Rozdział 22

- Zjedz – Veronica podsunęła Castorowi odgrzaną w mikrofali zapiekankę.
Chłopak od czasu przebudzenia nic nie mówił. Spodziewała się gróźb, przekleństw i kolejnej bójki. On jednak siedział nieruchomo, nade wszystko unikając widoku swojego kikuta w miejscu lewej dłoni. Patrick i Veronica posilili się już i szykowali do drogi. Przywłaszczyli plecak, do którego schowali pieniądze, jedzenie oraz świeże opatrunki.
- Właśnie rujnuję komuś życie – pomyślała, przeliczając gotówkę.
Wcześniej pomogli się przebrać zakrwawionemu chłopakowi i chcieli jak najprędzej opuścić to miejsce.
- Powinniśmy trochę tu... posprzątać - ogarnęła wzrokiem zakrwawioną kuchnię i zrzuconą na ziemię przez Castora jego własną dłoń. - Mogą nas namierzyć...
- Jak? - dopytał Patrick spokojnym głosem.
- Odciski palców i te sprawy.
- Ach.. mówisz o Aliudach. Nie sądzę, by to stanowiło jakiś problem. Ty formalnie nie żyjesz, a nasze nazwiska nie figurują w żadnych rejestrach.
- Chociaż dłoń...
Patrick skinął głową, po czym zniknął w przedpokoju w poszukiwaniu szufelki. Gdy tylko zbliżył się do drzwi zastawionych szafą, usłyszał, że ktoś szarpie za klamkę z drugiej strony. Po bezskutecznej próbie dostania się do środka, zaczął uderzać w drewno coraz mocniej i mocniej. Chłopak wrócił do reszty.
- Mamy gości, zbieramy się - szepnął, zarzuciwszy plecak na ramię.
- Pewnie Aliud wrócił do domu...
- Albo to sąsiedzi przestraszyli się krzyków Castora.
- Zdziwią się, gdy zobaczą zakrwawioną kuchnię.
Bezzwłocznie przeszli do pokoju, gdzie zamierzali wyjść przez okno. Znajdowali się na pierwszym piętrze, odległość od ziemi nie nadawała się do bezpiecznego skoku. Veronica wychyliła się. W pobliżu nie widziała żadnej rynny, pobiegła więc do kuchni, drżąc na całym ciele, gdy słyszała coraz intensywniej dobijające się do mieszkania pięści. Castor poczłapał za Veronicą, podczas gdy Patrick przesuwał kolejną szafę, zastawiając drzwi wejściowe. Dziewczyna podeszła do okna i otworzyła je. Nie zdążyła nawet wychylić się, gdy za koszulę złapała ją niewidoczna wcześniej ręka i mocnym ruchem pociągnęła do przodu. Dziewczyna wychylała się teraz przez okno, wisząc twarzą w twarz z zamaskowaną istotą. Uczepiła się postaci, wbijając paznokcie w krtań. Nieznajomy pociągnął ją za szyję, jeszcze mocniej niż poprzednio, wypychając jej ciało na zewnątrz. Bez wątpienia spadłaby, gdyby siła zamaskowanego nagle nie osłabła. Przestał dusić kadetkę i zamarł. Z jego ramienia wystawał trzonek noża kuchennego. Veronica obróciła się przez ramię. Za nią stał Castor, w wyciągniętą przez zamach prawą ręką. Nieznajomy puścił się parapetu, spadając na trawnik w dole.
- Zejdziesz szybciej - stwierdził Castor. - Dobij go.
Jego głos wydał się Veronice odmieniony. Był pozbawiony emocji, suchy. Nie tracąc czasu, przeskoczyła na drugą stronę okna, chwyciła się rękami rynny, która zatrzeszczała złowieszczo. Zaczęła powoli i ostrożnie zsuwać się po konstrukcji. Spojrzała w dół, gdzie nieznajomy wiercił się w konwulsjach.
- Żyje.
- I najwyraźniej ma się całkiem dobrze...
Postać sięgała po umocowaną przy boku kuszę i próbowała przygotować się do wystrzału.
- Pospiesz się, psiamać!
Dziewczyna jednym ruchem ześlizgnęła się po rynnie, brutalnie rozcinając sobie wnętrze dłoni o śruby i elementy mocujące. Zanim zakapturzony zdążył wystrzelić bełt, dopadła go. Nadepnęła na jego wykrzywioną, najpewniej złamaną, dolną kończynę, przygniatając ją do ziemi. Krzyknął i zaczął się wiercić. Odkopnęła kuszę poza zasięg jego ręki, po czym usiadła mu na brzuchu. Wyciągnęła nóż z jego barku. Niewiele myśląc o tym, co robi, uniosła ostrze nad głowę i wbiła je w wiercącego się przeciwnika. Odziane w czerń ciało Zatrzęsło się. Powtórzyła czynność jeszcze i kolejny raz. Nie patrzyła, gdzie dźga. Nie przestała, dopóki wciąż się ruszał. Po chwili dołączył do niej Castor, który z trudem zszedł po rynnie.
- I po co było się przebierać? - mruknął do niej.
Wtedy spojrzała na swoje dłonie brudne od krwi. Jej twarz zdobiły czerwone plamy. Omiotła spojrzeniem ciało, na którym siedziała. Było złowieszczo nieruchome, zniekształcone. Na ciemnym materiale widniały wgniecenia od dźgania, ubranie nasiąkało krwią. Czarna maska została przekrzywiona, jednak pozostała na swoim miejscu. Nie miała siły ani ochoty na patrzenie w twarz osobie, którą zamordowała. Dziewczyna odskoczyła od zmarłego. Ręce trzęsły jej się, gdy docierało do nie, co właśnie zrobiła.
- Sofii - krzyknęła w myślach. - Sofii!
- Tylko spokojnie, nie panikuj.
Dziewczyna nie wiedziała, co ze sobą zrobić, targały nią mdłości.
- Nie patrz na niego, odwróć się - radziła kojącym głosem.
Veronica odrzuciła nóż najdalej jak potrafiła, w krzaki. Uklękła, wycierając poranione dłonie o trawę. Nie zważała na szczypanie ran.
Chwilę potem w oknie pojawił się Patrick, który znalazł się na dole wprawnie oraz szybko.
- Zbierajmy się stąd - rzucił przerażonym spojrzeniem na zmasakrowane zwłoki.
Chwycił przyjaciółkę za ramię, pomagając jej wstać. Zaczęli biec do centrum miasta, zostawiając za sobą ciało młodego mężczyzny.
Byli już daleko od mieszkania, kluczyli pomiędzy budynkami, gubiąc oprawców, jednak Veronicę wciąż prześladowało przekonanie, że ktoś ich śledzi. Jakimś cudem zamaskowane istoty wiedziały, gdzie ich znaleźć. Ale była pewna, że nadal podążają ich śladem. Tym razem w dwójkę. Taką postać miała nadchodząca śmierć, która ziała swym gnijącym oddechem na ich karki. Ludzie na ich widok odskakiwali przerażeni, raz goniła ich policja. Nic dziwnego - chłopak z uciętą dłonią i dziewczyna w koszuli brudnej od krwi.
Dobrze, że wybrałam czarną, a nie białą koszulę.”
Wymykali się jednak wszystkim, stroniąc od pustych uliczek, chowając się w tłumie. Do największego zbiorowiska zwabiły ich gwar oraz głośna muzyka. Podążali za nią do czasu, gdy znaleźli się na placu zajętym w całości przez stragany oraz różnego rodzaju atrakcje. Teren wesołego miasteczka tętnił życiem. Trafili idealnie. Po zmroku zabawa zaczęła się rozkręcać. W tłumie zakapturzonym będzie trudniej ich odnaleźć, a przy takim nagromadzeniu Aliudów nie powinni w ogóle zdecydować się na atak.
Było już ciemno, po zmroku świetnie widoczne różnokolorowe lampki wabiły klientów do skorzystania z zabaw i atrakcji. W ciemności plamy krwi nie były aż tak widoczne, Castor schował kikuta pod bluzę. Nie wyróżniali się spośród roześmianego tłumu, płynącego od jednego końca placu do drugiego, próbującego różnych przekąsek, napojów. Było gwarno i trochę duszno mimo chłodniejszego już wieczornego powietrza. Wiele osób było przebranych za postacie z filmów, pary robiły sobie zdjęcia na tle diabelskiego młyna.
- Nie możemy tu zostać. Czuję, że są w pobliżu - szepnął na ucho Patrick, łaskocząc jej skórę oddechem.
- Gdzie będziemy bezpieczniejsi?
Chłopak wskazał na jedną z kawiarenek urządzonych w odremontowanej kamieniczce na skraju placu.
- Niegłupi pomysł - zawyrokowała Sofii.
- W sumie...
- Musieliby być głupi, żeby atakować was w środku budynku.
Przeciwnicy na pewno byli coraz bliżej. Nie zwlekając więc dłużej, Patrick chwycił Veronicę za rękę pociągnął przez tłum. Castor podążał za nimi. Brunetka wsłuchała się w zbitek głosów. Najchętniej zatrzymałaby się i wyłapywała poszczególne rozmowy. Nie mieli jednak na to czasu. Do jej uszu dotarła urocza melodia, jedna z tych, które są bliskie sercu mimo nieznajomości tytułu. Znała ją doskonale z młodszych lat. Nie zważając na zmęczenie i strach, uśmiechnęła się pod nosem. Czuła jak nuty, rozbrzmiewające na zatłoczonym placu, grały na jej duszy. Poruszały nią i próbowały zagarnąć w całości dla siebie. Nieskończenie opętać, uczynić niewolnika. I oparłaby się im bez zawahania, zachłysnęłaby się nimi, zbaczając z trasy, gdyby nie to, że Patrick mocno trzymał ją za dłoń. Jego szorstka, brudna ręka ściskała mocno jej delikatne palce. Roztrącał ludzi na boki, nie słyszał ich przekleństw, lecz szarpał zmęczoną dziewczynę nie pozwalając jej zatrzymać się ani na chwilę.
W końcu przedostali się przez tłum i weszli do środka. Zauważyli, że prawie wszystkie stoliki są zajęte. Poprosili kelnerkę o znalezienie jakiegoś miejsca. Z uporem przyznała im rezerwację z tyłu kawiarni przy dwuosobowym stole, do którego dostawiła krzesło. Było ciasno i duszno. Aby nie narazić się na wyproszenie z lokalu, zamówili szklankę wody dla każdego z wojowników. Veronica zamknęła oczy. Nawet tu nie mogła czuć się wystarczająco bezpiecznie. Odruchowo sprawdziła ślady Energii Duchowej w najbliższym otoczeniu. Wyczuła naturalnie Patricka, Castora, a także... Obróciła się za siebie. Ktoś jej się przyglądał. Zerwała się na równe nogi, gdy rozpoznała znajomą twarz.


***

Siedzieli w czwórkę przy niewielkim stoliku, nie odzywając się. Podczas gdy Clara oraz Lia zajadały się zamówionymi wcześniej tłustymi frytkami, Jonas przyglądał się nieufnie Mistrzowi. Mężczyzna także nic nie jadł. Uparł się, że nie jest głodny, ponieważ obiad spożył już wcześniej, sam. Według Jonasa wojownik bardzo się zmienił. Pod oczami zmęczenie naznaczyło swoją obecność głębokimi cieniami, surowe spojrzenie stało się bardziej ostrożne i przytłumione. Z boku twarzy, spod włosów wystawała dość świeża jeszcze blizna po przecięciu. Zarost, dotychczas najwyżej kilkudniowy, rozrósł się w gęstą brodę. Dziwnie było widzieć Mistrza ubranego jak Aliudzi. Miał na sobie czarną, skórzaną, przetartą w kilku miejscach kurtkę i ciemne jeansy. Pod wierzchnim okryciem nosił bluzę z głębokim kapturem. Przechwyciwszy spojrzenie wojownika, kiwnął wyzywająco w jego stronę, przerywając dłużące się milczenie.
- Wiem, że mówią o mnie różne rzeczy - mruknął do całej trójki. - Ale chciałbym was uprzedzić. Zanim zdecydujecie, co jest prawdą, zastanówcie się, jaka prawda byłaby dla kogo korzystna.
- Dość mam tych kłamstw! Chcesz powiedzieć przez to, że wcale nie zdradziłeś Południowego Królestwa?!
Jonas uderzył pięścią w blat.
- Mistrzu - uzupełnił jego wypowiedź go Danny.
- Nie jesteś już moim Mistrzem, sprzedawczyku!
- Spokojnie, Jonas. Ciszej... - wtrąciła się Lia, kładąc mu dłoń na kolanie, niespokojnie rozglądając się na innych klientów baru.
- Chłopcze - odezwał się swoim dawnym, apodyktycznym tonem. - Uważaj na gesty i słowa tym bardziej. A teraz, jeśli chcesz usłyszeć, co mam do powiedzenia, stul pysk i słuchaj uważnie.
Blondyn przełknął ślinę.
- Nie jestem święty, mam wiele za uszami. Ale słuchaj, synku...
Zbliżył swoją poranioną twarz do oblicza wojownika.
- Nie jestem zdrajcą. Przynajmniej nie zdrajcą Południowego Królestwa.
- Co ma Mistrz na myśli? - zapytała przesadnie cicho łuczniczka.
- Nie widzę potrzeby, by opowiadać wam teraz swoją historię.
- Kto w takim razie odpowiedzialny jest za zniesienie bariery okalającej stolicę?
Milczał przez chwilę.
- Póki co nie widzę najmniejszego sensu udzielać wam tej informacji.
- Niby czemu?
- Nie rzuca się takich przypuszczeń na wiatr, gdy wie się, że nie zostaną podparte wiarą słuchaczy.
- Czyli jednak - wtrąciła się milcząca do tej pory Clara. - To prawda. Mistrz pochodzi z Północnego Królestwa.
Danny westchnął, przeczesując włosy palcami. Wykonując ten gest, odsłonił przed kadetami większą część blizny. Była ciemnoczerwona, miejscami już sina, ściągała skórę w nieprzyjemnym grymasie.
- Czy m-może Mistrz będzie w stanie podpowiedzieć nam... pomóc w takiej jednej hm... sprawie?
Jonas zgromił ją wzrokiem.
- Jesteś pewna, że możemy mu zaufać?
- Jonas, my...
- Chodzi o zamaskowane istoty czy brak możliwości przejścia na tamten świat? A może nie możecie sobie poradzić ze znalezieniem reszty grupy? - wtrącił się Mistrz.
- Ale... Jak to?
- Myślicie, że jeśli dziesiątka niewyszkolonych, nieokrzesanych bachorów dostanie tak poważną misję, nie narobi wokół siebie hałasu?
Milczeli.
- Nie chodzi tylko o same ślady mentalne, jak za sobą zostawiacie, a o to!
Wyjął z kieszeni pomięty, wielokrotnie złożony zwitek papieru, który okazał się być pierwszą stroną z gazety. Kadeci przeczytali nagłówek o napadzie na dom i próbie kradzieży. Pod spodem wspomniano, że podobna grupa odpowiedzialna jest za przywłaszczenie toreb z dworcowej przechowalni i podpalenie tamtejszej toalety.
- A to tylko przykłady.
- Twierdzi Mistrz, że to przez t o zakapturzeni wciąż nas znajdują?
Zastanowił się, pocierając brodę dłonią.
- Nie sądzę. Same wypadki nie są w stanie zdradzić waszego dokładnego położenia.
- A Energia Duchowa?
- To już bardziej możliwe, ale wyczułem, że staraliście się tuszować za sobą ślady, prawda? Cóż... Nie ukryję, że potrzeba było naprawdę sporych umiejętności, aby was wykryć.
- Śledził nas Mistrz? - dopytała Lia.
- Nie... Choć można powiedzieć, że wiedziałem, gdzie jesteście. Dopóki się nie rozdzieliliście, bo wtedy wyczułem waszą obecność dopiero, gdy byliście naprawdę blisko. Chciałem uniknąć spotkania z wami.
Clara wydawała się być zadowolona ze swojego planu, który - jak widać - działał.
- Dlaczego w takim razie mielibyśmy się znów połączyć?
Mężczyzna zaśmiał się z pogardą.
- Bawisz się w taktyka, dziewczynko, ale ci to nie wychodzi. Przynajmniej nie w najlepszym wydaniu. Czy nie wiesz, jak bardzo możliwe jest, że w tej chwili twoi przyjaciele giną? A potem przyjdzie kolej na ciebie.
- Nie do końca, Mistrzu. Mam teorię...
Spojrzał na nią ze źle ukrywanym zaciekawieniem w oczach. Zmarszczył czoło. Zanim jednak zdążyła cokolwiek wyjaśnić, uprzedził ją.
- Szpieg?
- Możliwe.
- A myślałaś o szpiclach?
Kadeci zmarszczyli brwi w wyrazie niezrozumienia, na co Danny prychnął z dezaprobatą i rozparł się wygodniej na krześle.
- Czego was uczą na mentalności... Samych nieprzydanych rzeczy! Szpicel to magiczny przedmiot, który przekazuje prześladowcy informacje o miejscu aktualnego pobytu jego ofiary. Są różne wersje tych zaklęć, mają wiele zastosowań.
Kadeci spojrzeli po sobie.
- Co może być szpiclem?
- Cokolwiek! - obwieścił donośnie, zakładając ręce na kark. - Naprawdę cokolwiek. Nie słyszałem jeszcze, aby komuś udało się zamienić w szpicla drugiego człowieka, ale to chyba zostało uznane za nieetyczne.
- Z pewnością!
- Poza tym - Jonas zaczął wygłaszać swoje przemyślenia - byłoby to równoważne ze szpiegiem. Chyba, że czar zostałby rzucony nieświadomie.
- O to ci chodziło, prawda, Clara? - zapytała magiczki Lia. - Uważałaś, że jest wśród nas szpieg?
Dziewczyna zacisnęła usta w cienką szparkę.
- Rozsądnie, ale w ten sposób wystawiłaś na niebezpieczeństwo rzezi troje ze swoich znajomych - wytłumaczył mężczyzna.
- Dlaczego?
- Zakładając, że nie ma wśród was szpiega, bo tego bym się spodziewał... Nie przerywaj mi, zaraz wytłumaczę! - wziął głęboki oddech. - Jeśli przyjmiemy, że nie ma szpiega, pozostaje szpicel. Jest to dość zaawansowany urok, więc nie sądzę, abyście zostali obarczeni więcej niż jednym szpiclem. Skoro tylko jedna grupa zostanie z łatwością wytropiona przez wroga, oni na pewno zginą, a wy, zostawiając tak małe ślady Energii Duchowej, może ujdziecie z życiem. Krótko mówiąc - zwrócił się do Jonasa i Lii - wasza koleżanka, nie mogąc być pewna, czy to ona nie targa ze sobą felernego zaklętego przedmiotu skomponowała na oślep grupy, dając każdemu z was nieco ponad sześćdziesiąt procent na przeżycie. Nawet sobie samej. Szlachetnie? Moim zdaniem głupio. Gdybyście trzymali się razem, zaatakowani zostalibyście wszyscy razem, co daje o wiele większe szanse na pokonanie przeciwnika.
- Ostatnio przewaga liczebna nic nam nie dała - mruknęła na swoją obronę.
- Dlatego lepiej jest poświęcić losową trójkę, aby szóstka mogła pożyć dłużej, bo zakładamy, że mimo naprawdę niewielkich ilości Energii Duchowej, jakie po sobie pozostawiacie w tak małej grupie, wyszkoleni zabójcy znaleźliby was prędzej czy później.
- Mieliśmy w planach znalezienie ambasadora.
- Na co ty liczysz, dziewczyno! Pamiętasz co stało się podczas wielkiego ataku upadłych na Anuki? Cholera, poznaj choć trochę historii, jeśli chcesz zostać strategiem! Co jak co, ale ucz się na błędach, najlepiej cudzych!
- Było to jeszcze za poprzedniego Dowódcy, gdy bariera nad miastem znacznie osłabła - zaczął tłumaczyć Jonas. - Podtrzymujące ją runy zaczęły się starzeć i niszczeć. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, do miasta przedostali się upadli. W obliczu tak wielkiego zagrożenia, zwołano na jakiś czas do Południowego Królestwa wszystkich ambasadorów, powołano do służby wszystkich, którzy uczyli się i ukończyli Uniwersytet nawet, jeśli nie wybrali pracy mistrza lub wojskowego. Ogólnie była niezła rzeź, wielu cywilów zginęło, polegli też walczący. Wyplewienie potworów zajęło im kilkanaście tygodni, przy czym odnowienie i testowanie runów wymagało kolejnego czasu. W tym okresie w Świecie Aliudów dochodziło do masakr, masowych mordów i rozpętały się dwie wojny ogarniające prawie cały świat. Wszystko przez zaprzestanie eliminacji osobników o wysokim potencjale Energii Duchowej oraz upadłych z tego świata.
Clara pokiwała powoli głową, analizując zebrane informacje.
- Czy to także teraz przez zestarzałe runy opadła bariera nad Anuki, pozwalając magicznemu pociskowi uderzyć w miasto? - dopytała się Lia.
- Nie - uciął temat Danny. - Od tamtego czasu zaklęcia odnawiane były systematycznie.
- Krótko mówiąc, nie znajdziemy ambasadora z powodu ogólnej mobilizacji sił?
- W końcu mamy wojnę.
- Ale Mistrz Victor zapewnił, że ktoś będzie na nas czekał - stwierdził blondyn. - Może został zabity przez zamaskowanych zaraz przy portalu? -
W odpowiedzi Mistrz wzruszył tylko ramionami. Po chwili milczenia Danny podjął temat.
- Jeśli jednak jest wśród was szpieg, nie możecie wykluczać nikogo. Skoro mówicie, że wszyscy byliście pod ostrzałem, wykluczyłbym taką możliwość. Poza tym, chyba nie sądzicie, że wasz wybór na misję był przypadkowy?
- Co ma Mistrz na myśli? - zapytała Clara, nabijając na widelec zimną już frytkę.
Wyprzedziła go łuczniczka:
- Od początku zastanawiałam się, dlaczego lista wygląda tak, a nie inaczej.
- Nie wydało wam się dziwne, że na misję zostali powołani sami kadeci? Niedoświadczona dziewiątka dzieci?
- Była nas dziesiątka... - ponurym głosem poprawił go Jonas.
- O tym mówię!
- A ambasador?
- Wierz, w co chcesz, chłopcze. Ja się do tego nie wtrącam.
Clara zmrużyła oczy.
- Mistrz coś wie!
- Moje domniemania mogą się okazać równie kulawe, co twoja taktyka...
- Mój plan nie jest kulawy!
Z przejęcia odrzuciła sztuciec.
- Jest... dobry. Oczywiście ma słabe strony, ale nikt nie wymyślił nic lepszego. Wolę pewną śmierć trzech osób niż zagrożenie całej dziewiątki!
Para starszych kadetów spojrzała na nią z przestrachem.
- I proszę uwzględnić to, że z niebezpieczeństwa nie wykluczyłam samej siebie!
Oddychała szybko, patrzyła w oczy mężczyźnie, unikając wzroku współtowarzyszy.
- Doceniam umiejętność szczerej obrony swoich racji. Brawo - odparł bez większego entuzjazmu.
Oparł łokcie na kolanach, zsuwając się na sam kraniec krzesła.
- Nie chcę wam mieszać w głowach, bo sam wykluczałbym obecność szpiega, ale w takim razie nie możecie ufać nikomu - obdarzył chytrym spojrzeniem Clarę. - Powodzenia!
Mówiąc to, wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy.
- A Mistrz dokąd?
Zaśmiał im się w twarz.
- Jeśli ktoś z was jest szpiegiem, nie będę narażać dupy.
- Przecież wyklucza Mistrz obecność szpiega.
- A co ze szpiclem?
Obszedł krzesło i położył dłonie na jego oparciu.
- Skoro minęło już kilka godzin, oznacza to została zaatakowana inna grupa, lub przeciwnicy odpuścili sobie zabijanie nas, w co jednak szczerze wątpię - wciąż kłóciła się Clara.
- Rozumiem, że spokojnie rozmawiamy sobie podczas, gdy wasi przyjaciele giną?
- Niewykluczone.
- Czego więc chcesz ode mnie?
- Po pierwsze chcielibyśmy znaleźć inne grupy - wtrąciła się łuczniczka, nie bacząc na protesty Clary. - Z pomocą Mistrza moglibyśmy zabić zamaskowanych...
- Skąd wiesz, że nie jestem z nimi w zmowie i nie przyjdą was zaraz wystrzelać jak kaczki? Może chcę się ulotnić, by uniknąć wybuchu bomby? Może czekają przed drzwiami?
Nachylał się nad stołem coraz bardziej bardziej, przyjmując szaleńczy wyraz twarzy.
- Nie wierzę... Być tak naiwnym! Kiedy mówiłem, żebyście nie ufali nikomu, miałem na myśli n i k o m u!
- Nie sądzę, aby Mistrz mówił nam o szpiclu, gdyby był...
- Może zmyłka?
Skierował się do drzwi.
- Sam powiedziałeś, że nie jesteś zdrajcą!
Jonas chwycił go za kurtkę, nie pozwalając odejść.
- Dlaczego miałbym wam pomóc?
Zaśmiał się, siadając z powrotem przy stole. Upił łyk wody należącej do Lii.
- Przecież zostałem wykluczony z kochanego Południowego Królestwa!
- Sam Mistrz uciekł - sprostował Jonas.
- Byłbym pierwszym podejrzanym. Musiałbym był co najmniej tak głupi jak wy, by nie ulotnić się samemu. Co będę z tego miał?
Towarzysze wymienili się spojrzeniami.
- Możemy wstawić się za Mistrzem u Dowódcy!
- Myślicie, że to wystarczy? Nawet, jeśli staruszek zna prawdę, nasze kochane społeczeństwo w pierwszej sekundzie, gdy mnie ujrzy, zażąda mojej głowy.
Ostentacyjnie przyjechał dłonią po bliźnie.
- Czego Mistrz chce w zamian? - zapytała Lia.
Zastanowił się.
- Informacji. I waszego posłuszeństwa! - dodał. - Nic bez mojego rozkazu, to może uda wam się przeżyć!
Kadeci skinęli twierdząco głowami.
- Po co zostaliście tu wysłani? Jaki jest cel waszej żałosnej misji?
- Do świata Aliudów przedostali się upadli. Mamy ich zlikwidować.
- Czy rzeczywiście spotkaliście potwory?
- Tak - potwierdziła Clara. - Jeden z nich był odmieńcem.
- I nadal żyjecie? - zdziwił się. - Jak go pokonaliście?
Lia i Jonas spojrzeli na białowłosą. Nikogo z nich nie było przy walce.
- Tego nie mogę niestety zdradzić, Mistrzu.
- Dziękuję za współpracę.
Podniósł się z siedzenia.
- Chwila! - zatrzymała go łuczniczka. - Clara, co się tam stało?
Białowłosa spojrzała na kadetów, następnie przeniosła wzrok na zniecierpliwionego mężczyznę.
- Myślę, że Mistrz może sam doskonale się domyślić, co się wydarzyło.
Danny pokiwał powoli głową. Co dziwne, nie drążył więcej tematu.
- Rozumiem, że zostaliście podzieleni na trzy grupy po trzy osoby. Cóż... niełatwo będzie ich wytropić. Zbieramy się natychmiast. Wyczuwanie Energii zostawcie mi. Waszym zadaniem będzie mnie osłaniać i skupiać się na zagrożeniach i bodźcach realistycznych, zrozumiano? A jeśli ktoś z was będzie coś kombinować, ukręcę kark jedną ręką.


***

Veronica odwróciła się czym prędzej, mając nadzieję, że została nierozpoznana. Siedząca nieopodal dziewczyna zmarszczyła brwi i z uchylonymi ustami wpatrywała się przez chwilę w brunetkę.
- T-to ty? - zapytała z niedowierzaniem. - A-ale przecież... - Wstała i cofnęła się o krok. - Jak to możliwe?
Wojowniczka zaniemówiła. Odzywanie się do starej znajomej nie było może najlepszym pomysłem. Jej za duża koszula oraz ręce były brudne od krwi, pewnie została uznana za martwą. Jak miała wytłumaczyć się z tego wszystkiego? Pokazując swoją twarz Caroline, nieświadomie zniszczyła stan względnego bezpieczeństwa, w którym się znajdowali. Gwałtownie obróciła się tyłem do koleżanki i usiadła. Blondynka nie dawała jednak za wygraną. Odeszła od swojego stolika, zbliżyła się do brunetki.
- Vera? Veronica Ridney?
Wojowniczka nie odpowiedziała. Długo marzyła o tej chwili, by znów spotkać znajomych, nie odcinać się od kilkunastu lat swojego życia. Teraz jednak natknięcie się na Caroline mogło przynieść niebezpieczeństwo zarówno jej jak i grupie kadetów.
- To musi być pomyłka.
- Niemożliwe! Jesteś tak podobna... to nie może być przypadek! Vera? Co się z tobą działo?
Dziewczyna uśmiechnęła się mimo woli. Przemogła ogromną ochotę, by uściskać przyjaciółkę, opowiedzieć jej o wszystkim, po czym wstała.
- Panowie, na nas już czas!
Spojrzała z naciskiem na Patricka, który wydał się zaniepokojony nieplanowanym spotkaniem.
- Siadaj - syknął Castor. - Przecież nic się nie dzieje, a na dworze... - Mówiąc to, machnął kikutem owiniętym w zakrwawione bandaże.
Caroline przybrała przerażony wyraz twarzy. Ogarnęła wzrokiem ranę chłopaka z tatuażami i opatrunek na uchu Patricka. Następnie skierowała oczy na domniemaną koleżankę. Dopiero teraz w nastrojowym półmroku kawiarenki dostrzegła plamy krwi na czarnej koszuli i wytartych jeansach. Veronica była potargana, miała brudną twarz i głębokie rany na wewnętrznych stronach dłoni.
- Boże mój... To ty! Ale co ci się stało?
Kilka osób zwróciło się ku nim
- Ciebie też kojarzę... - zwróciła się ku Patrickowi.
- I wszystko szlag jasny trafił!
Castor uderzył dłonią w blat stołu.
- Do chuja!
Wstawszy, skierował się szybkim wzrokiem do wyjścia. Patrick skinął na Veronicę. Sam także zaczął się zbierać. Dziewczyna pospieszyła za towarzyszami. Caroline stała, w osłupieniu wpatrując się w odchodzącą koleżankę. Po chwili obwieściła swoim współtowarzyszom wyjście, po czym podążyła za Veronicą.
Tłum nie przerzedził się, więc pewne jest, że gdyby Caroline wyszła z kawiarenki choć chwilę później, nie zdołałaby ujrzeć znikających w tłumie tajemniczych przybyszów. Oczywiście z początku miała wielkie trudności z podążeniem za koleżanką, która poruszała się wprawnie, bez skrupułów, rozpychając przechodniów na boki. Był moment, że grupka zaczęła biec, w skutek czego całkiem zniknęła z jej pola widzenia. Caroline chciała już zrezygnować z dochodzenia, lecz ujrzała brązową kitkę w świetle latarni. Pobiegła więc w tamtym kierunku, upierając się na rozwikłanie sprawy Veronicy.
Pewnego popołudnia Veronica Ridney nie wróciła do sierocińca na noc. Czterdzieści osiem godzin później policja wszczęła dochodzenie. Grasujący wtedy w okolicy morderca zaprzestał swoich ataków na wiele dni przed zaginięciem dziewczyny. Mimo to, uznaną Ridney za jego ostatnią ofiarę. Ciała nigdy nie odnaleziono. Trop urywał się na terenie szkoły, gdzie po raz ostatni widziano nastolatkę. Wiadomość o tym pojawiła się w mediach, choć wyjątkowo szybko stłumiono całą sprawę. Cała sytuacja wydała się Caroline niezwykle podejrzana, jednak nikt nie był w stanie udzielić jej dokładniejszych informacji, jakby na siłę uciszano zajście. Dziewczyna przez jakiś czas zbierała fakty na własną rękę. Gdy jednak zapędziła się w ślepą uliczkę, zrezygnowała i poddała się. Jej przyjaciółka zniknęła bez śladu, ostatni raz widziano ją w bibliotece szkolnej. Tego wieczora nie wróciła już do sierocińca. Nikt o niej nie słyszał, nie kupowała biletów na pociąg, monitoring na dworcu autobusowym nie zarejestrował jej wyjazdu. Po prostu zniknęła, dlatego po mniej więcej roku uznano ją za zmarłą. Miały kolejne tygodnie, a ona całkiem pogodziła się z myślą, że więcej nie ujrzy koleżanki. Po zobaczeniu jej w kawiarence, z początku myślała, że postradała zmysły. Kiedy jednak spostrzegła niepokojący stan dziewczyny i jej szemrane towarzystwo, niewykluczone stało się, że Veronica tak naprawdę przeżyła. Dawna ciekawość wezbrała w niej prowadząc teraz w ciemne, wąskie uliczki, z dala od przyjemnego zgiełku z wesołego miasteczka.


***

Daveth wystrzelił kolejną strzałę. Upadły był dość szybki. Z łatwością uskoczył na bok, unikając pocisku. Bliźniaczki blokowały w tym samym czasie wejście do zaułku, żeby żaden Aliud nie przedostał się na pole bitwy. Grupa wędrowała bez celu po mieście przez prawie cały dzień, gdy w końcu natknęli się na dziecko piekła. Upiór nie atakował mieszkańców, siedział w ślepej uliczce, jakby uśpiony, choć wokół niego porozrzucane były krwawe szczątki, co mogło znaczyć o śmierci błąkającego się zwierzęcia lub nieszczęsnego mieszkańca miasta. Wbrew pozorom okazał się sprawny i bez większego trudu unikał strzał Davetha, który z potrzeby sytuacji nie mógł atakować potwora całą siłą. Tuż obok przechodzili ludzie. Najmniejszy blask Energii Duchowej, krótki harmider mógł zwabić gapiów, których życie byłoby bez wątpienia narażone. Zaniepokojone magiczki zauważyły, że ktoś pojawił się u wylotu uliczki. Trzy osoby biegły w ich stronę, jakby od początku wiedziały, gdzie och szukać. Siostry spojrzały po sobie.
- To zamaskowani?
- Są ubrani normalnie.
- Poświeć na nich.
Po chwili okazało się, że w ich stronę zmierza jedna część ich grupy. Castor, Patrick i Veronica prędko podbiegli do bliźniaczek.
- Daveth walczy z upadłym.
- Tak myśleliśmy, wyczuliśmy waszą Energię, akurat byliśmy w pobliżu.
- Jak sobie radzi?
- Raczej kiepsko. Upiór jest cholernie szybki.
Patrick oraz Castor przywołali miecze. Drugi z wojowników chwycił niepewnie broń jedną ręką.
- Co ci się stało? - zapytała Aurore.
- Ważne, że nadal mogę walczyć – odburknął urażony.
Podbiegli do Davetha, chcąc pomóc mu w walce. Veronica zawahała się, zatrzymując z tyłu.
- Nawet Castor bez ręki pobiegł właśnie walczyć - stwierdziła. - Powinnam im pomóc mimo zmęczenia.
- Raczej sobie poradzą.
- Za dużo osób to też niedobrze... Ach! Jaki ze mnie tchórz!
- Zrób jak uważasz.
Brunetka przyjrzała się walce. Chłopacy radzili sobie całkiem przyzwoicie. Nie musiała się nawet wtrącać. Rzuciła okiem na upadłego. Miał wyjątkowo ludzkie kształty. Podobno czas pobytu duszy w piekle miał największy wpływ na ich wygląd po przedostaniu się do świata żywych. Im większym się było grzesznikiem, im dłużej przebywało się w piekle, tym sylwetka stawała się bardziej zwierzęca, potworna. Ten osobnik najwyraźniej uciekł dość prędko. Był nieco niższy od przeciętnego mężczyzny, na głowie miał krótkie, ciemne włoski. Jego oczy wydawały się być rozbiegane, a z ust toczyła się piana. Miał niezmiernie wystające kości, jakby był wychudzony, a palce wyglądały na nieco dłuższe niż u zwykłej osoby. Jego odzienie było wykonane z bliżej nieokreślonego, matowego materiału i przepasywało jego biodra. Przez chwilę wydawało się Veronice, że monstrum spojrzało prosto na nią, mimo że nie wtrącała się w bijatykę. ostatecznie postanowiła, że da wojownikom i łucznikowi się wykazać. Ona sama już rano dowiodła swoich sił, zmiatając z powierzchni ziemi jedną z czarnych postaci.
No i ten nieszczęśnik, który spadł z okna...”
Kiedy przypomniała sobie o tym, jak raz za razem wbijała nóż w jego ciało, gdy z początku próbował stawiać opór. Jak ostrze gładko zanurzało się w jego klatce piersiowej, w jego krtani, jak dławił się swoją krwią, krzyczał, usiłował kopnąć. Ogarnął ją gniew.
To nie była moja wina! Nie zabiłabym go, gdyby życie moje i osób z grupy nie było narażone. Skoro na nas polował, miałam prawo się bronić! To była jego wina! Nie powinnam mieć sobie nic do zarzucenia! Nic!”
Zaczęła się trząść z przejęcia. Bliźniaczki spojrzały na nią z zaniepokojeniem. Brunetka jeszcze raz zerknęła na upadłego.
To nie moja wina, to nie wina nikogo z żywych, że musimy mordować dzieci piekła! Nawet, jeśli to była kiedyś normalna osoba, żywa istota. Nikt nie ma prawa mieć do mnie pretensji. Nawet jeśli to tylko zgniły upiór, zjawa, zabicie jej wciąż jest dla mnie okropne. Nienawidzę odbierać życia... Nawet tak nędznego.”
Krzyknęła za złości.
W ciągu jednego dnia zabiła dwie osoby! Dwie osoby, Sofii. Widziałam krew na swoich rękach.”
W zamieszaniu nie zwróciła uwagi na to, że jeszcze do niedawna głębokie, brudne rany, powstałe od nieprofesjonalnego zjazdu po rynnie, zaczęły się zmniejszać w oczach, aż w końcu całkiem się zasklepiły. Brunetka drżała na całym ciele. Chyba dostała gorączki. Gwałtownie zaczęła ogarniać ją irytacja - nieopisana wściekłość na osoby, przez które bluźni, niszczy swoje życie.
Mamy wojnę - ktoś powie. Ale wojna się skończy, a każda zabita osoba odbije się piętnem na mojej duszy. Będę pamiętać każdego człowieka, któremu odebrała życie z potrzeby chwili! I mimo że to nie będzie moja wina, konsekwencje spadną właśnie na mnie.”
Jej oczy zmieniły kolor. Po tęczówce zaczęły błąkać się niebieskie przebłyski, więc kiedy uchyliła powieki po chwili zamyślenia, miały już czysto chabrowy kolor. Wokół dłoni krążyły błękitne błyskawice, strzelając na boki niczym wyładowania elektryczne. Serce dramatycznie zwolniło, oddech prawie ustał. Jej Energia przebudziła się do życia. Nieproszona moc zawładnęła jej ciałem. Jednym prostym uderzeniem Energii Duchowej odrzuciła na boki trójkę kadetów. Podmuch mocy zniszczył magiczną barierę bliźniaczek. Veronica nie zważała na zaskoczone krzyki kompanów. Próby powstrzymania jej poszły na marne. Jeszcze przed chwilą wykończona wojowniczka, teraz stała się niemal niepokonana. Jednym skokiem pojawiła się przy potworze, brudnymi rękoma chwyciła go za głowę. I kopnęła w brzuch. Niemal ludzka twarz wykrzywiła się w bólu i padła na chodnik. Podniosła się jednak równie szybko i skoczyła do Veronicy, wbijając zęby w jej ramię. Oderwawszy monstrum od ciała, nadepnęła na jego twarz. Powstała na ręce rana błyskawicznie wyparowała.
- Nie zużywaj tyle mocy, Veronica - upomniał ją Patrick, mając nadzieję, że jego słowa dotrą do brunetki. - Ktoś może nas zauważyć!
Kadetka nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Jednym ciosem buta, z wspomaganiem Energii Duchowej, zmiażdżyła upadłemu głowę. Pamiętając o potrzebie zniszczenia serca, pochyliła się i przekręciła potwora na plecy. Palcami zaczęła rozrywać mu klatkę piersiową, poddając cielsko elektrycznym wstrząsom niebieskiej Energii. Kiedy serce monstrum zostało podane destrukcyjnej sile, nadal pastwiła się nad nim, dopóki nie zamieniło się w popiół. Zaraz po tym ukucnęła na ziemi, nieruchomiejąc. U wylotu uliczki pojawili się pierwsi gapie - Aliudzi nie mogący widzieć upadłych. Nie zauważali także niebieskich iskier ani wybuchów magicznych. Słyszeli jedynie odgłosy szamotaniny, ale to widocznie wystarczyło, by zaciekawić przechodniów. Bliźniaczki próbowały trzymać ich na dystans, jednak jedna osoba przedostała się bliżej.
- Vera? - krzyczała. - Poznajesz mnie?
Skoro młoda dziewczyna nie była w stanie dojrzeć niebieskiej Energii, widziała Veronicę jako normalną postać. Podeszła do niej całkiem blisko. Wystarczająco szybko zareagował Daveth, który, doskoczywszy do wojowniczki, chwycił ją za ręce.
- Uciekaj! - krzyknął do dziewczyny.
Veronica zaczęła się trząść. Tajemnicza moc wciąż trzymała panowanie nad jej ciałem, więc nie mogła nic poradzić no to, że zaczęła tworzyć w powietrzu ładunki magiczne. Powstało kilkanaście małych kul zaklęć. Nawet bariera bliźniaczek nie była w stanie ich wszystkich poskromić, gdy zaczęły śmigać w powietrzu, godząc niektórych z Aliudów. Zaskoczeni ludzie zaczęli uciekać przed niewidzialnymi dla siebie pociskami. Kilka osób padło rannych na ulicę. Daveth został odrzucony przez Veronicę. Uderzył o mur, osuwając się na ziemię. Pochwyciwszy łuk, strzelił w dziewczynę, celując w ramię. Trafienie nie zaskoczyło ani nie powstrzymało brunetki. Wciąż szła w jego kierunku i, wyciągnąwszy miecz, przyszykowała się do ataku. Całe ostrze skrzyło się od Energii. Twarz wojowniczki pozostawała obojętna na krzyki towarzyszy. Cięła. Jej broń napotkała jednak na przeszkodę, którą okazał się być masywny miecz. Czyjeś silne ramiona chwyciły ją za ręce, przytrzymując za plecami. Osoba nie zważała na raniące ją gorące płomienie. Ktoś inny podbiegł do wojowniczki, szepcząc jej na ucho tajemną, runiczną formułę. Oczy Veronicy wywróciły się do góry, ukazując białka. Wróciwszy do normalnej postaci, znów przyjęły odcień świeżej zieleni. Wojowniczka przestała motać iskrami. Całkowicie tracąc siły, zemdlała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz