Pierwszą
rzeczą jaką zarejestrowała, uchyliwszy powieki, były ciemne oczy
wpatrujące się w jej twarz z nadmiernym wręcz uporem. Na samym
początku była pewna, że to Patrick przytrzymuje ją tuż nad
ziemią. Po chwili jednak, zamrugawszy, obraz i pole jej widzenia
rozjaśniły się i wyostrzyły. Spostrzegła wtedy okropną bliznę
rozciągającą się po jednej z połów znienawidzonej od samego
początku twarzy. Próbowała wyszarpnąć się z mocnych objęć
Mistrza Danny'ego, który jednak przytrzymywał ją stanowczą ręką
tak, że nie mogła się ruszyć.
„Właściwie... dlaczego znalazłam się w takiej sytuacji?”
Choćby głowiła się godzinami, nie potrafiła zracjonalizować trwającej chwili, ani też znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Uniosła nieznacznie głowę, na tyle, na ile pozwoliła jej dźwignia zastosowana przez mężczyznę. Próbowała odezwać się, poruszyć męczącą ją kwestię, dowiedzieć się, co się stało. Jej język był jednak bardzo wysuszony, co skutkowało jedynie charkotem wydobywającym się z wnętrza jej krtani. Obezwładniający uścisk nasilił się. Rozejrzała się w panice, wzrokiem szukając pomocy, mając nadzieję na znalezienie jej, zanim Danny zgniecie jej żebra. Spłoszonym wzrokiem przyuważyła Clarę. Klęczała tuż obok, w napięciu oczekując jej przebudzenia. Reszta kadetów trzymała się w bezpiecznej odległości, niektórzy krzątali się w pośpiechu, odrzucając na pobocze gruzy.
- Gruzy? - zdziwiła się. - Kiedy zdążyliśmy ponownie zejść się w jedną drużynę?
Wysilając, wręcz nadwyrężając struny głosowe, zwróciła się do Mistrza, niezbyt owocnie starając się nadać swojemu głosowi silne, stanowcze brzmienie:
- Nic mi nie jest - zdołała wycharkać.
Danny puścił ją, wciąż jednak pozostając blisko, w razie potrzeby ponownego obezwładnienia. Dziewczyna usiadła bez jego pomocy. Otrzepawszy się z pyłu, obrzuciła Mistrza nienawistnym spojrzeniem. Jego bluza została solidnie zniszczona. Była rozdarta, poplamiona krwią i popiołem. Rękawy całkowicie spłonęły, ukazując poparzone przedramiona. Wojowniczka zanurzyła brudną twarz w dłoniach, zawzięcie pocierając czoło. Bezskutecznie próbowała przypomnieć sobie, z jakiego powodu straciła przytomność oraz skąd wziął się w tym miejscu Mistrz Naczelny. Nie przypominała sobie, by towarzyszył im w misji. Kiedy odsłoniła twarz, ze zdziwieniem przyjrzała się swoim rękom. Gdzie podziały się okropne rany, które jeszcze kilka chwil wcześniej naznaczały wewnętrzną stronę jej dłoni? Zachłysnęła się, gdy dotarło do niej, co się stało. Wspomnienia uderzyły w nią taranem, niczym nienawistna fala. Veronica prędko wstała, przez co zakręciło jej się w głowie. Mistrz stanął przy niej, niechętnie udzielając jej wsparcia. Brutalnie podniósł ją do pionu, przytrzymując silną ręką. Jej ocuconym oczom ukazało się pobojowisko. Bliźniaczki klęczały nad rannym Davethem, próbując go leczyć, pomagała im Lia. Jonas, Patrick oraz Castor przerzucali gruz, który zawalił się tu z pobliskich budynków. Tworzące ślepy zaułek, stare kamieniczki pozbawione zostały części dachów, szyby w nich zostały wybite, strosząc resztki szkła niczym ostre jak brzytwa kły. Ostałe, chwiejące się, samotne belki oraz odpadający tynk sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały upaść na bezbronnego widza, przygniatając go i brutalnie kradnąc ostatni oddech. Veronica podeszła do wojowników na kilka kroków. Spod jednej z belek wystawała czyjaś ręka. Wojowniczka gwałtownie obróciła twarz. Zatrzęsła się mimowolnie. Zwróciła się do Clary, stojącej najbliżej, bezradnie wyciągając do niej drżące ręce.
- C-co tu się... - wydukała z trudem.
Białowłosa spojrzała na nią z poważną miną. W jej błękitnych oczach dostrzegła szczery żal, a także smutek.
- Przykro mi - rzekła, starannie dobierając słowa. - Znów straciłaś panowanie.
Brunetka chciała o coś jeszcze zapytać, wskazując trzęsącą się ręką na ciała przygniecione odłamkami zwaliska. W odpowiedzi Clara zbliżyła się do niej i ostrożnie poklepała ją po ramieniu.
„Właściwie... dlaczego znalazłam się w takiej sytuacji?”
Choćby głowiła się godzinami, nie potrafiła zracjonalizować trwającej chwili, ani też znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Uniosła nieznacznie głowę, na tyle, na ile pozwoliła jej dźwignia zastosowana przez mężczyznę. Próbowała odezwać się, poruszyć męczącą ją kwestię, dowiedzieć się, co się stało. Jej język był jednak bardzo wysuszony, co skutkowało jedynie charkotem wydobywającym się z wnętrza jej krtani. Obezwładniający uścisk nasilił się. Rozejrzała się w panice, wzrokiem szukając pomocy, mając nadzieję na znalezienie jej, zanim Danny zgniecie jej żebra. Spłoszonym wzrokiem przyuważyła Clarę. Klęczała tuż obok, w napięciu oczekując jej przebudzenia. Reszta kadetów trzymała się w bezpiecznej odległości, niektórzy krzątali się w pośpiechu, odrzucając na pobocze gruzy.
- Gruzy? - zdziwiła się. - Kiedy zdążyliśmy ponownie zejść się w jedną drużynę?
Wysilając, wręcz nadwyrężając struny głosowe, zwróciła się do Mistrza, niezbyt owocnie starając się nadać swojemu głosowi silne, stanowcze brzmienie:
- Nic mi nie jest - zdołała wycharkać.
Danny puścił ją, wciąż jednak pozostając blisko, w razie potrzeby ponownego obezwładnienia. Dziewczyna usiadła bez jego pomocy. Otrzepawszy się z pyłu, obrzuciła Mistrza nienawistnym spojrzeniem. Jego bluza została solidnie zniszczona. Była rozdarta, poplamiona krwią i popiołem. Rękawy całkowicie spłonęły, ukazując poparzone przedramiona. Wojowniczka zanurzyła brudną twarz w dłoniach, zawzięcie pocierając czoło. Bezskutecznie próbowała przypomnieć sobie, z jakiego powodu straciła przytomność oraz skąd wziął się w tym miejscu Mistrz Naczelny. Nie przypominała sobie, by towarzyszył im w misji. Kiedy odsłoniła twarz, ze zdziwieniem przyjrzała się swoim rękom. Gdzie podziały się okropne rany, które jeszcze kilka chwil wcześniej naznaczały wewnętrzną stronę jej dłoni? Zachłysnęła się, gdy dotarło do niej, co się stało. Wspomnienia uderzyły w nią taranem, niczym nienawistna fala. Veronica prędko wstała, przez co zakręciło jej się w głowie. Mistrz stanął przy niej, niechętnie udzielając jej wsparcia. Brutalnie podniósł ją do pionu, przytrzymując silną ręką. Jej ocuconym oczom ukazało się pobojowisko. Bliźniaczki klęczały nad rannym Davethem, próbując go leczyć, pomagała im Lia. Jonas, Patrick oraz Castor przerzucali gruz, który zawalił się tu z pobliskich budynków. Tworzące ślepy zaułek, stare kamieniczki pozbawione zostały części dachów, szyby w nich zostały wybite, strosząc resztki szkła niczym ostre jak brzytwa kły. Ostałe, chwiejące się, samotne belki oraz odpadający tynk sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały upaść na bezbronnego widza, przygniatając go i brutalnie kradnąc ostatni oddech. Veronica podeszła do wojowników na kilka kroków. Spod jednej z belek wystawała czyjaś ręka. Wojowniczka gwałtownie obróciła twarz. Zatrzęsła się mimowolnie. Zwróciła się do Clary, stojącej najbliżej, bezradnie wyciągając do niej drżące ręce.
- C-co tu się... - wydukała z trudem.
Białowłosa spojrzała na nią z poważną miną. W jej błękitnych oczach dostrzegła szczery żal, a także smutek.
- Przykro mi - rzekła, starannie dobierając słowa. - Znów straciłaś panowanie.
Brunetka chciała o coś jeszcze zapytać, wskazując trzęsącą się ręką na ciała przygniecione odłamkami zwaliska. W odpowiedzi Clara zbliżyła się do niej i ostrożnie poklepała ją po ramieniu.
-
Najwyższy czas, żebyś się dowiedziała - szepnęła jej na ucho.
Odsunąwszy
się, napotkała przerażone, całkowicie zdezorientowane spojrzenie
rozmówczyni.
-
Musimy się stąd ewakuować, ale zaraz potem...
-
Nie mogę tak długo czekać!
Mówiąc
to, chwiejnym krokiem podeszła do sióstr oraz łuczniczki. Po
drodze nieomal upadła. Pochyliła się nad chłopakiem z dredami.
Był nieprzytomny, ranny.
-
Czy on...
-
Nic mu nie jest... Przynajmniej nic poważnego - krótko, rzeczowym
tonem, wyjaśniła Aurore.
-
Wyliże się z tego - dodała Rita.
-
Rozumiem.
Wstawszy,
przeszła do Patricka. Niczym cień wciąż podążała za nią
Clara. Nie opuszczała jej na krok. Gdy szatyn zobaczył zbliżającą
się przyjaciółkę, w pierwszej chwili odsunął się niepewny jej
intencji. Zaraz potem spojrzał jednak na nią z wyrazem mieszanych
uczuć. W jego minie było coś ze współczucia, ale nie zdołał
ukryć wyrzutu. Kadeci mieli zamiar zobaczyć, czy wśród rannych
Aliudów jest ktoś możliwy do odratowania, by potem jak
najszybciej ulotnić się daleko stąd. Danny od początku był
zdania, że nie powinni przebywać na miejscu wypadku dłużej, niż
to konieczne. Najchętniej ulotniłby się z niego od razu. Daveth
był jednak wciąż nieprzytomny, Veronica ledwo trzymała się na
nogach, a zwalisko uniemożliwiało gapiom przedostanie się do ich
grupy. Mieli więc trochę czasu, który powinni wykorzystać jak
najodpowiedniej. Wkrótce odgrzebali pierwsze z ciał. W oddali
zajęczały pierwsze z policyjnych syren, ktoś krzyczał, ludzie
starali się przedostać na drugą stronę gruzów. Kadeci mieli
niewiele czasu. Veronica podeszła powoli do drobnego, zmiażdżonego
ciała. Mimo licznych odkształceń i wielu ran, nie miała
wątpliwości. Odsunęła się z wyrazem zniesmaczenia i grymasem
przerażenia na ustach. Nie mogła już pożegnać się z
przyjaciółką. Nie była w stanie wyznać grzechów, nawet w
obliczu jej ciała pozbawionego reakcji. Nie zdobyła się na to, by
prosić o wybaczenie. Pomijając nienaturalne ułożenie kończyn,
mnóstwo zadrapań oraz krwawe plamy na podartym ubraniu, Caroline
wyglądała, jakby po prostu zapadła w wyjątkowo głęboki sen.
Veronica stała w bezruchu nad miazgą, przypominającą zepsutą
marionetkę. Gdy tylko jej towarzysze zorientowali się, że nie
jest z nią najlepiej, prędko odciągnęli ją od ciała. Przerwano
leczenie Davetha, ocucono go. Zabrali nogi za pas, zanim zamaskowane
istoty lub służby porządkowe zjawiły się w ślepej uliczce.
Weszli do budynku przez okno, przebiegli przez ciemny korytarz. Ktoś
wciąż ciągnął ją za ramię, trzymając w brutalnie mocnym
uścisku. Obejrzała się. To Mistrz Danny targał nią niczym
szmacianą lalką, nie zważając nawet na to, czy za nim nadąża.
Przypomniała sobie jak splunął na nią podczas egzaminu, jak
wyzywał ją i poniżał, kazał wykonywać zadania graniczące z
jej wytrzymałością, jakby usilnie starał się ją zabić, a nie
uczynić silniejszą. Każdy jego krzyk ponownie odbił się echem w
jej czaszce, potęgując się i kumulując na tle jednego kluczowego
teraz pytania:
-
Po co w takim razie ciągnie mnie za sobą?
Zatrzymała
się. Nie chciała dalej iść. Po co miała dłużej walczyć? Do
oczu nabiegły jej łzy, nie zważała na bliskość towarzyszy oraz
byłego nauczyciela. Przed chwilą zabiła przyjaciółkę. Coś
takiego by się nie stało, gdyby porozmawiała z nią w kawiarence.
Caroline najwyraźniej wybiegła za nią na dwór. Chciała się
przywitać, a ona w zamian zaoferowała jej ostatnie pożegnanie.
-
Chodź tu zaraz, suko! - wycedził Danny, popychając ją tak mocno,
że prawie upadła.
Nie
oparła mu się. Wszystko było jej obojętne. Przez nią ucierpiał
Daveth, mogła doprowadzić do śmierci innych kadetów. Kto wie, ile
ciał zalegało jeszcze pod gruzami? Oni mieli rodziny, marzenia...
Jej ciałem wstrząsał szloch, gdy biegła mimo woli za całą
kompanią. Myślała tylko o tym, by poruszać nogami. Do przodu.
Utrzymać rytm. Sprawnie. Wspomnienia ucieczki zamazywały się w jej
pamięci, wyparowując, jakby cała trasa była zaledwie snem. Tak
minęła jej cała droga na przedmieścia, gdy uciekali przed
patrolem i błądzili w uliczkach - poruszała się jak w transie.
Znaleźli się na osiedlu, podobnym do tego, do którego zawitali
zaraz na początku wyprawy do świata Aliudów. Skorzystali z okazji,
że większość miasta zebrała się na hucznym festiwalu i
wparowali na jedną z posesji. W pierwszej kolejności bacznie
rozejrzeli się po podwórku. Używając magii, otworzyli boczne
drzwi, po cichu przedostali się do środka. Dostali się na strych,
dokładnie uprzednio sprawdzając, czy właściciele na pewno wybyli
z domu. Dopiero wtedy pozwolili sobie na chwilę wytchnienia - jednak
nie bezczynność. Kompletowali asortyment, układali plan, wszczęli
leczenie Davetha. Veronica natomiast odsunęła się od nich w tym
czasie, usiadłszy przy małym, okrągłym okienku. Gdy tylko
przymknęła powieki, przed oczami pojawiała jej się twarz
Caroline. Bolało ją to szczególnie, dlatego że nie była
kompletnie świadoma tego, co uczyniła. Nie chciała wierzyć i
próbowała zatrzeć w pamięci to, co wyrywało się na powierzchnię
umysłu, niczym zbyt długo przetrzymywana pod wodą piłka. Uderzała
ją w nos, cucąc, przywracając do rzeczywistości.
„Wszyscy
mówią, że każdy powinien móc dostać drugą szansę. Powinien
mieć możliwość naprawienia błędów. Ale gdy jest się
dłużnikiem własnego sumienia, więźniem czasu, jest się
żebrakiem, który chwila po chwili otrzymuje coraz to silniejsze
kopniaki pod żebra. Wraz z odebranym oddechem, pozbawiają nędznika
standardowej drugiej szansy. I mógłby błagać, oddać wszystko, a
los i przeszłość zaśmieją się mu w twarz, plując pod nogi.”
Ten
widok najbardziej zasmucał Veronicę. Siedząc przy zakurzonym
okienku, patrzyła w dal. Widziała stąd horyzont, pola, niewielki
las oraz pobliskie domki. Świadomość, że mogłaby pójść
dokądkolwiek, a i tak nie zdoła cofnąć czasu, ściskała jej
serce dogłębnym żalem.
-
Jestem śmiercią, Sofii. Jestem śmiercią.
-
Szpicel?
-
Nie inaczej - potwierdził podirytowany ciągłymi wyjaśnieniami
Danny.
-
Radzę zebrać cały wasz dobytek, przeanalizować, co mieliście
przy sobie od początku, albo co ewentualnie wam podrzucono.
-
W ten sposób pozbędziemy się pościgu - podsumowała Rita.
-
Prawdopodobnie tak, choć teraz, gdy jesteście w większej grupie,
łatwiej jest was wykryć.
-
Czyli rozumiem, że obecność szpiega wykluczamy całkowicie? -
dopytała Lia.
-
Musisz się jeszcze sporo nauczyć.
Na
środku strychu kadeci rozłożyli gruby, ciemny materiał, który
znaleźli w kącie pomieszczenia. Kazali położyć każdemu nań
wszystko, co miał przy sobie w kieszeniach, torbach, po czym mieli w
planach magiczne przeskanowanie zebranych przedmiotów. Castor
niechętnie zdjął ubłocone buty, Lia rzuciła na stos pęk
rzemyków oraz bransoletek, bliźniaczki pozbyły się wsuwek do
włosów oraz całej zawartości kieszeni. Śpiącemu Davethowi,
który wypoczywał po akcji leczniczej, zabrano torbę, opróżniono
ją z drobiazgów, ściągnięto mu także buty. Jonas dołożył do
zebranych przedmiotów sztylet, który przywykł zawsze nosić ze
sobą oraz pas od szaty, który zostawił sobie od początku misji.
Patrick pozbył się na wszelki wypadek czapki, oddał wszystkie
podręczne przedmioty w tym niewielki scyzoryk. Clara musiała wyrzec
się jedynie wisiorka, który ponoć przynosił jej szczęście. Gdy
zażądano ekwipunku Veronicy, w pierwszej chwili chciała
stwierdzić, że nie ma przy sobie nic, co mogłoby być szpiclem.
Pod naporem kadetów ściągnęła jednak ciężkie, wojskowe buty i
przetrząsnęła spodnie. Z pojemnych kiesy za dużego odzienia
wysypały się monety, sfatygowany kawałek bandaża, kieszonkowy
zegarek oraz kilka pomiętych kartek znalezionego w podziemiach
Uniwersytetu tomiku poezji.
-
Niech wszyscy położą tu także Lapi - przypomniał Mistrz.
Kadetom
niezwykle trudno było rozłączyć się choćby na chwilę z
drogocennymi kamieniami, które stanowiły część ich Energii
Duchowej. Bez nich czuli się bezbronni, jakby nadzy.
Danny,
który specjalistą od magii stanowczo nie był, nie był zdolny do
wyszukania wśród przedmiotów szpicla.
-
Cudowny plan - pogratulował sarkastycznie Jonas, który uświadomił
sobie właśnie, że bez wyspecjalizowanego magika ich szanse na
wytropienie uroku drastycznie się zmniejszają.
-
Nie mówiłem, że będę w stanie zrobić to wszystko za was,
powinieneś się domyślić, że wojownik nie będzie się zniżał
do używania magii.
Westchnął.
-
Co nie znaczy, że nie wiem, jak używa się tego czaru.
-
Jak to?
-
Powiedzmy, że przez pewien czas należałem do grupy, która
trudziła się ogólnie rzecz biorąc... tropieniem... zdobywaniem
informacji...
-
Jesteś szpiegiem.
-
Byłem - poprawił blondyna. - Wiele razy widziałem szpicle, zaklęte
w najróżniejszych przedmiotach. Jeśli nie uda nam się wykryć
uroku, po prostu zostawimy podejrzany ekwipunek w śmietniku. Kupimy
dzięki temu trochę czasu. Zmylimy przeciwnika.
-
Uczyłyśmy się przecież wykrywania śladów magii - przypomniała
Aurore.
-
To może nie wystarczyć. Magia szpicla to urok zatajony, ale
spróbujcie.
Machnął
ręką na magiczki. Siostry chwyciły się za ręce, skupiając się.
Pomagała im Clara. Dochodziła północ.
-
Nie zdziwię się, jeśli zaraz wrócą właściciele domu -
zauważyła szeptem Lia.
-
Myślisz, że nas zauważą? - zapytał Patrick.
-
Może nie od razu, ale na pewno zostanie tutaj nie będzie
najbezpieczniejszą z opcji.
-
Jeśli mamy zostawić tu nasze buty oraz wszystkie akcesoria, może
lepiej byłoby zdobyć jakieś nowe rzeczy od naszych gospodarzy?
-
Możesz spróbować - wtrącił się Danny. - Ale weź kogoś ze sobą
i nie siedź tam długo.
Patrick
skinął na Veronicę.
-
Tylko nie ją - przerwał mu Mistrz. - Ją trzeba mieć na oku, bo
znów kogoś...
Dziewczyna
zmierzyła go zimnym spojrzeniem, nic jednak nie powiedziała,
ponownie odwracając twarz do okna, zza którego nic już nie było
widać.
-
Ja pójdę - zgłosiła się Lia. - Jonas, miej oko na Davetha.
Wstając,
poklepała go po ramieniu. Wojownik uchylił klapę. Łuczniczka
wraz z szatynem zeszli po drabinie. Dookoła było ciemno, kadeci
poruszali się najciszej jak mogli w tych trudnych warunkach.
Przemierzali puste pokoje, uważnie badając każdą szafkę.
Zabrali kilka par butów, nowe ubrania, do torby wsadzili pieniądze
oraz podstawowe leki.
-
Zejdę na dół, do kuchni po jakiś prowiant. Ty wracaj - szepnął
Patrick.
Lia
z początku nie chciała przystać na ten szalony pomysł, jednak
szatyn, nie czekając na decyzję łuczniczki, ruszył po schodach na
parter. Dziewczyna wychyliła się przez balustradę. Widziała, jak
chłopak wchodził do kuchni w momencie, gdy w zamku zabrzęczał
kluczyk.
„Wrócili.”
Drzwi
nie otworzyły się jeszcze, kiedy Patick zaczął w panice rozglądać
się za kryjówką. Nie zdążyłby wejść na górę - to było
pewne. Dlatego delikatnie odsunął szafę stojącą w przedpokoju,
strącając przy tym jakiś dzbanek. Na dźwięk tłuczonej porcelany
serce łuczniczki załomotało z przejęciem. Zdążyła zobaczyć
jak chłopak chowa się za szafą w chwili, gdy właściciele
wkraczają do mieszkania. Sama prędko odskoczyła od poręczy.
Najciszej jak potrafiła wróciła na strych, z przejęciem
wymalowanym na twarzy zameldowała Mistrzowi szeptem, że Aliudzi
pojawili się na terenie domu.
-
A gdzie chłopak?
-
Został na dole, ukrył się.
Danny
zaklął.
-
Zbieramy się.
-
A Patrick?
-
Będzie musiał wyjść na własną rękę.
-
Nie możemy nic wyczuć - z magicznego transu wybudziły się
bliźniaczki. - Albo czar jest świetnie ukryty, albo w ogóle go nie
rzucono. Potrzebujemy więcej czasu, żeby cokolwiek...
-
Tak myślałem, na wszelki wypadek zostawiamy tu wszystkie te rzeczy.
Oprócz Lapi oczywiście.
Lia
posłusznie skinęła głową, podając Mistrzowi zdobyte w
mieszkaniu przedmioty. Najbardziej potrzebne były w tej chwili buty,
które Danny rozdał wedle rozmiarów. W większości były to
trampki nie pierwszej świeżości, które numerycznie pasowały
jedynie na najwyższych chłopaków. Łuczniczka wręczyła Veronice
świeżą bluzę. Wojowniczka z początku ociągała się, nie
widziała sensu w zmienianiu ubrania, jednak za namowom Lii przebrała
się, a na nogi wsunęła za duże, niewygodne adidasy. Nachyliła
się, by zabrać swój ekwipunek. Danny boleśnie chwycił ją za
dłoń, wykręcając ją.
-
Nie słyszałaś, co powiedziałem? - wysyczał wprost do jej ucha –
Z o s t a w i a m y wszystko. Zabierzcie tylko swoje Lapi!
Dziewczyna
odrtrąciła jego rękę, prędko odsuwając się od jego
nienawistnej twarzy. Brzydził ją. Clara ocuciła Davetha. Miał się
już znacznie lepiej, choć powierzchowne rany wciąż dawały o
sobie znać. Wszyscy kadeci zabrali swoje Lapi, kamień Patricka
wziął na przechowanie Danny. Jonas otworzył na oścież okrągłe
okienko. W pierwszej chwili nie chciało ustąpić, później dało
za wygraną, uchylając się z przeciągłym skrzypnięciem. Kadeci
skrzywili się na ten hałas. Każdy szmer mógł bowiem zwrócić
uwagę Aliudów. Danny, nie namyślając się długo, chwycił za
długą, solidną linę, przywiązując ją do filara, przerzucił
przez okno, każąc po kolei zsuwać się na po niej na sam dół. Na
ich szczęście ze strony, z której postanowili schodzić nie było
okien, przez które mogliby zostać zauważeni. Zeszły kolejno
magiczki oraz Davteth, który został przez dziewczyny asekurowany
czarami. Zaraz potem do okna podreptała Veronica, która korzystając
wcześniej z chwili zamieszania, chwyciła leżący na kocu zegarek i
schowała go do kieszeni nowej bluzy. Po chwili namysłu zabrała
także kartki z nakreśloną na nich poezją, a także scyzoryk
należący do kolegi. Szczerze mówiąc nie miała zamiaru go
oddawać, bardziej miała nadzieję, że kiedyś jej się przyda.
„Skoro
magiczki nie wyczuły w przedmiotach żadnej magii, jakie było
prawdopodobieństwo, że któryś z nich jest szpiclem.”
Choć
wojowniczce nie chodziło nawet o możliwość, a raczej brak
zaufania do Mistrza Danny'ego, ponieważ w przeciwieństwie do innych
nie widziała podstaw by mu zawierzyć. Schowawszy więc skrzętnie
podebrany ekwipunek, skierowała się do okna. Wychyliwszy się,
zdała sobie sprawę, co znaczy wysokość drugiego piętra. Wezbrał
w niej strach, który przytłumiony został z potrzeby chwili, gdy
Danny ponaglił ją karcącym tonem. Wychyliła się więc, chwytając
uprzednio mocno liny i wraz z magiczną asekuracją poczęła zsuwać
się na ziemię. Było to zadanie nie tyle trudne, co wymagające
niezwykłego skupienia oraz wytrzymałości. Gdy była w połowie
drogi na dół, mięśnie zaczęły ją palić, domagały się choć
chwili rozluźnienia.
-
Jak jeszcze daleko, Sofii?
-
Jeszcze trochę.
Zerknęła
pod nogi. Rzeczywiście przebyła większość trasy, ale było zbyt
ciemno, by na pewno ocenić bezpieczeństwo upadku. Nie bacząc na
zaniepokojony głos z tyłu głowy, puściła linę. Chwilę później
uderzyła z łoskotem o ziemię, obijając sobie oba łokcie i
boleśnie tłukąc biodro. Poczuła szum w głowie.
-
Vera! - wycedziła Lia zza zaciśniętych zębów. - Uważaj, co
robisz.
-
Gdybyś uderzyła o kamień, nie składalibyśmy ciebie - dodała
zszokowana Rita. - Trochę odpowiedzialności.
Daveth
pochylił się nad nią i z trudem pomógł jej wstać. Kadeci nie
byli na nią źli, o ile zaskoczeni nieprofesjonalnym zachowaniem
dziewczyny, które wytłumaczyli sobie traumatycznymi przeżyciami
wieczora. Nikt nie zdecydował się wyjaśnić postępowania Veronicy
zwykłą chęcią poczucia adrenaliny oraz cucącego zmysły bólu.
Otrzepała się, z dziwną satysfakcją zauważając rozcięcie na
łokciu. To przebudziło ją do działania, odpychając choć na
chwilę nieprzyjemne myśli krążące wokół Caroline oraz innych
poległych Aliudów. W wielkim
smutku małe łzy sprawiały jej sadystyczną przyjemność.
-
Mówiłam ci, żebyś posprzątał, zanim wrócę z pracy. Mógłbyś
chociaż pozamiatać tę rozbitą filiżankę, skoro ci spadła.
-
Ja nie...
-
Cały dzień ciężko pracuję, a gdy chcę się zrelaksować we
własnym domu...
Patrick
nie wsłuchiwał się w sens rozmowy lokatorów. Bardziej martwił go
fakt, że krążą tuż przy jego kryjówce i tylko kwestią czasu
stało się to, czy go zauważą. Z czasem kobieta oddaliła się do
salonu, mężczyzna starannie posprzątał szkodę, mrucząc przy tym
z niezadowolenia. Został włączony telewizor.
„Idealnie,
może zagłuszyć ewentualne ruchy.”
Chłopak
wyjrzał przez szparę. Od najbliższego okna dzieliło go zaledwie
kilka metrów. Jeśli wystarczająco sprawnie przedostanie się przez
kuchnię, może zdoła je otworzyć i wydostać się na zewnątrz.
Tymczasem mężczyzna poszedł na górę. Wojownik zdał sobie
sprawę, że zapas dostępnego dla niego czasu drastycznie się
kurczy. Podczas, gdy wraz z Lią przeszukiwali piętro w poszukiwaniu
cennych przedmiotów, nawet nie starali się zachowywać porządku.
Żołądek podszedł mu do gardła. Nie czekając ani chwili dłużej,
wysunął się zza szafy i podbiegł do obranego wcześniej okna.
Zauważył jednak, że parapet zastawiony został różnorakimi
bibelotami. Obrócił się i zaczął gorączkowo rozglądać na boki
w poszukiwaniu bardziej dostępnego wyjścia. Idealnym rozwiązaniem
wydały mu się duże, szklane drzwi na taras, do których chcąc się
dostać, musiałby jednak przejść obok apodyktycznej właścicielki
domu. W tym momencie usłyszał krzyk mężczyzny dochodzący z góry.
„Czyżby
Lia nie poinformowała reszty o przybyciu Aliudów? Czy porozrzucane
rzeczy mówią same za siebie?”
Działając
impulsywnie, chwycił za nogę wyglądający masywnie stołek i
przeszarżował przez salon ku wyjściu na podwórze. Rozbił szybę
przy pisku pełnym przerażenia ze strony kobiety, osłonił się
przed odłamkami szkła. Nie zatrzymując się ani na chwilę, prędko
skręcił za mur i w gorączkowym biegu zaczął szukać reszty
grupy. Uciekając przed goniącymi go właścicielami domu, sprawnie
przeskoczył przez płot i, dołączywszy do czekających tam na
niego przyjaciół, razem zaczęli lawirować między budynkami. Nie
mieli większych problemów ze zmyleniem przeciwnika, szybko
zostawili go w tyle, oddalając się od osiedla coraz bardziej i
bardziej. Prowadził ich Mistrz Danny, który zaraz po spotkaniu
Patricka przekazał mu jego Lapi.
-
Dokąd tak właściwie teraz idziemy? - zaciekawił się wciąż
podejrzliwy Jonas.
-
Chcieliście przeżyć, prawda? - upewnił się.
-
Byłoby całkiem miło.
-
W tym celu radzę wam przejść do Południowego Królestwa.
-
Ale...
-
I gdybyś umiał wnioskować, nie pytałbyś teraz o brak waszych
umiejętności w otwieraniu portali, tylko zawierzyłbyś mi i zatkał
ryj.
-
Bardziej chodziło mi o pozostałych upadłych. Zostało jeszcze
kilku - twierdził uparcie.
-
Na czym ci teraz bardziej zależy: przeżyciu czy zgrywaniu bohatera?
Chłopak
nie odezwał się więcej. Zamiast tego skupiał się na rytmicznym
kłapaniu jego nowych butów.
-
Którym portalem będziemy przechodzić? - bez uprzedzeń zapytała
Aurore.
-
Nie znacie go.
-
Czy jest daleko?
-
To pojęcie względne
Mistrz
był podirytowany. Nie chciał zwracać na grupę zbędnej uwagi, a
rozgadani uczniowie nie ułatwiali mu tego zadania. Próbował
skupić się i maskować ślady zostawianej przez nich Energii
Duchowej. Kadeci zauważyli to, więc zostawili go w spokoju.
Zamiast bezowocnych prób wyciągnięcia informacji, zaczęli
szeptem rozmawiać między sobą.
-
Zastanawia mnie dobór kadetów do tej misji - szepnęła Lia, którą
ta sprawa ciekawiła od samego początku.
-
Coś musi nas łączyć - stwierdził Daveth.
Łuczniczka
zadumała się.
-
Szczerze mówiąc... - zaczęła nieśmiało. - Kiedy zobaczyłam
jak... reagują Clara i Veronica zaczęłam się zastanawiać, czy
Energia Duchowa nie ma tu czegoś do rzeczy.
-
Co masz na myśli? - wtrąciła się wymieniona białowłosa.
-
Wiecie, że Rita i Aurore miały nietypowy podział Energii Duchowej.
Chodzi mi o możliwość połączenia jej działania. To nie jest tak
oczywista umiejętność. Ty i Vera... Sami widzieliśmy. Nie wiem,
co to jest, a zdaję sobie sprawę, że nie chcesz o tym mówić, ale
to też nie jest podręcznikowe działanie mocy. Także ja...
-
Co z tobą? - zaciekawił się chłopak z dredami.
-
Na początku nikt nawet nie sądził, że będę zdolna do nauki na
Uniwersytecie. Kiedy nastąpił czas pierwszego wykrycia Mistrzowie
nie wiedzieli, co zrobić.
-
A dokładniej?
-
Kolejno podawali procentowy wkład mocy w poszczególne profesje, a
po ich podsumowaniu...
-
Okazało się, że wynik jest różny od stu - dokończył za nią
Daveth, który teraz szedł wsparty na ramieniu Jonasa.
-
Skąd ty...
-
Jeśli już mam być szczery i mówić całą prawdę, to twoja
historia jest łudząco podobna do mojej.
-
Co w takim razie przyczyniło się do wyboru innych osób?
-
Nie mam pojęcia.
Veronica
przysłuchiwała się tej rozmowie, krocząc z przodu grupy, zaraz za
Danny'm i Castorem. Z jakiegoś powodu Mistrz nie pozwalał jej
oddalić się za bardzo, choć nie powiedział tego wprost. Castor
natomiast nie tracił koncentracji, skupiając swoją uwagę na tym,
co działo się dookoła. W pojedynczych domach na drodze wciąż
świeciły się światła w nielicznych oknach. Była około pierwsza
nad ranem - Veronica wolała nie wyciągać zegarka, by potwierdzić
działanie swojego zegara biologicznego. Według jej orientacji, szli
do innego miasta. Mogliby tak wędrować godzinami, gdyby nie to, że
Danny gwałtownie skręcił na polną drogę. Dziewczynie wydawało
się, że znajdują się po dokładnie odwrotnej stronie miasta, niż
ta część, do której zawitali po przejściu portalu.
-
Czyżby w okolicy
znajdował się kolejny most między światami?
-
Nic mi o tym nie wiadomo - przyznała
się Sofii.
-
A jeśli on...
-
Myślisz, że jest zdrajcą?
-
Nie ufałabym mu.
-
Sama nie wiem, nie wydaje mi się, żeby coś knuł.
Mimo
zapewnień Speculo wojowniczka przyśpieszyła kroku, zrównując się
z rytmem Mistrza. Chwyciła z Lapi, przywołała miecz i przyłożywszy
mu go do gardła, syknęła:
-
Dokąd nas prowadzisz?
Reszta
kadetów była zbyt zajęta rozmową, by coś zauważyć. Tylko
Castor rzucił na nią okiem. Drgnął, chcąc interweniować, jednak
Danny powstrzymał go ruchem dłoni.
-
A jak myślisz?
-
Nie baw się ze mną, Danny - pierwszy raz odważyła się powiedzieć
do niego po imieniu.
-
Bo co, mnie też zabijesz?
Serce
brunetki zakołatało szybciej.
-
Nie wmówisz mi, że w okolicy znajduje się jeszcze jeden portal.
-
Jeśli nie wierzysz to już twoja sprawa.
W
odpowiedzi ścisnęła mocniej dłoń na rękojeści. Mistrz
wprawnym, bardzo szybkim schematem ruchów uderzył ją w obite
biodro i odebrał broń.
-
Potrzebujesz czegoś więcej, by móc się ze mną mierzyć.
-
Sam widziałeś, że potrafię więcej.
Mistrz
umilkł, zwolnił kroku. Poczekał aż Castor oddali się, po czym,
chwyciwszy brutalnie kaptur brunetki, półgłosem zwrócił się do
niej, bardzo poważnym tonem:
-
Niebieskie iskry to nie żarty, sama widziałaś, co potrafią -
wypowiedział się o nich niczym o żywej istocie.
-
Nie boję się - skłamała.
-
A powinnaś.
Odsunął
się od rozmówczyni, oddał jej miecz. Veronica odwołała go do
formy Lapi.
-
Wracacie do Południowego Królestwa nie tylko ze względu na
zamaskowane istoty. Przede wszystkim nie chcę, byś narobiła wokół
siebie jeszcze większego szumu. Zapytaj się Clary. Lepiej opanuj
tę moc, zanim pozabijasz resztę swoich przyjaciół.
Przyśpieszył,
zostawiając Veronicę w tyle. Wkrótce dziewczyna zrównała się z
rozmawiającymi kadetami. Nie zwracała jednak uwagi na ich głosy. W
jej głowie dominowała jedna, przerażająca myśl. Wydawało jej
się, że wszyscy dookoła wiedzą coś, co było od dawna skrzętnie
przed nią ukrywane, mimo iż jest to niebezpieczne i dotyczy jej w
najwyższym stopniu.
Było
już całkiem ciemno, Danny pozwolił im rozświetlić drogę jedynie
nikłym magicznym płomykiem. Na tych bezdrożach byliby wystawieni
jak na tacy, gdyby korzystali z bogatszego światła. Poza tym każde
użycie mocy pozostawiało łatwy do wytropienia ślad. Księżyc
skrył się w ciemności, także gwiazdy były niewidoczne. Momentami
ciężko było wierzyć, że nadal błyszczą ponad grubą warstwą
ciężkich chmur. Szli tak przez kilka kilometrów, potykając się,
bezzasadnie spiesząc. Mistrz wciąż popędzał ich do szybszego
marszu, jakby wróg, którego nie spotkali od kilku godzin wciąż
deptał im po piętach. Zatrzymali się pośrodku zagajnika,
otoczonego z jednej strony rowem z brudną wodą. Wyglądał na
opuszczony, choć nieopodal stał paśnik dla zwierząt, do którego
najwidoczniej w czasie srogich mrozów ktoś wrzucał pokarm.
-
Znajduje się tutaj dawno nieużywany już portal. Przejście to
uznane zostało za zapasowe, po czym zamknięto je - wyjaśnił
Mistrz.
-
Dlaczego? - dopytał się milczący dotąd Castor.
-
Jest niebezpieczne? - zmartwiła się Lia.
-
Jedyną jego wadą jest to, że nie wiadomo dokładnie, gdzie
wyjdziecie. Cóż... jeszcze się nie zdarzyło, aby ktoś przeniósł
się do innego świata lub choćby poza kontynent, ale równie dobrze
możecie znaleźć się we Wschodnim Królestwie jak w i samym środku
lasu obok Anuki.
-
Nawet w Północnym Królestwie?
-
Tego nie jestem pewien. Ponoć są to teleporty wybudowane nie przez
ludzi, a inne stworzenia i było ich kilka, siostrzanych przejść.
Do tej pory odnaleziono niewiele z nich...
-
Nie możesz nam więc zagwarantować, że znajdziemy się w
Południowym Królestwie? - przerwał mu Jonas.
Danny
chciał coś odpowiedzieć, lecz wtem coś poruszyło się w
zaroślach, skutecznie odwracając uwagę wszystkich od wiszących w
powietrzu, niespokojnych rozmów. Z początku myśleli, że to
zwierzę podchodzi ich od tyłu, lecz po chwili rozległ się
ostrzegawczy krzyk jednego z uczniów. Byli otoczeni przez ciemność
i niepewność co do tego, co właściwie kryło się w zaroślach.
Clara, pomimo braku rozkazu, rozświetliła przestrzeń, stopniowo
zwiększając intensywność kuli mocy tak, by kadeci nie oślepli od
zmiany w naświetleniu. W ostatniej chwili zauważyli, jak kilka
kroków od grupy, z krzaków, wybiega zamaskowany napastnik. Zdziwił
ich o tyle, że wypadł ze strony przeciwnej do kierunku dziwnych
odgłosów. Widocznie któryś z jego sprzymierzeńców musiał mu
pomóc w odwróceniu uwagi lub znalazł on inny sposób na
zastawienie tak banalnej pułapki. W momencie, gdy nikt nie był
przygotowany do walki, wszyscy skupiali się w miejscu, z którego
dobiegały niepokojące dźwięki szamotaniny pośród gałązek,
nieznajomy z rozpędem rzucił się na stojącą najbliżej Lię.
Pewnym siebie, niesłychanie szybkim ruchem, zamachnął się na nią
mieczem. Dziewczyna bezradnie próbowała osłonić twarz rękoma.
Nie zdążyłaby zareagować. Świst spadającego ostrza przeszył
powietrze, sprawiając, że serca kadetów stanęły na chwilę
niczym rażone pierunem. Lot ostrza przerwał jednak metaliczny
zgrzyt, gdy broń napotkała na przeszkodę. Danny zatrzymał atak,
trzymając swój miecz w jednej ręce, wyciągnięty daleko przed
siebie. Ledwo zdążył przywołać miecz i doskoczyć do
przeciwnika, gdy jako jedyny nie stał jak zamurowany, zaskoczony
nagłym atakiem. Jednym obrotem odepchnął daleko magiczkę,
odrzucając ją od wściekłego przeciwnika. Rozpoczęła się walka.
W ruchach Danny'ego było wiele gracji, biła od niego pewność
siebie oraz charyzma, powodująca niewytłumaczalną chęć, by
podziwiać finezyjność jego gestów, zupełnie jakby każdy był
zaplanowany w najmniejszym stopniu. Kadeci nie mogli jednak nie
odrywać wzroku od tego tańca ze śmiercią. Zostali zaskoczeni
przez wroga. Nie wszyscy członkowie nieprzyjacielskiej grupy ukazali
się. Od początku ścigani byli przez czwórkę napastników. Piąty
z nich – przywódca pokazał się jedynie przy śmierci Nicka.
Jeśli nie przywołali posiłków, ani nie rozdzielili się, w
pobliżu miała czaić się jeszcze jedna osoba.
-
Bariera! - zawołał Danny, odciągając wroga na bok.
Magiczki
okryły wszystkich kadetów osłoną. Mogli teraz tylko stać i
obserwować walkę wojowników. Obaj mężczyźni byli świetnie
wyćwiczeni w fechtunku, napierali na siebie z wielką siłą,
odpowiednim wyważeniem i niespotykaną szybkością. Iskry sypały
się na ziemię przy każdym mocniejszym zderzeniu ostrzy. Gdy Castor
chciał dołączyć się do walki, Danny krzyknął na niego z
niezadowoleniem. Obracał się, z wprawą, wyprowadzał trudne do
obrony kontrataki, świetnie radził sobie z przeciwnikiem i nie
chciał, by niedoświadczeni kadeci przeszkadzali mu w pojedynku. Nie
spodziewał się jednak szybkiego obrotu sprawy, gdy zamaskowana
osoba wyciągnęła zza paska sztylet o zakrzywionym ostrzu i,
wyprowadzając jednocześnie cios mieczem, pchnęła Mistrza drugą
bronią. Ten jednak odsunął się na bok wystarczająco szybko,
uderzając rękojeścią w nadgarstek wroga. Usłyszeli chrzęst
kości. Miecz tajemniczej osoby prześlizgnął się po jego
przedramieniu nie powodując jednak poważniejszych uszkodzeń.
Korzystając ze zdezorientowania nieprzyjaciela, wyrwał mu z
obolałej ręki sztylet, chwytając go za ostrze. Wprawnie obrócił
je, wbijając w krtań zamaskowanego mężczyzny tak szybko, że
posiadacz broni nawet nie był w stanie zrobić kroku uniku.
Zacharczał tylko, gdy zaczął krztusić się własną krwią. Danny
dla pewności wbił sztylet jeszcze głębiej, szarpiąc ostrzem na
boki, rozpruwając drgające ciało. Pokonany zachwiał się, upadł
na kolana. Po chwili jego ciało tarzało się już w konwulsjach pod
stopami Mistrza. Danny z niesmakiem nadepnął na szyję wijącego
się poszkodowanego. Nie zwracał uwagi na swoją przeciętą dłoń
ani pokiereszowane przedramię. W czasie, gdy Mistrz walczył z
jednym członkiem pościgu, drugi wyszukiwał słabych miejsc w
barierze, ostrzeliwując ją z kuszy. Za osłoną panował okropny
chaos. Przestrzeni było niewiele, tak samo jak tlenu. Kadeci
szamotali się oraz sprzeczali. Migoczące, blade światło nie
rozświetlało w sposób wystarczający przestrzeni wokół polany,
przywodząc wręcz horrendalne wyobrażenia o tym, co może czaić
się za cienkimi pniami młodych drzew i w zaroślach chaszczy.
Zniecierpliwiony Castor żądał wydostania się na zewnątrz, co
skutecznie uniemożliwiał mu Jonas. Bliźniaczki wraz z Clarą
próbowały zapanować nad magiczną tarczą, jednocześnie
podtrzymując światło. Patrick oraz wciąż osłabiony Daveth
próbował wypatrzeć w ciemności atakującego ich napastnika, a Lia
przestrzegała Veronicę, by tym razem nie mieszała się w walkę.
-
Po żadnym pozorem - dodawała. - Czymkolwiek jest twoja moc, nie
masz jej opanowanej i wyrządzasz nią więcej krzywdy niż pożytku.
Dziewczyna
nie odpowiedziała. Wiedziała, że łuczniczka ma rację. Skinęła
tylko głową, po czym starała się za wszelką cenę utrzymać nad
sobą kontrolę i nie panikować. Gdy Danny zabił wroga, spróbował
ściągnąć z jego twarzy maskę. Nie było to jednak proste
zadanie. W końcu materiał, z którego została wykonana, rozkruszył
się, brutalnie kalecząc twarz poległego. Oblicze wroga skąpane
było w posoce oraz naznaczone wyraźnymi, świeżymi bliznami po
oparzeniu. Widocznie maska została zaprojektowana tak, by w
przypadku próby ściągnięcia jej przez kogoś obcego, okaleczyć
swojego posiadacza na tyle, by zapewnić mu pełną anonimowość.
Danny prychnął, odwracając się do grupy skrytej za barierą. Jego
pewność siebie została jednak zachwiana, gdy drugi z przeciwników
przeniósł swój ostrzał z magicznej osłony na nieobjętego jej
bezpieczną krawędzią Mistrza. Jego sojusznik został zgładzony,
mógł teraz bez przeszkód celować w Danny'ego, nie obawiając się
przypadkowego trafienia w przyjaciela. W furią wystrzeliwał kolejne
bełty, które śmigały wokół zmęczonego mężczyzny. Póki co,
żaden jednak nie trafił w jego ciało, ponieważ wojownik uniósłszy
z ziemi zakrwawione szczątki ofiary, używał ich jako tarczy.
Kusznik nie miał oporów przed strzelaniem do zwłok przyjaciela.
Wiele pocisków wbitych zostało w jego ciało, przywodząc na myśl
jeża. Taka opcja ochrony nie miała jednak sprawdzać się zbyt
długo. Nieboszczyk ciążył rannemu Mistrzowi, a wróg starał się
co chwilę zmieniać miejsce swojego położenia, atakując go pod
innymi kątami. W końcu wojownicy oraz Lia wyszli poza osłonę i
ruszyli w taniec cieni. Migające światło tworzyło tysiące
urojonych wrogów. Do kadetów dołączył Mistrz, który upuścił
sfatygowanego denata, wywołując przy tym okropny plask. Wiedzieli
doskonale, że dopóki nie odnajdą strzelca, który mógł czaić
się dosłownie wszędzie, są na przegranej pozycji. Z ukrycia mógł
ich przecież powystrzelać jak kaczki.
-
Jest tam - zawołał Jonas, wskazując niepewnie ręką w wybranym
przez siebie kierunku.
Odeszli
wystarczająco daleko, by Veronica nie była pewna, co dokładnie
działo się z jej współtowarzyszami. Tak długo, jak tylko mogła,
obserwowała tańczące na ich pełnych skupienia ciałach cienie, a
także śmigające pomiędzy nimi bełty. Usłyszała, że go
znaleźli, zaraz potem jednak rozległ się krzyk - tak trudny do
rozróżnienia. Mógł być to ostatni dźwięk wydany przez
zamaskowanego mordercę, lub też skowyt spowodowany raną na którymś
z kadetów. Daveth upierał się, że powinien wyjść i pomóc
reszcie. Clara utwierdziła go jednak w przekonaniu, że jest zbyt
słaby, aby walczyć. Posłusznie więc, choć jego ruchy zdradzały
zdenerwowanie, usiadł przy Veronice. Kontrast pomiędzy okrzykami
walki, a ich spokojnym siedzeniem przyprawiał o wariactwo. W końcu
grupa wyłoniła się z cienia, dołączając do nich. Jonas wlekł
za sobą ciało martwego strzelca, lecz mimo to twarze towarzyszy
wcale nie napawały się zwycięstwem.
-
Ktoś jest ranny? - zapytała od razu Rita, opuszczając osłonę.
Nie
dostała odpowiedzi. Wszyscy kadeci powrócili, nikt nie poległ w
lesie. Blondyn ułożył zabitego obok jego towarzysza, upierając
się, że każdy, nawet wróg, zasługuje na odrobinę szacunku po
śmierci. Castor wyśmiał go, a gdy przechodził nad ofiarami, niby
przypadkiem nastąpił kusznikowi na nogę. Veronice wydawało się
wtedy, że wyraz twarzy nieboszczyka na kilka sekund uległ zmianie,
jakby jego oblicze przeszył grymas bólu. Wrażenie zniknęło, gdy
tylko przetarła oczy i przyjrzała się mężczyźnie dokładniej.
Takie wrażenie musiały wywołać szok lub pośmiertne drgawki. W
końcu ciało kusznika zalane było krwią, a jego ramię zostało
brutalnie wygięte pod nienaturalnym kątem, najpewniej złamane.
Odwróciła wzrok pełen bólu od zmasakrowanych ciał.
-
Mam dość martwych.
-
To dopiero początek -
zauważyła Sofii.
-
Wojna?
-
Właśnie to mam na myśli -
potwierdziła.
Dziewczyna
zagryzła wargę, bez słowa przyglądała się, jak Danny rozpoczął
ceremoniał otwarcia portalu, wyciągając zza pasa coś, co na
pierwszy rzut oka wyglądało na stary klucz. Zaczął odmawiać
jakąś formułę, najpewniej szyfr, wymachując w powietrzu
kawałkiem wygiętego metalu.
-
Nie chcę
uczestniczyć w wojnie, nie dam rady... Nie zniosę dłużej widoku
śmierci.
-
Zdajesz sobie sprawę, że jest tylko jeden sposób, by tego uniknąć?
-
Nie dołączać do walczących?
-
Niekoniecznie - ton
Sofii posmutniał. - Nawet,
jeśli nie będziesz szła na bitwę w pierwszej linii, a ukryjesz
się w bazie i pomożesz przy rannych, nie jest powiedziane, że to
twoja strona wygra wojnę.
-
Co chcesz przez to powiedzieć? - dziewczyna
powoli zaczynała rozumieć swoją sytuację.
-
Jeśli to Stotańczycy zwycięży wojnę, nikt nie uniknie tortur, w
najlepszym wypadku szybkiej śmierci...
-
Muszę więc zostać na tym świecie - powiedziała
cicho, a pewność jej głosu zaskoczyła ją samą.
-
Tutaj? Sama?
-
Mam ciebie.
Speculo
westchnął.
-
Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Jesteś oficjalnie uznana za
martwą. Nie istniejesz w tym wymiarze. Nie masz nazwiska, aktu
urodzenia... Nawet jeśli wyjedziesz na pustkowie i będziesz żyć
jako odludek, to...
-
Dowódca powinien coś z tym zrobić! Nie może mnie zmusić do
narażania życia wbrew mojej woli. Chcę... - zawahała
się przez chwilę - Chcę
wrócić do mojego świata i odpocząć od tego wszystkiego. Odpocząć
od śmierci i ciągłej ucieczki.
-
Nie możesz tego zrobić - zapewniła
ją Sofii.
-
Niby dlaczego nie? Nikomu nie obiecywałam, że zostanę w Północnym
Królestwie na zawsze i nawet jeśli przywiązałam się do...
-
A co z niebieskimi iskrami? - przerwała
jej. - Co z twoją
mocą? Nie masz jej opanowanej, sama widzisz, że z dnia na dzień
jest coraz gorzej, wymyka się spod kontroli. Musisz nad tym
zapanować, musisz nauczyć się z niej korzystać.
-
I wtedy odejdę. Zaraz po tym, jak uda mi się... zblokować tę moc.
-
Zostawisz ich?
Wojowniczka
ogarnęła wzrokiem krzątających się obok przyjaciół. Rozmawiali
o czymś, żywo gestykulując. Aurore nuciła znaną Veronice
piosnkę.
Tak
jak gwiazd nie widać
My jesteśmy gwiazdami i będziemy na swoim
miejscu
Musimy zebrać się w jedno
Śpiewajcie z nadzieją, a
strach zniknie
Spojrzenie
brunetki zatrzymało się na Patricku.
Sofii
nie doczekała się odpowiedzi.
- Jak myślicie? -
dopytywał Daveth. - Co się stało?
-
Jak oni właściwie nas znaleźli?
-
Ale skoro zostawiliśmy wszystkie przedmioty... - zastanawiała się
Aurore.
-
Po Energii Duchowej? - zaproponowała Clara.
-
Albo w naszych szeregach jednak jest szpieg! - przeraził się
łucznik.
Kadeci
spojrzeli na Danny'ego, który do tej pory nie patrzył na zebranych,
zajęty przygotowywaniem przejścia.
-
Nie ma szpiega - powiedział. - Jestem tego prawie pewien... Co nie
znaczy, że ktoś nas nie sabotuje - stwierdził, po czym znów
wrócił do pracy.
W
międzyczasie przelotnie spojrzał na Veronicę. Wbił w nią
świdrujący wzrok jedynie na kilka sekund, co zostało niezauważone
przez resztę grupy. Wojowniczka jednak nie mogła się ruszyć.
Była pewna, że Danny skądś wiedział, iż zabrała ze sobą
kilka przedmiotów ze strychu. Mężczyzna bez słowa wrócił
jednak do otwierania portalu. Nie minęło dużo czasu, gdy zrobiło
się jasno, niczym za dnia. Hipnotyzujące światło było tym razem
jednak inne, można rzec, że nie aż tak nachalne. Rzeczywistość
uchyliła się niczym kurtyna, rozdzierając na pół, zapraszając
kadetów w progi mostu między światami - i tym razem nieznanego,
nieobliczalnego miejsca.
-
Mistrz nie idzie? - zdziwiła się Rita, gdy wszyscy podeszli bliżej
blasku.
-
Głupia! - krzyknął na nią. - Nie tak śpieszno mi do śmierci.
Musiałoby minąć kilka pokoleń, żeby mogli uznać mnie za
niewinnego.
Po
chwili dodał:
-
Zajmę się resztą upadłych i naprawię nieco sprawy, które
narobiły hałasu.
Jonas
zmierzył go nieufnym spojrzeniem.
-
Idźcie szybciej. Podtrzymywanie otwartego portalu zużywa mnóstwo
Energii z otoczenia... i nie jest zbyt bezpieczne - ponaglił ich
Mistrz.
-
Może chociaż jakaś podpowiedź, co czeka nas po drugiej stronie? -
zagaił Patrick.
-
Sam chciałbym wiedzieć.
Castor
jako pierwszy podszedł do rozdarcia. Bez większego zawahania jako
pierwszy przekroczył granicę, znikając niemal od razu.
Zrezygnowany Daveth prychnął tylko i jako kolejny przedostał się
do mostu. Veronica obejrzała się za siebie.
-
Naprawdę nie chcę
tam wracać - jęknęła.
- Czeka mnie tam
jedynie więcej cierpienia.
-
Nie masz większego wyboru - smutno
stwierdził Speculo.
-
Ciekawi mnie tylko, czy kiedykolwiek jeszcze tu wrócę...
-
Na pewno - próbowała
poprawić jej nastrój.
-
Nie możesz mi obiecać, że wyjdę cało z tej bitwy.
-
Ale mogę obiecać, że będę wtedy przy tobie.
W
świetle zniknęły już bliźniaczki. Z wyczekującą miną patrzył
na Veronicę Patrick.
-
Wszystko dobrze? - zapytał niepewnym głosem.
Skinęła
głową.
-
Idziemy? - zapytała
Stanął
z nią ramię w ramię, dzięki czemu niemal jednocześnie
przekroczyli próg. Zanim jednak zrobiła ten krok, obejrzała się
przez ramię, patrząc na wychylający się zza chmur księżyc.
-
Zawsze będę
twierdzić, że ten jest piękniejszy.
Zbliżywszy
się do wyrwy, od razu poczuła, jak niewidzialna moc ciągnie ją ku
sobie. Nie opierała się więc jej ani chwili dłużej, pozwalając,
by porwała ją w nieznane. Gdy trwała w zawieszeniu wypełnionym
światłem usłyszała krótki krzyk pełen bólu. Nie widziała
jednak nic, poza blaskiem. Bojąc się, że oślepła, dotykała w
panice swoich oczu. Po chwili jednak znalazła się w kulistym
korytarzu razem z innymi kadetami. Wystarczało poczekać na Lię
oraz Jonasa.
Blondyn
dotknął delikatnie dłoni łuczniczki.
-
Czas na nas - szepnął, ponieważ otwarty portal wzbudzał w nim
swego rodzaju, niewytłumaczalny respekt. Nie czekając na
dziewczynę, ruszył w kierunku przejścia, pewien, że Lia idzie
zaraz za nim. Gdy tylko zniknął, kadetka podeszła do Danny'ego.
-
Dziękuję za uratowanie...
-
Wystarczy - uciął. - Śpieszcie się, to nie wycieczka.
Skinęła
głową, powstrzymując uśmiech. Obróciła się zgrabnie na pięcie,
po czym ścisnąwszy mocniej łuk, skoczyła w przejście. Odruchowo
nabrała więcej powietrza w płuca, jakby bała się, się, że
zabraknie go jej, gdy będzie przedostawać się na drugą stronę.
Coś potwornego wycisnęło jej jednak oddech, próbując zwrócić
cząsteczki prawowitemu właścicielowi, naturze. Lia usłyszała
rozdzierający krzyk. Po chwili zorientowała się, że wydobywał
się on z jej gardła. Wrzasnęła z bólu, który przeszył jej
ciało. Odrętwiała, zatoczyła się do tyłu i zachwiała.
Ostatecznie jej ciało przechyliło się i spadła z powrotem do
świata Aliudów, padając u stóp Mistrza Danny'ego. Z jej ust
wymsknął się przeciągły jęk. Spojrzała rozbieganym wzrokiem na
swój tułów. Zauważyła coś ostrego wystającego z jej boku.
„Czyżby
Danny jednak okazał się zdrajcą?”
Uniosła
dłoń, pomacała sweter wokół ciała obcego. Jej ręka była teraz
brudna od lepkiej cieczy. Krwawa plama powiększała się z każdym
uderzeniem serca. Ogromna siła zmusiła ją do zamknięcia powiek.
Niby przez ścianę usłyszała krzyk pełen wściekłości, zaraz
potem brzęk metalu i głośne plasknięcie. Była pewna, że Danny
ją dobił. Domyśliła się już wszystkiego. Spazmy bólu ogarniały
jej ciało, zaćmiewały umysł, który karmił się teraz jedną
tylko myślą:
-
Danny to zdrajca... od początku. Zapędził nas wszystkich w pułapkę
i pozabija... On zamorduje... - dopiero po chwili zdała sobie
sprawę, że nieskładne zdania wypowiada na głos, oczy ma szeroko
otwarte, a tuż nad jej twarzą pochyla się Mistrz. Usilnie starała
się odsunąć, odpełznąć jak najdalej, jednak ostry przedmiot
przebijający jej bok uniemożliwił jej ucieczkę.
-
Danny... ty... - wycharczała.
Mężczyzna
chwycił ją za ramiona i uniósł lekko. Opanował jej próby
wyszarpnięcia się i uspokoił ją:
-
Nie wierć się tak, straciłaś dużo krwi... Ten skurwiel miał
niezłego cela.
-
O czym ty...
Omiotła
wzrokiem swój sweter. Chwyciła za wystający z ciała przedmiot i
określiła go jako bełt.
-
Czy to...?
-
Kusznik nie zdechł. Rzucił w ciebie.
Łuczniczka
zmrużyła oczy. Jej umysł nie chciał dopuścić do siebie myśli
innej od zdrady Danny'ego.
-
Nie wierzysz mi.
Przechylił
jej głowę w kierunku ciał. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą
leżał kusznik, widniała ciemna plama. Mężczyzna znajdował się
jakiś metr dalej, ściskał kurczowo w dłoni kilka pocisków. W
tym momencie jego ciało niebezpiecznie drgało, jakby pod wpływem
śmiechu, próbując wyrwać się spod panowania miecza, którym
zostało przebite na wskroś. Straszliwy rechot mieszał się u
niego z kaszlem.
-
Zabiorę was ze sobą do grobu! - wysyczał na ostatni oddechu.
Lia
odwróciła wzrok. Z drugiej strony to wszystko mogło zostać
skrzętnie zaplanowane. Zakaszlała.
Nie
mamy wiele czasu. Portal zaraz się zamknie - rzekł, obracając się
w stronę przejścia.
Rzeczywiście,
światło zelżało, powoli gasnąc.
-
Nie mam wiele czasu - powtórzyła Lia. - Słabnę.
-
Musisz przejść na drugą stronę. Oni cię odratują. Ja tu nie
mam takich środków. Wstawaj!
Podniósł
ją na nogi, na co cienka stróżka krwi spłynęła z kącika jej
ust.
-
Nie ma szans, bym przeszła przez most.
-
Jesteś żołnierzem, czy nie?
-
To pułapka - opuszczały ją siły, zawiesiła się więc mimo woli
na ramieniu mężczyzny.
Wydzielił
jej lekki policzek.
-
Opanuj się! - krzyknął.
Miałem
mnóstwo okazji, żeby was zabić, więc, gdybym chciał, zrobiłbym
to wcześniej. Spojrzała na sytuację z logicznej strony. Mistrz
sam ucierpiał w starciu z zabójcami, ocalił jej życie, ryzykował
dla grupy. Mało prawdopodobne wydawało się, aby był z nimi w
zmowie.
-
Przepraszam - bąknęła Lia.
Światło
zamigotało, a portal zaczął się drastycznie zwężać.
-
Jesteś głupia.
-
Jestem martwa - poprawiła go.
Nie
zważając na protesty łuczniczki, Danny podniósł ją na ręce i
doniósł do portalu.
-
Niech cię na miejscu ktoś od razu przeniesie do ludzi - rozkazał.
- Zaraz jak bliźniaczki zasklepią twoją ranę, poszukajcie miasta
lub wioski, w której będzie zielarz, albo najlepiej mag. Ktoś, kto
się na tym zna, postawi cię na nogi.
Skinęła
głową na znak, że zrozumiała.
-
Ale pod żadnym pozorem nie pozwólcie na kontakt Ridney z
kimkolwiek dopóki nie opanuje mocy. Jest tykającą bombą. Clara
będzie wiedzieć, jak znaleźć tych, którzy jej pomogą. A teraz
idź.
Wydał
ostatni rozkaz, rzucając dziewczynę w światło. Łuczniczka
zawisła w nicości, wypełnionej ponad brzegi blaskiem. Zachłysnęła
się nim, nie widząc nic poza coraz większą plamą krwi na
ubraniu i wysączających się z niej sił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz