Rozdział 23

Pierwszą rzeczą jaką zarejestrowała, uchyliwszy powieki, były ciemne oczy wpatrujące się w jej twarz z nadmiernym wręcz uporem. Na samym początku była pewna, że to Patrick przytrzymuje ją tuż nad ziemią. Po chwili jednak, zamrugawszy, obraz i pole jej widzenia rozjaśniły się i wyostrzyły. Spostrzegła wtedy okropną bliznę rozciągającą się po jednej z połów znienawidzonej od samego początku twarzy. Próbowała wyszarpnąć się z mocnych objęć Mistrza Danny'ego, który jednak przytrzymywał ją stanowczą ręką tak, że nie mogła się ruszyć.
Właściwie... dlaczego znalazłam się w takiej sytuacji?”
Choćby głowiła się godzinami, nie potrafiła zracjonalizować trwającej chwili, ani też znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytanie. Uniosła nieznacznie głowę, na tyle, na ile pozwoliła jej dźwignia zastosowana przez mężczyznę. Próbowała odezwać się, poruszyć męczącą ją kwestię, dowiedzieć się, co się stało. Jej język był jednak bardzo wysuszony, co skutkowało jedynie charkotem wydobywającym się z wnętrza jej krtani. Obezwładniający uścisk nasilił się. Rozejrzała się w panice, wzrokiem szukając pomocy, mając nadzieję na znalezienie jej, zanim Danny zgniecie jej żebra. Spłoszonym wzrokiem przyuważyła Clarę. Klęczała tuż obok, w napięciu oczekując jej przebudzenia. Reszta kadetów trzymała się w bezpiecznej odległości, niektórzy krzątali się w pośpiechu, odrzucając na pobocze gruzy.
- Gruzy? - zdziwiła się. - Kiedy zdążyliśmy ponownie zejść się w jedną drużynę?
Wysilając, wręcz nadwyrężając struny głosowe, zwróciła się do Mistrza, niezbyt owocnie starając się nadać swojemu głosowi silne, stanowcze brzmienie:
- Nic mi nie jest - zdołała wycharkać.
Danny puścił ją, wciąż jednak pozostając blisko, w razie potrzeby ponownego obezwładnienia. Dziewczyna usiadła bez jego pomocy. Otrzepawszy się z pyłu, obrzuciła Mistrza nienawistnym spojrzeniem. Jego bluza została solidnie zniszczona. Była rozdarta, poplamiona krwią i popiołem. Rękawy całkowicie spłonęły, ukazując poparzone przedramiona. Wojowniczka zanurzyła brudną twarz w dłoniach, zawzięcie pocierając czoło. Bezskutecznie próbowała przypomnieć sobie, z jakiego powodu straciła przytomność oraz skąd wziął się w tym miejscu Mistrz Naczelny. Nie przypominała sobie, by towarzyszył im w misji. Kiedy odsłoniła twarz, ze zdziwieniem przyjrzała się swoim rękom. Gdzie podziały się okropne rany, które jeszcze kilka chwil wcześniej naznaczały wewnętrzną stronę jej dłoni? Zachłysnęła się, gdy dotarło do niej, co się stało. Wspomnienia uderzyły w nią taranem, niczym nienawistna fala. Veronica prędko wstała, przez co zakręciło jej się w głowie. Mistrz stanął przy niej, niechętnie udzielając jej wsparcia. Brutalnie podniósł ją do pionu, przytrzymując silną ręką. Jej ocuconym oczom ukazało się pobojowisko. Bliźniaczki klęczały nad rannym Davethem, próbując go leczyć, pomagała im Lia. Jonas, Patrick oraz Castor przerzucali gruz, który zawalił się tu z pobliskich budynków. Tworzące ślepy zaułek, stare kamieniczki pozbawione zostały części dachów, szyby w nich zostały wybite, strosząc resztki szkła niczym ostre jak brzytwa kły. Ostałe, chwiejące się, samotne belki oraz odpadający tynk sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały upaść na bezbronnego widza, przygniatając go i brutalnie kradnąc ostatni oddech. Veronica podeszła do wojowników na kilka kroków. Spod jednej z belek wystawała czyjaś ręka. Wojowniczka gwałtownie obróciła twarz. Zatrzęsła się mimowolnie. Zwróciła się do Clary, stojącej najbliżej, bezradnie wyciągając do niej drżące ręce.
- C-co tu się... - wydukała z trudem.
Białowłosa spojrzała na nią z poważną miną. W jej błękitnych oczach dostrzegła szczery żal, a także smutek.
- Przykro mi - rzekła, starannie dobierając słowa. - Znów straciłaś panowanie.
Brunetka chciała o coś jeszcze zapytać, wskazując trzęsącą się ręką na ciała przygniecione odłamkami zwaliska. W odpowiedzi Clara zbliżyła się do niej i ostrożnie poklepała ją po ramieniu.
- Najwyższy czas, żebyś się dowiedziała - szepnęła jej na ucho.

Odsunąwszy się, napotkała przerażone, całkowicie zdezorientowane spojrzenie rozmówczyni.
- Musimy się stąd ewakuować, ale zaraz potem...
- Nie mogę tak długo czekać!
Mówiąc to, chwiejnym krokiem podeszła do sióstr oraz łuczniczki. Po drodze nieomal upadła. Pochyliła się nad chłopakiem z dredami. Był nieprzytomny, ranny.
- Czy on...
- Nic mu nie jest... Przynajmniej nic poważnego - krótko, rzeczowym tonem, wyjaśniła Aurore.
- Wyliże się z tego - dodała Rita.
- Rozumiem.
Wstawszy, przeszła do Patricka. Niczym cień wciąż podążała za nią Clara. Nie opuszczała jej na krok. Gdy szatyn zobaczył zbliżającą się przyjaciółkę, w pierwszej chwili odsunął się niepewny jej intencji. Zaraz potem spojrzał jednak na nią z wyrazem mieszanych uczuć. W jego minie było coś ze współczucia, ale nie zdołał ukryć wyrzutu. Kadeci mieli zamiar zobaczyć, czy wśród rannych Aliudów jest ktoś możliwy do odratowania, by potem jak najszybciej ulotnić się daleko stąd. Danny od początku był zdania, że nie powinni przebywać na miejscu wypadku dłużej, niż to konieczne. Najchętniej ulotniłby się z niego od razu. Daveth był jednak wciąż nieprzytomny, Veronica ledwo trzymała się na nogach, a zwalisko uniemożliwiało gapiom przedostanie się do ich grupy. Mieli więc trochę czasu, który powinni wykorzystać jak najodpowiedniej. Wkrótce odgrzebali pierwsze z ciał. W oddali zajęczały pierwsze z policyjnych syren, ktoś krzyczał, ludzie starali się przedostać na drugą stronę gruzów. Kadeci mieli niewiele czasu. Veronica podeszła powoli do drobnego, zmiażdżonego ciała. Mimo licznych odkształceń i wielu ran, nie miała wątpliwości. Odsunęła się z wyrazem zniesmaczenia i grymasem przerażenia na ustach. Nie mogła już pożegnać się z przyjaciółką. Nie była w stanie wyznać grzechów, nawet w obliczu jej ciała pozbawionego reakcji. Nie zdobyła się na to, by prosić o wybaczenie. Pomijając nienaturalne ułożenie kończyn, mnóstwo zadrapań oraz krwawe plamy na podartym ubraniu, Caroline wyglądała, jakby po prostu zapadła w wyjątkowo głęboki sen. Veronica stała w bezruchu nad miazgą, przypominającą zepsutą marionetkę. Gdy tylko jej towarzysze zorientowali się, że nie jest z nią najlepiej, prędko odciągnęli ją od ciała. Przerwano leczenie Davetha, ocucono go. Zabrali nogi za pas, zanim zamaskowane istoty lub służby porządkowe zjawiły się w ślepej uliczce. Weszli do budynku przez okno, przebiegli przez ciemny korytarz. Ktoś wciąż ciągnął ją za ramię, trzymając w brutalnie mocnym uścisku. Obejrzała się. To Mistrz Danny targał nią niczym szmacianą lalką, nie zważając nawet na to, czy za nim nadąża. Przypomniała sobie jak splunął na nią podczas egzaminu, jak wyzywał ją i poniżał, kazał wykonywać zadania graniczące z jej wytrzymałością, jakby usilnie starał się ją zabić, a nie uczynić silniejszą. Każdy jego krzyk ponownie odbił się echem w jej czaszce, potęgując się i kumulując na tle jednego kluczowego teraz pytania:
- Po co w takim razie ciągnie mnie za sobą?
Zatrzymała się. Nie chciała dalej iść. Po co miała dłużej walczyć? Do oczu nabiegły jej łzy, nie zważała na bliskość towarzyszy oraz byłego nauczyciela. Przed chwilą zabiła przyjaciółkę. Coś takiego by się nie stało, gdyby porozmawiała z nią w kawiarence. Caroline najwyraźniej wybiegła za nią na dwór. Chciała się przywitać, a ona w zamian zaoferowała jej ostatnie pożegnanie.
- Chodź tu zaraz, suko! - wycedził Danny, popychając ją tak mocno, że prawie upadła.
Nie oparła mu się. Wszystko było jej obojętne. Przez nią ucierpiał Daveth, mogła doprowadzić do śmierci innych kadetów. Kto wie, ile ciał zalegało jeszcze pod gruzami? Oni mieli rodziny, marzenia... Jej ciałem wstrząsał szloch, gdy biegła mimo woli za całą kompanią. Myślała tylko o tym, by poruszać nogami. Do przodu. Utrzymać rytm. Sprawnie. Wspomnienia ucieczki zamazywały się w jej pamięci, wyparowując, jakby cała trasa była zaledwie snem. Tak minęła jej cała droga na przedmieścia, gdy uciekali przed patrolem i błądzili w uliczkach - poruszała się jak w transie. Znaleźli się na osiedlu, podobnym do tego, do którego zawitali zaraz na początku wyprawy do świata Aliudów. Skorzystali z okazji, że większość miasta zebrała się na hucznym festiwalu i wparowali na jedną z posesji. W pierwszej kolejności bacznie rozejrzeli się po podwórku. Używając magii, otworzyli boczne drzwi, po cichu przedostali się do środka. Dostali się na strych, dokładnie uprzednio sprawdzając, czy właściciele na pewno wybyli z domu. Dopiero wtedy pozwolili sobie na chwilę wytchnienia - jednak nie bezczynność. Kompletowali asortyment, układali plan, wszczęli leczenie Davetha. Veronica natomiast odsunęła się od nich w tym czasie, usiadłszy przy małym, okrągłym okienku. Gdy tylko przymknęła powieki, przed oczami pojawiała jej się twarz Caroline. Bolało ją to szczególnie, dlatego że nie była kompletnie świadoma tego, co uczyniła. Nie chciała wierzyć i próbowała zatrzeć w pamięci to, co wyrywało się na powierzchnię umysłu, niczym zbyt długo przetrzymywana pod wodą piłka. Uderzała ją w nos, cucąc, przywracając do rzeczywistości.

Wszyscy mówią, że każdy powinien móc dostać drugą szansę. Powinien mieć możliwość naprawienia błędów. Ale gdy jest się dłużnikiem własnego sumienia, więźniem czasu, jest się żebrakiem, który chwila po chwili otrzymuje coraz to silniejsze kopniaki pod żebra. Wraz z odebranym oddechem, pozbawiają nędznika standardowej drugiej szansy. I mógłby błagać, oddać wszystko, a los i przeszłość zaśmieją się mu w twarz, plując pod nogi.”

Ten widok najbardziej zasmucał Veronicę. Siedząc przy zakurzonym okienku, patrzyła w dal. Widziała stąd horyzont, pola, niewielki las oraz pobliskie domki. Świadomość, że mogłaby pójść dokądkolwiek, a i tak nie zdoła cofnąć czasu, ściskała jej serce dogłębnym żalem.
- Jestem śmiercią, Sofii. Jestem śmiercią.
- Szpicel?
- Nie inaczej - potwierdził podirytowany ciągłymi wyjaśnieniami Danny.
- Radzę zebrać cały wasz dobytek, przeanalizować, co mieliście przy sobie od początku, albo co ewentualnie wam podrzucono.
- W ten sposób pozbędziemy się pościgu - podsumowała Rita.
- Prawdopodobnie tak, choć teraz, gdy jesteście w większej grupie, łatwiej jest was wykryć.
- Czyli rozumiem, że obecność szpiega wykluczamy całkowicie? - dopytała Lia.
- Musisz się jeszcze sporo nauczyć.
Na środku strychu kadeci rozłożyli gruby, ciemny materiał, który znaleźli w kącie pomieszczenia. Kazali położyć każdemu nań wszystko, co miał przy sobie w kieszeniach, torbach, po czym mieli w planach magiczne przeskanowanie zebranych przedmiotów. Castor niechętnie zdjął ubłocone buty, Lia rzuciła na stos pęk rzemyków oraz bransoletek, bliźniaczki pozbyły się wsuwek do włosów oraz całej zawartości kieszeni. Śpiącemu Davethowi, który wypoczywał po akcji leczniczej, zabrano torbę, opróżniono ją z drobiazgów, ściągnięto mu także buty. Jonas dołożył do zebranych przedmiotów sztylet, który przywykł zawsze nosić ze sobą oraz pas od szaty, który zostawił sobie od początku misji. Patrick pozbył się na wszelki wypadek czapki, oddał wszystkie podręczne przedmioty w tym niewielki scyzoryk. Clara musiała wyrzec się jedynie wisiorka, który ponoć przynosił jej szczęście. Gdy zażądano ekwipunku Veronicy, w pierwszej chwili chciała stwierdzić, że nie ma przy sobie nic, co mogłoby być szpiclem. Pod naporem kadetów ściągnęła jednak ciężkie, wojskowe buty i przetrząsnęła spodnie. Z pojemnych kiesy za dużego odzienia wysypały się monety, sfatygowany kawałek bandaża, kieszonkowy zegarek oraz kilka pomiętych kartek znalezionego w podziemiach Uniwersytetu tomiku poezji.
- Niech wszyscy położą tu także Lapi - przypomniał Mistrz.
Kadetom niezwykle trudno było rozłączyć się choćby na chwilę z drogocennymi kamieniami, które stanowiły część ich Energii Duchowej. Bez nich czuli się bezbronni, jakby nadzy.
Danny, który specjalistą od magii stanowczo nie był, nie był zdolny do wyszukania wśród przedmiotów szpicla.
- Cudowny plan - pogratulował sarkastycznie Jonas, który uświadomił sobie właśnie, że bez wyspecjalizowanego magika ich szanse na wytropienie uroku drastycznie się zmniejszają.
- Nie mówiłem, że będę w stanie zrobić to wszystko za was, powinieneś się domyślić, że wojownik nie będzie się zniżał do używania magii.
Westchnął.
- Co nie znaczy, że nie wiem, jak używa się tego czaru.
- Jak to?
- Powiedzmy, że przez pewien czas należałem do grupy, która trudziła się ogólnie rzecz biorąc... tropieniem... zdobywaniem informacji...
- Jesteś szpiegiem.
- Byłem - poprawił blondyna. - Wiele razy widziałem szpicle, zaklęte w najróżniejszych przedmiotach. Jeśli nie uda nam się wykryć uroku, po prostu zostawimy podejrzany ekwipunek w śmietniku. Kupimy dzięki temu trochę czasu. Zmylimy przeciwnika.
- Uczyłyśmy się przecież wykrywania śladów magii - przypomniała Aurore.
- To może nie wystarczyć. Magia szpicla to urok zatajony, ale spróbujcie.
Machnął ręką na magiczki. Siostry chwyciły się za ręce, skupiając się. Pomagała im Clara. Dochodziła północ.
- Nie zdziwię się, jeśli zaraz wrócą właściciele domu - zauważyła szeptem Lia.
- Myślisz, że nas zauważą? - zapytał Patrick.
- Może nie od razu, ale na pewno zostanie tutaj nie będzie najbezpieczniejszą z opcji.
- Jeśli mamy zostawić tu nasze buty oraz wszystkie akcesoria, może lepiej byłoby zdobyć jakieś nowe rzeczy od naszych gospodarzy?
- Możesz spróbować - wtrącił się Danny. - Ale weź kogoś ze sobą i nie siedź tam długo.
Patrick skinął na Veronicę.
- Tylko nie ją - przerwał mu Mistrz. - Ją trzeba mieć na oku, bo znów kogoś...
Dziewczyna zmierzyła go zimnym spojrzeniem, nic jednak nie powiedziała, ponownie odwracając twarz do okna, zza którego nic już nie było widać.
- Ja pójdę - zgłosiła się Lia. - Jonas, miej oko na Davetha.
Wstając, poklepała go po ramieniu. Wojownik uchylił klapę. Łuczniczka wraz z szatynem zeszli po drabinie. Dookoła było ciemno, kadeci poruszali się najciszej jak mogli w tych trudnych warunkach. Przemierzali puste pokoje, uważnie badając każdą szafkę. Zabrali kilka par butów, nowe ubrania, do torby wsadzili pieniądze oraz podstawowe leki.
- Zejdę na dół, do kuchni po jakiś prowiant. Ty wracaj - szepnął Patrick.
Lia z początku nie chciała przystać na ten szalony pomysł, jednak szatyn, nie czekając na decyzję łuczniczki, ruszył po schodach na parter. Dziewczyna wychyliła się przez balustradę. Widziała, jak chłopak wchodził do kuchni w momencie, gdy w zamku zabrzęczał kluczyk.

Wrócili.”

Drzwi nie otworzyły się jeszcze, kiedy Patick zaczął w panice rozglądać się za kryjówką. Nie zdążyłby wejść na górę - to było pewne. Dlatego delikatnie odsunął szafę stojącą w przedpokoju, strącając przy tym jakiś dzbanek. Na dźwięk tłuczonej porcelany serce łuczniczki załomotało z przejęciem. Zdążyła zobaczyć jak chłopak chowa się za szafą w chwili, gdy właściciele wkraczają do mieszkania. Sama prędko odskoczyła od poręczy. Najciszej jak potrafiła wróciła na strych, z przejęciem wymalowanym na twarzy zameldowała Mistrzowi szeptem, że Aliudzi pojawili się na terenie domu.
- A gdzie chłopak?
- Został na dole, ukrył się.
Danny zaklął.
- Zbieramy się.
- A Patrick?
- Będzie musiał wyjść na własną rękę.
- Nie możemy nic wyczuć - z magicznego transu wybudziły się bliźniaczki. - Albo czar jest świetnie ukryty, albo w ogóle go nie rzucono. Potrzebujemy więcej czasu, żeby cokolwiek...
- Tak myślałem, na wszelki wypadek zostawiamy tu wszystkie te rzeczy. Oprócz Lapi oczywiście.
Lia posłusznie skinęła głową, podając Mistrzowi zdobyte w mieszkaniu przedmioty. Najbardziej potrzebne były w tej chwili buty, które Danny rozdał wedle rozmiarów. W większości były to trampki nie pierwszej świeżości, które numerycznie pasowały jedynie na najwyższych chłopaków. Łuczniczka wręczyła Veronice świeżą bluzę. Wojowniczka z początku ociągała się, nie widziała sensu w zmienianiu ubrania, jednak za namowom Lii przebrała się, a na nogi wsunęła za duże, niewygodne adidasy. Nachyliła się, by zabrać swój ekwipunek. Danny boleśnie chwycił ją za dłoń, wykręcając ją.
- Nie słyszałaś, co powiedziałem? - wysyczał wprost do jej ucha – Z o s t a w i a m y wszystko. Zabierzcie tylko swoje Lapi!
Dziewczyna odrtrąciła jego rękę, prędko odsuwając się od jego nienawistnej twarzy. Brzydził ją. Clara ocuciła Davetha. Miał się już znacznie lepiej, choć powierzchowne rany wciąż dawały o sobie znać. Wszyscy kadeci zabrali swoje Lapi, kamień Patricka wziął na przechowanie Danny. Jonas otworzył na oścież okrągłe okienko. W pierwszej chwili nie chciało ustąpić, później dało za wygraną, uchylając się z przeciągłym skrzypnięciem. Kadeci skrzywili się na ten hałas. Każdy szmer mógł bowiem zwrócić uwagę Aliudów. Danny, nie namyślając się długo, chwycił za długą, solidną linę, przywiązując ją do filara, przerzucił przez okno, każąc po kolei zsuwać się na po niej na sam dół. Na ich szczęście ze strony, z której postanowili schodzić nie było okien, przez które mogliby zostać zauważeni. Zeszły kolejno magiczki oraz Davteth, który został przez dziewczyny asekurowany czarami. Zaraz potem do okna podreptała Veronica, która korzystając wcześniej z chwili zamieszania, chwyciła leżący na kocu zegarek i schowała go do kieszeni nowej bluzy. Po chwili namysłu zabrała także kartki z nakreśloną na nich poezją, a także scyzoryk należący do kolegi. Szczerze mówiąc nie miała zamiaru go oddawać, bardziej miała nadzieję, że kiedyś jej się przyda.

Skoro magiczki nie wyczuły w przedmiotach żadnej magii, jakie było prawdopodobieństwo, że któryś z nich jest szpiclem.”

Choć wojowniczce nie chodziło nawet o możliwość, a raczej brak zaufania do Mistrza Danny'ego, ponieważ w przeciwieństwie do innych nie widziała podstaw by mu zawierzyć. Schowawszy więc skrzętnie podebrany ekwipunek, skierowała się do okna. Wychyliwszy się, zdała sobie sprawę, co znaczy wysokość drugiego piętra. Wezbrał w niej strach, który przytłumiony został z potrzeby chwili, gdy Danny ponaglił ją karcącym tonem. Wychyliła się więc, chwytając uprzednio mocno liny i wraz z magiczną asekuracją poczęła zsuwać się na ziemię. Było to zadanie nie tyle trudne, co wymagające niezwykłego skupienia oraz wytrzymałości. Gdy była w połowie drogi na dół, mięśnie zaczęły ją palić, domagały się choć chwili rozluźnienia.
- Jak jeszcze daleko, Sofii?
- Jeszcze trochę.
Zerknęła pod nogi. Rzeczywiście przebyła większość trasy, ale było zbyt ciemno, by na pewno ocenić bezpieczeństwo upadku. Nie bacząc na zaniepokojony głos z tyłu głowy, puściła linę. Chwilę później uderzyła z łoskotem o ziemię, obijając sobie oba łokcie i boleśnie tłukąc biodro. Poczuła szum w głowie.
- Vera! - wycedziła Lia zza zaciśniętych zębów. - Uważaj, co robisz.
- Gdybyś uderzyła o kamień, nie składalibyśmy ciebie - dodała zszokowana Rita. - Trochę odpowiedzialności.
Daveth pochylił się nad nią i z trudem pomógł jej wstać. Kadeci nie byli na nią źli, o ile zaskoczeni nieprofesjonalnym zachowaniem dziewczyny, które wytłumaczyli sobie traumatycznymi przeżyciami wieczora. Nikt nie zdecydował się wyjaśnić postępowania Veronicy zwykłą chęcią poczucia adrenaliny oraz cucącego zmysły bólu. Otrzepała się, z dziwną satysfakcją zauważając rozcięcie na łokciu. To przebudziło ją do działania, odpychając choć na chwilę nieprzyjemne myśli krążące wokół Caroline oraz innych poległych Aliudów. W wielkim smutku małe łzy sprawiały jej sadystyczną przyjemność.
- Mówiłam ci, żebyś posprzątał, zanim wrócę z pracy. Mógłbyś chociaż pozamiatać tę rozbitą filiżankę, skoro ci spadła.
- Ja nie...
- Cały dzień ciężko pracuję, a gdy chcę się zrelaksować we własnym domu...
Patrick nie wsłuchiwał się w sens rozmowy lokatorów. Bardziej martwił go fakt, że krążą tuż przy jego kryjówce i tylko kwestią czasu stało się to, czy go zauważą. Z czasem kobieta oddaliła się do salonu, mężczyzna starannie posprzątał szkodę, mrucząc przy tym z niezadowolenia. Został włączony telewizor.

Idealnie, może zagłuszyć ewentualne ruchy.”

Chłopak wyjrzał przez szparę. Od najbliższego okna dzieliło go zaledwie kilka metrów. Jeśli wystarczająco sprawnie przedostanie się przez kuchnię, może zdoła je otworzyć i wydostać się na zewnątrz. Tymczasem mężczyzna poszedł na górę. Wojownik zdał sobie sprawę, że zapas dostępnego dla niego czasu drastycznie się kurczy. Podczas, gdy wraz z Lią przeszukiwali piętro w poszukiwaniu cennych przedmiotów, nawet nie starali się zachowywać porządku. Żołądek podszedł mu do gardła. Nie czekając ani chwili dłużej, wysunął się zza szafy i podbiegł do obranego wcześniej okna. Zauważył jednak, że parapet zastawiony został różnorakimi bibelotami. Obrócił się i zaczął gorączkowo rozglądać na boki w poszukiwaniu bardziej dostępnego wyjścia. Idealnym rozwiązaniem wydały mu się duże, szklane drzwi na taras, do których chcąc się dostać, musiałby jednak przejść obok apodyktycznej właścicielki domu. W tym momencie usłyszał krzyk mężczyzny dochodzący z góry.
Czyżby Lia nie poinformowała reszty o przybyciu Aliudów? Czy porozrzucane rzeczy mówią same za siebie?”

Działając impulsywnie, chwycił za nogę wyglądający masywnie stołek i przeszarżował przez salon ku wyjściu na podwórze. Rozbił szybę przy pisku pełnym przerażenia ze strony kobiety, osłonił się przed odłamkami szkła. Nie zatrzymując się ani na chwilę, prędko skręcił za mur i w gorączkowym biegu zaczął szukać reszty grupy. Uciekając przed goniącymi go właścicielami domu, sprawnie przeskoczył przez płot i, dołączywszy do czekających tam na niego przyjaciół, razem zaczęli lawirować między budynkami. Nie mieli większych problemów ze zmyleniem przeciwnika, szybko zostawili go w tyle, oddalając się od osiedla coraz bardziej i bardziej. Prowadził ich Mistrz Danny, który zaraz po spotkaniu Patricka przekazał mu jego Lapi.
- Dokąd tak właściwie teraz idziemy? - zaciekawił się wciąż podejrzliwy Jonas.
- Chcieliście przeżyć, prawda? - upewnił się.
- Byłoby całkiem miło.
- W tym celu radzę wam przejść do Południowego Królestwa.
- Ale...
- I gdybyś umiał wnioskować, nie pytałbyś teraz o brak waszych umiejętności w otwieraniu portali, tylko zawierzyłbyś mi i zatkał ryj.
- Bardziej chodziło mi o pozostałych upadłych. Zostało jeszcze kilku - twierdził uparcie.
- Na czym ci teraz bardziej zależy: przeżyciu czy zgrywaniu bohatera?
Chłopak nie odezwał się więcej. Zamiast tego skupiał się na rytmicznym kłapaniu jego nowych butów.
- Którym portalem będziemy przechodzić? - bez uprzedzeń zapytała Aurore.
- Nie znacie go.
- Czy jest daleko?
- To pojęcie względne
Mistrz był podirytowany. Nie chciał zwracać na grupę zbędnej uwagi, a rozgadani uczniowie nie ułatwiali mu tego zadania. Próbował skupić się i maskować ślady zostawianej przez nich Energii Duchowej. Kadeci zauważyli to, więc zostawili go w spokoju. Zamiast bezowocnych prób wyciągnięcia informacji, zaczęli szeptem rozmawiać między sobą.
- Zastanawia mnie dobór kadetów do tej misji - szepnęła Lia, którą ta sprawa ciekawiła od samego początku.
- Coś musi nas łączyć - stwierdził Daveth.
Łuczniczka zadumała się.
- Szczerze mówiąc... - zaczęła nieśmiało. - Kiedy zobaczyłam jak... reagują Clara i Veronica zaczęłam się zastanawiać, czy Energia Duchowa nie ma tu czegoś do rzeczy.
- Co masz na myśli? - wtrąciła się wymieniona białowłosa.
- Wiecie, że Rita i Aurore miały nietypowy podział Energii Duchowej. Chodzi mi o możliwość połączenia jej działania. To nie jest tak oczywista umiejętność. Ty i Vera... Sami widzieliśmy. Nie wiem, co to jest, a zdaję sobie sprawę, że nie chcesz o tym mówić, ale to też nie jest podręcznikowe działanie mocy. Także ja...
- Co z tobą? - zaciekawił się chłopak z dredami.
- Na początku nikt nawet nie sądził, że będę zdolna do nauki na Uniwersytecie. Kiedy nastąpił czas pierwszego wykrycia Mistrzowie nie wiedzieli, co zrobić.
- A dokładniej?
- Kolejno podawali procentowy wkład mocy w poszczególne profesje, a po ich podsumowaniu...
- Okazało się, że wynik jest różny od stu - dokończył za nią Daveth, który teraz szedł wsparty na ramieniu Jonasa.
- Skąd ty...
- Jeśli już mam być szczery i mówić całą prawdę, to twoja historia jest łudząco podobna do mojej.
- Co w takim razie przyczyniło się do wyboru innych osób?
- Nie mam pojęcia.
Veronica przysłuchiwała się tej rozmowie, krocząc z przodu grupy, zaraz za Danny'm i Castorem. Z jakiegoś powodu Mistrz nie pozwalał jej oddalić się za bardzo, choć nie powiedział tego wprost. Castor natomiast nie tracił koncentracji, skupiając swoją uwagę na tym, co działo się dookoła. W pojedynczych domach na drodze wciąż świeciły się światła w nielicznych oknach. Była około pierwsza nad ranem - Veronica wolała nie wyciągać zegarka, by potwierdzić działanie swojego zegara biologicznego. Według jej orientacji, szli do innego miasta. Mogliby tak wędrować godzinami, gdyby nie to, że Danny gwałtownie skręcił na polną drogę. Dziewczynie wydawało się, że znajdują się po dokładnie odwrotnej stronie miasta, niż ta część, do której zawitali po przejściu portalu.
- Czyżby w okolicy znajdował się kolejny most między światami?
- Nic mi o tym nie wiadomo - przyznała się Sofii.
- A jeśli on...
- Myślisz, że jest zdrajcą?
- Nie ufałabym mu.
- Sama nie wiem, nie wydaje mi się, żeby coś knuł.
Mimo zapewnień Speculo wojowniczka przyśpieszyła kroku, zrównując się z rytmem Mistrza. Chwyciła z Lapi, przywołała miecz i przyłożywszy mu go do gardła, syknęła:
- Dokąd nas prowadzisz?
Reszta kadetów była zbyt zajęta rozmową, by coś zauważyć. Tylko Castor rzucił na nią okiem. Drgnął, chcąc interweniować, jednak Danny powstrzymał go ruchem dłoni.
- A jak myślisz?
- Nie baw się ze mną, Danny - pierwszy raz odważyła się powiedzieć do niego po imieniu.
- Bo co, mnie też zabijesz?
Serce brunetki zakołatało szybciej.
- Nie wmówisz mi, że w okolicy znajduje się jeszcze jeden portal.
- Jeśli nie wierzysz to już twoja sprawa.
W odpowiedzi ścisnęła mocniej dłoń na rękojeści. Mistrz wprawnym, bardzo szybkim schematem ruchów uderzył ją w obite biodro i odebrał broń.
- Potrzebujesz czegoś więcej, by móc się ze mną mierzyć.
- Sam widziałeś, że potrafię więcej.
Mistrz umilkł, zwolnił kroku. Poczekał aż Castor oddali się, po czym, chwyciwszy brutalnie kaptur brunetki, półgłosem zwrócił się do niej, bardzo poważnym tonem:
- Niebieskie iskry to nie żarty, sama widziałaś, co potrafią - wypowiedział się o nich niczym o żywej istocie.
- Nie boję się - skłamała.
- A powinnaś.
Odsunął się od rozmówczyni, oddał jej miecz. Veronica odwołała go do formy Lapi.
- Wracacie do Południowego Królestwa nie tylko ze względu na zamaskowane istoty. Przede wszystkim nie chcę, byś narobiła wokół siebie jeszcze większego szumu. Zapytaj się Clary. Lepiej opanuj tę moc, zanim pozabijasz resztę swoich przyjaciół.
Przyśpieszył, zostawiając Veronicę w tyle. Wkrótce dziewczyna zrównała się z rozmawiającymi kadetami. Nie zwracała jednak uwagi na ich głosy. W jej głowie dominowała jedna, przerażająca myśl. Wydawało jej się, że wszyscy dookoła wiedzą coś, co było od dawna skrzętnie przed nią ukrywane, mimo iż jest to niebezpieczne i dotyczy jej w najwyższym stopniu.
Było już całkiem ciemno, Danny pozwolił im rozświetlić drogę jedynie nikłym magicznym płomykiem. Na tych bezdrożach byliby wystawieni jak na tacy, gdyby korzystali z bogatszego światła. Poza tym każde użycie mocy pozostawiało łatwy do wytropienia ślad. Księżyc skrył się w ciemności, także gwiazdy były niewidoczne. Momentami ciężko było wierzyć, że nadal błyszczą ponad grubą warstwą ciężkich chmur. Szli tak przez kilka kilometrów, potykając się, bezzasadnie spiesząc. Mistrz wciąż popędzał ich do szybszego marszu, jakby wróg, którego nie spotkali od kilku godzin wciąż deptał im po piętach. Zatrzymali się pośrodku zagajnika, otoczonego z jednej strony rowem z brudną wodą. Wyglądał na opuszczony, choć nieopodal stał paśnik dla zwierząt, do którego najwidoczniej w czasie srogich mrozów ktoś wrzucał pokarm.
- Znajduje się tutaj dawno nieużywany już portal. Przejście to uznane zostało za zapasowe, po czym zamknięto je - wyjaśnił Mistrz.
- Dlaczego? - dopytał się milczący dotąd Castor.
- Jest niebezpieczne? - zmartwiła się Lia.
- Jedyną jego wadą jest to, że nie wiadomo dokładnie, gdzie wyjdziecie. Cóż... jeszcze się nie zdarzyło, aby ktoś przeniósł się do innego świata lub choćby poza kontynent, ale równie dobrze możecie znaleźć się we Wschodnim Królestwie jak w i samym środku lasu obok Anuki.
- Nawet w Północnym Królestwie?
- Tego nie jestem pewien. Ponoć są to teleporty wybudowane nie przez ludzi, a inne stworzenia i było ich kilka, siostrzanych przejść. Do tej pory odnaleziono niewiele z nich...
- Nie możesz nam więc zagwarantować, że znajdziemy się w Południowym Królestwie? - przerwał mu Jonas.
Danny chciał coś odpowiedzieć, lecz wtem coś poruszyło się w zaroślach, skutecznie odwracając uwagę wszystkich od wiszących w powietrzu, niespokojnych rozmów. Z początku myśleli, że to zwierzę podchodzi ich od tyłu, lecz po chwili rozległ się ostrzegawczy krzyk jednego z uczniów. Byli otoczeni przez ciemność i niepewność co do tego, co właściwie kryło się w zaroślach. Clara, pomimo braku rozkazu, rozświetliła przestrzeń, stopniowo zwiększając intensywność kuli mocy tak, by kadeci nie oślepli od zmiany w naświetleniu. W ostatniej chwili zauważyli, jak kilka kroków od grupy, z krzaków, wybiega zamaskowany napastnik. Zdziwił ich o tyle, że wypadł ze strony przeciwnej do kierunku dziwnych odgłosów. Widocznie któryś z jego sprzymierzeńców musiał mu pomóc w odwróceniu uwagi lub znalazł on inny sposób na zastawienie tak banalnej pułapki. W momencie, gdy nikt nie był przygotowany do walki, wszyscy skupiali się w miejscu, z którego dobiegały niepokojące dźwięki szamotaniny pośród gałązek, nieznajomy z rozpędem rzucił się na stojącą najbliżej Lię. Pewnym siebie, niesłychanie szybkim ruchem, zamachnął się na nią mieczem. Dziewczyna bezradnie próbowała osłonić twarz rękoma. Nie zdążyłaby zareagować. Świst spadającego ostrza przeszył powietrze, sprawiając, że serca kadetów stanęły na chwilę niczym rażone pierunem. Lot ostrza przerwał jednak metaliczny zgrzyt, gdy broń napotkała na przeszkodę. Danny zatrzymał atak, trzymając swój miecz w jednej ręce, wyciągnięty daleko przed siebie. Ledwo zdążył przywołać miecz i doskoczyć do przeciwnika, gdy jako jedyny nie stał jak zamurowany, zaskoczony nagłym atakiem. Jednym obrotem odepchnął daleko magiczkę, odrzucając ją od wściekłego przeciwnika. Rozpoczęła się walka. W ruchach Danny'ego było wiele gracji, biła od niego pewność siebie oraz charyzma, powodująca niewytłumaczalną chęć, by podziwiać finezyjność jego gestów, zupełnie jakby każdy był zaplanowany w najmniejszym stopniu. Kadeci nie mogli jednak nie odrywać wzroku od tego tańca ze śmiercią. Zostali zaskoczeni przez wroga. Nie wszyscy członkowie nieprzyjacielskiej grupy ukazali się. Od początku ścigani byli przez czwórkę napastników. Piąty z nich – przywódca pokazał się jedynie przy śmierci Nicka. Jeśli nie przywołali posiłków, ani nie rozdzielili się, w pobliżu miała czaić się jeszcze jedna osoba.
- Bariera! - zawołał Danny, odciągając wroga na bok.
Magiczki okryły wszystkich kadetów osłoną. Mogli teraz tylko stać i obserwować walkę wojowników. Obaj mężczyźni byli świetnie wyćwiczeni w fechtunku, napierali na siebie z wielką siłą, odpowiednim wyważeniem i niespotykaną szybkością. Iskry sypały się na ziemię przy każdym mocniejszym zderzeniu ostrzy. Gdy Castor chciał dołączyć się do walki, Danny krzyknął na niego z niezadowoleniem. Obracał się, z wprawą, wyprowadzał trudne do obrony kontrataki, świetnie radził sobie z przeciwnikiem i nie chciał, by niedoświadczeni kadeci przeszkadzali mu w pojedynku. Nie spodziewał się jednak szybkiego obrotu sprawy, gdy zamaskowana osoba wyciągnęła zza paska sztylet o zakrzywionym ostrzu i, wyprowadzając jednocześnie cios mieczem, pchnęła Mistrza drugą bronią. Ten jednak odsunął się na bok wystarczająco szybko, uderzając rękojeścią w nadgarstek wroga. Usłyszeli chrzęst kości. Miecz tajemniczej osoby prześlizgnął się po jego przedramieniu nie powodując jednak poważniejszych uszkodzeń. Korzystając ze zdezorientowania nieprzyjaciela, wyrwał mu z obolałej ręki sztylet, chwytając go za ostrze. Wprawnie obrócił je, wbijając w krtań zamaskowanego mężczyzny tak szybko, że posiadacz broni nawet nie był w stanie zrobić kroku uniku. Zacharczał tylko, gdy zaczął krztusić się własną krwią. Danny dla pewności wbił sztylet jeszcze głębiej, szarpiąc ostrzem na boki, rozpruwając drgające ciało. Pokonany zachwiał się, upadł na kolana. Po chwili jego ciało tarzało się już w konwulsjach pod stopami Mistrza. Danny z niesmakiem nadepnął na szyję wijącego się poszkodowanego. Nie zwracał uwagi na swoją przeciętą dłoń ani pokiereszowane przedramię. W czasie, gdy Mistrz walczył z jednym członkiem pościgu, drugi wyszukiwał słabych miejsc w barierze, ostrzeliwując ją z kuszy. Za osłoną panował okropny chaos. Przestrzeni było niewiele, tak samo jak tlenu. Kadeci szamotali się oraz sprzeczali. Migoczące, blade światło nie rozświetlało w sposób wystarczający przestrzeni wokół polany, przywodząc wręcz horrendalne wyobrażenia o tym, co może czaić się za cienkimi pniami młodych drzew i w zaroślach chaszczy. Zniecierpliwiony Castor żądał wydostania się na zewnątrz, co skutecznie uniemożliwiał mu Jonas. Bliźniaczki wraz z Clarą próbowały zapanować nad magiczną tarczą, jednocześnie podtrzymując światło. Patrick oraz wciąż osłabiony Daveth próbował wypatrzeć w ciemności atakującego ich napastnika, a Lia przestrzegała Veronicę, by tym razem nie mieszała się w walkę.
- Po żadnym pozorem - dodawała. - Czymkolwiek jest twoja moc, nie masz jej opanowanej i wyrządzasz nią więcej krzywdy niż pożytku.
Dziewczyna nie odpowiedziała. Wiedziała, że łuczniczka ma rację. Skinęła tylko głową, po czym starała się za wszelką cenę utrzymać nad sobą kontrolę i nie panikować. Gdy Danny zabił wroga, spróbował ściągnąć z jego twarzy maskę. Nie było to jednak proste zadanie. W końcu materiał, z którego została wykonana, rozkruszył się, brutalnie kalecząc twarz poległego. Oblicze wroga skąpane było w posoce oraz naznaczone wyraźnymi, świeżymi bliznami po oparzeniu. Widocznie maska została zaprojektowana tak, by w przypadku próby ściągnięcia jej przez kogoś obcego, okaleczyć swojego posiadacza na tyle, by zapewnić mu pełną anonimowość. Danny prychnął, odwracając się do grupy skrytej za barierą. Jego pewność siebie została jednak zachwiana, gdy drugi z przeciwników przeniósł swój ostrzał z magicznej osłony na nieobjętego jej bezpieczną krawędzią Mistrza. Jego sojusznik został zgładzony, mógł teraz bez przeszkód celować w Danny'ego, nie obawiając się przypadkowego trafienia w przyjaciela. W furią wystrzeliwał kolejne bełty, które śmigały wokół zmęczonego mężczyzny. Póki co, żaden jednak nie trafił w jego ciało, ponieważ wojownik uniósłszy z ziemi zakrwawione szczątki ofiary, używał ich jako tarczy. Kusznik nie miał oporów przed strzelaniem do zwłok przyjaciela. Wiele pocisków wbitych zostało w jego ciało, przywodząc na myśl jeża. Taka opcja ochrony nie miała jednak sprawdzać się zbyt długo. Nieboszczyk ciążył rannemu Mistrzowi, a wróg starał się co chwilę zmieniać miejsce swojego położenia, atakując go pod innymi kątami. W końcu wojownicy oraz Lia wyszli poza osłonę i ruszyli w taniec cieni. Migające światło tworzyło tysiące urojonych wrogów. Do kadetów dołączył Mistrz, który upuścił sfatygowanego denata, wywołując przy tym okropny plask. Wiedzieli doskonale, że dopóki nie odnajdą strzelca, który mógł czaić się dosłownie wszędzie, są na przegranej pozycji. Z ukrycia mógł ich przecież powystrzelać jak kaczki.
- Jest tam - zawołał Jonas, wskazując niepewnie ręką w wybranym przez siebie kierunku.
Odeszli wystarczająco daleko, by Veronica nie była pewna, co dokładnie działo się z jej współtowarzyszami. Tak długo, jak tylko mogła, obserwowała tańczące na ich pełnych skupienia ciałach cienie, a także śmigające pomiędzy nimi bełty. Usłyszała, że go znaleźli, zaraz potem jednak rozległ się krzyk - tak trudny do rozróżnienia. Mógł być to ostatni dźwięk wydany przez zamaskowanego mordercę, lub też skowyt spowodowany raną na którymś z kadetów. Daveth upierał się, że powinien wyjść i pomóc reszcie. Clara utwierdziła go jednak w przekonaniu, że jest zbyt słaby, aby walczyć. Posłusznie więc, choć jego ruchy zdradzały zdenerwowanie, usiadł przy Veronice. Kontrast pomiędzy okrzykami walki, a ich spokojnym siedzeniem przyprawiał o wariactwo. W końcu grupa wyłoniła się z cienia, dołączając do nich. Jonas wlekł za sobą ciało martwego strzelca, lecz mimo to twarze towarzyszy wcale nie napawały się zwycięstwem.
- Ktoś jest ranny? - zapytała od razu Rita, opuszczając osłonę.
Nie dostała odpowiedzi. Wszyscy kadeci powrócili, nikt nie poległ w lesie. Blondyn ułożył zabitego obok jego towarzysza, upierając się, że każdy, nawet wróg, zasługuje na odrobinę szacunku po śmierci. Castor wyśmiał go, a gdy przechodził nad ofiarami, niby przypadkiem nastąpił kusznikowi na nogę. Veronice wydawało się wtedy, że wyraz twarzy nieboszczyka na kilka sekund uległ zmianie, jakby jego oblicze przeszył grymas bólu. Wrażenie zniknęło, gdy tylko przetarła oczy i przyjrzała się mężczyźnie dokładniej. Takie wrażenie musiały wywołać szok lub pośmiertne drgawki. W końcu ciało kusznika zalane było krwią, a jego ramię zostało brutalnie wygięte pod nienaturalnym kątem, najpewniej złamane. Odwróciła wzrok pełen bólu od zmasakrowanych ciał.
- Mam dość martwych.
- To dopiero początek - zauważyła Sofii.
- Wojna?
- Właśnie to mam na myśli - potwierdziła.
Dziewczyna zagryzła wargę, bez słowa przyglądała się, jak Danny rozpoczął ceremoniał otwarcia portalu, wyciągając zza pasa coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało na stary klucz. Zaczął odmawiać jakąś formułę, najpewniej szyfr, wymachując w powietrzu kawałkiem wygiętego metalu.
- Nie chcę uczestniczyć w wojnie, nie dam rady... Nie zniosę dłużej widoku śmierci.
- Zdajesz sobie sprawę, że jest tylko jeden sposób, by tego uniknąć?
- Nie dołączać do walczących?
- Niekoniecznie - ton Sofii posmutniał. - Nawet, jeśli nie będziesz szła na bitwę w pierwszej linii, a ukryjesz się w bazie i pomożesz przy rannych, nie jest powiedziane, że to twoja strona wygra wojnę.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - dziewczyna powoli zaczynała rozumieć swoją sytuację.
- Jeśli to Stotańczycy zwycięży wojnę, nikt nie uniknie tortur, w najlepszym wypadku szybkiej śmierci...
- Muszę więc zostać na tym świecie - powiedziała cicho, a pewność jej głosu zaskoczyła ją samą.
- Tutaj? Sama?
- Mam ciebie.
Speculo westchnął.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Jesteś oficjalnie uznana za martwą. Nie istniejesz w tym wymiarze. Nie masz nazwiska, aktu urodzenia... Nawet jeśli wyjedziesz na pustkowie i będziesz żyć jako odludek, to...
- Dowódca powinien coś z tym zrobić! Nie może mnie zmusić do narażania życia wbrew mojej woli. Chcę... - zawahała się przez chwilę - Chcę wrócić do mojego świata i odpocząć od tego wszystkiego. Odpocząć od śmierci i ciągłej ucieczki.
- Nie możesz tego zrobić - zapewniła ją Sofii.
- Niby dlaczego nie? Nikomu nie obiecywałam, że zostanę w Północnym Królestwie na zawsze i nawet jeśli przywiązałam się do...
- A co z niebieskimi iskrami? - przerwała jej. - Co z twoją mocą? Nie masz jej opanowanej, sama widzisz, że z dnia na dzień jest coraz gorzej, wymyka się spod kontroli. Musisz nad tym zapanować, musisz nauczyć się z niej korzystać.
- I wtedy odejdę. Zaraz po tym, jak uda mi się... zblokować tę moc.
- Zostawisz ich?
Wojowniczka ogarnęła wzrokiem krzątających się obok przyjaciół. Rozmawiali o czymś, żywo gestykulując. Aurore nuciła znaną Veronice piosnkę.

Tak jak gwiazd nie widać
My jesteśmy gwiazdami i będziemy na swoim miejscu
Musimy zebrać się w jedno
Śpiewajcie z nadzieją, a strach zniknie

Spojrzenie brunetki zatrzymało się na Patricku.
Sofii nie doczekała się odpowiedzi.
- Jak myślicie? - dopytywał Daveth. - Co się stało?
- Jak oni właściwie nas znaleźli?
- Ale skoro zostawiliśmy wszystkie przedmioty... - zastanawiała się Aurore.
- Po Energii Duchowej? - zaproponowała Clara.
- Albo w naszych szeregach jednak jest szpieg! - przeraził się łucznik.
Kadeci spojrzeli na Danny'ego, który do tej pory nie patrzył na zebranych, zajęty przygotowywaniem przejścia.
- Nie ma szpiega - powiedział. - Jestem tego prawie pewien... Co nie znaczy, że ktoś nas nie sabotuje - stwierdził, po czym znów wrócił do pracy.
W międzyczasie przelotnie spojrzał na Veronicę. Wbił w nią świdrujący wzrok jedynie na kilka sekund, co zostało niezauważone przez resztę grupy. Wojowniczka jednak nie mogła się ruszyć. Była pewna, że Danny skądś wiedział, iż zabrała ze sobą kilka przedmiotów ze strychu. Mężczyzna bez słowa wrócił jednak do otwierania portalu. Nie minęło dużo czasu, gdy zrobiło się jasno, niczym za dnia. Hipnotyzujące światło było tym razem jednak inne, można rzec, że nie aż tak nachalne. Rzeczywistość uchyliła się niczym kurtyna, rozdzierając na pół, zapraszając kadetów w progi mostu między światami - i tym razem nieznanego, nieobliczalnego miejsca.
- Mistrz nie idzie? - zdziwiła się Rita, gdy wszyscy podeszli bliżej blasku.
- Głupia! - krzyknął na nią. - Nie tak śpieszno mi do śmierci. Musiałoby minąć kilka pokoleń, żeby mogli uznać mnie za niewinnego.
Po chwili dodał:
- Zajmę się resztą upadłych i naprawię nieco sprawy, które narobiły hałasu.
Jonas zmierzył go nieufnym spojrzeniem.
- Idźcie szybciej. Podtrzymywanie otwartego portalu zużywa mnóstwo Energii z otoczenia... i nie jest zbyt bezpieczne - ponaglił ich Mistrz.
- Może chociaż jakaś podpowiedź, co czeka nas po drugiej stronie? - zagaił Patrick.
- Sam chciałbym wiedzieć.
Castor jako pierwszy podszedł do rozdarcia. Bez większego zawahania jako pierwszy przekroczył granicę, znikając niemal od razu. Zrezygnowany Daveth prychnął tylko i jako kolejny przedostał się do mostu. Veronica obejrzała się za siebie.
- Naprawdę nie chcę tam wracać - jęknęła. - Czeka mnie tam jedynie więcej cierpienia.
- Nie masz większego wyboru - smutno stwierdził Speculo.
- Ciekawi mnie tylko, czy kiedykolwiek jeszcze tu wrócę...
- Na pewno - próbowała poprawić jej nastrój.
- Nie możesz mi obiecać, że wyjdę cało z tej bitwy.
- Ale mogę obiecać, że będę wtedy przy tobie.
W świetle zniknęły już bliźniaczki. Z wyczekującą miną patrzył na Veronicę Patrick.
- Wszystko dobrze? - zapytał niepewnym głosem.
Skinęła głową.
- Idziemy? - zapytała
Stanął z nią ramię w ramię, dzięki czemu niemal jednocześnie przekroczyli próg. Zanim jednak zrobiła ten krok, obejrzała się przez ramię, patrząc na wychylający się zza chmur księżyc.
- Zawsze będę twierdzić, że ten jest piękniejszy.
Zbliżywszy się do wyrwy, od razu poczuła, jak niewidzialna moc ciągnie ją ku sobie. Nie opierała się więc jej ani chwili dłużej, pozwalając, by porwała ją w nieznane. Gdy trwała w zawieszeniu wypełnionym światłem usłyszała krótki krzyk pełen bólu. Nie widziała jednak nic, poza blaskiem. Bojąc się, że oślepła, dotykała w panice swoich oczu. Po chwili jednak znalazła się w kulistym korytarzu razem z innymi kadetami. Wystarczało poczekać na Lię oraz Jonasa.
Blondyn dotknął delikatnie dłoni łuczniczki.
- Czas na nas - szepnął, ponieważ otwarty portal wzbudzał w nim swego rodzaju, niewytłumaczalny respekt. Nie czekając na dziewczynę, ruszył w kierunku przejścia, pewien, że Lia idzie zaraz za nim. Gdy tylko zniknął, kadetka podeszła do Danny'ego.
- Dziękuję za uratowanie...
- Wystarczy - uciął. - Śpieszcie się, to nie wycieczka.
Skinęła głową, powstrzymując uśmiech. Obróciła się zgrabnie na pięcie, po czym ścisnąwszy mocniej łuk, skoczyła w przejście. Odruchowo nabrała więcej powietrza w płuca, jakby bała się, się, że zabraknie go jej, gdy będzie przedostawać się na drugą stronę. Coś potwornego wycisnęło jej jednak oddech, próbując zwrócić cząsteczki prawowitemu właścicielowi, naturze. Lia usłyszała rozdzierający krzyk. Po chwili zorientowała się, że wydobywał się on z jej gardła. Wrzasnęła z bólu, który przeszył jej ciało. Odrętwiała, zatoczyła się do tyłu i zachwiała. Ostatecznie jej ciało przechyliło się i spadła z powrotem do świata Aliudów, padając u stóp Mistrza Danny'ego. Z jej ust wymsknął się przeciągły jęk. Spojrzała rozbieganym wzrokiem na swój tułów. Zauważyła coś ostrego wystającego z jej boku.

Czyżby Danny jednak okazał się zdrajcą?”

Uniosła dłoń, pomacała sweter wokół ciała obcego. Jej ręka była teraz brudna od lepkiej cieczy. Krwawa plama powiększała się z każdym uderzeniem serca. Ogromna siła zmusiła ją do zamknięcia powiek. Niby przez ścianę usłyszała krzyk pełen wściekłości, zaraz potem brzęk metalu i głośne plasknięcie. Była pewna, że Danny ją dobił. Domyśliła się już wszystkiego. Spazmy bólu ogarniały jej ciało, zaćmiewały umysł, który karmił się teraz jedną tylko myślą:
- Danny to zdrajca... od początku. Zapędził nas wszystkich w pułapkę i pozabija... On zamorduje... - dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nieskładne zdania wypowiada na głos, oczy ma szeroko otwarte, a tuż nad jej twarzą pochyla się Mistrz. Usilnie starała się odsunąć, odpełznąć jak najdalej, jednak ostry przedmiot przebijający jej bok uniemożliwił jej ucieczkę.
- Danny... ty... - wycharczała.
Mężczyzna chwycił ją za ramiona i uniósł lekko. Opanował jej próby wyszarpnięcia się i uspokoił ją:
- Nie wierć się tak, straciłaś dużo krwi... Ten skurwiel miał niezłego cela.
- O czym ty...
Omiotła wzrokiem swój sweter. Chwyciła za wystający z ciała przedmiot i określiła go jako bełt.
- Czy to...?
- Kusznik nie zdechł. Rzucił w ciebie.
Łuczniczka zmrużyła oczy. Jej umysł nie chciał dopuścić do siebie myśli innej od zdrady Danny'ego.
- Nie wierzysz mi.
Przechylił jej głowę w kierunku ciał. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżał kusznik, widniała ciemna plama. Mężczyzna znajdował się jakiś metr dalej, ściskał kurczowo w dłoni kilka pocisków. W tym momencie jego ciało niebezpiecznie drgało, jakby pod wpływem śmiechu, próbując wyrwać się spod panowania miecza, którym zostało przebite na wskroś. Straszliwy rechot mieszał się u niego z kaszlem.
- Zabiorę was ze sobą do grobu! - wysyczał na ostatni oddechu.
Lia odwróciła wzrok. Z drugiej strony to wszystko mogło zostać skrzętnie zaplanowane. Zakaszlała.
Nie mamy wiele czasu. Portal zaraz się zamknie - rzekł, obracając się w stronę przejścia.
Rzeczywiście, światło zelżało, powoli gasnąc.
- Nie mam wiele czasu - powtórzyła Lia. - Słabnę.
- Musisz przejść na drugą stronę. Oni cię odratują. Ja tu nie mam takich środków. Wstawaj!
Podniósł ją na nogi, na co cienka stróżka krwi spłynęła z kącika jej ust.
- Nie ma szans, bym przeszła przez most.
- Jesteś żołnierzem, czy nie?
- To pułapka - opuszczały ją siły, zawiesiła się więc mimo woli na ramieniu mężczyzny.
Wydzielił jej lekki policzek.
- Opanuj się! - krzyknął.
Miałem mnóstwo okazji, żeby was zabić, więc, gdybym chciał, zrobiłbym to wcześniej. Spojrzała na sytuację z logicznej strony. Mistrz sam ucierpiał w starciu z zabójcami, ocalił jej życie, ryzykował dla grupy. Mało prawdopodobne wydawało się, aby był z nimi w zmowie.
- Przepraszam - bąknęła Lia.
Światło zamigotało, a portal zaczął się drastycznie zwężać.
- Jesteś głupia.
- Jestem martwa - poprawiła go.
Nie zważając na protesty łuczniczki, Danny podniósł ją na ręce i doniósł do portalu.
- Niech cię na miejscu ktoś od razu przeniesie do ludzi - rozkazał. - Zaraz jak bliźniaczki zasklepią twoją ranę, poszukajcie miasta lub wioski, w której będzie zielarz, albo najlepiej mag. Ktoś, kto się na tym zna, postawi cię na nogi.
Skinęła głową na znak, że zrozumiała.
- Ale pod żadnym pozorem nie pozwólcie na kontakt Ridney z kimkolwiek dopóki nie opanuje mocy. Jest tykającą bombą. Clara będzie wiedzieć, jak znaleźć tych, którzy jej pomogą. A teraz idź.
Wydał ostatni rozkaz, rzucając dziewczynę w światło. Łuczniczka zawisła w nicości, wypełnionej ponad brzegi blaskiem. Zachłysnęła się nim, nie widząc nic poza coraz większą plamą krwi na ubraniu i wysączających się z niej sił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz