Rozdział 16



Serce stanęło jej na długą, pełną zabójczej niepewności chwilę. Nabrała haust powietrza w płuca, by krzyknąć, lecz wtedy tajemnicza osoba przyłożyła jej dłoń do ust. Skóra była szorstka i wydzielała zapach potu zmieszanego z brudem.
- Tylko nie krzycz... Chyba, że chcesz sprowadzić tu upadłych, czego bym sobie nie do końca życzył.
Veronica zaczęła się szarpać, by wyswobodzić się z uścisku. Była jednak za słaba.
- To moja kryjówka, więc albo grzecznie wychodzisz, albo zostajesz tu i siedzisz cicho.

Dziewczyna znieruchomiała. Głos wydał się jej znajomy. Zmarszczyła brwi nie mogąc przypomnieć sobie, gdzie go wcześniej słyszała.
- Zgoda?
Dziewczyna wydała z siebie pomruk oznaczający potwierdzenie. Kiedy osoba puściła ją, Veronica sięgnęła do pokładów swojej Energii Duchowej, przywołując najmniejszy płomyczek światła, jaki potrafiła stworzyć. Mdła poświata, ledwo przebijająca się przez mrok, oblała pomieszczenie. Nawet taki blask wystarczył, by na chwilę oślepić przebywające w pokoju osoby.
- Zgaś to, do cholery!
Brunetka cofnęła się o krok, unikając ostrzegawczego ciosu wymierzonego w jej stronę. Oświetliła bliżej swojego towarzysza. Jego czerwona szata była brudna i przedarta w kilku miejscach. Ciemne włosy wydawały się splątane i potargane. Veronica zauważyła też niezwykle gniewny wyraz twarzy.
- Co ty...
Płomyk zgasł, gdy chłopak zacisnął na nim silną pięść.
- Posłuchaj mnie, Vera. Musimy ich dogonić, za wszelką cenę - powaga w głosie Patricka prędko wymazała ulgę, którą odczuła kadetka po rozpoznaniu przyjaciela.
- On ma rację - potwierdziła Sofii, lecz brunetka zignorowała tę uwagę.
- Nie ma mowy. Gdy tu wchodziłam, upadły był tuż za mną. Poczekajmy chwilę, aż sytuacja się ustabilizuje.
Wojownik westchnął.
- Nic ci po stabilnej sytuacji, jeśli zostaniesz sama. Ale nich ci będzie, poczekajmy kilka minut.
Wokół zapadła cisza, równie gęsta, co dzieląca ich ciemność. Kadeci weszli do salonu, usiedli na dywanie. Veronica jęknęła, poruszając posiniaczonym ciałem.
- Jesteś ranna?
- N-nie. Jest dobrze.
Rozmasowała delikatnie obolałe miejsce.
- Powiedz, co się dzieje, bo zaraz będziemy uciekać i chcę wiedzieć w jakim stanie jest ktoś, kto osłania moje tyły.
Veronica wciągnęła głęboko powietrze. Przez chwilę miała ochotę rozpłakać się. Z gniewu, bezsilności, zmęczenia i bólu.
- Potknęłam się, gdy uciekałam z jednostką.
- Kurde. To nie dobrze.
- Ale nie, nie jest źle. Ktoś spadł na mnie i...
Przed oczami stanął jej obraz krwistych, zmiażdżonych zwłok.
- Ja jestem tylko poobijana, ale on...
Patrick położył dłoń na ramieniu koleżanki.
- To nie twoja wina.
Brunetka pociągnęła nosem. Zaczął wypowiadać magiczne formuły, uśmierzając ból, reperując rany.
- A ty?
- Ze mną w porządku - chłopak z ulgą przyjął zmianę tematu. - Też jestem trochę posiniaczony, ale nie jest źle.
Cofnął dłoń.
- Teraz musimy zabrać się za planowanie – stwierdził. - Co proponujesz?
Dziewczyna najchętniej zostałaby w tym domu na dłużej. Mogłaby tak siedzieć po cichu, aż to wszystko się skończy. Wiedziała jednak, że Patrick nigdy na to nie przystanie.
- Możemy skakać po dachach.
- Dobry pomysł, ale nie. Za dużo hałasu, a ta opcja i tak nie gwarantuje nam ochrony przed upadłymi. Proponuję boczne uliczki. Przemkniemy się do bramy i dołączymy do reszty. Co ty na to?
Wojowniczka skinęła głową. Po chwili uświadomiła sobie, że kolega nie mógł tego widzieć.
- Pewnie.
Przygotowali broń i zdecydowali się na wyjście tylnymi drzwiami.
- Vera. Pozwolisz, że będę biegł pierwszy? Lepiej znam okolicę.
- Dobrze.
Chłopak otworzył drzwi, ale nie wyszedł od razu. Z zewnątrz dochodził chłód. W pierwszej kolejności owiał ich kostki, później ogarnął całe pomieszczenie. Ziąb przywiał ze sobą grozę, która w mig zniszczyła wyobrażenie o bezpieczeństwie tego miejsca. Rozejrzawszy się po okolicy, szatyn wyszedł powoli, po chwili zaczął truchtać tuż przy ścianie budynku. Dziewczyna poszła w jego ślady. Iluzja stabilnej sytuacji rozpadła się wśród zimnej nocy pełnej okrucieństwa i chaosu. Wokół jednak panowała cisza. Tłum przebiegł. Wojownicy poruszali się głównie po rzadziej uczęszczanych uliczkach. Mimo zaskakującego spokoju, nie tracili czujności. Przy następnym zakręcie, Patrick zatrzymał się i ostrożnie wyjrzał za róg. Gestem dłoni nakazał Veronice zatrzymać się. Słyszeli szybkie kroki kogoś, kto poruszał się po głównej trasie. Stukot zdawał się dobiegać z coraz bliższej odległości. Chłopak wyjrzał zza muru i zobaczył dokładniej, kogo mogą się spodziewać. Biegnącym okazał się łucznik. Mógł być z pierwszego lub drugiego roku. Veronica nie znała go wcześniej. Patrick skinął na uciekającego. Kadet z początku nieufnie zbliżył się do wojowników. Był zasapany i brudny od krwi. Na policzku widoczne było dość głębokie zadrapanie.
- Jest ktoś jeszcze z tobą? - zapytał Patrick.
- Tylko ja... Zatrzymałem się... był za duży ścisk - wysapał. - Chodźmy do bramy.
- Lepiej się pospieszmy.
Wybiegli na ulicę, poruszając się najciszej, jak potrafili. W pewnym momencie spostrzegli ciemne punkty na drodze. Wydawały się dość duże, leżały na całej szerokości trasy w niewielkich odstępach. Było ich około pięć, może trochę więcej. Łucznik zgłosił się na ochotnika i przekazał za pomocą gestów, że jako pierwszy sprawdzi okolicę. Po chwili skinął na towarzyszy, by podeszli. Gdy kadeci zbliżyli się, ujrzeli to, co z początku wzięli za cienie. W rzeczywistości były zmasakrowanymi zwłokami. Choć wydawało im się to najbardziej oczywiste, nikt nie podjął decyzji o dalszym biegu. Odruchem było sprawdzenie, komu nie udało się dotrzeć do uciekających. Uczniowie czuli wewnętrzny obowiązek, po części także ciekawość. Chcieli dowiedzieć się, że im przyjaciołom nic nie zagraża.
- Chyba go znam... znałem - wybąkał łucznik, przechodząc nad jednym z ciał. Podszedłszy, ukucnął i pochylił się nad ofiarą. Zwłoki były jednak na tyle zmasakrowane, że nie dało się z pewnością nazwać nieszczęśników.
- Powinniśmy iść. Upadły może być gdzieś w pobliżu - odezwała się w końcu Veronica, omiatając wzrokiem zakrwawione ciała. Jedno z nich wyglądało wręcz nieludzko. Było jakby
Łucznik runął na ziemię. Zaczął krzyczeć. Patrick i brunetka w pierwszej chwili nie wiedzieli, co się stało. Nikt nie spodziewał się ataku z tej strony. Pośród ciał leżał przecięty na pół upadły. Jego dolne odnóża ktoś odrąbał, próbując zabić potwora, ale to nie wystarczyło, by zgładzić dziecko piekła. Monstrum pociągnęło w dół łucznika, gdy ten zbliżył się do ofiar. Teraz potwór zatapiał zęby w jego boku. Patrick zareagował z niewielkim opóźnieniem. Dobył miecza i, zamachnąwszy się, odgrodził istotę od łucznika. Kolejnym uderzeniem przebył klatkę piersiową upadłego, po czym - dla pewności - jeszcze kilka razy wbił miecz w serce potwora. Monstrum zamieniło się w sadzę, wydając charczące, gardłowe dźwięki.
- Vera! Zobacz co z nim. Ja rozejrzę się - oznajmił wojownik stanowczym głosem, po czym odszedł na kilka kroków, rozglądając się na boki.
Nikt nie posiadał informacji, ilu upadłych dostało się do miasta. W pobliżu mogli żerować kolejni, więc trzeba było się mieć na baczności. Dziewczyna skinęła głową. Zaschło jej w gardle, kiedy przykucnęła przy rannym. Łucznik powoli tracił przytomność. Obejrzała powierzchownie jego ranę. Trzewia były widoczne, niektóre z wnętrzności zostały przegryzione. Krwotok wewnętrzny i nieodwracalne uszkodzenia w okolicach podbrzusza.
- Nie zamykaj oczu - syknęła. - Spójrz na mnie! Mów coś!
Patrick wrócił.
- Czysto. Mamy trochę czasu.
- Obawiam się, że będzie trudno.
Ranny zaczął coś mamrotać, jęczeć. Szamotał się.
Zapoznawszy się z obrażeniami, wojownik nie odezwał się ani słowem. Łucznik obficie krwawił. Był rozpalony, oblewał go pot. Spomiędzy spękanych warg wydobywało się rzężenie i krwawy kaszel. Nie zostało mu wiele czasu. Patrick spojrzał brunetce prosto w oczy, a następnie pokręcił głową w ledwo widocznym geście.
Poszkodowany próbował coś powiedzieć, chciał wstać, lecz dziewczyna powstrzymała go. Majaczył, a spojrzenie zasnuła mu mgła.
- Nie ruszaj się tylko, nic nie mów! Nie zamykaj oczu i patrz na mnie, a...
Wojownik wstał i położył dłoń na ramieniu Veronicy. Dziewczyna uniosła twarz ku górze. Zaczęła się trząść, przygryzła wargę niemal do krwi. Zacisnęła mocniej dłonie na ranie łucznika, tamując utratę krwi. Okaleczony krzyknął z bólu.
- Daj mi go na chwilę.
- Patrick - zaprotestowała.
- Armia nie odeszła jeszcze daleko. Dogonimy ich.
- Tak, ale z nim... Może użyję magii? Wystarczy, że powstrzymam krwawienie, a resztę zrobią medycy.
- Umiesz? Masz wystarczająco dużo czasu i Energii?
Postąpił krok do przodu z wyrazem utrapienia i na twarzy.
- To tylko...
- Jak chcesz go przetransportować?
Patrick kucnął przy chłopaku i chwycił mocniej rękojeść swojego miecza.
- Rozejrzyj się, Vera.
- Przecież ty...
- Osłaniaj mnie!
Mówiąc, nie patrzył na koleżankę.
Brunetka poczuła, jak jej mięśnie rozluźniają się. Wszystkie czynności wykonywała odruchowo, bardziej z poczucia obowiązku niż przekonania o słuszności działania. Schowała krzyczące sumienie do kieszeni. Zobaczyła jak przekazała majaczącego łucznika, który mówił w tej chwili coś o górskich terenach i wycieczkach, w ręce Patricka. Spostrzegła, że wstała i odeszła kilka kroków. Chciała odgarnąć włosy z twarzy, ale jej dłonie były umazane krwią. Obróciła się plecami do chłopaków i zacisnęła powieki tak mocno, jak jeszcze nigdy w swoim życiu. Jej kłykcie pobielały, a zęby zabolały od ścisku. Słyszała szum w głowie. Nie odwróciła się nawet, kiedy usłyszała stuknięcie miecza i cichy jęk. Gdy Patrick chwycił ją za rękę i pociągnął w kierunku bramy nawet nie zerknęła na łucznika, którego imię miało pozostać dla niej obce.

***

Nail wyszedł z powozu. Nieznacznie wygładził fałdy nowego płaszcza, kupionego specjalnie na zbliżającą się okazję. Powóz zabrał kolejnego pasażera, po czym odjechał, odsłoniwszy mężczyźnie widok celu jego podróży. Siedziba Dowódcy Wschodniego Królestwa była położona w centrum miasta, lecz otaczał ją ogród ogrodzony murem. Dookoła rosły wiekowe drzewa, które wyginały się pod różnymi kątami niczym mimowie, chcący przekazać różne historie.
Według Naila drzewa były ciekawymi istotami. Szczególnie te stare. Były świadkami wielu ważnych momentów, choć nie mogły w nich bezpośrednio uczestniczyć. Niektórzy twierdzą, że rośliny te mają swoje duchy. Gdyby wsłuchać się uważnie, można byłoby poznać historie, o których nawet się nie śniło. Ludzie jednak wolą sami zabierać głos i paplać.
Roślinność skutecznie tłumiła odgłosy miasta. Zrzucił kaptur z głowy. Wzdrygnął się, gdy wielka kropla deszczu spadła na jego głowę. Jeszcze raz rozejrzał się po ogrodzie, podziwiając jego harmonię. Obrócił w stronę siedziby Dowódcy, powstrzymując odruch sięgnięcia po piersiówkę.
Po co wziąłem ją ze sobą?”
Pokręcił z niezadowoleniem głową.
Niepotrzebnie kusi...”
W oczach mężczyzny połyskiwała determinacja. Nie opuszczał go jednak cień wątpliwości co do powodzenia planu. Uczucie ogarniające go w obecności władcy, a miał zaszczyt audiencji zaledwie dwa razy wcześniej, nie było wyłącznie respektem. Nie nazwałby tego strachem. Przy Dowódcy czuł, że wykona każde zdane mu polecenie.
Eberl poprosiła o przysługę dla całego Południowego Królestwa. Takie zadania są niezwykle kosztowne. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Do tej pory nie pomyślałem o zapłacie. Jaki ze mnie najemny szpieg? Starzeję się.”
W półgestu powstrzymał dłoń sięgającą za pazuchę.
Nie mógł zawieźć całego narodu! Miał świadomość, że nie będzie stało na przeszkodzie, by Północne Królestwo zaatakowało Narossan. Odczucie, że jego słowa mogą zaważyć o życiu wielu tysięcy ludzi, była dla Naila jak głaz u nogi topielca. Nigdy wcześniej nie podejmował się zadania tak wielkiej wagi. Nie na tym polegała jego praca. Jako najemny szpieg, nie mógł opowiadać się po niczyjej stronie.
Po stronie pieniądza!”
Zaśmiał się w duchu. Mówili o nim, że jest jednym z najlepszych. Często zmieniał wygląd, tożsamość. Zajmował się sprawami prywatnych osób, wynajmowały go wioski, kilka razy współpracował z armią.
Tym razem także przyda mi się zmiana personaliów. Szkoda tylko, że zakazali węszyć w sprawie białowłosych. Zaciekawiło mnie to...”
Sala tronowa napawała respektem niezależnie od tego, ile razy przebywało się w niej wcześniej. Była ogromna - w świadomym znaczeniu tego słowa. Po obu stronach sali, w rzędzie, sufit podpierały ogromne marmurowe rzeźby. Stały w kilkunastometrowych odstępach. Każdy monument przedstawiał identycznego rycerza w czarnej zbroi. Olbrzymy wykonano z ciemnego marmuru. Do wyrzeźbienia wykończeń wykorzystane zostały złote płytki. Wszyscy wojownicy mieli mniej więcej dwadzieścia metrów wysokości, a w sumie było ich dziesięciu. Każdy z nich zaciskał czarne rękawice na rękojeści białego miecza wbitego w ziemię. Sufit sali opierał się na ich barkach za pomocą łuków, które łączyły się na środku sklepienia. Rycerze mieli zamknięte oczy, a legenda głosiła, że w razie zagrożenia kraju, otworzą je i staną w obronie ojczyzny.
Bzdura! Nie obudzili się, gdy Wschodnie Królestwo zmagało się z buntem magicznych stworzeń dwieście lat temu. Nadal spali, kiedy zagrażała erupcja podmorskiego wulkanu. Brak reakcji z ich strony w przypadku ataków upadłych. Zawracanie dupy śmieszną legendą!”
Salę oświetlały nigdy niegasnące pochodnie zwisające z sufitu w specjalnych szklanych kulach. Tańczące cienie nakrywały kolumny, dając złudzenie, jakby rycerze drgali i stale obserwowali przybysza. Cisza wybrzmiewała pomrukami, układającymi się w pieśń chóru. Nikt jednak w sali nie śpiewał. Posadzka złożona była z masywnych płyt w dwóch kolorach. Biel i czerń - jak na szachownicy. Po otrzymaniu pozwolenia, Nail zaczął iść w stronę Dowódcy, by rozegrać swoją partię. Wydawało mu się, że idzie przez całe wieki. Ludzie stojący na sali, czekający na swoją kolej audiencji, mierzyli go wzrokiem, odsuwając się nieznacznie. Niektórzy obracali się przestraszeni.
Rozpoznają mnie?”
On jednak nie obracał głowy. Wytrzymywał natrętne spojrzenia, a obcy uciekali wzrokiem i wpatrywali się w swoje nogi lub posadzkę. W końcu Nail doszedł do kamiennego tronu, rzeźbionego na wzór gałęzi i listków. Siedzenie i wewnętrzna strona oparcia obite były fioletowym materiałem. Podest był najjaśniejszym miejscem na całej sali. Dochodził stąd przyjemny zapach lawendy i innych ziół. Nail podniósł wzrok na Dowódcę i poczuł jeszcze większe przytłoczenie. Czuł moc okalającą władcę. Postać siedziała z dumnie podniesioną głową na podwyższeniu. Była niezwykle poważna. Ubrana była w sługą szatę koloru ametystu, a na jej rękawach występował wzór złotej kraty. Na smukłych palcach Nail zauważył wiele pierścieni ozdobionych drogimi kamieniami. Długie, proste, czarne włosy spływały po ramionach Dowódcy. Fryzurę zdobiły dwa szafiry wpięte przy skroniach. Strój władcy zdobiła srebrna szpila w kształcie słońca, przypięta na klatce piersiowej.
Nail uklęknął na prawe kolano i skłonił głowę.
- Moja pani.
Położył dłoń na sercu.
- Powstań - jej głos był pewny i pełen władczości.
Z jaką sprawą przychodzisz dziś do mnie?
Nail powoli wstał, lecz nadal trzymał dłoń na sercu. Nieśmiało spojrzał na tę piękną kobietę o delikatnej, choć srogiej twarzy i wystających kościach policzkowych. Miała fiołkowe oczy i duże, pełne usta. Zająkiwał się.
- S-sprawa, z którą przychodzę jest dość... de-delikatna i wymagałaby szczególnej ostrożności.
Dowódca zlustrował Naila spokojnym wzrokiem. Po chwili namysłu odprawił wszystkich, którzy znajdowali się w sali.
- To prawda?
Spojrzała na mężczyznę pytającym spojrzeniem.
- Niektórzy mówią, że Dowódca Wschodniego Królestwa ma moc czytania w myślach.
Twarz Aredheli rozpogodziła się na chwilę. Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.
- W każdej legendzie jest ziarnko prawdy. Nie wierz jednak we wszystko, co mówią.
Zebrani opuścili salę.
- Nie czytam w myślach. Dobrze wiesz, że magia na to nie pozwala. Nie zmienia to jednak faktu, że dobrze znam się na ludziach. B a r d z o dobrze.
Pewnie niełatwo ją oszukać.”
- Od razu widzę, kiedy jestem okłamywana. Nie lubię, gdy zataja się przede mną prawdę. Mów więc szybko, dokładnie i s z c z e r z e.
Nail porównał siebie do mrówki, która stoi sama w obliczu potęgi nieskończonej. Przełknął ślinę.
Mam narazić Eberl?”
- Zbliż się.
Nail ostrożnie wstąpił na podwyższenie. Czuł, jakby przekroczył nietykalną granicę, gdy podszedł bliżej do Dowódcy.
- Nie masz przede mną żadnych tajemnic?
Po chwili namysłu zaprzeczył nieznacznym ruchem głowy. Opowiedział dokładnie zleconą mu misję w Południowym Królestwie. Relacjonował wtargnięcie upadłego do Anuki, samobójstwo strażników muru. W końcu przytoczył treść listu Eberl. Aredhela nachyliła się ku mężczyźnie, szepcząc.
- O ataku i upadku muru dowiedziałam się już dawno. Zagrożenie wisiało nad Południowym Królestwem od dłuższego czasu.
- To znaczy, że...
Aredhela uciszyła Naila spojrzeniem fiołkowych oczu. Po chwili odstąpiła, marszcząc brwi. Niespodziewanie wstała, zeszła z tronu. Śledzona wzrokiem mężczyzny, podeszła do najbliższego marmurowego rycerza. Położyła smukłą dłoń na filarze. Nail podążył jej drogą. Zszedł z podwyższenia i powoli podszedł, zatrzymując się o kilka kroków do Dowódcy.
- Rozumiesz, że to niezwykle trudna decyzja?
Mężczyzna wstrzymał oddech.
- Nie chodzi tylko o wojnę. Choć waham się przed wysłaniem moich poddanych w wir walki. Obawiam się czegoś, co przede mną ukrywasz.
Spojrzała prosto w jego oczy. Jej wzrok był pełen przejęcia.
- Południowe Królestwo to nasi sprzymierzeńcy... - Nail zaczął dukać ułożoną wczoraj przemowę. Nauczył się jej na pamięć. Przygotowane argumenty wydawały mu się wcześniej nie do podważenia. Teraz miał wrażenie, że Aredhela wiedziała o wszystkim, cokolwiek chciałby jej wyartykułować i nie było sensu w przekonywaniu jej do zmiany decyzji. Zaciął się, nie mówił dalej. Wyobraził sobie pełen wyrzutu wzrok Eberl wywiercający mu dziurę w plecach.
Tak szybko się poddajesz, Nail?”
- Co do tego jednego nie ma wątpliwości.
Aredhela milczała przez długą chwilę, badając dłonią powierzchnię marmuru i przechadzając się po sali. Wydawała się być znużona, choć ważyła w swoich decyzjach los tysięcy istnień.
- To też nasza wojna.
Nail odetchnął z ulgą.
- Musisz mieć jednak pełną świadomość, a jesteś bystry i wiem, że się domyślasz, o czym mówię.
Dowódca dostojnym krokiem wrócił na tron. Przechodząc obok mężczyzny, władca nachylił się i szepnął do ucha:
- Nie wszyscy w Anuki są po naszej stronie.
Aredhela usiadła, wyprostowała się. Ręce oparła na podłokietnikach. Na jej twarzy znów zagościła nieodgadniona powaga.
- Mam odejść?
Głos Naila zadrżał, gdy zakłócał trwającą od niekomfortowo długiej chwili.
- Chcę skorzystać z twoich usług.
- M-moich?
- Wiele o tobie słyszałam, Neville Grant.
S-skąd zna moje prawdziwe nazwisko?”
Mężczyzna poruszył się niespokojnie. Po chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem, co oznaczyło koniec audiencji. Nail przyklęknął na jedno kolano i, z ręką na sercu, udał do wyjścia.

***

Veronica starała się nie myśleć o łuczniku, którego zostawili za sobą. Im bardziej starała się skupić na czymś innym, tym więcej uwagi poświęcała rannemu chłopakowi.
- Czy słusznie podjęliśmy decyzję o niepomaganiu rannemu? Nawet jeśli nie mogliśmy go zabrać, nie musieliśmy popełniać zbrodni.
- Patrick podjął właściwą decyzję – oceniła Sofii.
- Ktoś mógł go znaleźć i pomóc mu!
- Skoro wy nie byliście w stanie... Nie zdajesz sobie sprawy, jak niewielkie było prawdopodobieństwo... Poza tym chłopak mógł zostać zaatakowany przez inne potwory. Spójrz na to jako na skrócenie cierpienia.
- Ale jednak zabójstwo... i to tylko po to, aby pozbyć się ciężaru!
- Za rękoczyn odpowiedzialny jest Patrick – ocenił Speculo.
- Jestem winna w równym stopniu. Nie chcę relatywizować swojej postawy.
- Zapewniam cię, że nie było mu łatwo. To była trudna decyzja. Ciesz się, że sama nie musiałaś jej podejmować.
Kadeci dotarli do bramy. Zatrzymali się, by odpocząć, wyrównać oddech. Mur stał niewzruszony na swoim miejscu. Wysoka na kilkadziesiąt metrów przegroda sprawiała wrażenie bezpiecznej przystani, albo...
Veronica przywołała w myślach ostrzeżenie pewnej wojskowej.
Niewzmacniany przez runy mur nie jest już dla nas osłoną. Stanowi nic więcej jak klatkę.”
Wojowniczka ponownie ogarnęła wzrokiem niknącą w ciemnościach nocy ścianę. Wielkie betonowe oraz kamienne boki były równie stabilne, co w dniu, kiedy Victor zabrał ją na spacer. Coś jednak się zmieniło. Tamtego wiosennego dnia mur mienił się wieloma zaklęciami, jego powierzchnia lekko falowała, runy układały się w zapomniane formuły. Tym razem na barierze pozostały jedyne zatarte przez czas malowidła. Veronica dostrzegła w jednym miejscu wyżłobione w blokach rowki. Podszedłszy bliżej, rozpoznała w nich ślady po pazurach. W innym miejscu mur splamiony został zaschniętą już skorupą krwi.
Klatka...”
Przez panujące ciemności nie zauważała czubka muru. Wydawał się być jeszcze wyższy, potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Górował nad kadetami. Gdy Veronica przyglądała mu się wystarczająco długo, ogarnęło ją przerażające wrażenie, że budowla lada chwila zawali się, przygniatając ją swoimi odłamkami, pochowa żywcem. Prędko odsunęła się od bariery, niemal potykając o własne nogi.
- Chodźmy stąd - głos miała niewyraźny, w ustach czuła suchość.
Kadeci przedostali się przez uchyloną bramę. Gdy znaleźli się poza miastem, owionął ich niespodziewanie mroźny wiatr. Naraz przeraziła ich odmienność rzeczywistości od oczekiwań. Przy wyjściu z miasta nie było nikogo. Sytuacja, która miała przynieść ratunek, wnosiła same wątpliwości.
Mieli na nas czekać! Gdzie oni są?” 
Wojownicy zauważyli ślady przebiegających osób. Były one zwrócone na północny – zachód. Prowadziły przez ścieżkę, równolegle do lasu.
W stronę gór.”
Choć wojsko nie mogło odejść zbyt daleko, nie zmieniało to faktu, że dwójka kadetów pozostała sama w progu opuszczonego miasta, w którym grasowali upadli. Nigdzie nie byli bezpieczni, szczególnie na odkrytym terenie. Do świtu pozostało jeszcze kilka godzin. Patrick, choć początkowo wydawał się być całkiem zbity z tropu, zaproponował, by udać się za śladami. Veronica w milczeniu pokiwała tylko głową. Była niemożebnie zmęczona. Skutki krótkiego snu, bezlitosnej pobudki oraz morderczego wyścigu, stratowania przez pędzący, szalony tłum były przez pewien czas były tłamszone przez adrenalinę. Teraz jednak napięcie nieco opadło. Okalała ich cisza.
Gdzie podziali się wszyscy? Tyle osób nie mogła nagle wyparować!”
Veronica zaczęła ziewać, powłóczyła nogami. Dodatkowo mróz znów zaczął dawać o sobie znać. Nie mieli już sił, by biec, a podczas szybkiego marszu oboje trzęśli się i szczękali zębami. Przez jakiś czas szlak prowadził przez drogę, później urywał się.
Patrick nachylił się, zagarnął w dłoń odrobinę żwiru.
- Wyczuwam zaklęcie. Musieli zacząć maskować swoje ślady, aby nikt nie zdołał ich wyśledzić.
- Dokąd mogli pójść?
- Mało prawdopodobne, by szli dalej tą trasą. Może zboczyli na stepy, w kierunku rzeki?
Nurt nie był w tym miejscu nazbyt prędki. Kadeci nie mogli jednak dopatrzeć się żadnego mostu. Wyglądając na drugi brzeg, widzieli tylko ciemność i nie mogli dopatrzeć się szlaku.
- Najprawdopodobniej znaleźli gdzieś tutaj bród - zauważył chłopak.
- Nie masz pewności, czy to akurat tutaj. Wolę nie ryzykować.
Veronica doskonale zdawała sobie sprawę, że w razie nieoczekiwanej, nie do końca zamierzonej, kąpieli w rzece o tej porze roku, na dodatek w środku nocy, cudem byłoby nie dostać zapalenia płuc.
Patrick wydawał się być poddenerwowany.
- Co w takim proponujesz?
Emocje kumulowały się w nim, a dziewczyna odnosiła wrażenie, jakby gęsta mgła napięcia unosiła się wokół. Wiedziała, że wystarczy jedno niewłaściwe słowo, by wytrącić go z równowagi.
- Nie dasz rady przejść za pomocą magii – upomniała Sofii.
- Wiem, wiem... Mimo wszystko nie uśmiecha mi się brodzenie w wodzie przy temperaturze bliskiej zeru.
- Tłum musiał jednak jakoś przejść.
- Oni mogli sobie pozwolić na marznięcie. Jest ich tylu, że potwory przywołane blaskiem ognia nie będą stanowić większego zagrożenia. Poza tym oni wiedzieli dokładnie, którędy mogą iść i dokąd. Może mają tu kryjówkę? Nawet nie mam pewności, że wybrali tę trasę. Może podążali dalej traktem?
- Nawet jeśli, głupotą byłoby pozostawanie na widoku.
- Mogli udać się do najbliższego dużego miasta.
Veronica podeszła do rzeki. Rozejrzała się jeszcze raz, bardziej uważnie. Z początku nie zauważyła nic nowego. Po chwili jednak, spostrzegła szansę na przedostanie się na drugą stronę.
- Patrick! Widzisz te głazy?
Wskazała miejsce palcem.
- Może udałoby się nam po nich przeskoczyć...
- Przeskoczyć? Na pewno są śliskie w cholerę. Spadniesz i nie unikniesz wody.
- Dla mnie to jest lepsze od szukania płycizny.
Chłopak milczał.
- Jesteśmy na widoku. Musimy podjąć jakąś decyzję i, nie chcę cię pośpieszać, ale najlepiej byłoby to zrobić w najbliższym czasie.
- Proszę bardzo! W takim razie próbuj - krzyknął. - Pokaż, co potrafi wątła przybłęda z obcego świata ograniczonych Aliudów.
- Dlaczego tak mówisz...
- Bo nic nie rozumiesz! Przyszłaś tu sobie z innego wszechświata i dla ciebie to nic nie znaczy. Mi właśnie ginie ojczyzna. Jest wojna i nie mam pojęcia, czy moi przyjaciele nadal żyją.
- Uspokój się. Już niczego tego nie zmienisz. To nie moja wina, że zabiłeś tamtego łucznika!
Patrick podszedł do dziewczyny, kipiąc ze złości. Przegryzał spękane od mrozu wargi.
- Co ty powiedziałaś? Że ja go zabiłem? Zabił go upadły, to po pierwsze. A po drugie to uratowałem ciebie i... jemu też pomogłem. Tobie nigdy nie będzie zależeć na tych ludziach. Nigdy nie zrozumiesz, co czujemy. Bo nie jesteś stąd. Jesteś inna, a teraz wtrącasz się w nasze sprawy, jakbyś od zawsze tu mieszkała. Te niebieskie iskry, o których mi opowiadałaś... Niebieski Diabeł! To nie jest normalne. A jeśli ma to jakieś powiązanie w ostatnimi wydarzeniami? Może powinni byli skasować ci pamięć, zblokować moc i wysłać z powrotem do ciepłego domku, żebyś mogła godzinami siedzieć przed świecącym monitorem, zajadać się czymś, co nie zasługuje nawet na miano jedzenia i funkcjonować jak reszta twoich pobratymców w przeświadczeniu, że jesteście panami wszystkich światów!
Usta Veronicy zamieniły się w wąską szparkę. Przez chwilę próbowała wwiercić się spojrzeniem w ciemne, niemal czarne oczy towarzysza, by odgadnąć jego prawdziwe myśli. Chciała coś odpowiedzieć, ale odebrało jej mowę. Obróciła się na pięcie.
- Może masz częściowo rację. Nigdy nie zrozumiem was do końca. Spójrz też w drugą stronę i...
Przyłożyła dłoń do ust, tłamsząc łkanie. Pospiesznie zmieniła temat.
- Aby dojść bezpiecznie do armii musimy trzymać się razem. Do zobaczenia po drugiej stronie.
Schowawszy miecz do pochwy, odgarnęła włosy z twarzy. Podeszła do samego brzegu. Wskoczyła na pierwszy z kamieni. Rozłożyła ręce na boki, aby lepiej złapać równowagę. Kolejne kamienie były coraz bardziej śliskie. Lodowata woda zalała kostki dziewczyny. Kiedy była w już w połowie drogi, zauważyła, że kolejny kamień jest daleko i trudno będzie do niego bezpiecznie doskoczyć. Wzięła największy rozpęd, na jaki pozwoliło jej otoczenie, a następnie odbiła się i skoczyła w stronę skały. Na chwilę straciła równowagę i jedną nogą musiała się podeprzeć, przez co zanurzyła się aż po kolano. Wzdrygnąwszy się z zimna, wgramoliła na kamień. Dalsza droga pozostała bez wpadek. Kiedy w końcu dostała się na piasek, upadła, ciężko dysząc.
- Udało się.
Podniosła lekko głowę i rozejrzała się za Patrickiem. Nie mogła nic dostrzec przez ciemność. Wyglądała brodzącego przyjaciela, ten jednak nie pojawiał się.
- Myślisz, że mógł pójść inną trasą?
- Nie mam pojęcia. Przed chwilą zmuszony był zakończyć żywot człowieka, nie wiem, co teraz zrobi. Targające emocje zmieniają człowieka.
- Nikt go nie zmuszał...
Veronica wstała i przeszła w miejsce, gdzie według chłopaka mogła przejść armia. Wysłała maleńkie światełko na drugi brzeg. Nie miała tyle odwagi, by krzyknąć, bo mogłaby zwrócić uwagę upadłych. Zgasiła więc płomyk i sama ruszyła w kierunku lasu. Doszedłszy do linii drzew, Veronica jeszcze raz obejrzała się za siebie. Była strasznie zmęczona, zziębnięta, ale najdotkliwiej odczuwała niemoc. Została sama i nie wiedziała, dokąd powinna się udać. Po raz pierwszy od dawna zatęskniła za dawnym życiem, kontemplując nad słusznością decyzji o pozostaniu w Południowym Królestwie. Owinęła wokół siebie ciaśniej szatę, mając nadzieję na rozgrzanie. Nie mogła długo czekać na Patricka. Przeczucie mówiło jej, że w ciemnym lesie mogła się czaić zguba lub ratunek. Szargana wątpliwościami utworzyła kulę światła i wysłała ją przodem. Pierwszy raz miała wstąpić do pradawnej puszczy. Był to las magiczny, a co za tym idzie, nieprzewidywalny. Niespotykane, dziwne rośliny pięły się wokoło i poruszały mimo braku silnego wiatru. Jeśli kiedykolwiek była tu udeptana ścieżka, którą stworzyła przechodząca armia, już teraz zaczynała zarastać.
Czasem magia wcale nie jest pomocna.”
Veronica ukucnęła, przyjrzała się dokładniej runie. Widziała, jak maleńkie pędy kiełkują w mgnieniu oka, jakby na przyśpieszonym filmie. Zaczynały wypuszczać pierwsze listki. Zdecydowała o pośpiechu, by nie stracić z oczu możliwej trasy wojska. Weszła kilka kroków w gęstwinę, odwróciła się. Za sobą zobaczyła ścianę z roślin, jakby przeszła już daleką drogę.
Zwidy? Magia? Sprawka lasu czy kogoś, kto się w nim czai?”
Coś obok niej poruszyło się. Odskoczywszy, wyciągnęła miecz w pochwy i przyjęła pozycję gotowości. Wbiła wzrok w krzaki i ze skupieniem oczekiwała nadejścia swojego przeciwnika. Po chwili z gęstwiny wyszedł wściekły, potargany wojownik o niemal czarnych włosach i uwodzicielsko ciemnych oczach.
- Mieliśmy czekać na siebie p r z e d lasem - wycedził, chwytając dziewczynę za ramiona. - To pradawna magiczna puszcza, a nie pierwszy lepszy park. Po przejściu kilkunastu kroków zgubiłabyś się na dobre.
- Myślałam, że ty...
Patrick odsunął się o koleżanki. Dziewczyna zobaczyła, że jest mokry w niewielkim stopniu, co oznaczało, że nie skorzystał ze swojego planu przedostania się przez bród. Najwyraźniej musieli się minąć, gdy chłopak przeskakiwał przez kamienie, a Veronica poszła wzdłuż rzeki, szukając go.
- Musimy rozbić gdzieś obóz. Wypadałoby nabrać sił, zanim zostaniemy zmuszeni do starcia z przeciwnikiem.
- Wtedy trop całkiem zniknie – zaoponowała.
- Już go nie widać.
Zaczęli na oślep przedzierać się przez zarośla, torując sobie drogę mieczem. Chłopak szedł pierwszy, Veronica zapewniała mu oświetlenie. Gdy co jakiś czas obracała się przez ramię, nie byłą zdolna orzec, którędy podążali. Spoglądając w górę, nie mogła dopatrzeć się nieba. Przemieszczali się więc, mając za przewodnika intuicję i nadzieję, że nie błądzą. Nieraz wydawało im się, że słyszą niepokojące kłapanie zębów w ciemności. Przelatujące ptaki i wywołujące szelest jaszczurki przyprawiały ich o dreszcze. Wiele drzew wyglądało identycznie, uczniowie mieli wrażenie, że zataczają koła. Bardzo szybko straciliby poczucie czasu, gdyby nie zegarek ofiarowany Veronice przez Victora. Nadal jednak nie mieli pewności, co do swojej lokalizacji. Brunetkę zaczęła ogarniać klaustrofobia. Coraz częściej odnosiła paniczne wrażenie, że wściekłe rośliny wyciągają ku niej pędy, chcą zadusić ją pnączami. Priorytetem stało się znalezienie miejsca na obóz. Kadeci zdecydowali, że rano, gdy wypoczną, wespną się na drzewa i zobaczą z góry, jak wygląda ich sytuacja. Długo nie mogli znaleźć odpowiedniego miejsca na spędzenie bezpiecznie kilku godzin. W końcu jednak weszli na sporą polanę. Prawie całą jej powierzchnię zajmowało lekko przymarznięte jeziorko, którego brzegi obsypane były maleńkimi kamyczkami. Dookoła zarośla w cale nie były rzadsze. Ściana lasu kończyła się w jednym miejscu, a gałęzie roślin wyciągały swoje listki oraz pędy, jakby uporczywie chciały zapełnić tę lukę w puszczy, ale coś je powstrzymywało. Paprocie porastające resztę polanki sięgały kadetom do kolan. Po drugiej stronie wojownicy zauważyli ogromne drzewo z wystającymi ponad ziemię korzeniami. Wyglądało na bardzo stare i w miarę stabilne, choć na pierwszy rzut oka plątanina korzeni sprawiała wrażenie kruchej i nietrwałej. Drzewo porastała huba oraz różnokolorowe pnącza. Było bardzo grube i niezwykle wysokie. Jego liście nie opadły mimo postępujących jesiennych przymrozków. Próbowały zagarnąć i osłonić całe niebo nad polanką. W kilku miejscach jednak nieliczne gwiazdy, które pojawiły się właśnie na nocnym sklepieniu. Ich niewyraźne odbicia migotały w sadzawce. Patrick poszedł pierwszy i, po obrośniętym mchem korzeniu, przeszedł na drugą stronę jeziorka - do drzewa. Veronica poszła w jego ślady. Uważnie zbadali nory powstałe ze splecionych roślin i korzeni.
- Tu przenocujemy - powiedział, odgarniając pnącza.
Oczom kadetów ukazała się dość spora nora. Od góry chronić ich miały korzenie, od boków ziemia oraz zarośla.
- Masz coś do jedzenia? - zapytał.
Wojowniczka zaprzeczyła ruchem głowy.
- W takim razie ja czegoś poszukam, a ty przygotuj nocleg.
Gdy Patrick oddalił się, brunetka zaczęła wygrzebywać z nory ostre gałązki i wykładać jej powierzchnię zerwaną trawą oraz mchem. Następnie rozłożyła zabrany z obozu koc i zabrała się za rozpalanie ogniska. Wtedy wrócił Patrick. Zobaczywszy, co robi dziewczyna, rzucił na ziemię zerwane owoce i chwycił ją za nadgarstki.
- Czy ciebie do reszty popieprzyło? Chcesz poinformować wszystkich i wszystko, że tu jesteśmy?
- Musimy wysuszyć buty i skarpety. Jeśli chcesz chodzić w mokrych możesz równie dobrze już położyć się i zacząć chorować.
- Nie można tego zrobić za pomocą magii?
- Jak potrafisz, to czemu nie, panie doskonały. Ja nie mam dość Energii.
Odrzuciła krzesiwo i wstała.
- Obejmę pierwszą wartę.
Veronica odeszła kawałek, wgramoliła się na jeden z wielkich korzeni. Ściągnąwszy buty i skarpetki, wydusiła z nich pozostałą wodę i rozwiesiła je na gałązkach. Rąbkiem ubrania wytarła stopy. Następnie obwiązała się mocniej szatą i podciągnęła kolana pod brodę. Z miejsca, w którym siedziała, widziała, jak Patrick zjada kilka orzechów oraz owoców i układa się do snu. Zaburczało jej w brzuchu, jednak nie miała ochoty schodzić. Wpatrywała się w jedyny widoczny skrawek nieba. Bardzo chciała mieć w tej chwili przy sobie kogoś, kto by ją pocieszył. Potrzebowała wsparcia, czuła się psychicznie i fizycznie wstrząśnięta i zmęczona. Po dłuższym czasie przyłapała się na tym, że na chwilę zamknęła oczy. Potrząsnąwszy głową, spróbowała się rozbudzić. Zauważyła, że zaczął padać biały puch.
Zimą?”
Śnieg osiadał na polanie, przez co wydawało się, jakby las szykował się do snu. Veronica sprawdziła stan swojego obuwia. Stwierdziwszy, że suchsze w najbliższym czasie i tak nie będzie, wciągnęła skarpety, potem buty i ześlizgnęła się z korzenia. Podszedłszy bliżej sadzawki, ochlapała twarz i napiła się. Była dość rozbudzona i zamierzała coś przekąsić. Gdy odwróciła się, usłyszała za plecami dziwny szelest. Rozejrzała się, trzymając miecz w gotowości, nic jednak nie nadeszło. Postanowiła stać na warcie jeszcze przez jakiś czas, więc usadowiła się ponownie na korzeniu. Po chwili ponownie usłyszała szelest. Wstała. Była pewna, że nie jest tu sama. Zobaczyła, że ktoś przemyka się pośród drzew i krzaków. Postać poruszała się nadzwyczaj szybko i zwinnie. Veronica, trzymając mocno miecz w dłoni, zeskoczyła z korzenia i weszła pośród ośnieżone paprocie. Powoli postępowała naprzód, próbując wypatrzyć potencjalnego przeciwnika. Kiedy dotarła do linii drzew, zaczęła nasłuchiwać. Usłyszała napięcie i świst. Instynktownie rzuciła się w bok, a wypuszczona strzała z brzdękiem wbiła się w pobliskie drzewo. Odwróciła się i spojrzała w kierunku, z którego nadleciał pocisk. Spostrzegła kucającą na konarze postać, która mierzyła w nią kolejną strzałą. Istota miała na sobie ciemnozielony płaszcz z głębokim kapturem. Wydawała się być wysoka, smukła. Dłoń w skórzanej rękawicy pewnie trzymała łuk i mierzyła prosto w kadetkę.
- Specjalnie nie trafiłem. To było ostrzeżenie, człowieku - mówiąc, przeciągał poszczególne głoski.
- Nie strzelaj, ja nie...
- Kim jesteś i co tutaj robisz?
- Szukam reszty moich, zabłądziłam, a moje miasto...
Moje? Przecież jestem obca.”
Z trwogą patrzyła na grot, który zaraz mógł przebić jej ciało. Próbowała ułożyć jakąś logiczną wypowiedź, ale zdając sobie sprawę, że każde słowo może być jej ostatnie, zacięła się i zaczęła jąkać.
- Jesteś sama?
- Tak, to znaczy nie, bo...
Westchnęła i spróbowała się uspokoić.
- Proszę nie zabijaj mnie, bo naprawdę nie mam żadnych złych zamiarów. Jak nas puścisz, pójdziemy sobie.
Nieznajomy trwał jeszcze chwilę w bezruchu, po czym z wprawą zeskoczył z drzewa. Schował łuk, strzałę i, wyciągnąwszy zza pasa sztylet, ściągnął kaptur z głowy. W blasku gwiazd ukazała się gładka twarz elfa oraz błękitne oczy. Napastnik miał proste włosy w kolorze ciemnej słomy. Gdy podszedł bliżej, brunetka zauważyła, że nosił ciemnozieloną koszulę i lekką skórzaną zbroję. Sztylet, który dzierżył, miał ozdobną rękojeść, a na jego ostrzu wygrawerowane były litery. Zgrabnym ruchem przerzucił broń z jednej ręki do drugiej, chwytając ją ostrzem do dołu.
- Zwą mnie Aesandril, a to jest teren należący do rodu Antaikalonów. Kim jesteś, że bezcześcisz tę ziemię, kobieto?
Jego wyraz twarzy był surowy. Krzaczaste brwi były zmarszczone, a oczy pozostawały wrogie.
- Jestem zwykłą uczennicą. Nasze miasto zostało zaatakowane.
- To już wiem. Sprowadziliście upadłych, którzy atakują także nasze domostwa.
- To Stotańczycy zaatakował.
- Wy, ludzie, bardzo lubicie zrzucać winę na innych - powiedział. - Jako członek straży jestem zmuszony zlikwidować każdego wroga, który wtargnie na nasze terytorium.
Veronica wciągnęła głośno mroźne powietrze.
- Musiałbym się skonsultować z przełożonymi, czy ludzkie dziecko, kobieta, także podlega tej zasadzie. Pójdziesz ze mną. Odłóż miecz i zbliż się, trzymając ręce na widoku.
Veronica wykonała polecenie. Położyła miecz na ziemi i zbliżyła się o krok do elfa. Ten wyciągnął zza pasa linkę i związał jej nadgarstki. Dziewczyna skrzywiła się, gdy mocno zacisnął węzeł. Chwycił ją za szatę i zaczął iść w stronę lasu, gdy usłyszał charczenie po drugiej stronie polany. Rzucił wojowniczkę na ziemię, schował sztylet, a następnie błyskawicznie wyciągnął łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Zaczął celować w ciemność. Kłapanie szczęk powtórzyło się. Towarzyszyło mu pojękiwanie i chrzęst łamanych gałązek. Na czoło elfa wstąpiły krople potu.
- Nie ruszaj się – syknął. - I ani słowa.
Zapadła grobowa cisza. Veronica nie odważyła się oddychać, Aesandril wciąż miał łuk w gotowości. Upadły był blisko. Napięcie wsiało w powietrzu. Brunetka poczuła okropny smród, gdy potwór skoczył na elfa. Zaatakował od tyłu i powalił niebieskookiego na ośnieżoną ziemię. Elf uderzył głową o korzeń, leżał przez chwilę ogłuszony. Dziewczyna w tym czasie podczołgała się do swojego miecza i próbowała przeciąć linę. Piłowała węzeł podczas, gdy upadły odwrócił się od nieprzytomnego strażnika lasu i zaczął gramolić się w jej stronę. Kiedy sznur ustąpił, kadetka chwyciła broń. Upadły kucał już wtedy na jednym z wystających korzeni, szykując się do skoku. Dziewczyna nie zdążyła zareagować, gdy istota wbiła ostre kły w lewą rękę, którą Vera instynktownie osłoniła twarz. Potwór nie chciał puścić i wtapiał zęby coraz głębiej, rozrywając mięśnie dziewczyny. Ból nieco otrzeźwił ją. Wojowniczka krzyknąwszy, wzięła zamach i odcięła upadłemu rękę. Ciemna maź prysnęła na biały śnieg, a bezwładna kończyna przeturlała się pod stopy kadetki. Upadły zajęczał i puścił swoją ofiarę. Zatoczywszy się do tyłu, odskoczył kilka kroków. Oblizywał swoje wargi brudne od krwi kadetki. Veronica wolała nie patrzeć na swoją ranę. Okropnie piekła. Elf w tym czasie podniósł się i, rozmasowawszy potylicę, ponownie nałożył strzałę na cięciwę. Nie wahając się, wypuścił pocisk, który trafił monstrum prosto między oczy. Potwór wydał się być zaskoczony. Nie potknął się jednak, ale jednym ruchem wyciągnął strzałę, czemu towarzyszył okropny odgłos. Ciemna, prawie czarna, krew spłynęła mu po nosie, zlepiając brwi, włosy i wlewając się na powiekę. Monstrum miało straszne spojrzenie. Patrzyło na cieknący płyn, a wyschniętym językiem oblizywało się po poranionych wargach. Wydawszy dziwny, niski pomruk, zaczęło obserwować na zmianę kadetkę i elfa.
- Patrick! - krzyknęła Veronica.
Miała nadzieję, że chłopak przyjdzie im z pomocą. On jednak wciąż leżał w norze.
- Cholera!
Cofnęła się o krok, gdy upadły zaczął iść w jej stronę. Odskoczyła i schowała się za łucznikiem. Upiór podbiegł w tym czasie do swojej odciętej ręki, leżącej na śniegu, i wgryzł się w blade mięso. Charczał przy tym okropnie. Przez chwilę źrenice całkowicie zniknęły z jego oczu. Aesandril wymierzył i strzelił w bok potwora. Monstrum straciło równowagę, lecz po chwili ponownie skupiło się na konsumpcji.
- Jeśli chcesz dowieść, że nie jesteś naszym wrogiem, pomóż mi walczyć, a nie chowaj się! Jesteś wojownikiem czy nie?
Ręka okropnie bolała. Mimo bólu Veronica wysłuchała planu elfa, w którym . Ku jej utrapieni, miała iść na pierwszy ogień. Podeszła do upadłego. Ten spojrzał na nią z ukosa, a z jego spękanych ust pociekła krew. Zamachnął się kikutem, nie dosięgnął jednak wojowniczki. Odrzucił więc rękę i na czworakach zaczął brać rozpęd. Veronica zacisnęła dłoń na rękojeści, podczas gdy jej lewa ręka zwisała bezwładnie. Gdy upiór odbił się bosymi stopami od ziemi, elf wypuścił strzałę. Grot jednak nie dosięgnął dokładnie serca, więc atak nie zabił istoty. Zanim jasnowłosy zdążył strzelić drugi raz, monstrum skoczyło prosto na kadetkę. Oboje wpadli do sadzawki. Usłyszeli, jak cieniutka warstwa lodu pęka pod naporem ciał. Rozległ się stłamszony krzyk dziewczyny, gdy okrwawiona postać wiła się, przygniatając ją do dna. Elf chciał wystrzelić strzałę, bał się jednak, że ugodzi dziewczynę. Stwór kłapał zębami tuż przy twarzy brunetki. Wojowniczka chwyciła swój miecz i, wraz z ostatnim wydechem, wbiła ostrze w klatkę piersiową upadłego. Wynurzyła się i spojrzała na martwe już ciało piekielnej istoty.
Kogoś mi przypomina.”
Upiór zamknął oczy, jęknął po raz ostatni, by następnie zamienić się w sadzę. Elf pomógł Veronice wyjść z sadzawki, okrył ją swoim płaszczem. Dziewczyna siedziała wpatrzona w przestrzeń. Drżała. Myśl, że zabiła niegdyś ludzką istotę nie dawała jej spokoju.
- Znałaś go? - zapytał elf, rozpalając ognisko.
Wiedział, że jeśli w pobliżu byliby jacyś upadli, dawno zostaliby zwabieni odgłosami walki.
- Można tak powiedzieć. To znaczy... wydaje mi się, że jego twarz była... znajoma. Może to tylko ułuda?
- Rzadko można rozpoznać w upadłych konkretne osoby. Może po prostu ci się wydawało.
- Możliwe... - zamilkła na chwilę. - Patrick!
- To było jego imię?
- Nie, nie. Mój towarzysz.
Próbowała się podnieść, ale elf powstrzymał ją.
- Zostań. Wskaż mi miejsce.
Dziewczyna pokazała dłonią norę, a sama została przy ogniu. Była zaniepokojona, bo Patrick powinien już dawno wyjść z kryjówki, usłyszawszy krzyki i odgłosy walki. Po chwili elf wyszedł z nory, trzymając coś w garści. Podszedł do ogniska.
- Jest ranny?
- Jest nieprzytomny. Wygląda na to, że zjadł nieodpowiednie owoce.
- Są trujące? Zaszkodzą mu?
- Wątpię, by wyrządziły większą krzywdę. Przynajmniej na nas, elfy, nie działają poważnie. Skutkiem zjedzenia ich jest zazwyczaj głęboki sen, lub omdlenie, paraliż.
- Czy jest jakiś sposób, by odwrócić ich działanie?
Aesandril zmierzył dziewczynę badawczym wzrokiem.
- Zabiłaś potwora i udowodniłaś, że nie jesteś wrogiem. Możecie liczyć więc na naszą pomoc, kobieto.

***

- Boli?
- Nieznośnie! - wycedziła przez zaciśnięte zęby Veronica, gdy jasnowłosa elfka przyłożyła jej opatrunek do przedramienia lewej ręki.
- To dobrze.
Dziewczyna spojrzała pytającym wzrokiem na towarzyszkę.
- Zioła zaczęły działać. Gdybyś nie cierpiała, znaczyłoby to, że wdarło się zakażenie - objaśniła.
- A co z moim kompanem?
- Powoli go cucimy. Widać, że ci na nim zależy, ale nie musisz się tak o niego martwić. Z tobą jest gorzej.
Dziewczyna prychnęła na wspomnienie obelg, które zostały wypowiedziane pod jej adresem przy brzegu rzeki.
Dla niego jestem tylko obcym Aliudem.”
- Masz rację, skupię się na sobie. Co dzięki bólowi nie będzie takie trudne.
- Czyli mogę już szyć?
- Nigdy nie będę na to gotowa.
Stwierdziła, wkładając pięść do ust, by nie krzyczeć podczas operacji.
W wiosce, do której kadetów zaprowadził Aesandril, mieszkało około czternastu elfów. Ich domy zawieszone były wysoko na drzewach, a pomiędzy nimi prowadziły mosty. Zostały zamaskowane, więc niewprawione oko nie miało by szans na zauważenie wioski Antaikalonów. Mieszkały tu głównie bardzo młode rodziny, populacja liczyła dwójkę dzieci, w tym jednego niemowlaka. Reszta rodu miała swoje siedziby w głębi puszczy. Veronicę przyjęła do domu narzeczona Aesandrila - Arisa. Wyglądała jeszcze młodziej niż jej wybranek. Wojowniczka wiedziała jednak z lekcji Finrandila, że elfy żyją znacznie dłużej i starzeją się o wiele wolniej od ludzi. Arisa miała bardzo jasne włosy zaplecione w wiele małych warkoczyków. Jej oczy, koloru świeżej trawy, wydawały się być bystre i czujne. Patrick został położony w sąsiednim pokoju, a Aesandril udał się do swoich przełożonych, by poinformować o upadłym i stoczonej walce. Gdy Arisa skończyła zakładać szwy i jeszcze raz przemyła ranę zamoczoną w ziołach szmatką, rozmawiały przez chwilę.
- Skąd dokładnie jesteś?
- To dłuższa historia. Ja właściwie nie...
Nagle do pomieszczenia zajrzała mała elfka. Była bardzo niska, drobna i niezwykle nieśmiała. Kiedy tylko napotkała spojrzenie Veronicy, schowała się za kotarą.
- To córka siostry Aesandrila.
- Ciociu.
Odezwała się mała, szarpiąc blondynkę za szatę.
- To naprawdę jest człowiek?
- Naprawdę.
Uśmiechnęła się.
- Ale nie rozumiem, dlaczego już jesteś na nóżkach. Powinnaś jeszcze spać. Dopiero świta.
- Ciociu, cała wioska mówi o gościach.
Veronice zaschło w gardle. Nie mogła mieć pewności, że inne elfy będą tak samo przyjaźnie nastawione do niej i Patricka, co gospodarze.
- Skoro tak wielkie zamieszanie wywołała dwójka kadetów, nie przyznawaj się nikomu, co do twojego pochodzenia.
- Masz rację, Sofii.
Arisa odprawiła małą elfkę.
- Kontynuując. - Uśmiechnęła się. - Skąd jesteś?
- Z Anuki - odpowiedziała, modląc się, by Patrick po obudzeniu nie wypaplał prawdy.
- Rozumiem. Nigdy nie byłam w ludzkim mieście, ale znam mapę Trzech Królestw.
- Nieczęsto wychodzicie z puszczy?
- Zazwyczaj nigdy, jeśli nie ma takiej potrzeby. Choć krążą pogłoski, że rozpoczyna się wojna, co z kolei oznacza przybycie upadłych. Sama widziałaś... Możliwe, że będziemy musieli przenieść się wgłąb lasu.
- Przykro mi.
- Nie mam prawa, by oskarżać cię o to, co zrobili twoi pobratymcy. To, że wywołali wojnę, to nie twoja wina ani twojego chłopaka.
Wskazała podbródkiem w kierunku kotary prowadzącej do sąsiedniego pokoju.
- Niestety nie wszyscy z nas tak o tym myślą.
Wstała i przetarła oczy.
- No cóż... sprawdzę, co u niego.
- Wiecie może, dokąd poszło nasze wojsko?
- Możliwe, że widzieliśmy je na patrolu - odparła, ostrożnie dobierając słowa.
- Pomogłabyś nam się tam dostać? Nie chciałabym wzbudzać niepotrzebnej sensacji wśród elfów. Panika może okazać się zgubna.
Arisa spojrzała przez ramię.
- Pakuj się, a ja go rozbudzę.

***

Wczesne słońce oblało podnóża gór ciepłym, złudnym blaskiem. Wciąż było nieznośnie zimno. Szczególnie, gdy wyszli z gęstwiny puszczy, zbliżyli się do podestu góry.
- Musicie iść wciąż pod górę. Trzymajcie się krawędzi, to nie zboczycie z drogi. Uważajcie tylko, żeby nie spaść. Ziemia może być zdradliwa.
Patrick pokiwał głową na znak, że zrozumiał.
Arisa zwróciła się do Veronicy:
- Tu macie prowiant, trochę świeżej wody i zioła na twoją ranę
Dziewczyna przyjęła małą paczuszkę od elfki.
- Nie wiem, jak mam ci dziękować. Czy jest coś, co moglibyśmy dla was zrobić?
Blondynka uśmiechnęła się.
- Wy także wyświadczyliście nam przysługę, zabijając dziecko piekła. Jednak jeśli byście mogli coś przekazać waszym władzom...
- Oczywiście - potwierdził chłopak.
- Powiedzcie proszę, że nie zamierzamy brać udziału w waszej wojnie. To ludzie ją rozpętali i wy powinniście to zakończyć. Niesprawiedliwe jest tylko to, że my musimy cierpieć przez wasze konflikty. Niech nawet nie próbują prosić nas o pomoc.
- Rozumiem, przekażemy to Dowódcy.
- Teraz już idźcie. Powiem elfom z wioski, że wyszliście, zanim zdążyli przybyć przełożeni. Aesandril obiecał, że trochę spowolni ich retrospekcję i usprawiedliwi wasze wtargnięcie na teren Antaikalonów.
Arisa uściskała Veronicę i skinęła głową na Patricka.
- Wyczuwam między wami złą energię. Radzę ją zlikwidować w miarę możliwości, bo, o ile wiem, macie dość na głowie. W trudnych chwilach przydają się starzy przyjaciele, nie nowi wrogowie.
Powiedziała, a następnie niemal rozpłynęła się w powietrzu.
Veronica i Patrick powędrowali w kierunku wskazanym przez elfkę. Wydało im się podejrzane, że na szlaku nie widzą żadnych śladów po przejściu armii. Wyszli już z gęstwin puszczy, ale magiczne rośliny mogły nawet tutaj maskować rozdeptane podłoże. Była też możliwość, że Arisa wskazała im dłuższą drogę. Wspinali się po niewielkim wzniesieniu, a drobne kamyki osuwały się pod ich stopami.
Mur, zaklęta bariera, która powstrzymywała magiczne istoty przed dostaniem się do Anuki została zniszczona. Oznaczało to, że nie musiała już absorbować Energii Duchowej z otoczenia. Cały cudowny świat zaczął odżywać po wielu latach nieustannej walki o magię. Natura odetchnęła z ulgą. Owszem, mogła funkcjonować z małą ilością Energii – jak w świecie Aliudów. Kwiaty nie rozwijały się jednak w mgnieniu oka, enty zastygały w bezruchu, trawa wydawała się spłowiała, a motyle nie latały całymi chmarami nad błyszczącymi strumieniami. Nieograniczony dostęp do magii dał przyrodzie szansę na rozwój. Coś, co chroniło ludzi, wyniszczało ich otoczenie. Bariera jednym dawała życie, drugim ograniczała swobodę. Respekt ogarnął kadetów, gdy zderzyli się z siłą przyrody i żywiołów. Zatrzymali się, gdy duży, kasztanowy jeleń podbiegł do nich wyjątkowo blisko. Zwierzę spojrzało bystrymi, ciemnymi oczami na wojowników, mrugnęło. Strzygąc uszami, z gracją pokłusowało w stronę puszczy. Kadeci wymienili się spojrzeniami. Poczuli się niezwykle mali względem rosnącej w oczach puszczy i niesamowitych zwierząt.
Szli bardzo długo. Wspinali się, tracąc siły z każdym krokiem. Raz zatrzymali się na dłużej, by coś przekąsić. Podczas przerwy zmęczona dziewczyna zasnęła mimochodem. Patrick nie był aż tak wyczerpany. Uporządkował więc posiadany ekwipunek i stał na warcie. Oparty o wejście do wąskiej groty, którą obrali sobie za miejsce spoczynku, obserwował gasnący księżyc, który powoli chował się za horyzontem. Po prawej stronie widział wzniesienie, po którym przed chwilą się wspinali. Niewzruszone skały kruszone uparcie przez korzenie drzew i traw sprawiały wrażenie wyjątkowo niestabilnych. W oddali wypiętrzały się wzniesienia. Srebrzysta nić, rzeka Reus, wiła się po równinach, sięgając miasta. Stolica przedstawiała się jako poszarpane kontury na tle księżyca. Szatyn zastanawiał się, czy ktokolwiek został jeszcze w mieście. Wydawało mu się dziwne, że wojsko zostawiło cywili na pastwę losu. Ciekawiło go także co stało się z wszystkimi aktami w laboratoriach, bibliotece i skarbcu, które tak pilnie były strzeżone w czasach pokoju. Możliwe, że zostały poddane procesowi zniszczenia, by nie dostały się w ręce nieprzyjaciela.
A co z książkami? Biblioteka na uniwersytecie została pewnie zniszczona. Szkoda... Jeśli spalę księgę, zniszczę opisany w niej świat? Czy sprawię, że umrą bohaterowie, który mieli przeżyć? Można tak zabawić się w Boga?”
Nieopodal groty, rozkwitł cudowny, pomarańczowo - czarny kwiat. Rozłożył swoje cętkowane płatki, odsłaniając kuszące nektarem wnętrze. Na ten znak, prawie natychmiast, zareagował brązowawy nietoperz, który, przyleciawszy, zajął się pałaszowaniem wnętrza. Jego ruchy były tak szybkie, że chłopak nie mógł ich dostrzec. W końcu księżyc osiadł na mieście, niczym na tronie. W chwili, gdy złoty blask słońca zaczął przesączać się przez skały i drzewa, Veronica otworzyła oczy. Przetarła je z ropy i snu cisnącego się na powieki. Przeczesała palcami zmierzwione włosy. Odrzuciła na bok koc i, przygramoliwszy się do wyjścia groty, zaniemówiła z wrażenia.
- To jest... cudowne. Nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego.
Mówiła o srebrzystej rzece, lśniącej w promieniach wschodzącego słońca, o skałach pokrytych cieniutką warstwą śniegu oraz szronu, o kwiatach kwitnących mimo niesprzyjającej temu pory roku. Zachwycała się księżycem i smutnym widokiem opuszczonego miasta. Zapragnęła dotknąć tego świata i poczuć się stałą jego częścią. Coś, co od niemal roku wydawało jej się bliskie, okazało się wyjątkowo obce, piękne i dalekie. Mimo urazy, którą żywiła do Patricka, mimo przekonania, że nie jest niczemu winna. Wręcz przeciwnie, to ona została zraniona. Niemniej, wymruczała ciche przeprosiny. Zdziwiony chłopak oderwał wzrok od budzącego się otoczenia i spojrzał na koleżankę. Ich nieodgadnione spojrzenia spotkały się na chwilę. Veronica poczuła wtedy wyraźną szramę, powstałą na ich przyjaźni. Opuściła wzrok. Mimo że chciała zgody, wciąż nie potrafiła zapomnieć obelg kierowanych pod jej adresem z ust Patricka.
- Ja też przepraszam.
Te słowa, całkowicie pozbawione wcześniejszej pychy, sprawiły, że na usta Veronicy przywędrował uśmiech. Znów utkwiła wzrok w gasnącej poświacie nocy.
- Bardzo chciałabym, aby było jak dawniej.
Niemal czuła w powietrzu odpowiedź Patricka, która niewątpliwie cisnęła mu się na usta. Słyszała, jak chce powiedzieć, że jest wojna, że nic nie będzie jak wcześniej. Każdy miał swój sposób na walkę ze słabościami. Najwyraźniej chłopak wczuwał się w rolę wojownika i skrywał się za niedostępną tarczą. W odpowiedzi jednak mruknął tylko potwierdzająco. Veronica przysunęła się bliżej chłopaka i oparła głowę na jego lewym ramieniu. Drgnął, gdy poczuł ten gest. Choć, rozpadająca się w oczach przyjaźń domagała się rozmowy, długo milczeli.
- Księżyc wydaje się tu większy niż na... tamtym świecie.
Celowo uniknęła określenia dom, choć to ono pierwsze przyszło jej do głowy. Chłopak nic nie odpowiedział. Księżyc spoczywający na mieście wyglądał, jakby chciał pokazać, że natura wywyższyła się nad ludzkością. Jak przed wiekami. Być może odrodziła się po to, by przygotować się do destrukcyjnej wojny. Kto wie, może nawet wziąć w niej udział. Choć nierozwiązany problem krzyczał o ratunek, kadeci pogrzebali go żywcem, niezdolni do stawienia mu czoła w tej chwili. Odsunąwszy się od siebie, spakowali rzeczy i bez słowa ruszyli w dalszą drogę. Oboje wiedzieli, że sytuacja nie została naprawiona. Prościej było udawać, że wszystko jest dobrze.
Po pewnym czasie zostali zauważeni przez wartowników. Okazało się, że od dłuższego czasu kręcili się w pobliżu schronu. Z powierzchni baza nie była w ogóle widoczna. Gdyby nie patrol, Veronica i Patrick wędrowaliby po górach bez końca. Naprzeciw wojownikom wyszli przedstawiciele wojska. Zasłonięto im oczy i wprowadzono do przedsionka. Przepytali ich o parę rzeczy zanim pozwolono iść dalej. W pierwszej kolejności rozdano im nowe ubrania oraz zaprowadzono pod prysznice. Później udali się do komory szpitalnej. Zbadano ich, opatrzono rany i opowiedziano pokrótce o panujących w nowym miejscu zasadach. Inne osoby przydzieliły kadetom posłania. Nie dano im jednak zbyt długo wypocząć. Po kilkunastu minutach do komory sypialnej wkroczył młody Mistrz, oznajmiając, że przewodnictwo chce się z nimi widzieć. Poprowadzono więc dwójkę wojowników przez surowe korytarze do pokoju dowodzenia.
Wnętrze schronu sprawiało ponure wrażenie. Szare, kamienne ściany były niedostępne. Nigdzie nie było widać przytulnego kąta. Mijani w przejściach ludzie wydawali się przygnębieni widmem walki. Kiedy w końcu uczniowie dotarli na miejsce, prowadzący ich Mistrz otworzył przesuwane drzwi, a następnie odszedł. Veronica zauważyła stosunkowo niewielkie pomieszczenie. Rozejrzała się dookoła. Po lewej stronie widziała kolejne, mniejsze drzwi. Na środku, pod ścianą stało biurko z ciemnego drewna, a za nim wysokie krzesło. Na drugim końcu pomieszczenia znajdowały się skrzynie oraz półki z dokumentami i książkami. W pokoju nikogo nie było. Kadeci podeszli bliżej do biurka, a Patrick skinął na koleżankę, aby zajęła jedyny taboret przygotowany dla gości. Dziewczyna usiadła. Odruch sprawił, że zerknęła na stertę dokumentów, stanowiących bałagan na blacie. Jedna z kartek rzuciła jej się w oczy. Była to lista składająca się z około dziesięciu nazwisk. Nie zauważyła żadnego nagłówka, komentarza lub legendy. Mniej więcej w środku znajdowało się jej imię. Brunetka wstała i ostrożnie nachyliła się, odczytując inne osoby.
- Co ty robisz, do diaska! Siadaj. - Wycedził Patrick przez zęby, chwytając koleżankę za ramię.
- Ty też tu jesteś - szepnęła.
Chłopak znieruchomiał i spojrzał ponad koleżanką na dokument.
- Lepiej to zostaw... - rozkazał mniej pewnie.
Odstąpił o krok, kiedy mniejsze z drzwi odsunęły się gwałtownie. Veronica także usiadła. Była wyraźnie zmieszana. Zagarnęła włosy za ucho, starając się wyglądać naturalnie. Do gabinetu wszedł Victor. Spojrzał podejrzliwe na kadetów, lecz zaraz rozchmurzył się, widząc, komu udało się dotrzeć do schronu.
- Veronica! Tak się cieszę, że nic wam nie jest.
Chłopak położył prędko dłoń na sercu. Wojowniczka tylko skinęła głową.
Usiadł naprzeciwko dziewczyny i od razu zabrał wszystkie dokumenty z wierzchu, włącznie z tajemniczą listą.
- Niestety Dowódca nie może was przywitać, ponieważ od dłuższego czasu prowadzi negocjacje z wysłannikami Wschodniego Królestwa. Możliwe, że będziemy mieli sprzymierzeńców.
- Nie sądzisz, że nie powinieneś mówić nam takich rzeczy? - zapytała wprost Veronica, a jej ton spotkał się z karcącym spojrzeniem Patricka.
Victor uśmiechnął się, nie mając nic przeciwko odzywania się do niego per ty.
- Dokładnie tak. Ale wiem, że nikomu o tym nie powiecie, mam rację?
Puścił oko do kadetów. Mimo swobodnego obchodzenia się z gośćmi, był wyczerpany. Opierając się łokciami o biurko, nachylił się bliżej. Przesuwał wzrok z twarzy brunetki na Patricka, który wciąż trzymał dłoń na sercu. Czuł się wyraźnie bardziej spięty niż jego koleżanka.
- Wiem, że jesteście niemożebnie zmęczeni, ale jestem zmuszony prosić was o zrelacjonowanie drogi. Co spowodowało, że nie dotarliście wraz z innymi... Po części z formalności, z drugiej strony sam jestem ciekawy.
- Proponowałbym, aby to Veronica rozpoczęła relację, ponieważ w pewnym momencie... osobiście niedomagałem i nie byłbym w stanie opowiedzieć o całym zajściu tak dokładnie jak ona.
- Niezła wymówka. Ale to prawda. Patrick najadł się nieodpowiednich jagód i poszedł spać.
- Może lepiej od początku? - zaproponował Mistrz.
- Dobry pomysł.
Dziewczyna zdała sprawozdanie, popijając od czasu do czasu wodę. Patrick nieraz wtrącał się, chcąc dopowiedzieć swój punkt widzenia. Kiedy wojowniczka doszła do momentu zabicia upadłego, na chwilę przestała mówić. To była pierwsza istota, którą zabiła przytomnie i z premedytacją. Dodatkowo miała wrażenie, że był to ktoś, kogo wcześniej już spotkała. Po kilku głębszych wdechach wróciła do opowiadania, by po chwili zastąpił ją kolega, który posnuł relację do końca. Po wszystkim przekazał także wiadomość od elfki.
- Naprawdę się cieszę, że nic wam nie jest - oznajmił jeszcze raz Mistrz. - Musicie mieć świadomość, że spotkało was ogromne szczęście, ponieważ nigdzie już nie jest bezpiecznie.
Wstał, obszedł biurko dookoła, poklepał Veronicę po łopatce.
- Obraliście dużo dłuższą, niebezpieczniejszą trasę. Armia przeszła traktem, następnie specjalnie przygotowaną ścieżką. Magicy maskowali wszelkie ślady i tropy. Niestety nie mogliśmy dłużej czekać na spóźniających się kadetów, ponieważ w okolicy zaczęli gromadzić się upadli oraz ghule. Przykro mi, że tak wyszło.
- Myślisz, że będziemy mogli wrócić do miasta, gdy przybędzie wsparcie ze Wschodniego Królestwa, Victorze?
Mężczyzna uśmiechnął się smutno.
- Teraz możecie już odpocząć. Ja niestety mogę wam tylko pozazdrościć, bo mam wyjątkowo dużo pracy.
Tymi słowami Victor delikatnie dał kadetom do zrozumienia, że prosi o opuszczenie pomieszczenia. Veronica, wychodząc, odwróciła się. Zauważyła, że Victor stoi, oparty o biurko. W ręku trzymał tę niewielką kartkę, która wcześniej przykuła uwagę dziewczyny. Przebiegał wzrokiem po nazwiskach nie zwracając już uwagi na uczniów. Jego twarz wyrażała skupienie. Brunetka już otwierała usta, by zapytać o znaczenie zestawienia imion, gdy ręka Patricka pociągnęła ją na korytarz i zamknęła gwałtownie drzwi. Szatyn chwycił Veronicę za łokieć i poprowadził do komory sypialnej. Po drodze zwrócił się do niej:
- Po co to roztrząsać? T najpewniej zwykła lista tych, którzy dotarli z opóźnieniem.
- Więc jakim cudem nasze nazwiska zostały zapisane w środku, skoro wróciliśmy jako ostatni, przed chwilą?
- Niektórych spraw lepiej nie rozkopywać.
- Jeszcze wspomnisz moje słowa.
- Dowiem się w swoim czasie. Póki co, to nie nasza sprawa.

- Może i nie nasza sprawa, ale nasze nazwiska. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz