- Wierz mi, nigdy nie czułam się tak podle – przyznała Veronica.
- Nie będę próbowała zaprzeczać. Minęło kilka dni, a wciąż wyglądasz jak trup.- To niestosowne porównanie, zważając na sytuację, która do tego doprowadziła.
- Nie możesz siebie obwiniać, Vera. Przecież mówiłaś, że Victor uniewinnił cię za użycie Lapi. Jak to właściwie się stało? Nie wyciągnęli żadnych konsekwencji?
- Pamiętasz, jak opowiedziałam ci o... o Poulu – zająknęła się. - Według oficjalnej wersji wydarzeń wpadłam na niego, przechadzając się po korytarzach, gdzie następnie wszczął swoją agresję. Sądząc, że sprawy zachodzą za daleko, wyciągnęłam miecz i użyłam go, by pomóc sobie w ucieczce.
- Uwierzyli ci?
- Nie powiedziałam nic niezgodnego z prawdą. Z resztą nie mieli powodu, by postąpić inaczej.
- Ale nie powiedziałaś wszystkiego.
- O wcześniejszych złośliwościach Poula wspomniałam tylko Victorowi – przyznała wojowniczka. - Zapewnił mnie, że nie będę musiała się nim już więcej martwić.
- Co zamierza zrobić?
- Nie wiem, ale skrytykował mnie, że nie powiadomiłam go o tym wcześniej.
- A co z innymi?
- Innymi? - zdziwiła się. - Ach! Masz na myśli Philipa i Heinna? Nie, nie wspomniałam o nich. Nie chciałam ich do tego mieszać.
Susan zmarszczyła brwi.
- Ufam Victorowi – zapewniła Veronica. - Wierzę, że zajmie się Poulem, dzięki czemu Heinn nie będzie narażony na atak z jego strony.
- A Philip? - w głosie Susan zabrzmiała nutka jadu.
Mimo że dziewczyna nie znała osobiście okularnika, opowieści Veronicy wystarczyły, aby łuczniczka skutecznie znienawidziła słabego wojownika.
- Nie warto – ucięła.
- Nie poznaję cię, Vera!
- Masz rację. Nie potrafię mu wybaczyć. Gdy tylko go widzę, jak tylko o nim pomyślę... Kiedyś zmuszę go, by zapłacił za to, co zrobił. Za to, kim jest.
- Nie rób niczego głupiego – upomniała ją.
- Nie bój się Susan. Popełniam wiele głupich błędów, nie jestem wolna od pomyłek, ale jedno wiem na pewno! Cierpliwość popłaca, bo zemsta najlepiej smakuje na zimno.
Dziewczęta wspięły się na najwyższe z pięter Uniwersytetu. Ich pierwsze zajęcia dzisiejszego dnia okazały się mieć miejsce w sąsiednich salach. Veronica spieszyła na zajęcia z kulturoznawstwa, Susan zniechęconym krokiem zmierzała na wykład z historii. Przemieszczając się niemal pustym korytarzem, Veronica wraz z Susan natknęły się na kilka osób, siedzących na ławce. Dziewczęta ominęły je bez słowa, ignorując zaczepne spojrzenia i niedwuznaczne komentarze. Oficjalne ogłoszenie o niewinności Veronicy nie poprawiło jej reputacji wśród rówieśników. Dwoje z wypoczywających na ławce kadetów wstało, zaczęło iść za dziewczynami. Veronica nie zatrzymała się. Obejrzawszy się przez ramię, zwolniła nieco kroku. Spojrzała na Susan, która jak zwykle zachowała stoicki spokój.
„Nie dać się sprowokować!”
Przeszły zaledwie kilka metrów, kiedy jedna z osób idących za przyjaciółkami, podeszła do Veronicy i, chwyciwszy ją mocno za ramię, obróciła ku sobie.
- To ty ją zabiłaś! - syknęła.
Veronice wydawało się, że już gdzieś widziała tę dziewczynę. Była to łuczniczka o ciemnych, brązowych włosach i piwnych oczach. Wojowniczka nie miała jednak zbyt dużo czasu na namysły, ponieważ Susan wzięła zamach i kopnęła napastniczkę w bok. Następnie dopadła nieznajomą i chwyciła ją w żelazny uścisk. Dźwignia, którą zastosowała Susan okazała się wyjątkowo skuteczna. Brązowowłosa łuczniczka zaczęła wyrywać się. Odpuściła, gdy jej przeciwniczka dotknęła jej lewego ramienia. Widocznie miała tam jakąś ranę. Po chwili czarnowłosa kadetka puściła przeciwniczkę.
- O co ci chodzi? - warknęła Susan do otrzepującej się z pyłu łuczniczki.
„Już wiem! To jej siostra została zamordowana.”
- Przecież wszystko się wyjaśniło. To nie ja... - Veronica zaczęła się tłumaczyć.
- Przestań pieprzyć!
Przerwała jej druga z osób, która poszła śladem Susan i wojowniczki.
Była to magiczka o włosach koloru ciemnego blondu, które spięła w wymyślny kok, sterczący na czubku głowy. Dziewczyna była wyższa od Veronicy, miała kościstą posturę, wydawała się być wręcz chorobliwie chuda. Miała wystające kości policzkowe i lekko spiczasty nos obsypany piegami. Patrzyła na Veronicę dużymi, szarymi oczami, za wszelką cenę próbując przybrać surowy wyraz twarzy. Wąskie usta wykrzywiała w nieprzyjemnym grymasie. Przez swoją drobną budowę dziewczyna wyglądała jednak dość śmiesznie - jak malutki szczeniaczek udający groźnego rottweilera. Brunetka parsknęła na to śmiechem.
- Co cię tak bawi, ty kur...
Brązowowłosa łuczniczka powstrzymała koleżankę znaczącym ruchem dłoni.
- To nie czas na sprzeczki. Nie ma sensu wszczynać awantury, skoro widocznie Aliud jest chroniony przez władze.
- Co?
- Nie słyszałaś jeszcze, co mówią ludzie? - wtrąciła magiczka. - Zjawiłaś się tutaj tak nagle, masz znajomości, ty i Mistrz Przyboczny...
- Dość tych bzdur!
- Przecież powinnaś mieć wiadomości z pierwszej ręki, a raczej z...
Jej głos wydał się Veronice sztucznie łagodny, pełen prowokacji. Odepchnęła kościstą dziewczynę na tyle mocno, że poszkodowana wpadła na ścianę. Uderzenie odebrało jej oddech.
W odwecie łuczniczka splunęła wojowniczce prosto w twarz. Dziewczyna ze wstrętem otarła twarz rękawem. Susan natomiast chwyciła piwnooką za ubranie i przyciągnęła ją do siebie. Już brała zamach, by uderzyć przeciwniczkę, gdy...
- DOŚĆ!
Odgłos szybkich kroków wzmagał się. Gdy dziewczęta obróciły się w jego stronę, dostrzegły na końcu korytarza pędzącego w ich stronę Finrandila. Zobaczywszy szarpiące się kadetki, podszedł do nich, rozdzielił je prędko. Zmierzywszy surowym wzrokiem skłócone uczennice, zabrał je dalej od grupki gapiów.
- Nie jestem zwolennikiem kar z użyciem przemocy. Nie chcecie chyba, by informacja o waszej bójce...
- To nawet nie była bójka! - prychnęła magiczka.
Elf przewrócił oczami.
- W każdym razie ostrzegam was, że był to ostatni raz, gdy nie wyciągnąłem konsekwencji z takiego zachowania.
Veronica zauważyła, że pieguska chciała coś wtrącić, lecz piwnooka w porę posłała jej karcące spojrzenie. Finrandil westchnął, po czym bez słowa skierował się do sali. Bardzo się spieszył. Przed wejściem do pomieszczenia skontaktował się z grupką mężczyzn, nadchodzących korytarzem z przeciwnej strony.
„Co tym razem kombinuje?”
Kiedy tylko elf opuścił zasięg jej głosu, Veronica fuknęła na nieznajomą:
- Zachowujesz się jak bachor!
- Ty za to jesteś wielce dojrzała. Na tyle, by zamordować...
- Wystarczy - szepnęła Susan, odciągając koleżankę za szatę.
Z początku Veronica chciała sprzeciwić się i dać nauczkę irytującej magiczce, lecz po chwili zastanowienia postanowiła odpuścić. Weszła do sali, w której chwilę wcześniej zniknął elf.
***
„Co ja bym zrobiła, gdybym zgubiła ten cholerny referat!”
Przez aresztowanie Veronicy i zamieszanie związane z zabójstwem, Susan nie mogła skupić się na zadaniu. Dopiero późnym wieczorem udało jej się dokończyć tę żmudną pracę. Jej referat zajmował cały zwój pergaminu i był zapisany starannym pismem z wyszukaną precyzją. Dziewczyna uwielbiała, gdy wszystko było wykonane starannie i rzetelnie - tak, jak nauczył ją ojciec.
W sali panowały pustki. Przyszła jako pierwsza. Łuczniczka weszła do pomieszczenia, usiadła na parapecie. Wpatrywała się w widok za oknem. Widziała stąd drzewa rosnące w parku, na których gałęziach siedziały ptaki. Otworzyła okno. Wiosna trwała w najlepsze, a wariacje pogodowe nieco ustały. Dziewczyna zastanawiała się, czy uczucie mroku nie było przypadkiem tylko złudzeniem.
„Nie mogę stracić czujności...”
Skarciła samą siebie.
Obróciła się w momencie, gdy chłopak chciał chwycić jej zwój z pracą domową. Susan złapała Collina za rękę i ścisnęła mocno, wykrzywiając palce chłopaka.
- Cóż za uścisk!
Wysapał łucznik, rozmasowując dłoń, po wcześniejszym wyswobodzeniu jej.
- Mi także miło jest cię widzieć, Susan.
Susan odebrała swój referat i położyła go na parapecie, poza zasięgiem Collina. Nie odezwała się do znajomego. Wciąż była na niego zła za karę, jaką musiała odbywać na ostatnich zajęciach walki. Odwróciła głowę od chłopaka.
- Oj, Susan - szepnął. - Nie denerwuj się, bo...
- Odejdź - mruknęła pewnym głosem. - Nie mam zamiaru dłużej zadawać się z tobą. Zachowujesz się jak cholernie głupie dziecko. Nie wiesz, kiedy przestać. Pozwól mi się skupić na...
- To chyba najdłuższe zdanie jakie wypowiedziałaś, od kiedy się poznaliśmy - mruknął Collin.
Susan zamachnęła się, by uderzyć chłopaka, lecz ten złapał ją za nadgarstek i przytrzymał mocno. Przyciągnąwszy do siebie, uśmiechnął się.
- Co teraz zrobisz?
Zapytał złośliwie, chwytając także drugą rękę koleżanki.
Łuczniczka zacisnęła zęby ze złości. Wychyliła się lekko, by kopnąć Collina w twarz. Zapomniała jednak, że siedzi na parapecie i straciła równowagę. Gdyby nie chłopak, który w porę przyciągnął kadetkę do siebie, Susan wypadłaby przez okno. Twarzą przylgnęła do ramienia czarnowłosego, z trudem łapiąc wzburzony oddech.
- Głupku! Patrz, co prawie zrobiłeś - skarżyła się.
Zeszła z parapetu i wspiąwszy się na palce, lekko uderzyła chłopaka w twarz. Uśmiech zrzedł z jego ust. Po raz pierwszy Susan zobaczyła go tak poważnego i wściekłego.
- To ja ci tutaj ratuję dupsko, a ty jeszcze masz pretensje? Chyba nie znasz pojęcia wdzięczności, co? No tak! Wielka księżniczka, młody geniusz jak zawsze pokazuje mi, gdzie moje miejsce. Wzrostem niska, lecz nadrabiasz wygórowanym ego.
Susan zaniemówiła. Przyzwyczaiła się do tego, że Collin obracał wszystko w żart, tym razem było inaczej. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili zamknęła je i spuściła wzrok.
- I prawidłowo. Nie wiem, co ja tutaj jeszcze robię. Chciałem ci pomóc, bo zobaczyłem, że zawsze siedzisz sama. Sądziłem, że... Ech! Widocznie jesteś na tyle chamska, że wszyscy od ciebie uciekają. Nie dziwię się.
Susan udawała, że go nie słucha. Obróciła się, by chwycić swój referat, bo do klasy wchodził już Mistrz i wtedy właśnie dziewczyna zorientowała się, że nigdzie nie było zwoju z jej pracą domową. Podeszła do okna i wychyliła się przez nie. Byli teraz na najwyższym piętrze, więc dziewczyna nie mogła nawet dostrzec, czy na ziemi leży pergaminowy zwój. Zaklęła pod nosem. Dziś był ostateczny termin składania prac, a Mistrz od historii był wyjątkowo surowy i wymagający. Dziewczyna nie chciała nawet myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby nie odzyskała swojej pracy.
Zaczęła rozglądać się na boki w poszukiwaniu rozwiązania.
„Myśl, myśl!”
Zastanawiała się, co mogłaby zrobić, lecz nic nie przychodziło jej na myśl.
- Siadaj, Clutterly! - ryknął Mistrz.
Nauczyciel historii był około pięćdziesięcioletnim mężczyzną, o krótkich czarnych włosach i doś puszystej budowie. Na ogół nie był lubiany przez uczniów, ponieważ kompletnie nie potrafił znaleźć płaszczyzny porozumienia z kadetami.
Susan skinęła głową i nie pokazując żadnych emocji, usiadła.
"Skup się!" - rozkazała sobie.
- Zaraz zacznę zbierać referaty... - ciągnął Mistrz swoim monotonnym głosem, ale łuczniczka nie słuchała już go.
" Wymyśl coś, dalej! Może poproszę o pozwolenie na wyjście do toalety... Ale jeśli spadł na drzewo?"
- Po kolei wywołam was tutaj, gdzie przekażecie mi pracę – oznajmił.
"Już po mnie" - pomyślała Susan, wyglądając przez okno.
- Clutterly, nie wierć się tak, siedź normalnie.
- Tak jest, Mistrzu – odparła beznamiętnym głosem.
„Ty gruba świnio” - dodała w myślach.
Usiadła z powrotem na krześle. Czekała tylko, aż Mistrz wywoła ją na środek sali, a później ośmieszy przed całą jednostką i zada trudne ćwiczenie, lub każe napisać referat o dwa razy trudniejszej tematyce.
Kiedy Susan została wywołana, wyszła niepewnie przed ławki i stanęła przed Mistrzem, gotowa na tłumaczenie się. Nie miała zamiaru wsypywać Collina. Nie była taka wbrew temu, co przed chwilą jej zarzucił.
„Czy rzeczywiście byłam dla niego za ostra?”
- Mistrzu...
Zaczęła, lecz po chwili zobaczyła, że mężczyzna nawet nie patrzy na nią, tylko notuje coś w swoim zeszycie, a drugą rękę wystawia w kierunku dziewczyny, sugerując, że ma ona oddać pracę domową.
- Mistrzu...
- Nie jęcz już i daj mi ten zwój!
Mężczyzna w końcu oderwał wzrok od notatek i wskazał na pergamin wystający z kieszeni łuczniczki.
- Na co czekasz, szybciej!
Susan, pomimo zdziwienia, sięgnęła po pergamin i rozwinęła go delikatnie. Przeczytała nagłówek. Temat pracy się zgadzał. Pierwsze zdanie także. Nie zmieniało to jednak faktu, że trzymała w dłoni nie swoją pracę. Mistrz, nie czekając na dalsze ceremoniały, wyrwał dziewczynie zwój z rąk i rzucił go na stertę innych prac, podpisując ją nazwiskiem kadetki. Klął przy tym pod nosem. Zdziwiona Susan usiadła z powrotem na swoim miejscu. Zastanawiała się, skąd czyjś referat wziął się w jej kieszeni.
Na środek wyszedł Collin.
- Twoja praca... - mruknął znużony już Mistrz.
- Nie mam. Zgłaszam brak.
Chłopak stał wyprostowany i patrzył mężczyźnie prosto w oczy.
- Co mówisz, chłopcze?
- Nie przyniosłem pracy, Mistrzu.
Mężczyzna zgromił go wzrokiem.
- Słyszałem! Może jakieś wytłumaczenie?
Collin był zaskakująco poważny. Ten wyraz twarzy zupełnie do niego nie pasował. Nie uśmiechał się, nie wyglądał też na przestraszonego. Zanim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Mistrz kontynuował:
- Nie spodziewałem się tego po tobie, Halsson. Nie sądziłem, aby młody geniusz miał problemy z pamięcią w tak młodym wieku.
- Nie przyniosłem pracy przypadkiem, Mistrzu.
- Może miano młodego geniusza też przypisano ci przypadkiem? - Powiedział z kwaśną miną. - Porozmawiamy po lekcji.
***
Mistrzyni Naczelna siedziała wraz z Mistrzem Cyprianem w kawiarence położonej nieopodal Uniwersytetu. Był to niewielki budynek wzorowany swoim wystrojem i klimatem na dawną sztukę Południowego Królestwa. W głównej, przeznaczonej dla gości izbie znajdowało się wiele płaskorzeźb wykonanych z jasnego drewna. Pomieszczenie nie stroniło też od malowideł ściennych oraz wszechobecnych kwiatów. Okna były tutaj okrągłe, średnich rozmiarów, zakryte jasnymi firankami haftowanymi w przeróżne wzory. Nie blokowały jednak one dostępu światła, dzięki czemu w pomieszczeniu było jasno. Obrusy i serwetki, których było bardzo dużo, okrywały masywne dębowe stoliki. Zgodnie z dawnymi zwyczajami goście siedzieli na haftowanych workach, wypełnionych ziarnami, czasem puchem. Te wielkie poduszki kładzione były do specjalnie rzeźbionych skrzyń, by klienci mieli komfort i pewność, że pufa nie odsunie im się od stolika. Jedzenie podawano w porcelanowej zastawie, co świadczyło o wysokim poziomie lokalu. Na środku kawiarni można było podziwiać malutką fontannę, w której płynąca woda, mieniła się kolorami wschodzącego słońca. Właśnie dzięki temu wystrojowi była to jedna z ulubionych kawiarenek Mistrzyni Naczelnej.
Pierwsze zajęcia Elizy zaczynały się dopiero za godzinę, więc kobieta miała czas na spokojne wypicie kawy w miłym towarzystwie. Mistrz Cyprian natomiast nigdy jej tej przyjemności nie odmawiał.
- Nawet bardzo - oparł Cyprian, mieszając gorący jeszcze napar. - Zazwyczaj, gdy Energia Duchowa uchodzi z człowieka do Lapi, nie wyrządza ona żadnych szkód. Tym razem wręcz rozerwała dziewczynie krtań.
- Myślisz, że to był przypadek? Właśnie przez to zginęła?
- Nie sądzę.
Skośnooki podrapał się po podbródku na którym widoczny był kilkudniowy zarost.
- Moim zdaniem najpierw miała ranę, przez którą Energia zaczęła uchodzić. Potem stało się coś dziwnego, co spowodowało, że moc uciekła z niej tak gwałtownie.
Kobieta wzięła łyk swojej kawy, uważając, by nie oparzyć się napojem. Sięgnęła po odrobinę Energii, schłodziła kawę, używając do tego prostego zaklęcia. Zainteresowała ją sprawa tajemniczej śmierci kadetki.
„Co mogło być powodem tak porywczego nagłego wydostania się Energii Duchowej z ciała?”
- Wiadomo, czy Energia uleciała, gdy dziewczyna jeszcze żyła? - zapytała Eliza.
- Nie, choć medycy twierdzą, że jest to możliwe.
- Rozumiem.
Pokiwała głową w zamyśleniu.
- Wydaje mi się, że wpływ na ucieczkę Energii miała albo sama dziewczyna, choć jest to mało prawdopodobne, lub też coś, co znajdowało się w pobliżu denatki.
- Co na przykład?
- Nie chcę teraz zgadywać, czy wystawiać nietrafne sugestie - oznajmiła Eliza. - Musiałabym zerknąć na raport.
- Piszą, że wokół ciała nie znaleziono niczego, oprócz łuku, kawałków tynku...
- Jakiego tynku? - Kobieta wyraźnie zaciekawiła się.
- Ściany były w kilku miejscach jakby nadpalone, ukruszył się z nich tynk.
Cyprian wziął łyk naparu, nie przywiązując większej wagi do wypowiadanych faktów.
- A podłoga? Była nadpalona?
- Chyba nie, czemu pytasz?
Eliza zamknęła na chwilę oczy. Miała już wstępną wersję wydarzeń. Musiała tylko dostać się na miejsce zbrodni, by utwierdzić się w swoim przekonaniu.
- Spotkamy się później przed świetlicą. Muszę coś sprawdzić - mruknęła.
- Niech zgadnę, nie powiesz mi teraz, o co ci chodzi, by zżerała mnie cierpliwość, lub abym sam spróbował na coś wpaść - zasugerował mężczyzna.
- Jednak dobrze mnie znasz, Cyprianie.
***
- Collin?
Łucznik podniósł powieki. Gdy zobaczył, kto go zawołał, przybrał wyraźnie zdziwiony wyraz twarzy.
- Jesteś ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewał - odparł chłodno.
- Collin, to ty podrzuciłeś mi...
- Co za błyskotliwość! - przerwał jej sarkastycznym tonem. - Dedukcja pierwsza klasa. Gdybyś tylko miała tyle taktu.
W tej chwili grupka osób śmiejących się na pobliskiej ławce, zawołała Collina do siebie. Chłopak spojrzał na Susan, po czym wstał. Bez słowa zaczął iść w stronę kadetów.
- Dlaczego? - zawołała za nim Susan.
- Może kiedyś pojęcie przyjaźni będzie ci znane, życzę ci tego z całego serca, Pani Niedostępna, Pani CoToNieJa! Obyś kiedyś dowiedziała się... Czego się nie robi dla przyjaciół... - mruknął Collin, dołączając do śmiejących się uczniów.
Susan zajęła miejsce kolegi, pod drzewem. Oparła się o pień, zamknęła oczy, wdychając świeże wiosenne powietrze. Wreszcie miała ciszę, którą tak uwielbiała.
"Nie potrzebujesz podpór, możesz zrobić to sama, Susan".
Ni stąd ni zowąd przypomniały jej się słowa ojca, który zawsze powtarzał, że nie mając wielu osób wokół siebie, nie ma się ludzi, którzy mogłyby zdradzić. Twierdził on, że tylko samemu można osiągnąć pełny sukces.
„Czy rzeczywiście byłam dla niego zbyt surowa?”
Przez słowa Collina dziewczyna po raz pierwszy zwątpiła w geniusz ojca.
***
- Mam wrażenie, że upiekło mi się od kary tylko z powodu jego roztargnienia.
- Co jak co, ale upomnienia mogą być teraz szczególnie szkodliwe.
Rozbrzmiał dźwięk gongu. Lekcja rozpoczęła się.
- Dziś poznamy kolejny rodzaj stworzeń żyjących na naszym kontynencie i nie tylko.
Elf uspokoił się nieco.
- Co prawda... ta lekcja nie będzie zbyt związana z kulturą. Sądzę jednak, że może wam się przydać. Bardzo.
Rozkazawszy kadetom cierpliwie czekać, gdy przez próg przekroczył jeden z postawnych mężczyzn, z którymi wcześniej rozmawiał. Elf wyszedł na chwilę na korytarz. Kadeci nie czekali długo. Finrandil wraz z obstawą wszedł do pomieszczenia, ciągnąc za sobą wózek, przypominający stół operacyjny. Mebel przykryty był ciężką płachtą, która przylegała ciasno do istoty leżącej na wózku. Veronica odgadła, że na stole nie leży przedmiot a żywa istota, ponieważ usłyszała ciche pochrząkiwanie, było niewątpliwie odgłosem wyrażającym ból. Zaniepokojona dziewczyna spojrzała, jak Finrandil sięgnął za róg płachty i odkrył ją. Gdy wojowniczka ujrzała to, co leżało pod spodem, wiedziała już, że dzisiejsza lekcja będzie jedną z trudniejszych i bardziej zaskakujących.
Potwór był straszny. Jego wychudzone, obdarte ze skóry ciało lśniło od zielonkawego śluzu. Istocie zerwano większość ścięgien, poprzecinano mięśnie. W niektórych miejscach widoczne były kości okryte cienką warstwą tłuszczu, mięsa. W miejscu zgięcia łokci, kolan, w podbrzusze, krtań i pachwiny wbito mu naelektryzowane pręty, uniemożliwiające poruszenie się. Głowa kształtem przypominała ludzką czaszkę. Pod niewielką warstwą mięśni, w przeźroczystych żyłach płynęła czarna krew. Potwór pozbawiony był gałek ocznych, a w oczodołach lśniły dwa stalowe bolce. W szerokiej szczęce istoty nie było już kłów, także pazury u łap zostały wyrwane.
- Co to jest, do cholery... - wyszeptał Heinn, usiadłszy obok Veronicy, aby lepiej przyjrzeć się kreaturze. .
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie bardzo rozumiała, po co sprowadzono do sali lekcyjnej takiego potwora. Nie mogli uczyć się tak jak ostatnim razem, na hologramach? Jej przemyślenia przerwał głos Finrandila. Elf nie był już zdenerwowany, lecz bardzo skupiony.
- Pewnie wiadome wam już jest, że kilka dni temu po mieście grasował upadły. Otóż wojsku udało się go złapać. Widzimy przed sobą dziecko piekła. Mistrz Danny poprosił mnie, abym przeprowadził z wami lekcję na żywym okazie.
Wśród kadetów przebiegły pomrukiwania. Wiele osób zastanawiało się, czy znów będzie musiało stawiać czoło potworowi w krippie.
- Spokojnie, nie będziemy z nim walczyć - oznajmił elf. - Chcę wam powiedzieć trochę o samej budowie i nawykach upadłych, bo dzięki temu będziecie mogli skuteczniej z nimi walczyć. Nie podoba mi się fakt, że w mocarstwach dzieci piekła są tematem tabu. Rozumiem ogólne zaniepokojenie tymi istotami, jednak uważam, że każdy powinien wiedzieć, jak się przed nimi bronić.
- Mamy przecież mur!
- No tak, mur...
Finrandil zaczął przygotowywać się do wykładu. Sięgnął po notatki chwilę je przeglądał.
- Wie ktoś, czy sprawa wtargnięcia potwora do miasta została już wyjaśniona? - zapytał jeden z kadetów.
- Słyszałem, że mają już wstępne wersje, lecz nie mogą jeszcze ustalić winnego - odpowiedział ktoś inny.
- Czyli to prawda, że nie stało się to samoistnie?
- No raczej... Mur pozostał nienaruszony.
- Całe szczęście!
- Nie ma co wzdychać – stwierdził ktoś. - Takiej potęgi, runicznych czarów jeszcze nikt nie zdołał przełamać!
Elf odwrócił się z powrotem do kadetów i odchrząknąwszy, zaczął wykład:
- Upadły został on odpowiednio unieszkodliwiony, by nie narazić was na niebezpieczeństwo. Nie musicie się obawiać.
Skinął na grupkę mężczyzn, którzy pomogli wnieść do sali obiekt wykładu. Na znak nieznajomi ustawili się z tyłu pomieszczenia, uważnie obserwując potwora.
- W mięśnie wbiliśmy specjalne bolce, które nie tylko wysysają Energię potwora, ale także zapobiegają jakiemukolwiek ruchowi. Jak wiecie, upadli posiadają znakomitą zdolność regeneracji, potrafią odbudować swoje ciało w zakresie od minuty do dziesięciu minut, w zależności, o której części ciała mówimy i jakie zadano obrażenia. Nawet po odcięciu głowy, nadal mogą funkcjonować, bo jedynym sposobem na zabicie ich jest uszkodzenie serca.
Finrandil wskazał na pręt wystający ze zgięcia łokcia.
- Rozerwawszy ciało upadłego, wbiliśmy bolec w tym miejscu. Gdy rana zaczęła się zasklepiać, pręt wrósł w ciało potwora, został otoczony tkanką.
- A dlaczego on nie ma skóry? - zapytał jeden z chłopaków.
Został jej pozbawiony do celów badawczych. Zaraz do tego przejdę, jednak teraz chciałbym powiedzieć jeszcze coś o samych upadłych oraz ich celu. Dzieci piekła sieją niezrównany postrach na całym kontynencie. Gdziekolwiek się udałem w ciągu moich długich podróży, wszyscy niechętnie o nich wypominali. W miastach otoczonych murem upadli są już tylko mglistym wspomnieniem. W Anuki też tak było, do ostatnich wydarzeń. Dzieci znają te potwory jedynie z opowiadań, którymi się je straszy, dorośli polegają na osłonie muru. Jedynie starsi są skłonni do rozmowy o demonach, o ile nie ogranicza ich paraliżujące przerażenie na samo wspomnienie ich nazwy.
- Krytyka muru? Odważnie!
- Czy krytykuję barierę? Oczywiście, że nie! Ale sami pomyślcie, co by się stało, gdyby osłona opadła?
- Mur broni nas od kilku pokoleń!
- Nie masz żadnej gwarancji, że będzie osłaniał nadal. Widzieliście, co się stało, gdy potwór znalazł się wśród ludzi! Wyrządził niemożebne szkody, nikt nie był na to przygotowany.
- To nic dziwnego, że ludzie boją się o nich mówić.
- Nie możemy zatem pozwolić, aby strach uniemożliwił nam walkę z nimi.
Elf uciął wymianę zdań, wracając do wykładu:
- Są to dusze, które uciekły z piekła. Gdy zejdą one na ziemię, trudno jest zidentyfikować, kim była dana osoba, choć nie jest to niemożliwe. Upadli nie mają ciała, a przynajmniej nie w takim znaczeniu jak my. Owszem, jest to swego rodzaju materia, jednak, gdyby człowiekowi odciąć rękę, nie odrosłaby mu ona. Upadli to dusze, które nie pozbyły się w całości swojego ciała, dzięki czemu mogą zstąpić na ziemię. Przez to, że nadal są w jakimś stopniu materialni, cierpią psychicznie, a ten ból próbują zagłuszyć cierpieniem fizycznym.
- Czy to znaczy, że znęcając się nad tym upadłym, przynosimy mu ulgę? Temu potworowi? - zdziwił się Philip.
Veronica spojrzała w jego stronę. Chłopak siedział sam. Dziewczyna nie dziwiła się, bo choć Philip na pierwszy rzut oka wydawał się być spokojnym, wyciszonym chłopakiem, okazał się być zatwardziałym egoistą oraz zdrajcą. Kadetka spojrzała ukradkiem na Heinna. Miała nadzieję, że chłopak uwierzył Alberthowi i wziął sobie do serca jej przestrogę.
- Nie - odparł zdecydowanie Finrandil. - One żerują na cierpieniu innych. Jeszcze jakieś pytania do tego?
Dziewczyna zauważyła znaczną różnicę w obecnej lekcji, a zajęciach o krasnoludach. Wtedy kadeci byli spokojni, niekoniecznie wszyscy uważali, co się dzieje, niektórzy nie słuchali wykładu elfa. Teraz w sali panowała pełna skupienia cisza, przerywana od czasu do czasu pojękiwaniami potwora. Kadetka wzdrygnęła się. Uczniowie brali zagrożenie na poważnie. W końcu większość z obecnych na sali zapewne będzie musiała w przyszłości mierzyć się z upadłymi niezależnie od stabilności muru.
Veronica wiedziała, że gdyby odrzuciła propozycję Dowódcy, mogłaby zapomnieć o tych przeklętych istotach. Żyłaby w błogiej nieświadomości, lecz z drugiej strony, nie mogłaby chronić przed nimi przyjaciół oraz siebie. Bardzo chciała być potrzebna w walce, choć nie była do końca pewna, czy w sytuacji zagrożenia potrafiłaby odpowiednio zadziałać.
- Kiedy i gdzie pojawiają się upadli? - kontynuował Finrandil. - Nigdy do końca nie wiemy, w jakim miejscu oraz o jakiej porze pojawi się potwór. Zazwyczaj można spotkać je w miejscach pełnych cierpienia, to logiczne. Zazwyczaj nie chodzi o codzienne cierpienie fizyczne, jak wypadek przy pracy czy operację. Naukowcy twierdzą, że duże znaczenie ma nastawienie, czyli żal, ból, nienawiść, chęć zemsty... Doprowadza nas to do wniosku, że tak naprawdę, nigdy nie pozbędziemy się tego świństwa ze świata. Tak długo jak ludzie cierpią, zadają ból i umierają...
Wskazał na potwora.
- Co dokładnie dzieje się z upadłymi, gdy przecinamy ich serce? - zapytał Heinn.
- Ich ciało ulega błyskawicznemu spaleniu. Następnie sama dusza wędruje z powrotem do piekła.
- To znaczy, że nie znamy tak naprawdę sposobu na zabicie upadłych?
Elf smutno pokiwał głową.
- Niestety. Potrafimy ja tylko odsyłać do czeluści. Prędzej czy później, ciało zregeneruje się i potwór znów może uciec do naszego świata.
- Nawet serce się regeneruje?
- Na to wychodzi. Ale to głębsza sprawa. Upadły po zabiciu nie może ot tak znów sobie powrócić na nasz świat. Nie tylko czas mu jest potrzebny, by zregenerować serce.
- Co w takim razie? - ktoś wtrącił się Heinnowi.
Finrandil milczał przez chwilę. Spuścił wzrok. Po chwili znów odezwał się:
- Przejdźmy dalej. Oprócz zwykłych upadłych znamy także nadzwyczajne gatunki, takie jak ten. Szczerze mówiąc, nie wiemy skąd biorą się ich unikatowe zdolności, jednak spotykaliśmy się już z upadłymi, które były wyjątkowo szybkie, silne czy skoczne. Ten także należy do odmieńców. Podejdźcie tutaj bliżej, a sami zobaczycie, co potrafi.
Kadeci ustawili się przed ławkami w półokręgu, wszyscy zastanawiali się, co takiego chce pokazać im Finrandil.
- Jest ktoś chętny do udziału w doświadczeniu? - zapytał elf.
Nikt z kadetów nie zgłosił się.
- Idź ty, zabiłaś już jednego.
Heinn popchnął Veronicę w kierunku stołu.
- Coś ty, za Chiny! Nie pójdę. - odpowiedziała, blednąc.
- Za co?
Dziewczyna machnęła znacząco ręką.
- Nieważne...
- Jesteś chętna, Ridney? - zapytał Elf.
- N-nie. Raczej nie.
- I dobrze! Jeszcze by go zabiła!
Finrandil nie zareagował na tę nieprzyjemną uwagę skierowaną w stronę dziewczyny. Zaprosił do stołu Raphaela. Wojownik podszedł niepewnie do wózka i zgodnie zaczął postępować zgodnie z poleceniami elfa. Wziął do ręki specjalny sztylet i wbił do pewnym ruchem w podbrzusze potwora.
Finrandil nie pozwolił na wbicie noża w serce. Powiedział, że byłoby to zbyt ryzykowne, bo złapanie upadłego było bardzo trudne, a potwór był cennym obiektem doświadczalnym, zważywszy zwłaszcza na to, że różnił się od swoich zwykłych pobratymców.
Gdy tylko ostrze zbliżyło się do ciała istoty, ta zareagowała natychmiastowo. Veronicę przestraszył trzask, który wywołał wiercący się upadły. Potwór zawył przeraźliwie, a w tym samym czasie jego podbrzusze okryła jakby stalowa siatka. Zaczęła błyszczeć, skrzyć. Dźwięk przyprawił brunetkę o gęsią skórkę. W blasku siatki było coś hipnotyzującego. Sposób, w jaki falowała przyciągał wzrok dziewczyny. Jednak najdziwniejsze było to, że ta srebrno-przeźroczysta warstwa nie pozwoliła przejść ostrzu. Cięcie, choć zadane pewną ręką, nie przyniosło skutku.
- Widzisz? - zapytała Eliza. - Nie ma śladów przypaleń na podłodze, to oznacza, że nic nie mogło wybuchnąć, w innym przypadku ślady osmolenia byłyby w innych miejscach. Jest też pytanie: po co wyciągnęła łuk?
- Chciała się bronić przed kimś, kto ją zaatakował? - zasugerował Cyprian.
- Też tak myślałam na początku. Widzisz... taka teoria byłaby uzasadniona, tyle że nie mamy podejrzanego.
- Nikt nie miał motywu... - dopowiedział łucznik.
- Dokładnie.
Kobieta przejechała dłonią po swoich długich blond włosach.
- Co zatem skłoniło ją do wyciągnięcia broni? Jeśli oczywiście założymy, że nie był to napastnik. - uprzedziła pytanie Cypriana.
Skośnooki zamyślił się, a po chwili odparł:
- To logiczne, że do czegoś strzelała, a skoro zauważyłaś już, że ślady po spaleniu są tylko na ścianach, musi to oznaczać, że trafiała właśnie tam. Pytanie tylko, czy ściany były jej celem?
- Po co miałaby narażać się i uwalniać broń? Wiedziała przecież, że grożą za to surowe kary. Musiała mieć silny powód... - Eliza nakłaniała kolegę do myślenia.
- Czyżby... - łucznik urwał. - Jeśli nie trenowała, bo sama powiedz, że byłoby to bezsensu przy możliwości skorzystania z treningu w specjalnej sali o każdej porze dnia...
- Tu właśnie jest haczyk - odparła Eliza z zadowoleniem w głosie. - Do budynku treningowego może przyjść każdy kadet, o ile nie jest mu to zakazane. O każdej porze dnia i nocy, niezależnie od święta, czy dnia powszedniego, zawsze przebywa tam jeden z Mistrzów, który pilnuje obiektu. Zawsze.
Kobieta podeszła do ściany, z której odpadła część tynku. Wskazała znacząco na nadpalenia.
- To znaczy, że Emily Fosher nie chciała, by ktoś widział, co robi. Robiła coś nielegalnego.
- Ale ona? Jak to... - powiedział zdziwiony Cyprian.
Nigdy nie spodziewałby się po swojej uczennicy takiego czynu.
Eliza przejechała dłonią po osmolonej ścianie, a następnie potarła palcem wskazującym o kciuk. Popiół zabrudził jej dłoń. Kobieta zamyśliła się. Teraz wszystko układało się w logiczną całość. Aby sprawdzić swoją teorię, musiała uciec się do dość radykalnych sposobów. Mimo to, chciała zaryzykować. Podeszła do łucznika i poklepała go po ramieniu.
- Bingo!
Minęła go i skierowała się do drzwi.
- Chodź. Mamy coś do załatwienia.
Heinn zastanawiał się, co wydarzyłby się, gdyby to właśnie takiego upadłego spotkali w lochach. Ostrze, które próbował wbić Raphael, odbiło się z cichym brzękiem od srebrzystej siatki. Po chwili osłona zniknęła.
- Jak w takim razie udało wam się go unieszkodliwić? - zapytał zdziwiony Raphael.
- Potrzebowaliśmy do tego kilku ludzi. Magiczka użyła czaru znieruchomienia i oślepienia, a my uszkodziliśmy kilka znaczących części jego ciała oraz zerwaliśmy skórę. W tym celu musieliśmy zadawać szybkie, następujące po sobie ataki w te same miejsca.
Elf wziął nóż od Raphaela, po czym jeszcze raz spróbował bić ostrze w brzuch potwora.
- Możecie zauważyć, że po odparciu uderzenia, siatka lekko faluje, skrzy. Właśnie w tym momencie trzeba trafić w odpowiednie miejsce, bo jest ono odsłonięte - przerwał na chwilę. - Dopiero później, gdy pozbyliśmy się narządów, oczywiście oprócz serca, mogliśmy użyć bolców. Sądzę, że za kilka minut skóra zacznie odrastać, choć wtedy pręty wrosną w ciało potwora.
- W takim razie, jak pomimo braku skóry przed chwilą zobaczyliśmy tę jego zbroję? Nie powinien nie wytworzyć jej jeszcze, póki jest obdarty?
- Jak już mówiłem, operację przeprowadzaliśmy kilkanaście minut przed lekcją. Od tego czasu naskórek powinien zacząć regenerować się, lecz organizm ma widocznie pilniejsze potrzeby odnowy niż skóra. Na przykład oczy, płuca, krtań. Dopiero w drugiej kolejności zregeneruje się skóra. Mimo to upadły był zdolny do utworzenia zbroi, co oznacza, że tendencja do wytwarzania tej siatki jest zakodowana nie tylko w skórze - wyjaśnił elf.
- W takim razie, gdzie? - dopytywał Georg.
- To właśnie badają naukowcy. Zapewne w jednym z organów, które usunęliśmy przed założeniem bolców. Serce odpada, bo jego nie ruszaliśmy, w takim razie albo mózg, albo inny narząd.
- To posiada mózg? - zdziwił się jeden z kadetów, pokazując istotę przybitą do stołu.
- W pewnym sensie tak, Zahirze. Narząd jako taki jest, tego nie można podważyć. Podejrzewam jednak, że przez niecałkowitą materialność ciała upadłych, mózg nie może pracować jak za życia. Wyjątki najwyraźniej mają inną budowę materiału genetycznego od pozostałych, choć nie jesteśmy jeszcze pewni, od czego zależy, czy dany okaz będzie bogatszy o takie zdolności.
- Pierwszy raz spotkano taki okaz? - Veronica ośmieliła się zdać pytanie.
- Nie. Wiedzieliśmy, że istnieją tacy upadli o wyjątkowych zdolnościach, lecz pierwszy raz udało nam się takiego złapać, bez zabicia. To duże osiągnięcie - przerwał na chwilę. - Jeśli miałbym stwierdzić jak często można napotkać takiego odmieńca, opierając się na badaniach, typowałbym...
Zamyślił się, kalkulując.
- W tłumie stu upadłych statystycznie byłoby nie więcej niż trzech o wyjątkowych zdolnościach. Usiądźcie, a powiem wam jeszcze o sposobach obrony przed wyjątkami.
Kadeci znów zajęli swoje miejsca, a Finrandil usiadłszy za biurkiem, wznowił wykład:
- Jeśli spotkalibyście upadłego, który reaguje inaczej niż wszystkie inne, co byście zrobili w pierwszej kolejności?
Elf wiedział już, że kadeci nie są zbyt aktywni, dlatego prędko sam odpowiedział na swoje pytanie: - Po pierwsze trzeba zorientować się na czym konkretnie polegają jego niezwykłe umiejętności. Później trzeba znaleźć jakieś słabe punkty potwora. Do tego potrzebujemy raczej dużo czasu, więc radziłbym w miarę możliwość znaleźć bezpieczną kryjówkę na czas określania strategii. W przypadku wyjątków nie mogę wam za dużo podpowiedzieć, ponieważ nie ma wśród niech jakiś podkategorii. Krótko mówiąc, każdy jest inny. Możemy założyć jednak, że niezwykłe zdolności będą miały za cel chronienie serca. Aby uniknąć niespodziewanego kontrataku, radziłbym w pierwszej kolejności zaatakować nie serca, a na przykład nogi...
- A co jeśli upadły jest dostosowany raczej do ofensywy? - odezwał się Simon.
- Wtedy najlepiej grać na czas.
- Też mi wskazówka! - prychnął chłopak. - Tak naprawdę te wszystkie rady typu "znajdźcie jego słabe punkty" są śmiesznie oczywiste i nie dają nam n i c. Na prawdę nie ma jakiegoś sposobu na skuteczną walkę z odmieńcami? Jakiś czar, cokolwiek?
Finrandil spuścił wzrok. Wiedział, że uczniowie mieli rację, nie miał im za złe wzburzenia. Nie mógł pomóc w żaden inny sposób. Wykład mógł mieć charakter jedynie ostrzegawczy.
- Przykro mi, ale każdy jest inny. Nie mogę wam doradzić, jak skutecznie z nimi walczyć. Chciałem was ostrzec, by was nie sparaliżowało, gdybyście natrafili na upadłego z takimi umiejętnościami.
Rozległ się dźwięk gongu, na co Elf wstał.
- Koniec lekcji.
Finrandil wraz z postawnymi mężczyznami zabrali wózek z sali.
Po tym wykładzie nie tylko Vera uświadomiła sobie, jak bardzo jest bezradna wobec upadłych.
„Nic dziwnego, że wszyscy się ich boją, nawet jeśli nie widziano ich w mieście od pokoleń.”
Collin, usłyszawszy dźwięk gongu, skierował się z powrotem do gabinetu wykładowcy historii. Szedł z posępną miną, choć wiedział, że sam jest sobie winien. Kiedy już wspiął się po schodach na najwyższe piętro, podszedł do drzwi sali. Już miał otworzyć je, gdy usłyszał za sobą znajomy głos:
- Collin, głupku!
Odwrócił się i zobaczył zasapaną Susan. Dziewczyna pochyliła się i oparła rękoma o kolana.
- Głuchy jesteś - burknęła, unosząc twarz ku koledze.
Po chwili wyprostowała się i podeszła kilka kroków do łucznika. Wzięła głęboki wdech, po czym zamachnąwszy się, uderzyła chłopaka w bok. Łucznik był na tyle zaskoczony, że nie zdążył zareagować. Po fakcie chwycił się za bok i oburzył się:
- Co to ma być? Przychodzisz tak nagle i...
- To ja się pytam, co to ma być?
Susan unikała wzroku kolegi, mówiła cicho, głosem pełnym pretensji. Odzywała się ze spuszczoną głową, jakby adresatem wyjątkowo długiej wypowiedzi miała być posadzka.
- Obrażasz się o byle co. Nie można się nawet z tobą podroczyć.
Susan gwałtownie uniosła głowę, rozrzucając na boki krótkie, czarne włosy.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Collinem?
- Nie obraź się, ale zadufany w sobie egoista jest kiepskim materiałem na przyjaciela. Wydaje mi się, że zwyczajnie nie możesz pogodzić się z myślą, że ktoś jest od ciebie lepszy. Nie mówię, że to twoja wina. Ktoś ci to wpoił to od maleńkości, mam rację? Wiesz... jest takie powiedzenie: cudze sukcesy nie są twoimi porażkami. Ale mi się wydaje, że dla ciebie lepsza byłaby wersja zmieniona: cudze porażki nie są twoimi sukcesami. Gratuluję ci niezmiernie twoich fenomenalnych wyników, ale jednocześnie głęboko ci współczuję. Wciąż dokonujesz czegoś wielkiego. Dużo potrafisz, ale mało dostrzegasz. Może uczono cię inaczej niż mnie, może się mylę... Ale od zawsze mówiono mi o trzech filarach, na których opiera się życie: sile, mądrości... Choćby tylko jedno z nich nie funkcjonowało poprawnie, nie zdobędziesz szczytu swoich możliwości. Nie możesz być silna bez mądrości. Mądrość bez siły mało zdziała.
Chłopak smutnym wzrokiem zmierzył koleżankę. W jej dużych, błękitnych oczach dostrzegł drgające, zbierające się łzy. Zrobiło mu jej się żal. Rzeczywiście od kilku dni nie potrafiła normalnie z nim rozmawiać, ignorowała jego problemy, każda jej odzywka była kolejnym psioczeniem się. W pewnym momencie zabrakło mu u Susan oznak współpracy, poczuł się zbywany, traktowy z góry.
- Przepraszam – wybąknęła.
Jedno słowo sprawiło Susan wielkie trudności w wymówieniu.
Collin zbliżył się o krok do dziewczyny i położył jej dłoń na głowie.
- Dobra, już dobra... Może trochę mnie poniosło.
Na twarzy Collina pojawił się uśmiech.
- Już wszystko dobrze.
Ogarnął ją ramieniem, przytulił do siebie.
„Dziwne uczucie. Jest taka mała i krucha, jak mogłem tak na nią nakrzyczeć...”
- O czym myślisz? Nadal jesteś zły?
- Nie... Zastanawiam się, jak to jest być tak niskim.
Łucznik nie dał Susan szansy na zrewanżowanie się ripostą lub choćby kuksańcem. Odsunął ją od siebie, podszedł do drzwi.
- Collin? Jaki to trzeci filar?
- Kiedyś ci powiem.
Chłopak nacisnął klamkę. Prędko wszedł do gabinetu, by stanąć twarzą w twarz z czekającą go karą.
Cyprian siedział na ławce, podczas, gdy Eliza chodziła w tę i z powrotem. Oboje czekali, aż jedna z klas wyjdzie w końcu z sali.
- Czemu ten Mistrz tak długo ich przetrzymuje? - niecierpliwiła się magiczka.
- Słyszałem od kadetów, że często robisz to samo, Elizo.
Cyprian zaśmiał się.
Chwilę później z izby zaczęli wychodzić kadeci. Kiedy wyszła także brązowowłosa łuczniczka, Eliza skinęła znacząco na Cypriana. Mężczyzna westchnąwszy, podszedł powoli do kadetki.
- Fosher? Mogę zająć chwilę? - zapytał.
Łuczniczka spojrzała na Mistrza zdziwionym wzrokiem.
- Ja?
- Tak, prosiłbym o chwilę rozmowy. To bardzo ważne - dodał po chwili.
Dziewczyna w końcu skinęła głową. Oznajmiając koleżance, że niedługo do niej dojdzie, udała się za Cyprianem do Elizy, czekającej trochę dalej. Łuczniczka była wyraźnie spanikowana. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, po wezwaniu na spotkanie z dwoma Mistrzami Naczelnymi.
- Czy... czy coś się stało? - zapytała niepewnie.
- Usiądź.
- Chciałam zadać tobie tylko kilka pytań... - mruknęła Eliza.
Przybrała najsłodszy uśmiech, na jaki było ją stać. Magiczka nie chciała spłoszyć kadetki. Mistrzyni wyciągnęła w kierunku dziewczyny kanapkę z szynką.
- Może poczęstujesz się?
- N-nie!
Kadetka odsunęła się.
- Dziękuję, ale nie jadam mięsa.
- No cóż...
Eliza schowała przekąskę z powrotem do torby.
- Gdzie byłaś, gdy zamordowano twoją siostrę Emily Fosher?
Łuczniczka pobladła. Przełknęła głośno ślinę, nie patrząc Mistrzom w oczy.
- Spokojnie... - Eliza usiadła obok niej. - Pytam tylko dla formalności.
- Już mówiłam śledczym... B-byłam na stołówce. Jadłam śniadanie.
Dziewczyna zaczęła oddychać prędko.
- Co jadłaś? Opisz mi cały wieczór dokładnie, ze szczegółami, proszę.
Mimo że magiczka odzywała się łagodnym głosem, Cyprian nie był przekonany co do tego całego przesłuchania. Dziewczyna była po przejściach, straciła siostrę. Nie rozumiał, po co męczyć ją znów, skoro złożyła już zeznania.
Kadetka zdziwiła się. Z początku chciała zaprotestować, lecz po chwili westchnęła i zaczęła opowiadać:
- Wieczorem, około godziny siódmej, weszłam na stołówkę. Poprosiłam o dwie butelki wody, a następnie nałożyłam sobie porcję dania.
- Jadłaś sama?
- Tak. Nie było tłoku, więc żaden z kadetów nie potwierdzi moich słów, lecz pani, która podała mi wodę, bez wątpienia będzie mnie pamiętała.
- Rozumiem - mruknęła Eliza. - Ile czasu zajęło ci zjedzenie śniadanie? Jakie dania nałożyłaś sobie na talerz?
- Czy to nie jest przesada? - oburzyła się dziewczyna. Dlaczego pyta mnie Mistrzyni o takie nieistotne sprawy?
- Odpowiedz, proszę. Dla mnie są bardzo istotne.
Kadetka milczała przez chwilę. W końcu zdecydowała się na współpracę.
- Jadłam przez około czterdzieści minut. Nałożyłam sobie talerz zupy. Po zjedzeniu poszłam do świetlicy, bo tam miałyśmy się spotkać z siostrą... Około godziny dziewiątej byłam już przy niej. Poszłam po pomoc... Naprawdę myślałam, że dadzą radę ją uratować...
Łuczniczka zamilkła. Ukryła twarz w dłoniach.
- Wystarczy - wtrącił się Cyprian. - Dziękuję bardzo za pomoc.
Dziewczyna wstała i odeszła w kierunku, w którym poszli jej znajomi.
- Po ci były te wiadomości? Nie wyglądała jakby kłamała, a nawet jeśli, co za różnica, jakie danie jadła na śniadanie w dniu śmierci swojej siostry. Tylko ją zdołowałaś.
- Widzisz, Cyprianie... Zazwyczaj nie jadam na stołówce, lecz ostatnio poszłam tam z ciekawości. Pierwsze co zrobiłam, to przeczytałam menu.
- I co?
Łucznik był już wyraźnie zniecierpliwiony.
- Tylko tyle, że co drugi dzień gotowana jest zupa z mięsa, a nasza nowa podejrzana przed chwilą przyznała się do bycia wegetarianką.
- Może zjadła zupę przez przypadek!
- Możliwe, choć przy każdym daniu widnieje wyraźny skład w obawie przed alergią kadetów.
- To jeszcze nie znaczy, że zrobiła coś swojej siostrze - oburzył się skośnooki.
- Prawda, masz rację. Jednak nie mamy pewności, co do jej zeznań. Jeśli nie jadła zupy, wyszła ze stołówki, biorąc tylko wodę. Nie była tam czterdzieści minut, a zaledwie kilka. Dlaczego skłamała, jak myślisz?
- Zbierzmy wszystkie informacje - zaczął Cyprian. - Denatka używała łuku do nielegalnych treningów, w skutek czego uciekła z niej Energia Duchowa. Zaraz... - zamyślił się łucznik. - Ona miała zdawać egzamin końcowy za kilka tygodni!
Sprawa: Zabójstwo kadetki Emily Fosher;
Adresat: Dowódca;
Nadawca: Komisja Zgromadzenia.
Po dokładniejszej analizie miejsca wypadku oraz dzięki pomocy śledczej Mistrzyni Elizy i Mistrza Cypriana, udało się ustalić przyczynę zgonu kadetki. Siostra zmarłej zeznawała po raz trzeci:
"Na kilka tygodni przed egzaminem końcowym, siostra chciała polepszyć swoje umiejętności wykorzystywania Energii Duchowej do nadania strzale odpowiedniego kierunku. Nie udawało jej się to jednak, gdy miała do dyspozycji tylko zwykły trening. Zaproponowała, że spróbuje innych metod. Po zapoznaniu się z wieloma podręcznikami, zaczęła majsterkować przy swoim Lapi. Bardzo chciałam jej pomóc. Gdy już któryś wieczór z rzędu przesiadywała w świetlicy, niespodziewanie poprosiła mnie, abym przyniosła coś do picia. Obiecała mi, że w tym czasie nie będzie robić niczego niebezpiecznego. Kłamała. Gdy wróciłam z dwoma butelkami wody, na ścianach widoczne były osmolone plamy. Chciała wypróbować nowe umiejętności. Zaczęłam na nią krzyczeć, jak mogła zacząć strzelać bez zabezpieczeń, lecz jej to nie interesowało. Zarzekała się, że wszystko ma pod kontrolą. Pokazała mi, jak wypuszcza strzałę. Pocisk skręcał, gdy tego chciała, zniżał i podnosił swój lot, gdy tak rozkazywała. Niepokoiło mnie tylko dziwne brzęczenie jej Lapi. Mówiła, że to normalne przy dużym wysiłku. W pewnym momencie strzała zaczęła niebezpiecznie wirować. Prosiłam ją, by zatrzymała pocisk, lecz nie mogła nic zrobić. Pocisk odbił się od ściany. W ostatniej chwili się uchyliłam, moje lewe ramię zostało tylko draśnięte, za to siostra... już nie żyła. Strzała wbiła jej się w okolicy obojczyka, nie mogłam nic zrobić. Wtedy promień pocisku jakby wyparował, a dziwne światło, domyśliłam się, że była to Energia Duchowa, rozerwało jej krtań i uszło do jej Lapi. Wszystko stało się błyskawicznie. Uciekłam jak najdalej od tego pomieszczenia. Byłam zrozpaczona. Dopiero po jakimś czasie zgłosiłam o wypadku, lecz udawałam, że nie wiedziałam, co się stało. Na Zgromadzeniu zagrałam zrozpaczoną siostrę, która mimo wszystko liczyła na to, że uda się uratować. Byłam zbyt przerażona, by wyznać prawdę, bo to po części także moja wina".
Prosimy o przesłanie opinii przez posłańca.
- Kiedy i gdzie pojawiają się upadli? - kontynuował Finrandil. - Nigdy do końca nie wiemy, w jakim miejscu oraz o jakiej porze pojawi się potwór. Zazwyczaj można spotkać je w miejscach pełnych cierpienia, to logiczne. Zazwyczaj nie chodzi o codzienne cierpienie fizyczne, jak wypadek przy pracy czy operację. Naukowcy twierdzą, że duże znaczenie ma nastawienie, czyli żal, ból, nienawiść, chęć zemsty... Doprowadza nas to do wniosku, że tak naprawdę, nigdy nie pozbędziemy się tego świństwa ze świata. Tak długo jak ludzie cierpią, zadają ból i umierają...
Wskazał na potwora.
- Co dokładnie dzieje się z upadłymi, gdy przecinamy ich serce? - zapytał Heinn.
- Ich ciało ulega błyskawicznemu spaleniu. Następnie sama dusza wędruje z powrotem do piekła.
- To znaczy, że nie znamy tak naprawdę sposobu na zabicie upadłych?
Elf smutno pokiwał głową.
- Niestety. Potrafimy ja tylko odsyłać do czeluści. Prędzej czy później, ciało zregeneruje się i potwór znów może uciec do naszego świata.
- Nawet serce się regeneruje?
- Na to wychodzi. Ale to głębsza sprawa. Upadły po zabiciu nie może ot tak znów sobie powrócić na nasz świat. Nie tylko czas mu jest potrzebny, by zregenerować serce.
- Co w takim razie? - ktoś wtrącił się Heinnowi.
Finrandil milczał przez chwilę. Spuścił wzrok. Po chwili znów odezwał się:
- Przejdźmy dalej. Oprócz zwykłych upadłych znamy także nadzwyczajne gatunki, takie jak ten. Szczerze mówiąc, nie wiemy skąd biorą się ich unikatowe zdolności, jednak spotykaliśmy się już z upadłymi, które były wyjątkowo szybkie, silne czy skoczne. Ten także należy do odmieńców. Podejdźcie tutaj bliżej, a sami zobaczycie, co potrafi.
Kadeci ustawili się przed ławkami w półokręgu, wszyscy zastanawiali się, co takiego chce pokazać im Finrandil.
- Jest ktoś chętny do udziału w doświadczeniu? - zapytał elf.
Nikt z kadetów nie zgłosił się.
- Idź ty, zabiłaś już jednego.
Heinn popchnął Veronicę w kierunku stołu.
- Coś ty, za Chiny! Nie pójdę. - odpowiedziała, blednąc.
- Za co?
Dziewczyna machnęła znacząco ręką.
- Nieważne...
- Jesteś chętna, Ridney? - zapytał Elf.
- N-nie. Raczej nie.
- I dobrze! Jeszcze by go zabiła!
Finrandil nie zareagował na tę nieprzyjemną uwagę skierowaną w stronę dziewczyny. Zaprosił do stołu Raphaela. Wojownik podszedł niepewnie do wózka i zgodnie zaczął postępować zgodnie z poleceniami elfa. Wziął do ręki specjalny sztylet i wbił do pewnym ruchem w podbrzusze potwora.
Finrandil nie pozwolił na wbicie noża w serce. Powiedział, że byłoby to zbyt ryzykowne, bo złapanie upadłego było bardzo trudne, a potwór był cennym obiektem doświadczalnym, zważywszy zwłaszcza na to, że różnił się od swoich zwykłych pobratymców.
Gdy tylko ostrze zbliżyło się do ciała istoty, ta zareagowała natychmiastowo. Veronicę przestraszył trzask, który wywołał wiercący się upadły. Potwór zawył przeraźliwie, a w tym samym czasie jego podbrzusze okryła jakby stalowa siatka. Zaczęła błyszczeć, skrzyć. Dźwięk przyprawił brunetkę o gęsią skórkę. W blasku siatki było coś hipnotyzującego. Sposób, w jaki falowała przyciągał wzrok dziewczyny. Jednak najdziwniejsze było to, że ta srebrno-przeźroczysta warstwa nie pozwoliła przejść ostrzu. Cięcie, choć zadane pewną ręką, nie przyniosło skutku.
***
- Chciała się bronić przed kimś, kto ją zaatakował? - zasugerował Cyprian.
- Też tak myślałam na początku. Widzisz... taka teoria byłaby uzasadniona, tyle że nie mamy podejrzanego.
- Nikt nie miał motywu... - dopowiedział łucznik.
- Dokładnie.
Kobieta przejechała dłonią po swoich długich blond włosach.
- Co zatem skłoniło ją do wyciągnięcia broni? Jeśli oczywiście założymy, że nie był to napastnik. - uprzedziła pytanie Cypriana.
Skośnooki zamyślił się, a po chwili odparł:
- To logiczne, że do czegoś strzelała, a skoro zauważyłaś już, że ślady po spaleniu są tylko na ścianach, musi to oznaczać, że trafiała właśnie tam. Pytanie tylko, czy ściany były jej celem?
- Po co miałaby narażać się i uwalniać broń? Wiedziała przecież, że grożą za to surowe kary. Musiała mieć silny powód... - Eliza nakłaniała kolegę do myślenia.
- Czyżby... - łucznik urwał. - Jeśli nie trenowała, bo sama powiedz, że byłoby to bezsensu przy możliwości skorzystania z treningu w specjalnej sali o każdej porze dnia...
- Tu właśnie jest haczyk - odparła Eliza z zadowoleniem w głosie. - Do budynku treningowego może przyjść każdy kadet, o ile nie jest mu to zakazane. O każdej porze dnia i nocy, niezależnie od święta, czy dnia powszedniego, zawsze przebywa tam jeden z Mistrzów, który pilnuje obiektu. Zawsze.
Kobieta podeszła do ściany, z której odpadła część tynku. Wskazała znacząco na nadpalenia.
- To znaczy, że Emily Fosher nie chciała, by ktoś widział, co robi. Robiła coś nielegalnego.
- Ale ona? Jak to... - powiedział zdziwiony Cyprian.
Nigdy nie spodziewałby się po swojej uczennicy takiego czynu.
Eliza przejechała dłonią po osmolonej ścianie, a następnie potarła palcem wskazującym o kciuk. Popiół zabrudził jej dłoń. Kobieta zamyśliła się. Teraz wszystko układało się w logiczną całość. Aby sprawdzić swoją teorię, musiała uciec się do dość radykalnych sposobów. Mimo to, chciała zaryzykować. Podeszła do łucznika i poklepała go po ramieniu.
- Bingo!
Minęła go i skierowała się do drzwi.
- Chodź. Mamy coś do załatwienia.
***
- Jak w takim razie udało wam się go unieszkodliwić? - zapytał zdziwiony Raphael.
- Potrzebowaliśmy do tego kilku ludzi. Magiczka użyła czaru znieruchomienia i oślepienia, a my uszkodziliśmy kilka znaczących części jego ciała oraz zerwaliśmy skórę. W tym celu musieliśmy zadawać szybkie, następujące po sobie ataki w te same miejsca.
Elf wziął nóż od Raphaela, po czym jeszcze raz spróbował bić ostrze w brzuch potwora.
- Możecie zauważyć, że po odparciu uderzenia, siatka lekko faluje, skrzy. Właśnie w tym momencie trzeba trafić w odpowiednie miejsce, bo jest ono odsłonięte - przerwał na chwilę. - Dopiero później, gdy pozbyliśmy się narządów, oczywiście oprócz serca, mogliśmy użyć bolców. Sądzę, że za kilka minut skóra zacznie odrastać, choć wtedy pręty wrosną w ciało potwora.
- W takim razie, jak pomimo braku skóry przed chwilą zobaczyliśmy tę jego zbroję? Nie powinien nie wytworzyć jej jeszcze, póki jest obdarty?
- Jak już mówiłem, operację przeprowadzaliśmy kilkanaście minut przed lekcją. Od tego czasu naskórek powinien zacząć regenerować się, lecz organizm ma widocznie pilniejsze potrzeby odnowy niż skóra. Na przykład oczy, płuca, krtań. Dopiero w drugiej kolejności zregeneruje się skóra. Mimo to upadły był zdolny do utworzenia zbroi, co oznacza, że tendencja do wytwarzania tej siatki jest zakodowana nie tylko w skórze - wyjaśnił elf.
- W takim razie, gdzie? - dopytywał Georg.
- To właśnie badają naukowcy. Zapewne w jednym z organów, które usunęliśmy przed założeniem bolców. Serce odpada, bo jego nie ruszaliśmy, w takim razie albo mózg, albo inny narząd.
- To posiada mózg? - zdziwił się jeden z kadetów, pokazując istotę przybitą do stołu.
- W pewnym sensie tak, Zahirze. Narząd jako taki jest, tego nie można podważyć. Podejrzewam jednak, że przez niecałkowitą materialność ciała upadłych, mózg nie może pracować jak za życia. Wyjątki najwyraźniej mają inną budowę materiału genetycznego od pozostałych, choć nie jesteśmy jeszcze pewni, od czego zależy, czy dany okaz będzie bogatszy o takie zdolności.
- Pierwszy raz spotkano taki okaz? - Veronica ośmieliła się zdać pytanie.
- Nie. Wiedzieliśmy, że istnieją tacy upadli o wyjątkowych zdolnościach, lecz pierwszy raz udało nam się takiego złapać, bez zabicia. To duże osiągnięcie - przerwał na chwilę. - Jeśli miałbym stwierdzić jak często można napotkać takiego odmieńca, opierając się na badaniach, typowałbym...
Zamyślił się, kalkulując.
- W tłumie stu upadłych statystycznie byłoby nie więcej niż trzech o wyjątkowych zdolnościach. Usiądźcie, a powiem wam jeszcze o sposobach obrony przed wyjątkami.
Kadeci znów zajęli swoje miejsca, a Finrandil usiadłszy za biurkiem, wznowił wykład:
- Jeśli spotkalibyście upadłego, który reaguje inaczej niż wszystkie inne, co byście zrobili w pierwszej kolejności?
Elf wiedział już, że kadeci nie są zbyt aktywni, dlatego prędko sam odpowiedział na swoje pytanie: - Po pierwsze trzeba zorientować się na czym konkretnie polegają jego niezwykłe umiejętności. Później trzeba znaleźć jakieś słabe punkty potwora. Do tego potrzebujemy raczej dużo czasu, więc radziłbym w miarę możliwość znaleźć bezpieczną kryjówkę na czas określania strategii. W przypadku wyjątków nie mogę wam za dużo podpowiedzieć, ponieważ nie ma wśród niech jakiś podkategorii. Krótko mówiąc, każdy jest inny. Możemy założyć jednak, że niezwykłe zdolności będą miały za cel chronienie serca. Aby uniknąć niespodziewanego kontrataku, radziłbym w pierwszej kolejności zaatakować nie serca, a na przykład nogi...
- A co jeśli upadły jest dostosowany raczej do ofensywy? - odezwał się Simon.
- Wtedy najlepiej grać na czas.
- Też mi wskazówka! - prychnął chłopak. - Tak naprawdę te wszystkie rady typu "znajdźcie jego słabe punkty" są śmiesznie oczywiste i nie dają nam n i c. Na prawdę nie ma jakiegoś sposobu na skuteczną walkę z odmieńcami? Jakiś czar, cokolwiek?
Finrandil spuścił wzrok. Wiedział, że uczniowie mieli rację, nie miał im za złe wzburzenia. Nie mógł pomóc w żaden inny sposób. Wykład mógł mieć charakter jedynie ostrzegawczy.
- Przykro mi, ale każdy jest inny. Nie mogę wam doradzić, jak skutecznie z nimi walczyć. Chciałem was ostrzec, by was nie sparaliżowało, gdybyście natrafili na upadłego z takimi umiejętnościami.
Rozległ się dźwięk gongu, na co Elf wstał.
- Koniec lekcji.
Finrandil wraz z postawnymi mężczyznami zabrali wózek z sali.
Po tym wykładzie nie tylko Vera uświadomiła sobie, jak bardzo jest bezradna wobec upadłych.
„Nic dziwnego, że wszyscy się ich boją, nawet jeśli nie widziano ich w mieście od pokoleń.”
***
- Collin, głupku!
Odwrócił się i zobaczył zasapaną Susan. Dziewczyna pochyliła się i oparła rękoma o kolana.
- Głuchy jesteś - burknęła, unosząc twarz ku koledze.
Po chwili wyprostowała się i podeszła kilka kroków do łucznika. Wzięła głęboki wdech, po czym zamachnąwszy się, uderzyła chłopaka w bok. Łucznik był na tyle zaskoczony, że nie zdążył zareagować. Po fakcie chwycił się za bok i oburzył się:
- Co to ma być? Przychodzisz tak nagle i...
- To ja się pytam, co to ma być?
Susan unikała wzroku kolegi, mówiła cicho, głosem pełnym pretensji. Odzywała się ze spuszczoną głową, jakby adresatem wyjątkowo długiej wypowiedzi miała być posadzka.
- Obrażasz się o byle co. Nie można się nawet z tobą podroczyć.
Susan gwałtownie uniosła głowę, rozrzucając na boki krótkie, czarne włosy.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Collinem?
- Nie obraź się, ale zadufany w sobie egoista jest kiepskim materiałem na przyjaciela. Wydaje mi się, że zwyczajnie nie możesz pogodzić się z myślą, że ktoś jest od ciebie lepszy. Nie mówię, że to twoja wina. Ktoś ci to wpoił to od maleńkości, mam rację? Wiesz... jest takie powiedzenie: cudze sukcesy nie są twoimi porażkami. Ale mi się wydaje, że dla ciebie lepsza byłaby wersja zmieniona: cudze porażki nie są twoimi sukcesami. Gratuluję ci niezmiernie twoich fenomenalnych wyników, ale jednocześnie głęboko ci współczuję. Wciąż dokonujesz czegoś wielkiego. Dużo potrafisz, ale mało dostrzegasz. Może uczono cię inaczej niż mnie, może się mylę... Ale od zawsze mówiono mi o trzech filarach, na których opiera się życie: sile, mądrości... Choćby tylko jedno z nich nie funkcjonowało poprawnie, nie zdobędziesz szczytu swoich możliwości. Nie możesz być silna bez mądrości. Mądrość bez siły mało zdziała.
Chłopak smutnym wzrokiem zmierzył koleżankę. W jej dużych, błękitnych oczach dostrzegł drgające, zbierające się łzy. Zrobiło mu jej się żal. Rzeczywiście od kilku dni nie potrafiła normalnie z nim rozmawiać, ignorowała jego problemy, każda jej odzywka była kolejnym psioczeniem się. W pewnym momencie zabrakło mu u Susan oznak współpracy, poczuł się zbywany, traktowy z góry.
- Przepraszam – wybąknęła.
Jedno słowo sprawiło Susan wielkie trudności w wymówieniu.
Collin zbliżył się o krok do dziewczyny i położył jej dłoń na głowie.
- Dobra, już dobra... Może trochę mnie poniosło.
Na twarzy Collina pojawił się uśmiech.
- Już wszystko dobrze.
Ogarnął ją ramieniem, przytulił do siebie.
„Dziwne uczucie. Jest taka mała i krucha, jak mogłem tak na nią nakrzyczeć...”
- O czym myślisz? Nadal jesteś zły?
- Nie... Zastanawiam się, jak to jest być tak niskim.
Łucznik nie dał Susan szansy na zrewanżowanie się ripostą lub choćby kuksańcem. Odsunął ją od siebie, podszedł do drzwi.
- Collin? Jaki to trzeci filar?
- Kiedyś ci powiem.
Chłopak nacisnął klamkę. Prędko wszedł do gabinetu, by stanąć twarzą w twarz z czekającą go karą.
***
- Czemu ten Mistrz tak długo ich przetrzymuje? - niecierpliwiła się magiczka.
- Słyszałem od kadetów, że często robisz to samo, Elizo.
Cyprian zaśmiał się.
Chwilę później z izby zaczęli wychodzić kadeci. Kiedy wyszła także brązowowłosa łuczniczka, Eliza skinęła znacząco na Cypriana. Mężczyzna westchnąwszy, podszedł powoli do kadetki.
- Fosher? Mogę zająć chwilę? - zapytał.
Łuczniczka spojrzała na Mistrza zdziwionym wzrokiem.
- Ja?
- Tak, prosiłbym o chwilę rozmowy. To bardzo ważne - dodał po chwili.
Dziewczyna w końcu skinęła głową. Oznajmiając koleżance, że niedługo do niej dojdzie, udała się za Cyprianem do Elizy, czekającej trochę dalej. Łuczniczka była wyraźnie spanikowana. Nie wiedziała, czego ma się spodziewać, po wezwaniu na spotkanie z dwoma Mistrzami Naczelnymi.
- Czy... czy coś się stało? - zapytała niepewnie.
- Usiądź.
- Chciałam zadać tobie tylko kilka pytań... - mruknęła Eliza.
Przybrała najsłodszy uśmiech, na jaki było ją stać. Magiczka nie chciała spłoszyć kadetki. Mistrzyni wyciągnęła w kierunku dziewczyny kanapkę z szynką.
- Może poczęstujesz się?
- N-nie!
Kadetka odsunęła się.
- Dziękuję, ale nie jadam mięsa.
- No cóż...
Eliza schowała przekąskę z powrotem do torby.
- Gdzie byłaś, gdy zamordowano twoją siostrę Emily Fosher?
Łuczniczka pobladła. Przełknęła głośno ślinę, nie patrząc Mistrzom w oczy.
- Spokojnie... - Eliza usiadła obok niej. - Pytam tylko dla formalności.
- Już mówiłam śledczym... B-byłam na stołówce. Jadłam śniadanie.
Dziewczyna zaczęła oddychać prędko.
- Co jadłaś? Opisz mi cały wieczór dokładnie, ze szczegółami, proszę.
Mimo że magiczka odzywała się łagodnym głosem, Cyprian nie był przekonany co do tego całego przesłuchania. Dziewczyna była po przejściach, straciła siostrę. Nie rozumiał, po co męczyć ją znów, skoro złożyła już zeznania.
Kadetka zdziwiła się. Z początku chciała zaprotestować, lecz po chwili westchnęła i zaczęła opowiadać:
- Wieczorem, około godziny siódmej, weszłam na stołówkę. Poprosiłam o dwie butelki wody, a następnie nałożyłam sobie porcję dania.
- Jadłaś sama?
- Tak. Nie było tłoku, więc żaden z kadetów nie potwierdzi moich słów, lecz pani, która podała mi wodę, bez wątpienia będzie mnie pamiętała.
- Rozumiem - mruknęła Eliza. - Ile czasu zajęło ci zjedzenie śniadanie? Jakie dania nałożyłaś sobie na talerz?
- Czy to nie jest przesada? - oburzyła się dziewczyna. Dlaczego pyta mnie Mistrzyni o takie nieistotne sprawy?
- Odpowiedz, proszę. Dla mnie są bardzo istotne.
Kadetka milczała przez chwilę. W końcu zdecydowała się na współpracę.
- Jadłam przez około czterdzieści minut. Nałożyłam sobie talerz zupy. Po zjedzeniu poszłam do świetlicy, bo tam miałyśmy się spotkać z siostrą... Około godziny dziewiątej byłam już przy niej. Poszłam po pomoc... Naprawdę myślałam, że dadzą radę ją uratować...
Łuczniczka zamilkła. Ukryła twarz w dłoniach.
- Wystarczy - wtrącił się Cyprian. - Dziękuję bardzo za pomoc.
Dziewczyna wstała i odeszła w kierunku, w którym poszli jej znajomi.
- Po ci były te wiadomości? Nie wyglądała jakby kłamała, a nawet jeśli, co za różnica, jakie danie jadła na śniadanie w dniu śmierci swojej siostry. Tylko ją zdołowałaś.
- Widzisz, Cyprianie... Zazwyczaj nie jadam na stołówce, lecz ostatnio poszłam tam z ciekawości. Pierwsze co zrobiłam, to przeczytałam menu.
- I co?
Łucznik był już wyraźnie zniecierpliwiony.
- Tylko tyle, że co drugi dzień gotowana jest zupa z mięsa, a nasza nowa podejrzana przed chwilą przyznała się do bycia wegetarianką.
- Może zjadła zupę przez przypadek!
- Możliwe, choć przy każdym daniu widnieje wyraźny skład w obawie przed alergią kadetów.
- To jeszcze nie znaczy, że zrobiła coś swojej siostrze - oburzył się skośnooki.
- Prawda, masz rację. Jednak nie mamy pewności, co do jej zeznań. Jeśli nie jadła zupy, wyszła ze stołówki, biorąc tylko wodę. Nie była tam czterdzieści minut, a zaledwie kilka. Dlaczego skłamała, jak myślisz?
- Zbierzmy wszystkie informacje - zaczął Cyprian. - Denatka używała łuku do nielegalnych treningów, w skutek czego uciekła z niej Energia Duchowa. Zaraz... - zamyślił się łucznik. - Ona miała zdawać egzamin końcowy za kilka tygodni!
***
RAPORT
Adresat: Dowódca;
Nadawca: Komisja Zgromadzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz