Rozdział 20

Schronienie przed drobnym deszczem znaleźli w podziemnym przejściu prowadzącym z jednej strony ruchliwej ulicy na drugą. Początkowo siedzieli w nim dwaj bezdomni, którzy jednak, nastraszeni przez Castora, uciekli w popłochu. Kadeci rozsiedli się na tyle wygodnie, na ile pozwalały obłupane płytki tunelu. Daveth opowiadał z zapałem, jak był przesłuchiwany przez policjantów, którzy z uporem wmawiali sobie, że chłopak jest częścią grupy rekonstrukcyjnej. Krzyczeli na niego, żądając numeru lub nazwiska rodziców, aż w końcu zrezygnowali, widząc milczący upór chłopaka. Jonas podał znajomemu ubrania, które zabrał jeszcze z dworca. Czerwona bluzka z długim rękawem zawierała hasła dopingujące jeden z klubów piłki nożnej. Jednak nikt oprócz Veronicy nie słyszał o nim wcześniej. Zjedli resztkę prowiantu i wyznaczyli wartę. Jako pierwsi pilnować przejścia mieli Jonas oraz Lia. Reszta ułożyła się do niespokojnego snu.
Twarde, nierówne kafelki i mroźne powietrze długo nie pozwalały Veronice zasnąć. By odwrócić myśli przykrej sytuacji, wyciągnęła zegarek z kieszeni i przyglądała mu się dokładnie, jakby pierwszy raz go zobaczyła. Myślała o Susan, Raphaelu, Heinnie i innych kadetach, przygotowujących się do wojny.
Nie miałam nawet okazji zobaczyć się z Susan. Kolejne odejście bez pożegnania.”
Wydało jej się nieskończenie przykre, że Aliudzi, nie mogli mieć nawet pojęcia, że gdzieś daleko na drugim świecie giną ludzie, że bardzo blisko nich poległ wesoły chłopak, który przybył tu w celu ocalenia nieznanych mu ludzi. Prawie zasnęła. Czuła z tyłu przyjemne ciepło bijące od pleców Patricka, który podczas snu przysunął się bliżej wojowniczki. Miała ochotę przytulić się do przyjaciela, by uzyskać jak najwięcej ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Nie chodziło tylko o to. Pragnęła także pokonać psychiczną barierę i wylać komuś swoje myśli, podzielić się z kimś obawami. Szczerze, po prostu. Coś w niej jednak uporczywie powstrzymywało ją od odwrócenia się i wypowiedzenia kilku prostych słów. Powstrzymała się i nadal leżała zwinięta w kłębek, kuląc nogi pod brodę i zagmatwane myśli z głowie. Pod wpływem zmęczenia podłoga nie wydawała się już wcale tak twarda, wiatr nie był już przenikliwie zimny, a przyciszone szepty Jonasa i Lii także nie doskwierały wojowniczce.
- Po prostu muszę.
- O czym ty mówisz, Jonas. To niebezpieczne. O n i mogą być na miejscu, a nawet jeśli nie, to Aliudzi...
- Nie rozumiesz. Nic nie wiesz.
- Wiesz dobrze, że też przeżywam jego śmierć. Ale to nie powód, by po niego wracać.
- Już raz go zostawiłem. Chcę przynajmniej, by jego ciało...
Zmęczenie wygrało z Veronicą.
Zaczęło się od cichych kroków. Echo niosło rytm, zwielokrotniając go, aż w końcu całą dostępną przestrzeń wypełnił tupot. Był coraz szybszy, bardziej niespokojny, przechodzący w odgłos biegu. Wydawało jej się, że jest w samym sercu szaleńczego tłumu, jednak wokół niej przechadzała się tylko jedna osoba. Ona sama stała jak wryta, nie mogła ruszyć choćby najmniejszym mięśniem. Od czasu do czasu w pole jej widzenia wchodziła zakapturzona postać, ciemna istota w czarnej masce bez otworów. Później znów znikała, rozpoczynając kolejne okrążenie. Istota nic nie mówiła. Nie musiała. Emanowała od niej siła i władczość, ale najgorszy był zapach. Odór śmierci. Jakby ostatnie słowa, ostatnie spojrzenia wszystkich zamordowanych przez nią osób kumulowały się i gniły. Rozpoznała to miejsce. To most między światami. I jego niepowtarzalne, przyciągające światło, częściowo przyćmione przez tę okropną zakapturzoną istotę. Za którymś okrążeniem, nieznajomy zatrzymał się dokładnie na wprost Veronicy. Echo tupotu ustało zbyt gwałtownie, jakby ktoś uciął jego brzmienie jednym, precyzyjnym ruchem. Istota odwróciła powoli głowę w stronę dziewczyny.
- Już czas - powiedziała, pustym, głębokim głosem. - Otwórz oczy.
Veronica nie miała pojęcia, o czym mówi nieznajomy. Wsłuchiwała się za to w jego hipnotyzujący głos i próbowała wypatrzeć oczy, gdzieś pod tą czarną maską bez otworów, a odór śmierci nasilał się coraz bardziej i bardziej.
- Już czas, otwórz oczy!
Kim jest ta postać? Czego ode mnie chce?”
- Otwórz oczy, do cholery!
Czyjaś silna ręka potrząsnęła jej ramieniem. Rzeczywiście uniosła powieki. Postać zniknęła, światło ulotniło się. Leżała na ziemi, w podziemnym przejściu, na zimnych, nierównych kafelkach. Nad nią stał Patrick. Jego twarz wykrzywiała się w grymasie niepokoju, a spod wełnianej czapki wystawał brudny, zakrwawiony opatrunek.
- Wstawaj, Vera. Nadchodzi!
W jednej chwili dziewczyna podniosła się i sięgnęła po Lapi. Chłopak nie musiał tłumaczyć, co się zbliża ani czemu wszyscy kadeci już nie śpią, choć do świtu jeszcze daleko. Czuła to. Czuła go. Podłaził, zbliżał się. Słyszała go, jak bije skrzydłami i zatacza koła gdzieś nad nimi. Wciąż czuła palący odór śmierci. Bez wahania przywołała miecz. Nigdy nie walczyła z potworem w świecie Aliudów. Nie miała pojęcia, czy w innych warunkach, przy wzmożonej grawitacji, zachowują się inaczej. Egoistycznie modliła się w duchu, by to nie ona musiała walczyć z upadłym. Miała też nadzieję, że nie pojawi się przed nimi odmieniec. Wiatr wzmógł się. Papierki i śmieci zaczęły wzlatywać w powietrze, wirować wokół kadetów, jakby uciekały przed nadchodzącym wcieleniem cierpienia. Po chwili zaczęły trząść się także obluzowane płytki na ścianach. Część z nich zaczęła odpadać. Potwora nigdzie nie było widać. Kadeci zacieśnili szyk. Wtem czarny, rozmazany kształt wpadł gwałtownie do tunelu, jakby w bezładzie, jakby ktoś po prostu wrzucił do podziemia worek. Zawiniątko po chwili zaczęło się jednak rozwijać. Upiór z rozpędem uderzył o ziemię, wbijając pazury, krusząc posadzkę. Zatrzymał się i ukazało się w pełnej okazałości.
Dziecko piekła.”
Najbardziej przerażające, jakie Veronica miała okazję widzieć do tej pory. W większości pokryte czarnymi włoskami, twarz miało bledszą. Czarne oczy bez tęczówki przypominały ziejące z czaszce dziury, łypiące na kadetów, zaglądające prosto w duszę, łaknące jej. Ostre pazury u rąk i długie szpony kończące palce u stóp, długi, ciemny ogon i cienkie wypustki wyrastające ze szczytu pozbawionej włosów głowy. Ten bestialski wygląd pieczętowały rozłożyste, nietoperze skrzydła - kościste, z obdartą czarną membraną, u szczytu zwieńczone kolcami. Ten upadły wyglądał nie jak dziecko piekła, a jak sam diabeł. Poruszywszy głową, wydał z siebie nieludzki dźwięk. Kadeci zatkali usta.
- O rzesz w mordę...
Castor wypluł niedopalonego papierosa. Podniósł wyżej miecz, przyjmując postawę obronną. Potwór nie mógł wyprostować się całkowicie w tym wąskim przejściu także jego skrzydła nie miały szansy na dostateczne rozłożenie się.
- To nasza szansa! - krzyknął Daveth. - Póki jest w potrzasku. Zajdźmy go od drugiej strony!
Monstrum natarło. Było nieprawdopodobnie silne. Pierwsze uderzenia przyjął Castor i Jonas. Wojownicy wprawnie odbijali cięcia jego ostrych pazurów. Potwór prędko osłaniał się membraną skrzydeł przed śmigającymi w powietrzu strzałami.
- Część za mną! - rozkazał chłopak z dredami, wybiegając na zewnątrz.
Veronica, Patrick i Clara rzucili się za nim. Wydostali się na zewnątrz. Na jezdni było jeszcze chłodniej. O tej godzinie nie jeździły prawie żadne samochody, nie było przechodniów.
Chwała im za to, że postanowili pozostać w domach tej nocy!”
Kadeci przebiegli najprędzej jak mogli na drugą stronę jezdni. Drobny deszczyk wciąż utrzymywał się w powietrzu, siekając biegnących po twarzy. Przemokli. Wpadli do tunelu z drugiej strony. Daveth od razu rozpoczął atak dystansowy, a Clara posyłała w kierunku potwora kolce magiczne. Veronica zorientowała się, że nie uniknie tego wieczoru walki. Ruszyła do przodu, choć każda komórka w jej ciele krzyczała, że to głupstwo. Razem z Patrickiem natarła na potwora od tyłu. Celowała w potencjalny słaby punkt - pachwinę, gdzie skrzydło zrastało się z ciałem.
Może, gdyby naciąć, nie mówiąc już o odcięciu membrany, potwór znacznie by osłabł?”
Dziewczyna wyciągnęła przed siebie rękę z mieczem. Już prawie dosięgała upadłego końcówką ostrza, gdy coś sprężystego, a jednocześnie sztywnego uderzyło ją zdecydowanym, przeciągłym ruchem po talii. Z niespodziewaną siłą poleciała w bok i uderzyła z impetem o ścianę. Spadła na ziemię, miecz wyślizgnął jej się ze spoconej, zdrętwiałej dłoni i wylądował pod szponami potwora. Co ją uderzyło? No tak! Zapomniała o ogonie. Czyjeś ręce odciągnęły ją do tyłu. Okropnie bolały ją żebra i głowa. Miała nadzieję, że nic nie złamała. Z pewnej odległości widziała, jak potężnie prezentuje się potwór. Przez skrzydła strzały nie mogły go dosięgnąć. Magia była ograniczona przez ich obecne położenie. W ciasnym tunelu trudnym i nieprzemyślanym ruchem byłoby używanie zaklęć zapłonu, bądź wybuchu. Nawet wojownicy z czwartego roku mieli problemy z odpowiednim atakiem.
Choć oni przynajmniej nie zostali powaleni za pierwszą próbą, jak natrętna mucha.”
Patrick nadal walczył, osłaniany przez Clarę. Próbował zaatakować pachwiny i głowę. Te jednak były dokładnie strzeżone.
Ma przebłyski inteligencji. Co to za upiór?”
Upadły zrobił się bardziej nerwowy, gdy atak zaczął nadchodzić z dwóch stron. Począł niby słabnąć, by za chwilę, całkowicie niespodziewanie, wykonać obrót i na czterech kończynach popędzić prosto w stronę wyjścia. O mały włos nie stratował przy tym Veronicy, odepchnął skrzydłem Patricka. Clara w porę wytworzył tarczę, przez którą Daveth posłał kilka strzał. W momencie rozkojarzenia. Jedna z nich ugodziła istotę w miękki bok. Zawyła. Upiór zawył, gdy spod ciemnego futra na posadzkę skapnęły oleiste krople czarnej mazi. Wydostał się z tunelu i, uderzywszy skrzydłami w powietrze, wzbił się nad jezdnię. Kołował, czekając, aż przeciwnicy wyjdą mu na przeciw tym razem w godnym niego środowisku walki. Castor jako pierwszy wybiegł na powierzchnię. Pikujące monstrum rzuciło się na niego, gniewnie sycząc. Do ataku używało głównie szponów, równie groźny pozostawał mobilny ogon. Chłopak ciął bezskutecznie powietrze, starając się trafić potwora. Dołączyła do niego reszta. Veronica trzymała się nieco z boku. Starała się wspierać walczących magicznymi tarczami. Stwierdziła jednak, że w walce wręcz przeszkadzałaby jedynie wykwalifikowanym wojownikom. Widziała bitwę z boku. Upadły wydawał się być przerażająco szybki, zwinnie unikał kolejnych ciosów. W pewnym momencie Jonas zaczął coś krzyczeć do reszty. Przekazywał plan. Walczący kadeci byli zbyt daleko, by brunetka mogła dokładnie zrozumieć, jak zamierzają przeprowadzać dalszą część walki. Liczyła na to, że nie przeszkodzi im w operacji. Wstrzymała się i obserwowała całe zajście. Daveth oddalił się od reszty, zachodząc upadłego nieco z tyłu. W tym czasie wojownicy zajmowali całą uwagę potwora. Łucznik naciągnął na cięciwę strzałę. Nie był to jednak zwykły pocisk. Jego grot oraz trzon zostały w całości obleczone Energią Duchową atakującego. Strzelił. Strzała zakręcała, wyraźnie kierowana i kontrolowana przez chłopaka w dredach. Za nią ciągnął się niemal niewidoczny, cienki sznurek, skrzący się od Energii. Dopiero teraz Veronica zauważyła, że za Davethem stoi Clara, która, położywszy kadetowi dłoń na ramieniu, przesyła mu Energię Duchową oraz wypowiada razem z nim zaklęcie.
- Magiczna pętla.
- Chcą go związać, no jasne!
Obserwowała, jak pocisk z gracją opływa dookoła upadłego, wciąż zajętego morderczą walką z wojownikami. W tym czasie Rita złapała się za ręce z siostrą. Wspólnie zaczęły recytować formułę, osłaniając magiczną osłoną walczących. Lia, choć magia nie była jej główną profesją, dołączyła do bliźniaczek. Stanąwszy obok nich, zaczęła posyłać w stronę potwora niewielkie kule mocy. Za jej przykładem poszła także Veronica. Magiczna nitka owijała się wokół upadłego, zawisając w powietrzu, gdy nagle, na komendę Clary, zacisnęła się gwałtownie. Potwór, ryknąwszy, spróbował się wyswobodzić. Bariera nie miała ograniczać go zbyt długo. Daveth pociągnął linę tak, że monstrum z hukiem spadło w dół. Uderzyło o asfalt, wydając wściekły ryk. Castor rzucił się w kierunku potwora. Miał niewiele czasu na dobicie go. Upadły zaczął się wyswabadzać. Wiercił się, niektóre z linek nadrywały się i pękały. Chłopak podbiegł całkiem blisko istoty, chwyciwszy miecz ostrzem ku dołowi, wycelował w klatkę piersiową. Został brutalnie odepchnięty przez oswobodzony już ogon. Upadł, przeturlał się kilka metrów po ulicy. Clara umocniła więzy. Zużywała dużo Energii Duchowej, by potwór nie mógł znów wzlecieć w powietrze. Lia i Daveth wznowili atak dystansowy. Veronica zerwała się z miejsca. Podbiegła do wijącego się, owłosionego kabla, po czym, korzystając z oślepienia ogarniającego napastnika, zamachnęła się i odcięła ogon. Usłyszeli koszmarny wrzask. Z kikuta zaczęła tryskać, sączyć się ta sama czarna, oleista maź, brudząc dziewczynę. W tym czasie Castor zdążył podnieść się. Odepchnął Jonasa, który starał się dobić monstrum, a następnie sam zamachnął się i wbił ostrze prosto w serce dziecka piekła. Ciemne oczy wytrzeszczyły się w złości, skóra zaczęła się marszczyć i matowieć, sierść odpadała. Po upływie kilku chwil, po dziecku piekła została jedynie sterta popiołu unoszona na wietrze, rozmywana przez drobny deszczyk.

***

Mimo ogromnego wysiłku, włożonego w utrzymanie trzeźwego i skoncentrowanego stanu umysłu, głowa znów delikatnie zsunęła się jej na ramię. Lekko pobudzona tym niekontrolowanym ruchem Veronica gwałtownie uniosła twarz ku górze, rozglądając się z niepokojem na boki. Brudnymi kłykciami przetarła oczy, usilnie próbując pozbyć się wrażenia zalegającego w nich piasku. Ziewnęła przeciągle. Nie powinna była zgłaszać się na wartę w takim stanie. To przez sumienie, które wraz z przerośniętą ambicją kazały jej przyjąć zadanie, jako ochotniczce, by odkupić swoje tchórzostwo i nieporadność podczas nocnej walki ze skrzydlatym dzieckiem piekła. Z początku zauważała, że Lia, Jonas, a nawet Clara zerkają w jej stronę co jakiś czas, by upewnić się, czy pilnująca wejścia osoba nie narazi ich życia poprzez niesubordynację. Nie ufali jej - i słusznie, bo gdy nadeszła godzina piąta, podejrzliwych kadetów zmorzył sen. Przenikliwa cisza owinęła się także wokół wartowniczki, dusząc jej oddech i usypiając czujność. Regularne westchnienia współtowarzyszy ukołysały ją do niespokojnego, pozbawionego marzeń snu. Nikt nie zauważył i nie skontrolował, gdy zamknęła oczy, by otworzyć je dopiero na wskutek okropnego wrzasku, dobywającego się z zewnątrz. Uświadomiwszy sobie swoje zaniedbanie i wykluczywszy najbardziej pożądaną w tej chwili opcję, jakoby źródło niepokojących dźwięków miało swój początek we śnie, prędko rozejrzała się po pomieszczeniu, w obawie przez skargami oraz obelgami kierowanymi pod jej adres. Nieprzytomnym wzrokiem dojrzała jednak tylko kilku członków grupy. Ci najstarsi gdzieś wybyli, podczas, gdy reszta leniwie przewracała się na drugi bok, zasłaniając uszy przed niechcianym hałasem z zewnątrz. Krzyk powtórzył się. Veronica momentalnie znalazła się na nogach. Podbiegłszy do drzwi, wyciągnęła z pochwy miecz, którego nie przemieniła w Lapi od czasu potyczki z upadłym. Wyjrzała nieśmiało za drzwi blaszanego garażu, w który wybrali na najlepsze dostępne miejsce na nocleg. Na podwórku, przed starym blokiem, klęczał mężczyzna. Veronica nie widziała jego twarzy, był odwrócony tyłem. Wydawał się mieć około pięćdziesięciu lat. Trzymał się za nogę, lamentując wniebogłosy, z przestrachem wpatrując się w ciemny kształt, znajdujący się za wejściem do klatki schodowej. Zza ściany wyłonił się niska, przygarbiona istota. Jej głowa była całkowicie pozbawiona włosów, nie licząc kilku wypustek, o nieokreślonym bliżej kształcie, przypominających wybitnie zaniedbane dredy opadające jej na ramiona. Skóra potwora była szara, matowa i pomarszczona jak u osoby, która spędziła wiele godzin w wodzie. Uszy miał nadzwyczaj ludzkie, jednak nisko osadzone i także pokryte starczą, popielatą skórą. Pod wydatnymi łukami brwiowymi - pozbawionymi włosków - znajdowały się osadzone głęboko w czaszce duże oczy pokryte bielmem. Nos był krótki, z grubą nasadą, okropnie przekrzywiony, jakby złamany, a wąskie, spękane usta, odchyliwszy się, ukazały rząd połamanych, niekompletnych, brudnych zębów, z których największe wrażenie robiły długie kły. Przez cienką niczym pergamin skórę na szyi przebijały się na widok ciemne, wypukłe żyły. Monstrum odziane było w podartą szmatę, która przy silniejszych porywach wiatru robiła się wydęta, by po chwili znów opaść bezładnie na wychudzone, szare cielsko.
Mężczyzna z jakiegoś powodu mógł zobaczyć upadłego.
- Najwyraźniej jest posiadaczem nieco wyższych od zwykłych Aliudów zasobów Energii Duchowej. W przeciwnym razie nie byłby w stanie dostrzec potwora, usłyszeć go i nie klęczałby w tej chwili, czekając na rychłą śmierć, a szedł spokojnie w swoją stronę, zagłębiając się w swoje codzienne przemyślenia – oceniła Sofii.
- Wiesz przecież, że zdarzają się przypadki, w których upiory atakowały Aliudów. Mistrz Celler mówił, że ambasadorzy starali się przeciwdziałać takim sytuacjom, jednak nie zawsze byli w stanie pozbyć się wszystkich upadłych, zanim ci zaatakowali niczego nieświadomych mieszkańców. Takie wypadki były często niewytłumaczalne, co z chęcią podchwytywały i nagłaśniały lokalne media, zarabiając na żenujących domysłach i skandalach.
Niewyjaśniony wypadek - motocyklista zginął na miejscu. Biegli twierdzą, że warunki na drodze były dobre, natomiast świadek zdarzenia nie twierdzi, jakoby ofiara przekroczyła prędkość. Jak zatem usterką maszyny wytłumaczyć masakryczny stan zwłok? Kto odpowie za tragedię? Uwaga! Reportaż może zawierać materiały wstrząsające, nieodpowiednie dla osób o dużej wrażliwości i niepewnej zawartości żołądka. Prosimy dzieci o odsunięcie się od odbiorników.”
Veronica krzyknęła na alarm, budząc kadetów. Niezorientowani w sytuacji członkowie ekspedycji, podskoczyli z zaskoczenia, rozwiewając ostatecznie resztki snu. Veronica, nie czekając na kompanów, rzuciła się do obrony Aliuda. Pierwszym jej działaniem było silne i stanowcze odepchnięcie mężczyzny na bok, z daleka od wygłodniałego upadłego. Następnie wprawnie odbiła jeden z opieszałych ataków potwora, który był zapewne przeznaczony do dobicia rannego. Wojowniczka nabrała pewności siebie, gdy okazało się, że dotychczasowe działania nie tylko przeprowadziła całkiem sama, ale także spisała się wyjątkowo dobrze. Jednocześnie zdawała sobie sprawę, jak niebezpieczna może być walka na widoku Aliudów. Starała się odciągać potwora od rannego mieszkańca, a także od okien bloku. Mimo że przeciętni mieszkańcy jej świata nie byli w stanie dojrzeć upadłych, sam widok dziewczyny machającej mieczem mógłby przynieść niewyczekiwane kłopoty całej grupie. Co prawda pora była jeszcze wyjątkowo wczesna, lecz nie ulegało wątpliwości, że krzyki oraz inne odgłosy walki mogły w każdej chwili zbudzić śpiących domowników. Pierwszy z garażu wybiegł Patrick. Zaraz po nim w wyjściu pojawiła się Rita i Aurore. Na początku kadeci byli zdezorientowani, kiedy jednak zobaczyli, że walka już się rozpoczęła, czym prędzej dołączyli do Veronicy. Rita chwyciła Aliuda pod pachy, wciągając go do klatki schodowej. Tam razem z siostrą ogłuszyły go wprawnym ruchem i starały się zasklepić jego rany. W tym samym czasie Aurore próbowała na wszelki wypadek zablokować drzwi wyjściowe. Veronica i Patrick zaczęli odbiegać od bloku w stronę ogródków działkowych, znajdujących się w bezpiecznej odległości od mieszkań, za garażami. Upadły podążał za nimi niespiesznie, niechętnie, co chwila zerkając za siebie, przez ramię. Chciał wrócić do poszkodowanego Aliuda, by zakończyć swoje dzieło i uśmiercić mężczyznę. Zachowywał się inaczej od wszystkich spotkanych do tej pory potworów. Nie przejawiał nieograniczonej żądzy cierpienia, poruszał się powoli. Od początku wydał się nadzwyczaj flegmatyczny, jakby był zaspany lub znudzony. Jego ataki nie były wcale szybkie, precyzyjne ani wyjątkowo mocne. Przechodził do ofensywy wyjątkowo rzadko, niechętnie. Z pomocą wojownikom przyszła Clara, która jako ostatnia wybiegła z ukrycia. Zaczęła popędzać stwora, strzelając weń magicznymi pociskami. Kule mocy skrzyły lekko w zetknięciu z plecami stwora. Sprawiało mu to realny ból i, choć nie protestował, nie starał się nawet atakować, spełnił oczekiwania kadetów, przyspieszając i gnając przed siebie, goniąc Patricka i Veronicę. Reszta zespołu przepadła już wcześniej - nie było ich w garażu, gdy Veronica obudziła się z nieplanowanej drzemki. Kadeci nie mogli liczyć więc teraz na ich pomoc. Potwór jawił się niemrawo, więc kadeci wyszli z założenia, że poradzą sobie i bez bardziej wprawionej w boju części grupy. Dwójka wojowników i magiczka zwabili monstrum między działki, za niewielką, drewnianą szopę na narzędzia ogrodnicze. Tam Patrick zamachnął się i popchnął potwora, używając przy tym Energii Duchowej. Monstrum uderzyło plecami o drewniane zabudowanie, wydając z siebie pełen niezadowolenia pomruk. Clara bezzwłocznie przyszpiliła upadłego do desek budynku za pomocą magicznych pocisków, które jarzyły się, godząc ciało stwora. Dziecko piekła, o dziwo, wciąż nie protestowało. Jedynym przejawem sprzeciwu był moment, w którym bestia głośno ryknęła, potrząsając ciałem na boki, lecz wciąż nie próbowała się wyswobodzić. Spuściła głowę na klatkę piersiową i jakby zapadła w letarg, nie wydawała nawet z siebie żadnego dźwięku. Do kadetów dołączyła zmartwiona Aurore, pozostawiając opiekę nad Aliudem siostrze. Widząc, że sytuacja jest w miarę opanowana, odetchnęła z ulgą. Wciąż jednak wolała nie wtrącać się do walki. Na jej usta cisnęły się pytania o szczegóły bezkrwawej potyczki i powód osobliwego zachowania potwora. Powstrzymawszy się jednak, czekała na dalszy rozwój wypadków. Niespotykana sytuacja, lub bliska obecność dziecka piekła wymuszała nieoficjalnie na wszystkich zebranych ciszę i pełne napięcia skupienie. Clara przygotowana była do ofensywy, formując z dłoniach kulę mocy. Patrick skinął nieznacznie na wojowniczkę. Dziewczyna zrozumiała. Zaproponowano jej zaszczyt zabicia kolejnego potwora. Potwierdziła ruchem głowy - z powodu niecodziennego napięcia wolała się w ogóle nie odzywać, a także obawiała się odmówić. Z jednej strony była niemal pewna, że monstrum nie będzie w stanie jej nie uszkodzić, a zaistniała sytuacja miała być dobrym sposobem na powstrzymanie nieprzyjaznych spojrzeń, na których przyłapywała starszą część grupy, odkąd zaraz na początku walki w podziemnym przejściu dała się znokautować. Odetchnęła głęboko, starała się nie myśleć o zabójczej sile potwora, która z nieznanych przyczyn nie była przez niego wykorzystywana. Pewnym krokiem podeszła do nieruszającego się cielska, którego głowa opadła, a oczy zamknęły się. Bestia nie zwróciła uwagi na ten ruch, być może w ogóle straciła przytomność. Trzeba było się spieszyć. Wojowniczka utrzymywała miecz w gotowości do ataku. Chwyciła zastygłą, wątłą szyję bestii lewą ręką, ścisnęła. Potwór nie zareagował. Prawą cofnęła, szykując się do przebicia serca upadłego. Zmarszczyła jednak brwi, wahając się.
- Dlaczego nie stawia oporu?
- Nie zastanawiaj się, zabij - upomniała ją niecierpliwym głosem Clara, wciąż obracając w dłoniach kulę mocy.
- Może jest stary. - wyjaśniła niespokojnie Sofii.
- Albo ranny.
Dziewczyna, wykonując półkrok do przodu, z całym impetem swojego ciała gładko poruszyła ręką, wbijając ostrze w klatkę piersiową nagiego monstrum. Z początku klinga wchodziła jak w masło z charakterystycznym chrzęstem. Zbyt szybko jednak napotkała twardą przeszkodę i stanowczo nie były to żebra ani ściana szopy. Dziewczyna szarpnęła mieczem, lecz nie mogła dalej przebić cielska. Jej serce zaczęło bić niebezpiecznie szybko, gdy upadły w odpowiedzi na zadaną ranę zaczął się lekko trząść i niepokojąco wibrować. Uchylił powieki, uniósł nieznacznie głowę, rozwarłszy lekko wąskie wargi. Stan niepokoju nie trwał jednak zbyt długo, bo znów przestał się ruszać, gwałtownie, jakby został odłączony od źródła zasilania.
- Już? Umarł? - Dziewczyna obróciła się do znajomych, nie odstępując na krok stwora, wciąż zaciskając spoconą już dłoń na rękojeści miecza.
Nie zdołała otrzymać odpowiedzi, gdy w jednej chwili potężna siła odrzuciła ją w tył. Z podbrzusza i torsu potwora zostało wystrzelone kilka pocisków, które z łatwością wbiły się w stojącą najbliżej kadetkę. Zaskoczona dziewczyna bezskutecznie próbowała nabrać powietrza, puściła miecz i cofnęła się o kilka kroków, chwiejąc się niebezpiecznie na odmawiających posłuszeństwa nogach. Zakrztusiła się, plując krwią. Drżącą ręką szukała oparcia, zanim jednak Patrick zdołał do niej doskoczyć, uderzyła o ziemię, zahaczając o zdziwionego szatyna, pociągając go za sobą na ziemię. Wojownik uniósł się, kładąc głowę koleżanki na kolanach. Przyjrzał się jej dokładniej. Z ciała brunetki wystawało kilka nieregularnych, perłowych kolców.
Po drugiej stronie podwórka Clara także nie zdołała w porę odskoczyć na bok. Nie wytworzyła nawet tarczy, ponieważ jej uwaga była pochłonięta przez formujący się w dłoniach dziewczyny pocisk. Jedna z iglic utkwiła tuż nad jej obojczykiem. Dziewczyna osunęła się na kolana zawodząc dyskretnie. Odpiąwszy polar, wyciągnęła oporny kolec z ciała. Był szorstki, nie chciał wyjść od razu. Po wyjęciu, z rany zaczęła tryskać krew. Magiczka przycisnęła lewą dłoń do głębokiej rany, wytrzeszczając szeroko oczy. Uchyliła lekko wargi, z zamiarem powiedzenia czegoś, z jej ust nie wydobył się jednak żaden dźwięk. Aurore w porę zdołała odruchowo utworzyć wokół siebie tarczę, która osłoniła ją przed śmiercionośnymi szpikulcami. Gdy tylko otrząsnęła się, podbiegła do rannej wojowniczki, chcąc udzielić jej pomocy.
- Formować tarcze! - zarządził Patrick już po fakcie, przytrzymując wiercącą się brunetkę za ramiona.
Veronica była prawie nieprzytomna. Bredziła coś, wstrząsały nią drgawki. Trafiły ją co najmniej cztery kolce. Traciła dużo krwi. Czerwony płyn przedostawał się jej do płuc. Bledła w oczach, życie uchodziło z niej powoli i nieodwracalnie. Jej wargi zrobiły się sine, wytrzeszczone oczy szukały ratunku. Patrzyła w górę na klęczące nad nią osoby - zupełnie jak Nick, gdy został postrzelony tuż po przejściu przez teleport. Patrick przyjrzał się w skupieniu upadłemu. Potwór po niespodziewanym ataku ponownie znieruchomiał. Sterczał przebity magicznymi strzałami, z jego piersi wciąż wystawał krzywo wbity miecz, który nie zdołał dosięgnąć serca. Bestia wyglądała, jakby znów została uśpiona, nie ruszała się, choć z pewnością była przytomna. Czekała na idealną okazję - aż ktoś z kadetów zbliży się do niej - by znów zaatakować swoją ukrytą bronią.
- Nie dam rady odratować ich obu, idź po Ritę! - syknęła Aurore, odgarniając włosy z zapoconego czoła wojowniczki. Wypowiadała już pierwsze formuły, mające utrzymać brunetkę przy życiu.
- Clara, trzymasz się? - zawołał Patrick.
Jasnowłosa oddychała ciężko, kołysząc się w rytm wysiłku. Trzymała się za obojczyk, tępym wzrokiem wpatrując się w wyjęty kolec. Nie odpowiadała na pytanie chłopaka. Po chwili całkiem znieruchomiała i, nie zamykając oczu, upadła jak śnięta do przodu.
- Claraaa!
Krzyki zwabiły drugą z bliźniaczek. Dziewczyna zostawiła poszkodowanego mężczyznę, biegnąc co sił w nogach w stronę bójki. Zobaczyła nieruszającego się upadłego, omdlałą Clarę i wykrwawiającą się nie śmierć Veronicę.
- On żyje? Co się stało?
- To odmieniec, nie wykonuj pochopnych ruchów! W każdej chwili może się przebudzić - ostrzegł ją szatyn. - Te kolce... to jego sprawka. Pomóż mi odciągnąć dziewczyny, nie możemy się do niego na razie zbliżyć.
- Gdzie jest reszta? Gdzie Jonas, Lia i Daveth? Gdzie poszedł Castor?
- Nie wiem, nieistotne! Teraz, łap za Clarę, Rita, a ja wezmę Veronicę.
Chwycił ranną brunetkę na ręce, co przywołało grymas bólu na jej wymęczonej, mizernej twarzy. Zaczął wycofywać się za kontener, który stał niedaleko. Ruchy szatyna były ostrożne, powolne. Bał się, że upadły znów się rozdrażni i zaatakuje.
- Aurore! Osłaniaj nas!
Rita ostrożnie zbliżyła się do Clary. Dziewczyna leżała twarzą do ziemi, nie ruszając się. Bliźniaczka przekręciła ją na plecy. Błękitne oczy pozostawały szeroko otwarte, jasne usta wciąż były lekko uchylone. Bezwładna ręka nie uciskała już otworu po kolcu, z którego obficie sączyła się krew. Bliźniaczka pochyliła się nad jasnowłosą, przyłożyła ucho do jej buzi, przyglądając się klatce piersiowej. Odczekała kilka sekund, nasłuchując. W miarę oczekiwania, jej brwi coraz bardziej się marszczyły. W niespokojnym tiku gryzła suche powłoki dolnej wargi. Po chwili wyprostowała się, przybierając pełną obawy minę.
- Nie oddycha! Ona nie oddycha, Patrick!
- To Vera była najbliżej, to ona przyjęła najwięcej ciosów, a wciąż jest przytomna! Dlaczego Clara już nie oddycha, czy ona...
Aurore zaczęła panikować, wędrując wzrokiem od jasnowłosej do wojowniczki. Poruszony informacją o nagłej śmierci magiczki chłopak zaczął szybciej iść, po chwili przeszedł do koślawego biegu. Veronica podskakiwała na jego rękach, obijając się o tors, sycząc z bólu. Kaptur zsunął mu się z głowy, odsłaniając brudny opatrunek na uchu. Nie zwracając na to uwagi, prędko położył wojowniczkę w bezpiecznym miejscu, za stalowym pojemnikiem.
- Paaatrick! Obudził się!
Potwór, podrażniony zamieszaniem wokół siebie, z łatwością wyrwał wszystkie strzały, które przyszpilały go do szopy. Miecz Veronicy upadł z brzękiem u jego stóp. Szatyn podbiegł do Aurore. Stanął za jej niepewną osłoną, obserwując, jak monstrum napina mięśnie, szykując się do wystrzału kolejnych kolców.
- Formuj tarczę, Rita! Szybko!
Perłowe pociski odbiły się od magicznych barier, skrząc nieprzyjemnie.
- Jest wściekły... - szepnęła przerażona Aurore.
Upadły ryknął. Krótko, nisko, aż rozwibrowały się kości kadetów. Nie przypominał już opieszałego staruszka. Na jego bladej twarzy pojawiły się zmarszczki gniewu, szczerzył ostre kły. Rzucił się na Ritę i Clarę, nie zwracając uwagi na barierę. Pewnie, gdyby tarcza była formowana przez obie bliźniaczki, nie miałby szans na przebicie się. Teraz jednak, wykorzystując impet, wbiegł w niewidzialną ścianę, a magiczne cząstki rozsypały się niczym niestabilna budowla z kloców. Magiczka pisnęła.
- Ritaaa!
Rozpędzony upadły nie dotarł jednak do kadetek. Został odepchnięty kilka metrów do tyłu. Zatoczył się i nieomal przewrócił, gdy w powietrzu rozbłysły niebieskie iskry. Patrick odruchowo zerknął w stronę kontenera. Veronica leżała jednak bez ruchu w ukryciu. Kto w takim razie, jeśli nie ona, wytworzył tajemniczą niebieską Energię? Clara podniosła się powoli, ciężko. Jej włosy zabarwiły się jeden po drugim na śnieżnobiały odcień. Wokół dłoni zaczęły śmigać granatowe iskierki. Wstała, jakby kilkuminutowa przerwa w jej czynnościach życiowych nie miała przed chwilą miejsca. Spojrzała na upadłego spode łba. Pod obojczykiem, gdzie jeszcze przed chwilą widniała okropna rana po kolcu, teraz nie było nawet blizny. Zagoiła się błyskawicznie, wypełniając niebieską Energią.
- Clara...
Upadły zaryczał gniewnie, wyjątkowo nisko, kierując głos ku niebu.
- Woła innych - zawyrokowała z przestrachem Aurore.
Clara ruszyła na bestię. Gołymi rękoma zaczęła okładać potwora, łapiąc w powietrzu wystrzelane przez niego kolce, nie pozwalając im dotrzeć do swojego rozpromienionego niebieskim światłem ciała. Magiczka skupiła na sobie całą uwagę upadłego. Zachowywała się jak w transie, atakowała mechanicznie, instynktownie, poruszając się z nadludzką prędkością. Wydawało się, że wciąż nie oddycha - wyraźnie nie sapała ze zmęczenia i wysiłku, jakby była tylko nieżyjącą marionetką, poruszaną przez świetnego stratega. Nie była do końca sobą. Energia Duchowa przejęła kontrolę nad jej umysłem, umożliwiając jej ataki o niesamowitej precyzji i szybkości, zasnuwając jednocześnie myśli w odruchach dzikiej furii. Nie zwracała najmniejszej uwagi na kadetów, lub cokolwiek innego, poza dzieckiem piekła. Wykonywała z nim skomplikowane figury tańca śmierci, nie widząc poza przeciwnikiem świata.
Rita, bacznie obserwując walkę, przekradła się do Patricka i siostry. Nie chciała wybudzić Clary z transu. Jej przemiana, choć niezaprzeczalnie była niepokojąca, okazała się być kadetom na rękę.
- Co to jest do licha...
- Zajmiemy się tym później. Idźcie do Very - polecił.
- A ty?
- Pomogę jej.
Postąpił krok do przodu, podnosząc miecz. Wtedy Clara odwróciła w jego stronę gniewną twarz, szczerząc zęby i łypiąc chabrowymi oczami.
- Lepiej zostawmy to jej.
Rita chwyciła wojownika za rękę.
- Trzeba zająć się Aliudem i...
- Kolejny! Biegnie tu!
W ich stronę zmierzał niewyraźny kształt. Monstrum musiało być w pobliżu, gdy jego pobratymiec wzywał posiłki. Przeskakując przez płot, dotarło do kadetów. Patrick wyszedł na spotkanie ze stworem. Odciągnął go najdalej, jak był w stanie, od kontenera i wykrwawiającej się wojowniczki. Magiczki pobiegły za nim, na przemian bombardując potwora i osłaniając walczącego. Tym razem nie trafili na odmieńca. Przeciwnik zachowywał się standardowo, atakując szybko, bez przerwy, za wszelką cenę chcąc zranić walczących. Nieoczekiwanie na teren działki wkroczył Castor. Jednym susem przeskoczył przez ogrodzenie, przychodząc z tego samego kierunku, skąd pojawiła się przed chwilą druga bestia. Otworzył szeroko oczy, widząc przemienioną Clarę. Zatrzymał się, wryty w ziemię, nie widząc, co się dzieje. Dziewczyna miotała magicznymi kulami w potwora, obezwładniając jego pociski. Wściekle krzycząc, siłowała się z nim, nie mogąc podejść jednak wystarczająco blisko, by ostatecznie zabić wroga. Widząc jej nieprzyjazne nastawienie Castor, wyminął ją, podbiegając do walczących magiczek i Patricka. Nawet on wydawał się być w tej chwili niezwykle zagubiony. Otrząsnąwszy się, krzyknął władczo:
- Odsuń się, chłopaczku! On jest nasz, tropiliśmy go od godziny!
Brutalnie odepchnął szatyna, podbiegając do upadłego. Zacisnął dłoń na jego zdeformowanej twarzy. Pchnął mocno, przewracając przeciwnika na pobliski stos drewna, rozrzucając tym samym materiał na opał i przygniatając nim monstrum. Całym ciężarem natarł na bestię, wyprowadzając cios znad głowy. Nie zdołał jednak wbić miecza w serce, ponieważ stwór przeturlał się i uciekł trochę dalej od kadetów. Castor zniknął z oczu kadetom, przeskakując przez płot w ślad za poczwarą. Zaraz potem pojawił się zasapany Daveth. Najwyraźniej razem z Castorem polował na wytropionego upiora. Z początku chciał poruszyć temat Clary, która wciąż mierzyła się z odmieńcem. Był zaniepokojony i pragnął czym prędzej rzucić się jej do pomocy. Powstrzymał go jednak Patrick, który, podniósłszy się z ziemi, opisał niewytłumaczalne zachowanie magiczki. Nie wspomniał jednak nic o podobnym zachowaniu, które kiedyś zaobserwowano u Veronicy.
- Gdzie Jonas i Lia? - zapytała łucznika jedna z bliźniaczek, wciąż bacznie przyglądając się walczącej magiczce.
- Lia sprawdza rannego Aliuda. Leżał pod blokiem, krwawił. Jonas... Tropi kolejnego upadłego. Wyczuliśmy tę dwójkę rano, ciągną do nas jak muchy do miodu, skurczybyki!
Słaby krzyk przeciął rześkie, poranne powietrze.
Kadeci odwrócili się. Spodziewali się zobaczyć kolejnego upadłego przywołanego nawoływaniem odmieńca. Przyczyną zamieszania okazała się jednak ranna Veronica, która, zbladłszy jeszcze bardziej, usilnie wołała o pomoc. Dziewczyna została podniesiona na nogi wbrew woli, brutalnie przytrzymywana za włosy. Do jej gardła został przytknięty zakrzywiony miecz. Koło niej stała czarna postać. Chłonęła przeciwników wzrokiem zza ciemnej maski bez otworów. Wydawała się zaglądać w dusze i, samą swoją obecnością, karmić obecnych chaosem i niepokojem. Trzy kolejne istoty w kapturach pojawiły się znikąd tuż obok Davetha, magiczek i Patricka, zamykając ich w potrzasku. W rękach miały, znane już grupie, ciężkie bojowe kusze. Nigdzie nie było przywódcy zbójów. Przekaz był aż nad to jasny. Otoczeni kadeci mieli poddać się pod naciskiem ewentualnego zamordowania zakładniczki. Brązowowłosy wojownik rozejrzał się bezsilnie w poszukiwaniu Castora, który mógłby pomóc im w starciu z wrogami. Wytatuowany chłopak jakby zapadł się pod ziemię. Odciągnąwszy upadłego na bok, nie pojawił się więcej w pobliżu. Clara natomiast była zupełnie pochłonięta walką z odmieńcem. Zniecierpliwiona zakapturzona postać niedwuznacznie skinęła głową. Patrick zazgrzytał zębami. Przy takim nagromadzeniu upadłych pozbycie się broni jest niemal jednoznaczne ze śmiercią. Niewykonanie rozkazu wiązałoby się jednak z natychmiastową egzekucją Veronicy. Niemal niezauważalnie kręcił głową, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z towarzyszami. Aurore z przestrachem wpatrywała się w wiercącą się ostatnimi siłami Veronicę. Daveth stał ze wzrokiem wbitym w ziemię, usilnie starając się nie patrzeć na ciemne postacie. Tylko Rita nawiązała kontakt z szatynem. Niby przez wzrok, a może po prostu obecna sytuacja nie dozwalała innego toku myślenia, porozumieli się bez słów. Po raz kolejny na szalę decyzji włożono życie jednego kompana. Mocno nadszarpnięte zdrowie, szczerze wątpliwe szanse na szybki powrót do sprawności prezentowały się ubogo w zestawieniu z brakiem uzbrojenia przy bliskości wroga. Zakapturzony nieznajomy porywczo zadarł do góry głowę wojowniczki. Dziewczyna jęknęła przeciągle. Traciła dużo krwi, męczyła się, gdy kazali jej stać, ciągnąc ją za włosy. Czy może szybka śmierć będzie w tym wypadku wybawieniem, które zaoszczędzi trochę czasu reszcie grupy? A może myśli Patricka relatywizowały go, popędzane zwierzęcym pragnieniem przeżycia? Mógłby to zrobić kosztem życia Veronicy?
Ogłuszając wszelkie strony - za i przeciw - chłopak poczuł tylko jak jego palce rozluźniają się, usłyszał uderzenie klingi o kamienną dróżkę. Zaraz potem Rita podniosła ręce do góry, w jej ślady poszła przerażona siostra. Jedynie Daveth miał obiekcje. Po krótkim namyśle cisnął jednak ze złością łuk prosto pod nogi jednego z oprawców. Patrick mógłby przysiąc, że przez ten cały czas żadna z zamaskowanych istot nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku. Po pozbyciu się broni wydawało mu się jednak, że postać trzymająca miecz na szyi Veronicy zacharczała. Być może był to tylko kaszel, możliwe, że parsknęła śmiechem. Tego chłopak nigdy nie był w stanie się dowiedzieć. Kiedy spojrzał na pozostałych kadetów, by ustalić naprędce choćby prowizoryczny plan działania, gdy jego wzrok omiótł wciąż umierającą w męczarniach koleżankę, ten porwany na strzępy rechot wciąż odbijał się echem w jego głowie. Był święcie przekonany, że mimo maski bez otworów, zakapturzona postać wpatrywała się właśnie w niego, uważnie badając jego reakcję. Także wtedy, gdy, niczym zwykły zbitek materii, całkowicie nieświadoma tego, co robi, ciemna ręka oprawcy wykonała szybki, precyzyjny ruch, przeciągając jednym prostym obrotem ostrze po niewinnej, szczupłej szyi. Gładka skóra zajęła się czerwienią, puszczone luzem włosy przysłoniły ranę kasztanową burzą. Ciało dziewczyny padło bezwładnie niczym marionetka, rzucone pod nogi współtowarzyszy. Wszystko przy akompaniamencie nieczułego rechotu. Któraś z bliźniczek pisnęła, zatykając sobie usta dłońmi. Oczy szatyna rozwarły się szeroko i takie miały pozostać jeszcze na długo. Wciągnął powietrze, które zdążyło już nasiąknąć zapachem rtęci i, choć usilnie próbował je wypuścić, nie był w stanie. Kłębek, który kulił się pod jego nogami nie ruszał się, nie oddychał. Do niedawna był to jeszcze żywy człowiek z imieniem i swoimi nieodgadnionymi myślami. Teraz leżał niczym sterta zakrwawionych szmat, pozbawiając kadetów wszelkiej nadziei na to, że uda im się wyjść z zaistniałej sytuacji cało.
W imię czego pozbyli się broni? W imię czego umiera kolejna osoba z grupy?”
Sądzili, że to oni stawiają na szalę odpowiednio życie i śmierć, a tym czasem, niczym nędzne figurki, rzucani byli na stosy losu, wedle upodobania oprawców. Pozory wolnej woli bolały tym bardziej, gdy okazało się, jak nieznaczące były ich wybory.
- Kim wy do cholery jesteście?
Rita rzuciła się w kierunku Veronicy. Przewróciła ją na plecy i odgarnęła włosy z twarzy wojowniczki. Z sinych, rozwartych ust ciekła stróżka krwi, twarz odcięta była od reszty ciała potokiem czerwieni, a otwarte oczy nie ukazywały nic prócz zmęczenia. Głowa nie została odcięta. Rana nie była nawet za bardzo głęboka, wystarczyło nieznaczne nacięcie, by zmusić duszę do ujścia w pustkę.
- Czego od nas chcecie, bydlaki?
Daveth pozostał czujny. Dzięki temu zdołał uchylić się przez pierwszym bełtem. Rzucił się na ziemię, z impetem przeturlał kawałek po trawie, chcąc dostać się do swojego łuku. Wyciągnął rękę, broń była tuż obok niego, w zasięgu jego dłoni. Powstrzymał go jednak nieznajomy z zakrzywionym mieczem, z którego ostrza kapała na ziemię ciepła jeszcze krew. Ciemna postać zamachnąwszy się, wbiła klingę w ziemię, celując w łucznika. Chłopak czym prędzej odsunął się, czołgając się z przestrachem. Za drugim ciosem został jednak cięty lekko w ramię. Sycząc, podniósł się gwałtownie i, rezygnując z prób odzyskania uzbrojenia, cofnął się do reszty grupy. Magiczki po raz kolejny utworzyły barierę, za którą schowała się czwórka kadetów. Zbliżyli się do siebie maksymalnie, by powierzchnia, nad którą miały panować bliźniaczki, była możliwie jak najmniejsza. Zaczęli cofać się, napierani przez wrogów, by po chwili natrafić plecami na kontener. Byli w potrzasku. Poza tarczą pozostało ciało Veronicy, a także znajdująca się coraz dalej od centrum zamieszania, wciąż walcząca Clara. Wtedy po raz pierwszy rozgrzmiał głos istoty ciemności.
- Stawianie oporu nie ma sensu!
Pewnym krokiem główny oprawca poszedł do porzuconego na kamienistej dróżce ciała. Niby od niechcenia, a jednocześnie pełnym władczości gestem, położył ciężki, ciemny but na brzuchu ofiary. Nadepnąwszy brutalnie, powtórzył swoją kwestię:
- Poddajcie się!
Słychać było przekleństwa kadetów. Rzeczywiście. Byli w zasadzce, bez broni. Zapędzeni w kąt niczym nędzne szczury. Nie mogli kryć się za magiczną barierą w nieskończoność, choć zapewne próbowaliby przetrwać w ten sposób jak najdłużej, gdyby nie fala niebieskich iskier, przysłaniająca wszystko, co znajdowało się poza barierą. Przez moment nie widzieli nawet nieba, które jakby roztopiło się w ogromie Energii Duchowej.
Temu, co wydarzyło się później, można nadać tytuł kompletnej definicji chaosu. Lia mogła powiedzieć, że zobaczyła chmurę niebieskich iskier, która wydobyła się naraz ponad dachy zabudowań działkowych. To było jednak nic z porównaniu z tym, co poczuła. Mężczyzna, który był przez nią opatrywany, zemdlał niemal od razu. Ona natomiast, przygnieciona do ziemi ogromem mocy, zamknęła oczy, prosząc, by nic nie stało się nikomu z jej zespołu. Gdy tylko stało się to możliwe, porzuciła Aliuda. Wyszedłszy z klatki schodowej, zaczęła biec w stronę ogródków. Poruszanie się i oddychanie wymagało ogromnego wysiłku, zważywszy na gęsty pył, opadający na nieświadome niczego domy, których mieszkańcy nie mogli nawet ujrzeć dymu ani czyhającej w pobliżu śmierci. Zanim łuczniczka dotarła na miejsce, w jej stronę wybiegła Clara. Dziewczyna była pokiereszowana, osmolona. Nie odpowiadając na żadne z pytań łuczniczki, chwyciła ją za rękę i zaczęła ciągnąć w przeciwną stronę. Okrążyły blok z drugiej strony, unikając tym samym spotkania z nieprzytomnym Aliudem. Kiedy ogródki działkowe całkowicie zniknęły z pola ich widzenia, Lia, wyrwawszy z uścisku rękę, zatrzymała się gwałtownie i zażądała wyjaśnień.
- Nie możemy porzucić grupy!
- Nic nie rozumiesz! - syknęła z dużą jak na siebie pewnością, wręcz agresją.
- W takim razie wytłumacz mi, dlaczego uciekamy.
Clara westchnęła. Odgarnąwszy włosy z twarzy, przetarła przekrwione oczy. Jej fryzura pozostała śnieżnobiała, nie wróciła do dawnej, blond barwy.
- To nie jest takie proste.
Lia zacisnęła ręce w pięści. Przed wybuchem powstrzymała ją magiczka.
- Słyszałam o twoim osobliwym przypadku.
Łuczniczka zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
- Twoja Energia Duchowa... sama wiesz, że nie sposób było to ukryć. Nawet, przy twoim pochodzeniu – Clara cedziła słowa przez zaciśnięte zęby.
- Ja... Ale o co ci w tej chwili chodzi? Dlaczego nie pójdziemy do reszty?
- Mam pewną teorię. Musimy się rozdzielić na mniejsze grupki, bo wspólnie łatwiej jest nas znaleźć, a jeśli i o n i się rozdzielą, będziemy mieli większe szanse na zwycięstwo w ewentualnej potyczce.
- Jacy o n i? Czy to znów zamaskowani?
- Jeśli tak ich nazywasz... Zaatakowali całą grupą, gdy walczyliśmy z upadłymi.
- A skąd ten wybuch? Co to za Energia? To od nich?
Pokręciła w milczeniu głową.
- Zabili Veronicę. Wszystko przez to.
- I dlatego uciekasz?
- Nie mamy czasu na tłumaczenie. Powiedziałam już bliźniaczkom i Davethowi, że mają się stąd jak najprędzej wynosić. Jakoś się później spotkamy i wrócimy do naszego świata. Ale żeby tam wrócić, trzeba najpierw przeżyć, czyli też zabić zamaskowanych. Wiesz, gdzie jest Jonas?
- Gonił jednego z upadłych, był niedaleko.
- Musimy go odnaleźć. O ile bycie w jednej grupie było niebezpieczne, przebywanie w pojedynkę to pewna śmierć.
Mówiąc to, obróciła się i zaczęła szybkim krokiem iść w stronę jezdni. Lia popatrzyła za nią, następnie spojrzała w stronę centrum zamieszania. Ogarnęły ją wątpliwości co do wiarygodności Clary. Ta jednak przyznała się do posiadania wiedzy o jej problemach przy Wykryciu. Lia nie słyszała o innym takim przypadku, a i swój musiała zachowywać w największej tajemnicy. Łuczniczka pochodziła z wpływowej rodziny, w której każde kolejne dziecko wysyłano na Uniwersytet. Gdy nadszedł jej czas na wykrycie, poproszono Mistrzów o pełną dyskrecję . Lia nie otrzymała pozwolenia na naukę. Zanim powstrzymano służbę przed niewygodnymi plotkami mówiono, że dziewczynka została adoptowana, co matka uznała za nonsens, choć nigdy nie powiedziała córce wprost, z czego wynikała jej inność od rodzeństwa. Gdy spróbowała ponownie podczas letniego naboru, udało jej się. Do tej pory jednak nie widziała, czy była to kwestia korupcji, szantażu, czy dobrej woli Dowódcy. Jej problem został z czasem zignorowany, ponieważ sytuacja polepszała się z miesiąca na miesiąc. Dobrze pamiętała zdziwienie mistrzów, gdy w czasie jej pierwszego Wykrycia, nie mogli doliczyć się trzydziestu procent Energii Duchowej. Cyprian obwieścił przewagę łucznictwa, Eliza dodała kilka procent magii, a Danny powiedział o znikomej ilości predyspozycji do walki. Jednak, po podsumowaniu, brakowało prawie trzydziestu procent, które były niewyczuwalne nawet dla Dowódcy. Jakby były uśpione i, jak się później okazało, budziły z czasem kształcenia. Jednak nawet, gdy Lia została wytypowana do misji w Świecie Aliudów, wciąż brakowało jej dobrych kilkunastu procent do osiągnięcia stabilnego stanu. Było to szczególnie złudne podczas walki, gdy miewała lepsze oraz gorsze momenty. Starała się więc polegać głównie na własnej sile i rozsądkowi. 
Po części wbrew niemu, zagryzła wargi, by po chwili ruszyć w ślad za Clarą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz