Jeszcze
kilka minut temu Eberl martwiła się, że marnuje tylko czas,
szukając potwierdzenia teorii Naila. Teraz jednak, siedząc wraz z
nowym znajomym wśród sterty dokumentów w wojskowym archiwum,
zaczęła zauważać pewną prawidłowość łączącą odmieńców
wśród upadłych.
- Nie pojawiają się częściej niż trzech na sto przypadków... - zaczęła.
- Nie pojawiają się częściej niż trzech na sto przypadków... - zaczęła.
-
To już wiemy, a coś więcej?
Rudowłosa
przyzwyczaiła się już do notorycznego wtrącania się mężczyzny.
Podała Nailowi raport, gdzie widoczny był wykres przedstawiający
częstotliwość pojawiania się upadłych o nadzwyczajnych
umiejętnościach.- Nawet jeśli jest tam bieda i występują jakieś przestępstwa, nie sądzę, żeby nienawiść była na tyle silna, by przywołać odmieńca – wyjaśniła.
- To oznacza, że bariera nie zawiodła. Mamy dowód, że ktoś wpuścił do tam celowo.
- Chyba, że...
- Co znowu?
- Odmieńcy wykorzystywani są do badań. Może po prostu zbiegł.
- To wygodne, nie sądzisz? „Chcieliśmy pracować na dziecku piekła, które okazało się być odmieńcem... Przypadkowo uciekło i...”
- Nail! Przystopuj z oskarżeniami!
Mężczyzna zaśmiał się chrapliwie, wyjmując z kieszeni niewielką buteleczkę pełną przezroczystego płynu.
- Nie uważasz, że nie powinieneś...
- Jeszcze się nie nauczyłaś, żeby mnie nie pouczać, Eberl?
Kobieta zgrzytnęła ze złości zębami. Nail pociągnął łyk, marszcząc nos.
- Nie zarzucisz mojej teorii braku logiki – podjął po chwili.
- Byłabym ostrożna z oskarżaniem ludzi wysokich rangą.
- Byle wieśniak nie mógł sprowadzić do stolicy upadłego, wiesz o tym. Dlatego mnie tu sprowadziłaś, żebym działał w ukryciu.
- Więc może w końcu powiesz mi, czego się dowiedziałeś?
- Z przyjemnością!
Zanim schował buteleczkę z powrotem do kieszeni, jeszcze raz przyłożył ją do spierzchniętych warg, szybkim ruchem poderwał na chwilę do góry.
- Dlaczego przefarbowałeś włosy na biało.
- To nie tak, Eberl. Posiwiałem od twoich skarg na mnie.
Zarechotał, wycierając buzię rękawem, na co rudowłosa obróciła oczami.
- Wpadłem na pewien ciekawy trop. Nie wiem, czy wiąże się on bezpośrednio z naszym odmieńcem, ale jest niemniej interesujący.
- Co masz na...
- Wiem, że w Anuki istnieje grupa osób interesująca się ludźmi o białych włosach.
- Staruszkami?
- Nie, Eberl! Nie siwe włosy... Białe.
- Nie wydurniaj się, Nail. W dzisiejszych czasach możesz mieć włosy o jakimkolwiek kolorze. Jak wpadłeś na taką bzdurę?
- Podsłuchiwałem w jednej knajpie rozmowy mieszkańców, szukałem powiązań z upadłym. Natknąłem się na ciekawych typów.
- W takiej melinie?
- Każdego kiedyś suszy.
Zaproponował kobiecie łyk napoju. Odmówiła, marszcząc z niezadowoleniem czoło.
- Co mówili?
- Kilka osób przechodziło ostatnio przez bramę. Wędrowni. Jeden z nich miał białe włosy, mimo że był dość młody.
- Taka moda!
- Też tak myślałem, ale usłyszałem też, że podobno terrorysta, który jakiś czas temu narobił zamieszania w slumsach miał podobną fryzurę.
- I co z tego?
- Nie mogłem przecież śledzić każdego farbującego włosy obywatela Anuki!
- Ale mimo to masz jakieś informacje. Widzę to po twojej minie, Nail.
- Owszem, wiem co nieco. Po to zmieniłem fryzurę. Będziesz tęsknić za moim dawnym wyglądem? Ekhem... Do rzeczy! Wczoraj wieczorem w pewnym barze podeszła do mnie kobieta. Zapytała o czyjeś nazwisko. Odpowiedź zaskoczyła ją. Co więcej, wydała się być przestraszona. Szybko odeszła.
- Myślisz, że to było...
- Tak, hasło. Źle odpowiedziałem, więc się speszyła.
- Czekała na kogoś. Przykro mi Nail, ale to wciąż niewiele zmienia.
- A co, jeśli przytoczę ci pewną starą opowieść?
Nail wyciągnął z kieszeni pomięty świstek papieru. Zaczął czytać:
„Gdy zasnął, zbliżył się do niego niebieski diabeł, który pojawił się znikąd. Wyglądał podobnie do zwykłego mężczyzny, ale z oczu jego ciskały niebieskie błyskawice. Wokół, gdziekolwiek nie stanął, rozsiewał iskry błękitne, a jego Energia Duchowa była wręcz przytłaczająca. Miał śnieżnobiałe włosy.”
- Słyszałam o tym podaniu. To zwykła bajka...
- Myślisz, że to wielki zbieg okoliczności? Białowłosy terrorysta robi zamieszanie w stolicy, farbujący się ludzie ukrywają się w slumsach, zbierają w grupki, wędrują nocą. Najprawdopodobniej ktoś ich ściga. Może rozsądnie byłoby przyjrzeć się autentyczności tej legendy?
Kobieta pokiwała w zamyśleniu głową.
- Masz coś więcej?
- Póki co tylko pomysł, do kogo się skierować. Nadal wiemy za mało o barierze.
- Biegli sprawdzali ją już wiele tygodni temu.
- Chcę być pewien, jak zareagował mur i zaklęcia runiczne na uwolnienie upadłego.
Wstał, chwiejąc się.
- Taka moja praca. Nawet jeśli nie o murze, może dowiem się czegoś o białowłosych.
Eberl niechętnie potwierdziła ruchem głowy.
- Szykuj się. Czeka nas mała przejażdżka.
Kierując się do wyjścia, Nail zaczął cytować ostatnie wersy legendy o „Niebieskim Diable”.
„Żniwo ja zebrałem, lecz daję je tobie. Nie zabiję cię i będziesz się błąkał po świecie przez całe, długie życie... Bo nie bałeś się skazać na śmierć niewinnych... teraz nie bój się spojrzeć trupom w oczy. I zniknął. Nikt już diabła nie widział...”
***
Cyprian zmrużył oczy, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Zaczął krążyć przed wejściem na arenę w tę i z powrotem. Na tle ogromnej kopuły wydawał się być komicznie niski. Po kilku minutach ciszy ze strony skośnookiego kadeci rozpierzchli się nieco po placu, zaczęli swobodnie rozmawiać. Mistrz Cyprian nie był aż tak surowy jak Danny, więc kadeci mogli pozwolić sobie na tę odrobinę luzu. Po kilku minutach łucznik odchrząknął, ponownie zwołał zbiórkę, na co uczniowie posłusznie ustawili się w coś, co w zamierzeniu miało być szeregiem. Cyprian zaczął mówić:
- Mistrz Danny informował mnie ostatnio o poddawaniu swoich uczniów pojedynkom. Moim zdaniem jest to ciekawa metoda sprawdzająca wasze umiejętności przed egzaminem półrocznym. Myślałem o tym sporo... Zamierzam wprowadzić podobny system.
Kadeci spojrzeli po sobie. Mistrz Naczelny Walki był znany z wymagających, konserwatywnych i często okrutnych metod nauczania. Cyprian nie zgadzał się z nim w wielu kwestiach. Czy coś się zmieniło?
- No co?
Widział niewyraźne miny kadetów.
- Niedługo egzaminy, trzeba się przygotować!
To prawda. Nigdy nie wiadomo, jakie zadanie dostanie się na teście i wypadałoby się zaznajomić z odpowiednimi ćwiczeniami. Najczęściej wymagano od kadetów walk z hologramami, czasem były to testy sprawnościowe lub tory przeszkód. Miano strzelać zarówno do celów stojących, jak i będących w ruchu. Dlaczego by nie przygotować się też na wypadek celu zdolnego do kontrataku?
Skośnooki Mistrz przeczesał włosy palcami.
- Będziecie konkurowali w parach. Dobiorę was tak, by każda ze stron miała równe szanse. Będę brał pod uwagę zasoby Energii Duchowej oraz ogólne umiejętności, sprawność.
- Ale... chyba nie będziemy strzelać prawdziwymi strzałami?
- Oczywiście, że nie!
Mistrz mówił z zapałem, jak zawsze, gdy coś go ekscytowało. Gestykulował przy tym.
- Pamiętacie hologramy? Chyba każdy z was się już z nimi zetknął. Otóż mam taki pomysł, byście strzelali strzałami hologramowymi. Są one podobnie skonstruowane do istot z tego materiału. Można je normalnie dotykać, ale jeśli wbiją się w przeciwnika, nie zadadzą mu prawdziwych obrażeń. Jedyna szkoda, jaką wyrządzą to pochłonięcie części jego Energii Duchowej, co z kolei przyczyni się do poczucia zmęczenia i osłabienia. Będzie mieli do dyspozycji nieograniczoną liczbę strzał, a po trafieniu w cel pocisk będzie znikał.
Nastrój wśród kadetów poprawił się nieco. Takie starcia zapowiadały się ciekawie.
- Zaczniemy już dziś.
Susan zerknęła z ukosa na Collina. Sądząc po pokładach Energii Duchowej oraz umiejętnościach strzeleckich, było wysoce prawdopodobne, że ich dwójka będzie musiała się ze sobą zmierzyć.
- Pojedynki będą się rozgrywać na arenie, a każdy z kadetów będzie miał do dyspozycji jedynie łuk i hologramowe strzały. Zapraszam pierwszą parę za mną. Magicy wygenerowali teren specjalnie na potrzeby naszego treningu. Resztę proszę o cierpliwe czekanie tu, na dziedzińcu. Na każdego przyjdzie czas. Może nie dziś, ale w kolejnych dniach na pewno. Nie rozchodźcie się, proszę.
Cyprian wyznaczył pierwszą dwójkę. Kadeci weszli za nim do wnętrza areny. Reszta uczniów posłusznie czekała na zewnątrz.
Susan usiadła w cieniu, oparła się o drzewo. Miała półprzymknięte powieki, starała się skoncentrować na czekającym ją zadaniu. Nie miała wątpliwości co do tego, że będzie musiała zmierzyć się z Collinem. W jednostce nie było nikogo innego, z kim mogliby się zmierzyć młodzi geniusze. Mimo że chłopak miał nieznacznie większy potencjał łuczniczy, Susan nie zamierzała z nim przegrać. Stres wzmógł się dodatkowo, gdy przypomniała sobie o świstku papieru, który ciążył w jej kieszeni. Kolejny raz wyciągnęła notkę, odczytała precyzyjnie stawiane litery, układające się w jedno proste zdanie. List otrzymała od posłańca, kilka dni temu. Zawiadomienie obwieszczało, że jej ojciec najprawdopodobniej zjawi się już jutro w stolicy.
„Nie mam innego wyboru, niż wygrać.”
Spojrzała ukradkiem na przyszłego przeciwnika. Collin rozmawiał beztrosko z innymi łucznikami. Mimo powagi sytuacji, Susan uśmiechnęła się pod nosem. Niebieskooki łucznik był jednym z niewielu kadetów, którzy utrzymywali kontakt z czarnowłosą. Fakt, że dość często sobie dogryzali sprawiał, że zwycięstwo nad nim wydawało się być jeszcze bardziej kuszące. Susan zdmuchnęła z czoła niesforne kosmyki włosów. Skierowała wzrok ku niebu. Nie było dziś szczególnie ciepło, a szare chmury gnały gdzieś, pchane porywczym wiatrem.
„Dokąd się tak śpieszą?” - myślała. - „Czyż nie śpieszy się tylko ten, kto nie ma dokąd iść?”
Do uszu dziewczyny dotarł wyraźny turkot kół powozu wjeżdżającego na dziedziniec. Odwróciła głowę w tamtym kierunku. Kareta była minimalistyczna, majestatyczna w swojej prostocie. Od razu wydała się Susan wyjątkowo pokaźnych rozmiarów, przystosowana do długich podróży. Z pojazdu wysiadła dwójka nieznanych jej mężczyzn, z których jeden natychmiast potruchtał w stronę głównego budynku Uniwersytetu. Drugi czekał chwilę przy powozie, zapaliwszy fajkę. Wreszcie ukazał się ostatni z pasażerów. Mężczyzna był doskonale znany Susan.
„Z drugiej strony całkiem obcy.”
Obaj wędrowcy rozmawiali przez chwilę, zanim rozeszli się w przeciwnych kierunkach. Ostatni z dżentelmenów skierował się w stronę areny. Zanim dotarł do kopuły, spostrzegłszy córkę siedzącą pod drzewem. Na jej widok nie zmienił wyrazu twarzy. Nawiązawszy z nią kontakt wzrokowy, przywołał ją do siebie.
Pan Clutterly był wysokim, postawnym mężczyzną o czarnych, siwiejących na skroniach, włosach i błękitnych oczach niemal identycznych do tęczówek córki Jego wyraźne rysy szczęki zasłaniał nieco ciemny, wypielęgnowany zarost, a wystające kości policzkowe nadawały jego osobie jeszcze większej pewności. Postawa Clutterly momentalnie wskazywała na jego prestiżową profesję. Mężczyzna był wysoko usytuowanym ambasadorem zajmującym się likwidacją problemów na skalę między światową. Na co dzień zabijał upadłych w świecie Aliudów, czasem jednak zmuszony był przeciwstawiać się innym, nieraz poważniejszym, kłopotom. Spod krzaczastych brwi patrzył surowym, beznamiętnym, wymagającym wzrokiem na jedyną córkę. Choć tego nie okazywał, był z niej dumny, co tylko stawiało poprzeczkę oczekiwań na jeszcze wyższym poziomie.
- Ojcze.
Susan podeszła sztywnym krokiem do mężczyzny, od razu kładąc dłoń na sercu. Pan Clutterly nigdy nie okazywał przesadnego przywiązania. Machnął jedynie ręką, lekko skinął głową.
- Miałeś... Posłaniec poinformował mnie, że dotrzesz dopiero za kilka dni.
- Tak miało być, jednak udało mi się załatwić parę spraw prędzej.
Omiótł lekceważącym wzrokiem zaciekawionych kadetów z jednostki Susan.
- Słyszałem, że macie dziś ważny trening.
- Tak, ojcze. Sprawdzamy nasze umiejętności walki z innymi kadetami w pojedynkach jeden na jednego. To wstępne egzaminy półroczne.
- Rozumiem...
Położył córce rękę na ramieniu.
- Susan, chyba nie muszę mówić, że liczę na ciebie?
- Zrobię, co w mojej mocy, ojcze.
Dziewczyna spuściła wzrok, gdy mężczyzna oddalał się do głównego budynku Uniwersytetu. Wróciła na swoje miejsce pod drzewem, obserwowała, jak na salę udają się kolejni kadeci. Kilka osób zerkało nieśmiało na byłą rozmówczynię tajemniczego ambasadora. Do dziewczyny dosiadł się Collin.
- Więc to jest twój ojciec... - odezwał się niby twierdząco, niby pytająco.
Dziewczyna skinęła tylko głową. Jakoś uleciał z niej dobry humor.
- Coś tak spochmurniała? Nie cieszysz się, że widzisz tatusia?
Susan spiorunowała chłopaka karcącym spojrzeniem.
- Nic się nie stało. Po prostu już teraz zaczynam smucić się z powodu twojej nieuniknionej porażki. Uśmiechnęła się wyzywająco.
Collin zauważył, że grymas na twarzy znajomej był wymuszony i w niczym nie przypominał emocji osoby o pogodnych myślach. Choć rzadko kiedy potrafił rozszyfrować uczucia koleżanki, zawsze kiedy wspominała o ojcu, zauważał jej wyraźne posmutnienie.
Kiedy Mistrz wywołał Collina i Susan na pojedynek, dziewczyna złapała chłopaka za rękaw i, najwyraźniej poprawnie odczytując jego obawy, odezwała się cicho:
- Nie zważaj na niego, daj z siebie wszystko.
- Chciałabyś ode mnie fory.
Chłopak próbował odpowiedzieć żartem. Jego twarz nie wyrażała jednak ani odrobiny rozbawienia. Susan prychnęła, co chłopak odczytał jako lekką poprawę nastroju. Następnie puściła jego szatę i wyprzedziła go w drodze na arenę walk.
- Liczę na ostrą walkę - odezwał się Mistrz, przepuszczając kadetów przodem.
- Niech wygra lepszy - potwierdził Collin.
***
- Ridney?
Mistrz Will, opiekun akademika, zawołał Veronicę, gdy schodziła na stołówkę. Młody mężczyzna machał w górze kopertą, drugą ręką prosząc wojowniczkę o podejście.
- List? Do mnie?
Niepewnie ujęła kopertę od Mistrz Willa.
- Wczoraj zostawił ją posłaniec. Zapomniałem ci powiedzieć. Na odwrocie widnieje twoje nazwisko, Ridney. Nie może być mowy o pomyłce.
„Ciekawe...”
- Dziękuje, Mistrzu.
Położywszy dłoń na sercu, Veronica przeszła do stołówki. Tam, zanim jednak zjadła obiad, rozerwała czym prędzej papier, wyciągnęła ze środka pożółkły, wielokrotnie składany świstek.
Droga Veronico!
Niedługo wrócę z delegacji. Mam nadzieję, że wzięłaś do serca moją radę i trenujesz coraz intensywniej.
Podczas mojej podróży natknąłem się na antyczne podanie pochodzące jeszcze z czasów, kiedy nie istniały bariery wokół miast. Wiem, że interesują cię różnorakie legendy, dlatego tę opowieść przesyłam spisaną w oryginalnym przekazie. Sądzę, że rozszyfrowanie starego języka może być dla ciebie ciekawym doświadczeniem. Miłej lektury i do zobaczenia.
Dnia pewnego słonecznego malarz poza miasto wyszedł, bo namalować pejzaż miał - takie dostał zlecenie. Wtedy też napadli na niego zbójcy. Zabrali go i związali. Plan obmyśliwszy, poczęli go realizować. Zasłonili się artystą i przymierzając nóż do gardła jego, podeszli pod bramy miasteczka. Żądali by otworzyć, bo inaczej spuszczą krew autora na płótno jego i handlarzom sprzedadzą. Strażniczka zalękła się. Widziała, że nawet trafiwszy tylko zbója, ten zdąży poderżnąć gardło jej ukochanemu.
W sytuacji bez wyjścia znalazła się - zdawać by się mogło. A jednak z każdej sytuacji jakaś wiedzie furtka. Czasem ku utrapieniu wędrowcy, bo widzieć drzwi nieraz nie chcemy.
Łuczniczka liczyć zaczęła. Malarz dla niej całym światem był. Ale ludzie za murami swoje światy mieli. Zbójca zabije kilka takich światów, jeśli do miasta drogę odnajdzie, a prosty rachunek mówi, że kilka to więcej aniżeli jeden. Przebiła więc serce świata swojego, a strzała na wylot przeszła i dosięgnęła zbója.
Proste rachunki mówią, że kilka to więcej aniżeli jeden, a łuczniczka już wiedziała, że uczeni kłamią. Bo czasem znak nierówności przekręcić winno się w drugą stronę. Tym razem jeden okazał się potężniejszy od dwóch lub nawet trzech.
P.S. Chcę, żebyś zapamiętała tę opowieść, Veronico Ridney.
Victor.
- Lubię tutejsze legendy. Są takie proste – stwierdziła Veronica.
- Nie to, co opowiadanie o „Niebieskim Diable”.
- Czym miałoby się różnić od tej?I w tym, i w poprzednim nie znajdujesz nic nieprzewidywalnego, niemożliwego.
- Sądzisz, że Niebieski Diabeł nie istniał? Że była to jedna z wielu historyjek pouczających o moralnym stylu życia? Co więc z błękitnymi iskrami?
- Nie wiem, Sofii. Nie znalazłyśmy nic więcej o dziwnej Energii.
- Przecież ta książka od Bero „Jeden krok za daleko”! Dlaczego właściwie przestałaś szukać, Vera? Od tamtego znaleziska byłaś w bibliotece zaledwie dwa razy.
- I nic nie znalazłam. Tu nie chodzi tylko o mój zapał, Sofii. Zazwyczaj w poszukiwaniach wspierał mnie Patrick. Jak dawno go nie widziałam! A gdy rozmawialiśmy ostatnio, zachowywał się, jakby chciał odciąć się od całej sprawy.
- Bał się.
- Sądzę, że tak podziałał na niego alarm o zabójstwie. Że to był przełomowy moment. Wtedy...
- Nie lubi sprzeciwiać się przełożonym. Dlatego taki dobry z niego kadet.
- I przyjaciel...
Veronica schowała list do kieszeni. Otrząsnąwszy się z melancholijnego nastroju, zaczęła w pośpiechu jeść obiad. Była umówiona na trening z Raphaelem i Isoshim. Wyglądało na to, że ponownie zjawi się jako ostatnia – spóźniona. Po chwili zaniechała dokończenia posiłku. Odłożyła tacę, skierowała się do wyjścia.
- Łżesz. Jak zawsze, tylko kiedyś tego nie dostrzegałem.
Veronica usłyszała za rogiem znajomy głos. Schowała się za kotarą w chwili, kiedy rudowłosy wojownik wszedł za niskim okularnikiem na stołówkę.
- Możesz mi nie wierzyć, twoja sprawa. Ja tylko ostrzegam.
Philip obrócił się, by odejść, jednak Alberth zatrzymał go w półkroku.
- Nawet jeśli tak zrobiła, to co? Postąpiła... logicznie - mimo wszystko w jego głosie dało się wyczuć nutkę wątpliwości.
Na tej nutce zagrał z wprawą wirtuoza Philip:
- I bardzo p r z y j a c i e l s k o - rzucił z sarkazmem.
- Dlaczego właściwie mi o tym mówisz?
- Nikomu nie jest miło, gdy szydzi się z czyjejś porażki, gdy na forum rówieśników wyśmiewa się jego u c z u c i a do drugiej osoby, prawda, Al?
- Stul pysk...
Chwycił Philipa za szatę. Kilkoro kadetów zwróciło ciekawskie spojrzenia w ich stronę.
- Nikomu też nie jest miło, gdy jego ryj uderza solidnie o podłogę, prawda?
Starał się naśladować ton głosu rozmówcy, potrząsając Philipem za ubranie. Blondyn uśmiechnął się nerwowo, zaczął się miotać.
- Ja nie... to znaczy...
Alberth puścił chłopaka, gdy Mistrz Will, opiekun akademika, wparował do pomieszczenia. Rudowłosy wyciągnął ręce w geście niewinności, następnie odwrócił się na pięcie. Odchodząc do pokoju, warknął przez ramię:
- Zajmij się czymś, Philip, bo najwyraźniej w cholerę ci się nudzi.
***
Nail został w powozie, udając woźnicę. Było to niezbędne, jeśli chciał pomagać w śledztwie po kryjomu. Mistrzyni tym czasem udała się do strażnicy.
Z wiszących nad miastem, ciężkich chmur w końcu lunął deszcz. Nie poprawiło to jednak atmosfery. Wciąż było duszno, na domiar złego wilgotno, choć już nie tak ciepło.
Eberl zastukała w masywne drzwi wieży strażniczej. Nikt nie odpowiedział. Odczekała chwilę, po czym powtórzyła czynność. Po dłuższym czasie kobieta wróciła do powozu.
- Otworzyć je za pomocą magii? - zapytała.
- Wygląda na to, że z jakiegoś powodu nie chcą cię w środku.
- Ale przecież mają podgląd... Nie rozumiem.
Eberl rozparła się wygodniej na siedzeniu.
- Widzą, że jestem członkinią wojska, dość wysoką rangą i mnie nie wpuszczają.
Nail zamilkł. W skupieniu analizował różne możliwości. Ostatecznie doszedł do wniosku, iż Mistrzyni powinna siłą dostać się do strażnicy i upewnić, że w środku wszystko jest w porządku. Ustawił powóz w pełnej gotowości, w razie, gdyby pojawiła się potrzeba ucieczki.
- W przypadku twojej długiej nieobecności, krzyku, wybuchów, wparuję do środka.
- Póki co, siedź w powozie i czekaj.
Łuczniczka chwyciła płaszcz, okryła się nim szczelnie, podeszła do strażnicy. Odsunęła się od drzwi na bezpieczną odległość i wyciągnęła dłoń spod płachty. Wymówiła formułę zaklęcia, a złociste słowa zaczęły wirować wokół niej, układając się w odpowiedni szyk. Po chwili z ręki kobiety wystrzelił strumień mocy i drzwi zatrzęsły się. Zadymiło trochę, po czym ciężkie, stalowe wrota uchyliły się. Eberl odrzuciła kaptur na plecy.
Wieża obserwacyjna była skonstruowana w defensywny sposób, by nikt niepożądany nie mógł dostać się do środka. Kobieta spodziewała się runicznej ochrony magicznej, która osłaniałaby drzwi, ale wiązka magii na nic takiego nie natrafiła.
„I dobrze, bo odbiłaby się i mogła wyrządzisz szkody.”
Widocznie obecni strażnicy stracili trochę czujności, lub zdecydowali, że wieża okaże się skuteczną kryjówką tylko przeciw nieużywającym magii żołnierzom. W końcu jedynym wrogiem byli Stotańczycy, którzy wyrzekali się posługiwania magią. Zawsze zostawały jednak dzikie plemiona elfów, orków, lub zorganizowane grupy entów, żywiołaków i innych stworzeń. Jednak ich ewentualne ataki był dość nieprawdopodobne. Magiczne istoty od dawna trzymały się na uboczu, nie zadzierały z ludźmi.
„Na widok orków w pobliżu osad ludzkich zdziwiłabym się nie mniej niż zwykły Aliud.”
Kobieta, zbliżywszy się do wejścia, poczuła okropny smród. Z sakwy wyciągnęła chustkę, skropiła ją olejkiem i przewiązała ją na twarzy tak, by zakryć usta oraz nos. Chwyciła ręczną kuszę i, wyciągnąwszy bełt z kołczanu zamocowanego przy pasie, załadowała ją. Ostrożnie weszła do środka. Iskrą magii oświetliła niewielkie, kamienne pomieszczenie. Po lewej stronie, w kącie, stały skrzynie z zaopatrzeniem i dwie, wielkie beczułki wody. Było tu mroźno. Zapewne nawet w upalne dni suszona wołowina i inne wojskowe rarytasy nie psuły się. Po prawej Eberl zauważyła schody w górę. Rozejrzawszy się, rozpoczęła wspinaczkę. Wieża miała prawie sześćdziesiąt metrów wysokości, więc schody wiły się dla Mistrzyni niemożebnie długo. Dodatkowo stopnie były trochę niewymiarowe, jakby budowano je z myślą o krasnoludach, dlatego dreptanie po niskich schodkach okazało się niezwykle męczące. W połowie drogi kobieta dotarła na piętro. Kopnęła drewniane drzwi, a te ustąpiły. Po chwili Eberl przeklęła pod nosem samą siebie, ponieważ odrzwia obiły się z hukiem o kamienną ścianę. Wzdrygnąwszy się od coraz intensywniejszego smrodu uderzającego w jej nozdrza, Mistrzyni weszła do środka.
W pokoju panował bałagan. Stojące pod ścianą, na przeciwko wejścia, łóżko pozostało niezasłane. Drzwi do małej łazienki były uchylone, ale wydobywający się z tamtego pomieszczenia, niemożliwy do wyobrażenia, smród skutecznie zniechęcił kobietę do przeszukania toalety. Na stoliku walały się brudne naczynia, skrzynia z ubraniami i prywatnymi akcesoriami wyglądała, jakby ktoś uparcie czegoś w niej szukał. Eberl podeszła bliżej. Odsunąwszy brudne miski i szklanki, zauważyła pusty zwój pergaminu, obok leżało też jedno z tańszych piór. Pod stolikiem znajdował się kałamarz, a jego zawartość została wylana na podłogę. Kobieta dotknęła delikatnie rozlanego atramentu. Był zaschnięty, co oznaczało, że albo strażnikom nie przeszkadzał bałagan, albo nie było ich w pokoju od co najmniej kilku dni.
„Nie mogli przecież tak po prostu opuścić posterunku.”
W razie niebezpieczeństwa uruchamiano flarę umocowaną u szczytu wieży. W ten sposób mieszkańcy stolicy byli powiadamiani o zbliżającym się wrogu, lub słabnących runicznych zasilaczach bariery. Pod łóżkiem rudowłosa znalazła książkę, mapę okolicy oraz naddartą rycinę. Sięgnęła po obrazek, gdy usłyszała za plecami szelest, jakby ktoś skradał się, albo chciał niespostrzeżenie przemknąć dalej od kobiety. Eberl odwróciła się z bijącym szybko sercem. Była pewna, że zastała jednego z niezadowolonych lokatorów wieży, który przyszedł sprawdzić, kto myszkuje w nieswoich rzeczach. Odetchnęła z ulgą, gdy źródłem hałasu okazał się być szczur. Wyjątkowo spasiony gryzoń sprawnie przebierał łapkami, w kierunku szczytu wieży. Eberl doszła do wniosku, że strażnicy prawdopodobnie znajdowali się teraz na posterunku, więc odpuściła sobie dalsze przeszukiwanie pomieszczenia.
„Osoby, które pilnują tego miejsca najwyraźniej lubią przebywać w smrodzie i brudzie.” - powiedziała w myślach. - „Choć bardziej prawdopodobne, że w ogóle ich tu nie ma.”
Nie było potrzeby, by oboje strażnicy pełnili naraz wartę. Zazwyczaj magiczki dzieliły się obowiązkami. Jedna czuwał w dzień, druga w nocy. Gdy sama nie była się w pracy, szła spać, lub jeść. Mimo to w pokoju ani spiżarni na dole nie było śladu ludzi.
„Brak przynajmniej ś w i e ż e g o śladu lokatorów.”
Kiedy Eberl doszła do klapy, zauważyła, że drabinka została spuszczona. Obok kręcił się ciągle ten jeden szczur, łapkami próbując dosięgnąć pierwszego szczebelka. Może i udałoby mu się wejść na górę, gdyby nie jego masa. Kobiecie wydało się dziwne, że strażnicy tolerują gryzonia i, co widoczne, pozwalają mu na podjadanie zapasów. Nawet jeśli jedna z magiczek wybrała się po jedzenie, druga powinien być na posterunku. Podróż do miasta nie zajęłaby przecież tyle czasu, by atrament zdążył zaschnąć, a szczur spać się do rozmiarów małego kota.
„Musiało wydarzyć się coś niepokojącego.”
Gryzoń nie zaznał litości. Z piskiem padł na podłogę od bełtu wystrzelonego przez Eberl. Kobieta wyciągnęła pocisk, szybkim ruchem strzepnęła zeń krew i ponownie załadowała kuszę. Teraz nawet olejek nie pomagał. Odór był okropny. Mistrzyni pchnęła klapę i wspięła się po drabinie. Gdy weszła na posterunek, zamarła. Jej oczom ukazało się jeszcze kilka szczurów, także grubych i wielkich jak koty. Krzyknęła odruchowo, po czym od razu ugryzła się język. Nail pomyśli, że stało się coś złego. Zastrzeliła jednego gryzonia, a resztę spróbowała odgonić, kopiąc je. Odważniejsze próbowały gryźć, jednak wysokie woskowe buty ochroniły ją przed ostrymi zębami. Wyciągnęła z kołczanu kolejny bełt i zestrzeliła następnego napastnika. Pocisk przeszedł na wylot. Ładownie kuszy zajmowało jednak trochę czasu, a zdziczałe szczury wydawały się być coraz bardziej agresywne. Eberl wyciągnęła więc zza pasa sztylet i ugodziła nim pozostałe gryzonie. Jeden lub dwa zdążyły uciec przez otwór w podłodze. Dopiero, gdy odetchnęła po szamotaninie, zrozumiała, dlaczego zwierzęta przebywały na posterunku, a nie w spiżarni, jak można byłoby podejrzewać. Jasny stał się także powód ich agresywnego zachowania. Mistrzyni w końcu znalazła strażniczkę, jednak to szczury znalazły ją pierwsze.
Zwłoki mogły leżeć tu od ponad tygodnia. Policzki, dłonie i inne bardziej delikatne, odsłonięte miejsca obdarte były już ze skóry i większości mięsa, tłuszczu. Magiczka pozbawiona była języka. Kobieta powstrzymała odruch wymiotny. Otworzyła okna, by przewietrzyć zastałe powietrze i rozejrzała się po pomieszczeniu. Znalazła przewrócone krzesło, stolik i skrzynię z ładunkami do flary alarmowej. Kilka pocisków zostało wcześniej wyjętych, a ich zawartość rozsmarowana na ścianie. Malunki przedstawiały dziwne symbole i niezrozumiałe ciągli liczb, liter. Eberl miała nadzieję, że Nail będzie potrafił je rozpoznać i odczytać. Jeśli taki był stan pierwszej strażniczki, to gdzie podziewała się druga? Kobieta zeszła po drabinie z zamiarem ponownego udania się do pokoju magiczek. Przedtem załadowała kuszę. Schodząc, usłyszała czyjeś kroki. Zatrzymała się, nasłuchiwała. Odgłos ucichł. Gdy znów ruszyła, zauważyła magiczną iskrę światła. Przyszykowała broń do strzału i wymierzyła. Dopiero po chwili rozpoznała Naila. Mężczyzna miał zaniepokojoną minę i krzywił się od smrodu.
- Osłoń usta i nos jakąś chustką, bo lokatorzy nie są w zbyt dobrym stanie, by nas przyjąć.
- Co to za monstra?
Zapytał zdziwiony, kopiąc przebiegającego szczura.
- Spasły się kosztem gospodarzy. D o s ł o w n i e.
Pokazawszy Nailowi jednego ze strażników, Eberl ruszyła na poszukiwanie drugiej magiczki. Ponownie zeszła do pokoju, lecz tym razem zerknęła także do łazienki. Intuicja jej nie zawiodła. Na jednej z rur przyczepionych do sufitu, powieszona na pasie od szaty, dyndała kobieta. Ta nie była zjedzony przez szczury, co nie znaczyło, że jej zwłoki były w idealnym stanie. Tym razem dało się dokładnie określić, że zmarła prawie półtora tygodnia temu, czyli długo tydzień po masakrze urządzonej przez upadłego w slumsach.
„W trakcie pojawienia się upiora, bariera była więc niezawodna, jak stwierdzili eksperci.”
Na umywalce kobieta dostrzegła drugą część przedartej ryciny. Ten fragment ukazywał kobietę w średnim wieku wraz z dwuletnim synkiem, siedzącym na kolanach mężczyzny, który najpewniej był jego tatą. Większa cześć matki chłopca była jednak oddarta i to ją znalazła wcześniej Mistrzyni. Eberl cofnęła się do pokoju i podniosła spod łóżka część szkicu. Porównała widniejącą na nim kobietę z drugą ze strażniczek.
- Można założyć, że to ona - mruknęła pod nosem.
Wtedy też kobieta spostrzegła, że na podgniłej już skórze, w okolicy nadgarstków, znajdowały się dość głębokie cięcia wykonane żyletką lub małym nożykiem.
Zbadała jeszcze raz dokładnie cały pokój. Książka, którą wcześniej znalazła, opowiadała o historii broni. Na mapie natomiast ktoś zakreślił dziwne koła i dorysował strzałki. W skrzyni znajdowały się tylko ubrania, zwoje z raportami, fajka oraz kilka nieistotnych drobiazgów. Eberl wsadziła do torby raporty, zdjęcie i mapę, a następnie poszła z powrotem na górę do Naila. Mężczyzna wpatrywał się właśnie w tajemnicze napisy oraz znaki.
- Coś odkryłaś? - zapytał na widok znajomej.
- Druga ze strażniczek powiesiła się w łazience. Miała przy sobie portret rodziny, ale fragment przedstawiający ją samą, oderwała. Znalazłam go pod łóżkiem. Dodatkowo wzięłam raporty o stanie sytuacji i... to chyba wszystko.
- Ja natomiast znalazłem opróżnioną butelkę czegoś mocniejszego obok tego delikwenta i z pięć podobnych, także pustych, na dole.
- Tylko o jednym...
- Nie napijesz się?
Eberl zawahała się.
- Od nich nie.
- Nie doceniasz mnie! Zabrałem swoje.
Kobieta pociągnęła łyk z wyciągniętej w jej kierunku buteleczki. Skrzywiła się, zaniosła ostrym kaszlem.
- Jak możesz to pić? Jest...
- Życie bywa bardziej okropne niż to.
Przyjął swoją porcję, schował naczynie do kieszeni.
- A te znaki? - zapytała kobieta, dochodząc do siebie.
- Hmmm... - zamyślił się. - Wygląda mi to na jakiś szyfr. Co o tym sądzisz?
- Sama nie wiem. Co do znaków, kompletnie nie mam pojęcia, natomiast litery przypominają mi trochę współrzędne.
- Jak na mapie?
- Właśnie! Znalazłam też mapę.
Wyciągnęła zwój z torby.
- Przedstawia okolicę i jest trochę pomazana.
Podała pergamin Nailowi. Ten obejrzał go dokładnie.
- Współrzędne są w miejscach, gdzie zaczynają się strzałki, narysowane na mapie. Są to w większości tereny przy granicy ze Wschodnim Królestwem. Natomiast koła otaczają z reguły ważniejsze miejsca w mieście. Sama spójrz.
- Ale slumsy też są zaznaczone! Dziwne... Oznaczyli właśnie ten teren, w którym mniej więcej pojawił się upadły.
- Możliwe - przerwał na chwilę. - Wracając do znaków na ścianie... Przypominają mi pismo orków górskich. Ale to dawniejsze. Wydaje mi się, że ten oznacza króla, władcę, a ten śmierć, albo porażkę. Masz jakiś pomysł, co to wszystko oznacza?
- Strażniczki były tu zamknięte w wieży, same. Zapasów starcza zwykle na miesiąc. Z innymi magiczkami wymieniają się co dwa tygodnie. Oznaczałoby to, że dopiero za kilka dni ktokolwiek tu zajrzy i odkryje...
- Z jakiegoś powodu popełniły samobójstwo.
- Pierwsza strażniczka, ta w łazience, podcięła sobie żyły i powiesiła się. Dodatkowo przedarła fotografię, co od razu nasuwa myśl, że nienawidziła siebie.
- W końcu się zabiła – podsumował sarkastycznie.
- Druga naskrobała na mapie miejsca przy Wschodnim Królestwie, napisała współrzędne na ścianie i jakieś symbole, wskazujące na śmierć władcy, po czym upiła się i zmarła?
- Moim zdaniem przyczyną zgonu było wstrzymanie akcji serca.
- Skąd wiesz? Ona leży tu od ponad tygodnia.
- Wystarczy wysłać trochę magii do organizmu i wie się, które narządy zostały uszkodzone, oraz które czynniki odpowiadały za śmierć.
- Czy strażniczka próbowała zasugerować, że upadły to sprawka kogoś ze Wschodniego Królestwa? Po co te strzałki? Kręgi? Skąd mógł wiedzieć o ataku?
- To na pewno nikt ze Narossan. O niczym podobnym nie słyszałem, kiedy byłem jeszcze u siebie - sprostował. - Ale wątpię, żeby osoba działająca na własną rękę była w stanie osłabić barierę.
- Coś się stało z murem?
- Sprawdziłem zaklęcia runiczne. Ktoś przy nich majstrował. Zasilacze są okropnie poturbowane. Ochrona nie opadła całkiem, ale podejrzewam, że stała się chwiejna. Nie wiem, jak długo wytrzyma, nie jestem ekspertem od run.
- Pokaż mi je. Ale najpierw wróćmy do powozu, przejrzyjmy raporty. Później napiszemy sprawozdanie i poradzimy się kogoś z góry, co robić dalej. Nie podoba mi się to wszystko.
***
Susan, wszedłszy na arenę, nie traciła ani sekundy. Od razu zaczęła rozglądać się na boki, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów otaczającego ją terenu pojedynku. Mistrz poustawiał w pomieszczeniu skrzynki różnych wielkości, za którymi mogłaby się schować przed nadlatującymi pociskami. Kryjówek nie było dużo, lecz powinny wystarczyć, by odpowiednio zaskoczyć przeciwnika. Pomieszczenie wydawało się Susan wyjątkowo niewielkie, acz wysokie, z ciemną rozetą na samym szczycie zaokrąglonego sufitu.
Dziewczyna poczuła ścisk w żołądku. Wiedziała, że musi wygrać za wszelką cenę.
Collin i Susan skinęli głowami na znak, że są gotowi, a także w wyrazie wzajemnego szacunku. Oboje odeszli na przeciwległe końce pomieszczenia.
- Wygra ten, kto trafi przeciwnika trzy razy.
Susan sprawdziła, czy hologramowe strzały są pod ręką, założyła jedną z nich na cięciwę i ze zdumieniem spostrzegła, że w jej kołczanie momentalnie zmaterializował się następny pocisk.
„Mistrz wspominał, że będzie mieli do dyspozycji nieskończoną ilość strzał.”
Cyprian zaczął odliczanie.
5...
Dziewczyna spojrzała na kolegę, który teraz był jej najpoważniejszym przeciwnikiem. Chłopak uśmiechał się nieznacznie. Wyglądał, jakby targały nim wątpliwości.
„Zetrę mu ten pewny uśmiech z twarzy” - obiecała sobie.
4...
Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze przez usta. Nie mogę zawieść ojca. Nie da mi żyć, jeśli dam się tak skompromitować. Muszę...
3...
Zauważyła, ze Collin nie nałożył nawet strzały na cięciwę.
„Rzeczywiście jest bardzo pewny swojego zwycięstwa. Mogłam nie mówić mu o sytuacji z ojcem, bo może przez to wahać się, czy dać z siebie wszystko. A ja nie chcę jego litości!”
2...
Na sali zapanowała pełna napięcia atmosfera. Mistrz wycofał się, stanął we framudze. Po pełnej niepokoju przerwie, odezwał się w końcu:
1!
Susan zobaczyła, jak Collin błyskawicznie nakłada pocisk na cięciwę. Był w swoich ruchach bardzo precyzyjny i szybki, jakby wykonywał tę czynność tysiące razy i znał na pamięć procedury. Dziewczyna zdążyła tylko odsunąć się o kilka centymetrów i zobaczyć, jak strzała przemknęła tuż obok jej twarzy, muskając grotem koniuszki jej włosów, wzburzając fryzurę. Ze świstem wciągnęła głośno powietrze. Bez zastanowienia odskoczyła od ściany, gdzie wróg miał ją podaną jak na talerzu. Podkurczona pobiegła za stos skrzyń. Wychyliła się zza niego w celu określenia położenia Collina. Zobaczyła, że łucznik wciąż stoi na miejscu startu, więc skupiła się, wycelowała i posłała w tamtym kierunku strzałę. Czarnowłosy nie ruszał się. Dopiero po chwili nieznacznie odwrócił głowę w kierunku nadlatującego hologramu. Uniósł swój łuk i jednym ruchem odtrącił pędzące zagrożenie. Tym sposobem znał już dokładne położenie przeciwniczki.
„Szlag!”
Zaklęła pod nosem, przebiegając za inne przeszkody.
„Dziewięćdziesiąt procent mojej Energii Duchowej jest ukierunkowane na łucznictwo, a ja mogę tylko patrzeć, jak o kilka procent lepszy buc powala mnie na kolana? Nigdy!”
Przygotowała się do strzału.
„Przede wszystkim muszę przejść do ofensywy. W innym przypadku przyprze mnie do muru.”
Zamknęła oczy, uspokoiła oddech i wsłuchała się w głośne kroki Collina.
„Tak, jak zwykle... Kompletnie nie potrafi się skradać.”
Sprawnym ruchem ściągnęła buty i rzuciła jednego za sąsiednią stertę skrzyń. Sama, najciszej jak potrafiła - co ułatwiał jej brak obuwia - potruchtała kilka metrów dalej. Chłopak - dokładnie jak przewidziała Susan - odruchowo spojrzał w stronę hałasu wywołanego upadkiem ciężkiego buta. Tę okazję wykorzystała błękitnooka, która wpakowała Collinowi strzałę prosto w środek pleców.
1 : 0
Niestety na taką sztuczkę przeciwnik mógł nabrać się tylko raz. Następnym razem będzie ostrożniejszy, a Susan potrzebowała jeszcze dwóch celnych uderzeń. Po oddaniu strzału dziewczyna schowała się po przeciwległej stronie sali, gdzie zaczynał rozgrywkę Collin. Przygotowała się do ataku i, wychylając się, wypuściła pocisk w kierunku łucznika. Ten jednak zorientował się w porę i odskoczył. Strzelił w kierunku koleżanki, ta jednak bez problemu zrobiła unik. Nie spodziewała się jednak, że strzała skręci, kierowana Energią Duchową. Nim się obejrzała, została przygwożdżona do ściany poprzez przebity bok.
Remis.
Odgoniła ogarniającą ją panikę. Nakładając pocisk, skumulowała w sobie moc, lecz nie udało jej się trafić biegnącego Collina, który umyślnie wybrał zygzakowatą drogę. Doskoczył do koleżanki i, robiąc następny unik, wystrzelił w jej kierunku naraz dwie strzały, które miały zakończyć pojedynek. Dziewczyna ochroniła się przed jedną z nich, chyląc głowę. Druga zaś przebiła jej magiczną osłonę, godząc ją udo.
2 : 1
Collin nie spodziewał się, że Susan zdoła uniknąć ataku, dlatego rozpędzony wpadł wprost na wystrzeloną przez nią strzałę. Z niewielkiej odległości, impetem, pocisk przeszedł na wylot. Dziewczyna odepchnęła czarnowłosego i wyszarpnęła pociski ze swojego ciała. Strzały zaiskrzyły i zmieniły się w tysiące kryształków, które poleciały w górę i natychmiastowo wyparowały. Widząc podnoszącego się chłopaka, Susan odbiegła za skrzynie i przygotowała się finałowe starcie.
2 : 2
Obróciła się przez prawe ramię, by zadać decydujący cios, jednak nigdzie nie zauważyła Collina. Usłyszała gwizd. Przestraszona, że źle oceniła sytuację, obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni i po chwili wystrzeliła strzałę. Pocisk chłopaka, stojącego za nią, doleciał jednak szybciej i Susan mogła tylko oglądać, jak pędzący w jej stronę grot przebija jej krtań. Nie poczuła bólu - jedynie okropne zmęczenie i trochę strachu. Kątem oka zauważyła, że jej strzała trafiła chłopaka w bark. Osuwając się na ziemię, zastanawiała się, po co Collin zagwizdał. Mógł przecież strzelić do niej od razu, nie dając nawet szansy na odwrócenie się. Jak zdołał się przemieścić tak szybko i w dodatku wyjątkowo cicho? A może to ona nie skupiła się wystarczająco? Poczuła, jak czyjeś ręce przytrzymują ją przed upadkiem i delikatnie wyjmują strzałę z ciała.
- Czasem po prostu za bardzo chcesz wygrać – szepnął Collin.
***
- Podnieś osłonę nad głowę, Vera! Wyżej, trochę wyżej, bo inaczej dostaniesz mieczem. Pozwól, by moje ostrze ześlizgnęło się po twoim.
- Czyli blokada pod kątem?
- Tak, ale nie za bardzo, bo przeciwnik przewidzi, co chcesz zrobić. Teraz wykonaj krok w moją stronę i zaatakuj kark.
Spróbowała.
- Dobrze, właśnie o to chodzi. A teraz jeszcze raz, tylko szybciej.
Veronica znów zamachnęła się na Raphaela. W momencie wykonywania manewru ktoś stojący za jej plecami chwycił jej kij i z łatwością wyrwał go z uścisku. Broń uderzyła o parkiet kilka metrów dalej.
„Czyżby
Isoshi przeszkadzał w nauce techniki uderzeń?”
Zaskoczona dziewczyna obróciła się. Zobaczyła Patricka.
- I co teraz zrobisz? - zapytał zaczepnie szatyn. - Nie masz broni. Radź sobie bez niej!
Patrick bez większego problemu powalił koleżankę na łopatki.
- Auć!
Rozmasowała bolące plecy, gdy kadet zwolnił dźwignię.
- Dlaczego właściwie to zrobiłeś? Atak z zaskoczenia...
- Na egzaminie może się zdarzyć, że ktoś wyrwie tobie miecz. Co wtedy zrobisz?
- Zrobię dokładnie tak! - wtrącił się Raphael, nacierając na starszego wojownika.
Odrzucił swój drewniany miecz, podszedł do Patricka. Chwycił go za ramiona i podciął. Starszy chłopak upadając, pociągnął za sobą przeciwnika. Unieruchomił Raphaela za pomocą stabilnej dźwigni. Obaj wojownicy szamotali się przez chwilę. W ostatecznym rozrachunku wygrał bardziej doświadczony Patrick.
- Niezły jesteś - wysapał zmęczony Raphael. - To ty byłeś na misji w świecie Aliudów?
Patrick potwierdził skinieniem głowy.
- To stąd się znacie... W takim razie zostawiam was samych. Do treningu wrócimy jutro, co Vera?
- Dobra, dzięki za dziś, Raph!
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jeszcze trochę i bez problemu pokonasz Isoshiego.
Przyjacielsko klepnął dziewczynę po ramieniu, po czym dołączył do pojedynkujących się z boku sali znajomych z jednostki.
- Miło z ich strony, że ci pomagają.
- Potrzebuję się trochę podszkolić do egzaminu. Jeszcze kilka tygodni temu nie miałabym najmniejszych szans na zdanie go...
- Nigdy nie wiesz, jakie trafi ci się zadanie. Może będziesz musiała wykazać się sprytem, a nie siłą?
- Jeśli to Mistrz Danny będzie organizatorem, to wątpię, aby poszło mi łatwo.
- Za to odpowiedzialny jest Dowódca oraz Mistrz Victor. Jeśli chcesz, mogę podszkolić cię w walce wręcz.
Brunetka ochoczo pokiwała głową.
- Odchyl lewą nogę, drugą podnieś, zegnij i uderz w moje udo piszczelem. Mocno, nie żałuj sił.
Dziewczyna wykonywała polecenia kolegi tak długo, aż nauczyła się kilku podstawowych ataków i sposobów na obronę.
Podziękowała Patrickowi, pożegnała się z Isoshim i innymi. Przeciwstawiając się zmęczeniu, powłóczyła nogami do drzwi. Patrick dogonił ją w przejściu, poprosił na słówko. Wyszli przed salę, a chłopak poprowadził ją w kierunku niewielkiego patio. Usiedli przy fontannie, która tryskała kolorowymi kropelkami. Szum zagłuszał słowa wojowników. Veronica zamoczyła dłonie w zimnej wodzie i ochlapała twarz. Poczuła przyjemne orzeźwienie. Zmyła pot z czoła.
- Co takiego chciałeś mi powiedzieć?
- Byłem ostatnio w bibliotece.
- Myślałam, że...
- Tak, chciałem zapomnieć o pamiętniku Ravena i podsłuchanej rozmowie. Mówiłem ci już, że nie powinno nas tam być. Jednak to nie daje mi spokoju! Nie chcę podważać niczyich autorytetów, ale niejasności spędzają mi sen z powiek.
Veronica zlustrowała Patricka spojrzeniem, bacznie przyglądając się jego twarzy. Był zmartwiony, przejęty.
- Miałem znaleźć pewne materiały do referatu i pomyślałem, że mógłbym przy okazji zapytać się też o twoją sprawę. Zrozumiałbym, gdybym nic podobnego nie znalazł ale bibliotekarka odmówiła mi dostępu do niektórych książek i wręcz wyrzuciła mnie za drzwi. Przecież każdy ma dostęp do takich informacji. Poufne dane zazwyczaj gromadzą w niepublicznym archiwum przy Departamencie Rozwoju.
- O co zapytałeś?
- O Daniela Ravena.
Dziewczyna syknęła cicho.
„Nieostrożne posunięcie!”
- Może właściciel książki przekazał bibliotekarce, by szukała jego zguby wśród zasobów biblioteki Uniwersytetu? - zasugerowała.
- Po reakcji bibliotekarki wywnioskowałem, że wie coś na interesujący mnie temat, ale nie chce mi tego udostępnić.
- Chyba nie chcesz się tam włamywać?
- Oczywiście, że nie! Po prostu wydaje mi się to coraz dziwniejsze. Ta legenda, książka od Mistrza Bero, niebieskie iskry i nietypowa profesja... Ktoś powinien wiedzieć cokolwiek na ten temat, a tym czasem wszystkie informacje są zatajane. Możesz sobie myśleć, że przesadzam, ale na twoim miejscu byłbym bardzo ostrożny.
Chłopak wstał.
- Będę uważać... tylko jeszcze nie wiem na co.
- Siebie – mruknął. - Na siebie, Veronico.
„To przykre, że większość osób jest na tyle ograniczona, by twierdzić, że płacz mogą wywołać jedynie wzruszające sceny w teatrze i przygnębiające wydarzenia. Gówno prawda! Człowiek płacze, gdy jest smutny – zgoda. Ale także bezsilny, szczęśliwy i przede wszystkim z ł y. Wściekły na samego siebie za nieudolność i zawiedzenie bliskich. Gdy nie sprostało się własnej, chorej ambicji, właśnie przez to, że za bardzo się starało i za bardzo pragnęło się wygrać. Żałosne. Tak... to odpowiednie określenie. Jestem żałosna. Collin stąpa niczym stado słoni. Nie usłyszałam jego kroków z własnej winy.”
- Susan... Chcę ci coś powiedzieć - odezwał się w końcu Collin, nie mogąc znieść ciągnącej się ciszy.
Zajęcia z łucznictwa skończyły się. Kadeci siedzieli w stołówce, jedząc obiad. Mniej więcej, bo w praktyce to Collin konsumował, a Susan, opierając głowę na ręce, bezcelowo mieszała swoją zupę krem.
- O ile cię znam, a nie znam cię za dobrze, jesteś pewnie teraz przekonana, że porażka nastąpiła z twojej winy. Powiem ci, jak cała sytuacja wyglądała z mojego punktu widzenia. Zauważyłem koleżankę, która ma problem ze zbyt wymagający, surowym ojcem.
Susan podniosła surowy wzrok znad talerza. Chciała zaprotestować, jednak chłopak uniósł dłoń w geście powstrzymania.
- Daj mi dokończyć. Wiedziałem, że mam spore szanse na wygranie tego pojedynku. Różnią nas co prawda niewielkie pokłady Energii Duchowej, jednak im bardziej utalentowani są kadeci, tym większe znacznie ma nawet jeden procent mocy. Miałem dwa wyjścia. Opcja A wyglądała tak, że zwyczajnie bym się podłożył. Twój ojciec byłby spełniony, bo nie widziałby mojej "porażki", Cyprian byłby zdziwiony, ale jest na tyle wyrozumiały, że zrozumiałby. Każdy może mieć gorszy dzień. Nawet, jeśli zauważyłby, że dałem ci fory, nie powinien wciągać z tego konsekwencji. Choć zauważyłem, że im bliżej jesteśmy egzaminów, tym bardziej się denerwuje i próbuje być wymagający... Ale wracając. Ty nie byłbyś zadowolona. Od razu widać, kiedy przeciwnik nie wykorzystuje danej mu szansy, lub specjalnie pudłuje. Wiedziałabyś, że tak naprawę wcale nie wygrałaś, a nie wyglądasz na osobę, która chciałaby litości, nawet jeśli tej litości potrzebuje. Plan B był taki, że dam z siebie wszystko i zmiotę cię... trzy do jednego. Dlaczego nie do zera? Z tym butem naprawdę mnie zaskoczyłaś. Im dłużej jednak walczyliśmy, tym wyraźniej ukazywała mi się trzecia opcja, której wcześniej nie zauważałem. Mogłem doprowadzić do remisu. Lecz ty pokrzyżowałaś mi plany.
Dziewczyna spojrzała pytająco na kolegę, definitywnie porzucając nietkniętą zupę i odsuwając od siebie talerz.
- Taka prawda. Byłem pewien, że usłyszysz moje kroki za swoimi plecami i wystrzelimy pociski w tym samym momencie. Wygrałby wtedy osoba, która trafiłaby celniej. Teraz wiem, że byłbym to ja, ale to bez znaczenia. Nie miałabyś ujmy na honorze, wszyscy byliby zadowoleni, ale byłaś tak pochłonięta wizją zwycięstwa... Nie! Właśnie nie! Ty myślałaś tylko o porażce i o tym, co by się stało, gdybyś musiała powiedzieć prosto w twarz tatusiowi, że nie dałaś rady. Nie bądź zła, że tak się w to wtrącam, ale przegrałaś nie ze swojej winy. Ojczulek wywiera na tobie za dużą presję. Wymaga od ciebie zbyt wiele. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zauważyć. Nigdy nie widziałem jeszcze ciebie tak poddenerwowanej. Nawet, gdy miałaś oddać referat na historii. Pamiętasz, gdy wypadł ci przez okno. Nie stresowałaś się tak też, kiedy mieliśmy stanąć do walki przeciw Volakom, zdać relację w sądzie. Mogłabyś ze mną wygrać, wierzę w to. Ale tak się zestresowałaś, że nie usłyszałaś, jak biegnę na drugą stronę sali. Nie spodziewałem się tego. Specjalnie zagwizdałem, wypuszczając strzałę. Miałaś jeszcze szansę. Ułamek sekundy, w którym się zawahałaś sprawił, że mój pocisk dopadł cię prędzej. Mógłbym poczekać, aż się odwrócisz, ale teraz wiem, że postąpiłem słusznie. Powinnaś pójść do ojca i powiedziała mu "dość". Uczysz się dla siebie, a nie robisz tego źle. Nie olewasz sobie. Starasz się naprawdę, ale jego wymagania tylko tobie szkodzą. Wierz mi, że będzie prościej, jeśli...
- Nie będzie prościej – przerwała w końcu. - Jak mam mu powiedzieć, że... że
I wtedy właśnie do oczu Susan zaczęły napływać łzy bezsilności i złości. Otarła twarz skrawkiem rękawa.
- Po prostu. Powiedz, co myślisz.
- Nie zrobię tego. Dobrze wiesz, że nie jestem w tym dobra. To ty zawsze jesteś ten wygadany.
- Chcesz, żebym wygarnął mu za ciebie?
- Absolutnie nie!
- Jeśli jeszcze dziś z nim nie porozmawiasz, ja to zrobię. Powiem mu, co myślę, choćbym miał za nim jechać do Tupli, albo przejść do Świata Aliudów przez portal. Rozumiesz?
Zaskoczona dziewczyna obróciła się. Zobaczyła Patricka.
- I co teraz zrobisz? - zapytał zaczepnie szatyn. - Nie masz broni. Radź sobie bez niej!
Patrick bez większego problemu powalił koleżankę na łopatki.
- Auć!
Rozmasowała bolące plecy, gdy kadet zwolnił dźwignię.
- Dlaczego właściwie to zrobiłeś? Atak z zaskoczenia...
- Na egzaminie może się zdarzyć, że ktoś wyrwie tobie miecz. Co wtedy zrobisz?
- Zrobię dokładnie tak! - wtrącił się Raphael, nacierając na starszego wojownika.
Odrzucił swój drewniany miecz, podszedł do Patricka. Chwycił go za ramiona i podciął. Starszy chłopak upadając, pociągnął za sobą przeciwnika. Unieruchomił Raphaela za pomocą stabilnej dźwigni. Obaj wojownicy szamotali się przez chwilę. W ostatecznym rozrachunku wygrał bardziej doświadczony Patrick.
- Niezły jesteś - wysapał zmęczony Raphael. - To ty byłeś na misji w świecie Aliudów?
Patrick potwierdził skinieniem głowy.
- To stąd się znacie... W takim razie zostawiam was samych. Do treningu wrócimy jutro, co Vera?
- Dobra, dzięki za dziś, Raph!
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jeszcze trochę i bez problemu pokonasz Isoshiego.
Przyjacielsko klepnął dziewczynę po ramieniu, po czym dołączył do pojedynkujących się z boku sali znajomych z jednostki.
- Miło z ich strony, że ci pomagają.
- Potrzebuję się trochę podszkolić do egzaminu. Jeszcze kilka tygodni temu nie miałabym najmniejszych szans na zdanie go...
- Nigdy nie wiesz, jakie trafi ci się zadanie. Może będziesz musiała wykazać się sprytem, a nie siłą?
- Jeśli to Mistrz Danny będzie organizatorem, to wątpię, aby poszło mi łatwo.
- Za to odpowiedzialny jest Dowódca oraz Mistrz Victor. Jeśli chcesz, mogę podszkolić cię w walce wręcz.
Brunetka ochoczo pokiwała głową.
- Odchyl lewą nogę, drugą podnieś, zegnij i uderz w moje udo piszczelem. Mocno, nie żałuj sił.
Dziewczyna wykonywała polecenia kolegi tak długo, aż nauczyła się kilku podstawowych ataków i sposobów na obronę.
Podziękowała Patrickowi, pożegnała się z Isoshim i innymi. Przeciwstawiając się zmęczeniu, powłóczyła nogami do drzwi. Patrick dogonił ją w przejściu, poprosił na słówko. Wyszli przed salę, a chłopak poprowadził ją w kierunku niewielkiego patio. Usiedli przy fontannie, która tryskała kolorowymi kropelkami. Szum zagłuszał słowa wojowników. Veronica zamoczyła dłonie w zimnej wodzie i ochlapała twarz. Poczuła przyjemne orzeźwienie. Zmyła pot z czoła.
- Co takiego chciałeś mi powiedzieć?
- Byłem ostatnio w bibliotece.
- Myślałam, że...
- Tak, chciałem zapomnieć o pamiętniku Ravena i podsłuchanej rozmowie. Mówiłem ci już, że nie powinno nas tam być. Jednak to nie daje mi spokoju! Nie chcę podważać niczyich autorytetów, ale niejasności spędzają mi sen z powiek.
Veronica zlustrowała Patricka spojrzeniem, bacznie przyglądając się jego twarzy. Był zmartwiony, przejęty.
- Miałem znaleźć pewne materiały do referatu i pomyślałem, że mógłbym przy okazji zapytać się też o twoją sprawę. Zrozumiałbym, gdybym nic podobnego nie znalazł ale bibliotekarka odmówiła mi dostępu do niektórych książek i wręcz wyrzuciła mnie za drzwi. Przecież każdy ma dostęp do takich informacji. Poufne dane zazwyczaj gromadzą w niepublicznym archiwum przy Departamencie Rozwoju.
- O co zapytałeś?
- O Daniela Ravena.
Dziewczyna syknęła cicho.
„Nieostrożne posunięcie!”
- Może właściciel książki przekazał bibliotekarce, by szukała jego zguby wśród zasobów biblioteki Uniwersytetu? - zasugerowała.
- Po reakcji bibliotekarki wywnioskowałem, że wie coś na interesujący mnie temat, ale nie chce mi tego udostępnić.
- Chyba nie chcesz się tam włamywać?
- Oczywiście, że nie! Po prostu wydaje mi się to coraz dziwniejsze. Ta legenda, książka od Mistrza Bero, niebieskie iskry i nietypowa profesja... Ktoś powinien wiedzieć cokolwiek na ten temat, a tym czasem wszystkie informacje są zatajane. Możesz sobie myśleć, że przesadzam, ale na twoim miejscu byłbym bardzo ostrożny.
Chłopak wstał.
- Będę uważać... tylko jeszcze nie wiem na co.
- Siebie – mruknął. - Na siebie, Veronico.
***
„To przykre, że większość osób jest na tyle ograniczona, by twierdzić, że płacz mogą wywołać jedynie wzruszające sceny w teatrze i przygnębiające wydarzenia. Gówno prawda! Człowiek płacze, gdy jest smutny – zgoda. Ale także bezsilny, szczęśliwy i przede wszystkim z ł y. Wściekły na samego siebie za nieudolność i zawiedzenie bliskich. Gdy nie sprostało się własnej, chorej ambicji, właśnie przez to, że za bardzo się starało i za bardzo pragnęło się wygrać. Żałosne. Tak... to odpowiednie określenie. Jestem żałosna. Collin stąpa niczym stado słoni. Nie usłyszałam jego kroków z własnej winy.”
- Susan... Chcę ci coś powiedzieć - odezwał się w końcu Collin, nie mogąc znieść ciągnącej się ciszy.
Zajęcia z łucznictwa skończyły się. Kadeci siedzieli w stołówce, jedząc obiad. Mniej więcej, bo w praktyce to Collin konsumował, a Susan, opierając głowę na ręce, bezcelowo mieszała swoją zupę krem.
- O ile cię znam, a nie znam cię za dobrze, jesteś pewnie teraz przekonana, że porażka nastąpiła z twojej winy. Powiem ci, jak cała sytuacja wyglądała z mojego punktu widzenia. Zauważyłem koleżankę, która ma problem ze zbyt wymagający, surowym ojcem.
Susan podniosła surowy wzrok znad talerza. Chciała zaprotestować, jednak chłopak uniósł dłoń w geście powstrzymania.
- Daj mi dokończyć. Wiedziałem, że mam spore szanse na wygranie tego pojedynku. Różnią nas co prawda niewielkie pokłady Energii Duchowej, jednak im bardziej utalentowani są kadeci, tym większe znacznie ma nawet jeden procent mocy. Miałem dwa wyjścia. Opcja A wyglądała tak, że zwyczajnie bym się podłożył. Twój ojciec byłby spełniony, bo nie widziałby mojej "porażki", Cyprian byłby zdziwiony, ale jest na tyle wyrozumiały, że zrozumiałby. Każdy może mieć gorszy dzień. Nawet, jeśli zauważyłby, że dałem ci fory, nie powinien wciągać z tego konsekwencji. Choć zauważyłem, że im bliżej jesteśmy egzaminów, tym bardziej się denerwuje i próbuje być wymagający... Ale wracając. Ty nie byłbyś zadowolona. Od razu widać, kiedy przeciwnik nie wykorzystuje danej mu szansy, lub specjalnie pudłuje. Wiedziałabyś, że tak naprawę wcale nie wygrałaś, a nie wyglądasz na osobę, która chciałaby litości, nawet jeśli tej litości potrzebuje. Plan B był taki, że dam z siebie wszystko i zmiotę cię... trzy do jednego. Dlaczego nie do zera? Z tym butem naprawdę mnie zaskoczyłaś. Im dłużej jednak walczyliśmy, tym wyraźniej ukazywała mi się trzecia opcja, której wcześniej nie zauważałem. Mogłem doprowadzić do remisu. Lecz ty pokrzyżowałaś mi plany.
Dziewczyna spojrzała pytająco na kolegę, definitywnie porzucając nietkniętą zupę i odsuwając od siebie talerz.
- Taka prawda. Byłem pewien, że usłyszysz moje kroki za swoimi plecami i wystrzelimy pociski w tym samym momencie. Wygrałby wtedy osoba, która trafiłaby celniej. Teraz wiem, że byłbym to ja, ale to bez znaczenia. Nie miałabyś ujmy na honorze, wszyscy byliby zadowoleni, ale byłaś tak pochłonięta wizją zwycięstwa... Nie! Właśnie nie! Ty myślałaś tylko o porażce i o tym, co by się stało, gdybyś musiała powiedzieć prosto w twarz tatusiowi, że nie dałaś rady. Nie bądź zła, że tak się w to wtrącam, ale przegrałaś nie ze swojej winy. Ojczulek wywiera na tobie za dużą presję. Wymaga od ciebie zbyt wiele. Nie trzeba być geniuszem, żeby to zauważyć. Nigdy nie widziałem jeszcze ciebie tak poddenerwowanej. Nawet, gdy miałaś oddać referat na historii. Pamiętasz, gdy wypadł ci przez okno. Nie stresowałaś się tak też, kiedy mieliśmy stanąć do walki przeciw Volakom, zdać relację w sądzie. Mogłabyś ze mną wygrać, wierzę w to. Ale tak się zestresowałaś, że nie usłyszałaś, jak biegnę na drugą stronę sali. Nie spodziewałem się tego. Specjalnie zagwizdałem, wypuszczając strzałę. Miałaś jeszcze szansę. Ułamek sekundy, w którym się zawahałaś sprawił, że mój pocisk dopadł cię prędzej. Mógłbym poczekać, aż się odwrócisz, ale teraz wiem, że postąpiłem słusznie. Powinnaś pójść do ojca i powiedziała mu "dość". Uczysz się dla siebie, a nie robisz tego źle. Nie olewasz sobie. Starasz się naprawdę, ale jego wymagania tylko tobie szkodzą. Wierz mi, że będzie prościej, jeśli...
- Nie będzie prościej – przerwała w końcu. - Jak mam mu powiedzieć, że... że
I wtedy właśnie do oczu Susan zaczęły napływać łzy bezsilności i złości. Otarła twarz skrawkiem rękawa.
- Po prostu. Powiedz, co myślisz.
- Nie zrobię tego. Dobrze wiesz, że nie jestem w tym dobra. To ty zawsze jesteś ten wygadany.
- Chcesz, żebym wygarnął mu za ciebie?
- Absolutnie nie!
- Jeśli jeszcze dziś z nim nie porozmawiasz, ja to zrobię. Powiem mu, co myślę, choćbym miał za nim jechać do Tupli, albo przejść do Świata Aliudów przez portal. Rozumiesz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz