Rozdział 10

Susan uwielbiała być niewidoczna. Gdy skradała się, czuła, jakby jej możliwości były nieskończone. Kochała tę ostrożność z jaką stawiała kolejne kroki. Cichy, spokojny oddech wywoływał uśmiech na jej twarzy. Lubiła skupienie, które wytwarzało się wewnątrz niej. Jednak najbardziej nie mogła się doczekać miny zaskoczonej, niczego nie spodziewającej się ofiary.
Równie cicho jak przyszła, łuczniczka usiadła pod drzewem i przymknęła oczy, jakby siedziała tu od dłuższego czasu. Susan unikała ukropu lejącego się z południowego nieba. Pomiędzy listkami przeciskały się jedynie nieliczne promyki słońca, które lekko raziły ją, jednak nie były uciążliwe. Dziewczyna uchyliła jedną z powiek i zauważywszy, że Collin wciąż nie zauważył jej obecności, umyślnie przewróciła koszyk, który ze sobą przyniosła. Chłopak podskoczył, lecz gdy zobaczył, kto był sprawcą niespodziewanego hałasu, postarał się o zachowanie spokoju.
- Co ty tu robisz? - wysapał zdziwiony.
Collin dostał od wykładowcy historii nie tyle trudne zadanie, co wręcz podłe. Był jeden z cieplejszych dni wiosny, przerwa na lunch, a chłopak musiał zamiatać plac, na którym nie było ani skrawka cienia.
- Przyniosłam ci drugie śniadanie.
Dziewczyna podniosła znacząco koszyk z prowiantem.
Chłopak odłożył miotłę na ziemię, a następnie wolnym krokiem podszedł do łuczniczki. Usiadł na przeciw znajomej i sięgnął do kosza. Wyciągnąwszy butelkę z zimną wodą, odkręcił ją i zaczął pić. Opróżniwszy prawie całą zawartość pojemnika, resztę wylał na swoją rozgrzaną głowę. Odsapnął, po czym zabrał się za jedzenie.
- Nie przypuszczałem, że możesz być taka miła - wybąkał pomiędzy kęsami.
- Po prostu nie chcę być komukolwiek dłużna. Tym bardziej tobie.
- Ha! A już myślałem, że to był bezinteresowny uczynek...
Susan spojrzała na przyjaciela spode łba. Wzięła sobie do serca jego uwagi, przemyślała je.
Rzeczywiście pojmowałam do tej pory przyjaźń jako okazję do zysku, nie obopólną relację.”
- W takim razie, Pani Dłużniczko, może pomogłabyś mi w zamiataniu...
- Chyba cię coś boli - prychnęła dziewczyna, przerywając koledze. - Już spłaciłam swój dług.
Collin zignorował odpowiedź łuczniczki. Przyciągnął koszyk z prowiantem bliżej i zerknął do środka w poszukiwaniu jakichś szczególnych rarytasów.
- Czekoladki! - krzyknął z triumfem, gdy natrafił na niewielkie pudełko pełne pralinek z białej oraz mlecznej czekolady. - Skąd je masz?
- Wiesz, takie rzeczy zazwyczaj kupuje się na targu - odpowiedziała ironicznie.
- Kupiłaś specjalnie dla mnie? - zapytał zaczepnym tonem.
- Chciałbyś! Dostałam je w prezencie, a że nie przepadam za nimi, postanowiłam wcisnąć je tobie. Jest gorąco, szkoda, żeby się roztopiły.
- Od kiedy zrobiłaś się taka sentymentalna? - żartował dalej Collin, wrzucając do ust kilka czekoladek na raz. - Czyżby przyszedł do ciebie cichy wielbiciel?
Zaśmiał się.
- Nie wielbiciel, tylko paczka od ojca. - Susan odsapnęła. - Poza tym... nie obżeraj się jak prosie, bo już jesteś cały brudny.
Collin wytarł buzię rękawem.
- Mogłem się domyślić... Przecież ciebie boją się wszyscy cisi wielbiciele. - Łucznik wybuchł serdecznym śmiechem.- O ile jacyś w ogóle istnieją...
Susan zbyła go cichym prychnięciem, po czym przymknęła oczy.
- Ojciec będzie niedługo w Anuki, przejazdem. Ma zamiar wpaść na Uniwersytet i osobiście sprawdzić, jak idzie mi w szkoleniu.
- Po co? - zdziwił się chłopak. - Nie dostaje od ciebie korespondencji?
- Dostaje - odparła krótko.
- Czyli ci nie ufa! Chce sprawdzić, jak jest naprawdę, czy go nie oszukujesz.
- Nie. Jest po prostu bardzo ambitny.
Otworzyła oczy.
- To tak się teraz na to mówi... - odparł sarkastycznie.
- Nie mów tak.
Przerwała na chwilę.
- Chodzi mi o to, że... że nie mam zaliczonej pracy w parach z łucznictwa.
- Chodzi o tę krippę przeciwko hologramom?
Dziewczyna potwierdziła ruchem głowy.
Mistrz Cyprian wymyślił ostatnio, że jednym z obowiązkowych egzaminów z łucznictwa będzie praca w grupach. W tym celu stworzył hologramy, które mają być przeciwnikami dla zaliczającej pary. Cel krippy polega na odnalezieniu w zalesionej części areny chorągwi i dostarczeniu jej Mistrzowi. Zadanie ma podszkolić kadetów w pracy grupowej oraz sprawdzić ogół ich zdolności.
- Zaliczyłbyś ją razem ze mną? Będę miała pewność, że zdobędę jak najlepszy wynik.
Collin zamyślił się.
- Poproś mnie - oznajmił po chwili prowokującym głosem.
Susan zrobiła pytającą minę.
- Po prostu powiedz: "proszę"- dodał po chwili.
- Nie będę cię o nic prosić.
Chłopak wzruszył ramionami, uśmiechając się ciągle. Wyraźnie droczył się z koleżanką.
- W takim razie zaproszę do współpracy Stevensi.
- Ją? Nie żartuj, Collin Ta dziewczyna dostała się na Uniwersytet tylko dzięki cudom! Ile ona ma procent?
- Przynajmniej jest miła...
- Może jeszcze powiesz, że ci się podoba? I te jej królicze zęby?
- Dodają jej uroku, nie sądzisz, Pani Zazdrosna?
- Już wolę pomóc ci w zamiataniu placu - dodała z rezygnacją po chwili, widząc, że chłopak nie da namówić się na pomoc całkowicie za darmo.
- Jesteś strasznie uparta.
Znów roześmiał się.
- Co nie zmienia faktu, że powinnaś schować czasem dumę.
Collin wstał i, podniósłszy miotłę, skinął na łuczniczkę.
- Po prostu mam swoją godność - mruknęła Susan pod nosem, wstając.


***

Veronica szła powolnym krokiem w stronę sali treningowej. Było wyjątkowo gorąco, co znacznie wpłynęło na samopoczucie wojowniczki. Dziewczyna była osowiała, znużona. Niechętnie wyszła z pokoju, a jedyne o czym marzyła to południowa drzemka. Po drodze dziewczyna dostrzegła Susan zamiatającą dziedziniec w pełnym słońcu.
Co ona wyprawia!”
Pomachała znajomej, na co łuczniczka odpowiedziała zniechęconym kiwnięciem głową.
Biedna Susan.”
Przed salą, w której miały odbywać się zajęcia z łucznictwa, Veronica natknęła się na Albertha. Chłopak wydawał się być zaniepokojony. Rozglądał się dookoła, pilnie wypatrując kogoś w tłumie umykających przez ukropem kadetów. Na twarzy wojownika widoczne było skupienie, mimo że czupryna jak zwykle zasłaniała mu większość buzi. Veronica zaśmiała się w duchu, zastanawiając się, jak Alberth może walczyć w takiej fryzurze. Wojowniczka doszła do wniosku, że wojownik najwyraźniej przyzwyczaił się już to rudej kotary przysłaniającej mu świat.
Brunetka zawołała kolegę, gdy dzieliło ich nie więcej niż dwadzieścia metrów, jednak chłopak nie zauważył jej. Okolica była wyjątkowo ruchliwa, nawet w tak upalny dzień, jak ten, gdy kadeci za wszelką cenę chowali się w budynkach oraz zacienionych miejscach. Po pewnej chwili, gdy Albert w końcu dostrzegł przyjaciółkę, wyszedł jej na spotkanie dość chwiejnym, niespokojnym krokiem, z ledwością powstrzymując się od rozpoczęcia biegu. Veronica doszła do wniosku, że to przez gorąc Albert jest taki poddenerwowany. Odgarnęła kilka ciemnych kosmyków ze swojego czoła, rozleniwionym tonem odezwała się do kolegi:
- Cześć... - zaczęła, choć nie zdążyła dokończyć.
Alberth chwycił ją za nadgarstek i pociągnął poprzez tłum.
Zdziwiona Veronica z początku chciała się przeciwstawić, jednak ciekawość wzięła górę nad znużeniem. Pospieszyła za kolegą. Teraz była już prawie pewna, że zaniepokojenie kolegi nie wynikało z pogody. Wzdrygnęła się, kiedy przypomniała sobie, o czym opowiadała jej kiedyś Susan. Łuczniczka miała rację, pogoda wariowała.
Gdy kadeci podbiegli obok świetlicy, która znajdowała się po drugiej stronie głównego budynku Uniwersytetu, zatrzymali się. Dziewczyna wyswobodziła rękę z uścisku Albertha i oparła dłonie o kolana, pochylając się. Wiedziała, że bieg w taki upał nie był najlepszym pomysłem. Czoło wojowniczki pokrywał pot, szata kleiła się do ciała. Dziewczyna nie miała jednak pretensji do Albertha. Miała przeczucie, że chodzi mu o coś ważnego. Uniósłszy głowę ku górze, wysapała:
- Co się stało?
Alberth w dalszym ciągu z zaniepokojeniem rozglądał się na boki, puszczając mimo uszu pytanie koleżanki. Wojowniczka wzięła głęboki wdech, po czym, wyprostowawszy się, zapytała jeszcze raz:
- Możesz powiedzieć mi, czemu mnie tu przyprowadziłeś?
Stres Albertha zaczął udzielać się brunetce.
Potrząsnęła lekko ramieniem znajomego, mając nadzieję, że w ten sposób zwróci na siebie jego uwagę. Wojownik w końcu odwrócił się w stronę koleżanki i spojrzał jej w oczy. Przybrał wyjątkowo poważny wyraz twarzy. Skinął na koleżankę, by poszła za nim. Skierował się w stronę bocznej ściany sali. Wspiął się na niewielki murek, stojący przy budynku, a następnie syknął na Veronicę. Dziewczyna, wspiąwszy się na podwyższenie, zerknęła do środka. Spostrzegła niewyraźną osobę, wojownika, stojącego na środku sali. Wspięła się na palce, by móc dokładniej zobaczyć, z kogo powodu Alberth był tak zaniepokojony. Gdy przyjrzała się uważniej, rozpoznała w wojowniku Poula. Chłopak stał na środku sali z założonymi rękami. Brunetka domyśliła się, że chłopak na kogoś czeka.
- Chyba nie... - odezwała się.
Domyśliła się, co mogło się stać.
Alberth przytaknął, przełykając z trudem ślinę.
- Umówił się z Heinnem na pojedynek. Mieli się spotkać przed zajęciami z łucznictwa, a zostało już tylko dwadzieścia minut.
Najgorsze obawy Veronicy ziściły się. To, do czego tak bardzo nie chciała doprowadzić, miało się spełnić za kilka minut.
- Wiesz, co oznaczałby taki pojedynek? - zaniepokoiła się wojowniczka. - Oboje są bardzo silni, pozabijają się. Trzeba ich powstrzymać!
Dziewczyna, zeskoczywszy z murku, skierowała się w stronę wejścia na świetlicę.
- Stój! - syknął wojownik, chwytając rękaw koleżanki. - Jeszcze ci mało? O mało cię nie zabił...
Alberth spuścił wzrok.
- Jak niby chcesz ich zatrzymać?
- N-nie wiem - mruknęła dość chaotycznie.
Dłonie miała mokre od potu, bała się.
- Ale muszę coś zrobić.
- Dobry pomocnik to ż y w y pomocnik.
- Nie mogę stać i bezczynnie czekać, aż się pozabijają!
- Mogłem tobie o tym nie mówić...
Chłopak mruknął coś pod nosem, kręcąc głową na boki.
Wojowniczka obróciła się na pięcie i zrobiła krok w stronę drzwi.
- Vera.
- Nie zatrzymasz mnie, Soffi - mruknęła dziewczyna. - Wiesz, że czuję się winna za całą sytuację. Muszę zapobiec temu pojedynkowi...
- Naprawdę? - W głosie Soffi Veronica wyczuła dezaprobatę i coś, co boleśnie przypominało sarkazm. - Nie dość, że cię zmiażdżą, to jeszcze nie dociera do ciebie, że tylko utrudnisz całą sprawę...
- W jakim sensie?
Była zdenerwowana.
- Nie domyślasz się, co zrobi Alberth, gdy będziesz próbowała powstrzymać Poula? Po co mają się wtrącać do tego osoby trzecie? Heinn jest silny, poradzi sobie.
- Może dam radę odkręcić całą sytuację...?
- Jesteś za słaba - przerwała jej Sofii karcącym tonem, w którym jednak można było wyczuć troskę. - Victor prosił cię o nieprowokowanie Poula. Chcesz znów zwrócić na siebie jego uwagę? Oszalałaś? Dlaczego za wszelką cenę chcesz zrobić z siebie kozła ofiarnego? Dlaczego nie potrafisz się wycofać?
Veronica poczuła, jakby jej umysł zasnuł się mgłą. Z początku pomyślała, że to może przez promienie słoneczne, jednak po chwili okazało się, że myliła się. Ogarnęła ją niepohamowana żądza mocy. Wojowniczka odczuła głód siły. Chciała mieć więcej i więcej. Nie pragnęła mocy. Ona jej żądała. To pragnienie wydobywało się gdzieś ze środka duszy i Veronica poczuła, że traci kontrolę nad ciałem. Mimo to chciała, by niebieskie iskry, o których opowiadał jej Philip, znów ogarnęły ją od środka, by wypełniły ją i jej słabe ciało. Nie myślała o konsekwencjach. Za wszelką cenę musiała zdobyć moc.
Brunetce zakręciło się w głowie.
- Vera?
Sofii wydała się wyraźnie zaniepokojona.
Wojowniczka podparła się o ścianę budynku. Alberth, podbiegłszy do koleżanki, zapytał się, czy wszystko jest w porządku. Veronica była wyraźnie zamroczona, jakby była na granicy świadomości. Jej oczy były zapatrzone w pustkę. Gdy wojownik wziął koleżankę pod ramię poczuł ukłucie podczas zetknięcia ze skórą dziewczyny. Czym prędzej zaprowadził koleżankę z powrotem do sali treningowej. Był bardzo zajęty analizowaniem sytuacji. Nie zauważył, gdy w kąciku oka dziewczyny zaczęła gromadzić się błękitna, skrząca ciecz, a na twarzy kadetki wymalował się obłędny uśmiech. Po krótkiej chwili Veronica spuściła bezwładnie głowę na klatkę piersiową. Zemdlała.

***

Heinn biegł w kierunku świetlicy. Był spóźniony przez Mistrza Willa, który zatrzymał go, by zapytać się o jakiś mało znaczący dla chłopaka szczegół. Blondyna ogarnął wstyd. Miał nadzieję, że przeciwnik jeszcze nie odszedł.
Heinn dowiedział się o wrogości ze strony Poula od Albertha. Usłyszał o groźbie w lochach, o rozkazie milczenia oraz o poświęceniu Veronicy. Zaraz po tym wyzwał Poula na pojedynek. Domyślał się, że agresor właśnie na to czekał, ale mimo to Heinn nie mógł się powstrzymać. Nie ukrywał, że walka sprawiała mu wielką przyjemność. Uznawał ją za sztukę połączenia siły, sprawności ze strategią oraz inteligencją. Bezmyślne młócenie się było dla niego stratą czasu. Heinn uwielbiał wyzywania.
Był wdzięczny Veronice za próbę krycia go, choć jednocześnie dziwił się, że to zrobiła. Nie byli przecież ze sobą w szczególnie przyjacielskich stosunkach. Wymieniali czasem słowo, dwa. Nigdy jednak nie spotykali się, czy rozmawiali poza zajęciami. Kilka razy pomogli sobie w potrzebie, nie byli jednak swoimi dłużnikami. Brunetka była dobrą znajomą, lojalną wojowniczką z honorem i, zdaniem chłopaka, nadawała się do tej profesji jak do żadnej innej. Oczywiście pomijając aspekt jej możliwości fizycznych, bo była raczej szczupła, drobna i niezbyt silna.
Czasem to nie siła decyduje o zwycięstwie.”
Dobiegłszy do sali, Heinn otarł rękawem spocone czoło. Upał wyraźnie dał mu się we znaki. Wojownik energicznie otworzył drzwi. Spojrzawszy na zegar, zauważył, że pozostało mu jedynie piętnaście minut na pokonanie Poula i dojście do sali, w której miał mieć następne zajęcia. Chłopak miał nadzieję, że dość szybko upora się z przeciwnikiem i nie odniesie przy tym większych obrażeń.
Heinn był realistą. Odkąd pamiętał, twardo stąpał po ziemi, a przede wszystkim starał się doceniać to, co posiadał. Nie miał żadnych większych pragnień, niemożliwych do spełnienia, a marzenia traktował, jako podwyższanie sobie poprzeczki. Nie rozumiał więc ludzi, którzy podnosili ją ponad swoje możliwości, by móc tylko siedzieć i zastanawiać się, co by było gdyby...
"Po co myśleć o czymś, co prawdopodobnie nigdy się nie stanie? Będę się martwił, gdy już to się zdarzy. Liczy się tu i teraz" - mawiał.
Chłopak wiedział, że nadchodzący pojedynek nie będzie należał do łatwych. Miał jednak pewien plan.
Drzwi z hukiem odbiły się od ściany. Poul odwrócił się i uśmiechnął.
- Już myślałem, że stchórzyłeś - krzyknął przez pustą salę.
Przy takiej pogodzie mało kto miał ochotę na dodatkowy trening.
- Chciałbyś!
Wojownicy podeszli do Mistrza pilnującego, który wypożyczył im drewniane miecze.
- Jakie zasady? - rzucił do przeciwnika Poul.
Heinn podwinął rękawy, śmiejąc się pod nosem.
- Kto pierwszy nie będzie w stanie się podnieść, przegrywa.
- Zgoda - uśmiechnął się przeciwnik. - To lubię.
Oboje podali sobie dłonie, a następnie odeszli w stronę przeciwnych kątów areny. Mistrz, zauważywszy, że zapowiada się coś poważniejszego, przybrał na czujności i podszedł do barierki.
- Tylko spokojnie... - mruknął ostrzegawczo.
Nie tak trudno było wyczuć rosnące miedzy wojownikami napięcie. Żaden nie spuszczał wzroku z przeciwnika, zastanawiając się, kto pierwszy wykona ruch. Heinn nie mylił się. Jego zazwyczaj niezawodny zmysł stratega i tym razem nie zwiódł go. Poul krzyknąwszy, ruszył do ataku jako pierwszy.

***

Susan wyciągnęła Lapi i przywołała łuk.
- Na pewno pamiętacie wszystkie zasady? - dopytał Mistrz Cyprian.
- Tak! - odpowiedział z zaangażowaniem Collin. - Zniszczyć hologramy, zdobyć flagę, nie odwrotnie.
Skośnooki uśmiechnął się.
- W takim razie powodzenia. Szczerze liczę na ciekawą rozgrywkę, a ze względu na wasze umiejętności pozwoliłem sobie na podniesienie poziomu przeciwników.
Puścił oko do kadetów.
- Co dokładnie ma Mistrz na myśli? - zapytała Susan.
- Zobaczycie wkrótce... - mruknął, gestem pogniwszy uczniów. - Byleby pewność siebie nie uleciała z was za szybko - rzucił na odchodnym.
Łucznicy przeszli do zalesionej części areny walk i nałożyli po strzale na cięciwy. Rozglądali się uważnie dookoła, wypatrując przeciwników. Mimo że Collin poruszał się, wedle swojego mniemania dość cicho, Susan przeklinała w myślach jego niezdarność.
Weszli między drzewa i zaczęli przedzierać się przez krzewy. Tutaj trudno było się skradać, dlatego kadeci zmienili strategię. Nie starali się już za wszelką cenę poruszać bezszelestnie. W dalszym ciągu szli po cichu, lecz zwiększyli tempo. Podzielili teren na dwie części, z których jedną patrolować miała Susan, a drugą Collin.
Flaga, którą mieli zdobyć była niebieska, żeby trudno byłoby przeoczyć ją wśród zarośli.
Gąszcz na arenie urósł za pomącą zaklęcia. Drzewa były dziwnie poskręcane. Susan nie zdziwiłaby się, gdyby nagle zaczęły się przemieszczać. Wiele z nich tworzyło dziwne labirynty razem z lianami plączącymi się pomiędzy gałęziami. Niektóre z krzewów były bardzo wysokie, inne miały parzydełka, skutecznie odstraszające chętnych do przejścia. Były tu także wielobarwne kwiaty o wielkich płatkach, zwisających kielichach, lub maleńkich dzwonkach.
Ukrop wciąż lał się z nieba, a że w gąszczu było bardzo wilgotno, znalazło tu schronienie wiele rodzajów zwierząt, owadów. Oczywiście wszystkie były hologramami. Gwałtowne trajkotanie jakiegoś kolorowego ptaka na tyle zdekoncentrowało Susan, że łuczniczka posłała strzałę w kierunku odgłosu. Ptak, który do tej pory wyglądał jak żywy, nagle zaczął blednąć. Obraz zafalował, by po chwili zamienić się w tysiące maleńkich odłamków, przypominających rozbite szkło. Kawałeczki były przeźroczyste, mieniły się w promieniach słońca, które zdołały się przedrzeć przez dach z liści. Resztki hologramu uleciały lekko do góry, po czym spadając błyskawicznie wyparowały, nic po sobie nie pozostawiając.
Łuczniczka wypuściła powietrze z płuc, kręcąc głową.
- Widzę, że ktoś tu jest poddenerwowany...
Usłyszała ironiczny głos tuż przy lewym uchu.
Odwróciła się na pięcie i stanąwszy na palcach, chwyciła Collina za poły płaszcza, tuż pod szyją.
- Wcale się nie denerwuję - wycedziła przez zęby.
Chłopak nie rzucił już zaczepnej wzmianki o wzroście dziewczyny, wystarczyło, że spojrzał znacząco na jej stopy.
- Wcale...
Uśmiechnął się przymilnie.
Dziewczyna prychnęła, po czym puściła kolegę. Poszli dalej.
Susan niepokoiła się nienaturalną ciszą panującą dookoła. Już dawno powinni byli spotkać jakieś wrogie istoty, ktoś powinien ich zaatakować. Tymczasem napotykali jedynie zwierzęta, które nie zwracały na nich większej uwagi.
- Coś mi tutaj nie pasuje - szepnął Collin, który także zauważył, że cisza, która ich otacza była wyjątkowo dziwna.
Kadeci przystanęli. Rozejrzeli się jeszcze raz dookoła i przygotowali łuki do wystrzału. Patrolowali zarośla, wypatrując nieprzyjacielskich hologramów. Słyszeli swoje przyspieszone oddechy i szybko bijące serca. Susan i Collin stali blisko siebie, odwróceni plecami. Dziewczyna wpatrywała się w okolicę z przymrużonymi oczami. Wiedziała, miała przeczucie, że coś kryje się za kilkoma wiotkimi drzewami, które splatały się ze sobą, tworząc fantazyjne wzory. Łuczniczka postąpiła o krok do przodu. Była niemal pewna, że jakaś istota poruszyła zwisające z gałęzi liany. Wiedziała, że nie mógł to być wiatr. Dzień był bezwietrzny, gorący. Przeszła jeszcze jeden krok i następny. Bezszelestnie - tak jak uwielbiała. Teraz jednak coś ją niepokoiło. Mimo że to był tylko egzamin, Susan poczuła ciarki na plecach. W okolicy wciąż było sztucznie cicho. W tej chwili nawet pasywne hologramy zamilkły. Dziewczyna chciała odwrócić się do Collina. Zrozumiała swój błąd. Nie powinni byli się rozdzielać. Jednak, gdy usłyszała huk, było już za późno. Odwróciła się i zdążyła jeszcze zobaczyć, jak duży, ciemny kształt spadł z nieba, odgradzając ją od przyjaciela. Dziewczyna przeklęła pod nosem, upadając na ziemię. Zasłoniła głowę rękoma, bo odłamki konarów zaczęły świstać w powietrzu. Osłoniła nos i usta skrawkiem rękawa, by nie wdychać suchego pyłu. Łuczniczka wiedziała już, że przeciwnik od początku chciał doprowadzić do rozdzielenia kadetów. Jeszcze raz przeklęła samą siebie za brak przezorności. Nie wiedziała, jak mogła przeoczyć tak ważny szczegół. Podczołgała się za drzewo i tam usiadła, szukając ewentualnych ran i rozmyślając nad nową strategią.
Susan przypomniała sobie słowa Mistrz Cypriana:
"Byleby pewność siebie nie u l e c i a ł a z was za szybko".
Uniosła głowę do góry. Zobaczyła dziesiątki latających hologramów. To jeden z nich uderzył wtedy w ziemię, rozdzielając uczniów. Dziewczyna zagarnęła garść suchego piachu. Poruszając palcami, zaczęła powoli wysypywać go z dłoni. W głowie Susan zaczęła układać plan, lecz do jego realizacji musiała znaleźć Collina i to szybko.

***

Cios był silny. Heinn ugiął się lekko przy parowaniu go. Przestąpił do kontrataku i wycelował w nogę przeciwnika. Poul jednak odbił kij blondyna i kontynuował ofensywę.
- Jest bardzo silny, ale stawia raczej na instynkt niż na strategię. W ostatniej chwili decyduje się, jaki cios zadać... Nie! On robi to odruchowo. Nawet nie zastanawia się nad tym, co czyni - mruknął Heinn do swojego Speculo. Lowren zazwyczaj nie odzywał się za wiele, dlatego cała sytuacja była podobna do tego, jakby chłopak mówił sam do siebie.
Zachowanie Poula kojarzyło się Heinnowi ze spontanicznym tańcem, kiedy to człowiek zbyt dobrze się bawi, aby układać schemat jakiś ruchów, albo jest za bardzo pochłonięty przez daną czynność, że sam nie zauważa tego, co robi. Blondyn mógł obrócić to na swoją korzyść. Wystarczyłoby, żeby znalazł ślepy punkt w obronie wroga, a wygrałby. Nie siłą, a sprytem, czyli tak, jak lubił najbardziej.
Heinn nie był osobą spontaniczną, ale to nie znaczy, że stronił od czynów. Lubił działać, ale wiedział, że bez planu nie może wiele zdziałać; odwrotnie też. Gdyby był słaby, nie ćwiczył codziennie, jego szanse na osiągnięcie czegokolwiek byłyby bardzo nikłe. Starał się być systematyczny. Dlatego codziennie wstawał wcześniej niż jego współlokator i wybierał się na nieobowiązkowy trening.
Wiele osób będących na Uniwersytecie, nie wybierało tej drogi z własnej woli. Gdy okazało się, że mają dość dużo Energii Duchowej, musieli udać się na uczelnię, choć często tego nie chcieli. Dla Heinna była to przyjemność, zaszczyt, dlatego nie chciał zmarnować danej mu szansy. Chłopak pochodził z biednej, niewielkiej wioski, położonej nieopodal miasta Linar, w której zaledwie kilka osób przez ostatnie kilka pokoleń dostało się na Uniwersytet, dlatego dla Heinna była to wielka szansa wyrwania się z prowincji.
Nie, żebym nie szanował swojej rodziny... Po prostu chciałbym w życiu coś osiągnąć, przynieść sławę swojej wiosce, zdobyć szacunek w oczach krewnych.”
Zamachnął się i zaatakował Poula. Chłopak w ostatniej chwili obronił się. Następnie odskoczył na bezpieczną odległość. Obaj kadeci ciężko sapali. Walka była wyczerpująca i bardzo wyrównana. Heinn wiedział, że będzie musiał wymyślić coś, czego Poul nie spodziewałby się. Wtedy będzie miał szansę na pokonanie go.

***

Susan rozejrzała się, wstając. Nigdzie nie było ani śladu chłopaka. W miejscu, gdzie z nieba spadł hologram, powstał głęboki na pół metra krater, a roślinność w tej części areny była rozmieciona. Łuczniczka podeszła do wgłębienia i powoli podkradła się do hologramu.
"Skoro nie rozpadł się jeszcze, oznacza to, że żyje" - myślała dziewczyna, przypomniawszy sobie, co stało się z kolorowym ptakiem, którego nieumyślnie zabiła na początku egzaminu.
Wciąż trzymając w ręku gotowy do strzału łuk, Susan trąciła nogą potwora i przewróciła go na plecy.
"Tak jak podejrzewałam..." - pomyślała. - "To Volaki. Nie spodziewałam się, że Mistrz Cyprian posunie się aż do tego, kiedy mówił o wyższym poziomie".
Dziewczyna postarała się przypomnieć sobie wszystko, co wiedziała na temat tych stworzeń. Czytała kiedyś o nich w książce, którą dostała od ojca. Volaki były zwierzętami uznawanymi przez niektórych za potwory. Formowały się grupy około trzydziestu osobników. Cechowały się nadzwyczaj dobrą organizacją w grupie, znakomitym zmysłem kierunku oraz orientacji w terenie. Ciekawy aspekt stanowiły ich umiejętności fizyczne. Volaki posiadały wysoko rozwiniętą umiejętność lotu, manewrowania w powietrzu. Ponadto wyróżniał je wybitnie dobry węch, co odbiło się jednak na innych zmysłach. Miały bardzo słaby wzrok, przeciętny słuch. Niemniej, zwierzęta te były bardzo szybkie, zwinne. Ich wygląd był niezwykle interesujący, trochę przerażający. Nie były wysokie – po wyprostowaniu mogły mierzyć najwyżej czterdzieści centymetrów, ich wagę szacowano na około dwadzieścia kilogramów. Anatomia oraz wygląd zewnętrzny Volaków przystosowały się w znacznej mierze do ich środowiska. Skóra potworów była ciemnozielona, oliwkowa, w dotyku chropowata, dość sucha, pomarszczona, cienka. Ich szkielet zbudowany był z cienkich, pneumatycznych kości, wykazywał się elastycznością. Budował cztery kończyny. Dwie dolne łapy zakończone były szponami. Górne natomiast przekształciły się w membranowe skrzydła o rozpiętości nie mniejszej niż trzy metry u dorosłego osobnika. Mogły przypominać skrzydła nietoperzy. Zamiast jednego z palców, znad membrany wystawał haczykowaty szpon. Volaki posiadały małe, bardzo ostre kły, które plasowały się w dwóch rzędach w dolnej oraz dwóch rzędach w górnej szczęce. Potwory były chude, kościste, posiadały jedynie znikome warstwy tkanki tłuszczowej. Nie były owłosione, sposób ich rozmnażania pozostawał nieznany. Ich słabowidzące oczy były bardzo małe. Stanowiły jedną parę gałek umiejscowioną tam, gdzie ludzkie, choć zazwyczaj pozostawały półprzymknięte. Na głowie obecne były podłużne nozdrza. Czaszka dorosłego Volaka nie przekraczała wielkością głowy dojrzałego człowieka. Wszystkie te cechy czyniły Volaki średnio-trudnymi przeciwnikami. Atakować miały zazwyczaj z powietrza, używać do tego zębów oraz szponów. Jako osłony używały twardej, zewnętrznej strony membrany skrzydeł, której miało nie przebić nawet solidne ostrze. Potwory cechowała wytrzymałość, nie potrafiły jednak pływać. Ich naturalne występowanie to przesmyki górskie oraz część jaskiń przy powierzchni. Przy optymalnych warunkach Volaki dożywały dziesięciu lat.
Susan wbiła strzałę w czoło potwora, po czym wyciągnęła ją i z powrotem umieściła na cięciwie. Volak rozpadł się na tysiące kawałeczków, podobnie, jak zrobił to wcześniej barwny ptak. Dziewczyna nie mogła sobie pozwolić na bezsensowne marnowanie pocisków. Razem z Collinem mieli około pięćdziesięciu strzał. Susan rozejrzała się dookoła, a następnie weszła z powrotem w gęstwinę krzaków. Nie odeszła za daleko. Pozostanie na nieosłoniętej przestrzeni byłoby szaleństwem, lecz łuczniczka miała nadzieję, że kolega przyjdzie właśnie w okolice tego miejsca, gdy zacznie jej szukać. Dziewczyna spojrzała w niebo. Volaki nie widziały jej. Potwory w ogóle nie wiele były w stanie zobaczyć. Kierowały się raczej wyśmienitym węchem i to właśnie był słaby punkt kadetów. Ich zapach wyróżniał się na tle woni roślin, poza tym dzień był bezwietrzny, a to oznaczało, że nic nie rozwiewało zapachu ludzi. Łucznicy nie mogli także schować się po zawietrznej stronie areny. Krótko mówiąc, byli wystawieni jak na talerzu i mogli tylko mieć nadzieję, że bujna roślinność choć trochę zadusi ich zapach. Upał także nie sprzyjał uczniom, którzy mimo woli pocili się dość obficie, a ten zapach trudno było rozwiać.
W tym momencie Volaki rozproszyły się nad całą areną. Był to niesamowity widok. Do tej pory krążyły w koło, ściśle przylegając do siebie. Teraz każdy wybrał jedną część, którą zaczął patrolować.
Naprawdę są sprytne!”
Potwór, który był najbliżej Susan, od razu namierzył ją i złożywszy skrzydła, runął w dół niczym kamień. Tuż nad ziemią rozpiął membrany i lecąc nad podłożem dopadł zdziwioną Susan. Dziewczyna wypuściła pierwszą strzałę, która jednak odbiła się z głuchym brzękiem od skrzydła. Volak przewrócił łuczniczkę i zamachnął się, by uderzyć ją. Gdy Susan otrzymywała pierwszy cios, była zbyt wstrząśnięta, by cokolwiek zrobić. Stwór był bardzo szybki. Dziewczyna nawet nie zauważyła, gdy pojawił się przy niej i pochwycił ją. Tymczasem jeden z kolców przy skrzydłach wbił się z łatwością w ramię dziewczyny, która, nie myśląc nad tym, co robi, krzyknęła przeraźliwie. Uderzenie nie bolało. Nie zostawiło po sobie rany ani żadnego innego śladu. Jednak kadetka poczuła się trochę słabsza i przede wszystkim ogarnęło ją przerażenie. Zaczęła mieć omamy. Oddychała prędko, a serce biło jej wręcz boleśnie. Próbowała sobie wytłumaczyć, że przecież to nie boli. Starała się zapanować nad przerażeniem. Wystarczyłoby, żeby się podniosła i zaczęła walczyć, lecz nie miała na to siły. Zrezygnowana, przestała się szarpać i z przerażeniem wpatrywała się w potwora. Szczerze mówiąc, zafascynował on ją trochę, mimo że się bo bała. Oczy miał zamknięte, był przeraźliwie chudy, ale mimo to bardzo silny. Otoczył swoją zdobycz grubą membraną skrzydeł i zaczął zadawać jej kolejne ciosy.
Susan zobaczyła, jak nadleciała strzała, która odbiła się od skrzydła. Volak nie został nawet zadrapany. Zaczął syczeć cicho, obnażył rzędy małych, ostrych zębów i rozglądał się swoją małą główką na boki. Wypatrywał przeciwnika, który kilka sekund później wypuścił strzałę, która trafiła istotę prosto w skroń. Łuczniczka otoczona została tysiącami odłamków, które były pozostałością po hologramie. Dziewczyna patrzyła zafascynowana, jak to, co zostało z Volaka wyparowuje. Potem upadła na kolana. Wiedziała, że zaraz zleci się tutaj więcej potworów zwołanych sykiem zabitego, lecz nie miała siły, by się ruszyć. W hologramach było coś takiego, co przyciągało wzrok, a jednocześnie onieśmielało. Niszczyło człowieka od środka, sprawiało, że stawał się niezdatny do walki. Ku zdziwieniu Collina podziało to nawet na Susan, która zazwyczaj była opanowana, pewna siebie.
Chłopak podszedł do towarzyszki, pomógł jej wstać. Odeszli kawałek i, schowawszy się pod przewróconym drzewem, próbowali się porozumieć. Łucznik pochylił się nad znajomą i powtórzył kilka razy jej imię. Nie reagowała. Nie była sobą. Collin chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Nie przyniosło to efektów. Susan wpatrywała się ślepo w przestrzeń, mamrocząc coś pod nosem. Była wyraźnie wyczerpana. Chłopak zaczął się zastanawiać, czy potwory nie przenosiły przypadkiem jakiejś trucizny w swoich kolcach. W każdym razie musiał zrobić coś, żeby dziewczyna ocknęła się w końcu i zaczęła walczyć. Puścił jej ramiona i zbliżył się do koleżanki. Powoli uniósł dłoń do policzka łuczniczki i zamachnąwszy się, wymierzył policzek swojej znajomej. Lekkie uderzenie ocuciło czarnowłosą. Susan gwałtownie zamrugała kilkakrotnie, po czym odruchowo odpowiedziała na cios tym samym. Oboje kadeci zaczęli rozmasowywać swoje twarze, patrząc na siebie spode łba.
- Debil... - mruknęła urażona dziewczyna.
- Do usług.
Collin wyszczerzył zęby w grymasie, mającym zapewne być czymś na wzór uśmiechu.
Po chwili, gdy kadeci doszli do siebie, wymienili się informacjami, które wiedzieli o Volakach. Następnie Susan przedstawiła swój plan:
- Wiemy, że Volaki mają bardzo wyczulony węch, dlatego musimy stłumić swój zapach. Możemy na przykład wysmarować się błotem. Czytałam kiedyś w takiej książce...
- Bez urazy, Pani Szefowo - przerwał jej Collin - ale skąd chcesz wziąć błoto w jeden z najgorętszych, jak dotychczas, dni w roku?
Susan spojrzała na towarzysza z politowaniem.
- Znam zaklęcie przywołujące wodę. Aż taka głupia nie jestem, żeby proponować wcześniej nieprzemyślany plan.
Chłopak wyciągnął rękę i poczochrał koleżankę po głowie.
- Niech ci będzie, Pani Szefowo!

***

Wystarczyło, że blondyn znał choć odrobinę cechy swojego przeciwnika. Dzięki temu mógł się domyślić kolejnych ruchów Poula i odpowiednio wcześniej wykreować na nie swoją odpowiedź. Heinn kątem oka spojrzał na zegar. Na wprowadzenie w życie obmyślonego wcześniej planu zostało mu nie więcej niż dziesięć minut. Przeklął pod nosem. Sparował kolejny cios, po czym niezwłocznie przeszedł do kontrataku.
- Cel uświęca środki - mruknął do Ducha Miecza, który jednak, jak zwykle, pozostał obojętny na wypowiedź chłopaka.
Heinn potrzebował trochę czasu, dlatego odbiegł od przeciwnika na kilkanaście metrów. Poul spojrzał na niego z mieszanymi uczuciami. Był po części rozbawiony, zdziwiony oraz zaintrygowany dalszymi posunięciami wroga. Nie spodziewał się ucieczki po blondynie. Wiedział, że jest chętny do walki w równym stopniu co on. Heinn sięgnął zmysłami wgłąb swojego ciała. Bez problemu wyczuł spore pokłady Energii Duchowej i zmaterializował je, określając dokładnie ich wielkość, umiejscowienie, kształt oraz kolor. Powstrzymując się od triumfalnego okrzyku, lub chytrego uśmieszku - chciał bowiem wykorzystać element zaskoczenia - Heinn pochwycił trochę mocy. Dyskretnie, by Poul niczego nie zauważył, przesłał Energię Duchową do kija. Umieścił ją w strukturze miecza na tyle dokładnie, że rywal nie miał szans na dostrzeżenie zmiany. Chyba, że w sile ataku. Coraz trudniej było mu sprzeciwić się kącikowi ust, unoszącemu się ku górze. Wykorzystywanie Energii do zwykłych ataków nie było zakazane. Wręcz przeciwnie. Wiele osób nie radziło sobie jednak z tą sztuką. Wymagała ona jednocześnie olbrzymiej koncentracji i podzielnej uwagi. Wojownik musiał bowiem skupić się jednocześnie na otoczeniu oraz - co trudniejsze - na Energii Duchowej, materializowaniu i przemieszczaniu jej. Chłopak pochwalił się w duszy za wytrwałość i systematyczność w treningach mentalnych. Według standardowego materiału, kadeci powinni uczyć się sztuki manipulowania Energią Duchową dopiero na początku drugiego roku. Miał przewagę - i to znaczną.
Poul zaatakował. Bardzo zdziwił się, gdy z łatwością został odepchnięty na kilka metrów. Utrzymał jednak równowagę. Po krótkiej chwili otrząsnął się z szoku, po czym ponownie przeszedł do ofensywy. Biegnąc na chłopaka, zaczął krzyczeć. Heinn nie czekał i postępując na przód, także zamachnął się tak, że w rezultacie obydwa kije zderzyły się z głośnym hukiem. Na mieczach powstały głębokie pęknięcia. Poul upadł na plecy, upuszczając miecz, który znacznie nadłamał się. Chłopak wykrzywił twarz w grymasie bólu. Blondyn nie pozwolił przeciwnikowi na choćby chwilę odpoczynku. Podbiegł do wojownika i zamachnął się. Postanowił, że uderzy od razu w głowę, by rywal nie miał szans na kontratak. Poszkodowany nie dał jednak za wygraną. Zebrawszy siły, ignorując piekący ból lewej łopatki, przeturlał się kawałek, po czym chwyciwszy wroga za kostkę, wywrócił go. Sam szybko wstał, sycząc z bólu. Zdążył się zorientować, że atak rywala nie był zwykłym ciosem. Bez zastanowienia kopnął Heinna w plecy i podniósł swój nadłamany miecz. Poul był wyczerpany, z trudem panował nad ruchami. Nie pozwolił sobie jednak na chwilę zwłoki, wziął zamach i rozpoczął serię uderzeń. Zdezorientowany Heinn stracił kontrolę nad Energią umieszczoną w drewnianej pałce. Leżał niczym sparaliżowany. Na darmo próbował ponownie pochwycić moc. Nie był wystarczająco skoncentrowany. Musiał spróbować czegoś innego. Po kilku ciosach, gdy naderwany kawałek kija oderwał się całkowicie, odwracając na chwilę uwagę napastnika, blondyn ocknął się i zaczął parować ataki przeciwnika. Próbował wstać. Poul chciał przydepnąć dłoń leżącego, by unieruchomić go, lecz jego but natrafił na magiczną barierę. Zdezorientował się i oburzył. Heinn w tym czasie uderzył kijem w bok napastnika, po czym odskoczył, wykonując fiflaka w tył. Twarz miał zlaną potem, myśli porozrzucane, a wzrok zamglony. Piekły go plecy i ramiona. W ustach czuł metaliczny smak krwi. Był jednak pewien, że jego przeciwnik nie jest w dużo lepszej formie. Jeszcze raz spróbował umieścić Energię Duchową w drewnianym kiju. Szczerze nawet nie podejrzewał, że mu się uda. Ogromnie zdziwił się, gdy przy pierwszej próbie poczuł charakterystyczne mrowienie w dłoni.
- Udało się!
Podniósł wzrok na rywala. Miecz Poula był złamany, a sam przeciwnik wyglądał na bardzo poobijanego. Blondyn upewnił się co do swojej Energii Duchowej. Rzeczywiście znów krążyła w materii miecza.
- Zwycięstwo to tylko kwestia czasu!
Jedyne, co musiał zrobić, to rozsądnie spożytkować pozostałą moc. Ocenił wielkości jej pokładów. Zrzedła mu mina, gdy zorientował się, że mocy wystarczy tylko na jeden atak. Zapominając o bólu i ranach Heinn natarł na Poula. Od tego uderzenia miał zależeć rezultat konfliktu. Blondyn wiedział, że jeżeli trafi, wygra. Energia Duchowa w drewnianym mieczu zaiskrzyła, sugerując, iż koniec jest bliższy, niż myśleli obaj wojownicy. Zaskoczony Poul zrozumiał, co niezwykłego kryło się w atakach chłopaka. W pierwszej chwili chciał się cofnąć. Nie spodziewał się, że jego rywal opanował sztukę kontroli Energii. Nie poddał się jednak. Zmarszczył brwi i wybiegł na spotkanie Heinnowi. Gdy Poul zamachnął się kikutem kija, jednocześnie odsłonił jeden ze swoich boków. Tę słabość chciał właśnie wykorzystać chłopak. Mógł mieć jedynie nadzieję, że cała akcja nie była tylko prowokacją, pułapką. Nie mógł mieć pewności. Schylając się, pozwolił, by miecz ześlizgnął się po uniesionym nad głowę kiju. Mocno odbił broń Poula i przyciskając stopę do posadzki, obrócił się na palcach. Korzystając z prędkości, jaką uwolniona Energia Duchowa nadała jego ciału oraz siły spotęgowanej przez sprawny obrót, wykonał prosty manewr. Podczas, gdy ręka przeciwnika, przed chwilą odepchnięta, nie wróciła jeszcze do postawy obrony, Heinn obalił rywala ciosem w plecy, sam także upadł. Od uderzenia pękł kij blondyna, a jeden z jego końców odbił się od ściany kilkanaście metrów od walczących i rozbryznął na kilka kawałków. Poul runął na parkiet. Nie podnosił się z podłogi. Heinn nie miał zamiaru bić leżącego. Zbliżył się o kilka kroków, by zobaczyć, czy Poul nadal może walczyć. Ujrzał przedartą szatę na plecach oraz ślad na skórze, wyglądający jak rana od bicza. Całość parowała i skrzyła się.
- Nie wstanie - szepnął do siebie blondyn. - Wygrałem - wysapał, podnosząc się.
Przy pierwszej próbie upadł na kolana. Był wyczerpany. Podparł się jednak i zdołał wstać. Zużył stanowczo za wiele Energii Duchowej. Szurając nogami, doszedł do wyjścia. Nie reagował na wołania Mistrza pilnującego sali. Upadł w progu. Mdlejąc, miał nadzieję, że jego przeciwnikowi mimo wszystko nie stało się coś poważniejszego. W końcu mogłyby z tego wyniknąć nie do końca przyjemne konsekwencje.

***

Susan skoncentrowała się na zaklęciu. Kątem oka widziała, że przyjaciel bacznie jej się przypatruje. Nie chciała, by jej plan spalił na panewce, więc jeszcze raz wzięła głęboki wdech i spróbowała przywołać strumień wody.
Nie udało się.
Susan, jak na spokojną i skrytą dziewczynę, bardzo szybko popadała w irytację. Zdenerwowawszy się, skarciła samą siebie. Ponowiła próbę, jednakże i tym razem czar nie przyniósł żadnych skutków.
Łuczniczka, trochę zdezorientowana, spojrzała na Collina. Była pewna, że chłopak będzie z niej kpił. W końcu nie potrafiła wytworzyć choćby kropli wody. Jednak zobaczyła tylko pokrzepiający uśmiech na twarzy chłopaka. Zaskoczyło ją to.
Kolejny dowód na moją spaczoną definicję przyjaźni.”
Susan przypomniała sobie, jak ojciec próbował nauczyć ją strzelać procy. Jako niskie i drobne dziecko, dziewczyna nie zawsze potrafiła sprostać oczekiwaniom opiekuna. Po całych dniach nieudanych prób i treningów zazwyczaj prawił jej kazania. Jednak najgorsze były spojrzenia pełne rozczarowania i rezygnacji. Mimo wszystko, dziewczyna rozumiała ojca. Wiedziała, że zawsze mierzył wysoko i wymagał od swojego jedynego dziecka nieskazitelnej ambicji. Motywował ją, choć czasem dziewczyna miała już dość ciągłej presji. Teraz po raz pierwszy pomyślała, że jej dotychczasowa ambicja pełna samokrytyki, nacisku i stresu była kulawa i miała swoje wady. Zrozumiała, że istnieją także inne, lepsze sposoby motywacji.
Zobaczyła w oczach towarzysza nadzieję. Susan wiedziała, że Collin w nią wierzy. Jakby nie patrzeć, nie mieli teraz innego planu, niż ten, który zasugerowała dziewczyna. Łuczniczka przeklęła w duchu samą siebie. Nawet tego nie potrafiła zrobić...
- Czasem jesteś dla siebie zbyt surowa... - mruknął chłopak. - I wbrew pozorom brak ci wiary w siebie - dodał po chwili.
Dziewczyna spojrzała na kolegę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Chciała coś powiedzieć, ale nie była zbyt dobra w okazjonalnych gadkach. Spąsowiawszy, prędko odwróciła wzrok. Kolejny raz wypowiedziała formułę zaklęcia.
Poczuła, jak cząsteczki pary wodnej zaczynają się skraplać. Uzyskała kilka kropel wody. Nie więcej. Następnym razem stało się podobnie. Zirytowana dziewczyna postanowiła, że spróbuje po raz ostatni. Demonstracyjnie wyciągając dłoń nad głowę, przeklęła siarczyście. Cedząc przez zęby słowa zaklęcia, spojrzała gniewnie na zasoby Energii Duchowej, trochę uboższe przez Volaka, który wcześniej zaatakował czarnowłosą. Susan zebrała jednak siły i ku własnemu zaskoczeniu poczuła, jak moc znajduje ujście w postaci wody. Strumień czystej wody wystrzelił na wysokość dwóch metrów. Jakby w zwolnionym tempie poszybował i zawisnął nad głowami kadetów, którzy zafascynowani obserwowali lot kropelek przypominających małe kryształki. Nie zdążyli nic zrobić, gdy właśnie ten zimny strumień oblał ich głowy, ubrania oraz grunt dookoła.
Collin zamaszystym ruchem odgarnął mokre włosy przylepiające się do twarzy. Wzdrygnął się.
- Nie mogłaś wyczarować mniej lodowatej wody? - mruknął z udawaną pretensją.
- Reklamację przyjmuję. Następnym razem specjalnie dla ciebie przywołam wrzątek - odgryzła się.
- Wcale nie wyglądasz lepiej... - mruknął.
- To nie znaczy, że nie mogę się z ciebie pośmiać.
Odpowiedziała dziewczyna, kontynuując oblepianie się błotem. Kiedy skończyli, zaczęli określać strategię.
- Volaki są teraz rozdzielone. Słuch nie jest ich dobrą stroną, co nie znaczy jednak, że są głuche - zaczął Collin.
- Dokładnie - potwierdziła dziewczyna. - Bardzo dobrze słyszą swoje krzyki.
- Dlatego będziemy musieli być szybcy. Wiesz... dla mnie to nie problem, ale jak prędko poniosą cię twoje krótkie nóżki?
Wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu.
- To nie czas na żarty, głupku.
Westchnęła, nawet nie patrząc w stronę łucznika.
- Mów, jaki masz pomysł?
- Nie możemy raz jeszcze popełnić tego samego błędu. Dlatego będziemy trzymać się razem. Po zastrzeleniu jednego stwora, prędko biegniemy do sektora patrolowanego przez innego Volaka, w celu uniknięcia ataku ze strony całej hordy potworów.
- Jak zamierzasz tak łatwo je zestrzeliwać? Przecież zasłaniają się skrzydłami.
- Spróbuję użyć kontroli Energii Duchowej i manipulować lotem strzały, a ty będziesz rozglądać się za flagą.
- Czemu ja nie będę strzelać? - oburzyła się.
- Straciłaś za dużo Energii przez Volaka i przywołanie wody. To byłoby niebezpieczne...
- Od kiedy tak się o mnie martwisz? - prychnęła.
Collin uniósł lekko jeden z kącików ust.
- Nie o to mi chodzi. Jeślibyś strzelała, momentalnie byś zasłabła i musiałbym martwić się dodatkowo, o twoją ochronę. Ku twojemu rozczarowaniu, tu absolutnie nie chodzi o jakikolwiek sentyment.
- Dam radę!
- Nie, nie dasz. Zostało ci za mało mocy.
- To powiedz, młody geniuszu - w głosie Susan można było wyczuć zgryźliwość - jak mam niby szukać flagi, będąc cały czas przy tobie?
- Powiedziałem, że masz się rozglądać za nią, a nie jej szukać. Jeśli się nie uda, to zajmiemy się tym na końcu.
Po chwili milczenia łuczniczka znów spróbowała przekonać chłopaka:
- Jestem pewna, że dam radę. Już zregenerowałam siły. Pozwól mi chociaż spróbować.
- Chcesz zdać ten egzamin i zadowolić ojczulka, czy raczej dowieść jaka to jesteś pseudo wspaniała? Powiesz mu, że zawaliłaś przez nadmierną wiarę w siebie oraz niechęć do realizacji planu i współpracy?
- Jesteś okropny...
Rzuciła mu zabójcze spojrzenie spode łba.
- Czyli jednak mamy coś wspólnego - wysapał, wstając.

***

Mimo protestów Albertha, Veronica zdecydowała się na uczestnictwo w zajęciach łucznictwa, gdy tylko się ocknęła. Nie wyczuła w organizmie ani odrobiny niebieskich iskier. Zapewniała rudowłosego, że czuje się nawet lepiej niż rano. Każdy jej siniak zniknął, zadrapania wyparowały.
- Czymkolwiek jest ta niebieska Energia – mówiła Veronica do Sofii – ma nie tylko swoją złą stronę.
Prosiła, by kolega nie wspominał o jej zasłabnięciu Mistrzyni, zapewniwszy, że nie wyczuwa już w swoim organizmie żadnych niepokojących zmian. Rudowłosy niechętnie przystał na jej tłumaczenia. W towarzystwie Veronicy garbił się, wydawał się być niezwykle skupiony, obawiając się powtórzenia sytuacji z krippy w lochach.
Veronica stanęła przy linii, którą wcześniej nakreśliła Mistrzyni Gabe ucząca łucznictwa. Chwyciła łuk o sile naciągu równej czternastu kilogramów. Mistrzyni podała jej strzałę i poinstruowała, jak poprawnie nałożyć ją na cięciwę. Veronica dość sprawnie wykonała polecenie, następnie przyjęła pozycję do strzału. Odetchnęła głęboko i wymierzyła w tarczę, napinając cięciwę. Wstrzymała oddech i odruchowo napięła mięśnie, gdy wypuszczała strzałę. Była bardzo zdziwiona, gdy zobaczyła, jak dobrze pokierowała strzałą.
Tarcza podzielona była na pięć różnych obszarów - pierścieni, oznaczających przydzielone punkty. Okręgi, poczynając od najbardziej zewnętrznego, miały kolory: biały, czarny, niebieski, czerwony, a na samym środku znajdowało się żółte koło.
Większość wojowników, których Energia Duchowa ukierunkowana była w szczególności na profesję walki, miała duże trudności z wcelowaniem choćby w podziałkę tarczy. Było tak, ponieważ kadeci dopiero zaczynali uczyć się łucznictwa, a poza tym, większość nie traktowała tego treningu zbyt poważnie. Mistrz Danny twierdził, że kadeci niepotrzebnie uczą się profesji innych od swojej głównej. Uważał, że dobry wojownik, to wojownik nie wielu talentów, ale człowiek, który jest wyszkolony w jednej specjalizacji i to ją ma opanowaną do perfekcji. Zdanie Mistrza podzielało zaskakująco dużo osób, jednak Dowódca pozostawał nieugięty w swoich przekonaniach.
"Nigdy nie wiadomo, co cię spotka" – mówił staruszek.
Właśnie dlatego większość strzał lądowała w słomianej tarczy - na obszarze niepunktowanym. Natomiast pocisk Veronicy wbił się w czerwone pole. Dziewczyna, zobaczywszy rezultat swoich starań, nie należała bowiem do osób podzielających zdanie Mistrza Danny'ego i wykazywała się ambicją nie tylko na zajęciach walki, aż podskoczyła ze zdziwienia. Zamrugała kilkakrotnie, a następnie spojrzała na Mistrzynię Gabe. Młoda kobieta o lokach koloru ciemnej zieleni, uśmiechnęła się przyjaźnie. Była to zdolna łuczniczka, która stosunkowo niedawno ukończyła Uniwersytet. Jako Mistrzyni cechowała się wysoką ambicją i nieraz strofowała kadetów, chcąc zmotywować ich do dalszej pracy. Dobrze radziła sobie, pracując z młodymi uczniami i doskonale ich rozumiała. Kobieta już wcześniej zauważyła zatroskaną minę wojowniczki. Pocieszyła ją, a teraz, gdy Veronica poczyniła spore postępy w łucznictwie, postanowiła pomóc jej w poprawie humoru. Poprosiła, by brunetka raz jeszcze ustawiła się na linii i przygotowała się do strzału.
- Tym razem nie myśl o strzelaniu, jako o sporcie czy czynności.
Tłumaczyła szeptem, podczas, gdy inni wojownicy wokół krzyczeli, rozmawiali i urządzali pojedynki między sobą.
- Zastanów się, w jakim miejscu stoisz spróbuj wysłać zmysły na granicę świadomości, by zobaczyć siebie z inne z perspektywy.
Oczywiście nie od razu udało się to wojowniczce. Za którymś razem poczuła, że zwraca na siebie uwagę nie z pozycji organizmu, ale z góry. Zorientowała się, że ma przymknięte powieki. Uchyliła je i spojrzała na Mistrzynię.
- Udało się. To dziwne uczucie...
Lewy kącik ust kadetki uniósł się nieśmiało w górę.
- Co następnie?
Kobieta ucieszyła się, widząc zapał młodej wojowniczki. Była to przyjemna odskocznia od nauki uczniów w ogóle nie zainteresowanych strzelaniem.
- Spójrz na strzałę. Niech twoje zmysły przenikną jej strukturę - kontynuowała. - Na pewno uczyłaś się o budowie strzał. Poznaj ją swoją świadomością. Pozwól swojej Energii na przeniknięcie w strukturę przedmiotu.
Dziewczyna zamknęła oczy i znów skierowała zmysły na granicę świadomości. Poczuła się, jakby była na granicy jawy i snu. Tym razem jednak skierowała swoją uwagę na pocisk. Przyjrzała mu się dokładnie, obserwując zmysłami nawet drżenie cząsteczek. Nie słyszała już krzyków innych wojowników, czy oddechu stojącej przy jej boku Mistrzyni. Głos Sofii podpowiedział jej tylko:
- Dodaj strzale mocy.
Veronica uniosła powieki, spojrzała na tarczę. Zmysły nadal trzymały się strzały, w której została umieszczona odrobina Energii Duchowej.
- Skup się na celu. Teraz tylko on ma ciebie obchodzić - powiedziała spokojnym tonem kobieta, widząc, że dziewczyna zrozumiała, o co chodzi.
Wojowniczka uniosła broń i napięła cięciwę. Spojrzawszy na sam środek tarczy, nabrała w płuca powietrza, napięła mięśnie i wysłała zmysły w kierunku celu. Skupiwszy się na Energii osadzonej w pocisku, wypuściła strzałę i pokierowała cząstką siebie w wyznaczony cel. Wytworzyła drogę, po której strzała miała dotrzeć do tarczy. W umyśle czuła, jakby była jednocześnie w dwóch miejscach, choć nie mogła patrzeć czy czuć z perspektywy Energii, będącej na strzale.
- Uczucie to podobne jest do ruszania palcem – wyjaśniła Mistrzyni. - Zazwyczaj nie zastanawiamy się nad tym, co robimy. Możemy mieć nawet wrażenie, że nasze kończyny same się poruszają. W ludzkim umyśle formuje się jedynie myśl o czynności, którą chcemy wykonać - nie o sposobie, w jaki ma się poruszać nasze ciało. Gdy chcemy dobiec do celu, albo podnieść kubek, wydajemy konkretne polecenie w mózgu - biegnij, schyl się. Nie myślimy o tym, co robimy, jesteśmy skupieni tylko na tym, co chcemy osiągnąć. Jednym słowem nie ważne jak. Istotne, by do celu.
Veronica skupiła się samym środku tarczy i istotnie jej strzała wbiła się tam, gdzie tego oczekiwała. Cząstka Energii umieszczona na strzale nie wróciła do wojowniczki. Zużyła się, dlatego dziewczyna poczuła, że jest trochę bardziej zmęczona, niż przed oddaniem strzału.
- Świetnie! - pochwaliła ją Mistrzyni. - Zrozumiałaś za pierwszym razem. Jestem bardzo dumna. No, już! Uśmiechnij się.
Kobieta poklepała kadetkę po ramieniu.
- Zapraszam cię na dodatkowe treningi łucznictwa. Widać, że jesteś kumata, więc nie będziesz miała większego problemu z opanowaniem strzelania. Ile procent twojej Energii Duchowej jest ukierunkowane na łucznictwo? - zapytała po chwili.
- Osiemnaście - odparła dziewczyna.
- To dość dużo! Możemy na tym coś. zacząć coś budować.
Mrugnęła przyjacielsko.

***

- Nie ma jej – szepnęła Susan, zwieszając się z wyższej gałęzi.
Collin potwierdził ruchem głowy, że zrozumiał. Wciąż nie przestawał celować. Po chwili wystrzelił strzałę, skrzącą się od Energii Duchowej, która kierowała torem lotu. Pocisk trafił Volaka prosto w oko. Hologram zafalował, a następnie wyparował.
Chłopak spojrzał na dziewczynę, po czym skinął głową. Susan wiedziała już, co to oznacza. Łucznik zabił potwora, a kadeci mieli teraz jak najprędzej przenieść się do następnego obszaru.
Uczniowie zabili już łącznie około dwudziestu Volaków, jednak ciągle nie odnaleźli chorągwi.
Plan działania uczniów był następujący:
Przenosili się do nowego sektora pilnowanego przez kolejnego potwora. Susan, poruszając się głównie po drzewach, które w tej części areny były wyjątkowo przyjazne dla wspinaczy, szukała flagi. W tym czasie Collin wypatrywał Volaka i zestrzeliwał go. Kilkakrotnie doszło do osobistej konfrontacji z potworem, kiedy chłopak nie zdołał za pierwszym razem trafić hologram w czułe miejsce. Jednak zabijanie stworów nie sprawiało uczniom większych kłopotów. Jak okazało się po dłuższym czasie, Susan i Collin świetnie dogadywali się na polu walki, dobrze szła im współpraca.
Dziewczyna chwyciła się kolejnej gałęzi i przeskoczyła na następne drzewo. Rozglądała się dookoła w poszukiwaniu chorągwi. Collin przemieszczał się po niższych konarach. Nie przedostali się jeszcze do sąsiedniej części areny, więc nie było powodu, by chłopak ryzykował, wspinając się na szczyty drzew.
W pewnym momencie gałąź, którą wybrała łuczniczka, pękła, a dziewczyna poleciała w dół. Zdążyła obić się o kilka konarów, zanim złapała się liany i z pomocą chłopaka wgramoliła się na jedno ze stabilniejszych drzew.
- Nic ci nie jest? - szepnął Collin. - Chcesz zejść na ziemię?
Dziewczynę piekło obtarte ramię, jednak nie chciała się do tego przyznać. Mrugnęła znacząco, że nic jej nie jest. Między liśćmi ujrzała lecącego Volaka. Potwór nie zauważył kadetów, lecz dziewczyna zdołała zauważyć bardzo ważną rzecz. Kadeci przeszli już ponad połowę areny, przeszukując ją uważnie, a nadal nie zobaczyli ani śladu flagi. Szukali na ziemi, wśród konarów... A kto powiedział, że to tutaj znajdą to, czego szukają?
Łuczniczka skinęła, by chłopak przybliżył się do niej, po czym wyszeptała mu na ucho swój plan. Collin spojrzał zdziwiony na koleżankę, po czym zaprzeczył.
- Nie zgadzam się - mruknął jej do ucha.
Dziewczyna uśmiechnęła się, wstając.
- Nie potrzebuję twojej zgody - wyszeptała, po czym zaczęła wspinać się na szczyt drzewa.
- Co ty wyrabiasz? - syknął Collin. - Miałaś się nie narażać. Nie będę znów ratował twojego dupska!
- Jakie „znowu”? - oburzyła się dziewczyna, nie zatrzymując się ani na chwilę. - Poza tym kazałeś mi zająć się flagą, więc właśnie to robię. Chorągiewka jest przymocowana do tego Volaka.
Susan wspinała się na sam szczyt drzewa. Collin bezskutecznie próbował ją powstrzymać.
- Stój... - jęknął zrezygnowany. - Zabijesz się.
- Kusząca propozycja, prawda?
Łuczniczka była już na szczycie. Wyszła ponad liście i zaczęła krzyczeć.
- Susan... - jęknął chłopak.
Kadetka od razu ściągnęła na siebie uwagę Volaka. Potwór z zawrotną prędkością podleciał do dziewczyny. Chwycił ją dolnymi kończynami i odleciał, jednak zamiast ściągnąć zdobycz na ziemię, jak podejrzewała Susan, poszybował ku górze areny.
"Nie taki był plan!”
Roślinność robiła się coraz mniejsza, znikała w dole. Lecieli coraz wyżej. Dziewczynę ogarnął strach. Wiedziała, że jeśli spadnie z tej wysokości, źle się to dla niej skończy. Dość szybko jednak opanowała emocje. Musiała wykonać swoją misję. Spróbowała dosięgnąć flagi, która była przymocowana do wewnętrznej strony skrzydła Volaka. Zaczęła się szarpać, więc potwór wbił jej szpon w ramię. Kadetka zaczęła słabnąć. Volak zataczał koła nad swoją parcelą. Nie zamierzał lądować, choć obniżył lot. Znajdowali się teraz jakieś trzy metry nad drzewami. Dziewczyna zobaczyła bezradnego Collina, czającego się wśród liści. Chłopak nie mógł strzelić, bo Susan spadłaby na ziemię. Nie miał żadnego planu. Mógł tylko zdać się na koleżankę. Łuczniczka, mimo osłabienia, wyciągnęła dłoń do flagi. Chwyciła za trzonek. Bez większego trudu oderwała ją od potwora i wsadziła za pasek szaty. Teraz pozostała tylko jedna rzecz. Musiała jakoś zejść na ziemię.
- Złapiesz mnie? - krzyknęła do kolegi.
- Co? Zwariowałaś? - sprzeciwiał się Collin, jednak dziewczyna nie dała mu dużo czasu.
Zaczęła gromadzić resztki Energii i, gdy Volak, przy następnym okrążeniu, znajdował się nad chłopakiem, wytworzyła iskrę i podsmoliła nią dolne kończyny potwora. Istota zaczęła się szarpać i odruchowo puściła zdobycz. Poleciała do góry, lecz Susan nie dowiedziała się już, czy zdołała wytworzyć na tyle silną iskrę, by zabić Volaka. Spadała w gąszcz. Wydawało jej się, że leci w zwolnionym tempie. Spadła na drzewo i uderzyła biodrem o konar. Syknęła z bólu. Miała już spaść niżej, lecz Collin chwycił ją za rękę.
- Nie dość, że siebie chciałaś zabić, to jeszcze mnie, spadając... - fuknął.
Nie zdążył jednak wyrazić wszystkich swoich pretensji, ponieważ Susan stoczyła się i pociągnęła go za sobą. Spadali, ocierając się o gałęzie. Liany spowalniały ich lot, zaplątywały się o nich. Susan postarała się wytworzyć magiczną barierę, która miała złagodzić upadek. Nie była jednak pewna, czy miała wystarczającą ilość Energii Duchowej, by ochrona zadziałała. Zderzenie z ziemią zabolało, nie było jednak szkodliwe dla kadetów. Poza kilkoma siniakami i zadrapaniami, nie odnieśli żadnych poważnych uszkodzeń. Collin leżał rozłożony na ziemi, Susan spadła na niego. Obaj byli zaplątani w liany oraz inne rośliny, które przyczepiły się do nich po drodze. Kadeci byli brudni od śmierdzącego błota, potargani, bardzo zmęczeni. Susan oddychała z trudem, nie miała siły, by się ruszyć. Jej świadomość była przyćmiona. Collin uchylił powiekę i rozglądnął się.
- Od kiedy robię za materac?
- Od kiedy ciężsi spadają prędzej... - wysapała z trudem.
Oboje usłyszeli świst.
- Nie ruszaj się - szepnął chłopak.
- Nawet nie mam takiej możliwości...
Volak, którego podpaliła dziewczyna, zleciał na ziemię i zaczął wąchać. Jego nozdrza poruszały się bardzo szybko. Potwór tropił, próbował wyszukać kadetów.
Collin ostrożnie, by nie zwrócić uwagi stwora, sięgnął po strzałę. Nie miał jednak możliwości, by podnieść się, nie robiąc przy tym hałasu, dlatego nie mógł strzelić z łuku.
Postanowił przyciągnąć bliżej Volaka i wbić w niego strzałę. Miał tylko jedną szansę. Musiał działać szybko, wykorzystując element zaskoczenia.
- Susan... - szepnął najciszej, jak potrafił. - Podobasz mi się.
- Co?!
Pisk dziewczyny zwrócił uwagę potwora. Volak poczłapał w stronę łuczników i nachylił się, by zadać cios dziewczynie - jedynej istocie, o której obecności wiedział. Jego czujność była w tej chwili uśpiona. Collin zamachnął się i wbił grot w klatkę piersiową stwora. Hologram rozsypał się na tysiące kawałeczków.
- Żartujesz, nie?!
- Cicho, bo przylecą inne.
Oznajmił chłopak, podnosząc się. Zerwał z siebie i koleżanki liany, po czym oboje poczołgali się w gęstwinę.
- Oczywiście. - Zaśmiał się. - Musiałem jakoś zwrócić jego uwagę, nie zdradzając swojej obecności. A co mogło lepiej podziałać, jako czerwona płachta, niż twój pisk? To było pierwsze, co przyszło mi do głowy, by wywołać krzyk.
- Od kiedy to mam robić za tarczę, przynętę? - oburzyła się.
- Od kiedy zechciało ci się na mnie poleżeć.
- Jak to "poleżeć"? Miałeś mnie złapać, a później dziwisz się, że spadliśmy.
- To ty nas przeciążyłaś. Gdybyś nie jadła tyle słodyczy, nie spadlibyśmy, pulpecie.
- Kto tu jest pulpetem? To ty wyżarłeś wszystkie moje czekoladki. Poza tym, gdyby nie moja bariera, rozwaliłbyś sobie buźkę o ziemię.
- Sama mi dałaś bombonierkę, więc nie wiem, w czym problem.
- Żarłok, naiwniak z ciebie.
- A ty jesteś egoistką i to nieporęczną. Wiecznie muszę cię ratować.
- To ja zdobyłam flagę.
- Zrobiłaś się jakaś drażliwa, gdy powiedziałem, że tylko żartowałem z tym wyznaniem.
- Przestań! Nikt nie ucieszyłby się, z roli mięsa armatniego.
- A jeśli tylko do tego się nadaje...
- Będę mądrzejsza i przerwę tę kłótnie.
- Po prostu nie możesz wymyślić jakiejś riposty.
Siedzieli przez chwilę w milczeniu, po czym oboje wybuchli śmiechem.
- Jestem wyczerpana. Nie dam rady dalej walczyć.
- Zawsze możemy uciec, zanim pozostałe Volaki tu przylecą.
- Nie mam siły biec... Jeszcze nigdy nie zużyłam tyle Energii Duchowej.
- Wezmę cię na barki. Nie zamierzam zostać tu na pastwę latających stworów.
- Nie uniesiesz mnie, słabeuszu.
- Założymy się?
Collin pozwolił Susan wgramolić się na plecy i zaczął szybkim krokiem kierować się w stronę obrzeży lasu.
- Niedobrze mi... - jęknęła dziewczyna. - Panie Woźnico... ten powóz za bardzo kołysze.
- Tylko nie zwymiotuj na mnie, pobrudzisz mi szatę.
- Nie zrobiłoby to tobie różnicy, brudasie - zaśmiała się.
Oboje kadeci byli skrajnie wyczerpani, gdy doszli do wyjścia z areny. Mistrz Cyprian wydawał się zadowolony i bardzo dumny z łuczników. Oznajmił, że ta misja była na poziom uczniów z trzeciego roku, a Susan i Collin poradzili sobie z nią zaskakująco dobrze. Egzamin zaliczyli na maksymalną ilość punktów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz