mroku po łagodny róż poranka.
- Sofii - odezwała się ponownie dziewczyna. - Jak się cieszę, że możesz mi pomóc!
Pochwyciła postać za ręce, ścisnęła jej dłonie, przyciągając do siebie. Duch miecza wciąż jednak nie odpowiadał ani słowem. Trwały tak w milczeniu, które z jakiegoś powodu napawało Veronicę smutkiem. Miała ochotę zapełnić je słowami, nie potrafiła jednak znaleźć tych odpowiednich, które wpasowałyby się w konwencję chwili. Z tą ciszą było jej jakoś niewygodnie, jakby była ona tylko przykrywką dla czegoś wyjątkowo szkaradnego. Nie była w stanie powiedzieć, jak długo stały, patrząc sobie w oczy, gdy Veronica stwierdziła, że w tym świecie czas nie płynie. Płyną chmury - poruszają się, niektóre nawet pędzą, odsłaniając czasem żyrandole błyszczących na błękicie gwiazd. Ot, taki fenomen. Wiatr porusza nieznacznie maleńkie źdźbła trawy, skrzypią nagie gałązki fikuśnego drzewa. A jednak Heraklit się mylił. Panta rhei ni jak nie miało odzwierciedlenia w tym wymiarze. Tutaj wszystko trwało w cudownej stałości. Coś się jednak zmieniło. Ta cisza, to drzewo nie były już cudownie niewinne. Okolica napawała Veronicę smutkiem – tak początkowo myślała. Dopiero później dotarło do niej, że uczucie bezgranicznego przygnębienia płynie nie z otoczenia, ale głównie od jej ukochanej istoty. Wtedy sobie przypomniała. Odsunęła się od Sofii i spojrzała na drzewo.
„Czas. Tutaj nie istnieje.”
Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego roślina straciła liście, możliwe, że wyniszczyła ją świadomość tego, że strużki bezlitosnego, niepowstrzymanego kata, jakim jest czas, zaczęły się powoli wdzierać do sielanki. Veronica miała coraz mniej czasu, znajdowała się w środku klepsydry, ziarna pisaku zakryły już jej stopy. Mogła czekać aż dostaną się do jej ust, na zawsze dławiąc jej myśli i pozostawiając w tej męczącej, zasmucającej ciszy. Poruszyła się nerwowo. Zaczęła analizować. Doszła do wniosków. N i e s t e t y.
„Głupcy śpią spokojnie. Tylko myślenie przynosi ze sobą cierpienie. Jest wyjątkowo niekomfortowe. Może zbliżyć cię do prawdy, do poznania, do wniosków, ale nigdy do szczęścia.”
Myślała więc dalej o jedności i nieśmiertelności. Miała nadzieję, lecz za grosz wyboru. I z każdym uderzeniem serca coraz mniej czasu. Powoli wysunęła miecz z pochwy. Jego ostrze błysnęło w promieniach słonecznych.
- Dużo czytałam na ten temat, Sofii - odezwała się radośniejszym już głosem.
Starała się, żeby brzmiał jak najpewniej, jakby samą siebie chciała podeprzeć na duchu.
- Przecież wiesz. Jesteś częścią mojej Energii Duchowej, a Energia jest stała.
Dziewczyna oddaliła się jeszcze na kilka kroków. Choć okolica była spokojna, w środku Veronicy zaczynał panować niepokój wywołany brakiem czasu. Chwyciła mocniej rękojeść, przykładając do miękkiej skórzanej powierzchni kolejno każdy z palców i zaciskając je mocniej, aż zaczęły bieleć.
- Już wiem, na czym polega to zadanie! Rozgryzłam je, Sofii.
Speculo wciąż stał nieruchomo, patrząc pustym wzrokiem wprost przed siebie. Wojowniczka obeszła istotę, stanęła za jej plecami.
- Clara mówiła mi, że najważniejsze jest nastawienie psychiczne - stwierdziła z większą już pewnością. - To próba, Sofii! To nic innego jak test, który przeprowadzał na mnie Danny, gdy zaliczałam półrocze nauki, pamiętasz?
Dreptała niecierpliwie w miejscu, bosymi stopami ugniatając trawę. Spojrzała na nią kątem oka, dostrzegając ledwie zauważalną zmianę.
„Mogłabym przysiąc, że jeszcze kilka minut temu, była bardziej soczysta, bardziej żywa... Ale cóż znaczą minuty w miejscu takim jak to!”
- Musiałam wytrzymywać jego obelgi... Nie dać się instynktom, tak i n s t y n k t o m! Trzeba myśleć, Sofii. Nie dać się pierwotnej sile, być od niej mocniejszej. Jeśli nie dam się pokonać samej sobie... Jeśli jestem w stanie pokonać samą siebie, będę mogła pokonać wszystko, Sofii. W s z y s t k o.
Naprężyła łydki, ugięła kolana. Wysunąwszy ramiona nieco do przodu, zmrużyła lekko oczy i przegryzła dolną wargę. Trochę za mocno, cierpka krew spłynęła jej na język. Skoczyła. Podniósłszy broń nad głowę, zamachnęła się na stojącą do niej tyłem istotę. Próbowała obejść najtrudniejszą część zadania. Musiała pokonać ukochaną jej osobę, nie chciała więc patrzeć jej w oczy. Wydawało jej się, że w tym świecie porusza się wyjątkowo szybko. Postać jednak zniknęła z pola jej widzenia w mgnieniu oka. Dziewczyna nieomal upadła, tracąc równowagę. Zaparła się stopą o pożółkłą trawę, która delikatnie raniła jej bose nogi. Syknęła. Sofii stała za drzewem, nie patrząc nawet w jej kierunku. Veronica ruszyła na nią, sprytnie wykonując zmyłkę, jakby chciała zaatakować w innej niż w rzeczywistości strony. Speculo znów jednak nie wysilił się nawet, aby dokonać uniku. Niemal niezauważalnie, tak szybko, przemieścił się na inną stronę wyspy. Jego ubraniem powiewał niebieski wiatr, który wciąż niebezpiecznie skrzył.
- Wiem... - oznajmiła zasapana Veronica. - Nie podejrzewałam, że na tym będzie polegało zadanie.
Uśmiechnęła się pod nosem.
- Oj, Sofii, wiem! Pamiętasz przecież, jak przez ten cały czas komunikowałyśmy się ze sobą, prawda? Nie musiałam wypowiadać moich myśli na głos, ponieważ sama mogłaś je dostrzec, przeczytać mój umysł! Sofii, czyż to nie genialne?
Odgarnęła włosy z twarzy, wzięła głęboki wdech. Jeszcze raz przygotowała się do ataku. Tym razem jednak spróbowała oczyścić umysł, nie myśleć, nie planować ruchów. Postępowała automatycznie, instynktownie, z zamkniętymi myślami. Skupiała się na oddechu, nie zdradzała najmniejszą częścią umysłu miejsca, które miała zamiar zaatakować. Pozbyła się zamiarów. Oczyściła umysł. Za pierwszym razem chybiła. Później miecz prześlizgnął się o niewielki kawałek w dół, zazgrzytał o omszały kamień. Raz nawet wypadł jej, gdy przeszła do ofensywnego młynka. Podniosła go jednak z zeschniętej trawy, pewnymi dłońmi dokonywała kolejnych prób ataku. Stawała się coraz bardziej zwrotna, spostrzegawcza. Sofii nie umykała jej już sprzed nosa, wciąż jednak nie potrafiła jej ciąć. Wiatr skrzył coraz mocniej niebieską Energią, Veronica czuła przypływającą do niej siłę. Zaczęła z niej czerpać. Dostrzegła wirujące wokół niej iskierki, niewielkie chabrowe płomyki. Miotała nimi, machając jednocześnie mieczem, panowała nad nimi, z początku dość niezdarnie, następnie z gracją i wielką wprawą. Twarz Sofii wciąż pozostawała nieodgadniona, nawet wtedy, gdy dziewczyna przyparła ją do drzewa. Zewsząd otaczały je niebieskie kule mocy, nie pozwalając Speculo na ucieczkę. Wirowały, unosząc się to w górę, to w dół, mieniąc się różnymi odcieniami błękitu, niosąc śmiertelny ładunek. Lekkie, sprawiały wrażenie płatków śniegu. Sofii patrzyła jej w oczy. Veronica trzymała miecz, nie będąc pewna, co powinna teraz zrobić. Czekała na gong oznaczający koniec walki. Jej przeciwniczka jest w sytuacji bez wyjścia.
„Szach-mat, do cholery. Dlaczego to wszystko się nie skończy już teraz? Opanowałam moc, przyswoiłam ją całą, teraz jest moją własnością, mogę czerpać z całych jej pokładów, krąży wokół mnie jako niebieskie płatki, jest jej poddana w całości... w c a ł o ś c i...”
Z jej ust wydobył się okrzyk zdziwienia. Miecz wydał jej się teraz dziwnie ciężki. Miała ogromną ochotę go puścić, jednak jej dłonie jakby przyrosły do jej przeznaczenia. Jest przecież wojowniczką. Jej palce zaczęły spływać krwią.
- Niee! - krzyknęła przez łzy. - Nie, co ty robisz?!
Sofii podchodziła do niej. Coraz bliżej i bliżej, nie bacząc na wystawione do ataku ostrze. Pokonywała dzielącą je odległość, wciąż z patrząc na Veronicę. Tym razem jej oczy były jednak pełne dobra, uśmiech realnie prawdziwy, a włosy bardziej białe niż zwykle. Na jej szacie, w okolicach brzucha tworzyła się coraz większa, ciemna plama.
- Sofii! - krzyknęła. - Przestań!
- Przecież dobrze wiesz, co to oznacza - odezwała się w końcu głosem pełnym spokoju. - Jestem częścią t w o j e j Energii Duchowej. Częścią...
- Mnie - dokończyła dziewczyna.
- Myślisz, że mogę tak po prostu umrzeć?
Uśmiechnęła się, wciąż idąc krok za krokiem do przodu, wciąż przebijając swoje ciało ziemnym ostrzem.
- Dobrze, Veronico Ridney. Pokonałaś mnie, opanowałaś tę moc.
- Ale... Sofii!
- Wiem, że jest ci ciężko, ale nie myśl o tym.
Zatrzymała się.
- Na tym polegało zadanie, miałaś rację, teraz tylko dokończ test.
Wojowniczka spojrzała przez łzy na całkiem siwą już istotę. Wciąż była niezwykle piękna i młoda, jej oczy były mądre, pełne zrozumienia, a uśmiech dodawał otuchy.
- Pamiętaj, że nie jesteś śmiercią.
Smukłe palce otarły mokre od łez policzki.
- Nie musisz być. Wybieraj mądrze.
- Nie mów mi tego teraz, nie mów mi tego tu! Po co te ckliwe teksty? Będziesz mi doradzać za każdym razem, jak dotąd, prawda?
Zaśmiała się serdecznie w odpowiedzi.
- Czas się kończy. Wiesz, co się stanie, jeśli teraz się zawahasz...
- Jesteś moją Energią, nie masz prawa zniknąć!
Dziewczyna skinęła lekko głową. Na jej znak niebieskie płatki skierowały się na istotę, niemal całkowicie ją zasłaniając.
- Nie idź o jeden krok za daleko, Vera! Wystarczy jeden krok...
Jej ciało upadło na brunatną, wyschniętą trawę niemal niesłyszalnie. Otuliły je delikatne płatki, rozświetlając całą wyspę, świecąc mocniej niż żyrandole gwiazd. Lecz tego Veronica już nie widziała. Blask zabrał ją z tego wymiaru, przeprowadził przez gąszcz równoległych teraz nici Energii. Wszystkie świeciły na niebiesko. Dziewczyna była szczęśliwa.
„Wiem, że Sofii ma rację. Nie jestem śmiercią, teraz ma wybór i wspólnie podejmmiemy rozsądną decyzję. Niech tylko moja dusza wróci do ciała, obudzi się z powrotem na Kinimodo, przekażę wszystkim wesołą nowinę.”
Poczuła, że to już. Była znów w swoim ciele, wciąż jednak nie chciała otwierać oczu. Rozkoszowała się tą chwilą zwycięstwa, oddychając pełną piersią. Przepełniało ją zadowolenie. Nie uległa instynktom, przetrwała próbę! Niebieska Energia nie kojarzyła się już z cierpieniem, a wieloma nowymi możliwościami.
W końcu uchyliła powieki.
- Już noc - szepnęła w myślach.
Widziała nad głową miliony gwiazd oddalonych od niej o wiele lat świetlnych. Błyszczały, zachwycały, lśniły. Mogłaby tak leżeć godzinami, wciąż nie rozumiejąc ich fenomenu, wiąż nie pojmując ich ideału.
- Udało się, Sofii! Udało się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz