Rozdział 8

Veronica pchnęła lekko drzwi i weszła niepewnie do sali. Umyślnie przyszła wcześniej. Nie chciała natknąć się na Poula, który przychodził zazwyczaj na ostatnią chwilę. Była zaspana, ponieważ cały wczorajszy wieczór poświęciła na leczenie ran. Mimo pytań Susan o jej stan, nie odezwała się słowem o agresji wojownika. Rosła w niej determinacja, aby powstrzymać Poula od realizowania jego idei o panowaniu silnych nad słabymi. W tym celu musiała wymyślić, jak pozbyć się skazy na Lapi, wskazującej na użycie miecza. Zorientowała się, że po kolejnym treningu z użyciem broni, wszyscy uczniowie w jej jednostce zostaną obarczeni skazą Lapi. Wtedy różnice zatrą się, Veronica będzie mogła zwrócić się do Victora o interwencję.
Usiadła pod oknem, wyciągnęła podręcznik. Próbowała skupić się na tekście, lecz co chwilę przyłapywała się na tym, że jedynie przebiega wzrokiem po literach. Drzwi otworzyły się energicznie. Dziewczyna niemal podskoczyła. Do pomieszczenia wszedł Alberth. Chłopak podszedł nieśmiało do znajomej i usiadł obok. Z pewnością zauważył brak humoru wojowniczki, ale nie odezwał się, aby zapytać, co jest tego przyczyną.
- To do niego niepodobne - pomyślała dziewczyna. - Zazwyczaj tak dużo gada.
Veronica czuła lekkie wyrzuty sumienia. Od dość dawna nie kontaktowała się z przyjacielem. Więcej czasu spędzała z Heinnem, Susan lub Patrickiem. Miała wrażenie, że nieumyślnie unika rudowłosego.
- Alberth, ja - zaczęła, lecz głos uwiązł jej w gardle. - Ja nie...

- Wiem, Vera. Nie przejmuj się mną.
Uśmiechnął się na tyle przekonująco, że dziewczyna prawie uwierzyła w jego słowa.
- Rozumiem.
Do sali weszła kolejna dwójka wojowników. Do początku lekcji zostało jeszcze trochę czasu. Odwróciła się, patrząc w okno, myślała. Wciąż martwiła się, że ktoś odkryje, że użyła Lapi bez pozwolenia. Miałaby wtedy straszne kłopoty. Wolała nawet nie myśleć o konsekwencjach, jakie by ją spotkały. Rzemyk z kamieniem zsunęła pod rękaw.
Do sali wszedł chudy mężczyzna średniego wzrostu o długich, jasnych włosach i szpiczastych uszach. Była to pierwsza lekcja kultury, jaką miała odbyć jednostka Veronicy.
- Czyli to jest Finrandil! Nie spodziewałam się, że wykładowcą będzie elf.
Mężczyzna przygotowywał książki, zwoje, starł tablicę, ułożył potrzebne materiały. Wydawał się być przyjaźnie nastawiony do kadetów, pałał zapałem.
Kiedy wszyscy wojownicy zebrali się w sali, przedstawił się:
- Nazywam się Finrandil. Będę wykładał o kulturze Trzech Królestw.
Elf nie wyglądał na starego. Jego jasne włosy nie miały śladów siwizny. Sylwetka mężczyzny, mimo że chuda, nie sprawiała kruchego wrażenia. Błękitne oczy mężczyzny były bystre, a jednocześnie rozumne i pełne życiowego doświadczenia.
- Zapewne spodziewacie się nudnych lekcji opartych na czytaniu podręczników i wałkowaniu teorii. Niestety częściowo macie rację.
Finrandil przez chwilę wpatrywał się w widok za oknem.
- Nie mogę pokazać wam tego, co widziałem, podróżując po świecie. Postaram się jednak w miarę możliwości nie zanudzać.
Przerwał na chwilę, pozwalając spóźnionym uczniom zająć swoje miejsca. Wśród przybyłych był Poul wraz z Simonem. Wojownicy nie zwrócili najmniejszej uwagi na Veronicę. Mimo to dziewczyna czuła wzrok chłopaka wbity w swoje plecy.
- Poul może w każdej chwili mnie wydać...
- Nie sądzę, aby to zrobił - uspokajała Sofii. - Mówiłam już, że wydałby także fakt znęcania się nad tobą.
- Wydaje mi się, że jest to lżejsze wykroczenie od mojego występku.
- Nie sądzę. Użycie broni jako samoobrony jest wręcz wskazane, gdy nie ma innego wyjścia.
- I tak się nie przyznam. A co, jeśli on zaryzykuje?
- To byłoby trochę nielogiczne z jego strony.
- Albo szalone.
Finrandil rozwiesił na tablicy kawał płótna, na którym czarnym atramentem namalowano schemat jakiejś istoty.
- Myślę, że możemy już zaczynać.
Elf wziął do ręki wskaźnik i zaczął tłumaczyć, pokazując poszczególne części rysunku.
- Jest to schemat, przedstawiający krasnoluda. Co możecie powiedzieć o charakterystyce tych stworzeń?
Finrandil popatrzył po kadetach. Veronica stwierdziła, że elf był stanowczo zbyt łagodny. Danny zazwyczaj wskazywał osobę, która chcąc nie chcąc, musiała odpowiedzieć na pytanie. Reszta miała się nie wychylać. Tym razem pośród uczniów wciąż panowała pełna skrępowania cisza, gdy elf czekał na chętnych. Veronica częściowo znała odpowiedź na jego pytanie i kilka dni wcześniej zapewne zgłosiłaby się. Teraz jednak nie chciała zwracać na siebie uwagi. Nie po incydencie z Lapi. Już i tak za bardzo się wyróżniała.
- Nie ma chętnych?
W głosie Finrandila słychać było nutkę żalu.
- W takim razie ta lekcja będzie miała charakter monologu, a szkoda.
Odetchnął, po czym znów zaczął mówić.
- Krasnoludy wyróżniają się wyjątkowo niskim wzrostem, a od niziołków różnią się krzepką budową. To być może jest ich największą wadą. Przez krótkie nogi nie mogą poruszać się zbyt szybko i sprawnie. Zdecydowanie mają bardzo dużą siłę. Potrafią zabić jednym uderzeniem, lecz jak już mówiłem, zwykle wystarczy zacząć uciekać, aby ujść z życiem.
Na twarzach kadetów ukazało się zdziwienie. Nikt nie podejrzewał, że Finrandil będzie mówił o walce. Wojownicy spodziewali się raczej nudnego wykładu na temat różnych ras i ich kultury. Wiele osób zaczęło słuchać z uwagą. Techniki walki z poszczególnymi istotami i ich słabe punkty to zdecydowanie coś, co interesowało młodych wojowników.
- Będziemy omawiać też Aliudów? - krzyknął ktoś z tyłu sali.
Veronica nie odwróciła się. Ukryła twarz, wbiła zakłopotany wzrok w ławkę. Elf najwyraźniej zignorował uszczypliwe pytanie, kontynuując wywód o krasnoludach.
- Jakie są plusy tych stworzeń? Otóż krasnoludy mają mają bardzo grubą skórę. Jest ona zbudowana całkiem inaczej niż moja, czy wasza. Zwykła strzała nic im nie zrobi, podobnie jak nieprecyzyjny cios mieczem. Ich słabymi miejscami są pachwiny i podbrzusze. Czasem zdarzy się, że mają też cieńszą skórę na gardle.
Finrandil pokazywał wszystko na schemacie.
- Krasnoludy używają zazwyczaj toporów lub kilofów. Świetnie przystosowują się do nowych warunków, lecz w większości nie potrafią pływać. Są wytrzymałe. Do prawidłowego funkcjonowania potrzebują mniej tlenu niż ludzie czy elfy. Właśnie dlatego w dwanych czasach zmuszano je do niewolniczej pracy w kopalniach. Największe nturalne występowanie krasnoludów to okolice Kosor w Północnym Królestwie.
Po chwili milczenia Finrandil ściągnął płótno z tablicy i zwrócił się do kadetów:
- Wystarczy. Idziemy na dwór.



***

Susan podeszła do manekina i kopnęła go. Takie ćwiczenia nie były dla niej żadnym wyzwaniem. Ojciec często kazał jej trenować na wypchanym słomą worku. Według dziewczyny walka z nieruszającymi się manekinami była przydatna tylko w przypadku chęci wyrobienia mięśni i techniki uderzenia. Jeśli chcieli szkolić się na prawdziwych wojskowych, powinni walczyć z magicznymi przeciwnikami. Mimo wszystko dziewczyna uważała, że na krippę jest jeszcze za wcześnie. Nie rozumiała jednak, dlaczego nie mogliby walczyć z hologramami, które także atakowałyby ich, a nie tylko stały i czekały na wyważone ciosy, których i tak nie zdążyłoby się zadać w realistycznej walce. Susan chwyciła manekina za gardło i zrywając go ze sznura, obaliła na podłogę. Zastosowawszy dźwignię i poderwawszy kukle gardło, usłyszała głos Mistrza Leo. Był to wojownik, który uczył łuczników podstawowych uderzeń i chwytów.
- Bardzo dobrze Susan, jednak nie miałaś n i s z c z y ć naszych rekwizytów.
- Właśnie... rekwizytów. Na tym nie da się nauczyć porządnych ciosów, które można by zastosować w prawdziwej walce, Mistrzu.
Mistrz Leo, mimo że zazwyczaj był surowy, uśmiechnął się pod nosem. Szybko jednak stłumił tę chwilę zapomnienia i skarcił dziewczynę.
- Następny!
Krzyknął, podnosząc manekin i naprawiając go za pomocą magii. Dziewczyna odeszła na bok i oparłszy się o ścianę, zaczęła gwizdać.
- Co za mała buntowniczka!
Susan podniosła wzrok i ujrzała Collina. Chłopak musiał się spóźnić, bo łuczniczka nie widziała go na zbiórce. Spojrzała na kolegę obojętnym wzrokiem. Po chwili jednak odbiła się od ściany i sprawnym ruchem zaatakowała chłopaka. Schyliwszy się, podcięła łucznika i kopnęła go, gdy ten upadał. Na koniec dopadła go i chwyciła w kleszcze.
- Tylko nie mała... - wycedziła do ucha.
Zaraz musiała go puścić, bo Mistrz Leo zauważył bójkę i zainterweniował.
- To nie jest wasza pierwsza sprzeczka i nie obchodzi mnie, co jest ich powodem. Macie przestać!
- Nie odpuszczę. To była słuszna sprawa - broniła się Susan.
- Słuszna? Obrażasz się o byle co, kurdupelku - prychnął Collin.
Susan znów chciała zaatakować kolegę, lecz Mistrz zgromił ją złowieszczym wzrokiem.
- Przeszkadzacie! - krzyknął. Susan słyszała, że Leo był kiedyś uczniem Danny'ego, lecz zauważyła, że do poziomu surowości Mistrza Naczelnego jeszcze wiele mu brakuje. - Pod ścianę i po pięćdziesiąt pompek, obydwoje!
- Ale... - Collin zaczął się wykręcać.
- Sto! - przebił Leo.
Kadeci zamilkli i zgromili się wzajemnie wzrokiem, gdy Mistrz odszedł, by kontynuować trening.

***

Wojownicy podążyli za Finrandilem na arenę walk. Tym razem kopuła skrywała zwyczajną łąkę, na której rosło zaledwie kilka niskich drzew. Na samym środku ogromnego placu kadeci zauważyli sporych rozmiarów głaz.
Elf rozdał każdemu po drewnianej pałce.
- Według mnie jest jeszcze za wcześnie na używanie prawdziwych mieczy – stwierdził.
Większość kadetów przyjęło ten fakt z rozczarowaniem. W tym Veronica.
- Gdybyśmy dostali polecenie przywołania broni, nie tylko moje Lapi byłoby splamione.
- A co z wielkością skazy? Podejrzewam, że użycie miecza można sprawdzić magicznie.
- Miałaś rację, powinnam od razu pójść z tym do Victora. On by mnie zrozumiał.
- Możesz zrobić to po zajęciach.
- Tak zrobię. Nie może mnie ukarać za samoobronę!
Wielu uczniów nie zwracało uwagi na to, co działo się dookoła. Zaczęli pojedynkować się między sobą, rozmawiać. Veronica, która jako jedna z nielicznych pozostała skoncentrowana, przyglądała się elfowi, skupiającemu się nad czarem. Słowa nieznanego jej zaklęcia zaczęły wirować w powietrzu, by po chwili uformować się w bezkształtną bryłę, która została umiejscowiona dokładnie w głazie stojącym na środku placu.
Trzymając mocno kij, Veronica zaczęła wpatrywać się w masę. Domyślała się, że to ona będzie przedmiotem ich treningu. Elf nie wydawał żadnych rozkazów, odsunął się na krawędź areny. Dziewczyna modliła się w duchu, by nie musiała stawać w pojedynku przeciwko Poulowi. Szczerze mówiąc, w ogóle nie chciała walczyć. Nie uśmiechało jej się skakanie i unikanie ciosów, zważając na fakt, że nie dawniej jak wczoraj została dotkliwie pobita. Dzięki pomocy Susan wojowniczce udało się doprowadzić ciało do przyzwoitego stanu. Nie tłumaczyła, skąd wzięły się jej obrażenia. Łuczniczka nie naciskała. Bez słowa poświęciła wieczór, by uleczyć wojowniczkę. Jednym ze skutków ubocznych było zmęczenie, drugim uczucie zesztywnienia mięśni.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Większość pozostałych kadetów wciąż nie było zainteresowanych lekcją. Veronica odnalazła wzrokiem Poula. Choć nie widziała, aby miał jakikolwiek opatrunek, poruszał tylko lewą ręką; prawa zwisała bezwładnie u boku.
- Lewą radzi sobie w walce równie dobrze jak prawą. Myślę, że nie robi to mu różnicy.
- Może opatrunek ma pod szatą?
- Możliwe.
Chłopak zachowywał się jak zawsze. Nie sprawiał wrażenia przejętego bólem, czy świętującego fakt, że zmusił wojowniczkę do wykroczenia.
- Przerażające...
Finrandil czekał cierpliwie, przypatrując się uczniom. W pewnym momencie uchwycił kontakt wzrokowy z Veronicą i uśmiechnął się do niej tajemniczo. Dziewczyna chciała podejść do elfa i zapytać się o cel wyjścia na arenę oraz o tajemniczą bryłę, lecz właśnie wtedy masa zaczęła się ruszać. Błyskawicznie formowała się w kilka niskich postaci, które zaczęły biec w stronę uczniów.
- To krasnoludy!
Veronica przyjęła pozycję gotowości do walki i, mimo zmęczenia, przecięła pierwszego z wrogów. Krasnoludowi nic się nie stało. Zaczął atakować dziewczynę swoim toporem. Istota, choć sięgała dziewczynie zaledwie do podpiersia, była bardzo silna.
- Wykorzystaj wiadomości, które przekazywał Finrandil na lekcji! - doradziła Sofii.
Veronica zamachnęła się i uderzyła przeciwnika w okolicach pachwin, gdy ten brał zamach. Krasnolud nie był prawdziwy. Po trafieniu, kij przeleciał przez niego jak przez powietrze. Veronica domyśliła się, że było to coś w rodzaju hologramu, ponieważ po chwili istota rozpadła się na wiele malutkich kuleczek, które potoczywszy się po placu, wyparowały z sykiem. Dziewczyna spojrzała na elfa. Nauczyciel stał z zadowoloną miną, a zobaczywszy zwycięstwo kadetki, schylił głowę w wyrazie uznania. Reszta kadetów także walczyła z napastnikami. Niektórych bardzo zaskoczył atak hologramów. Nie zdążyli uniknąć lub sparować ciosu, przez co hologramy przeniknęły przez nich. Uczniom nic się nie stało. Finrandilowi nie chodziło o prawdziwą walkę. Chciał nauczyć kadetów, jak wykorzystywać teorię w praktyce.
- Bez informacji o krasnoludach trudno byłoby cokolwiek zrobić. - stwierdziła Sofii, gdy brunetka zaczęła walczyć z kolejnym Krasnoludem.
- To dobry sposób na sprawdzenie, czy kadeci słuchali na lekcji.
Po chwili dziewczyna uświadomiła sobie, że przed krippą w lochach Danny powiedział coś podobnego. Wojowniczka wzdrygnęła się na wspomnienie tego dnia.
Z bryły wyskakiwały nowe krasnoludy, pochód zdawał się nie mieć końca. Niektóre istoty były opancerzone od stóp do głów, inne miały ulepszoną broń.
- Wychodzą coraz silniejsze - zauważyła Sofii. - Musimy je pokonać.
- Nie tylko.
Veronica spojrzała na Albertha. Chłopak był zamyślony. Pewnie także już odkrył, na czym ma polegać to ćwiczenie.
- Musimy dotrzeć do tej bryły i zniszczyć ją. Inaczej przeciwnicy będą rodzić się w nieskończoność.
- Uważaj!
Do Veronicy podbiegł następny hologram. Tym razem przeciwnik był opancerzony.
- Kurde... Co mam teraz zrobić? - Wysapała dziewczyna, walcząc z przeciwnikiem. Żaden cios nie robił na krasnoludzie wrażenia. Kij odbijał się z głuchym brzękiem od żelaznej zbroi.
- Spróbuj nasłać go na kogoś innego, a sama przedostać się do Albertha. Nie możesz zostać sama. Spójrz!
Dziewczyna spostrzegła jednego z wojowników, który walcząc samemu, został otoczony. Przeciwnik zaatakował Veronicę, a topór przeniknął przez ciało dziewczyny. Mimo że nie pojawiła się żadna rana, a cięcie nie zabolało, uczucie przenikającego hologramu nie było przyjemne.
- Pamiętasz, że krasnoludy są wolne? Może zacznij biec? - zasugerowała Sofii.
Wojowniczka zaczęła pospiesznie cofać się w stronę Albertha. Po pewnym czasie krasnolud przestał ją gonić, a kadetka dotarła do towarzysza. Wojownik walczył z krasnoludami, którzy chcieli go otoczyć.
- Vera! Ja dobrze, że jesteś - wysapał Alberth zabijając kolejnego przeciwnika z wielkim toporem. - Pomożesz nam w realizacji planu?
- Nam? - zdziwiła się.
Dziewczyna dopiero teraz zauważyła Philipa, który uporczywie starał się utrzymywać przeciwników w bezpiecznej odległości. Wojowniczka przypomniała sobie jego pełne kpiny spojrzenie, gdy wydawał Heinna i tym samym skazywał Veronicę na wyrok z rąk Poula.
- Właśnie... Gdzie jest Heinn?
Dziewczyna rozejrzała się. Nigdzie nie widziała kolegi.
- Czyżby Poul już go dopadł? Tylko nie to...
Veronica odbiegła trochę od Albertha, wypatrując kolegi.
- Nigdzie go nie ma!
W tej chwili jeden z krasnoludów uderzył w Veronicę. Dziewczyna zachwiała się, upadła. Przeciwnik szykował się do kolejnego ciosu, lecz wojowniczka podcięła go pałką. Napastnik upadł, a Veronica w tym czasie podniosła się i przebiła mu krtań. Wiele kulek potoczyło się pod jej nogami. Raz jeszcze rozejrzała się.
- Widzę go!
Ucieszyła się, dostrzegłszy w oddali jasnowłosego wojownika, próbującego przedostać się do bryły. - Jak dobrze, że nic mu nie jest!
Dziewczyna wróciła do Albertha.
- Mam plan - powiedziała. - Dołączymy do Heinna i pomożemy mu eliminować hologramy. W tym czasie ktoś z nas pozbędzie się bryły. Wystarczy tylko ją zniszczyć, by...
- Tylko?! - oburzył się Philip.
Wojowniczka spojrzała na okularnika. Podeszła do niego, chwyciła go za szatę.
- Zdradziłeś go, parszywy tchórzu. Masz szczęście, że nic mu nie jest.
Miała ochotę rozszarpać chłopaka i z trudem się przed tym powstrzymywała.
- Zobaczymy, czy będziesz taki cwany, gdy...
- Zobaczymy? Ha! Tylko ja wiem, jak wykonać to zadanie. Potrzebujecie mnie.
Alberth, pokonawszy kolejnego krasnoluda, podszedł do Veronicy i delikatnie oddzielił ją od Philipa.
- Co masz na myśli? - zapytał.
Philip otrzepał szatę i zaczął tłumaczyć:
- W tym zadaniu kryją się dwa haczyki. Pierwszy jest taki, że im bliżej jesteśmy bryły, tym więcej krasnoludów się wytwarza.
Veronica spojrzała na Heinna. Chłopak nie dawał rady samemu przecisnąć się do środka placu. Dziewczyna zauważyła też Poula wraz Simonem, którzy także mieli problemy z dostaniem się do masy. Wojowniczka zrozumiała, że aby wykonać zadanie, muszą zebrać się wszyscy razem.
- To niemożliwe. Nie umiemy walczyć w grupie...
- Druga pułapka jest taka, że to nie są zwykłe hologramy...
- Jak to? - zdziwił się Albert, wtrącając się w pół słowa. - W takim razie co to jest?
- Zwykły hologram nie zabiera Energii Duchowej.
Veronica stanęła jak wryta.
- Zabiera Energię? - wymamrotała.
- Oczywiście wy wszyscy jesteście na tyle nieuważni i skupieni tylko na walce, że nie kontrolujecie swoich zasobów mocy. A ja tak.
Alberth zaczął walczyć z krasnoludem, który chciał zaatakować ich grupkę. Veronica skupiła się na swojej Energii Duchowej. Rzeczywiście. Mimo że została trafiona przez hologramy zaledwie kilka razy, jej pokłady mocy znacznie się zmniejszyły. Czuła się osłabiona nie tylko przez walkę i wczorajsze próby leczenia.
- Poza tym, to zadanie byłoby bez sensu, gdyby przeciwnicy nie mogli nam nic zrobić - dodał na koniec Philip.
- Co w takim razie musimy zrobić? - zapytał Alberth, pokonawszy krasnoluda.
- Jedynym wyjściem jest zebranie wszystkich kadetów i uderzenie razem - Veronica uprzedziła Philipa.
- Czy to jest w ogóle możliwe? - zmartwił się rudowłosy wojownik.
Kadetka spojrzała w stronę Heinna. Chłopak zaczął się cofać. Był wyraźnie wyczerpany, bo coraz więcej krasnoludów zadawało mu obrażenia.
- Heinn! Tutaj! - zawołała.
Chłopak obrócił się i ujrzawszy znajomą, zaczął biec. Wyszła mu na spotkanie i wyjaśniła całą sytuację. Po chwili dołączyli do Albertha i Philipa, stojących z boku pola bitwy.
- To wszystko wyjaśnia... - wysapał chłopak. - Jednak jak chcecie ich zebrać?
- Znasz wielu z nich... Może zdołałbyś namówić niektórych? - poprosiła Vera.
- Niektórych nie znaczy wszystkich - odpowiedział. - Wątpię w powodzenie tego planu.
Philip oddalił się trochę. Nie był na tyle odważny, by spojrzeć Heinnowi w oczy.
- Mam pomysł! - powiedział po chwili Alberth. - Jednak wymaga on zużycia dużej ilości Energii Duchowej.
- O co chodzi?
- Moglibyśmy użyć czaru rozgłośni i powiadomić wszystkich o planie - wyjaśnił chłopak. - Jednak ja nie mogę wykonać tego zadania, bo nie potrafię używać magii.
- Może ja? - zaproponował Heinn.
- To byłby zły pomysł - odezwała się brunetka. - Mimo że jesteś wyczerpany, nadal jesteś potężniejszy niż ja czy Albert. Może ja...?
- Ty nie. - wtrącił się Alberth. - Bez obrazy, ale nie jesteś stąd. Poza tym jesteś dziewczyną. Nie posłuchają Aliuda.
Cała trójka spojrzała na stojącego z boku Philipa.
- To byłoby najlepsze rozwiązanie... - odezwał się rudowłosy kadet.
- Nie ma autorytetu. Skąd masz pewność, że go posłuchają? - wtrącił Heinn.
- Wygląda bardziej na stratega niż na wojownika. Może mu uwierzą - wyjaśniła Veronica. - Chodź tu.
Skinęła na okularnika.
- To ty wydasz komunikat o planie...
- Wszystko słyszałem - przerwał jej Philip. - Nie zgadzam się.
- Dlaczego?
- Jeśli stracę dużo Energii Duchowej, nie będę mógł bronić się przed krasnoludami.
- Philip... - zaczął Alberth.
- I tak sobie z nimi nie radzisz, cioto - przerwała mu wojowniczka.
Towarzysze spojrzeli na nią ze zdziwieniem. W końcu tylko Veronica wiedziała, co zrobił Philip w korytarzach obok biblioteki. Niski chłopak odetchnął z irytacją.
- Zgodzę się, jeśli ktoś zostanie tu ze mną i będzie mnie osłaniał.
Kadeci popatrzyli po sobie.
- Heinn jest zbyt wartościowym wojownikiem. Bardziej przyda się w walce, niż przy osłanianiu tchórzliwego kurdupla - mruknęła Veronica.
- Jeśli chcesz, zaraz będziesz mogła sobie sama wydawać komunikat.
- Dajcie już spokój - wtrącił Heinn. - Widzę, że nie dogadujesz się z Veronicą i podejrzewam, że nie chcesz, by tu została.
- Jakoś nie bardzo mi się to widzi - odrzekł sarkastycznie Philip.
- W takim razie Alberth.
Chłopak odetchnął ciężko. Wolałby walczyć wraz z Veronicą na polu walki. Nie miał jednak wyjścia.
- Zgoda. Zostanę. Teraz ogłoś to wszystkim, tylko wyraźnie.
Philip skoncentrował się i wystrzelił w powietrze magiczną kulę, która miała być rozgłośnią. Po chwili chłopak zaczął mówić:
- SŁUCHAJCIE KADECI! MÓWI PHILIP! MAM PEWIEN PLAN! - Walczący zatrzymali się na chwilę, słuchając uważnie. - ODKRYŁEM, ŻE JEDYNYM SPOSOBEM NA POKONANIE KRASNOLUDÓW JEST ZNISZCZENIE BRYŁY, LECZ TO NIE WSZYSTKO! IM BLIŻEJ JESTEŚMY ŚRODKA PLACU, TYM WIĘCEJ PRZECIWNIKÓW WYDOSTAJE SIĘ Z MASY. PONADTO HOLOGRAMY ZABIERAJĄ NAM ENERGIĘ DUCHOWĄ PO ZETKNIĘCIU Z NASZYM CIAŁEM. TYM SAMYM OSŁABIAJĄ NAS. - Philip zachwiał się, a Heinn podtrzymał go. Okularnik zużywał widocznie dużo Energii Duchowej na wydanie komunikatu. Nie poddawał się jednak. Zrobił tylko zawstydzoną minę, gdy to kadet, którego dzień wcześniej wydał Poulowi, pomógł mu, by nie upadł. - PLAN JEST PROSTY. NIECH WSZYSCY COFNĄ SIĘ DO KRAWĘDZI PLACU, WTEDY PRODUKCJA PRZECIWNIKÓW ZOSTANIE OGRANICZONA DO MINIMUM. NASTĘPNIE USTAWIMY SIĘ KOLE, W RÓWNYCH ODSTĘPACH OD SIEBIE I JEDNYM TEMPEM PODBIEGNIEMY DO ŚRODKA! - Chłopak złapał się za głowę. Nie pozostało mu wiele mocy. - BĘDZIEMY ELIMINOWAĆ KRASNOLUDÓW, A CO PIĄTA OSOBA BĘDZIE OSŁANIANA PRZEZ RESZTĘ. ZADANIEM TYCH UCZNIÓW BĘDZIE DOTARCIE NA SAM ŚRODEK I ZNISZCZENIE BRYŁY! JEST NAS PRAWIE TRZYDZIESTU, TAKŻE SZEŚĆ LUB PIĘĆ NAJSILNIEJSZYCH OSÓB POBIEGNIE... DO MASY! MACIE ICH OSŁANIAĆ... - Philip całkiem opadał z sił. - INACZEJ NIE DA SIĘ TEGO ZROBIĆ... PROSZĘ! - wykrzyczał ostatkiem sił, po czym połączenie zostało zerwane.
Alberth przechwycił okularnika od Heinna i odciągnął go na skraj placu. Dziewczyna wraz z Heinnem udała się do reszty, by utworzyć formację kręgu. Kilka osób, w Poul i Simon, początkowo byli niechętni wykonaniu planu. Woleli walczyć na własną rękę, jednak dzięki namowom innych kadetów, wkrótce wszyscy ustawili się w kole. Do środka pobiec mieli Heinn, Poul, Simon i dwóch innych wojowników, których imion Veronica nie znała.
- GOTOWI? - Dziewczyna znów usłyszała głos Philipa. Widocznie musiał odzyskać już trochę sił i chciał dokończyć swoją misję. - START!
Wojownicy ruszyli. Krasnoludy, których liczba widocznie zmniejszyła się po oddaleniu od środka, znów zaczęły się tworzyć. Bryła nie mogła jednak nadążyć z produkcją. Było to na korzyść uczniów. Veronica natrafiała na hologramy o wiele silniejsze niż przedtem. Mimo to eliminowała je z wprawą i dalej biegła za Heinnem. Postanowiła, że będzie go osłaniać nie tylko przed Krasnoludami, ale także przed Poulem. Miała zamiar powiedzieć mu o czyhającym niebezpieczeństwie. Heinn był w stanie wygrać z Simonem i jego kolegą, jednak dziewczyna musiała pozbawić wojowników elementu zaskoczenia. Skarciła siebie za to, że nie ostrzegła kolegi wcześniej.
- Kurde! Opancerzony!
Na Heinna biegł właśnie krasnolud w pełnej zbroi. Takie były najgorsze, ponieważ wszystkie słabe punkty tych istot były starannie osłonięte. Dziewczyna odtrąciła przeciwnika i uderzyła go kijem. Napastnik nie dawał za wygraną i mimo że kadeci uciekali, nadal biegł za nimi. Dookoła uczniów zbierało się coraz więcej krasnoludów. Inni uczniowie także byli wyczerpani. Często zdarzało się, że ktoś został trafiony i zostawał z tyłu. Reszta nie przejmowała się nim. Musieli bronić piątki, która miała dotrzeć do bryły. Nagle Heinna zaczęły otaczać krasnoludy. Większość z nich wybierała chłopaka, natomiast ignorowała dziewczynę.
- One otaczają tych najsilniejszych! - zorientowała się wojowniczka. Chłopak nie dawał sobie sam rady z przeciwnikami, więc Veronica ruszyła mu z pomocą. Veronica z trudem pokonała gromadę przeciwników, otaczających Heinna.
- Biegnij!
Krzyknęła do kolegi, gdy ten zatrzymał się, by pomóc walczącej koleżance.
- Uważaj na Poula!
Dziewczyna została cięta przez jednego z krasnoludów, a Heinn usłuchał jej rady i popędził dalej. Wokół brunetki zaczęło gromadzić się wiele hologramów, które wbijały w nią kilofy, topory i inne bronie. Dziewczyna była już zbyt wyczerpana, by się bronić. Mimo że nie bolało to jej, ta nierówna walka stanowiła znaczne obciążenie dla psychiki kadetki. Hologramy wydawały dziwne, przeciągłe dźwięki, które kojarzyły się dziewczynie z wyciem rannych ludzi. Z każdym ciosem wojowniczka stawała się coraz bardziej osłabiona. Krzyczała, choć nie odczuwała bólu. Zaczęła odpychać istoty, które otaczały ją ze wszystkich stron. Hologramy zaczęły na nią wchodzić, ściskać ją. Było ich mnóstwo. Veronica złapała się za głowę, upuszczając kij. Oddychała szybko, a serce biło jej boleśnie. Do oczu naszły jej łzy. Cała się trzęsła. Co chwilę widziała jak przeciwnik bierze zamach, a następnie wbija broń w jej ciało. Hologramy wyglądały jak żywe, więc dziewczyna schylała się przed ciosami. Krzyczała tak głośno, że zdarła sobie gardło. Płakała. Objęła kolana i skuliła się, czekając na koniec tej strasznej walki. Veronica nie była jedyną osobą, którą dopadła panika. Kilkoro uczniów również kuliło się pod naporem przeciwników.
Nagle dziewczyna usłyszała krzyki Albertha. Oprzytomniała trochę i choć cieszyła się, że nadchodzi pomoc, przeklęła.
- Opuścił Philipa?
Szybko otarła łzy z oczu i spróbowała wyrównać oddech.
- To tylko hologramy. Nie są prawdziwe. Nie zabiją mnie, to nie boli.
Powtarzała w myślach, biorąc głębokie oddechy. W tym czasie krasnoludy ciągle atakowały dziewczynę.
Rudowłosy chłopak podbiegł do koleżanki i odepchnął przeciwników. Wyczerpana Veronica zaczęła się trząść.
- Idź do Philipa - powiedział stanowczo kadet, podając koleżance kij.
- Nie!
- Wracaj do niego, bo go napadną!
Dziewczyna znów przeklęła. Wiedziała, że przy bryle będzie już tylko utrudnieniem. Im więcej niesprawnych kadetów przebywało w jej pobliżu, tym więcej niepotrzebnych krasnoludów zaczynało się materializować. Poza tym, powinna powiedzieć Philipowi o swoim spostrzeżeniu. Przeciwnicy znów otoczyli wojowników. Veronica i Alberth stanęli do siebie plecami.
- Zgoda, wrócę do niego, lecz ty osłaniaj Heinna. Poul chce go wykończyć. Pilnuj go, bo to po części moja wina.
Alberth skiną twierdząco głową i pobiegł prędko do środka placu. Veronica także zostawiła przeciwników i zaczęła uciekać. Skierowała się do krawędzi placu, gdzie pod drzewem siedział Philip. Był półprzytomny, bo obok niego był jeden z krasnoludów, który systematycznie uderzał chłopaka kilofem. Veronica odepchnęła przeciwnika i wbiła mu kij w pachwinę. Choć ten hologram nie był silny, Philip nie dał mu rady za względu na wyczerpanie. Veronica pomogła mu, mimo że najchętniej zostawiłaby okularnika na pastwę napastników. Podniosła znajomego i oparła o pień drzewa.
- Odpłacę się innym razem. Teraz musisz nam pomóc!
Veronica uderzała lekko chłopaka w twarz, by się ocucił.
- Hologramy skupiają się wokół osób z największą ilością Energii Duchowej. W ten sposób ich nie pokonamy! Twój plan zawiedzie, Philip!
Chłopak otworzył oczy i w pierwszej chwili chciał odsunąć się od dziewczyny. Veronica raz jeszcze opisała stan misji, po czym poprosiła chłopaka o pomoc. Philip uniósł się lekko i wypuściwszy kulę magi w powietrze zaczął nadawanie komunikatu:
- ZMIANA PLANU... - Zaniósł się kaszlem. - HOLOGRAMY ATAKUJĄ OSOBY Z NAJWIĘKSZYM POKŁADEM ENERGII. ZAMIANA RÓL! WCZEŚNIEJ WYZNACZONA PIĄTKA... NIECH OSŁANIA RESZTĘ! - Chłopak znów opadł z sił.
- Dzięki - powiedziała oschle wojowniczka, puszczając Philipa.
Zaczęła walczyć z kilkoma krasnoludami, którzy zbliżyli się do nich.
- Pamiętaj, że kiedyś odpłacisz się za wczoraj. Kiedyś... - mruczała pod nosem.
Tymczasem Heinn, usłyszawszy o zmianie planu, zaczął zwabiać na siebie całe gromady krasnoludów, pozwalając tym samym na działanie słabszym wojownikom. Po chwili podbiegł do niego Alberth.
- Nie miałeś być przy Philipie?
- Vera jest przy nim... - wysapał.
- Pozabijają się.
- Już nie przesadzaj...
- Słyszałeś o zmianie planu. Co tu jeszcze robisz? - zapytał Heinn. Nie przepadał zbytnio za Alberthem. - Masz iść do przodu i pomóc innym w zniszczeniu bryły!
- Veronica mówiła, że mam chronić ciebie.
- Przed czym? - Prychnął. - Z hologramami daję sobie radę lepiej niż ty, czy ona...
- Przed Poulem - przerwał mu.
Wokół chłopaków zbierało się coraz więcej przeciwników.
- Co? Niby czemu...?
- Nie powiedziała mi, ale podejrzewam, że chce cię dorwać za wydanie, że to nie on zabił upadłego.
- Ehh... nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Idź do bryły, szybko.
- Ale...
- Dam sobie radę! Idź już!
Alberth właśnie chciał pobiec w kierunku środka placu, gdy wszystkie hologramy zniknęły.
- Co się stało?
- Jednemu z kadetów udało się zniszczyć bryłę - odpowiedział Finrandil. - Zaliczyliście ten test. Bardzo dobrze.
Przemęczeni kadeci opadli bezwładnie na ziemię. Wokół rozległy się głosy pełne ulgi.
Po wyczerpującej walce z krasnoludami Veronica udała się od razu na stołówkę. Chciała uzupełnić siły, więc nałożyła sobie wyjątkowo dużą porcję. Zjadła ją w towarzystwie Heinna i Albertha. Philip od razu udał się do swojego pokoju. Dziewczyna zjadła posiłek najprędzej z towarzystwa i pod pretekstem drzemki wymknęła się do pokoju. Dzień wcześniej powiedziała Patrickowi, by po zajęciach udał się do biblioteki. Wiedziała, że chłopak już czeka na nią i Susan przy dziale numer dwadzieścia osiem. Idąc do pokoju, Veronica natknęła się na Susan. Koleżanka kłóciła się z jakimś łucznikiem o ciemnych włosach. Chłopak był o wiele wyższy od łuczniczki, przez co cała sytuacja wyglądała dość komicznie. Niska dziewczyna groziła znajomemu, na co ten odpowiadał jedynie śmiechem. Veronica, podszedłszy bliżej, skinęła znacząco na Susan. Koleżanka z rezygnacją machnęła ręką na łucznika, po czym podeszła do znajomej.
- Chodź do biblioteki. Patrick już tam czeka. Chodzi o kartkę.
Nie chciała marnować czasu, choć z chęcią odpoczęłaby trochę po zaciekłej walce.
- Daj mi chwilę... - Susan odwróciła się. - Wmawiaj sobie! - krzyknęła do znajomego.
Chłopak zaniósł się serdecznym śmiechem, a następnie pomachał do Susan. Poirytowana łuczniczka chwyciła Veronicę za rękaw i zaciągnęła ją w stronę biblioteki.
- Kto to był? - zapytała wojowniczka.
- Nikt wart uwagi.
Prychnęła. Veronica zauważyła, że twarz koleżanki pokrywa rumieniec. Zachichotała pod nosem, za co dostała kuksańca w bok.
Po chwili dziewczyny doszły do biblioteki. Weszły na odpowiednie piętro i rozejrzały się w poszukiwaniu działu numer dwadzieścia osiem. Veronica co jakiś czas zerkała za siebie, by upewnić się, że bibliotekarka nie idzie ich śladem. W pewnym momencie dziewczyny usłyszały głos Patricka. Wołał je, stojąc na drabinie kilka regałów dalej. Skierowały się w tamtą stronę.
- Mam - powiedział. - Nie była schowana. Książka jak każda inna.
Veronica chwyciła od niego niezbyt gruby tom i pogładziła okładkę.
- "Pół kroku za daleko". Zgadza się.
- Jesteś pewna, że Bero cię nie wyrolował? - zasugerowała Susan.
- Skąd mam wiedzieć? Jest tylko jeden sposób, by się przekonać.
Usiadła w fotelu, a Susan i Patrick zajęli miejsca po obu stronach wojowniczki.
Dziewczyna otworzyła książkę i początkowo przewracała jej strony w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego rozdziału. "Pół kroku za daleko" nie wyglądało na książkę fabularną, a kadeci nie mieli wystarczająco dużo czasu, by przeczytać ją dziś od deski do deski.
- Czytaj - ponaglił chłopak.
W końcu Veronica zatrzymała się na rozdziale "Co jest fikcją, a co może zmienić się w prawdę?" Zaczęła czytać:
"Często powtarza się, że nie ma rzeczy niemożliwych, że nie istnieją góry, których ktoś nie może zdobyć, czy nie ma na świecie takiej rzeki, której ktoś nie potrafiłby przepłynąć. Spotkałam się z tezą głoszącą, że jeśli gdzieś we wszechświecie powstaje jakakolwiek przeszkoda, w tym samym czasie rodzi się ktoś, kto ją pokona. Czy to twierdzenie ma również zastosowanie w legendach oraz powieściach? Być może. Nie ma bowiem mitu, w którym nie znalazłoby się choćby ziarnko prawdy. Trzeba tylko uważnie szukać.
Mamy na przykład jedną z bardziej znanych, starych legend. Ta, którą chcę omówić, pochodzi z okolic Somarii. Wybrałam legendę o "Niebieskim Diable", ponieważ pochodzę z północnej części Południowego Królestwa i moi dziadkowie często opowiadali mi ten mit. Swego czasu zagłębiłam się dokładniej w ten temat i doszłam do źródeł, które podają, że taki diabeł naprawdę istniał. Nie znalazłam żadnych dokumentów potwierdzających masakrę w wiosce, choć najstarsi mieszkańcy okolic mogą potwierdzić, że opowiadano im kiedyś o podobnym zdarzeniu. Dowiedziawszy się o autentyczności Niebieskiego Diabła, próbowałam odnaleźć jakiekolwiek informacje na temat jego mocy. Podróżując po Trzech Królestwach, natknęłam się na więcej ludowych opowiadań podobnych do „Niebieskiego Diabła.” Chciałam dowiedzieć się więcej o tych istotach, lecz nie natrafiłam na ani jeden istotny trop. Nie odnalazłam żadnych zwojów mówiących o ich dziwnej mocy. Nikt nie był w stanie powiedzieć mi czegoś więcej na ich temat. Czy to możliwe, że ta przeszkoda jest nie do pokonania? Wątpię. Może po prostu wzięła się za to niewłaściwa osoba."
Susan wyglądała na wyraźnie wstrząśniętą.
- Poczekajcie chwilę, może znajdziemy coś więcej w literaturze Wschodniego Królestwa!
Oznajmił Patrick, podnosząc się. Kiedy odszedł, dziewczyny wymieniły zdziwione spojrzenia. Nie musiały się odzywać. Obie wiedziały, że od pewnego czasu dzieje się coś niedobrego, a informacja o autentyczności legendy nie niesie ze sobą nic dobrego.
Nagle rozległ się metaliczny dźwięk, który brzmiał na obszarze całego Uniwersytetu, akademika oraz bliższych okolic miasta:
- WSZYSCY KADECI! POWTARZAM: WSZYSCY KADECI MAJĄ SIĘ STAWIĆ W WIELKIEJ SALI ZA DWADZIEŚCIA MINUT! OBOWIĄZKOWO! ZEBRANIE NADZWYCZAJNE Z ROZKAZU DOWÓDCY! POWTARZAM: ZEBRANIE NADZWYCZAJNE ZA ARTYKUŁEM NUMER DWADZIEŚCIA SIEDEM!
Dziewczyny popatrzyły po sobie z zaniepokojeniem.
- Numer dwadzieścia siedem? O co chodzi? - zapytała Veronica.
- Na Uniwersytecie panuje prawo, które pozwala zwołać zebranie nadzwyczajne z trzydziestu różnych powodów.
Zaczął Patrick, który wrócił, pozostawiając poszukiwania książki na później.
- Jest to zgromadzenie, na którym każdy kadet musi być. Bez względu na to co teraz robi, stan zdrowia, czy miejsce pobytu. Obowiązkowe...
Zamyślił się, przybierając zasmuconą minę.
- A artykuł dwadzieścia siedem? O czym mówi? Powiedz! - ponagliła go wojowniczka.
- Artykuł numer dwadzieścia siedem brzmi... - głos mu się załamał. - Zabójstwo.
Patrick prowadził kadetki przez labirynt korytarzy. Poruszał się po nich sprawnie, szybko, niemal biegiem, jakby znał na pamięć plan budynku.
- Gdyby zabójstwa dokonano poza Uniwersytetem, zajęłyby się tym inne służby, prawda?
Veronica próbowała wydobyć od Patricka odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
- Skoro jednak zostało ogłoszone zgromadzenie, w wydarzenie musi być zamieszany ktoś z kadetów, mistrzów lub pracowników, dobrze myślę?
Szatyn potwierdził ruchem głowy. Nie oglądał się na wojowniczkę, żwawym krokiem parł na przód.
- Może się pomylili, Patrick. Może wcale nie chodzi o zabójstwo?
Chłopak zatrzymał się gwałtownie, brunetka o mało na niego nie wpadła. Obrócił się na pięcie. W jego oczach połyskiwały silne emocje. Biły od niego niepokój, zdenerwowanie, determinacja, a przede wszystkim strach.
- Uwierz, Vera, n a m że takie rzeczy nigdy się nie mylą.
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w dalszą drogę.
- Zachowuje się, jakbym to ja kogoś zamordowała!
- Nie możesz go obwiniać.
- Masz rację. Jest tu dłużej, ma wielu przyjaciół...
- I p r z y j a c i ó ł k ę...
- Martwi się o nich.
Veronica puściła mimo uszu wtrącenie Sofii.
- Mimo wszystko nie powinien... J-ja chciała go tylko pocieszyć! Może rzeczywiście to pomyłka, może...
- Naprawdę tak sądzisz? Daj spokój, coś mi się wydaje, że chcesz oszukać samą siebie. Spójrz prawdzie w oczy!
- Sofii! Najprawdopodobniej ktoś z Uniwersytetu nie żyje, a ty zachowujesz się, jakby to było codzienne zjawisko!
- Ludzie umierają codziennie.
- Sofii!
- Wiem, że to brutalne z mojej strony, ale przydałoby ci się trochę zimnej krwi. Nerwy ze stali to coś, czego tobie stanowczo brakuje. Spójrz na Susan.
Wojowniczka obejrzała się na przyjaciółkę. Łuczniczka dreptała trochę z tyłu, za Patrickiem i Veronicą. Myślami była daleko, jej mina nie zdradzała żadnych emocji. Napotykając wzrok wojowniczki, czarnowłosa dziewczyna mrugnęła pokrzepiająco.
Susan zawsze, niezależnie od okoliczności, była opanowana. Nie można było odgadnąć przez to odgadnąć, po czyjej stronie się opowiada, co zamierza zrobić, czy bieżące wydarzenia wywierają na niej jakikolwiek wpływ, wrażenie. Być może w środku była zdziwiona, lub zmartwiona, lecz znakomicie to maskowała.
Veronica westchnęła.
Nie ukrywała zazdrości wobec koleżanki. Łuczniczka potrafiła dostosować się do najbardziej niespodziewanych okoliczności. Wojowniczka natomiast aż trzęsła się z niecierpliwości i strachu.
- Co, jeśli ofiarą jest ktoś ze znajomych? Alberth, Heinn, Philip... Chwila! Tego zdrajcy nie kwalifikuję jako przyjaciela.
Skrzywiła się na samą myśl o aroganckim chłopaku, który naraził ją i Heinna na niebezpieczeństwo ze strony Poula.
- To nie tak, że życzę mu śmierci. Philip zasługuje na karę, ale nie na utratę życia.
- A Heinn?
- Co masz na myśli?
- Co, jeśli Poul go dopadł?
- Nie odważyłby się przecież go...
- Po tym wszystkim nadal sądzisz, że Poul ma jakiekolwiek ograniczenia moralne?
Veronica próbowała się uspokoić. Wzięła głębszy wdech, choć było to trudne podczas szybkiego marszu. Postanowiła skupić się na czymś innym. Veronica uniosła ręce do głowy. Przez walkę z krasnoludami była cała rozczochrana, a wciągu wypadu do biblioteki nie miała nawet czasu na uczesanie się i przebranie. Poprawiając kitkę, jej wzrok spoczął na Lapi umocowanym na nadgarstku. Veronica zatrzymała się, a Sofii wyraźnie posmutniała.
- Tak. O to mi chodziło, gdy mówiłam, że nerwy ze stali mogą się niedługo przydać.
Kamień, zamiast błyszczeć się i mienić różnymi odcieniami czerwieni, pozostawał matowy. Dziewczyna chwyciła go w dłoń. W środku Lapi dryfowała jakby czarna plazma, brudząc kamień, gdy zderzała się o wewnętrzne ścianki. Kształtem przypominała dziewczynie rtęć, wrzuconą do wody.
- Vera?
Na ziemię sprowadziła ją Susan. Wojowniczka zasłoniła Lapi rękawem, pospiesznie ruszając za koleżanką.
Po wejściu do sali kadeci musieli się rozdzielić. Kazano im stanąć razem z kadetami z jednostki. Veronica stanęła obok Heinna. Wojowniczka odetchnęła na jego widok. Choć nie znali się zbyt dobrze, dziewczyna zdążyła go polubić. Oprócz tego, dręczyły ją wyrzuty sumienia. W końcu częściowo przez nią chłopak narażony był na ataki Poula. Blondyn wyglądał na zmęczonego poranną walką z krasnoludami. Jego włosy były rozczochrane, szata brudna, a na twarzy wciąż widoczne były zadrapania i zaczerwienienia. Gdy przywitał się, Veronica tylko kiwnęła głową w odpowiedzi. Nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Czuła, jakby żołądek podszedł jej do gardła, w głowie jej szumiało. Myślała, że zemdleje, gdy na środek sali wyszedł Victor. Mistrz był poważny, skupiony. Rozmawiał z Mistrzami Naczelnymi, kilkakrotnie przyjął wyszeptany przez posłańca raport. Nie mogło być mowy o pomyłce.
Kilkanaście minut później wszyscy kadeci i mistrzowie zgromadzili się w sali. Victor przemówił. Jego ton był bardzo oficjalny, lecz przy wymowie pierwszych wyrazów wydawał się być zdławiony, jakby słowa nie chciały przejść mężczyźnie przez gardło.
- Nie będę przedłużał zgromadzenia. Poprowadzę je ja, ponieważ Dowódca jest teraz w delegacji. Wczoraj wieczorem zamordowano łuczniczkę.
Przełknął ślinę. W pomieszczeniu zrobiło się duszno.
- Emily Fosher znaleziono w świetlicy. Dziś w nad ranem. Jeśli ktoś wie...
Ciszę na sali przerwał krzyk, który po momencie zamienił się w przeciągły jęk. Veronica słyszała płacz dochodzący z jej prawej strony. Podobnie do wielu innych kadetów wychyliła się. Ujrzała brązowowłosą łuczniczkę, która, wystąpiwszy przed szereg, upadła na kolana. Twarzą ukrytą w dłoniach, jej ciałem wstrząsały dreszcze, szloch. Po chwili uniosła mokrą od łez twarz, spojrzała zdziwionym wzrokiem na Victora.
- To pomyłka, prawda? Niech Mistrz powie, że to pomyłka...
Wstała, zatoczyła się i, ku zdziwieniu obecnych, podeszła do Mistrza Przybocznego. Wyciągnęła w jego kierunku dłonie, na co zareagowali strażnicy Victora. Chcieli odciągnąć kadetkę, lecz ta w porę odsunęła się. Odeszła kilka kroków do tyłu. Łzy ciekły po jej twarzy, spadały na posadzkę. Łuczniczka szeptała imię zamordowanej siostry.
Victor wyglądał na wstrząśniętego. Dziewczyna patrzyła na niego wzrokiem pełnym zdziwienia, nadziei, prośby, jakby błagała, by całe zajście było tylko nieporozumieniem, pomyłką. Mężczyzna jednak nie ruszał się z miejsca. Nie mógł zrobić nic więcej, jak złożyć łuczniczce kondolencje. Zszokowanym wzrokiem patrzył, jak dziewczyna odciągana była przez strażników.
- Proszę Mistrzów Naczelnych o sprawdzenie Lapi swoich podopiecznych!
Danny szedł przez salę, stukając butami o podłogę. Był coraz bliżej... Veronica przymknęła powieki. Przed oczami stanął jej uśmiechający się Poul. Czyżby wojownik przewidział, co się stanie?
Usłyszała obok siebie władczy głos.
- Pokaż!
Uniosła powieki. Chłopak stojący nieopodal Veronicy wyciągnął Lapi i, z miną pełną wątpliwości, podał kamień Mistrzowi. Ten obejrzał go dokładnie, po czym oddał właścicielowi. Po chwili Danny stanął przed brunetką i z poważną miną czekał na podanie Lapi. Veronica powoli, ostrożnie otworzyła pięść, w której zamknięty był kamień. Ta chwila trwała dla niej całe wieki.
- Nieczysty! - krzyknął Mistrz.
Wszystkie oczy skierowały się ku dziewczynie.
- Mamy sprawcę!
Szum pełen zdziwienia. Krzyki. Szarpanina. Z tego wiru wyciągnął ją za ramię Danny. Pchnął na środek sali, wrzeszcząc niezrozumiałe oskarżenia. Z trudem powstrzymywał cisnący mu się na usta uśmiech. Veronica już nie słyszała, co działo się dookoła. Pokazał Lapi zebranym. Do dziewczyny docierały straszne ryki, wycia. Tłum wrzeszczał na nią, krzyczał. Wojowniczce zakręciło się w głowie.
Tyle osób. Oni wszyscy wierzą, że ją zabiłam...”
- Wracaj do swojego zasranego świata!
- Po co tu przychodziłaś?
- Nikt cię tu nie chce, zdziro!
- Zrobiła to specjalnie, chciała nas wszystkich pomordować!
Do dziewczyny podszedł Victor, który widząc, jak ma się sytuacja, postanowił zainterweniować. Wystrzelił w powietrze kulę mocy, która z hukiem przebiła się przez hałas.
- Nic jeszcze nie jest potwierdzone - krzyknął. - Nie osądzajcie jej bez wyroku!
Tłum powoli, niechętnie uspokoił się. Mistrz Przyboczny chwycił Veronicę za ramiona i, podtrzymując ją, poprowadził ku wyjściu.
- Zwiąż ją! Takie są procedury - usłyszał za sobą głos Danny'ego.
- Nie uważam tego za konieczne w tej sytuacji.
Wojownik zacisnął zęby ze wściekłością. Powstrzymał się od ciętej odpowiedzi. Prychnął.
Veronica nie patrzyła na twarze zebranych. Unikała ich wzroku, spoglądając na podłogę. Szła przygarbiona. Pod jej oczami pokazały się sińce. Cała dygotała, oblana była zimnym potem. Wyglądała jak skazaniec, niczym winna.
- Vera!
Podniosła wzrok i, choć nie zatrzymała się, przez chwilę utrzymywała kontakt wzrokowy z Alberthem stojącym pośród ludzi. Nieopodal przyjaciela przecisnęła się Susan. Łuczniczka jak zwykle nie okazywała emocji. Veronica gorzko żałowała, że także nie posiada takich umiejętności, gdy na końcu sali odnalazła wzrokiem uśmiechniętego od ucha do ucha Poula. Ze wzrokiem pełnym triumfu i poczucia, że wszystko dopiero się zaczyna.
Veronica otrząsnęła się dopiero, gdy Victor wyprowadził ją z wielkiej sali. Dziewczyna obróciła się za siebie, by upewnić się, że całe zajście wydarzyło się naprawdę. Strażnicy zdążyli jednak zamknąć już drzwi, odcinając ją od wrzeszczącego tłumu. Teraz pozostała tylko cisza, pusty korytarz.
Zdziwienie minęło, owionęło ich zimniejsze powietrze. Veronica zaczęła się szarpać, tłumacząc się nieskładnie. Victor stał ze smutkiem wymalowanym na twarzy, przytrzymywał mocno Veronicę, by nie mogła uciec. Łzy cisnęły jej się do oczu. Victor złapał ją mocniej i przyciągnął do siebie. Przytulił mocno i trzymał tak długo, aż Veronica nie uspokoiła się i nie przestała wiercić.
- Już dobrze?
Mistrz odsunął się od wojowniczki i spojrzał na nią.
Dziewczyna tylko westchnęła. Wiedziała, że gdyby zaczęła coś mówić, najpewniej rozpłakałaby się.
- Nic nie jest przesądzone.
Victor unikał jej wzroku.
- Wierzysz, że...? - zapytała Veronica.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i powtórzyła pytanie:
- Uważasz, że to ja ją... ją...
- Nie mogę się wypowiadać na ten temat przez rozpoczęciem dochodzenia. Musimy już iść - uciął Victor.
Wznowili marsz. Towarzyszyło im potworne milczenie. Przeszli do podziemi, gdzie Mistrz otworzył małe drzwi. Weszli do celi. Pomieszczenie wydawało się niewielkie. Nie było tu okien, a jedynym źródłem światła był świeczka umieszczona w metalowym uchwycie, na ścianie. Stało tu także łóżko. Małe, okryte czystym, lecz starym kocem. Victor posadził Veronicę na posłaniu i stanął tuż przed nią.
- Musisz zostać tutaj na jakiś czas - powiedział cicho. - W tym pomieszczeniu nie możesz używać magii. Od razu ostrzegam, bo jeśli będziesz próbowała przełamać barierę blokującą, mogą chcieć się ukarać - mówił oficjalnym głosem. - Później przyjdzie ktoś po ciebie. Będziesz przesłuchana i...
- Victor...
Veronica spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
- Zaszło nieporozumienie. Mogę wszystko wyjaśnić. Jeśli stąd wyjdziesz, zamkniecie nieodpowiednią osobę. Nie mam z tym nic wspólnego, przysięgam, ja...
Mistrz przykucnął i położył dłoń na kolanie przyjaciółki.
- Wierzysz, że to ja ją zabiłam?
- Oczywiście, że nie.
Uśmiechnął się.
- Wyciągnę cię stąd.

***

Veronica siedziała na łóżku już od kilku godzin. Przynajmniej tak się jej zdawało, ponieważ nie mogła w żaden sposób sprawdzić, ile czasu upłynęło. W pokoju zaczęło robić się zimno, a Veronica nie mogła użyć magii by się ogrzać. Co jakiś czas wstawała, krążyła po pokoju, patrzyła przez kraty w drzwiach, jakby chciała się upewnić, czy całe zajście nie jest jedynie pomyłką, a Victor za chwilę po nią przyjdzie i wyciągnie z tej zatęchłej dziury. Jednak nikt nie nadchodził. Zdominowana przez bezradność i zniechęcenie, położyła się na posłaniu. Jeśli do tej pory, kiedykolwiek w swoim krótkim życiu, myślała, że znajduje się w kłopotliwej sytuacji, teraz jest na kompletnym dnie.
Veronica zapadła w płytki, niespokojny sen. Obudziło ją dopiero natarczywe pukanie. Zaniepokojona doświadczyła wrażenia, że odgłos nasila się od dłuższego już czasu. Po chwili do środka wparował Danny. Skrzywił się okropnie. Dziewczyna nie dziwiła mu się. Przez pierwsze kilkanaście minut sama nie mogła wytrzymać odoru stęchlizny panującego w celi. Teraz przyzwyczaiła się do niego. Mimo wszystko, perspektywa wyjścia gdziekolwiek z Dannym była mniej przyjemna od siedzenia w ciasnym pokoju.
Mężczyzna podszedł do Veronicy i brutalnie pociągnął ją za szatę, spychając tym samym na podłogę. Wojowniczka skuliła się odruchowo, chcąc zasłonić się przed kopniakiem, który jednak nie nadszedł.
- Szybciej, śpiąca królewno!
W jego głosie nie było ani krzty humoru.
Dziewczyna wstała i spojrzała Mistrzowi w oczy. Nie wiedziała, skąd znalazła w sobie tyle odwagi. Wiedziała, że zabójstwo karane jest śmiercią. Jeśli więc Victorowi nie udało się dowieść jej niewinności, skończy bardzo źle.
Westchnęła, uśmiechając się pod nosem. Od niedawna jej życie zdawało się być przygodą. Mimo wielu niepowodzeń i bolesnych momentów, Veronica czuła się szczęśliwa. Znalazła przyjaciół, Sofii.
A może to był tylko sen? Może po egzekucji obudzę się w swoim starym łóżku, obarczona jedynie bólem głowy i mglistym wspomnieniem snu, które usilnie będę starać się zachować?”
Pogodziła się z tą perspektywą.
Dokądkolwiek mnie zabiera, muszę być silna.”
Obejrzała się przez ramię i spojrzała na niewielki stolik, wymięty koc porzucony na twardym posłaniu. Choć zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek będzie mogła tu wrócić, ogarnął ją spokój. Błoga świadomość, że i tak nie poradzi nic na to, na co stanie się w najbliższej przyszłości. Gdzieś w środku wściekała się. Dziewczyna, która ponad wszystko nienawidziła bezradności, miała teraz siedzieć z założonymi rękoma i czekać, aż sąd nad nią zostanie wydany.
- Żałosne... - mruknęła pod nosem, gdy strażnik związał jej ręce.
Danny popchnął ją, zmuszając, by poszła korytarzem w kierunku schodów. Zaprowadzono ją do dość dużego pomieszczenia, a przynajmniej większego od jej celi. W pokoju nie było żadnych ozdób. Nagie, kamienne ściany odstraszały swoją surowością, a magiczne kule światła, lewitujące pod sufitem, oblewały izbę nieprzyjemnym, jaskrawym światłem. W pomieszczeniu stało tylko jedno krzesło, wykonane z ciemnego, jak domyśliła się, wytrzymałego materiału. Dziewczyna, otrzymawszy rozkaz, usiadła na jedynym meblu w pomieszczeniu. Krzesło było ciepłe, zupełnie jakby ktoś siedział na nim przed chwilą.
Nieprzyjemne uczucie...”
Mistrz Danny wyszedł, została w pokoju sama. Nie musiała długo czekać. Po chwili do sali weszła postać. Osoba ubrana była w białą szatę, a na głowę założony miała dziwny kaptur, przypominający Veronice maski nowoczesnych pszczelarzy w świecie Aliudów. Nieznajomy stanął kilka metrów przed dziewczyną, lecz nie był zwrócony w jej stronę. Stał nieruchomo, wpatrzony w ścianę. Wojowniczka wzdrygnęła się. Postać była przerażająca. Przez kaptur oraz grubą szatę, dziewczyna nie mogła określić wieku, płci ani nastawienia postaci. Nie ważyła się oddychać. Siedziała nieruchomo. W pewnym momencie istota odwróciła się w stronę wojowniczki. Dziewczyna odchyliła się na krześle. Zaczęła się jąkać, a gdy istota podeszła bliżej, z ust dziewczyny wymsknął się cichy, przeciągły jęk:
- To... to nie ja...
Zaczęła panikować. W pośpiechu dobierała słowa, które jednak nie składały się w logiczne zdania. Po chwili umilkła, jednak nieznajomy wciąż nie ruszał się. Nie nalegał, aby tłumaczyła się ze swojego występku, nie chciał wysłuchać stanowiska jej obrony. Niemniej, coś w jego postawie nie powalało wojowniczce na zachowanie milczenia. Zupełnie, jakby wyduszał z niej myśli... Ułożone wcześniej przemówienia popadły w niepamięć. Dziewczyna spuściła głowę, by ponownie podjąć próbę zrelacjonowania całego wydarzenia. Wcześniej nie uważała, że powinna powiedzieć o Poulu i Philipie, teraz jednak, gdy w pobliżu była ta dziwna istota, Veronica czuła się, jakby wszystkie informacje wręcz chciały uciec na zewnątrz. Nie szczędząc słów, wojowniczka zaczęła tłumaczyć się. Gdy tylko skończyła, opadła bez sił na oparcie. Nie sądziła, że opowiadanie może zużyć aż tyle energii, domyślała się, że to także przez stres. Uniosła wreszcie głowę i spojrzała na nieznajomą postać, która wciąż nie ruszała się.
- Mogę już iść? - zapytała w końcu dziewczyna.
Istota nie odpowiedziała, wciąż trwała w bezruchu. Brzęcząca w uszach cisza była najokropniejszym milczeniem, jakie do tej pory słyszała.
Ach! Ten, kto twierdzi, że brak dźwięku nic nie znaczy, jest głupcem! W ciszę trzeba się wsłuchać, trzeba ją poczuć.”
Kiedy Veronicę zaczęło ogarniać przykre uczucie, jakby milczenie wkradało się do zakamarków jej serca, ogarniało ją i dusiła, nie wytrzymała. Pełna paniki wstała i ruszyła w kierunku wyjścia, nie spuszczając z oczu jej strażnika. Mimo że była prawie pewna, iż postać nie poruszy się, wciąż bała się odetchnąć głębiej, niż konieczne. Doszła do drzwi i bardzo powoli, ostrożnie chwyciła za klamkę. Dopiero wtedy poczuła uścisk na przedramieniu. Odwróciła lekko głowę. Ujrzała nieznajomego kurczowo trzymającego się jej ramienia. Druga ręka istoty powędrowała ku nakryciu głowy. Gdy maska upadła z hukiem na podłogę, Veronica rozpoznała prezentujące się przed nią oblicze. Zobaczyła przed sobą twarz Poula.
Chwila! Coś jednak jest w nim innego. Jego oczy! Przypominają mi... Są zupełnie ja te należące do upadłego!”
Potwór uśmiechnął się szeroko, by następnie otworzyć szczęki, szykując się do odgryzienia twarzy dziewczynie, by nie mogła już nic więcej powiedzieć.
Veronica obudziła się, nabierając dużo powietrza w płuca. Zachłysnęła się jego nadmiarem, zanosząc się chrapliwym kaszlem. Przez chwilę leżała jeszcze na twardym łóżku, okryta wytartym kocem, oddychając prędko. Serce biło jej bardzo szybko, zupełnie, jakby miało ochotę wyskoczyć z piersi. Po kilku minutach, gdy wreszcie uspokoiła się, chwyciwszy za głowę, zaczęła się zastanawiać, co właściwie jej się śniło. Usiadła na posłaniu i westchnęła ciężko. Od niewygodnego materaca bolały ją plecy.
Co to był za sen...”
Usłyszała zbliżające się do celi kroki. Chwilę później do pomieszczenia wszedł Victor. Mistrz był uśmiechnięty, biła od niego determinacja towarzysząca posłańcom, przynoszącym dobre wieści. Mężczyzna podał wojowniczce rękę, wyprowadził ją z celi. Dotyk miękkiej skóry Victora przynosił dziewczynie poczucie stabilizacji. Niemniej, nie mogła zrozumieć powodu, dla którego Mistrz Przyboczny tak tajemniczo się uśmiechał.
- Co cię tak śmieszy? - zapytała trochę za ostro.
- Mamy powód, by uważać cię za niewinną. Musisz tylko złożyć wyjaśnienia odnośnie używania miecza poza pozwoleniem mistrza. Biegli twierdzą, że twój Lapi został użyty kilka dni temu, podczas, gdy łuczniczkę zabito wczoraj. Wszystko wskazuje na to, że następną noc spędzisz już w akademiku.Veronica odetchnęłaby z ulgą, gdyby nie fakt, że właśnie przypomniała sobie koszmar sprzed chwili. Pierwszy raz dopadły ją wątpliwości, czy nie odmówić złożenia zeznań.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz