Rozdział 7

- Ktoś po prostu sukcesywnie i do tego w bardzo sprytny sposób panią okrada!
Burzył się wysoki, krótko ścięty mężczyzna.
- Okrada? Tłumaczę panu, że nic nie zginęło.
Zarzekała się starsza kobieta o falowanych włosach upiętych w luźny kok.
- Przyrzekam, że widziałem...
- Może się sąsiad zajmie w końcu swoimi sprawami?
Mężczyzna zmrużył oczy i prychnąwszy cicho, odszedł. Kobieta stała jeszcze przez chwilę, a następnie wróciła do sklepiku. Dopiero wtedy Collin wychylił się nieznacznie zza żywopłotu.
- Poszli - szepnął do Susan.
- Chyba nie chcesz iść tam teraz?
Dziewczyna żałowała, że dała namówić się na kolejny spacer. Collin frustrował ją swoim spontanicznym, nieprzemyślanym zachowaniem. Jednak dziewczynie za bardzo podobał się widok z dachu sklepiku, by odmówić przechadzki. Poza tym, po lekcjach i tak nie miała niczego lepszego do roboty. Przynajmniej mogła doigrywać Collinowi, a przynosiło jej to niemałą satysfakcję.
- Dlaczego nie?
Chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
- Ja nie idę.
- Och! Daj spokój, tylko zabiorę ze strychu mój podręcznik.
Machnął ręką, lustrując wzrokiem podwórko.
- Widzę, że się tam zadomowiłeś - odpowiedziała z dezaprobatą Susan.
Collin już jej nie słuchał. Przeszedł przez żywopłot i podbiegł do trzepaka. Podciągnął się i wskoczył na balkon. Robił to z wielką wprawą. Susan straciła go z oczu. Kiedy znów pojawił się, trzymał w ręku niewielką książkę. Z tego co zauważyła dziewczyna, był to podręcznik do mentalności. Chłopak zaczął schodzić z balkonu, gdy ciszę przerwały krzyki. Mężczyzna, którego widzieli wcześniej, stał na progu swojego domu i krzyczał przez płot coś o złodziejach. Collin przeskoczył na trzepak, a chwilę później otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Stracił równowagę, poślizgnął się i spadł na ziemię. Krzyknął, a Susan podbiegła do niego, choć najchętniej wróciłaby do akademika. Nie miała zamiaru narażać się na karę.
- Collin, jełopie - syknęła. - Co ty wyrabiasz?
Sąsiad ciągle wrzeszczał.
- Przejdźmy za żywopłot. - powiedziała, podnosząc lekko kolegę.
- Moje żebra...
- Poczekaj, zaraz zacznę cię leczyć - fuknęła.
Przeszli za ogrodzenie, a krzyki mężczyzny ustały.
- Co ty sobie wyobrażałeś? - Susan uderzyła chłopaka z liścia, zaczynając leczenie. - Mi też może się oberwać.
Collin uśmiechnął się krzywo, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo usłyszeli kroki. Zza zakrętu wyłonił się wściekły sąsiad.
- Wiedziałem, że są tu rabusie!
Krzyknął, wskazując palcem na łuczników.
- Zaraz was urządzę, wy darmozjady!
Susan zerwała się, podnosząc do pionu Collina. Zmuszała chłopaka do biegu, nie zwracając uwagi na jego skargi. Biegnąc, mijali zdziwionych ludzi, wracających z pracy do domu.
Chłopaka bardzo bolały żebra. Najprawdopodobniej miał je poobijane, lub – co gorsza – złamane.
Mężczyzna doganiał ich, gdy Susan przewróciła, za pomocą magii, stos niewielkich beczek stojących przed jednym z kramików. Rozległy się krzyki i przekleństwa. Sąsiad zwolnił, a kadeci wykorzystali tę przewagę. Wbiegli w wąską, ciemną uliczkę, gdzie schowali się za skrzyniami. Mężczyzna najwyraźniej nie zauważył ich, bo, przybiegłszy do tego miejsca, popędził dalej. Łucznicy siedzieli przez chwilę, próbując złapać oddech. Po chwili, gdy dziewczyna zauważyła, że kolega, z bólem wymalowanym na twarzy, trzyma się za klatkę piersiową, wznowiła leczenie. Srebrzyste litery zaczęły wirować w powietrzu i układały się w słowa zaklęcia. Gdy ustawiły się w odpowiednią formułę, przemieniały się w szarą kulę mocy i wnikały w obolałe miejsce. Po kilku minutach, gdy Susan zdążyła kilka razy powtórzyć zaklęcie leczenia, chłopak rozchylił szatę, by zobaczyć stan swojej klatki piersiowej. Zawstydzona Susan spąsowiała, odwróciła wzrok. Przybrała oburzoną minę, gdy Collin zaczął się z niej śmiać. Zaklęcia poprawiły nieco stan żeber, choć siniaki były wciąż widoczne. Collin, ubrawszy się, podziękował dziewczynie, która następnie pomogła mu wstać. Już chcieli wyjść z uliczki i skierować się w stronę akademika, gdy dopadło ich wrażenie, że nie są sami. Po chwili rozległo się przyprawiające o dreszcze charczenie. Wcześniej nie usłyszeli tego, ponieważ byli za bardzo skupieni na leczeniu. Susan obróciła się i spojrzała wgłąb ciemnego zaułku. Zobaczyła ciemny, skulony kształt. Nie ruszał się.
Jeszcze.

***

Veronica słuchała ze skupieniem Mistrza Bero. Tłumaczył, jak sprawnie używać swojego Lapi. Były to ostatnie zajęcia dzisiejszego dnia.
- Do tej pory Duch waszego Miecza był zawsze w formie Lapi, nie licząc ćwiczeń. Nie uczyliście się jeszcze o sprawnym, szybkim przyzywaniu miecza. Dziś postaram się wam to wyjaśnić.
Mistrz rozkazał, by każdy położył przed sobą swój miecz.
- Nic nie stałoby się, gdybyście ciągle mieli przy sobie wyzwolony miecz, jednak może być to trochę uciążliwe w niektórych sytuacjach. Na przykład gdy idziecie na targ i przeciskacie się przez tłum ludzi. Łatwiej wam będzie, jeśli odezwiecie miecz. Samo przywołanie nie jest trudną sztuką, możecie to robić tak, jak pokazywałem wam na pierwszych zajęciach, jednak trwa to stosunkowo długo. Szybszy sposób nie jest zbyt skomplikowany, ale o tym zaraz. Teraz przekażę wam ważną informację. W okresie wojny, lub wzmożonej czujności militarnej, władze mogą rozkazać, by broń była nieustannie w uwolnionej formie. Ma to zapobiegać niemiłym zaskoczeniom i nieprzygotowaniom do walki.
- Ale cywile widzący przedstawicieli wojska z gotową do walki bronią, są zaniepokojeni. Natomiast, gdyby chować broń, byliby bardziej spokojni. Sam Mistrz powiedział, że przyzywanie nie jest trudne, więc dlaczego nie można by było uwolnić broni dopiero w sytuacji bezpośredniego zagrożenia?
- Trafna uwaga, Raphaelu.
Uśmiechnął się Mistrz, który wręcz uwielbiał wszelkie dyskusje i wymiany argumentów.
- Jednak, czy nie walczymy w obronie ludności cywilnej? Lepiej nie oszukiwać ich, co do stanu rzeczy, a pokazać, że jesteśmy gotów bronić społeczeństwa. Jeszcze jakieś pytania, wątpliwości? Nie? W takim razie, przejdźmy do lekcji.
Mistrz opowiedział o tym, że aby przywołać miecz, nie trzeba się zbytnio koncentrować. Przynajmniej później, gdy dojdzie się już do wprawy. Należy odszukać w swojej Energii Duchowej odpowiednie połączenie, nić. Bero wytłumaczył, że materializując Energię, powinno wyobrażać sobie ją jako nie tylko źródło mocy, ale też wizualizować ją jako, na przykład, poplątane nici. Trzeba odszukać jedną z grubszych, bardziej wyraźnych lin i chwycić ją. Następnie wystarczy wypowiedzieć w myślach imię miecza, by przybrał on postać ostrza. Mistrz powiedział też, że nawet, gdy broń jest w formie Lapi, można rozmawiać z Duchem swojego Miecza. W końcu jest on częścią naszej Energii Duchowej, nie materią.
Veronica nie miała większych problemów z tym zadaniem, podobnie jak większość grupy. Było to bowiem jedno z podstawowych i najprostszych do opanowania sztuk.
Od czasu zadania nad rzeką Veronica zaprzyjaźniła się z Heinnem. Rozmawiała z nim kilkakrotnie, dowiedziała się, że jego wstręt do wody ma swoje podstawy u wypadku z przeszłości. Nie chciała dopytywać się o szczegóły, widząc, że wspomnienie sprawia chłopakowi ból.
Philip widocznie obraził się, bo omijał dziewczynę szerokim łukiem, nie dając nawet szansy na wytłumaczenie całego zajścia.
Nawet Alberth przestał ostatnio wszędzie chodzić za wojowniczką. Wydawał się jej trochę onieśmielony. Zmiana jego postawy mogła wynikać także z zaprzyjaźnienia się wojowniczki z Heinnem. Bądź co bądź, Witt poważnie zranił Albertha. Rudowłosy najwyraźniej nie mógł mu wybaczyć, nie chciał przebywać w jego towarzystwie.
Krótko mówiąc, Veronica miała w jednostce więcej wrogów niż przyjaciół.
Poul siedzący dość blisko dziewczyny zerkał na nią od czasu do czasu. W duchu Veronica trzęsła się ze strachu. Robiła wszystko, by nie zostawać sama, bo obawiała się, że wojownik wykorzysta sytuację i wydusi z niej potrzebne informacje. Nie przyszło jej do głowy, że samo przebywanie z Heinnem, może zwrócić na niego podejrzenia.
Ćwicząc, Veronica postanowiła, że po zajęciach zapyta Mistrza, czy wie coś na temat legendy o "Niebieskim diable". Była ciekawa na ile jest prawdziwa, a na ile zmyślona. Chciała też wiedzieć, czy niebieskie iskry diabła można utożsamić z jej osobliwą mocą, która ujawniła się w lochach.

***

Collin powoli podszedł do cienia. Przyjrzał mu się uważnie i zauważył, że był to mężczyzna około trzydziestego roku życia. Chcąc sprawdzić, czy ranny wciąż oddycha, pochylił się nad nieznajomym. Wtedy mężczyzna zaczął się trząść. Susan podeszła bliżej i przywołała kulę światła. Nieznajomy leżał w kałuży krwi, napinając i kurcząc mięśnie. Zaczął kaszleć. Wytrzeszczył oczy, a kadeci cofnęli się o krok. Z ust rannego zaczęła wypływać piana. Susan wzdrygnęła się mimowolnie. Po chwili oczyściła swój umysł z emocji i spojrzała na sprawę obiektywnie, jak zawsze uczył ją ojciec. Zauważyła, że nieznajomy miał głęboką ranę na szyi. To stamtąd sączyła się krew. Mężczyzna zaczął wydawać dziwne jęki, by po chwili znów znieruchomieć. Collin podszedł do niego i chwycił go za ramiona. Próbował nawiązać z nim kontakt, lecz wytrzeszczone oczy nieznajomego były wpatrzone w pustkę. Sprawdziwszy podstawowe czynności życiowe, chłopak stwierdził, że było już po wszystkim. Susan uklęknęła przy mężczyźnie i zaczęła go leczyć. Nie chciała przyjąć do świadomości tego, co właśnie stało się na jej oczach. Wiedziała, że ojciec nie byłby z niej w tej chwili dumny. Dla niego zawsze najważniejsze było obiektywne ocenianie sprawy. Bez emocji, by nie zdradzić się przeciwnikowi. Po chwili bezskutecznego leczenia i prób resuscytacji, Collin zaczął odciągać dziewczynę od ciała. Mężczyzna nie oddychał, a piana wytaczająca się z jego ust była symptomem jakiejś choroby. Być może zakaźnej.
- Zostaw go, Susan. Już mu nie pomożesz... - powiedział cicho.
Sam także był wstrząśnięty. Po raz pierwszy ktoś umarł na jego oczach, a na dodatek ta śmierć była przerażająca.
Dziewczyna klęczała przez chwilę na ziemi. Miała szeroko otwarte z niedowierzania oczy, a ręce bezwładnie spuszczone wzdłuż tułowia.
- Dlaczego? - wyszeptała. - Co się stało?
Collin rozejrzał się. Uciekając przed krzykliwym mężczyzną, musieli najwyraźniej podbiec bliżej slumsów.
- Nie jesteśmy przypadkiem na granicy dzielnicy biedy? - zasugerował.
- Wydaje mi się, że slumsy zaczynają się kilka przecznic dalej... - odpowiedziała po chwili, gdy już trochę doszła do siebie. - Ale to nie znaczy, że ktoś nie mógł dokonać zabójstwa tutaj.
- Słyszałem ostatnio o poważnej rozróbie w slumsach. Wyburzono przez to kilka budynków, poległo wielu wojskowych i cywilów.
- Jak to?
- Podobno jakiś cudzoziemiec wdarł się do miasta, ukrywał w dzielnicy biedy, ale służby go wytropiły.
- Był aż tak potężny, by zabić wielu wyszkolonych żołnierzy?
- Słyszałem, że był szalony. Wysadził się.
- Myślisz, że ten zamach ma coś z tym wspólnego?
Collin wskazał na ranę mężczyzny:
- On musiał zostać ugryziony...
W tej chwili usłyszeli wycie. Rozejrzeli się. Dźwięk dochodził z dość daleka, ale był wyraźnie słyszalny.
- Chyba nie tu? Nie w mieście... - Dziewczyna była roztrzęsiona. - Przecież jest magiczna bariera...
Przeciągły odgłos nie był podobny do dźwięku wydawanego przez człowieka ani zwierzę. Był całkiem inny, bardziej mroczny i rządny cierpienia.
- Myślisz, że to... - Collinowi przerwał tupot kroków.
U wylotu uliczki zobaczyli przebiegających przedstawicieli wojska. Około trzydziestu wojowników, łuczników oraz magiczek biegło w stronę krzyku. Zdziwieni przechodnie zatrzymywali się. Rozentuzjazmowane dzieci z pasją wskazywały na żołnierzy. Ktoś krzyczał, szlochał. Wybuchła panika. Z daleka dało się słyszeć błagalne prośby o pomoc. Szepty, kroki, cierpienie, zamieszanie, chaos.
- Niestety myślimy o tym samym. A na domiar złego, raczej mamy rację.

***

Veronica pozbierała pośpiesznie swoje rzeczy. Następnie podeszła do Mistrza, który porządkował notatki przy biurku. Poczekała, aż inni kadeci wyjdą.
- Mistrzu, mam pytanie.
Bero spojrzał na dziewczynę, po czym uśmiechnął się.
- Ciekawość ludzka nie zna granic. Mów, mów.
Rozparł się wygodniej na krześle.
- Chętnie rozwieję wszelkie wątpliwości.
- Słyszał Mistrz kiedyś legendę o "Niebieskim diable"?
Bero poprawił się w fotelu. Zastanawiał się przez chwilę, po czym odpowiedział:
- Wydaje mi się, że kiedyś coś o tym słyszałem. Dlaczego pytasz?
- Ciekawi mnie, czy jest w tej legendzie ziarnko prawdy.
Mistrz zastanowił się przez chwilę.
- Zaciekawiłaś mnie. Przyjdź jutro. Do tego czasu postaram się znaleźć jakieś informacje. - Uśmiechnął się.
- Dziękuję bardzo.
Wybiegając z klasy, położyła dłoń na sercu.
Skierowała się prosto do gabinetu Cellera - wykładowcy przedmiotu wiedzy o innych światach. Zastukała lekko, po czym pchnęła drzwi. W środku było dość ciemno. Przebywała tu tylko sprzątaczka, myjąca okna.
- Zastałam profesora?
Przestraszona służka odwróciła się gwałtownie. Przestała porządkować, po czym pokiwała przecząco głową. Miała bardzo spłoszony spojrzenie.
- N-nie. Mistrz Celler wyszedł.
- Kiedy wróci?
- Nie wiem, panienko.
Powiedziała, odwracając się i wracając do pracy.
Veronica wyszła na dziedziniec. Zrobiło się zimno, a słońce skryło się za chmurami. Zupełnie, jakby w mieście działo się coś niepokojącego.
- Słyszałaś o ataku terrorysty, Emily?
Veronica przysłuchała się rozmowie dwóch łuczniczek, przechodzących obok niej.
- Gdzie? - zdziwiła się druga z nich.
Wyglądały niezmiernie podobnie do siebie.
Siostry?”
- Kilka dni temu, w slumsach. Cudzoziemiec doszczętnie zburzył kilka domów, zabił oddział żołnierzy, wysadzając się w powietrze!
- Dlaczego nikt nas o tym nie informuje?
- Cała stolica o tym mówi.
- Jakoś tak... nieoficjalnie.
- Widzisz, Emily, to tylko slumsy.
Łuczniczki minęły ją.
- Ciekawe, czy takie ataki zdarzają się często w mieście...
- Dziwne, że wyciszono sprawę!
Wojowniczka zaczęła zastanawiać się, do kogo jeszcze mogłaby się zwrócić o informacje.
- Może Victor? - zaproponowała Sofii.
Mimo że był on Mistrzem Przybocznym i, jak domyślała się Veronica, miał wiele na głowie, zawsze z chęcią pomagał znajomej. Dziewczyna skierowała się więc do części budynku przeznaczonego na apartamenty mistrzów.
Gdy przemierzała wysokie schody, powróciły do niej wspomnienia.
- To tutaj chowałam się z Patrickiem. Tu znaleźliśmy książkę Ravena. Może powinnam zapytać Mistrza o pamiętnik?
- Jeśli chcesz na zawsze pokłócić się z Patrickiem, proszę bardzo...
- Masz rację, był wściekły, kiedy sądził, że Susan wie o podsłuchanej rozmowie.
Coś na korytarzu zmieniło się od ostatniego czasu, gdy Veronica była tu z Patrickiem. Przejście nie było już puste. Przed drzwiami do pokojów Victora brunetka zastała dwóch strażników.

***

Susan wraz z Collinem wybiegli z zaułku i udali się za żołnierzami. Jednostka zmierzała w stronę slumsów, wszyscy cywile właśnie stamtąd uciekali.
Na brudnych, śmierdzących uliczkach kadeci dostrzegali od czasu do czasu ślady świeżej krwi, lub leżących rannych ludzi. Nikt z żołnierzy nie kwapił się, by im pomóc. Collin zacisnął pięści. Nie chciał, by jeszcze więcej osób zakończyło swój żywot na jego oczach, przez jego ignorancję. Chwycił Susan za ramię i wskazał brodą na leżącą nieopodal kobietę. Kilkuletnie dziecko klęczało przy niej i szarpiąc ją krzyczało, by się obudziła. Susan zacisnęła zęby. Bardzo chciała dołączyć do wojska i razem z nimi walczyć przeciw upadłemu. Na polu walki przydałaby się na coś, nie to co na pobojowisku. Nie wśród tłumu. Jeszcze raz spojrzała na oddalających się przedstawicieli armii. Collin sam nie mógł wiele zdziałać. Miał w sobie niewiele magii, więc mógł co najwyżej opatrzyć rany szmatami, strzępami odzienia. Po chwili dziewczyna zawróciła do rannej kobiety. Gdy leczyła ją, dookoła zaczęli zbierać się gapie. Niektórzy odważyli się prosić o leczenie, choć nie byli w tak złym stanie, co ugryziona przez upadłego matka. Zwyczajne zadrapanie, problemy z wątrobą. To wszystko dałoby się wyleczyć za pomocą magii, lecz nie było to bezpośrednie zagrożenie dla życia. Ktoś z tłumu podbiegł do Susan i zaczął szarpać ją. Collin wyciągnął Lapi i zagroził, że jeśli ktoś przeszkodzi im w leczeniu, zobaczy, co to znaczy mieć dziewięćdziesiąt dwa procent mocy łucznictwa. Większość osób ze strachem w oczach, pospiesznie odeszło od kadetów. Gdy Susan wyleczyła już kobietę, kadeci poszli dalej, przepychając się przez śmierdzący tłum. Dziewczynę mdlił ciągły odór ekskrementów, alkoholu i biedy. Widziała, że niektórzy spośród obecnych wdychali narkotyzujące opary. Skrzywiła się. Na ulicy stało wiele osób, panował ogólny chaos, przez co trudno było przeć na przód.
- Jak to możliwe, że do miasta wdarł się upadły? - zapytała Collina.
- Nie mam pojęcia. Mur nie wyglądał na uszkodzony.
- A co z bramą?
- Jest zbyt dobrze chroniona – stwierdził.
Następny poszkodowany, jakiego napotkali, leżał oparty o skrzynie. Już nie żył. Susan skryła twarz za dłońmi.
- Gdybym przyszła szybciej...
- Nawet tak nie myśl, Susan.
Collin ogarnął łuczniczkę ramieniem.
Pomyśleć, że chciałam opuścić tych ludzi!”
Susan była na siebie wściekła. Nie miała jednak czasu na refleksje.
Łucznicy przeciskali się dalej, lecząc napotkanych, rannych. Dookoła wciąż słychać było jęki, płacz, krzyki i prośby o pomoc.
Kadeci dostrzegli zawalony budynek.
Czyżby to tutaj zaatakował terrorysta?”
Jeden z poszkodowanych nie miał nogi. Ktoś inny został dotkliwie pogryziony. Znaleźli jeszcze kilka trupów. Ktoś został zadeptany przez pędzący tłum.
Susan podsłuchała rozmowę dwóch starych ludzi, których razem z Collinem opatrywała.
- Od kilkudziesięciu lat żadnemu potworowi nie udawało się przedostać przez mur!
- I nadal tak jest?
- Sam przecież widziałeś dziecko piekła!
- Ale mur nie upadł. Wszyscy byśmy to odczuli.
- Mówisz, że bariera jest cała?
- Ludzie tak gadają.
Kadeci byli wyczerpani, brudni od styczności z ludnością slumsów. Susan czuła się niekomfortowo przez to, że otaczało i wpatrywało się w nią tyle osób. Nie podobały jej się spojrzenia tych nieznajomych. Podeszli do mężczyzny, który obficie krwawił z jamy brzusznej. Gdy Susan leczyła rannego, Collin nachylił się ku niej i szepnął do ucha pewne spostrzeżenie.
- Skoro bariera nie jest uszkodzona, a upadły jest w mieście...
- Ktoś musiał go tu sprowadzić!
- Może uciekł mistrzom? Czasem chwyta się potwory w celach naukowych...
- Slumsy są za daleko od Uniwersytetu. Rozpocząłby polowanie bliżej miejsca ucieczki.
Collin spojrzał wymownie na Susan.
- Terroryści?
- Niewykluczone, choć byłaby to skomplikowana operacja.
- Mówisz więc, że...
- A co, jeśli ktoś z Anukijczyków chciał wywołać zamieszanie?
- Po co?
- Bałagan ma wiele funkcji, a podstawową z nich jest odwrócenie uwagi od jeszcze brudniejszych spraw.

***

Wojowniczka doszła do gabinetów Victora. Przed wejściem stało dwóch strażników, którzy stanowczo odmówili wpuszczania jakichkolwiek gości.
- Mistrz dopiero co wrócił z delegacji - tłumaczyli.
- Możecie tylko przekazać mu, że przyszła Veronica Ridney?
Jeden ze strażników, młoda kobieta, westchnęła, po czym, zastukawszy uprzednio, weszła. Po chwili pojawiła się znów z zawstydzonym wyrazem twarzy.
- Mistrz pozwolił na wizytację... - mruknęła.
Pokoje Victora były niewielkie, lecz przestronne. Dziewczyna sądziła, że to dzięki dobremu zagospodarowaniu przestrzeni i odpowiedniemu umeblowaniu. Kiedyś rozmawiała już z Victorem na ten temat. Mistrz uważał, że nieduża przestrzeń jest bardziej praktyczna. Dlatego miał jeden z najmniejszych apartamentów ze wszystkich ważniejszych mistrzów mieszkających na terenie Uniwersytetu.
Veronica przeszła przez salon i weszła do pracowni. Magiczna lampka na biurku świeciła się, lecz nikogo nie było w pomieszczeniu. Odchodziło stąd jeszcze dwoje drzwi. Jedne do sypialni, drugie do kompleksu łazienkowego. Dziewczyna wróciła do salonu i usiadła na sofie. Zamierzała poczekać, bo skoro strażnik poinformował Victora o jej przybyciu, oznaczało to, że Mistrz musi być u siebie.
Westchnęła. Czuła się jak intruz, będąc sama w obcym mieszkaniu.
Wtedy usłyszała trzaśnięcie drzwi. Z łazienki wyszedł Mistrz. Miał kilkudniowy zarost i mokre, zmierzwione włosy. Wokół jego nagiej piersi przepasany był bandaż, a ciemne spodnie od szaty były brudne i podarte. Wokół umięśnionego, prawego ramienia zawijał się tatuaż, przedstawiający smoka. Mistrz, zobaczywszy Veronicę, uśmiechnął się, ukazując równe, białe zęby. Po jego postawie widać było, że jest zmęczony. Dziewczyna rzuciła mu krytyczne spojrzenie i zasugerowała, że przyjdzie później.
- Cóż... Właśnie wróciłem z delegacji... Ale dla ciebie zawsze znajdę chwilkę.
Puścił oko.
- Widzę, że na nie piliście tam herbatki, siedząc za stołem i plotkując.
Założyła ręce na piersi. Starała się zachowywać naturalnie, choć czuła się nieswojo. Wolałaby, żeby Mistrz zarzucił coś na siebie. Chociaż ich stosunki były podobne do przyjaźni rodzeństwa, takie zachowanie mogło wywołać niepotrzebne plotki.
- Masz rację.
Victor oparł się o framugę.
- Musiałem wyjść w teren. Tylko... wiesz, że to, co teraz tobie opowiadam jest ściśle tajne?
Nachylił się ku dziewczynie.
Veronica nie wytrzymała w końcu i chwytając się rękoma za głowę, spuściła wzrok.
- Mistrzu, mógłbyś się ubrać? To... nie wypada!
Victor zaśmiał się serdecznie i poczochrał kadetkę.
- Zastanawiałem się, kiedy zwrócisz mi uwagę. Już myślałem, że ci się to podoba.
Obrócił się na pięcie i przeszedł do sypialni.
- C-co? Jak podoba?! Mistrzu! - fuknęła.
- Mówiłem tobie, żebyś zwracała się do mnie po imieniu.
Powiedział, wracając. Veronica zauważyła, że ubrał świeżą szatę.
- Aż taki stary nie jestem.
Uśmiechnęła się. Doskonale czuła się w towarzystwie Victora. Rozumiał ją i wpierał niczym starszy brat.
- Przejdźmy do rzeczy - powiedziała po chwili.
Mężczyzna uśmiechnął się i usiadł na przeciwko niej w fotelu.
- Zamieniam się w słuch.
- Ostatnio usłyszałam legendę o "Niebieskim diable". Wiesz, o którą mi chodzi?
Mistrz zamyślił się, drapiąc się po ramieniu.
- Ta o kupcu i mordowaniu ludzi w wiosce?
- Dokładnie!
Veronica ucieszyła się, że w końcu znalazła kogoś, ktoś będzie mógł powiedzieć jej coś na ten temat.
- Wiesz może coś więcej o niej? Z którego jest roku, z jakiego obszaru się wywodzi i czy jest w niej choć trochę prawdy?
- Dlaczego tak nagle się tym zainteresowałaś? - spoważniał.
- Coś się stało?
- Nie!
Chwycił się za kark, uśmiechając szeroko.
- Po prostu jestem ciekawy.
- To tak jak ja! Widzisz... Ten świat jest dla mnie czymś fenomenalnym i chciałabym poznać jego kulturę, historię... To wszystko.
Skłamała. Nie chciała oszukiwać przyjaciela, jednak coś wzbraniało ją przed opowiedzeniem mu o niebieskich iskrach w lochach. Ufała Victorowi jak nikomu innemu, lecz nie chciała zrzucać na niego ciężaru swoich kłopotów. Patrick ostrzegał ją, aby nie rozpowiadała swoich tajemnicy.
- No cóż... Jeśli chodzi o pochodzenie... Z tego, co się orientuję, pochodzi ona z okolic ówczesnej Somarii. Ale to tylko legenda. Bajka, która ma pouczać mieszkańców i przypominać im o moralnym życiu. Mam nadzieję, że pomogłem.
W jego uśmiechu pojawił się przebłysk zniecierpliwienia
- Owszem.
Veronica domyślała się, że Mistrz chętnie wypocząłby po męczącej misji.
- Przepraszam, że zawracam głowę. Mam nadzieję, że nie jesteś zły.
Powiedziała, wstając.
- Skądże! To... zmęczenie. Położę się zaraz i jutro znów będę jak młody bóg.
Odprowadził dziewczynę do drzwi.
- Do zobaczenia!
Veronica pomachała znajomemu, wychodząc. Na korytarzu napotkała zdziwione spojrzenia strażników. Taksowali ją wzrokiem, wygłaszając szeptem niedwuznaczne komentarze. Zignorowała je.
Odeszła już dość daleko i skręciła za róg, gdy przypomniała sobie, że nie zapytała się o wiek, z którego pochodzi legenda. Nie chciała już przeszkadzać Victorowi, lecz odruchowo spojrzała przez ramię. Zdziwiła się, gdy zobaczyła wybiegającego z pokoi Mistrza. Pędził on co sił w nogach, wspomagając prędkość Energią Duchową. Biegł w przeciwną stronę, więc nie zauważył zdziwionej wojowniczki.
- Czy on przypadkiem nie chciał wypocząć?




***

Po prawie godzinie zmagania się z rannymi do łuczników podszedł przedstawiciel z wojska.
- Co wy robicie?
Susan wstała i odgarnęła splątane włosy z twarzy. Skinęła na kolegę, by ten nie przerywał uciskania rany. Oboje byli przemęczeni i brudni od krwi.
- Robimy to, na co wy nie zwracacie uwagi.
Odpowiedziała z zaskakującą pewnością w głosie.
Mężczyzna przybrał niezadowoloną minę. Widocznie miał ważny status i nie był przyzwyczajony do pyskówek. Spojrzał dziewczynie przez ramię i ujrzawszy rannego chłopca ze slumsów, powiedział:
- Takie ścierwo będziecie leczyć? - Napotkał piorunujący wzrok Susan. - Kto dał wam taki rozkaz?
- Sumienie. Coś, czego pan i pańscy ludzie nie posiadacie.
- Czy ty wiesz, z kim rozmawiasz?
- A czy ty wiesz, kogo chcieliście zostawić na pastwę śmierci? Dzieci, kobiety...
Wojownik zamachnąwszy się, uderzył dziewczynę otwartą dłonią w twarz.
Collin wstał, podszedł do koleżanki. Chwycił ją za ramię i przepraszając wojownika, zaczął oddalać się, ciągnąć za sobą Susan. Nie chciał mieć wojska na karku. Wiedział, że dziewczyna tak łatwo nie odpuści. Była zadziorna i bardzo uparta.
- Wstydź się, ty...
Skarciła go, spluwając wojskowemu pod nogi.
Chłopak usilnie próbował odciągnąć Susan w dół uliczki. Liczył na to, że jeśli oddaliliby się wystarczająco daleko, mężczyzna podarowałby im brak szacunku. Zaczął biec, ciągnąc za sobą dziewczynę.
- Wy dokąd?! - rzucił gniewnie. - Pójdziecie ze mną!
Skinął na innych żołnierzy, którzy chwycili kadetów. Rozdzielili ich i poprowadzili ich w stronę kwatery wojska.


***

Susan nie wróciła do pokoju na noc. Veronica nie spotkała jej ani na stołówce, ani w lokum sypialnym. Nie mogła zmrużyć oka, przez całą noc, martwiąc się o przyjaciółkę.
- Słyszałaś o ataku szaleńca! Może coś jej się stało?
- Wczoraj w mieście wybuchła panika. Krążą plotki, że widziano upadłego.
- Niemożliwe! Mur jest niewzruszony! Martwię się o nią...
- Możesz zapytać o nią któregoś z mistrzów. Może przydzielono jej jakieś zadanie.
Zaraz po śniadaniu, Veronica potruchtała do sali Mistrza Bero, który - zgodnie z jego obietnicą - miał przekazać dziewczynie ewentualne informacje na temat legendy, o którą pytała.
- Dokładniej, ciekawi mnie aspekt niebieskich iskier - odpowiedziała Veronica na pytanie Mistrza.
- Co masz na myśli?
Mężczyzna wydawał się być poddenerwowany. Chwycił do ręki ołówek i zaczął niecierpliwie obracać go w dłoniach.
- W moim świecie mówi się, że każda legenda ma w sobie ziarno prawdy. Interesuje mnie, czy w "Niebieskim diable" także znajdę coś rzeczywistego.
Bero usiadł sztywno i spojrzał krytycznie na dziewczynę.
- Natomiast u nas, w Południowym Królestwie...
Postukał palcami o blat biurka, ciągle patrząc Veronice w oczy. Przygryzł wargę.
- Nie mówi się o niektórych rzeczach.
- Wczoraj Mistrz kazał mi przyjść. Dlaczego Mistrz zmienił teraz zdanie? Coś się stało? - spytała szeptem.
- "Niebieski diabeł" to tylko legenda.
Odpowiedział, wyciągając z szuflady niewielką karteczkę i zaczynając skrobać coś na niej ołówkiem.
- Podejrzewam, że została ona wymyślona w celach dydaktycznych. Miała przestrzegać ludzi przed popełnieniem błędu natury moralnej.
Wyciągnął w stronę dziewczyny zwitek papieru.
- Z resztą... jestem trochę zajęty. Idź już. No, zmykaj!
Veronica chwyciła niepewnie kartkę i podziękowała skinieniem głowy. Czym prędzej wyszła z sali, skierowała się w stronę stołówki. Starannie ukryła zwitek na dnie sakwy upiętej przy pasie. Zastanawiała się, dlaczego Mistrz nagle zmienił zdanie, co do podania informacji.
- Przecież wczoraj wydawała mu się ona tak bardzo interesująca!
- Może ktoś go zastraszył? - odezwała się Sofii.
- Kto i niby dlaczego miałby to zrobić?
- Cała ta sprawa z Energią Duchową jest tajemnicza. Może komuś zależy na wyciszeniu zajścia? Poza tym... Nie zamierzasz zerknąć, co napisał Bero?
- Nie teraz, nie tutaj - powiedziała dziewczyna. - Chciałabym o wszystkim opowiedzieć Patrickowi i Susan, ale sama wiesz... - urwała.
- Nie martw się, Susan się odnajdzie! Przecież nie mogła zniknąć bez śladu.
- Mistrza Cyprian twierdzi, że nie było jej dziś na zajęciach. Razem z tym drugim młodym geniuszem...
- Collinem.
- Boję się o nią. Zastanawiam się, co mogło się stać.
- Coś mi się wydaje, że czas najwyższy zacząć bać się też o siebie.
Od Sofii biło niebywałe skupienie.
Veronica już chciała zapytać, o co dokładniej chodziło Duchowi, gdy zza zakrętu wyszedł Poul. Nie było z nim Simona. Veronica obróciła się, zaczęła biec z powrotem do sali mentalności. Chłopak bez problemu dogonił wojowniczkę, chwycił ją za ramiona, po czym kazał iść spokojnym krokiem w stronę biblioteki.
Rozpoczęła się właśnie przerwa od zajęć. Wojowniczy mijali po drodze wiele osób, wychodzących z sal lekcyjnych. Nikt nie podejrzewał stosowania przemocy, ponieważ Poul zwyczajnie objął Veronicę ramieniem. Mogłoby się wydawać, że para przyjaciół wybrała się na spacer. Dziewczyna wiedziała, że za pół godziny, gdy pauza się skończy, a wszyscy uczniowie wrócą na lekcje, będzie zdana sama na siebie. Szukała wzrokiem w tłumie kogoś znajomego, jednak nie widziała nikogo z niewielkiej garstki przyjaciół. Wraz z Poulem weszli na Uniwersytet od strony biblioteki i skierowali się w kierunku piwnicznych korytarzy. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że prawdopodobieństwo spotkania kogoś w tych podziemiach będzie drastycznie małe.
- Jeśli zaraz czegoś nie zrobię, zatłucze mnie! Świetnie to wszystko przemyślał...
Chłopak zaczął chichotać pod nosem.
- Teraz sobie pogadamy.
Oznajmił, zatrzymując się.




***

Susan znów przyłapała się na przyśnięciu. Jej głowa zrobiła się ciężka, nawet nie zauważyła, kiedy przymknęły się jej powieki. Zdziwiła się, że odczuwalne zmęczenie może być tak intensywne niezależnie od warunków. Całkiem ciemna, zimna cela w budynku garnizonu wojska Anuki w pierwszej chwili dała do zrozumienia, że nie jest najbardziej komfortowym miejscem na wypoczynek. Niemniej po popołudniu spędzonym na ratowaniu ludności slumsów, częstego używaniu zaklęć, łuczniczka czuła ogarniające ją wyczerpanie. Straciła poczucie czasu, lecz żołądek podpowiadał jej, że poranek zbliża się wielkimi krokami.
Jej humor pozostawiał wiele do życzenia. Po kilku godzinach w zamknięciu buntowniczy zapadł nieco przygasł, wciąż jednak nie mogła się pogodzić ze sposobem w jaki ją potraktowano. Ją oraz Collina.
- Od kiedy pomaganie ludziom jest karalne?
Fuknęła któryś już raz, uderzając pięścią o ścianę.
- Od kiedy obraża się przy tym szefa jednej z jednostek awaryjnych.
Collin odpowiedział spokojnym tonem, ziewając.
- Weź, daj już spokój, Susan! Wszystko się wyjaśni i wrócimy do akademika.
- Daj spokój?
Prychnęła.
- Jestem niewinna, a siedzę tu tylko przez ciebie!
- Przeze mnie? Też mi nowina! To nie ja naplułem na przedstawiciela wojska!
- Nie splunęłam na niego tylko obok... to po pierwsze. Po drugie, to gdybym cokolwiek widziała w tych ciemnościach, lub gdybym mogła na tym terenie używać magii, już dawno dostałbyś po łbie.
- W końcu taka z ciebie siłaczka... - mruknął.
- Co tam jęczysz pod nosem? Dlaczego dałam się namówić na ten głupi spacer? Gdy już stąd wyjdziemy, masz ograniczyć zasób swoich durnych pomysłów takich jak włamywanie się do czyjegoś domu!
- O ile w ogóle wyjdziemy...
- Przed chwilą byłeś jeszcze takim optymistą.
Susan chwyciła aluminiowy kubek na wodę i rzuciła nim w stronę kolegi.
- Au! Moja głowa! Pojebało cię?
Poczłapał w kierunku Susan, chwycił ją za szatę i odepchnął lekko.
- Co ty robisz? Niby kogo pojebało?
Zaczęli się szarpać. Collin, z racji swojego wzrostu i siły, przycisnął Susan do podłogi. Dziewczyna z kolei zaczęła się szamotać i okładać kolegę pięściami. Żadna ze stron nie chciała odpuścić. Oboje byli poobijani i zmęczeni. Nie sprzeczali się na poważnie. Była to zwykła przepychanka.
- Złaź ze mnie!
- Bo co?
Chłopak przestał się ruszać i spojrzał tam, gdzie wydawało mu się były oczy dziewczyny.
- Nie możesz mi nic zrobić, bo jesteś za słaba.
Susan splunęła w ciemność.
- Ty mała gnido! Tylko pluć potrafisz?
Znów zaczęli się szamotać. Przerwało im skrzypnięcie drzwi.
Do pomieszczenia wpadło intensywne światło, ukazując, jak blisko znajdowały się ich twarze. Collin spąsowiał. Susan wykorzystała jego rozproszenie, uderzyła w żebra. Chłopak mimo woli, skulił się i odsunął. W tej chwili ktoś zza drzwi zawołał:
- Susan Clutterly na przesłuchanie!
Dziewczyna wyszła niepewnie na korytarz. Zimny blask magicznej kuli światła oślepił ją. Chciała rzucić do Collina jeszcze jedną złośliwą uwagę, lecz strażnik pociągnął ją za ramię i poprowadził ku schodom. Przechodzili długimi korytarzami. Dukt nie zawierał żadnych zdobień. Ściany miały tu zwyczajny, szary kolor, nieliczne okna były znikomych rozmiarów, wytrzymałe. Zatrzymali się przed okazałymi drzwiami wykonanymi z ciemnego drewna. Strażnik przekazał Susan pod opiekę młodej kobiety ubranej w wojskową szatę. Nieznajoma miała na ramieniu miała niebieską opaskę oznaczającą specjalizację. Kobieta miała zielone oczy, rude włosy przycięte bardzo krótko. Z jej uszu zwisało kilka metalowych obrączek. Zielonooka usiadła na ławce. Następnie skinęła na Susan, by ta także spoczęła. Kadetka nie odzywała się. Miała wiele pytań, lecz jej wrodzona nieufność uniemożliwiała komunikację z nowo poznaną kobietą.
Skąd mam wiedzieć, czy jest po mojej stronie?”
- Spokojnie.
Mimo stanowczego głosu, nieznajoma wydawała się być uprzejma.
- Jesteś tutaj w roli świadka.
- Na jakiej podstawie? - spytała krótko.
- Prowadzimy śledztwo na temat pojawienia się upadłego w mieście. Jestem Mistrzyni Eberl, stoję na czele ekipy dochodzeniowej. Zaraz wejdziemy na salę rozpraw i opowiesz, co widziałaś i jak akcja przebiegała z twojej perspektywy. Wszystko opisuj dokładnie, ze szczegółami, odpowiadaj na pytania Mistrza Generała, wyrażaj się z szacunkiem, nie kłam, ani nie zatajaj prawdy. Zrozumiałaś?
Susan twierdząco pokiwała głową. Postanowiła ośmielić się trochę i zaspokoić ciekawość.
- Co się stało zdaniem Mistrzyni? Jak to w ogóle możliwe, że upadły przedarł się przez barierę i dostał się do miasta?
Eberl uśmiechnęła się tajemniczo.
- Nie mogę o tym z tobą rozmawiać.
Masywne drzwi na salę rozpraw otworzyły się. Łuczniczki, wstawszy, niespiesznie przeszły do imponującego pomieszczenia.
- Nie sądzisz, że ludzkość za długo bezkarnie niszczyła ten świat? Może nadszedł już czas zmiany? Wszystko ma swój koniec, więc dlaczego mamy być wyjątkiem?



***


Veronica zatrzęsła się ze strachu. Chociaż Poul puścił ją, nie miała odwagi, by próbować ucieczki. Nogi wrosły jej w ziemię. Gdy przeciwnik uderzył ją pięścią w brzuch, skuliła się, następnie upadła na zimną posadzkę. W walce wręcz nie miała z nim najmniejszych szans, a wycofanie się graniczyło z niemożliwością. Nie zamierzała jednak poddać się bez walki. Podniosła się tak szybko, na ile pozwalał jej stan i natarła na chłopaka. Zamachnęła się lewą nogą w kierunku jego krocza. Przeciwnik znów był szybszy. Złapał kończynę dziewczyny w okolicy kostki. Po korytarzu przetoczył się odgłos jego śmiechu. Veronica stała chwiejnie na jednej nodze, próbując utrzymać balans. Była zdana na łaskę i niełaskę Poula. Wojownik zaczął iść, dziewczyna, mimo woli, skakała za nim. Sprawiało to ogromną uciechę chłopakowi, choć po chwili zamachnął się i wojowniczka upadła ciężko na kamienną posadzkę. Uderzyła plecami o twardą podłogę, co odebrało jej oddech. Łapczywie wdychała hausty powietrza, trzymała się za klatkę piersiową. Chłopak nie czekał. Zbliżył się do niej od razu i uderzył w głowę. Uderzenie sprawiło, że Veronica widziała świat jakby za mgłą, kręcił się, wirował, zamazywał. Następnie Poul podniósł Veronicę za ramiona i przycisnął do ściany, zmuszając ją, by usiadła na ziemi. Nie miała sił na sprzeciwienie się. Jej ciało było niczym szmaciana marionetka. Umysł wciąż mógł jednak oponować.
- To na początek.
Dziewczyna niewyraźnie widziała szaleńczy uśmiech korpulentnego chłopaka.
- Teraz powiedz mi, kochanie, kto śmiał twierdzić inaczej, niż było naprawdę?
Aroganckie prychnięcie Veronicy znalazło odpowiedź w silnym uderzeniu.
- Wiesz, fajnie mi się tutaj z tobą zabawia, ale widzisz... Chciałbym jak najszybciej wyjaśnić sprawę. Wtedy dam ci spokój. Przynajmniej do czasu... Chyba, że ci się podoba tak, jak jest, hę?
Nie zdążył przybliżyć się do dziewczyny, gdy usłyszeli kroki odbijające się echem po korytarzach. „Może Alberth, Heinn, albo Victor... Przyszli na pomoc najsłabszej, która zawsze była problemem i wiecznie potrzebowała wsparcia.”
Z ciemności wyłonił się drobny chłopiec z okularami na nosie.
- Philip! - krzyknęła Veronica.
Chłopak był szczerze zdziwiony, spojrzał niepewnie na Poula. W pierwszej chwili chciał wycofać się, jednak Poul, wstawszy, rozkazał mu pozostać w miejscu. Philip spojrzał arogancko na dziewczynę. Veronica widziała już u niego taką miną, gdy pytała się, co tak naprawdę wydarzyło się podczas krippy.
- Widzę, że prowadzicie przyjacielską pogawędkę. Nie będę przeszkadzać.
Oprawca Veronicy spojrzał na przybysza ze zdziwieniem. Chwycił dziewczynę i rzucił nią o przeciwległą ścianę korytarza. Dziewczyna bez sił opadła na podłogę. Nie mogła się ruszyć, tym bardziej, że Poul podszedł do niej i postawił na niej stopę.
- Jestem ciekaw, co możesz mi wyśpiewać...
- Chyba nie ma zamiaru wydać Heinna...
- Na pewno nie ma zamiaru mi pomóc - stwierdziła Veronica w odpowiedzi na obawę Sofii.
- Przecież on też wystąpił przed szereg i przyznał błąd w rozgrywce.
- Najwyraźniej chce teraz uchronić się przed karą.
- To takie odważne z jego strony! Niech sobie przypomni, jak ja mu ratowałam tyłek...
- Słucham cię bardzo uważnie. Tylko jeśli nagadasz mi głupstw, dostanie ci się dwa razy mocniej, niż obecnej tutaj dziewczynce.
Philip spojrzawszy na poturbowaną wojowniczkę, przełknął ślinę.
- Philip – wycharczała Veronica – przypomnij sobie, kto zareagował na twoje krzyki w lochach. Kto narażał własne...
- To Heinn zameldował o błędzie.
- Philip kłamie! On wyszedł przed szereg.
Poul zamyślił się, a po chwili na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech przepełniony okrucieństwem.
- Nie gniewaj się słonko, ale twoja wiarygodność jest w tej chwili zachwiana. Heinn Witt? Nie spodziewałem się... Zapowiada się na ciekawą walkę.
Poklepał Philipa po ramieniu.
- Dobrze postąpiłeś, mały! Spotkasz się z nagrodą. Nie jak Vercia.
Uniósł podbródek dziewczyny wysoko do góry. Uśmiech nie schodził z twarzy Poula, gdy wymierzał dziewczynie silne kopnięcia. Philip wciąż stał nad poszkodowaną i patrzył na nią z pokerową twarzą. W głębi nienawidził widoku cierpienia, lecz jakaś jego część chciała, by Veronica zapłaciła za to, co zrobiła w lochach.
- Zostawiam was samych.
Powiedział po krótkim czasie. Obrócił się, zaczął iść w stronę wyjścia.
- To, co tu było, zostaje między nami! - rzucił Poul.
- Jasne, szefie.
Skinął głową w odpowiedzi.
- Ty cioto bez honoru! Zasrany tchórzu... - Krzyknęła za nim leżąca, poturbowana Veronica. - Tak się odwdzięczasz?
- Dobrze wiesz, że nie jestem ci nic dłużny, potworze.

***

Susan weszła niepewnie do nieznanej sali. Rozejrzała się dookoła. Pomieszczenie było przestronne i dobrze oświetlone dzięki dużym oknom. Dookoła sali, na planie koła, znajdowały się ławki, które pełniły funkcję trybun. Po środku pomieszczenia stał ciężki stół, za którym siedział sędzia wraz z dwoma pomocnikami. Przed masywnym meblem umieszczona była mównica, wykonana z jasnego drewna. W sali znajdowało się wiele osób, zapewne bogatych i wpływowych, kilkoro członków armii. Susan poczuła się głupio ze względu na swój wygląd. Wciąż była brudna od krwi, a jej ubrania śmierdziały slumsami. Jednak gdzieś wewnątrz była z siebie dumna. Świadomość, że pomagała rannym ludziom, gdy obecni na sali grzali swoje posadki, napełniała ją determinacją. Wywołana stanęła na środku sali przy mównicy.
- Imię i nazwisko świadka?
Z zamyślenia wyrwał dziewczynę tubalny głos Mistrza Generała – srebrnowłosego mężczyzny w kwiecie wieku. Miał on dość szeroki nos, krzaczaste brwi i pierwsze ślady kurzych łapek zmarszczek wokół oczu.
- Susan Clutterly.
- Upominam, że za składanie fałszywego świadectwa lub zatajanie prawdy stosowana jest kara.
Kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Mistrz poprosił ją o dokładny opis zdarzenia z poprzedniego dnia. Z początku Susan jąkała się, po chwili na jej czole pojawiły się krople potu. Nie lubiła być w centrum uwagi. Była zestresowana i w panice rozglądała się dookoła. Wszyscy obecni wpatrywali się w nią z wyczekiwaniem. Po upływie kilku, dłużących się dla niej w nieskończoność, minut w końcu zebrała odpowiednie słowa i biorąc głęboki wdech, zaczęła relacjonować.
- Razem z kadetem z mojej jednostki, Collinem Halssonem, wyszliśmy podczas przerwy popołudniowej na spacer po mieście. Usłyszawszy niepokojące odgłosy w jednej z uliczek, postanowiliśmy sprawdzić sytuację. Znaleźliśmy mężczyznę tak ciężko rannego w szyję, że żadna pomoc z naszej strony nie przynosiła oczekiwanych skutków. Mężczyzna zmarł.
Na sali rozpraw panowała cisza. Nikt nie wzruszył się opisem Susan. Ona jednak miała przed oczami wykrwawiającego się na śmierć nieszczęśnika.
Ci biurokraci siedzący za czystym biurkiem nie wiedzą, jakie piekło rozegrało się na ulicach Anuki!”
- Nieznajomy został raniony w szyję. Collin uznał, że musiał zostać ugryziony. Wykrwawił się w ślepej uliczce. Na naszych oczach wił się z bólu, wzrokiem błagał o ukojenie, ale...
- Do meritum – zganił ją Mistrz Generał.
- Wtedy usłyszeliśmy krzyk upadłego.
- Skąd wiedziałaś, że to właśnie potwór wydał dźwięk?
- T-to z pewnością nie było ludzki odgłos. Założyliśmy z Collinem, że to musi być potwór, ponieważ po chwili dostrzegliśmy jednostkę alarmową podążającą w kierunku dzielnicy biedy.
- Co zrobiliście?
- Wszędzie wybuchła panika. Ludzie krzyczeli, uciekali, barykadowali się w domach. Widzieliśmy zagubione dzieci, cierpiących rannych. Nie mogliśmy tego tak zostawić. Poszliśmy za członkami armii. Zdziwiło mnie, że żaden z wojskowych nawet nie spojrzał na cierpiących ludzi. Co więcej, odtrącali ich łokciami...
- Torowali sobie drogę do potwora. Gdyby go nie złapali, zdołałby zabić jeszcze więcej osób.
- Postanowiliśmy pomóc poszkodowanym. Rannych było tylu, że musieliśmy wybierać tylko tych z najcięższymi ranami. Opatrywaliśmy ich, leczyliśmy...
- Za pomocą magii?
- Ja tak. Collin nie umie czarować.
- Co było dalej?
- Kiedy było już po wszystkim, jeden z wojowników zwrócił nam uwagę. Wyrażał się z pogardą o ludności slumsów, rozkazał zaprzestania leczenia...
- Bzdury! - ktoś krzyknął.
Był to szef jednostki alarmowej. Wojownik, z którym sprzeczała się Susan.
- Obecny tu mężczyzna poprosił o podanie zleceniodawcy. Wyrażał się wulgarnie o biedocie. Twierdził, że powinniśmy odejść, zamiast pomóc umierającym...
- Sprzeciw! Skąd smarkula może wiedzieć, co ja twierdzę?
- SPOKÓJ!
Mistrz Generał przyprowadził wszystkich do porządku.
- Proszę zachować opinie dla siebie. Oczekujemy faktów.
Ojciec Susan zawsze marzył, aby córka poczyniła karierę wojskową. Byłby zły, gdyby przyniosła wstyd sobie oraz całej rodzinie w głównym garnizonie wojska Południowego Królestwa. Przełknęła więc całe rozgoryczenie ignorancją wojska, wypowiadając jedynie prostą formułkę:
- W takim razie to wszystko, Mistrzu Generale.




***

Silne, zdecydowane kopnięcie znów odebrało jej oddech. Skuliła się i próbowała odczołgać, uciec. Poul podniósł ją za szatę i zbliżył twarz do jej twarzy.
- Tak trudno było powiedzieć, kto mnie wydał? Ciekawe, czy on też zrobiłby coś takiego dla ciebie.
Veronica oddychała z trudem. Nawet nie siliła się na ofensywę. Swoje działania ograniczyła do osłonięcia się przed następnymi ciosami. Gdy przymykała powieki, widziała aroganckie spojrzenie Philipa.
Jego zdaniem jestem warta pogardy.”
Spojrzała tęsknie w stronę drzwi wyjściowych.
- Nikt ci nie pomoże! Sama nie możesz nic zdziałać. Świat jest skonstruowany na triumf silnych.
Dlaczego Dowódca nie reaguje na wyczerpujące treningi? Czemu Victor nie widzi, że w podziemiach Uniwersytetu szerzy się przemoc? Mieli rację. Nie nadaję się...”
Nie miała siły, by wstać, nie próbowała odpełznąć. Poul nachylił się nad nią.
- Prawie zapomniałem, że upadły ugryzł cię w nogę! Zagoiło się? Pozwól, że sprawdzę.
Wyszeptał, kładąc dłoń na udzie dziewczyny.
Mimo że minęło kilka dni od ugryzienia przez upadłego, od nacisku noga zabolała na nowo. Krzyk pełen cierpienia odbił się echem od ścian. Rana zapulsowała. Dziewczyna zacisnęła zęby z wściekłości i bezradności, wbijając paznokcie w dłoń chłopaka. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Przeciwnik był o wiele większy i silniejszy. Oddychała ciężko, a do oczu naszły jej łzy. Przeklęła. Półprzymkniętymi oczami spojrzała na wiszący przy nadgarstku Lapi. Uwolnienie miecza byłoby dla niej jedyną szansą na ucieczkę. Pod warunkiem, że Poul nie zabrałby jej wcześniej broni. Nie mogła jednak tego zrobić. Aby uwolnić miecz, potrzebowała zgodę jednego z Mistrzów. Z ust Veronicy wymknął się cichy, przeciągły jęk, który wywołał śmiech u napastnika. Poul ścisnął mocniej udo, a dziewczyna straciła czucie w palcach u stopy. Miała wrażenie, że noga zaraz jej odpadnie i zaczęła na głos błagać, by chłopak przestał zadawać jej ból. Była na siebie zła i mimo ogromnej fali bólu, wyczuła ogromny smutek bijący od Sofii. Dziewczyna robiła to już mechanicznie, czepiała się każdej szansy na przerwanie cierpienia. Zaczęła prosić, z początku rozpaczliwie i łagodnie, by Poul puścił jej udo. Później, z czasem, zaczęła wykrzykiwać i szarpać się. Klęła. Wojownik drugą ręką zaczął przesuwać w górę nogi. Z jego ust wyrwał się potworny rechot. Gdy ból stał się nie do wytrzymania, dziewczyna zaczęła sięgnąć po Lapi. Wzbroniła się jednak, bo wiedziała, że za złamanie zasad czaka ją kara. Głos Sofii dochodził do Veronicy jakby zza ściany:
- Kto cię zgłosi, Vera?
Duch mówił głośno i wyraźnie, chcąc dotrzeć do półprzytomnej dziewczyny.
- Ty nie powiesz, a Poul też nie może tego zrobić. Wydałby wtedy sam siebie. Poza tym, to wyjątkowa sytuacja! Nie mogą karać za próbę obrony!
Veronica przyznała Sofii ma rację. Sprawnym ruchem sięgnęła po Lapi, przywołała ostrze tak, jak uczył ją Mistrz Bero. Klinga błysnęła, a dziewczyna prędko cięła Poula w rękę, która sięgała do pasa jej szaty. Miecz bez przeszkody przeciął materiał, skórę i mięśnie. Veronica jeszcze nigdy nie zraniła tak dotkliwie człowieka, a samo uczucie wbijania komuś ostrza w ciało było przerażające. Miecz przeszedł przez rękę jak przez masło. Wszystko działo się bardzo szybko, jednak dziewczyna widziała całą sytuację jakby w zwolnionym tempie. Przedramię zalało się krwią, uścisk na udzie zelżał. Poul wykrzywił twarz w zdziwionym, a zarazem złowieszczym grymasie pełnym bólu. Wrzasnął. Na posadzkę spadło kilka kropel krwi. Dziewczyna prędko odczołgała się od wojownika. Obawiała się, że nie będzie w stanie ustać o własnych siłach, jednak nagły przypływ adrenaliny pozwolił jej na działanie. Nie czekała na krok przeciwnika. Nie chciała też ponownie zaatakować Poula, bo wiedziała, że sytuacja mogłaby obrócić się na jej niekorzyść. Wypowiedziała najprostsze zaklęcie lecznicze, by uśmierzyć pulsujący ból. Biegnąc w kierunku wyjścia, obróciła się za siebie. Zauważyła, że chłopak nie goni jej. Trzymał się za prawe ramię, które zwisało teraz bezwładnie wzdłuż ciała. Po przedramieniu ciekła krew, skapując na podłogę, wydając cichy dźwięk. Odgłos ten był równie przerażający jak akt przecięcia ręki. Dziewczyna przeraziła się, gdy spostrzegła, że Poul ma na twarzy wymalowany szeroki, pełen szaleństwa uśmiech. Chłopak wbił w nią nieugięte spojrzenie. Wojowniczka nie mogła się ruszyć pod naporem tego strasznego wzroku. Mimo złowieszczego wyrazu twarzy, Poul wciąż uśmiechał się szeroko. Dziewczyna obróciła się, pokuśtykała przed siebie. W samych drzwiach odwołała miecz. Odchodząc, usłyszała z daleka śmiech Poula.
- Do zobaczenia, kochanie!
- Co ja najlepszego zrobiłam...
Zajęcia wciąż trwały. Kuśtykająca Veronica nie natknęła się na nikogo po drodze do pokoju. Obawiała się, że będzie żałować przywołania miecza, choć wiedziała, że była to najlepsza rzecz, jaką mogła zrobić. Złamała jeden z najważniejszych zakazów na Uniwersytecie. Wiedziała, że Victor zrozumiałby ją. Gdyby jednak nieodpowiednia osoba dowiedziała się o użyciu przez nią broni, mogłaby ponieść surowe konsekwencje.
Zatrzasnąwszy za sobą drzwi pokoju, opadła na podłogę. Jej ciałem wstrząsnął szloch. Była cała posiniaczona i poobijana. Jej szata została rozdarta, pas był poluźniony.
- On prawie...
Na dodatek była brudna od krwi, a Lapi zabarwił się na ciemniejszy kolor. Oznaczało to, że został użyty i to dość niedawno. Veronice złapała się za głowę, kuląc się. Dopiero po chwili rozejrzała po pomieszczeniu.
- Susan wciąż nie wróciła. Co mogło się stać?
- Nie mam pojęcia. Mam nadzieję, że nic jej nie jest.
Veronica wstała i pokuśtykała do łazienki. Powstrzymując łzy, umyła się, a szatę rzuciła w kąt izby. Miała zamiar wyprać ją później. Przebierając się, przypomniała sobie o karteczce, którą dał jej Mistrz Bero. Wygrzebała zwitek z sakiewki i z sercem w gardle rozwinęła go. Na kartce, napisana starannym pismem Mistrza, widniała notka:
"Pół kroku za daleko" 28 - 9 - 16.
Veronica zwinęła z powrotem karteczkę i wsunęła ją do sakwy. Zdecydowała, że odszyfruje ją później, gdy już zobaczy się z Susan i Patrickiem.
- Ciekawe, czy to tylko próba na spławienie mnie przez Bero... Co oznaczają te liczby?
- Może Patrick będzie wiedział? - zaproponowała Sofii. - Nie widzę konieczności wtajemniczania kogoś innego. Powiem więcej - może być to niebezpieczne.
- Jestem cała poobijana. Nie wiem, czy byłoby roztropnie teraz wyjść...
- Roztropnie będzie wyjść do ośrodka medycznego.
- Zapytają się, co mi się stało. Nie mogę się przecież przyznać.
- W takim razie musisz spróbować uleczyć się sama.
- Jasne, Mistrzyni Kate mówiła już od prostych czarach leczniczych. Wciąż czasem przyłapuję się na zapominaniu o istnieniu magii. Wracam myślami do tego, jak żyłam kiedyś. Bez udogodnień i ścieżek na skróty.
- Było trudniej? - zapytała Sofii.
- Czasem, ale to nie znaczy, że było gorzej.
Mimo umiejętności wykorzystywania zaklęć leczniczych, uśmierzenie bólu i poprawienie wyglądu poszkodowanych części ciała sprawiło Veronice znaczne trudności.
- A co z udem?
- Nie mogę tak funkcjonować. Zgłoszę się do medyków i poinformuję tylko o otworzeniu się starej rany.
Wojowniczka obejrzała dokładnie swoje ciało. Obrażenia zadane przez kopniaki już prawie nie bolały, siniaki nie były aż tak widoczne.
Magia działa cuda.”
Wciąż jednak czuła się zesztywniała, przygnębiona. Wyszła z pokoju, skierowała się w stronę ośrodka medycznego. Obawiała się trochę, że spotka po drodze Poula, lecz wiedziała, że gdy wiele osób kręci się w pobliżu, chłopak nic jej nie zrobi. Pospieszyła do sali, w której Patrick miał ostatnie zajęcia. Zdecydowała, że zaczeka przed wejściem. Po kilku minutach z sali zaczęli wychodzić pierwsi wojownicy. Gdy znajomy pojawił się na korytarzu, Veronica chwyciła go niepewnie za rękaw i znacząco kiwnęła głową, by poszedł za nią. Patrick, trochę zdezorientowany szybko zauważył, że koleżanka kuleje.
- Co ci się znowu stało? - zapytał, gdy odeszli trochę dalej. - Wyglądasz okropnie...
Jak on to zauważył?”
- Teraz nie o tym.
Dziewczyna rozejrzała się na boki, zanim wcisnęła koledze w dłoń zwitek papieru.
Patrick rozwinął kartkę i przeczytał. Odebrawszy notkę, Veronica schowała ją do kieszeni.
- Wiesz, co to może oznaczać? - zapytała.
- Nie wydaje mi się, abym gdzieś już słyszał tę nazwę - powiedział. - Za to wiem, co oznaczają podane numery.
Brunetka spojrzała pytająco na wojownika.
- Naprawdę nie wiesz? - zdziwił się. - To numery z kartoteki bibliotecznej. Pierwsza liczba oznacza numer działu, druga półki, a trzecia numer miejsca, gdzie dana książka powinna się znajdować. W ten sposób możemy sprawnie odnajdywać dzieła, które nas interesują. O ile dobrze pamiętam... dział 28 był działem popularnonaukowym. To jakiś nowy trop? - zapytał szeptem po chwili.
- Nie jestem pewna, ale lepiej nie rozmawiać o tym tutaj.
Przez korytarz przechodziły grupki uczniów, beztrosko rozmawiające i zdawały się nie zwracać na nich uwagi, jednak Veronica nie chciała ryzykować.
- Susan od wczoraj nigdzie nie ma. Porozmawiamy, gdy wróci.
Patrick, mimo palącej ciekawości, nie sprzeciwił się. Kiwnął twierdząco głową.
- Skontaktujcie się ze mną, gdybyście się czegoś dowiedziały.
- Oczywiście.
- Vera?
Zawołał oddalającą się koleżankę.
- Czy to sprawka tych dwóch?
Dziewczyna zacisnęła mocniej usta. Gdyby powiedziała Patrickowi o agresji ze strony Poula, zdradziłaby fakt nielegalnego użycia broni. Do jej oczy nabiegły łzy, ręce zatrzęsły się od upokarzającego wspomnienia.
- Gdybyś potrzebowała pomocy... Tylko powiedz.
Zaprzeczyła szybkim ruchem głowy, po czym pokuśtykała do ośrodka medycznego, zanim Patrick zdołał zobaczyć jej łzy.

***

Kiedy potwierdzono spójność zeznań kadetów, odesłano ich na uczelnię. Specjalnym powozem odwieziono ich prosto pod akademik. Mistrzyni Eberl przysięgła usprawiedliwić nieobecność łuczników na zajęciach. Gdy rozstawali się kobieta obiecała powiadomić kadetów o ewentualnych postępach w śledztwie.
Dotarłszy przed drzwi prowadzące do pokoju Susan, dziewczyna odezwała się cicho:
- Jeśli następnym razem będziesz chciał mnie zabrać na tak "krótki" spacer uprzedź mnie wcześniej, a zabiorę prowiant.
- Mam rozumieć, że jesteś chętna na dalsze przechadzki?
Uśmiechnął się zaczepnie, mimo zmęczenia rysującego się na twarzy.
Susan prychnęła tylko w odpowiedzi. Nie miała siły na dalsze droczenie się z Collinem. Odwróciła się na pięcie, nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły, dziewczyna weszła do środka. Wewnątrz dostrzegła Veronicę. Wojowniczka leżała skulona na łóżku. Wokół niej wirowały srebrzyste litery - formuła zaklęcia leczniczego. Przestraszyła się wtargnięcia łuczniczki. Prawie natychmiast przerwała czar, wytarła twarz z resztek łez. Z trudem wstała, podeszła do dziewczyny.
- Gdzieś ty była?
Zapytała, trącając lekko przyjaciółkę.
Susan opowiedziała o upadłym oraz rozprawie. Kiedy skończyła, Veronica nie ukrywała nawet swojego wstrząśnięcia. Dobrze pamiętała, ile zniszczenia mógł spowodować upadły w lochach, a co dopiero w środku miasta! Odetchnęła z ulgą na wieść, że mur nie został uszkodzony.
- A co z tobą?
Veronica bez słowa podała koleżance karteczkę, pomijając historię walki z Poulem. Łuczniczka, po wysłuchaniu relacji rozmowy z Bero, uśmiechnęła się.
- Nareszcie mamy punkt zaczepienia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz