Rozdział 18

Przed bramą prowadzącą do miasta wszyscy zeszli z koni. Victor zsiadł jako pierwszy, następnie pomógł zeskoczyć Veronice. Wojowniczka rozmasowała obolałe nogi. Nie była przyzwyczajona do jazdy konnej.
Na szczęście resztę drogi przebędziemy pieszo.”
Dwoje spośród czterech eskortujących ich mistrzów otrzymało rozkaz pozostania przy koniach. Nie chcieli ryzykować, wprowadzając zwierzęta do miasta, ponieważ tu pojawienie się upadłych było bardziej prawdopodobne. Krzyki oraz ataki potworów mogłyby bezpowrotnie spłoszyć cenne wierzchowce, czego chcieli uniknąć.
Grupa podeszła bliżej do majestatycznej bramy. Veronica nigdy wcześniej nie poświęciła dość czasu, by przyjrzeć jej się z bliska. Sprawiała ponure wrażenie. Każda z pionowych sztachet wykonana była z czarnego metalu oraz ozdobiona na wzór strzał oplecionych pnącą się roślinnością. Na grotach widniały przeróżne symbole, których wojowniczka nie potrafiła odczytać. Korzystając z okazji, kiedy Victor omawiał plan z eskorterami, podkradła się bliżej konstrukcji i w skupieniu próbowała rozszyfrować ozdobne znaki. Widząc jej zainteresowanie bramą, Nick podszedł do brunetki i zaczął objaśniać znaczenia poszczególnych wzorów.
- Brama jest bardzo stara - zaczął. - Podobno starsza niż sam mur.
- A te symbole?
- One? Kiedyś oznaczały wzorzec człowieka: jak powinniśmy postępować, by stawać się jak najlepszymi i dążyć do ideału. Teraz ludzie uważają to bardziej za legendę. Jak już pewnie zdążyłaś zauważyć, uwielbia się tutaj mity.
Uśmiechnął się. W następnej chwili opisywał już symbole, wskazując na poszczególne dłonią.
- Na przykład słońce oznacza męstwo i odwagę. Księżyc szczerość, a oko chęć zdobywania wiedzy. Gwiazda to cierpliwość...
- Większych bzdur w życiu nie słyszałam
Niespodziewanie za plecami wojowniczki rozbrzmiał głos. Kadetka nie potrafiła go przypisać do nikogo ze znajomych. Był dość niski, lecz niepodważalnie należał do kobiety. Veronica spojrzała przez ramię. Stała przy niej jasnowłosa dziewczyna o błękitnych oczach.
- Co to za kredowy blond?
- Odrosty po farbowaniu. Ciekawe – zauważyła Sofii.
- Nie było jej chyba na spotkaniu zapoznawczym w gabinecie Victora.
- Nie widziałam jej tam. Przyłączyła się dopiero na polanie, gdy dosiadaliśmy wierzchowców.
- Gwiazda to dążenie do doskonałości - poprawiła wypowiedź Nicka, akcentując ostatni wyraz. - Jestem Clara - zwróciła się do dziewczyny.
- Veronica.
- Wiem - ucięła.
Świdrujące spojrzenie jasnowłosej zdawało się wwiercać w duszę. Jej oczy były duże, trochę nienaturalnie błękitne. Nastąpiła chwila krępującego milczenia, więc Veronica odwróciła wzrok. Chciała coś powiedzieć, lecz w tym momencie głos zabrał Victor. Razem z Nickiem oraz Clarą, wrócili do reszty kadetów.
- Musimy się dostać do teleportu, który znajduje się w lochach.
- To znaczy, że w stolicy są dwa przejścia? - zastanawiała się wojowniczka.
- Nie wiedziałaś? To jeden z głównych powodów, dla których to właśnie tutaj założono stolicę - wytłumaczył Patrick.
- Więc dlaczego nie skorzystamy z tego drugiego przejścia?
- Teleport z biblioteki został zniszczony. O ile to w ogóle możliwe, żeby unicestwić magiczne przejście łączące wszechświaty. W każdym razie przejście przez gruzy Uniwersytetu może nie być najlepszym pomysłem.
- Skupić się, nie hałasować! - przerwał im Victor. - Trzymamy szyk, idziemy blisko, a po wejściu do podziemi tylko ja mam prawo używać magii światła, rozumiemy się?
Dwoje pozostali mistrzowie poszli przodem. Mieli patrolować okolicę, jednak po chwili całkiem zniknęli z widoku. Victor, prowadząc kadetów, przeszedł przez bramę, na drugą stronę muru. Jeśli kiedykolwiek był magiczny, dlaczego pozwoliła na sponiewieranie mieszkańców?
- Mur jako klatka, nie ochrona. Ciekawy punkt widzenia.
- Nie daje ci spokoju? - zgadła Sofii.
- Gdyby tak było, klatka stałaby się dla ludzi poniżeniem, a jedynym rozwiązaniem byłoby...
- Pozbycie się dzieci piekła.
- Na zawsze – potwierdziła Veronica.
- Wiesz, że podania mówią o wielkim dniu, w którym upadli znikną na zawsze w otchłaniach.
- To musiałby być koniec światów! - odpowiedziała sceptycznie.
- Niektóre legendy zawierają ziarnko prawdy, inne jedynie tonę bzdur. Reszta opowiadana jest ku pokrzepieniu lub na pamiątkę. Sama zakwalifikuj tę legendę.
Na początku kadeci mijali nieliczne, duże hangary, magazyny i dawne miejsca pracy. Zostały umiejscowione na przedmieściach tak, by mieszkańcom nie przeszkadzał hałas oraz dla ułatwienia ewentualnych transportów. Teraz budynki straszyły ciemnymi oknami, pustymi wnętrzami i zdradliwą ciszą. Po krótkim czasie, wypełnionym żwawym marszem, uczniowie weszli w gąszcz mniejszych domków. Niegdyś była to dzielnica mieszkalna - jedna z tych, w której nie mieszkali najbiedniejsi ani szczególnie bogaci obywatele Anuki. Gdy patrzyło się na takie opuszczone budynki, przed oczami można było dostrzec całe rodziny zmuszone do ucieczki, pozostawienia wszystkiego, odejścia. Widok choćby jednego takiego mieszkania był przygnębiający. Szli głównym traktem, więc ich oczom ukazywały się dziesiątki porzuconych, dawno już wygasłych ognisk domowych. Veronica potarła dłońmi skronie.
Z jakiego powodu ci ludzie muszą tak cierpieć? Po co ta wojna?”
Pierwszy raz zastanowiła się nad tym dogłębniej i doszła do wniosku, że jedyny powód, jaki został jej przedstawiony, to wrodzona wrogość Północnego Królestwa oraz dążenie do hegemonii. Do tego dochodziły różnice kulturowe, ale czy te kilka spraw musiało zaważyć o nieszczęściu tylu cywilów? A to dopiero początek rzezi... Co jakiś czas mijali szczątki nieszczęśliwców, którym nie udało się uciec z miasta podczas inwazji upadłych. Patrick modlił się w duchu, by nie natknęli się również na zwłoki uśmierconego przez niego chłopaka. Mimo że to upadły zmasakrował wcześniej łucznika, a Veronica i wojownik nie byli w stanie mu pomóc, to właśnie Patrick zdecydował o zadaniu ostatecznego ciosu. Tamto wydarzenie prześladowało go niczym nocny koszmar.
Tu, w mieście, pokrywa śniegu była jeszcze skromniejsza niż w lesie i na stepach. Zaledwie centymetr białego puchu pokrywał brukowaną ścieżkę. Kadeci, idąc, zostawiali wyraźne ślady stóp na drodze. Wokół nie było ani żywej duszy. Słyszeli jedynie swoje własne oddechy i tłumione kroki na śniegu. Do czasu.
Usłyszeli zwierzęce wycie. Mistrz, zatrzymawszy się, podniósł rękę za znak, by pozostali także stanęli. Uporczywie wpatrywał się w jedną z licznych bocznych, ciemnych uliczek - odnóg od głównego traktu, z której, wydobył się przed chwilą jęk. Kiedy odgłos powtórzył się, wyjął miecz z pochwy, po czym wbiegł w ciemność, nakazując uczniom pozostać na miejscu. Kadeci utworzyli krąg. Był to podstawowy szyk obronny, jakiego uczono na zajęciach taktycznych. Stali plecami do środka tak, że każdy patrolował inną stronę miasta. Veronica zacisnęła dłoń na rękojeści. Mijały minuty, a Mistrz nie wracał. Wycie co jakiś czas powtarzały się. Dochodziły z różnych miejsc, więc wojowniczka podejrzewała, że albo potwór przemieszcza się, albo też jest ich kilka. Grupa starała się zachowywać w miarę cicho i spokojnie, jednak wzburzone szepty kilku osób niedługo przemieniły się w ostrą kłótnię. Obejrzawszy się przez ramię, Veronica spostrzegła Castora, szarpiącego się z Jonasem. Obaj chłopacy byli zdenerwowani i najwyraźniej sprzeczali się o dalsze kroki, które powinni podjąć.
- Nie będę stał w kółeczku jak dziecko. Samą obroną nic się nie wskóra, psia mać!
- Stój, dupku! Mistrz rozkazał...
- Mistrza tu nie ma.
Mówiąc to, wymierzył blondynowi szybki cios w nos, wyszarpnął się z uścisku i zwinnie wskoczył w inną ciemną uliczkę. Jonas próbował zatrzymać go. Chciał pobiec za nim, lecz Lia kategorycznie mu tego zabroniła. Delikatnie położyła dłonie na ramionach przyjaciela, przemawiając do niego łagodnym głosem:
- Chcesz, żeby szyk ostatecznie legł w gruzach? Naprawdę pragniesz zostawić nas i biec za tym wariatem?
- Wie, co robi. Może nawet lepiej, że poszedł. Nie będzie nam przeszkadzać - dodała Aurore, nie odrywając wzroku od bocznych przejść, z których dochodziło ryczenie.
Zezłoszczony Jonas wrócił do szyku, jednak w dalszym ciągu stał niespokojnie. Co chwilę z jego szeptów do Lii dało się rozszyfrować siarczyste przekleństwa, kierowane pod adresem Castora. Tymczasem wycie przybrało na sile. Doszły do niego inne niepokojące dźwięki, takie jak huki, okrzyki i jęki. Kadeci z w napięciu czekali na Mistrza lub Castora, którzy mogliby wyjaśnić im, co właściwie jest źródłem dzikich odgłosów. Gwałtownie wszystko ucichło, przerwane przeciągłym jękiem pełnym żalu. Teraz dało się słyszeć jedynie stłumione kroki nadchodzącej z ciemności osoby. Minęła chwila zanim Castor wyłonił się z ciasnego przejścia. Szedł, ciągnąc za sobą ogromnego wilka z poderżniętym gardłem. Krew zwierzęcia pozostawiała karmazynowy szlak na białym śniegu. Kadeci rozstąpili się, by zrobić przejście powracającemu wojownikowi. Trzymając martwego wilczura za tylną łapę, Castor zamachnął się mocno i rzucił zwłoki do środka kręgu, dokładnie pod nogi Jonasa. Wokół wilka powstawała ciemna kałuża. Blondyn skrzywił się, cofając o krok. Mięśnie jego twarzy drgały w impulsach nienawiści do Castora.
- Oto czego się tak okropnie bałeś, wyrośniętego szczeniaka
Wytarłszy brudne od krwi ręce w spodnie, oddalił się nieco od grupy. Wciąż pozostawał jednak w polu widzenia. Jonas po raz kolejny zaklął pod nosem.
Chwilę później na trakt wszedł spokojnym krokiem Victor. Martwe zwierzę nie zrobiło na nim większego wrażenia. Obrzucił je zaledwie przelotnym spojrzeniem, po czym, nic nie powiedziawszy, wznowił marsz.

***

Podziemia także nie były bezpiecznym miejscem. Sufit groził zawaleniem, przed czym ciągle przestrzegał ich Mistrz Przyboczny. Jednak to właśnie tutaj Veronica, po raz pierwszy od początku wyprawy, odetchnęła z ulgą. Szli grupą, nie rozmawiali zbyt dużo. Wymieniali się jedynie ostrzeżeniami dotyczącymi niebezpiecznego gruzu lub podniszczonych mebli, o które można byłoby się potknąć. Ciemność wydawała się być niezwykle przytłaczająca, a duszne powietrze tylko potęgowało to odczucie. Co chwilę ktoś sapał z wysiłku, a wojskowe buty wydawały stanowczo za głośne dźwięki. Nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła zwalniać, starając się iść jak najciszej potrafiła. Inni sukcesywnie wyprzedzali ją, nie zwracając większej uwagi na to, co robi. Zostawała w tyle. Stąpała delikatnie, cicho, wsłuchując się w dźwięki z korytarza. Jej coraz powolniejszy marsz doprowadził ją do momentu, w którym zupełnie się zatrzymała. Nie była pewna, czy tylko jej się wydawało, czy usłyszała w jednej z odnóg korytarza cichy szept. Cierpliwie czekała aż odgłos się powtórzy. Grupa odeszła już dość daleko, kadetkę zaczęła ogarniać ciemność. Zwątpiła w swoją pewność siebie. Wahała się, czy powinna zostawać w tyle i na własną rękę badać zagrożenie. Może prościej byłoby poinformować o podejrzeniach Victora? Mimo obaw zrobiła krok w stronę ciemnego przejścia. W momencie, kiedy się poruszała, jej zmysły zdołały zarejestrować kolejny szept. Prędko zatrzymała się. Ktoś tam był. Była niemal pewna, że wychwyciła delikatny szelest. Wykonała jeszcze jeden krok i kolejny. Czyżby to, co słyszała, było jedynie echem? Starała się nie oddychać zbyt głośno. Bardzo chciała dowiedzieć się, czy i kto ich śledził. Czy szum był głosem potwora, czy może to zabłąkany człowiek depcze im po piętach? Veronica bardzo chciała wysłać do wąskiego korytarza choćby maleńką iskierkę światła. Zobaczyłaby wtedy, co się tam kryje i bez niepotrzebnych ceregieli odsłoniła skrywającego się napastnika. Nie mogła jednak tego zrobić - taki był rozkaz Mistrza. Blask mógł przygnać w ich stronę różne istoty, dlatego starali się ograniczać go do minimum. Ciemność ogarnęła ją ostatecznie. Postanowiła, że wykona kolejny krok w stronę tajemniczego przejścia. Wedy może dojrzy niebezpieczeństwo. Albo wytworzy światełko?
Maleńka kula światła nikomu przecież nie zaszkodzi...”
Następny ruch wykonała jednak bardzo niestabilnie. W ciemności stanęła na gruzie i runęła w dół. Próbując podtrzymać się czegoś, jej ręka natrafiła jedynie na starą szafę, która runęła wraz z kadetką, wypełniając całe podziemia ogłuszającym hukiem. Veronica stęknęła z bólu, gdy jej ciało zderzyło się z wyboistym podłożem. Rozcięła sobie łuk brwiowy, a lepka krew zalała jej lewą powiekę. Próbowała się podnieść, lecz obolałe mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Przez długą, przerażającą chwilę bała się, że źródło złowrogich szeptów stoi tuż nad nią. Wyobrażała sobie, jak dopada ją i miażdży. Nic takiego jednak się nie działo. Zbliżyło się do niej światło, a silne ręce bez problemu podniosły ją na nogi. Nie patrząc na rozwścieczoną twarz Victora, Veronica od razu odwróciła się w kierunku odnogi korytarza, którą teraz rozświetlał blask magicznej kuli. Widziała nie więcej niż nagą ścianę.
Ślepa uliczka?”
Z osłupienia wyrwał ją Mistrz Przyboczny. Dosłownie „wyrwał”, bo chwycił za szatę i przystawił do zimnej ściany. Przyciskając dziewczynę ramieniem, wycedził przez zaciśnięte zęby:
- Jak śmiesz bezsensownie narażać życie nas wszystkich?
Przyszedł tu sam. Reszta grupy została daleko z przodu, gromadząc się przy drugim światełku. Brunetka widziała jedynie ich sylwetki - zdołali oddalić się już na spory dystans. Veronica była pewna, że gdyby Victor potrafił zabijać wzrokiem, już dawno leżałaby martwa. Nigdy nie widziała mężczyzny tak rozzłoszczonego. Przyciskał ją do ściany zdecydowanie za mocno, przez co obolałe po upadku mięśnie dawały o sobie znać. Brunetka spuściła wzrok i próbowała się tłumaczyć, jednak język jej się plątał, a opisy szeptów i szelestów wydawały się banalne i nierealne. Ostatecznie odrzuciła na bok próby tłumaczenia, co było powodem złamania przez nią rozkazów. Victor odsunął się. Wciąż był okropnie zły, lecz teraz nic nie mówił. Odszedł kilka kroków od wojowniczki tak, że jego twarz skryła się w cieniu. Veronica widziała, że co chwilę zaciskał pięści, po czym znów rozprostowywał palce.
- Przepraszam... - wybąknęła cicho wojowniczka.
Mistrz zbliżył się i nachylił do niej, wciąż mając zmarszczone czoło. Przyłożył rękę do jej twarzy w taki sposób, że jego kciuk stykał się z brwią, a reszta dłoni zagarniała włosy i przylegała do ucha, policzka. Wypowiedział krótką formułę, po której z kciuka wypłynęła strużka magii. Rozcięcie na czole dziewczyny zniknęło, a rana przestała krwawić. Mężczyzna zabrał rękę, nie oddaliwszy się jednak, po czym westchnął tak głęboko, jakby chciał zagarnąć dla siebie cały tlen znajdujący się z wąskim przejściu. Jego mina złagodniała odrobinę.
- Mógłbym cię za to zgładzić - powiedział ponurym głosem.
Veronica zerknęła na niego z przestrachem. Aby spojrzeć mu prosto w oczy musiała wysoko zadrzeć głowę.
- Ale tego nie zrobię.
Położył wojowniczce dłoń na ramieniu, kontynuując.
- Opowiedz mi na spokojnie, co takiego tam widziałaś.
Veronica potarła dłonią skrzep sklejający jej brew. Czuła, że atmosfera rozluźniła się, jednak wciąż czuła się stłamszona przez wybuch Victora. Najdokładniej jak potrafiła zrelacjonowała szepty, które przyciągnęły jej uwagę. Opowiedziała o tym, że następnie słyszała szelest i była niemal pewna, że coś, lub ktoś, kryje się w tym korytarzu.
- Czyli nikogo nie widziałaś?
Victor ze skupieniem wsłuchiwał się w jej słowa i uważnie badał reakcję dziewczyny na poszczególne fakty.
- Widzisz, Veronica, to ślepa uliczka. Jak ktokolwiek mógłby się tutaj schować, by potem uciec niezauważonym?
Dziewczyna milczała. Ten argument był niezaprzeczalny.
- Jedną z podstawowych zasad działania w grupie jest zaufanie. Myślisz, że nikt oprócz ciebie nie usłyszałby szeptów? Wątpisz w m o j e możliwości?
- To nie tak, Mistrzu.
- W grupie są osoby z większym doświadczeniem niż ty. Nie mówię tego ze złośliwości. Taka jest prawda. Postaraj się postępować na korzyść, lub chociaż nie szkodzić innym. Nie po to wybrałem cię do wypełnienia w a ż n e j misji, Ridney.
Kadetka zmarszczyła czoło, słysząc nietypowy, oficjalny ton z ust znajomego.
- Skąd taka powaga? - ośmieliła się zażartować.
- Jak ty do mnie, tak ja do ciebie.
Uśmiechnął się, unosząc brwi.
Mistrz nie odzywał się przez chwilę. Skubał po cichu wargę, pogrążając się w zamyśleniu.
- Czy masz mi coś jeszcze do powiedzenia? Mam wrażenie, że coś cię tłamsi od dłuższego czasu. Masz jakiś problem?
Veronica wiedziała o co mu chodzi. Nie miała pojęcia, skąd mógłby dowiedzieć się o niebieskich iskrach, lecz sytuacja nie pozostawiała wątpliwości, że mężczyzna właśnie to miał na myśli. Brunetka po raz kolejny poczuła ogromną chęć, by zrzucić ciężar z barków i odsłonić przed przyjacielem całą prawdę. Chciała powiedzieć o wydarzeniach w lochach i poprosić o radę.
Zanim się rozejdziemy i będzie za późno. Nim będę stanowić zagrożenie dla grupy. Jeśli ktokolwiek może mi pomóc, to Victor.”
Wzrok mężczyzny był szczery i spokojny. Zachęcał do powierzenia mu tajemnicy do tego stopnia, że dziewczyna zastanawiała się już, od czego zacznie swoją długą opowieść. Jednak była to sprawa tak osobista, tak głęboko związana z tajemnicą jej osoby, że, mimo chęci, z ust wybrzmiało jedynie:
- To nic takiego...
- Nie ufasz mi.
Stwierdził, odsuwając się o krok. Zaraz potem zaczął iść w stronę reszty kadetów. Veronica podbiegła, doganiając go.
- To nie tak, ja po prostu...
- Nie ufam ci - dokończył za nią ostentacyjnie wysokim tonem. - Veronica, jeśli jest coś, w czym mogę ci pomóc, wesprzeć cię, to...
- Może tym razem to ty mi zaufasz, Victorze?
Mistrz zatrzymał się. Niemal pożałowała swoich słów.
Głupia! Straciłaś właśnie szansę na pomoc!”
Na usta Victora wkradł się lekki uśmiech.
- Niech ci będzie.
Nachyliwszy się tak, by jego twarz znalazła się na równi z buzią rozmówczyni, po chwili pauzy zmienił temat.
- Zrobimy tak: wrócisz do grupy, a ja rozejrzę się tutaj przez chwilę i postaram się wykluczyć twoje obawy. Dla świętego spokoju... mojego i twojego, zgoda? Ale proszę cię o dyskrecję - mówił przyciszonym głosem. - Niech nikt nie wie, że słyszałaś szepty i szelesty, bo porządna grupa kadetów zamieni mi się w bandę przestraszonych dzieciaków. Nagle wszyscy zaczną widzieć ślepia w ciemnościach i słyszeć głosy, a przecież nie o to chodzi. Zgadzasz się?
- Tak - odpowiedziała z całą pewnością w głosie.
Victor uśmiechnął się. Tym razem w pełni ugodowo i całkiem pogodnie.
- Dobra odpowiedź.
Powiedziawszy to, musnął delikatnie ustami okurzone czoło wojowniczki. Zaczął iść w kierunku ciemnego korytarza, zabierając ze sobą światło. Dopiero po chwili Veronica poruszyła się niespokojnie.
- Victor? - wydusiła z siebie, szepcząc imię w ciemności. - Victor?
Mężczyzna wrócił do kadetki.
- O co chodzi, Veronico?
Ramiona dziewczyny zaczęły się trząść. Victor objął kadetkę, przysunął bliżej do siebie.
- Spokojnie, kochana. O co chodzi?
- Skłamałam, Victorze. Tyle dla mnie zrobiłeś, pomogłeś mi, ufasz, a ja... - głos uwiązł jej w gardle. - Muszę ci coś powiedzieć.
- To nie tak, że jesteś mi cokolwiek winna.
- Nie mam na myśli wyrównania rachunków. Chodzi o twoją pomoc. Chodzi o niebieskie iskry.
Victor wysłuchał tłumaczeń kadetki niezwykle cierpliwie, w milczącym skupieniu. Następnie dopytał o wiarygodność zeznań kadetów z jednostki, sprawdzając ich nazwiska. Był zmartwiony, lecz jego silna postawa dodawała wojowniczce otuchy.
- Jesteś pewna, że chcesz iść na tę misję, Vera? - zapytał w końcu.
- Sam mówiłeś, że to nie prośba, tylko rozkaz...
- Nie dla ciebie. Nie w tak niestabilnej sytuacji.
Veronica przygryzła wargę, zerkając w kierunku reszty kadetów.
- Miałabym od nich odejść? Potrafiłabym zostawić Patricka samego?
- Ma osiem innych kadetów. Przykro mi, że to stwierdzam, ale ze swoim podstawowym zaledwie wykształceniem na niewiele się zdamy.
- Nie masz racji Sofii. Idą do świata Aliudów. A ja j e s t e m Aliudem. Kto może im pomóc lepiej niż ja? Nawet ambasador nie ma takiej wiedzy! Poza tym człowiek nie zawsze potrzebuje wyłącznie siły do wsparcia.
- Nie mogę się teraz wycofać – powiedziała, patrząc w oczy rozmówcy.
Victor pokiwał głową, zagryzając policzek od środka.
- Jeśli się wahasz, mógłbym...
- Jestem pewna.
- W takim razie dołącz do pozostałych. Sprawdzę okolicę tak, jak się umawialiśmy.
Stali blisko siebie jeszcze przez długą chwilę. Czas przeciekał im przez palce. Oboje wiedzieli, że nie powinni zwlekać. Po chwili Victor odsunął się i zatopił w ciemności. Pozostawił po sobie niekomfortowy chłód.
- Dziękuję – krzyknęła w ślad za nim dziewczyna, zanim ruszyła w swoją stronę.
Bez problemu odnalazła resztę grupy. Zgromadzili się w jednym miejscu - przy dużej, starej szafie i osypisku, na którym mogli przycupnąć. Wytypowali osoby, które miały stać na posterunkach po obu stronach korytarza. Osobą, która pilnowała przejścia od tej strony był Nick. Chłopak wydał się zdziwiony i zmartwił się na widok zaschłej krwi na twarzy dziewczyny.
- Co ci się stało? Gdzie jest Mistrz?
- To nic takiego... Przewróciłam się i uderzyłam o gruz. Mistrz poszedł sprawdzić tyły - powiedziała najbardziej przekonującym tonem, na jaki było ją stać, choć wcale nie kłamała. Jedynie omijała znaczną część prawdy.
- A ten huk? - do rozmowy wtrącił się Patrick. - Myśleliśmy, że zawalił się strop.
- Na szczęście nie. To szafa, przewróciłam ją, spadając.
Patrick przyjrzał się nieufnie dziewczynie, lecz nic nie powiedział. Nick natomiast podał znajomej chusteczkę.
- Weź wodę i przemyj sobie twarz. Lepiej teraz, niż później, gdy zaschnie na dobre.
Wojowniczka podziękowała. Przeszła dalej, ignorując pełne wątpliwości spojrzenia Lii oraz Davetha. Brunetka usiadła obok Aurore i Rity. Zobaczyła, że pierwsza z sióstr trzyma w ręce małą paczuszkę.
- Co to?
- "Płonące mosty". Czytałam już kiedyś tę książkę - oznajmiła. - Podobała mi się. To ciekawe, że akurat na nią wpadłam w tej dziurze.
- O czym opowiada?
- To powieść, historia fikcyjna, choć niektórzy twierdzą, że jest w niej ziarnko prawdy. Głównym bohaterem jest młodzieniec, wywodzący się z rodziny budowniczych. On jednak nie za bardzo ma chętkę na wykonywanie zawodu swojego ojca, dziadka i pradziadka... Jego marzeniem jest zostać podróżnikiem. Ojciec mu na to nie pozwala, dlatego chłopak obmyśla plan ucieczki. Jednak żeby zostać podróżnikiem potrzebuje pieniędzy. Napada na swojego brata, który swoją drogą podebrał mu narzeczoną i próbuje zabrać mu pieniądze, będące właśnie prezentem ślubnym od gości. Nie udaje mu się tego jednak zrobić po cichu i zostaje zmuszony do zabójstwa pana młodego. Kradnie pieniądze, po czym ucieka. Jego ojciec obarcza go klątwą...
- "Spaliłeś za sobą wszystkie mosty, a przyjdzie czas, kiedy zaczną płonąć przejścia i przed tobą." - zacytowała siostra Aurore.
- Dokładnie tak. Główny bohater nie bardzo się tym przejmuje. Dużo podróżuje, aż w końcu osiedla się na wyspie Kinimodo. Tam poznaje narzeczoną i zakłada swój interes, który okazuje się strzałem w dziesiątkę. Jako zwieńczenie swojej kariery pragnie zlecić budowę najdłuższego mostu na świecie, łączącego kontynent z wyspą. Nikt jednak nie chce podjąć się szalenie trudnej pracy. Ale pewnego dnia zjawia się tajemniczy konstruktor, którego nikt nie zna. Oferuje budowę mostu w jeden rok.
- Tylko rok?
Aurore potwierdziła ruchem głowy.
- To niewykonalne, prawda? Ale tajemniczy przybysz mówi, że da radę, zbuduje. W zamian chce jedynie możliwość przeczytania myśli głównego bohatera. Chłopak.. wtedy już mężczyzna, zgadza się. W końcu co to za cena?
- Poza tym czytanie w myślach z pomocą zaklęć to bujda. Wszyscy wiedzą, że magia nie sięga tak daleko.
- Nie do końca wierzy budowniczemu, ale jego słowa się sprawdzają. Rok po zleceniu zadania, most stoi. A była to cudowna konstrukcja.
- Zbudował go sam?
- Tak, ale z pomocą magii. Główny bohater, który, zgadzając się na przeczytanie swoich myśli, nie wierzył, że most powstanie zaczyna się zastanawiać, czy powinien pozwolić budowniczemu na dostęp do swojego umysłu, swojej przeszłości. Odkryłby wtedy jego sekret o kradzieży majątku, zabójstwie własnego brata.
- A ujawnienie prawdy mogłoby popsuć jego interesy.
- Właśnie dlatego zrzuca konstruktora z jego własnej budowli. A w chwili, gdy mężczyzna spada, most zaczyna płonąć. Główny bohater oczywiście ginie, pali się żywcem.
- A kim był ten budowniczy?
- W chwili jego śmierci okazuje się, że to był jego własny brat.
- Przecież on nie żył... Czy to był może inny krewny?
- Właściwie to masz rację. Nie żył. Ale wiesz, Vera, to tylko powieść. Duchy zmarłych są tolerowane w fikcji literackiej. Niby jak normalny człowiek wybudowałby tak potężny most w rok i to sam?
- A wiecie, co jest najciekawsze? - do rozmowy znów wtrąciła się Rita. - że ten most naprawdę istnieje i rzeczywiście jest nadpalony. Podobno da się przez niego przejść, ale każdy, kto ma na sumieniu życie innego człowieka i próbuje przedostać się przez tę drogę, przepada bez wieści.
- To fikcja. Nie wierzę w takie bajki - stwierdziła Aurore.
- Gdzie właściwie znalazłaś tę książkę? - zapytała Veronica.
- O tam, dokładnie pod tą zapadniętą szafką.
Wskazała ręką.
- Widziałam tylko tę, ale może coś jeszcze znajdziesz...
Wojowniczka wstała i podeszła do zniszczonego mebla. Dokładnie obejrzała jego zawartość, lecz nie znalazła niczego przydatnego. Zbadała szuflady, jednak i one były puste. Już chciała odejść, kiedy spostrzegła małą książeczkę oprawioną w skórę, przygniecioną osmolonymi belkami, tuż obok szafki. Wyciągnęła tomik i obejrzała go dokładnie. Był w dość dobrym stanie, choć w niektórych miejscach widniały ślady sadzy. Dziewczyna przekartkowała znalezisko, a następnie otworzyła je na przypadkowej stronie. Był to tomik wierszy.
- Mistrz wraca! - oznajmił Nick.
Kadeci zaczęli wstawać i zbierać swoje rzeczy. Veronica zdążyła przeczytać tylko kilka pierwszych linijek przypadkowo wybranej poezji, zanim Mistrz dotarł do nich i oznajmił, że wszystko jest w porządku. Każdy wpis w książeczce pisany był przez tę samą osobę - charakterystycznymi pochyłymi literami.

Gdy nie ma jęków i nikt nie krzyczy,
Twoje uszy zaznają słodyczy.
Mowa jest srebrem, a złotem milczenie.
O! Zgubny kruszcu, co słoneczne masz brzmienie.

Ruszyli w dalszą drogę. Brunetka pośpiesznie schowała tomik do plecaka, nie mogąc przeczytać w tej chwili całości wiersza. Postanowiła, że przy chwili wytchnienia przyjrzy się dokładniej ocalałej książce.
Korytarz stał się pochyły i teraz kadeci schodzili coraz głębiej pod ziemię. Strop nieco się obniżył, dlatego najwyższe osoby zostały zmuszone, do zgarbienia się. W końcu doszli do końca drogi. Przed nimi widniały kamienne drzwi bez klamki. Zaopatrzone zostały jedynie w dziwną dziurkę, najprawdopodobniej do klucza. Mistrz przyboczny wyciągnął z sakiewki lśniącą kulkę, po czym wetknął ją do otworu. Wypowiedziawszy zaklęcie, pchnął kamień, który zaczął niespiesznie wsuwać się do góry. Weszli do komnaty niewielkich rozmiarów. Zbudowana została na planie ośmiokąta foremnego, a na środku postawiono okrągłe, marmurowe podwyższenie.
Portal.”
Na każdej ścianie, nie licząc tej, w której zamontowane zostały drzwi, wisiały niegdyś zjawiskowe płaskorzeźby. Kilka z nic ocalało bombardowanie i wciąż zachwycały starannym wykonaniem, szczegółami oraz parametrami. Zrobione zostały najprawdopodobniej ze szkła, dlatego część z nich podczas ataku rozpadała się na miliony maleńkich kawałeczków, po których teraz stąpali kadeci. Chrzęst szkła pod butami przyprawiał o smutek. Veronice wydawało się, że depcze po czymś świętym, po sztuce, która została zrzucona z piedestału i zapomniana. Nawet jeśli Południowe Królestwo wygra wojnę, już nigdy nie będzie jak dawniej. Te płaskorzeźby były tego świadectwem oraz przykładem. Veronica przyjrzała się dokładniej ocalałym okazom. Przedstawiały sceny pierwszych wypraw do świata Aliudów oraz samo odkrycie teleportu. Jedna z płaskorzeźb przedstawiała smukłą, wysoką sylwetkę, stojącą dokładnie w przejściu teleportu. Niestety peleryna zaopatrzona w kaptur nie pozwalała stwierdzić dokładnie, czy przedstawiona osoba była mężczyzną czy kobietą. Wojowniczka podejrzewała, że postać miała przedstawiać Osobę Władającą Portalami. Susan raz opowiadała jej tę legendę. Wiele osób na całym kontynencie wierzyło, że taka Postać istnieje naprawdę. Rzekomo miała to być Istota, która zaprojektowała wszystkie światy i jako jedyna miała możliwość kontrolowania portali między nimi. Susan nie potrafiła jednak powiedzieć, skąd miałby się wziąć ten Wszechmogący byt, ani czy ktokolwiek kiedyś go widział. Mimo to wiele osób było przekonanych o prawdziwości Osoby Władającej Portalami. Nie nadano jej żadnego imienia ani nie przypisano twarzy, co mogłoby podobno sprowadzić nieszczęście. Niektórzy wierzyli nawet, jakoby ta Istota była klamrą łączącą wszechświaty i jedynym elementem zapewniającym im trwałość.
- Ciekawa teoria - stwierdziła Sofii.
- Jeśli okazałoby się, że jest prawdziwa, oznaczałoby to, że ludzie ze świata Aliudów zostali stworzeni i żyją tylko dzięki istocie, o której nie mają nawet pojęcia.
- A jeśli Osoba Władająca Portalami ukazuje się w różnych światach pod różnymi postaciami?
- Tego nigdy się nie dowiemy.
Speculo nie zaprzeczył, ale też nie potwierdził. Zamilkł, bo inicjatywę przejął Victor.
- Posłuchajcie mnie teraz bardzo uważnie. Przekażę wam kilka wskazówek, które pomogą wam w przejściu do świata Aliudów. Ten teleport jest całkiem inny od tego z biblioteki. Część z was używała już tamtego. Nie radzę wam sugerować się, że teraz będzie tak samo. Jest to najstarszy teleport w całym kraju. Ale magiczne przejścia opierają swoją budowę na Energii Duchowej, dlatego nieustannie się zmieniają. Nie jestem w stanie zapewnić was, co znajdziecie po przekroczeniu wrót. Niemniej, mam dla was bardzo istotne wskazówki. Po pierwsze nie możecie patrzyć za siebie. Idziecie, nie zatrzymujecie się, ale też nie wolno wam biec. Jednak pod żadnym pozorem nie zerkacie przez ramię, zrozumiano? Zakazuję wam także wchodzenia w jakąkolwiek interakcję z istotami, które ewentualnie możecie spotkać. Castor - spojrzał na chłopaka spod uniesionych brwi - żadnej walki! Ostrzegam, że wszystkie odczucia mogą być inne: przez szybki przepływ cząsteczek Energii.
- Mistrzu... - wybąknęła Aurore. - Czy zdarzyło się kiedyś, że ktoś nie wrócił z teleportu?
- To nie jest czas na głupie pytania – udzielił wymijającej odpowiedzi.
- Słyszałem o kobiecie, która wróciła po dziesięciu latach. Po tym czasie była... - szepnął jej na ucho Nick.
- Kadecie!
Victor krzyknął na niego. Chłopak natychmiast wyprostował się.
- Słucham, Mistrzu.
Mężczyzna podszedł do niego niespiesznie, po czym niespodziewanie uderzył chłopaka z otwartej dłoni w twarz. Nick zamrugał zdziwiony. Chwycił się rozognioną część twarzy.
- To za sianie paniki.
Castor zachichotał.
Mistrz rozkazał wszystkim ustawić się blisko siebie na kołowym podwyższeniu. Następnie wyjął z sakwy niewielką, szklaną fiolkę, wypełnioną fioletowym płynem. Odkorkował naczynie i, wylawszy trochę na środek sali, zaczął wymawiać zaklęcie.
- Otwieranie portali to bardzo skomplikowana sprawa... - stwierdziła Veronica.
- Przynajmniej jeśli chodzi o ten konkretny. Pamiętasz, że przejście w bibliotece Patrick zdołał otworzyć sam?
- Ale teraz tamten teleport jest zniszczony... Chwila! Jak przejdziemy z powrotem do Południowego Królestwa? Przecież nie poradzimy sobie z odprawieniem tego obrzędu sami!
- Spokojnie, przecież ma dołączyć do was ambasador. On na pewno będzie wiedział, co robić.
Veronica nie była przekonana wyjaśnieniami Sofii. Przecież zawsze coś może pójść nie po ich myśli, a wtedy będą mieli problem, by wrócić do właściwego świata. Bardzo chciałaby zapytać się o to Victora, ale Mistrz był w trakcie wypowiadania formuły i jakiekolwiek przeszkody mogłyby zaprzepaścić całą misję. Nie chciała po raz kolejny narażać się na jego gniew. Postanowiła zaufać znajomemu. Nie myśląc już o tej kwestii, ze zniecierpliwieniem przyglądała się otwierającym się wrotom.
Kiedy Veronica po raz pierwszy przechodziła przez teleport, jedyne, co zdołała zapamiętać, to światło. Oślepiający, przyciągający blask, który teraz powrócił. Zanim jednak ogarnął kadetkę i wszedł do jej umysłu, spojrzała na Victora. Jego skupiona twarz zostawała powoli rozświetlana i sukcesywnie pozbawiana wszelkich szczegółów przez pochłaniające przestrzeń promienie. Ostatnim, co dostrzegła wojowniczka, był szeroki uśmiech, jaki dawno nie gościł na buzi mężczyzny. Potem blask ostatecznie ogarnął wszystko i czas się zatrzymał.
Światło przyciągało. Kusiło swoją potęgą oraz niezwykłością. Ale najbardziej tajemniczy był sposób, w jaki było Veronice znajome. Wydawało się być zaledwie cząstką najwcześniejszego wspomnienia - tak nikłą i nieuchwytną, a jednocześnie rozpoznawalną i nie do podrobienia. Blask przyniósł ze sobą zmiany oraz przekształcił postrzeganie siebie i świata za pomocą zmysłów. Różnice następowały z początku delikatnie, później zagarnęły umysł kadetki gwałtownie, całkowicie. To uczucie także wydawało się znajome dziewczynie. Najpierw nie mogła zidentyfikować go i przypisać do jakiejkolwiek przeszłej sytuacji czy wydarzenia. Nie miała jednak wątpliwości, że jej ciało obiegała już wcześniej ta niesamowita Energia, a zmysły wyostrzały się, jakby czas zwalniał, dając szansę na precyzyjną reakcję. Ruchy stawały się bardziej drobiazgowe, organizm miał odruch działania zgodnie z wewnętrznym instynktem. Kiedy tylko wojowniczka zdołała uświadomić sobie, którą sytuację przypominało jej bieżące wydarzenie, zadrżała z przerażenia. Odzyskała utracone wspomnienie - tak się w tym momencie czuła. Przejrzała na oczy i skonfrontowała się z przeszłością, gdy na wierzch jej świadomości wypłynęła historia z lochów. Veronica po raz pierwszy trzeźwo spojrzała na swoje zachowanie podczas krippy w podziemiach Uniwersytetu. Nie wiedziała, jak to się stało, że ta aluzja dopadła ją po tak długim czasie i to w dodatku w nieodpowiednim momencie. Możliwe, że kluczowy wpływ miało na tę reakcję mistyczne światło, lub ogromna ilość Energii Duchowej w otoczeniu. Mimo że przypomniała sobie o działaniu niebieskich iskier oraz konsekwencjach pojawienia się ich, źródło tajemniczej Energii nadal pozostawało nieznane. Światło usunęło się na drugi plan, pozostając jednak obecne. Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Grupa stała na podobnym kamiennym podwyższeniu, na jakim znajdowała się przed otwarciem wrót. Wokół nie było jednak sufitu ani ścian. Ograniczało ich światło - tam, gdzie promienie nie sięgały, panował mrok. Nad głowami kadetów ziała pustka - nieskończona przestrzeń , nieposkromiony bezkres. Staliby tak i podziwiali nieprzemijalną głębię jeszcze długo, gdyby nie Lia, która, oprzytomniawszy, rzuciła do towarzyszy:
- Idziemy.. Nie oglądamy się za siebie i nie zatrzymujemy się!
Jonas przytaknął jej.
- Trzymamy szyk! - dodał.
Zeszli z kołowego podwyższenia po ciemnych, kamiennych schodach. Stanęli na szklanej, przeźroczystej podłodze. Veronica nie miała jednak szansy, by przyjrzeć się dokładniej, mieniącej się wszystkimi istniejącymi kolorami posadzki, ponieważ liderzy grupy ruszyli na przód. Wojowniczka zdołała tylko zauważyć, że pod ich nogami, pod cienką warstwą wielobarwnego szkła, znajdowała się równie obszerna przestrzeń, co nieskończoność stanowiąca sufit tego dziwnego miejsca. Przestraszona, odruchowo zaczęła iść na palcach. Bała się, że most zacznie się kruszyć, a kadeci spadną w pustkę. Idący za nią chłopak w dredach popędził ją jednak, przypominając, że nie powinni się zatrzymywać. Szli dalej., choć nie dostrzegali postępów. Okolica nie zmieniała się. Zapewne kamienny krąg za ich plecami zostawał w tyle. Nie mogli jednak tego sprawdzić, ponieważ Mistrz zabronił kadetom obracać się i patrzeć za siebie. Veronica próbowała sprawdzić, jak długo maszerują już po kruchej tafli, lecz wskazówki jej zegarka kręciły się w nieprawidłowe strony, myląc brunetkę. Po dłuższym czasie przebierania nogami, umysły uczniów zaczęła przysłaniać mgiełka. Zasadność i celowość tego, co robili została zachwiana, a ostrzeżenia Victora wydawały się niepewną plotką. Jako pierwszy na zaburzenia koncentracji zaczął reagować Nick. Veronica widziała, że co chwilę ruszał oczami na boki i musiał walczyć ze sobą ze wszystkich sił, by nie obrócić karku i zerknąć przez ramię. Mamrotał coś niewyraźnie pod nosem, jakby głos z tyłu głowy chciał go przekonać do złamania zakazu Mistrza Przybocznego. Rita co chwilę rozprostowywała palce, następnie ponownie zaciskając dłoń w pięść. Na czoło magiczki wstąpiły lśniące krople potu, oddychała z trudem, choć powietrze było tu czystsze, niż gdziekolwiek indziej. Lię także dopadło okropne zaćmienie rozsądku. Nękała ją nieodparta wizja, że za grupą ktoś podąża. Wyobraźnia podsuwała jej różne obrazy potworów, istot nie z tego świata. Łuczniczka czuła, że powinna chwycić za łuk i, odwracając się, wystrzelić strzałę, by pozbyć się agresora. Nick coraz gorzej radził sobie z pokonywaniem chęci spojrzenia za siebie. Już sam zakaz owiany był swego rodzaju tajemnicą, przez co perspektywa złamania go okazywała się kusząca.
- Co takiego jest za nami... - Veronica usłyszała, tym razem wyraźniej, pomruki znajomego. - Co kryje się za naszymi plecami, że nie wolno na to spojrzeć?
- Nick! - upomniał go Patrick. - Nie myśl o tym, po prostu idź.
- Tam jest prawda. Wiem to. Czy nie warto zaryzykować...
- Skurwielu! - krzyknął przeciągle Castor. - Kiedy już przejdziemy przez ten zasrany most, dostaniesz ode mnie w drugą stronę mordy... za kuszenie!
Również wytatuowany chłopak denerwował się w obliczu nieznanej materii wypełniającej myśli wędrowców. Z niepokojem skubał wargi, co chwilę sprawdzał, czy jego miecz jest wciąż upięty przy pasie. Od momentu krzyku Nick nie odzywał się już. Lecz jednej z siostrze bliźniaczek udzielił się burzliwy nastrój chłopaka. Aurore zatrzymała się. Jej oczy były szeroko otwarte, spomiędzy uchylonych warg słychać było niewyraźne szepty. Dziewczyna chciała odwrócić się. Nogi trzęsły się pod nią, zmarszczone czoło oraz pusty wzrok podpowiadały, że nie jest świadoma tego, co robi. Zanim jednak zdążyła całkowicie zagarnąć wzrokiem przestrzeń za nimi, Clara, zasłoniwszy oczy rękawem, pociągnęła za sobą obracającą się dziewczynę. Rita upadła, a most zadrżał. Kiedy Clara razem z Patrickiem próbowali podnieść magiczkę, Jonas siłował się z Lią, która już nakładała strzałę na cięciwę. Grupa zatrzymała się. Łuczniczka, wystrzeliła pocisk w stronę blondyna, krzycząc coś o niepoddawaniu się. Chybiła, a strzała wyparowała w zetknięciu z mostem. Nick zasłaniał uszy, potrząsając energicznie głową, by nie słyszeć głosów, wypełniających jego umysł. Zdawało się, że zostaną tu na zawsze, że już nigdy nie podniosą się i nie ruszą z miejsca. Panika stała się zaraźliwa, coraz trudniej było skupić się na powierzonym zadaniu. Kiedy jednak szklany most zadrżał w podstawach, krzyki kadetów ustały. Wszyscy na krótką chwilę oniemieli, by w następnej sekundzie, rzucić się na łeb na szyję przed siebie. Biegli, nie zważając na ostrzeżenia Mistrza, a koszmarne mary oraz pęknięcia w szkle goniły ich, przybliżając do zguby. Wtedy znów sprawiedliwe światło przybrało na sile, pochłaniając - jak poprzednio - każdą wolną przestrzeń. Wniknęło do dusz uciekinierów, pozwalając im odejść. Niebezpieczne urojenia cofnęły się, umysły kadetów wypełniły promienie nieodszyfrowanej prawdy.
Blask uciekł, a zmysły powoli wracały do normy. Veronica uświadomiła sobie, że udało im się przejść do świata Aliudów. Jej wzrok nie przywykł jeszcze do braku oślepiającego światła, więc siedziała na ziemi, będąc zdezorientowana przez moment. Pierwsze, co zdołała odczuć, to inny smak powietrza oraz silniejsza grawitacja. Były to jedynie znikome odstępstwa od atmosfery panującej w Południowym Królestwie, ale dziewczyna zdołała je zauważyć. Na jej usta przybłąkał się uśmiech. Po krótkiej chwili mogła już swobodnie badać otoczenie za pomocą wzroku. Podniosła się. Było już całkiem jasno, a zegarek kieszonkowy podpowiadał wojowniczce, że słońce wzeszło ponad godzinę temu. Kadeci znajdowali się w młodym lasku. Wąskie pnie drzew pięły się wysoko w górę, jednak nie zasłaniały widoku szarego nieba. Była bardzo wczesna wiosna. Mrozy zabrały liście wszystkim roślinom. Trawa wciąż pozostawała sucha. Grupa stała na gałązkach i gnijących liściach, nie wierząc, że udało im się przedostać przez most bez szwanku. Kadeci w milczeniu podziwiali widoki okolicy. Większość z nich jeszcze nigdy nie była w świecie Aliudów. Veronica spojrzała przez ramię, by dokładniej zbadać reakcję współtowarzyszy na otaczającą ich przyrodę. Zdążyła odwrócić się akurat wtedy, kiedy Nick rozwarł szeroko oczy ze zdziwienia. Chciała uśmiechnąć się z powodu reakcji chłopaka na widok nowego świata. Nie szokował go niestety piękny krajobraz ani nieznany Wszechświat. Z lekko rozwartych ust Nicka pociekła strużka ciemnej, lepkiej krwi. Wokół wciąż panowała niczym niezmącona cisza.

Gdy nie ma jęków i nikt nie krzyczy,
Twoje uszy zaznają słodyczy.
Mowa jest srebrem, a złotem milczenie.
O! Zgubny kruszcu, co szlachetne masz brzmienie.

Bo przed okrutną, morderczą burzą
Przyroda cichnie - roztropni to słyszą.
I przed wojną, i krzykiem o znój
Powietrze nabiera w krtań wróg twój.

Krwawy finał tego, co czujność utracił
Tylko dlatego, że dźwięku nie wychwycił
Mówię wam, bowiem, że zguba nadeszła -
Skrada się w ciszy, by poderżnąć wam gardła.

Chłopak jęknął przeciągle z bólu, a następnie chwycił się za pierś i, po chwili duszności, zaczął się krztusić. Na ten dźwięk wszyscy kadeci obrócili się natychmiast i spojrzeli na niego z przestrachem. Nikt nie miał odwagi, by się ruszyć, by zrobić cokolwiek. Huk upadającego bezwładnie ciała ostatecznie przerwał trwającą do tej pory beztroską ciszę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz