Rozdział 11


Veronica uznała za bezsensowne pchanie się jako pierwsza do wyjścia. Po wykładach z taktyki, które były obowiązkowe dla wszystkich kadetów pierwszego roku, przy drzwiach uformował się sporej wielkości zator. Każdy z kadetów chciał wykorzystać resztę popołudnia jak najlepiej. Tłok nasilał się, uniemożliwiał przejście. Veronica zdecydowała poczekać, aż przestrzeń w progu zwolni się. Nie spieszyła się nigdzie, była dość znużona po wymagającym ciągłego skupienia wykładzie. Kiedy ruszyła małymi krokami w stronę drzwi, poczuła czyjąś dłoń na swoim lewym ramieniu. Niemal podskoczyła, wydając z siebie stłumiony okrzyk zdziwienia. Obróciła głowę. Westchnęła z ulgą, zobaczywszy pełen triumfu uśmiech Mistrza Przybocznego.
- Znów udało mi się ciebie przestraszyć - szepnął jej do ucha.
- Co najwyżej zaskoczyć – sprostowała.
- Nazywaj to jak chcesz. Co słychać? Ostatnio nie mieliśmy za bardzo okazji, żeby porozmawiać.
- Jakoś leci. Nie powiem, żebym narzekała.
- A jak sprawa z tym...
- Dał sobie spokój. Dziękuję ci za pomoc.
- Następnym razem w razie zagrożenia nie wahaj się bronić. To twoje prawo. Byłem głupcem nie uświadamiając ciebie o...
- To było okropne, Victorze.
- Zdaję sobie sprawę, jest mi strasznie wstyd, że takie coś miało miejsce.
- Nie mówię o samym prześladowaniu. To też było straszne, ale już minęło. Mam na myśli agresję. Nie wiem, czy się do tego nadaję.
Mężczyzna stał chwilę z lekko uchylonymi ustami. Pokiwał głową w geście zrozumienia.
- Każdy w głębi ma w sobie coś z wojownika. Trzeba tylko wiedzieć, za co się walczy.
- Nie mogę się zgodzić. Do dziś czuję się okropnie, mimo że to było jedyne wyjście!
- Działałaś w samoobronie. Może twoim powołaniem jest walka za innych? Może to cię gryzie?
Victor mrugnął przyjaźnie.
- Co sądzisz o wykładzie?
Mistrz wskazał podbródkiem na krzątającego się za mównicą Mistrza Rona.
- Były dość... wymagające.
- Taktyka nie jest łatwa.
- Tym bardzie w wykonaniu Mistrza Rona – potwierdziła dziewczyna. - Przekazywał informacje w profesjonalny, lecz mało zrozumiały sposób. Zupełnie, jakbyśmy byli zaawansowani.
- Sprawdzałem ostatnio twoje wyniki – zmienił temat. - Nieźle idzie ci strzelanie z łuku.
- Uczęszczam na dodatkowe zajęcia.
- Osiemnaście procent to wynik, z którym możesz popracować nad umiejętnością strzelectwa.
Veronica czuła się spięta. Mimo swobodnych relacji z Victorem, nie chciała, by ktoś zaczął spekulować na temat przyjaznych relacji łączących ją z Mistrzem Przybocznym. Jakiś czas temu dotarły do niej złośliwe plotki, które starała się zawzięcie ignorować. Ktoś rozpowszechnił żmijowate informacje, jakoby odwiedzała Mistrza w jego apartamencie, dzięki czemu mogła liczyć na wstawiennictwo i protekcję w sprawach oficjalnych. Były to oczywiście bzdury. Veronica miała okazję być w pokojach Victora zaledwie kilka razy po tym, gdy została oskarżona o dokonanie morderstwa na Emily Fosher. Parszywe pomówienia nie wydawały się być poważnym zagrożeniem. Mimo to Veronica dyskretnym, nienachalnym ruchem zrzuciła dłoń mężczyzny ze swojego ramienia.
Zapobiegawczo...”
- Jeśli mogę dać ci jakąś radę... - kontynuował mężczyzna, gdy zaczęli iść z kierunku wyjścia.
Uczniowie przesuwali się na boki, kształtując przejście dla Mistrza Przybocznego. Brunetka poczuła na sobie ciekawskie spojrzenia. Do jej uszu dotarły krytyczne szepty. Wszystkie komentarze puszczała mimo uszu.
Skoro Victor się nimi nie przejmuje, ja także nie mam zamiaru.”
- Skup się teraz na walce, bo to ona jest twoją główną profesją. Pozostało niewiele czasu do półrocznych egzaminów i radziłbym ci podszkolić się w fechtunku. Za łucznictwo nie dostaniesz tak wielu punktów, co za pojedynek wręcz.
- Masz rację, Vic... Mistrzu – poprawiła się ze względu na bliską obecność obcych kadetów.
Zostawiając mężczyznę w tyle, przeszła w stronę akademika. Zanim zdążyła odejść, Victor pochwycił jej dłoń w silnym uścisku. Pociągnął kadetkę za sobą na schody prowadzące w górę budynku. Ktoś w tłumie zaśmiał się. Docinki ustały jednak równie szybko, co pojawiły się, gdy Mistrz Przyboczny obrócił się na pięcie i zmierzył wzrokiem krytykanta.
- Mam ci coś do pokazania – oznajmił, ulegając ciągłym pytaniom Veronicy.
Przeszli do części budynku przeznaczonej dla mistrzów. Kiedy przechodzili obok ślepego zaułka, w którym swego czasu wojowniczka wraz z Patrickiem schowali się, podsłuchując konwersację Dowódcy z Mistrzem Dannym, dziewczyna spuściła wstydliwie głowę.
- Mieliśmy sporo szczęścia – stwierdziła Sofii.
- Gdyby ktoś dowiedział, że podsłuchaliśmy tę rozmowę, bylibyśmy skończeni!
- Skończeni bardziej niż od wstrętnych łgarstw na temat rzekomego romansu?
- Przestań! Nie chcę o tym nawet myśleć.
Victor zatrzymał się dopiero przy dużym oknie. Za pomocą wiązki magii nacisnął na klamkę, lekko popchnął framugę. Przeszli na balkon. Dobudówka wyłożona była śnieżnymi płytkami, ogrodzona ozdobną balustradą z białego drewna. Za barierką rozciągał się wspaniały widok na lokum Uniwersytetu. Widzieli stąd rozpierzchających się po dziedzińcu kadetów, cieszących się popołudniową przerwą. Poruszane przeciągiem, prześwitujące zasłony łopotały lekko na wietrze, otulając Veronicę jedwabiście miękką powierzchnią.
- Chyba nie powinnam tutaj przebywać – szepnęła.
- Och, wyluzuj trochę. Chcę porozmawiać, a tutaj nikt nas nie podsłucha.
Stali przez moment w milczeniu, podziwiając zapierający dech w piersiach widok. Veronica ze zniecierpliwieniem oczekiwała, aż Mistrz przejdzie do sedna sprawy.
- Niedługo wyjeżdżam - zaczął.
- Dokąd tym razem?
Victor przechylił znacząco głowę, po czym teatralnym szeptem oznajmił:
- Ściśle tajne.
Veronica zaśmiała się krótko, niespokojnie.
- Tym razem będzie to poważniejsza sprawa. Podejrzewam, że moja nieobecność przedłuży się.
- Wrócisz do czasu egzaminów? - zlękła się.
- Nie mam innego wyjścia. W razie jakichkolwiek problemów, pisz listy.
Dziewczyna przytaknęła.
- Jesteś dla mnie jak siostra, dlatego chciałbym ci coś dać.
Wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko.
- Nie mogę tego przyjąć - brunetka zaczęła się migać.
Victor westchnął:
- Wiedziałem, że tak będzie. Chociaż zobacz, co to jest.
Wcisnął jej w dłoń paczuszkę. Kartonik owinięty był najzwyklejszym, szarym papierem, na jego szczycie zawiązana została niewielka kokardka z jasnego sznurka. Veronica odwinęła arkusz, uchyliła wieczko opakowania. Jej oczom ukazał się mały, kieszonkowy zegarek. Zawieszony był na krótkim łańcuszku. Obudowa została wykonana z pospolitego metalu, była minimalistyczna. Po naciśnięciu umiejscowionego z boku przedmiotu przycisku, pod klapką ukazał się cyferblat. Jego forma wywołała u kadetki pełny zachwyt.
To jeden z tych ekstrawaganckich zegarków, których używają ludzie na tym świecie!”
Veronica zauważyła więcej wskazówek, nieznane oznaczenia w skomplikowanym układzie, niż to, do czego zdążyła się przyzwyczaić po kilkunastu latach życia w świecie Aliudów. Dodawało to niezwykłości i egzotyczności urządzeniu. Zanim zdążyła podziękować, Victor wskazał jej jeszcze jeden pstryczek. Regulował on znajdującą się z drugiej strony, kolejną klapkę. Po jej uniesieniu Veronica dostrzegła następny cyferblat. Rozpoznała w nim zwyczajowy zegarek z jej świata.
- Stanowi coś w rodzaju pomostu pomiędzy dwoma światami.
- Dziękuję – wzruszyła się.
Podeszli bliżej balustrady. Veronica spojrzała w dal. Południowe Królestwo cieszyło się pierwszymi tygodniami lata. Od dachów odbijało się rozgrzane słońce, darząc okolicę ciepłą, leniwą atmosferą. Już niedługo miała nadejść jesień, a później pierwsza zima, jaką wojowniczka miała przeżyć na tym świecie.
- Dziękuję ci za rady, pomoc, wsparcie... za wszystko.
- Nie ma za co. W końcu od tego jestem. - Odparł Victor, opierając się łokciami o poręcz.
- Wiem, że mogę ci zaufać.
- Wspominałaś coś ostatnio o legendach...
Veronica rozwarła szerzej oczy. Na jej twarz wstąpił szeroki uśmiech.
Czyżby dowiedział się czegoś więcej o Niebieskim Diable?”
- Bardzo mnie ciekawią!
- Jeśli chcesz, mogę ci jedną opowiedzieć. Wywodzi się z Północnego Królestwa, należy do najstarszych, najbardziej znanych...
- Oczywiście!
- Słuchaj uważnie.
Mężczyzna zapatrzył się w przestrzeń. Nie odrywając wzroku od linii horyzontu, zaczął opowieść.
- Kilka wieków temu, a może wcale nie tak dawno... W okolicach miasta Delun, na terenie Północnego Królestwa, miały miejsce ćwiczenia młodych wojowników. Poza zajęciami na poligonie młodzi, silni mężczyźni przekomarzali się, który jest z nich najszybszy, najsprawniejszy, najsilniejszy. Przywilejem młodości jest porywczość, a tym wojownikom nie można było odmówić sporej dawki bojowości. Pod wodzą Mistrza udawali się świt w świt przez kilka tygodni na ćwiczenia i treningi. Pod wieczór wracali, posilali się, a następnie szli na spoczynek do szałasu, który dzielili z innymi młodymi wojownikami. Były to czasy, gdy bariery magiczne stanowiły rzadkość. Obóz był więc nieogrodzony. Pewnego dnia, gdy wartę odbywał jeden z młodych wojowników, usłyszał on grasującego nieopodal poligonu upadłego. Kadet, zlokalizowawszy potwora, pomyślał o wyróżnieniu czekającym za wygranie walki z upiorem. W przekomarzaniu z towarzyszami nie był ani najszybszy, najsprawniejszy, ani najsilniejszy. W oczach Mistrzów chciał być wychwalany, w obliczu rówieśników, aby zazdroszczono mu postawy. Zabrał więc w nocy swój miecz, tarczę. Oblókł się w szatę i, założywszy buty, wyszedł nocą na pole. Księżyc oświetlał mu drogę.. Gdy znalazł się dalej od szałasu, od blasku pochodni, zląkł się nieco, zwątpił, czy aby na pewno postępuje słusznie. Nie wycofał się, dalej szukał potwora. Ujrzał dziecko piekła pod lasem. Rozrywało dziką zwierzynę i wyjadało jej trzewia. Wyciągnął miecz, lecz strach obleciał go jeszcze bardziej, gdy upadły skierował na niego wzrok. Patrzył i przyglądał się, by po chwili pobiec w kierunku chłopaka. Skoczywszy do gardła, został odepchnięty i godzony w bok. Wojownika ogarnęło zwątpienie, żałował swojej decyzji. Zaczął panikować i, choć mógłby dać radę, przed atakiem zawahał się i potknął. Potwór dopadł go i zaczął rozrywać na strzępy jak uprzednio dziką zwierzynę na skraju lasu. Krzyki zwabiły innych kadetów i mistrzów. Przybysze byli bardziej pewni swojej decyzji. Pomścili pozbawioną sensu ofiarę towarzysza.
- To... straszna opowieść.
- Na końcu legendy starzy mieszkańcy dodają zawsze morał: Historia to najprawdziwsza, wierzcie mi, a rady mej posłuchajcie uważnie. Jeśli odwagi masz na tyle, by zdecydować o podjęciu kroków, bądź pewny swojego zamiaru i nie zwątp, bo gdy wahanie przejmie twoje myśli, będzie za późno już dla ciebie i skończysz niczym zwierzyna dzika pod lasem. Jeśli jednak decyzję podejmiesz i, choćby była niesłuszna, wytrwasz w postanowieniu do końca pewien, ocalisz przynajmniej skórę swoją i honor. Tak samo, jak muchę chcesz zabić. Zawahaj się w ostatnim momencie, a owad odleci i na twojej strawie siądzie.
Victor spojrzał na dziewczynę.
- To jedna ze starszych legend. Co o niej sądzisz?
- Ma dość prosty morał.
- Ale równie ważny. Chcę, żebyś sobie zapamiętała tę opowieść, Veronico.

***

Mistrzyni Eberl po raz kolejny przeglądała stosy dokumentów. Przerzucała akta z jednej sterty na drugą, przeklinając nieuporządkowanie. Nienawidziła bałaganu. Była perfekcjonistką, a brak czasu na sprzątanie doprowadzał ją ostatnimi czasu do obłędu. Niczego nie mogła znaleźć kilkakrotnie spóźniła się na rozprawy i spotkania. Dla wojskowego organizacja była bardzo istotną sprawą, więc Eberl źle się czuła, zaniedbując swój obowiązek. Jednak to wszystko przesłaniała jej tylko jedna myśl.
Dzieci piekła.
Sąd pozwolił jej na prowadzenie śledztwa w sprawie przedostania się upadłego do Anuki. Zatwierdził jej teorię, co nie oznaczało, że potwierdził ją. Wymagano dowodów. Po prostu uznał tok myślenia Eberl za prawdopodobny. Mistrzyni miała dwa miesiące na przedstawienie pierwszych dowodów oraz wskazanie grona podejrzanych. Wbrew pozorom, okazało się, że ma bardzo mało czasu i jeszcze mniej sprzymierzeńców.
Podrapała się po policzku, czytając jeden ze znalezionych dokumentów. Po chwili prychnęła, odrzucając go na stertę przejrzanych już akt. Spojrzała na zegarek, po czym chwyciła teczkę i, upychając w niej papiery, szybkim krokiem wyszła z gabinetu. Za kilka minut miała mieć spotkanie z wysłannikiem ze Wschodniego Królestwa. Chciała przedstawić mu swój tok myślenia. Mimo że była to wizyta nieoficjalna, wręcz tajna, zależało od niej bardzo wiele.
Eberl wybiegła z garnizonu. Będąc już na ulicy, nie zwolniła ani odrobinę. Krótko przycięte, rude włosy rozwiewały się na boki. Lawirowała między powozami, przyciągając zdziwione spojrzenia przechodniów. Udała się do kawiarni znajdującej się kilka przecznic od garnizonu. Okolica była dziś wyjątkowo spokojna. Po brukowanej uliczce chodziło niewiele osób, co jakiś czas przejeżdżał tu powóz ciągnięty przez konie. Wzburzał on chmury pyłu, o swoją obecność zaznaczał charakterystycznym stukotem po kocich łbach. Ludzie nie mieli ochoty na wyjście z mieszkań najprawdopodobniej przez żar lejący się z bezchmurnego nieba. Stronili od spacerów, przemieszczali się jedynie w niecierpiących zwłoki sprawach.
Ta część stolicy zajmowała się głównie przyjmowaniem zamożnych, miejscowych klientów oraz ważnych osobistości spoza królestwa. W tutejszych sklepach nie można było znaleźć w tak wielu różnorodnych produktów jak na targu. Kupcy robiący tu interesy sprowadzali drogocenne, rzadko spotykane towary, które szczyciły się wysokimi cenami. Obok kawiarni, do której zmierzała Eberl, znajdował się sklep zielarski, na przeciwko była pasmanteria, jubiler, ekskluzywny krawiec. Żebracy trzymali się z dala od tych uliczek, bojąc się przebywać w dzielnicy ze względu na bliskość garnizonu. Był to powód, dla którego te aleje zaliczały się do jednych z bezpieczniejszych w całej Anuki. Budynki były do siebie podobne, co wprowadzało atmosferę zamożności i harmonii. Większość była w wybudowana w stylu szachulcowym, co nie przeszkadzało bogatemu i schludnemu wyglądowi okolicy.
Mistrzyni weszła po schodkach, otworzyła drzwi kawiarni. Chciała dostać się do środka, kiedy z wnętrza budynku niespodziewanie wyłonił się odziany w ciemny płaszcz mężczyzna. Nieznajomy, zataczając się, nie zauważył obecności Eberl. Szedł przed siebie dość szybkim, chwiejnym krokiem, doprowadzając do zderzenia w samym progu. Kobieta została odepchnięta, a teczka z dokumentami wyleciała jej z dłoni. Otworzyła się w powietrzu, a akta, szeleszcząc, rozsypały się na schodach, progu kawiarni oraz na uliczce. Eberl przeklęła pod nosem, łapiąc z trudem równowagę.
- Mógłbyś czasem patrzyć, jak chodzisz! - fuknęła.
Zaczęła pospiesznie zbierać akta.
Byłoby katastrofą, gdyby postronne osoby zdołały coś z nich rozszyfrować!”
Mężczyzna stał przez moment w milczeniu, patrząc jak łuczniczka pospiesznie chwyta kartki. Dopiero po chwili drgnął, dołączył do pomocy. Po skończonej pracy, podał Eberl plik dokumentów. Następnie zniknął w ciemnym wnętrzu kawiarni. Poirytowana Mistrzyni weszła do pomieszczenia. Zamierzała usiąść przy zarezerwowanym stoliku, gdy spostrzegła, że nieuważny mężczyzna, z którym zderzyła się w progu, zajął jej miejsce.
"Pewnie barman nie dopilnował rezerwacji."
Pewnym krokiem podeszła do stolika. Odsunęła krzesło, a następnie usiadła na przeciwko nieznajomego. Miała zamiar poinformować go o zaistniałej pomyłce. Odchrząknęła.
- Przepraszam bardzo, ale... - zaczęła łagodnie.
- Nie gniewam się - przerwał jej.
Eberl patrzyła w skupieniu na mężczyznę. Przez panujący w pomieszczeniu półmrok nie mogła dokładnie przyjrzeć się jego twarzy.
"Kim on jest, że pozwala sobie na pyskowanie do szefowej ekipy dochodzeniowej?" - oburzyła się.
Po chwili zmarszczyła brwi.
" A jeśli to on? Niemożliwe..."
- Czyżby był pan...
- Niewykluczone - znów przerwał.
Nieznajomy siedział nieruchomo jeszcze przez chwilę. Patrzył uważnie na Eberl, która biła się z myślami. Pomiędzy gęstymi brwiami kobiety ukazała się pionowa zmarszczka. W końcu mężczyzna przywołał magiczny płomyk, oświetlając swoją twarz. Mógł mieć około czterdzieści lat. Siwiejące włosy zostały przycięte krótko na bokach, lecz potraktowano je łagodniej na czubku głowy. Szczęka mężczyzny miała kwadratowy kształt, odznaczała się wyraźnie zarysowaną linię żuchwy. Krzywy, zgarbiony nos odciągał uwagę od niezwykle jasnych oczu, z których biła inteligencja i coś jeszcze...
- Co pana tak bawi?
- Twoja mina, Mistrzyni Eberl - odezwał się mężczyzna.
Mówił z dziwnym, obcobrzmiącym akcentem.
- Czyli jednak mam przyjemność z wysłannikiem Wschodniego Królestwa!
- Wysłannikiem? - parsknął.
- Woli pan określenie szpieg?
- Przynajmniej szczere.
- Przepraszam za to wcześniej, panie Nail.
- To ja przepraszam. Nie powinienem był się tak skradać.
Zapadła niezręczna cisza. Mężczyzna przywołał kelnera i, nie pytając się o zdanie Mistrzyni, zamówił butelkę mocnego alkoholu.
- Przejdźmy do rzeczy.
- Koniecznie.
Eberl zaczęła motać się. Szukała czegoś wśród dokumentów, a kiedy po pewnym czasie nie przyniosło to żadnych rezultatów, darowała sobie papierkowe formalności i zaczęła objaśniać.
- Miałam przedstawić...
- Darujmy sobie dokumenty.
Mężczyzna znów przerwał wypowiedź towarzyszki. Poirytowana Eberl odetchnęła, uspokajając myśli. Oparłszy się, usadowiła wygodniej na krześle.
Jak wytrzymam prowadząc z nim śledztwo, jeśli nadal będzie tak arogancki?”
- Jak sobie życzysz. - Kontynuowała po chwili. - Miałam powiedzieć o mojej teorii i o tym, na co ostatnio natrafiłam. Wydaje mi się, że może mi pan pomóc, Nail.
- Mów, o co chodzi.
Od kiedy jesteśmy znajomymi?”
- Jestem prawie pewna co do tego, że ktoś umyślnie sprowadził upadłego do miasta. Nie mam motywu ani podejrzanych. Szczerze mówiąc, jestem w kropce...
W tej chwili przyszedł kelner, przynosząc zamówiony napój. Rozłożył szklaneczki na stole. Gdy tylko podjął zamiar nalania płynu do niskich naczyń, Nail niegrzecznie pogonił go ręką. Kelner pokornie przyłożył dłoń do serca, wycofując się.
- Ma pan jakieś pomysły? Wnioskowałam o współpracę z tobą, bo podobno masz doświadczenie...
- Nie tyle doświadczenie, co m e t o d y. W działaniu najważniejsza jest metoda. I... nie zwracaj się do mnie „Pan Nail”, błagam. - Jego śmiech był urywany, gardłowy, jakby się krztusił. - To nie jest nazwisko, tylko pseudonim a r t y s t y c z n y.
Nie chcę wiedzieć, od czego się wziął.”
Odkorkował butelkę kasztanowego płynu. Polawszy tylko sobie, pozostawił naczynie towarzyszki puste. Wychyliwszy zawartość szklanki do dna, rozparł się wygodniej na krześle. Eberl zmierzyła wysłannika sceptycznym wzrokiem.
Czy dobrze zrobiłam?”
- Zgromadźmy to, co wiemy – powiedział po chwili. - Sprawca musiał być tutejszy, skoro znał miasto. Poza tym, obcemu trudno byłoby przemycić potwora do stolicy. Tyle czasu zmarnowaliście na kłócenie się, czy takie coś w ogóle jest możliwe, że łotr na pewno już zbiegł i ukrywa się daleko stąd.
- Kazaliśmy uważać patrolowi strażników, stacjonującym przy murze.
- Rozumiem, że bariera nie została naruszona?
- W żadnym miejscu.
- Kiedy wydaliście taki rozkaz zwiększonej czujności? Poza tym... powiedz mi szczerze. Sądzisz, że to wystarczy? Osoba, która przemknęła przez stolicę, przemycając upadłego i nie została przy tym złapana, miałaby mieć kłopoty z kilkoma strażnikami? Nie lekceważ swojego wroga. Jest sprytniejszy, niż ci się wydaje.
Eberl milczała. Nail, polewając alkohol, ponownie pominął szklankę kobiety. Wziął znaczny łyk, wydał z siebie gardłowy dźwięk.
Jest przed południem” - oceniła zdegustowana rudowłosa.
- Nie masz już raczej szans na złapanie bezpośredniego sprawcy, choć może uda ci się ustalić przyczynę jego działań.
- Nam... Uda nam się – sprostowała.
Nail obdarował kobietę zdziwionym spojrzeniem, pełnym aprobaty. Kąciki jego wąskich ust uniosły się, wykrzywiając wargi w grymasie przypominającym uśmiech.
Mogłem spodziewać się takiej śmiałości po jednej z najszybciej awansujących w szeregach armii kobiety. Nie zawiodłem się.”
- Niech będzie... Pomogę ci. Pod jednym warunkiem.
- Czego oczekujesz? - zapytała, nie skrywając do końca nutki rozczarowania w głosie.
- Będę tutaj incognito. Nikt nie dowie się, kim jestem i że tobie pomagam. Oficjalnie sprawę będziesz prowadziła sama.
Kobieta zdziwiła się.
- Sama chciałam to zaproponować. Moi zwierzchnicy nie byliby zadowoleni, gdyby dowiedzieli się, że wprowadzam do sprawy kogoś spoza Południowego Królestwa...
- Więc dlaczego?
- Dlaczego ty, Nail? Dobrze wiesz, że twoje działania są niezwykle skuteczne. Dużo o tobie słyszałam.
- Jest coś jeszcze.
- Owszem – potwierdziła powoli. - Potrzebuję kogoś do...
- Brudnej roboty? - przerwał jej.
- Cichej – sprostowała. - W brudnych zakątkach miasta.
- Wchodzę.
Zamieszał zawartością szklanki, uniósł ją lekko, pijąc zdrowie Mistrzyni.

***

Kiedy Veronica wbiegła na arenę, kadeci byli już ustawieni w równym rzędzie.
Pierwszy raz zdarzyło mi się spóźnić na zajęcia z Dannym!”
Tym razem teren pod magiczną kopułą został całkowicie, niemal nienaturalnie wygładzony. Na jego obrzeżach wyłożony został bruk, w centrum widniało wysypane żwirem koło.
Mistrz Danny stał przed uczniami, przypatrywał się krytycznym wzrokiem dołączającej do zbiórki wojowniczce.
Zaraz mnie opieprzy! Na nic zda się zwalanie winy na Victora.”
Mężczyzna nie skomentował jednak spóźnienia dziewczyny. Zamiast tego przyglądał się przez chwilę zmęczonym po rozgrzewce twarzom pozostałych kadetów. Wydawał się być wyjątkowo skupiony, poważny.
Może w końcu czeka nas normalny trening.”
- Niedługo minie pół roku nauki na Uniwersytecie – zaczął. - O niektórych nie mógłbym powiedzieć, by poczynili szczególne postępy. Inni wspinają się powoli na wyżyny możliwości, oby tak dalej.
- To chyba pierwsze miłe słowa z jego strony, jakie słyszę.
- Przykro mi, Vera, ale nie sądzę, aby mówił akurat o ciebie...
- Niedługo czekają was egzaminy półroczne. Chcę już dziś poddać was pewnej próbie.
Po krótkiej pauzie Danny wyznaczył dwóch wojowników, którzy następnie wystąpili przed szereg. Wybór padł na Simona oraz wysokiego blondyna o imieniu Carney. Drugi z chłopaków miał kręcone, niezbyt długie, jasne włosy i szare oczy. Zazwyczaj nie udzielał się na forum ogółu. Miał swoją grupę przyjaciół, których się trzymał. Zapowiadał się jako ochoczy wojownik, a poza walką okazywał się być w marę przyjaznym, choć nie do końca szczerym chłopakiem. Jak z większością uczniów z jednostki, Veronica nie miała wielu okazji, aby zamienić z nim choćby kilka zdań.
- Simon i Carney - obaj kadeci na tym samym, wysokim, poziomie zaawansowania w walce – przeanalizowało Speculo.
Danny zaprosił chłopaków na wysypaną żwirem przestrzeń na arenie, po czym ogłosił szczegóły pojedynku.
- Starcie będzie punktowane – mówił Danny, rozdawszy wojownikom drewniane miecze. - Podejdźcie do niego z powagą, bo traktuję je jako wstępny półroczny egzamin. Wykorzystajcie całą swoją wiedzę, dotychczasowe doświadczenie oraz siłę, by pokonać przeciwnika. O końcu pojedynku decyduję ja. W grę nie wchodzi poddanie się. Dopiero na mój sygnał możecie przestać się bić.
Carney zacisnął dłonie na rękojeści, przyjął postawę gotowości do starcia. Zaraz po ogłoszeniu startu ruszył do ataku. Simon mógłby z łatwością uniknąć pierwszego ciosu, dał się jednak zaskoczyć prędkością przeciwnika. Został uderzony w bark. Zaraz po tym otrzepał się ze zdziwienia i, oburącz trzymając kij, uderzył w Carney'a, wyprzedzając jego atak. Simon trafił przeciwnika w brzuch, gdy akurat odsłonił się, odchylając się do zadania ciosu. Blondyn odleciał w tył. Siarczyście splunął na żwir, zadeptując flegmę butem. Nim zdążył otrząsnąć się, został zmuszony do defensywy. Simon był powolny, lecz jego ataki miały wielką moc i trudno było się przed nimi bronić. Z początku Carney wycofywał się, starał się stosować obronną strategię. W końcu jednak przeszedł do kontrataku, trafiając Simona w łuk brwiowy. Krew wypłynęła z rany wąską stróżką i spłynęła w kierunku lewego oka. Chłopak krzyknął, gdy płyn dostał się do kącika oczodołu. Wytarł rękawem ranę, a przez dalszą część pojedynku zmuszony był do walki z przymkniętą powieką. Ogarnęła go złość, zawładnęła nim furia. Bez dalszych przemyśleń, rzucił się na Carney'a, silnym ruchem wyrywając mu drewniany miecz z dłoni. Zdezorientowany blondyn nie zauważył nawet, gdy atakiem pięści został powalony na ziemię. Próbował wykonać ryzykowny manewr: wstać i dosięgnąć swojego kija, jednak Simon nie pozwolił mu na to, kopiąc go brutalnie w korpus. Uderzał leżącego chłopaka z wielką siłą, nie pozwalając mu nawet nas chwilę oddechu. W końcu Danny orzekł koniec pojedynku. Simon jednak nadal bił nieprzytomnego już Carney'a. Kadeci musieli interweniować, odebrać wściekłemu uczniowi kij, odciągnąć na bok i tam przytrzymać do chwili, aż opuściła go obezwładniająca furia. Pokonany wojownik został odciągnięty z dala od pola walki. Był poobijany, miał rozciętą wargę. Jego szata była podarta w kilku miejscach, a na plecach widoczne były szramy i posiniaczenia. Najprawdopodobniej zwichnięta prawa ręka leżała wygięta pod dziwnym kątem. Veronica wzdrygnęła się.
Teraz już wiem, że szybkość i spryt nie zawsze wygrywają z brutalną siłą i wściekłością...”
- Mówiłaś coś o normalnym treningu, Vera?
Następni wojownicy zostali wywołani na plac. W pojedynku brali udział Raphael oraz Frank. Po wygranej drugiego z kadetów, Mistrz Danny wyznaczył do pojedynku brązowowłosą wojowniczkę. Veronica wyszła przed szereg, oczekując wybrania swojego partnera do walki. Ciekawiło ją, kto zostanie nominowany na jej przeciwnika. Do tej pory Danny podchodził do zadania profesjonalnie. Wybierał kadetów równych sobie siłą tak, by obaj mieli równe szanse na wygraną.
- Alberth!
- Ta walka będzie wyjątkowo ciężka... - mruknęła Sofi.
- Dlaczego? - zdziwiła się Veronica. - Alberth nie jest aż tak trudnym przeciwnikiem. Wiele razy z nim walczyłam i znam dobrze jego sztuczki oraz słabe strony.
- Nie dla ciebie... dla niego.
- Co masz na myśli?
Milczała przez chwilę. Mimo że Alberth był jej przyjacielem nie czuła skrępowania przy perspektywie walki z nim. Pojedynkowali się w ramach treningu już wielokrotnie. Niemniej, czuła się niezręcznie. Wierzyła, że nie będą musieli bić się do tego stopnia, co Carney i Simon. Nią są przecież tak brutalni, wściekli ani potężni.
- Obezwładnienie musi wystarczyć. W końcu to test, sprawdzian umiejętności! - zapewniała się.
- Wydaje mi się, że Alberth mimowolnie będzie zmuszony patrzeć na pojedynek z innej strony niż ty.
- Bo jestem dziewczyną?
Speculo nie odpowiedziało.
- Nie wydaje mi się, aby Danny zrobił dla was wyjątek.
- Moim zdaniem będziemy musieli bić się do końca, jak inni.
- Czyli muszę wybrać pomiędzy bólem, porażką i poniżeniem, a pobiciem przyjaciela?
- Wydaje mi się, że to nie ty stajesz przed najtrudniejszym wyborem.
- Nie wiem, o czym mówisz...
- Nie zauważyłaś, bo nie chciałaś tego widzieć!
- Informując mnie w tym momencie, wcale nie pomogłaś, Sofii.
Veronica ucięła temat, zerkając kątem oka na rudego kolegę. Jego twarz oblewał pot. Widać było, że chce się sprzeciwiać się Mistrzowi, posłusznie odebrał od Danny'ego drewniany kij. Niemniej, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Unikał wzroku wojowniczki.
- Czy to nie jest niesprawiedliwe?
Veronica szła powolnym krokiem w stronę żwirowiska.
- W końcu będziemy walczyć z wrogami, a nie przyjaciółmi. Po co to wszystko?
- Rozumiem twoje odczucia, ale zastanów się. W ten sposób kształtujesz swój charakter. Bez względu na wszystko wykonujesz polecenie Mistrza. Będziesz zdolna, przynajmniej teoretycznie, zabić znajomą twarz w przypadku zdrady.
- Warto?
Veronica rzuciła okiem w stronę poobijanego Carney'a.
- Być może Danny stosuje bardzo brutalną metodę, ale sama powiedz, czy walka ze słabościami nie jest skuteczna?
- Tylko, że to jest walka z przyjaciółmi, a nie słabościami.
Dziewczyna stanęła w wyznaczonym miejscu. Mimo wstrętu i niechęci do pobicia kolegi, była zdeterminowana, by wygrać pojedynek. Podniosła wzrok, spojrzała na rudowłosego, który wciąż unikał kontaktu wzrokowego. Wiedziała, że jeśli rudowłosy zdecyduje się walczyć na poważnie, będzie miał spore szanse na wygraną oraz zapunktowanie u Mistrza.
- DO WALKI!
Początkowo żaden z kadetów nie chciał się ruszyć. Dziewczyna ściskała niespokojnie rękojeść kija, nie mając odwagi, by zaatakować jako pierwsza. Mistrz prychnął z pogardą, poganiając uczniów do walki, lecz ani Veronica, ani Alberth nadal nie ruszali się z miejsca. Postronni wojownicy zaczęli szydzić z postawy uczniów, wyzywając ich, gwiżdżąc. Danny wykonał krok w przód z zamiarem interwencji. Zawahał się jednak, gdy Alberth uniósł drewniany miecz, ruszając na przeciwniczkę. Zamachnął się, uderzył ją w lewe ramię, dosyć mocno. Dziewczyna skrzywiła się. Odskoczywszy, przyszykowała się na odparcie kolejnego ciosu. Tym razem przeciwnik wycelował w udo.
- Wybiera słabe punkty. To oznacza, że zamierza walczyć na poważnie - skomentowała Sofii.
Mimo uczciwości płynącej z takiej wersji pojedynku, Veronica poczuła ukłucie zawodu. Jakaś część niej przewidywała, że rudowłosy nie przyczyni się do jej porażki.
Wymagasz lojalności i poświęcenia od wszystkich, tylko nie od siebie!” - skarciła się.
Zaatakowała. Chłopak odbił jej kij, wyprowadził przeciwnatarcie. Brunetka zdążyła jednak postawić osłonę. Znów natarła na przyjaciela, tym razem operując nadgarstkiem, zadawała szybkie, trudne do obrony ciosy. Nie były jednak one zbyt silne. Chociaż wojownik został uderzony w bark oraz biodro, nie otrzymał poważniejszych obrażeń. Reszta jednostki wiwatowała przy zadanych ciosach, krzyczała, kibicując obranemu przez siebie faworytowi. Ku zdziwieniu Veronicy, część wojowników zdecydowała się popierać jej działania. Wrzeszczeli w jej kierunku rady, dopingowali ją. Odskoczyła na bok, by odsapnąć przez moment. Alberth nie dał jej jednak chwili wytchnienia. Bardzo szybko zaatakował, ledwo zdążyła się odsunąć. Wyprowadziła nie do końca pewny cios skierowany na plecy rudowłosego. Atak nie był ani silny ani wyjątkowo sprytny, a mimo to pozbawił równowagi chłopaka. Alberth zachwiał się i, popchnięty dodatkowo przez Veronicę, upadł. Wśród chłopaków rozległy się wiwaty. Dziewczyna podeszła do Alebtha. Miała zadać decydujący cios, lecz zawahała się. Nie czuła się na siłach, by bić leżącego, rannego przyjaciela, który nie raz okazał pomocną dłoń.
- Dalej, czego się boisz? - krzyknął któryś z kadetów.
- Uderz go!
Dziewczyna przełknęła ślinę i zebrała w końcu siły na uderzenie. Alberth wykorzystał chwilę słabości przeciwniczki i jednym zdecydowanym ruchem podciął jej nogi, uderzając w tył kolan. Veronica upadła na żwir, zdzierając sobie skórę po wewnętrznej stronie dłoni. Oddychała ciężko. Ktoś z uczniów zaśmiał się z pogardą.
- To ma być wojownik?
- Po co w ogóle ją szkolimy?
Brunetka zacisnęła ręce w pięści i podniosła się jak najprędzej, odpychając od ziemi. Odparła cios i zamachnąwszy się, uderzyła przyjaciela w bok. Przeciwnik nie wycofał się jednak. Mimo obrażenia, wymierzył atak na głowę. Trafił. Zaraz po zadaniu ciosu wydał się być przestraszony. Widział upadającą na kolana dziewczynę. Jej spojrzenie stało się zaćmione, ze skroni pociekła stróżka krwi, zlepiając kosmyk włosów. Alberth przeklął.
- Walka jeszcze się nie skończyła. Uderz! - rozkazał mu Mistrz.
Alberth jednak patrzył z osłupieniem na swoje dzieło. Nie miał odwagi, by zaatakować. Wystosowując dźgnięcie, był niemal pewien, że Veronica zdąży osłonić się przed ciosem. Nie był to przecież niespodziewany ani szczególnie trudny do osłony atak. Mimo to dziewczyna została ranna. Przez niego.
- Szybciej! - krzyczał Danny.
- Jest teraz zdezorientowany. Jeśli zbierzesz siły i uderzysz go wystarczająco mocno, będziesz miała szansę na zwycięstwo!
- Sofii... Nie dam rady wstać. Niedobrze mi.
- Wykorzystaj Energię Duchową, ulecz się. Zrób coś, zanim będzie za późno. Wstań!
Wojowniczka zamrugała kilkakrotnie i wysłała wiązkę Energii w stronę głowy. Za pomocą magii uśmierzyła ból. Wstała na trzęsące się nogi, przywołując tym samym okrzyki uczniów z jednostki. Zamieniając krążącą w żyłach adrenalinę na siłę, uderzyła. Wycelowała w bok rudowłosego. Chłopak zachwiał się.
Niemożliwe... Zadziałało?”
Upadł, choć wyglądało na to, że stracił równowagę nie tylko przez uderzenie. Veronice wydawało się, że chłopak nie stawiał większego oporu. Stanęła nad poszkodowanym, który bezsilnie zaczął się podnosić. Sterowana instynktem, uderzyła go w głowę. Zadała jeszcze kilka słabszych ciosów, zanim przestała. Oddychała z trudem, jej serce kołatało nieznośnie. Kręciło jej się w głowie. Niby przez mgłę widziała poobijanego, prawie nieprzytomnego Albertha. Chłopak nie miał najmniejszych szans na podniesienie się. Veronica spojrzała na Mistrza, oczekując pozwolenia na zejście z placu. Przez nagły zawrót zawrotów głowy podparła się na kiju.
- Co tak patrzysz, Ridney? Powiedziałem, że pojedynek się skończył?
Prychnął, kąpiąc butem w ziemię.
Wojowniczka zerknęła na kolegę. Był prawie nieprzytomny. Ponownie spojrzała na Danny'ego. Jego mina wciąż była nieustępliwa. W uszach dudniły okrzyki rozochoconych wojowników. Z obezwładniającym zrezygnowaniem oraz palącym sumieniem Veronica odwróciła się do Albertha.
- Przepraszam... - mruknęła prawie niesłyszalnie, uderzając.

***

- Następnie przenieście część tej Energii w strukturę strzały. Macie nadać jej cząstkę swojej mocy tak, by być w stanie wyczuć zmysłami tor lotu i umieć nią pokierować. Nie chodzi tu o...
Rozległo się pukanie. Stary Mistrz wysłał w kierunku drzwi wiązkę magii. W progu stała młoda kobieta o krótkich, rudych włosach. Miała na sobie wojskową szatę, a na prawym ramieniu widoczna była niebieska opaska profesji łucznictwa. Skłaniając głowę w stronę Mistrza, śmiałym krokiem weszła do pomieszczenia.
- W czym mogę pomóc, Mistrzyni? - zapytał staruszek.
- Szukam dwójki kadetów.
- Kogo konkretnie, jeśli można wiedzieć?
Kobieta nie odpowiedziała. W milczeniu rozglądała się po sali. Jej spojrzenie spoczęło na dwóch siedzących nieopodal siebie łucznikach. Odchrząknęła.
- Jestem zmuszona zwolnić tę dwójkę z dzisiejszych zajęć - oznajmiła głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Wykładowca zlustrował wskazanych uczniów, drapiąc się po łysej głowie.
- Czy to konieczne?
Napotkawszy na nieustępliwe spojrzenie rudowłosej, zaniechał sprzeciwu.
- Rozkaz to rozkaz...
Patrzył zdziwiony, jak wybrana dwójka wstała ze swoich miejsc.
Dlaczego akurat oni?” - zastanawiał się.
- A kto złoży za was wasze maty, moi drodzy? - upomniał się.
Zanim skarceni uczniowie zdołali zawrócić, ubiegła ich wysłanniczka wojska:
- Jeśli zajdzie taka potrzeba, zrobi to choćby Mistrz... o s o b i ś c i e.
- Co?! - oburzył się
- Tymczasem zabieram z zajęć tę dwójkę w celu pomocy w śledztwie. W razie sprzeciwu, lub czynieniu utrudnień, będę zmuszona wystosować odpowiedni pozew.
Drzwi zatrzasnęły się, gdy trójka łuczników znalazła się na korytarzu. Stary Mistrz stał jeszcze przez chwilę z lekko rozdziawionymi ustami, patrząc w ślad po aroganckiej kobiecie. Dopiero chwilę po jej wyjściu kontynuował zajęcia mentalności.
Wybrani kadeci zostali poprowadzeni korytarzem. Zamiast jednak udać się do wyjścia, skręcili za rudowłosą prosto do niewielkiego patio. W środku przestrzeni wypoczynkowej znajdowały się ławki, rośliny, okalające niewielką fontanna. Strumień wody zagłuszał kroki zebranych jednostajnym szumem. Na kondygnacji kadeci spostrzegli postać. Siedziała na murku fontanny, nie zważając na tryskające krople kolorowej cieczy. Nieznajomy naciągnął na głowę kaptur starannie zasłaniający twarz, dlatego młodzi nie mogli go rozpoznać. Kobieta z wojska poszła zdecydowanym krokiem w stronę nieznajomej istoty. Chcąc, nie chcąc, łucznicy podążyli za nią. Kiedy znaleźli się dostatecznie blisko, kobieta zatrzymała się i przedstawiła dwójkę uczniów.
- To są właśnie Susan i Collin - powiedziała do zakapturzonej postaci. - Moi drodzy to ktoś, kogo nie musicie znać. Chciałby...
- Poznać prawdę - nieznajomy przerwał, ku nieskrywanej irytacji rudowłosej.
Jego głos był charczący z obcobrzmiącym akcentem.
- Mistrzyni Eberl przyprowadziła mnie tu, bym mógł usłyszeć, co tak naprawdę wydarzyło się wtedy w slumsach.
Kadeci popatrzyli po sobie.
- Przecież wszystko powiedzieliśmy w sądzie, Mistrzyni Eberl.
- Nie wszyscy chcieli was tam słuchać, a ja – postać podniosła się – wręcz nie mogę się doczekać relacji z pierwszej ręki.

***

Alberth był nieprzytomny, jego krew barwiła piasek na szkarłatny kolor. Dwóch silnych wojowników chwyciło go za ręce i nogi, zaniosło na bok. Mistrz odmówił prośbie Veronicy, by zaprowadzić przegranego do punktu medycznego.

- Skoro rudzielcowi tak bardzo zależy na leczeniu, niech sam się tam przejdzie.
Dziewczyna mogła tylko zacisnąć zęby w odpowiedzi i czekać.
Niczym nie różnie się od Poula!”
Przypomniała sobie pierwszy trening z Dannym. Po przegranej krippie Alberth wrócił po nią, gdy leżała ogłuszona na arenie. Zrobił to pomimo wyraźnego zakazu Mistrza. Pomógł jej. Nadarzyła się okazja do spłacenia długu.
- Nie rób sobie wyrzutów, Vera – relatywizowała ją Sofii.
- Łatwo mówić. Sumienie boli mnie równie bardzo, co rana na skroni.
- Porzucenie myśli o Alberthcie jest w tej chwili bardziej opłacalne niż zgrywanie nawiedzonej indywidualistki.
- Nie odmówię ci racji.
Jedyne, co mogła uczynić w tej chwili, to stać i patrzeć, jak przyjaciel leży nieprzytomny kilkanaście metrów od niej. Nie była w stanie mu pomóc.
Łupiący ból w czaszce nie dawał jej spokoju. Podparła się na kiju, obserwując walkę kolejnej dwójki. Tym razem do pojedynku został wybrany Philip. Jego przeciwnikiem miał być nieznany Veronice z imienia wojownik. Brunetka była pewna, że okularnik przegra. Wydawał się być jedną z najsłabszych osób w jednostce. Przez krótką chwilę żałowała, że nie mogła zmierzyć się właśnie z okularnikiem zamiast z Alberthem.
Zemściłabym się!”
Życzyła mu przegranej, sądząc, że zdrajca zasłużył na solidne poturbowanie. Westchnęła, dając szansę Energii Duchowej na dotarcie do ogniska bólu. Dziewczyna uniosła dłoń do skroni. Powiodła palcami po rozciętym miejscu, po czym spojrzała na okrwawione opuszki palców.
- Jeszcze nie zakrzepła?
Mistrz Danny stanął obok wojowniczki.
- Jesteśmy na pikniku?! - zapytał z sarkazmem, podnosząc głos.
Dziewczyna spojrzała na nauczyciela niezbyt jasnym wzrokiem. Okropny ból w skroniach skutecznie uniemożliwiał jej szybkie reagowanie. Sfrustrowany brakiem odpowiedzi Mistrz kopnął w kij tak, że brunetka podpierająca się o niego, zachwiała się, tracąc równowagę.
- Szkolę cię na wojownika, czy na schorowaną staruszkę?
Odszedł oglądać spektakularną porażkę Philipa. Okularnik chaotycznie machał kijem, próbując odgonić kładącego się ze śmiechu przeciwnika. Reszta kadetów gwizdała i buczała z niezadowoleniem. Wojownik niezwykle szybko powalił okularnika na ziemię. Na żwirowisko wyszła kolejna para, potem następna.
Dziewczyna ze zniecierpliwieniem czekała na koniec treningu. Miała nadzieję, że będzie mogła niespostrzeżenie zabrać Albertha do punktu medycznego.
Mimo że przez ostatnie kilka miesięcy widywała Danny'ego niemal codziennie, w jego obecności wciąż czuła obezwładniający strach. Mężczyzna rozsiewał wokół siebie atmosferę grozy, był najbardziej surowy ze wszystkich mistrzów, z jakimi zdarzało się brunetce mieć zajęcia. Nigdy nie uśmiechał się pogodnie, był nieprzewidywalny, szalony. Sądził, zawsze powtarzał, że szkoli wojowników doskonałych, dlatego uwielbiał uczniów zdolnych, odważnych. Jedynymi osobami, które mogły się liczyć z Mistrzem Dannym byli Victor oraz Dowódca. Tego ostatniego Veronica nie mogła być całkiem pewna po niezrozumiałej konwersacji podsłuchanej przez siebie i Patricka kilka miesięcy temu. Kadeci wywnioskowali wtedy, jakoby Naczelny Mistrz Walki wywodził się z Północnego Królestwa. Dowódca mówił coś o „drugiej szansie”, Danny wspominał o konflikcie.
Veronicą wstrząsnął dreszcz.
Od czasu podsłuchania rozmowy nie natrafiła na żadne inne informacje na temat rozpoczynającej się wojny, lub pochodzenia Mistrz Danny'ego. Nie rozmawiała też na ten temat z Patrickiem, który uznał wydarzenie za nigdy nie mające miejsca.
Nawet Mistrzowie Naczelni mający tę samą rangę co Danny, byli przez niego traktowani z pogardą i wyższością. W jednym Veronica nie mogła dojść do porozumienia z Sofii. Speculo twierdziło, że mimo brutalności treningów i metod nauczania Danny'ego, zajęcia mogą zaowocować w przyszłości odpowiednimi umiejętnościami. Brunetka była odmiennego zdania. Niemniej, wyraźnie pamiętała słowa Mistrza Bero.
Speculo jest częścią duszy” - mówił Mistrz na pierwszej lekcji mentalności. - „Nic, co związane jest ze Speculo nie wychodzi spoza człowieka.”
- Czyżbym w głębi brała pod uwagę słuszność takiej metodyki zajęć? Nawet po tym, jak zmuszona byłam do pobicia przyjaciela?
- Pamiętasz, co powiedział ci Victor?
- Że w głębi każdy jest wojownikiem?
- Tak. Musisz tylko wiedzieć, za co walczysz.
Żywe rozmowy kadetów stojących obok zakłóciły przemyślenia Veronicy. Wojownicy z jednostki dyskutowali głośno na temat wstępnego egzaminu półrocznego. Gratulowali zwycięzcom, śmali się z porażek.
Przychodzi im to z taką łatwością!”
Veronica podeszła bliżej uczniów. Chciała wysłuchać ich opinii. Chłopacy stali jednak w zwartej grupie. Ich szyk był dla dziewczyny nie do przejścia. Już miała odpuścić dołączanie się do grupy, kiedy któryś z kadetów odwrócił się. Spostrzegłszy Veronicę, usunął się na bok, robiąc jej miejsce. Dziewczyna ze zdziwieniem zlustrowała wojownika. Po raz pierwszy zdarzyło się, aby ktoś z jej jednostki, nie licząc Albertha i Heinna, zachował się wobec niej życzliwie. Zazwyczaj była ignorowana, wyśmiewana. Tymczasem ciemnowłosy chłopak uśmiechnął się życzliwie, pokazując białe, równe zęby. Veronica podziękowała mu lekkim skinieniem głowy, przecisnęła się w kierunku środka bandy. Uczynny chłopak, który ustąpił miejsca brunetce, poklepał ją przyjaźnie po ramieniu. Wojowniczka odwróciła się. Mimo woli uniosła brwi w geście zdziwienia.
- Wykazałaś się dziś!
- Właśnie to samo miałem powiedzieć - wtrącił skośnooki wojownik stojący obok. - Myślałem, że przegrasz, ale widocznie nie jesteś aż taka słaba.
- Ładnie pobiłaś rudego – wtrącił kolejny kadet.
Ciemnowłosy zaśmiał się serdecznie.
- Wpadnij kiedyś na dodatkowy trening, poćwiczymy trochę, bo widzę karygodne braki w twojej technice.
Veronica przypomniała sobie słowa Victora, który radził jej, by podszkoliła się w walce do czasu egzaminu.
To jest to, czego mi trzeba!”
- Chętnie, czemu nie - odpowiedziała z zapałem.
- Robimy bonusowe ćwiczenia co drugi dzień, na sali ćwiczeń - dodał skośnooki. - Ja jestem Isoshi, a to jest Raphael.
Wskazał na szatyna, czochrając go po włosach.
- Wygląda na to, że nie mieliśmy okazji... Miło mi.
Veronica uśmiechnęła się promiennie, choć nie mogła pozbyć się wyrzutów sumienia. W końcu udało jej się zdobyć uznanie rówieśników. Dokonała tego, wygrywając pojedynek... kosztem Albertha, który ciągle leżał kawałek dalej, cierpiąc od ran zadanych przez przyjaciółkę.
- Jestem zdrajczynią? - zastanawiała się.
- Wykonywałaś tylko polecenie.
- Marna wymówka.
- O czym oni tak wszyscy rozmawiają? - zapytała Raphaela.
- Pojedynki już za chwilę się skończą, a Heinn i Poul nie zostali jeszcze wywołani. Niektórzy podejrzewają, że Danny odpuści im to zaliczenie ze względu na ich poziom.
- Nie tylko - wtrącił się Isoshi. - Słyszałaś na pewno o ich starciu, które odbyło się jakiś czas temu. Byli poważnie poturbowani, a w sumie to odbyli już to ćwiczenie, tylko poza treningiem. Chodzi o to, że Mistrz dobiera przeciwników patrząc na ich umiejętności, a do Heinna i Poula praktycznie nie postawisz przeciwko nikomu innemu.
- Nie wydaje mi się, żeby było to sprawiedliwe. Ile razy biłem się już z kimś poza lekcją, a teraz i tak musiałem walczyć. Jak wszyscy to wszyscy!
- Ale nie jesteś na tyle dobry, żeby twój pojedynek mógł trwać bardzo długo.
- Twierdzisz, że jestem słaby?
Raphael chwycił Isoshiego za szatę i lekko nim potrząsnął.
- Wyluzuj, bracie!
Chłopak odepchnął napastnika.
- Wiesz, o co mi chodzi.
Szatyn odburknął coś niezrozumiałego, puszczając kolegę.
- A ty, co o tym sądzisz? - zapytał po chwili Isoshi.
Veronica zawahała się.
- Gdyby chodziło o kogoś innego, uważałabym, że powinien się pojedynkować raz jeszcze, oficjalnie. Ale to jest zagmatwana sprawa Heinna i w tej sytuacji kompletnie nie wiem, co im odpowiedzieć.
- Sama nie wiem. W sumie to był nieoficjalny pojedynek. Choć z drugiej strony...
- I tak nie do ciebie należeć będzie ostatnie zdanie, więc po co się wypowiadasz?
Ktoś szturchnął brunetkę. Dziewczyna odwróciła się. To Mistrz Danny doprowadził już do końca cały trening. W milczeniu przysłuchiwał się rozmowom kadetów.
- Nie widzę potrzeby, aby Heinn i Poul teraz walczyli. Ktoś jeszcze ma jakieś obiekcje?
Nikt nie odezwał się.
- I prawidłowo. W takim razie czas na nagrodę dla zwycięzców: pięć kółek wokół areny. Później możecie się rozejść. Jeśli ktoś skróci sobie drogę, każę go wychłostać.
Odszedł, obróciwszy się na pięcie.
- Mówił poważnie? Chłosta?
Raphael zaśmiał się.
- Coś ty! Ale zrobiłaś się blada, Vera! Trzymajcie mnie.
Brunetka słaniała się na nogach.
Kiedy większość kadetów ruszyła już truchtem w stronę krawędzi areny, dziewczyna poczuła, że ktoś podnosi ją do góry i sadza na ramionach.
- Później się zamienimy i ty będzie niosła mnie.
Usłyszała serdeczny śmiech ciemnowłosego wojownika.
- Coś mi się wydaje, że powinna sama odebrać swoją "nagrodę" - wtrącił z dezaprobatą Isoshi. - Poza tym, zaraz padniesz, bo sam nie dałbyś rady tyle przebiec, a co dopiero niosąc kogoś na barana.
Szatyn dał kuksańca przyjacielowi, przez co Veronica o mało nie spadła.
- Bardziej martwiłbym się o twoją kondycję.
- Co robisz, Raph?
Inny z kadetów parsknął śmiechem.
- Dłużnicy zawsze się przydają!
Rzucił przez ramię, zaczynając biec.
- Nie ukrywam, że uważałem cię za słabą.
- Nie mogę nazwać się silną.
- Zabawna jesteś.
- Nie kołysz tak, bo spadnę!
- Przydałoby ci się, abyś przestała pleść bzdury! Wygrałaś pojedynek, zaliczyłaś wstępny test półroczny. Masz szansę na dobry wynik podczas egzaminów.
- Muszę jeszcze dużo poćwiczyć.
- Zapraszam na nasz dzisiejszy trening – biegnący tuż obok Isoshi ponowił propozycję. - Zrobimy z ciebie prawdziwego wojownika!


***

- Chyba nikt nie lubi, kiedy mówi mu się „A nie mówiłem?”
- Tym razem możesz mi powtórzyć to nawet kilkakrotnie. Nie obrażę się, Susan.
- Wedle życzenia: Niepotrzebnie się martwiłaś, Veronico Ridney. Jesteś wśród swoich!
Veronica uśmiechnęła się promiennie, ściskając dłoń łuczniczki.
- Obawiałam się, że to jakiś kiepski żart, że wcale nie chcą ze mną trenować. Okazało się, że ćwiczenia z nimi to całkiem coś innego niż trening z Dannym.
- Nie wątpię.
- Mimo to są... dość nieokrzesani. W pozytywnym sensie – zaczęła się wymigiwać.
Obie dziewczyny zamilkły, kierując spojrzenia przez szybę. Pogoda nie była za ciekawa. Ciężkie chmury zebrały się nad Anuki, choć jeszcze rano niebo było czyste. Sklepienie sprawiało wrażenie osiadłego, niższego, jakby zaraz miało zwalić się mieszkańcom na głowy. Upał dawał się we znaki, było duszno i wilgotno. Susan nie mogła skupić się na swojej pracy domowej. Porzucając ostatecznie próby pisania referatu, położyła się na łóżko z zamiarem przespania dusznego popołudnia.
- Opowiem ci, jak było – zaczęła Veronica. - Kiedy weszłam do sali, a dość długo wahałam się, czy naprawdę powinnam iść na trening, chłopacy już trenowali. Ale o walce za chwilę, bo chcę ci jeszcze wytłumaczyć, co tak właściwie przekonało mnie do podjęcia ćwiczeń z innymi wojownikami. W grę wchodzi właśnie to, że uważana byłam za najsłabszą wojowniczkę. Pomyślałam, że nie powinnam odrzucać propozycji Raphaela i Isoshiego. Po tym, jak po wygraniu pojedynku udało mi się zaznajomić utalentowanymi wojownikami. To straszne, że z przemocy wobec Albertha wypłynęły moje osobiste korzyści. Źle mi z tym. Jakbym na czyjejś krzywdzie postanowiła wspiąć się na wyższy szczebel. Wiem, że powinnam pomóc Alberthowi. Ale nie w tamtej chwili, nie w tamtych okolicznościach. Czułam się podle, zostawiając go tam, ale i tak nic bym nie zdziałała, poza potwierdzeniem swojej lojalności. Mam u niego dług i, choć miałam okazję, nie spłaciłam go. Gdybym wtedy do niego podeszła... Nie. To przyniosłoby same komplikacje. Nie może mieć do mnie pretensji, skoro tylko wykonywałam polecenia Mistrza! Równie dobrze to ja mogłabym być na jego miejscu.
Odetchnęła, zdrapując jeden z licznych strupów.
- Zależy mi na zdaniu egzaminów. Do tego czasu, a jest go coraz mniej, muszę podszkolić się w walce. Danny tak łatwo mi nie odpuści. Zrobi wszystko, żebym nie zdała! Wracając do treningu: chłopacy już ćwiczyli. Spóźniłam się trochę, ale to u mnie nic nowego. Oprócz znanych już mi Raphaela i Ishoshiego zauważyłam trzech innych kadetów. Wszystkich znałam z widzenia, w końcu należeli do mojej jednostki. Pierwszy z nich był bardzo wysoki, potężnie zbudowany. Po włosach w odcieniu czerwieni i z pomocą Sofii, obstawiłam, że ktoś z jego dziadków mógł być półorkiem. Nawet taka ilość krwi orków górskich w żyłach może w znaczny sposób decydować o wyglądzie. Tak mówił Finrandil na ostatnich zajęciach. Na imię miał Zahir i w momencie, gdy weszłam na salę, kończył rozgrzewkę. Razem z nim biegał przeciętny z wyglądu wojownik, który nazwany był przez kolegów jako First. Dowiedziałam się później, że ksywka wywodzi się od umiejętności mentalnych. First nie był szczególnie wysoki ani przesadnie niski. Miał lekko kręcone, jasne włosy i niebieskawe oczy. Słyszałam o nim wcześniej. Na zajęciach z mentalności wyróżniał się wyjątkowym zrozumieniem, wszelkie ćwiczenia przychodziły mu bez najmniejszego trudu, wypełniał zadania jako pierwszy. Jak zauważyłam po chwili, nie zaniedbywał także kwestii fizycznej. Był dobrze zbudowany, choć nie tak bardzo, jak ostatni z wojowników. Frank miał dość długie włosy, sięgające mu za uszy. Wydaje mi się, że nie była to zbyt dobrana fryzura, ponieważ podkreślała ona orli nos. Chłopak był wzrostu Raphaela i także miał ciemne oczy. Wydał mi się nieprzyjazny, jakby on jedyny nie był zadowolony z mojej obecności. To wszystko skomplikowało. Zaczęłam się zastanawiać, czy sprostam oczekiwaniom i czy nie ośmieszę się. W pierwszej chwili chciałam wyjść, jednak nie było już odwrotu. Byłabym skończonym głupcem, gdybym wyszła wtedy z sali. Isoshi zaprosił mnie do walki, jednak zdecydowałam, że muszę przedtem odbyć choćby krótką rozgrzewkę. Kiedy zaczęłam biegać dookoła sali, podsłuchałam rozmowę Isoshiego z Frankiem. Ten drugi był niezadowolony z faktu, iż będzie musiał się ograniczać, niańczyć kogoś słabszego. Isoshi wyjaśnił mu, że to wcale nie musi tak wyglądać. Chodzi tylko o pokazanie mi kilku technik, które mogą pomóc mi w zdaniu egzaminów. Frank wydawał się nie brak do serca zastrzeżeń skośnookiego. Zaprosił do pojedynku Zahira. Kiedy skończyłam rozgrzewkę, dołączyłam do reszty kadetów. Raphael wraz z Isoshim pokazali mi kilka chwytów oraz sztuczek, dzięki którym usprawniłam linię obrony, uskuteczniłam atak i nabrałam pewności w walce. Trochę. Następnie, po krótkiej przerwie, First zaproponował mi podpowiedź natury mentalnej. Powiedział coś bardzo ciekawego o postrzeganiu Speculo. Nigdy wcześniej nie patrzyłam na to z tej strony. Później Frank wymyślił, że zagramy w starcie „każdy na każdego”. Jego pomysł spotkał się z dezaprobatą większości. Może głównie ze względu na moją obecność. Poczułam się bardzo niezręcznie. Przegrupowaliśmy się i wybraliśmy walkę drużynową. Znalazłam się w zespole razem z First i Raphaelem. Przeciwko nam byli Isoshi, Frank oraz Zahir. Umówiliśmy się miedzy sobą, że zagramy taktycznie. Mieliśmy otoczyć ich i razem znokautować. Nasz plan miał jednak jeden słaby punkt, a dokładniej ujmując... mnie. Jako najsłabsze ogniwo zostałam zaatakowana pierwsza, przez Isoshiego. Był wyrozumiały i nie uderzał aż tak mocno. Przeszliśmy więc do walki w parach, po części nieświadomie ulegając założeniu drużyny przeciwnej. Frank zmierzył się z Raphaelem. Pierwszy z kadetów był silniejszy, ale jego przeciwnik wydawał się być szybszy i może trochę bardziej skoncentrowany. Zahir dość szybko zrozumiał, że nie ma szans z First, który opanował już ciosy z dodatkiem Energii Duchowej. Blondyn pobiegł na pomoc Raphaelowi, a ja zostałam sama w pojedynku z Isoshim. Wykorzystywałam sztuczki i techniki, których nauczyli mnie wcześniej. Minus był taki, że przeciwnik znał moje słabe strony i wiedział, jak mogę zareagować w poszczególnych sytuacjach. Wytrzymałam jednak zaskakująco długo. Frank w końcu uległ dwóm atakującym go przeciwnikom. Wynik ostateczny brzmiał dwa do jednego dla nas. Chyba po raz pierwszy znalazłam się w drużynie, która nie przegrała! Zdobyłam nowe umiejętności i naprawdę polubiłam chłopków z jednostki. Nawet Franka, bo przekonał się on później, że nie ćwiczy się ze mną aż tak źle, jak się obawiał na początku. Tak wyglądał koniec treningu. Zmęczeni, zasapani poszliśmy do studni. Pomijam fakt, iż prawie zostałam do niej wepchnięta. Napiliśmy się wody, nie obyło się bez chlapania. Wracając do pokoju zajrzałam do punktu medycznego. Albertha już w nim nie było. Najwyraźniej został wypisany. Z jednej strony chciałabym się z nim zobaczyć i wytłumaczyć, jak wygląda sytuacja, upewnić się, czy ma mi za złe moje postępowanie, ale nie wiem, czy miałabym na tyle odwagi, by spojrzeć mu oczy. Wiesz, Susan...
Veronica spojrzała na koleżankę. Czarnowłosa trwała w pozycji półsiedzącej, oparta głową o ścianę. Powieki miała przymknięte, a z lekko uchylonych ust wydobywał się miarowy, spokojny oddech. Łuczniczka spała. Brunetka postanowiła nie budzić koleżanki. Sięgnęła po koc i przykryła bose stopy współlokatorki, po czym sama udała się do łazienki, by zmyć z siebie brud i pot oraz emocje związane z minionym dniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz