Rozdział 6

Nazajutrz na arenie walk stawili się wszyscy, prócz drużyny zielonych, która według oficjalnej wersji wydarzeń, wygrała. Nie było także chłopaka z niebieskiej grupy, ponieważ jego stopa została poważnie zdeformowana przez upadłego. Kadet był w trakcie regeneracji. 
Tym razem przestrzeń treningowa przyjęła postać brukowanego placu. Uczniowie stali w szeregu, czekając na Mistrza. Kiedy zjawił się, wszystkie szepty umilkły. Danny popatrzył z ignorancją na zebranych. 
- Nie dość, że nie udało wam się zabić upadłego, to jeszcze byliście tak poturbowani. Żałosne...
W trakcie każdej zbiórki kadeci mieli okazję zameldowania Mistrzowi o bieżących sytuacjach, składając meldunek. Zazwyczaj nikt tego nie robił, bo dla Danny'ego było to zwykłą stratą czasu. Teraz jednak chłopak, który był wczoraj w drużynie pomarańczowych, wystąpił przed szereg i oznajmił, że chce złożyć meldunek. Mistrz spojrzał na niego obojętnym wzrokiem i machnął ręką na znak, że dopuszcza ucznia do głosu. Chłopak zasalutował, a następnie zaczął mówić:
- Isoshi Ho. Meldunek o charakterze pytania, zażalenia!
- Mów... - burknął Danny.
Chłopak przyjął postawę spocznij.
- Dlaczego wysyła nas Mistrz na tak niebezpieczne zadania jakim była wczorajsza krippa z upadłym? Czy nie lepiej jest najpierw nauczyć się podstawowych ataków i osłon, a później walczyć? Mogliśmy stracić zdrowie lub nawet życie. Niejeden dorosły wojownik poległ w starciu z dzieckiem piekła. - Chłopak spuścił wzrok. - Frank został pozbawiony części stopy. Będzie musiał używać protezy do końca życia. Czy to nie jest nie w porządku? Inne profesje...
- A co cię obchodzą inne profesje?! - przerwał mu. - My jesteśmy wojownikami, a nie żałosnymi łucznikami, nie mówiąc już o magiczkach! Chcesz przeżyć w razie spotkania z upadłym? W takim razie walcz z nim, poznaj jego naturę, a nie uderzaj bez sensu drewnianym kijem w wypchany worek. Tylko p r a k t y k a czyni mistrza!
Przerwał na chwilę.
- Myślisz, że jak taki łucznik zobaczy upadłego, to będzie normalnie walczył? Sami wczoraj widzieliście. Niby brawura i odwaga, a jak przyjdzie co do czego, to obleci was strach i nie będziecie mogli ruszyć swoich obsranych z przerażenia tyłków. Technika uderzeń? Przecież pokazywałem wam to na pierwszym treningu.
- Raz... Mistrz myśli, że za pierwszym razem wszystko zapamiętamy? - chłopak sprzeciwił się.
- Zapamiętać, zapamiętasz, a technika przyjdzie z czasem. Po kilku grach w krippę będziesz wiedział co robić, gdzie pobiec i jak się zachować. Od siedzenia w sali nie nauczysz się tego. Zamuruje cię ze strachu, gdy zobaczysz biegnącego na ciebie potwora. Poza tym, szkolę was na ż o ł n i e r z y, nie na ołowiane figurki, które mają stać przed bramą na baczność i salutować grubym, arystokratycznym świniom!
- A jeśli ktoś by zginął?
- To oznaczałoby, że jest za słaby do tej roboty. Koniec. - Spojrzał po niewyraźnych minach kadetów. - Ktoś jeszcze ma jakieś zastrzeżenia?
Obok Veronicy stał chłopak, który wczoraj był w drużynie żółtych. Ten sam, który zranił Albertha. Patrzył on co jakiś czas z niepokojem na dziewczynę. Gdy Mistrz skończył mówić, chłopak wystąpił przed szereg i stanął na baczność.
- Mistrzu! - zaczął oficjalnym, donośnym głosem. - Heinn Witt. Chcę zameldować o błędzie! To nie drużna zielonych zabiła upadłego!
- Co on robi? Poul zatłucze go na śmierć! - przestraszyła się Vera.
- Pamiętasz, że gdy ocknęłaś się, nie było go w pobliżu? Nie słyszał, jak Poul wam groził. On o niczym nie wie... - wyjaśniła Sofii.
Danny obrócił się do chłopaka i spojrzał szczerze zdziwiony na niego.
- Co ty gadasz? - rzucił z sarkastyczną ciekawością. - To kto w takim razie?
Chłopak spuścił wzrok, kiedy Mistrz podszedł do niego i pochylił się na tyle, że ich twarze dzieliły centymetry. Danny naigrawał się z niego. Przez moment chłopak milczał, lecz po chwili zebrał się na odwagę i zaczął mówić. Wtedy Danny nie wytrzymał i zaśmiał mu się prosto w twarz nie dając Heinnowi nawet szansy do wyjaśnienia całego zajścia. Kiedy Mistrz odsunął się od poniżonego chłopaka, przed szereg wystąpił Alberth.
- To prawda, Mistrzu - powiedział, zerkając zachęcająco na okularnika.
Philip westchnął i także wyszedł przed innych.
- Także mogę to potwierdzić!
Kiedy Veronica chciała wystąpić, Danny przemówił:
- To bujdy! - krzyknął. - Kogo chcecie oszukać? Jeśli nie macie nawet tyle odwagi, by wytrzymać moje spojrzenie, jak moglibyście zabić upadł...
- Mistrz się myli!
Heinn krzyknął, przerywając Danny'emu w pół słowa. Wszyscy z przerażeniem spojrzeli na niego, wydając z siebie ciche pomruki pełne zaskoczenia.
- Z upadłym walczyliśmy ja i Alberth, ale to Veronica Ridney zadała ostateczny cios!
- Niby jak? - prychnął Mistrz.
Był trochę zbity z tropu. Do tej pory nikt z kadetów nie odważył mu się przerywać, a co dopiero podnosić na niego głos. Stwierdził, że Wittowi nie brakowało odwagi.
Chłopak zawahał się, jakby chciał coś jeszcze dopowiedzieć
- To koniec meldunku - dodał po chwili.
- Wystarczy! Wszyscy, wstąpić do szeregu! Nie chcę słyszeć więcej takich bzdur! - Mistrz był wyraźnie rozgniewany.
Zrobił pauzę i, mrucząc coś pod nosem, przybrał zamyślony, niepodobny do niego wyraz twarzy. Po chwili kazał wszystkim się rozejść.
Po zbiórce Veronica podbiegła do Philipa, który jako jedyny z jej znajomych miał teraz pauzę. Chciała dowiedzieć się, o czy Heinn mówił prawdę o tym, że to ona zadała decydujący cios w walce z upadłym. Nie rozumiała, jak to możliwe, że nic nie pamięta.
Może mdlejąc, uderzyłam się w głowę?”
Chłopak nie był jednak skory do rozmowy. Wykręcał się umówionym spotkaniem, lecz Veronica domyślała się, że nie ma on teraz żadnego zajęcia. Po chwili okularnik odwrócił się w jej stronę i gniewnie spojrzał dziewczynie prosto w oczy.
- Wcale nie jesteś lepsza od upadłych! - rzucił jej prosto w twarz.
Wojowniczka była zbita z tropu. Nie wiedziała, o czym mówił okularnik.
- Nie mów, że zrobiłaś to nieświadomie. Nie mów, że nic nie pamiętasz!
- Ale Philip, o czym ty mówisz...?
- Chciałaś nas wszystkich pozabijać, ot co mówię. Myślisz, że dlaczego jestem tak poobijany? Nie... nie tylko przez Simona, także przez ciebie! Gdyby nie Heinn... On uratował nas wszystkich. Kadeci biorący udział w krippie leżeliby teraz pod gruzami, a zgadnij przez kogo? Przez ciebie!
Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę bramy.
- Philip...
Veronicę zamurowało ze zdziwienia. Kiedy chłopak oddalił się już znacznie, dziewczyna otrząsnęła się i ruszyła biegiem, doganiając go. - Philip czy to wszystko... to prawda?
- Nie, wymyśliłem sobie bajeczkę na poczekaniu, aby cię zestresować - burknął z sarkazmem.
- Ja naprawdę... Nic z tego nie pamiętam, proszę wysłuchaj mnie...
Chłopak spojrzał obrażony na koleżankę i, nie zważając na jej prośby, odszedł, pozostawiając Veronicę samą na dziedzińcu.

***

Susan stała przed lustrem w łazience, czesząc swoje czarne włosy. Collin zapowiedział, że przyjdzie po nią w trakcie pierwszej popołudniowej pauzy. Dziewczyna nie miała ochoty gdziekolwiek iść, tym bardziej z denerwująco pewnym siebie chłopakiem, jednak honor nie pozwalał jej na wycofanie się. Przegrała zakład i musiała zaakceptować powstałe konsekwencje. Nie chciała przyznać się do tego przed sobą, ale w głębi perspektywa zaprzyjaźnienia się z Collinem wywoływała u niej skurcz ekscytacji.
Rozległo się pukanie do drzwi. Dziewczyna westchnęła i powolnym krokiem poszła otworzyć. Kiedy uchyliła je, chłopak szykował się już, by zapukać kolejny raz.
- Szybciej nie mogłaś otworzyć?
- Mi też miło jest cię widzieć - odpowiedziała sarkastycznie.
Collin był niepospolitej urody. Wzrostem górował nad niską łuczniczką. Miał zostawione w nieładzie, czarne włosy oraz błękitno-szare oczy. Nie był postawny, wydawał się być dość drobny jak na swój wzrost, tyczkowaty. Jego palce były długie, smukłe, Susan nazwałaby je dostojnymi. Nie pasowały do stylu bycia łucznika. Collin trochę się garbił, nie powstrzymywał przed wyrażaniem swojej opinii, z buzi nie schodził mi łobuzerski grymas, któremu – według Susan – nie można odmówić było uroku. Nad jedną z brwi czarnowłosego mieścił się spory pieprzyk, a nos chłopaka był dość szeroki. W swoim wyglądzie przypomniał nieco Susan. Dziewczyna była drobna, jej wzrost plasował się poniżej średniej. Dłonie łuczniczki wydawały się być kościste, zawsze pozostawały nieco zaróżowione od ciągłych treningów. Czarne, lśniące włosy Susan przycinała równo z linią szczęki, część z nich pozostawiała luźno rzuconą na czoło. Uroku dodawały jej duże, niebieskie oczy i smukły nos, pod którym chowały się jasne usta. Cera dziewczyny była wyjątkowo jasna, zimna. Pasowała do jej chłodnego, skrytego obejścia.
Para łuczników zeszła po schodach, przeszła przez hol. Chłopak przystanął przed akademikiem.
- Dokąd idziemy? - zapytała Susan.
Barwa jej głosu nie odwzorowywała żadnych emocji, jednak wewnątrz dziewczyna była ciekawa celu przechadzki.
- To niespodzianka! - Collin uśmiechnął się szeroko.
- Nie lubię niespodzianek - burknęła.
- To widać.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Susan przybrała gniewny wyraz twarzy.
- Ponurak z ciebie!
Chłopak poczochrał ją, przez co zliczył kuksańca w bok.
- Tyle zajęło mi czesanie tych włosów!
- A to zaskoczenie, jednak ci zależy!
- Chciałbyś, idioto...
Anuki podzielone było na dzielnice. Sektor, do którego się wybierali, był jednym z mniejszych i zamieszkiwali go głównie pospolici obywatele. Położony był na niewielkim wzgórzu, obok granicy ze slumsami. Zanim dostali się na miejsce, przebyli długą drogę, krocząc urokliwymi uliczkami. Collin postępował na tyle szybkimi, przysadzistymi krokami, że Susan musiała niemal za nim biec. Place i aleje zapełniały tłumy cywilów, od czasu do czasu kadeci natykali się na patrole wojska. Żołnierze ubrani byli w maskujące mundury, z powagą przeczesywali okolicę.
W tym sektorze nigdy nie było cicho. Znajdowało się tu dość mało sklepów, każdy z mieszkańców wystawiał oferowane towary tuż przed swoim domem, na drewnianych skrzynkach. Łucznicy przechodzili obok stert owoców, beczek napojów, zwojów tkanin, nawet drobnych zwierząt zamkniętych w drewnianych klatkach. Ich wzrok przyciągały przeróżne smakołyki, kiczowate świecidełka oraz książki. Chłopak zapłacił jednemu z handlarzy za torbę kruchych ciastek. Następnie przeszedł na tyły małego sklepiku mleczarskiego, gdzie znalazł dziurę w żywopłocie. Kadeci prześlizgnęli na niewielkie podwórko. Był na nim trzepak do dywanów i stara, rozwalająca się ławka. Miejsce, choć ubogie, sprawiało wrażenie zadbanego. Susan spojrzała z niepokojem na tylne drzwi od sklepu, które pokryte były łuszczącą się farbą. Dziewczyna zdała sobie sprawę, że właściciel działki nie wie o ich wizycie. Collin, jak gdyby nigdy nic, podszedł do trzepaka i podciągnął się. Utrzymując równowagę, przeszedł powoli po rurze i skoczył na balkon, nad sklepikiem. Pochwycił rękami poręcz i podciągnął się, stawiając stopę na platformie. Przełożył nogę przez barierkę, a następnie skinął na Susan, by poszła za nim. Dziewczyna, ostrożnie, zachowując się najciszej jak potrafiła, poszła w ślady chłopaka. Bez większych trudności pokonała tę drogę i stanęła obok kolegi, na balkoniku. Collin wyciągnął z sakwy, którą miał przy pasie, małą blaszkę, następnie wsunął ją do zamka w drzwiach. Gestem nakazał Susan, by była cicho. Klamka trzasnęła i odskoczyła do góry. Drzwi uchyliły się. Na prośbę Collina dziewczyna przywołała niewielką kulę światła. W mętnym blasku Susan zobaczyła wnętrze strychu. Spadzisty dach pokryty był od tej strony folią, mającą zapewne zapobiegać przeciekom. Po lewej stronie, pod ścianą, stały pudła i części od starego wozu. Po drugiej stronie dziewczyna zauważyła materace i zabytkową lampę. Collin podszedł do środka pomieszczenia i wymacał w suficie klapę. Odsunął zasuwkę, a następnie uchylił deskę. Chwycił się krawędzi i zawisnął. Po chwili wyszedł na dach i wyciągnął rękę do Susan, chcąc pomóc jej wspiąć się. Dziewczyna zignorowała jego gest i samodzielnie wdrapała się na dach. Chłopak ostrożnie zamknął za nią klapę i usiadł na dużej cegle. Dziewczyna przycupnęła obok niego.
- Lubię tu przychodzić.
Szepnął, wyciągając do dziewczyny torebkę z ciastkami. Susan poczęstowała się jednym. Były niezwykle kruche, z wierzchu posypane ziarnami i suszonymi owocami.
- Twój wczorajszy strzał był niesamowity - powiedziała po chwili milczenia. - Jak masz rozstawione procenty mocy?
- Siedem procent walki, jeden procent magii i dziewięćdziesiąt dwa procenty łucznictwa...
Susan z wrażenia zakrztusiła się okruszkiem. Chłopak chciał poklepać ją po plecach, lecz dziewczyna odsunęła się, pokazując ręką, że czuje się dobrze.
- Dziewięćdziesiąt dwa? - nie dowierzała. - To ty jesteś tym młodym geniuszem...
- Tak wyszło, że nie tylko ja – powiedział.
Wstawszy, podszedł do barierki na krawędzi dachu. Oparł o nią dłonie i zerknął przez ramię na Susan. Dziewczyna zbliżyła się do niego i spojrzała ponad dachy tej części miasta. Westchnęła. Popołudniowy ukrop rozlewał się po uliczkach miasta nadając mu przytulny, ciepły widok. W Anuki większość budynków nie sięgała powyżej dwóch pięter, dzięki czemu mieli doskonały widok na okolicę. Susan z zapartym tchem patrzyła na śliczny obraz. Małe domki rozciągające się daleko, górujący nad zabudowaniami gmach Uniwersytetu, jego cztery wieże, mniej okazały akademik, lśniąca kopuła areny walk i położone nieco w oddali koszary wojska. Wszystko otaczał wysoki, mieniący się mur, zabezpieczony starymi, runicznymi zaklęciami. Za nim wstęga rzeki ginęła między pagórkami i magiczną puszczą na horyzoncie. Drzewa powoli wypuszczały pierwsze liście. Jedynie po lewej stronie, gdzie znajdowały się slumsy, widok nie był zbyt przyjemny. Przez wysokie temperatury i przyspieszony proces gnicia, ekskrementy na najbiedniejszych ulicach miasta, wydzielały przykry odór. Nawet z tej odległości, slumsy wydawały się ponure i niebezpieczne.
Łucznicy stali tak przez kilka minut.
- Zawsze tak milczysz? - zapytał Collin.
- Szczególnie w towarzystwie denerwujących osób.
- Niezbyt często przebywasz w czyimkolwiek towarzystwie.
- Może dlatego, że nie ufam nowo poznanym ludziom? Nie jestem tak naiwna, jak niektórzy. - Wymownie taksowała do wzrokiem kolegę. Słowne gierki z Collinem sprawiały jej przyjemność.
- Masz rację... Mając tyle mocy, nie można ufać każdemu. Myślę, że powinniśmy trzymać się razem.
- Niestety...
- Poza tym, to i tak będzie nieuniknione. Pomyśl, z kim chcesz się mierzyć na treningach? Ze Stevensi, która ma ledwo sześćdziesiąt pięć procent Energii łucznictwa? Rozniosłabyś ją w pył...
- W takim razie będę miała okazję roznieść w drobny mak ciebie.
Dopiero po chwili Susan odważyła się wypowiedzieć swoje myśli na głos:
- Co sądzisz o murze?
- Okalającym miasto?
- Ja tu innego nie widzę...
- A co mam o nim dużo myśleć – stwierdził. - Dobrze, że broni nas przed upadłymi. To stare runy, a ja nawet prostych czarów nie potrafiłabym ogarnąć...
- Na ostatnich zajęciach magii wykładowczyni poruszyła tę sprawę.
- Działania zaklęć runicznych? Pamiętam...
Podrapał się po czole.
- Czyżby mur odbierał otoczeniu Energię Duchową?
- Z tego, co powiedziała Mistrzyni, można tak podejrzewać.
- Jakie są tego skutki? Jak było przed postawieniem muru?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem... Skoro wtedy otoczenie cechowało się większą mocą, może roślinność była bardziej... wybujała?
- Kiedy podróżowałam do Anuki z mojego rodzinnego miasta Tupli, widziałam po drodze wiele puszcz. W niczym nie przypomniały tego lasu.
Dziewczyna wskazała na horyzont.
- Były bardziej...
- Magiczne. Poza tym, słyszałam, że w pobliżu stolicy nie ma zbyt wielu magicznych istot.
- Myślisz, że to wszystko jest powiązane? Że chroniąc się za murem, wyniszczamy otoczenie?
- Krajobraz przypomina tu coraz bardziej zabudowania w świecie Aliudów, które widziałam na obrazach. Ile czasu nam pozostało, nim znacząco ograniczymy sobie dostęp do Energii Duchowej?
Znów zapadła krępująca cisza. Susan widziała, jak na horyzoncie zaczęły zbierać się chmury. Nie minęło dużo czasu, gdy zaczęło kropić.
- Lubię takie wiosenne, orzeźwiające deszczyki - stwierdził Collin, unosząc twarz ku niebu.
Krople deszczu opadały leniwie na rozgrzane dachy. Kiedy rozpadało się trochę bardziej, podnieśli po cichu klapę i schowali się na strychu. Susan usiadła na jednym ze starych materaców i rozprostowała nogi. Wsłuchując się w dźwięk gradu bębniącego nad ich głowami, doszła do wniosku, że prawdopodobnie nie zdąży na zajęcia z historii. Stwierdziła jednak, że wcale nie smucie ją ta wiadomość.

***

Po przerwie obiadowej Mistrz Danny zwołał kadetów na zbiórkę. Nie przyszli tylko Poul z kolegami. Veronica domyślała się, że pozostali zostali zebrani, by odbyć karę za niezabicie upadłego. Obawiała się już wcześniej, że jej przełożony nie spocznie na karnym referatu.
Nic nie powiedziawszy, mężczyzna obrócił się i zaczął marsz. Uczniom nie pozostało nic innego, jak podążyć za nim. Wyszli spod lśniącej kopuły areny walk, skierowali się poza teren Uniwersytetu. Szli brukowaną drogą, wstąpili na główną ulicę. Mistrz narzucał szybkie tempo, więc kadeci nie mogli sobie pozwolić na choć chwilę odpoczynku. Zdziwieni mieszkańcy z zaintrygowaniem patrzyli na przechodzących przez miasto kadetów. Niektórzy wskazywali palcami dziewczynę w bordowej szacie, tłumiąc okrzyki zdziwienia, robiąc zszokowane miny.
Nad ich głowami wisiały ciężkie, burzowe chmury. Rzucały cień na całą okolicę. Niektórzy właściciele kramów zaczęli powoli zbierać manatki, tłumacząc, że zbliża się niemała ulewa. Mistrz Danny tymczasem wciąż parł naprzód, nie odpowiadając ani słowem na wątpliwości kadetów.
- Dokąd idziemy? - zapytała Albertha Veronica.
- Nie mam pojęcia.
Chłopak potrząsnął głową. Nie był skory do rozmowy.
Po przejściu całego niemal miasta, Veronica zorientowała się, dokąd prowadzi ich Mistrz.
Idziemy za mur!”
Bariera skrzyła się równie tajemniczo, jak pierwszym razem, gdy wojowniczka zbliżyła się do niej wraz z Victorem. Zapomniane runy drżały na powierzchni muru, strzegąc mieszkańców Anuki. Danny gestem nakazał strażnikom otworzyć bramę. Bez słowa sprzeciwu, uchylili wrota, pozwalając jednostce wyjść poza bezpieczne mury miasta.
Świat zewnętrzny nie różnił się od ogrodzonego terenu stolicy. Wyjątkiem był bardziej porywisty wiatr, nieco ponura atmosfera.
Czego Danny szuka poza murem?”
- Obleciał was strach?
Głos mężczyzny zagrzmiał donośnie, gdy odrzwia bramy zamknęły się na kadetami.
- Jak chcecie walczyć z dziećmi piekła, jeśli boicie się wychylić nos poza klatkę muru?
Nie czekając na odpowiedź, ruszył biegiem. Kiedy uczniowie zdecydowali się ruszyć za Mistrzem, rzeczywiście zaczęło padać. Duże krople uderzały o po ich twarzach. Już po kilku minutach biegu byli przemoczeni i zasapani. Idąc w ślady mężczyzny, zboczyli z brukowanej, utwardzonej drogi. Przeszli przez łąki. Przedzierali się do niewielkiego lasku. Drzewa były tu wysokie, lecz smukłe. Danny nie zezwolił na uwalanie mieczy, więc momentami bardzo trudno było brnąć przez kujące zarośla. Zahaczali się o wystające gałązki i dziurawili szaty. Buty kadetów były już obłocone, miejscami zaczynały przemakać. W końcu dojrzeli koniec buszu. Wyszli na wąską, bezdrzewną przestrzeń, po środku której rozciągał się niewielki kanion. Veronica spojrzała w dół. Jakieś cztery metry pod nimi płynęła rzeka Reus.
- Co on planuje? - zastanawiała się Sofii.
Szli jeszcze kilka minut wzdłuż rzeki, aż doszli do dość solidnego drzewa, którego konar wystawał ponad przepaść.
- To jak? Pierwsze trzy osoby, które najkrócej będą zwisały, napiszą wspomniany przeze mnie referat - odezwał się Danny z uśmiechem na twarzy.
Wyjął z kieszeni przyrząd podobny do zegarka. Taki sam, jaki miał pan Celler.
- No dalej! Pierwsza trójka!
Wskazał na Albertha i dwóch innych chłopaków – Isoshiego oraz Raphaela.
- Mistrzu - odezwał się ktoś. - Nie wszyscy brali udział w krippie. Dlaczego my też mamy odbywać karę?
- To nie jest kara. Czemu tak sceptycznie do tego podchodzicie?
Zaśmiał się krótko, lecz wyraz jego twarzy zdradzał, że nie jest w najlepszym humorze.
- To był ostatni raz, gdy pozwoliłem na kwestionowanie moich rozkazów, zrozumiano?!
Kadeci niechętnie pokiwali głowami.
Wskazani uczniowie podeszli niepewnie do krawędzi. Pierwszy z nich chwycił się gałęzi i przesunął się, by zrobić miejsce dla następnych. Po chwili cała trójka zwisała niepewnie nad rwącą rzeką. Trzymali się szorstkiej, mokrej od deszczu kory.
- A co, jeśli ktoś spadnie? - zapytał jeden z kadetów. - Jak mamy wyjść?
- Kilkaset metrów stąd wzniesienie kończy się i można swobodnie wyjść na brzeg - odpowiedział Mistrz.
- Ja nie umiem pływać... - przyznał Heinn.
- Trudno. - Danny wzruszył ramionami. - Trzeba było walczyć z upadłym.
Heinn w odpowiedzi zacisnął dłonie w pięści. W końcu znacznie przyczynił się do pokonania potwora, a teraz zarzucano mu, iż było inaczej. Nie odezwał się jednak. Po mniej niż trzech minutach, spadł skośnooki Isoshi. Rozległ się głośny plusk. Nurt był bardzo silny. Chłopak obijał się o skały i dryfujące gałęzie. Jego krzyki zostały zagłuszone przez szum ulewy. Następny spadł Alberth, prawie równocześnie z Raphaelem.
- Teraz wy!
Mistrz wyznaczył Veronicę, Philipa, Heinna oraz chłopaka, który pomógł rozdzielić Poula od Albertha w lochach. Veronica nie wiedziała, jak ostatni z wojowników miał na imię. Wszyscy mówili na niego First, choć nigdy nie pytała, skąd wziął się taki przydomek.
Pierwszy na gałęzi zawisł spanikowany Heinn. Później Philip, Veronica i First. Dość szybko okazało się, że cztery osoby to przesada, bo gałąź zaczęła niebezpiecznie trzeszczeć. Wiatr i deszcz smagały ich po twarzach, co znacznie utrudniało zwisanie. Veronica czuła, jak ostra kora wrzyna jej się w palce. Bolały ją ramiona i mięśnie brzucha. Oddychała coraz szybciej. Domyślała się, że długo nie wytrzyma. Zesztywniałe, poobijane mięśnie dawały o sobie znać. Wiedziała, że nie doszła jeszcze do siebie po wczorajszej krippie. Wydawało jej się, że miała dużo szczęścia. Coś się stało. Coś, czego nie pamiętała, a przyczyniło się do zagojenia jej ran. Chrzęszczenie konara przybrało na sile. Nie minęło dużo czasu, gdy gałąź zerwała się pod Heinnem. Zwisał teraz trzymając się tylko jedną ręką. Zaczął krzyczeć i wiercić się. Veronica patrzyła na niego przerażonym wzrokiem. Danny podniósł z ziemi kamień. Zważył jego ciężar w dłoni, podrzucając kilkakrotnie.
- Nauczysz się pływać.
Mruknął mężczyzna, jakby od niechcenia celując w trzymającego się ostatnimi siłami Heinna.
Chłopak został trafiony w dłoń. Veronica usłyszała nieprzyjemne chrupnięcie kości i krzyk wojownika, który już leciał w dół.
- I tak długo już nie powiszę. - Pomyślała Veronica, skacząc za Heinnem.
Wydawało jej się, że leci bardzo długo. Ogarnęła ją panika. Nie wiedziała kiedy wpadnie do wody. Nabrała powietrza, sądząc, że już za chwilę się zanurzy. Okazało się, że trochę się pospieszyła. Uderzenie w taflę zabolało. Dziewczyna zachłysnęła się. Woda dostała jej się do do uszu i nosa. Brunetka machała rozpaczliwie rękami, lecz prąd był bardzo silny. Kiedy w końcu wynurzyła głowę nad wodę, zaczęła łapczywie łykać powietrze. Kilka metrów przed sobą spostrzegła wiercącego się Heinna. Chłopak co chwilę znikał pod wodą. Veronica podpłynęła do niego i chwyciwszy go za ramię, próbowała go uspokoić.
- Hej, Heinn! Spokojnie! - krzyczała.
Chłopak chwycił jej się mocno. Początkowo dziewczyna bała się, że razem się utopią, ale po chwili opanowała sytuację. Ocierali się o skały, które, rozdzierając ich szaty, kaleczyły ich. Różnorodne aluwia obijały się o nich, co utrudniało utrzymanie się na powierzchni. Veronica usłyszawszy krzyk, obejrzała się za siebie. Kolejny kadet spadając, urwał sporą część konaru. Gałąź pędziła teraz z impetem w stronę dziewczyny. Zauważył to także Heinn, który w panice próbował odpłynąć w bok. Silny nurt i jego umiejętności pływackie nie pozwoliły mu jednak na to. Konar uderzył z ogromną siłą w płynącą parę. Veronica została uderzona w udo, w które dzień wcześniej ugryzł ją upadły. Nogę dziewczyny przeszył ostry ból. Wojowniczka zaczęła się szamotać. Wraz z Heinnem zanurzyli się pod wodę. Płynące z prądem gałęzie i inne brudy uniemożliwiały im wypłynięcie ponad taflę wody. Do tej pory Veronica nie potrafiła otwierać oczu pod wodą, lecz w końcu odważyła się i uchyliła powieki. Gałki oczne zapiekły ją. Obraz był rozmazany i niewyraźny. Szukała jakiegoś punktu zaczepienia. Zaczynało jej brakować powietrza. Spanikowana zaczęła intensywniej machać nogami. W końcu udało jej się chwycić jakiejś gałęzi. Podciągnęła się i pomogła koledze. Oboje głośno sapali. Dryfowali tak przez chwilę, aż brzeg rzeki się wyrównał i mogli wyjść z wody. Dziewczyna chwyciła Heinna za rękę i pomogła mu podpłynąć do lądu. Oboje opadli ciężko na piasek. Co chwilę ktoś z nich kaszlał. Byli przemoczeni i bardzo zmęczeni. Przez gęste chmury nie przebijały się promienie słoneczne, a zimne krople deszczu ciągle leciały z nieba. Veronice robiło się bardzo zimno. Chwyciła się za udo, które całe pulsowało bólem. Dziewczyna miała w oczach łzy. Sofii próbowała dodawać jej otuchy. Leżeli tak przez kilka minut, gdy Heinn wysapał, że czas się zbierać. Wstał i spojrzał na dziewczynę, która wciąż oglądała z zaniepokojeniem swoją nogę. Szata w tym miejscu była rozdarta, a z uda sączyła się krew. Veronica próbowała zasklepić ranę za pomocą magi leczniczej, o której miała do tej pory tylko jeden wykład. Efekt nie był dość zadowalający, by dziewczyna mogła wrócić o własnych siłach. Heinn chwycił brunetkę delikatnie za ramiona i pomógł jej wstać. Dziewczyna zatoczyła się i potknęła. Przeklęła. Krople krwi spadły na piasek, barwiąc go na czerwono. Dziewczyna, za poradą Sofii, oderwała brzeg swojej szaty i owinęła mocno wokół uda, tak by zatamować krwawienie. Syknęła z bólu. Spróbowała znów się podnieść. Kolega widząc nadaremne starania znajomej, zarzucił jej ramię na swoje barki i podciągnął ją do góry. Powoli zaczęli iść w stronę miasta.
- Dziękuję za pomoc tam, w wodzie.
Zakrztusił się, zaczął kaszleć. Gdy doszedł do siebie, burknął:
- Pewnie zastanawiasz się, skąd u mnie wstręt przed wodą...
- Nie musisz się tłumaczyć.
Kadet uśmiechnął z wdzięcznością.
Veronica odpowiedziała tylko skinieniem głowy. Cały czas zaciskała zęby z bólu. Spojrzała na dłoń chłopaka. Heinn, od czasu do czasu, próbował ruszyć wybitymi palcami, jakby chciał sprawdzić, czy nadal są sprawne. Były one nienaturalnie wykrzywione i napuchnięte.
- Czekaj... zatrzymaj się - wysapała po chwili.
Usiedli na trawie, a Veronica delikatnie pochwyciła dłoń kadeta. Skoncentrowała się i materializując w umyśle swoją Energię Duchową, tak, jak uczono ją na lekcji, wysłała mały strumień mocy w stronę palców, pobierając moc z otoczenia. Wokół dziewczyny zaczęły wirować maleńkie, srebrzyste litery, układające się w treść zaklęcia. Po chwili zabłysły i wsiąknęły w rękę chłopaka. Opuchlizna wyraźnie zmalała, lecz palce wciąż były krzywe.
- Nie podejmę się nastawiania, bo nie chcę pogorszyć sprawy. Musisz zaczekać, aż dojdziemy do ośrodka medycznego. Póki co, nie ruszaj nimi.
Heinn podziękował i, podniósłszy się, pomógł Veronice. Wznowili marsz. Dziewczyna była zdziwiona, że tak rosły chłopak nie potrafił pływać. Wiedziała, że mógł mieć jakieś problemy i nie powinna była się interesować nieswoimi sprawami, lecz nie spotkała jeszcze nikogo tak wysportowanego, kto nie potrafiłby utrzymać się na wodzie. Poza tym, dziewczynę bardzo interesowało to, co działo się w podziemiach. Wciąż nie mogła uwierzyć w wersję Philipa. Zwyczajnie bała się, że okularnik ma rację. Odkryłoby to wtedy nowe nieznane aspekty dotyczące jej mocy.
- Heinn...
- Słucham?
Dziewczyna wyrwała kadeta z zamyślenia.
- Co się stało wtedy... w lochach? Dlaczego nie pamiętam, co się działo? Czy... czy to, co mówił Philip... - przerwała na chwilę, kaszląc. - Atakowałam was?
Chłopak wziął głęboki wdech i ze świstem wypuścił powietrze.
- Wydawałaś się nieobecna - zaczął po chwili. - Jakby ktoś inny sterował twoim ciałem. Wokół krążyły niebieskie iskry, a Energia Duchowa, która biła od ciebie, była dziwna... Nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką.
- I co się stało? - zapytała zdławionym głosem.
- Bardzo szybko zabiłaś upadłego i zaczęłaś atakować Philipa. Rozbroiłem cię, ale z wielkim trudem, bo byłaś wyjątkowo silna. Wtedy...
Heinn wzdrygnął się. Veronica mogła się tylko domyślać, czy było to spowodowane nieprzyjemnym wspomnieniem, czy zimnem.
- Zaczęłaś formować kulę mocy. Zupełnie, jakbyś chciała nas wszystkich pogrzebać w tych lochach. Najwyraźniej dziwna moc skończyła się, bo całkiem opadałaś z sił i zemdlałaś.
Deszcz zelżał i nie był już tak uciążliwy. Słońce, które do tej pory schowane było za chmurami, teraz barwiło horyzont na pomarańczowo. Przeraźliwe zimno owionęło wojowniczkę. Zastanawiała się, czy ziąb spowodowany był przez wiatr, czy może niepokojące wieści Heinna.

***

Veronica weszła do pokoju i usiadła z rezygnacją na podłodze. Pociągnęła nosem. Kiedy wraz z Heinnem doszli do drzewa, z którego wcześniej zwisali, zobaczyli, że nie było przy nim Mistrza. Danny najwyraźniej nie czekał na nich i sam wrócił do miasta. Kadeci musieli sami znaleźć drogę przez las, co zajęło dużo czasu ze względu na to, że Veronica nie mogła iść o własnych siłach. Każda chwila spędzona poza murem stanowiła dla kadetów pewne zagrożenie. Poza miastem Veronica czuła się bezbronna. Kiedy wojownicy doczłapali się do bram, strażnicy uchylili im wejście. Na obrzeżach Anuki uczniowie spotkali innych wojowników, z którymi wrócili do akademika.
Veronica rozdzieliła się z Heinnem, dopiero gdy ten zdecydował się odwiedzić ośrodek medyczny. Mimo namowy chłopaka, brunetka nie zdecydowała się zgłosić na przegląd rany. Była zdania, że już raz leczone obrażenia, powinny zasklepić się sprawnie po odpowiednim wypoczynku.
Będąc już w pokoju, dziewczyna odwiązała delikatnie szmatę, którą zawiązaną miała na udzie. Materiał przykleił się do rany, więc dziewczyna musiała ostrożnie oderwać go od nogi.
- Nie wygląda to za ciekawie... - mruknęła.
- Uważaj, żeby nie wdarło się zakażenie. - upomniała ją Sofii. - Podejrzewam, że to ty i Heinn macie referat do napisania.
- Nie zdziwiłoby mnie to.
- Nie chcesz udać się do medyków?
- Nic mi nie jest.
Wojowniczka zacisnęła zęby. Wstała, podpierając się o łóżko. Poszła do łazienki. Weszła pod prysznic i zrzuciła z siebie brudne, mokre, podarte ubranie. Stojąc pod strumieniem ciepłej wody, rozmyślała o dziwnych niebieskich iskrach, o których dowiedziała się od Heinna. Niestety, do głowy nie przychodziło jej żadne racjonalne wytłumaczenie tego zjawiska.
- Szkoda, że książka Daniela Ravena jest zniszczona.
- Założę się, że w niej moglibyśmy znaleźć odpowiedź.
Wysuszyła się, używając miękkiego, chłonnego materiału. Ponownie opatrzyła nogę i ubrała świeżą szatę.
- Zaburzenia mogą mieć coś wspólnego z nietypową specjalizacją.
Westchnęła cicho, gdy ktoś zastukał lekko do drzwi. Po chwili do pokoju weszła Susan.
- Co on znowu wymyślił? - zapytała, stojąc jeszcze w progu.
- Skąd...?
Dziewczyna nie mogła zrozumieć, jak dziewczyna domyśliła się, że Danny znów zabrał ich na niebezpieczną eskapadę. Przecież zmieniła szatę i założyła opatrunek.
- Może twoja mina to zdradza? - zaproponowała Sofii.
Veronica opowiedziała Susan o karze, jaką odbyli.
- To karą nie miał być referat?
Wojowniczka zamyśliła się.
- W sumie, to masz rację. Akcja z rzeką miała być przyjemnością.
Nie wytrzymała długo. Targana emocjami opowiedziała łucznicze, co przekazał jej Heinn. Opisała niebieskie iskry, brak kontroli i świadomości.
Milczały przez chwilę. Wojowniczka była zdania, że czarnowłosa nie ufa jej w pełni. Nie dziwła jej się.
Nikt nie ufa Aliudom.”
Aby zagłuszyć pauzę, podjęła się tematu, wydawałoby się, błahego:
- Ta pogoda... To jest normalne? U nas nie ma aż tak drastycznych amplitud, nawet na początku wiosny.
- Nie podlega dyskusji, że nasze światy różnią się, lecz to... nie jest normalne. Veronica, już dawno miałam ci powiedzieć - powiedziała nieśmiało Susan.
- O czym? - zdziwiła się wojowniczka.
- Od ponad tygodnia wyczuwam w powietrzu coś dziwnego. To jest mrok, który ogarnia mnie, gdy tylko zamknę oczy i skupię się.
Dziewczyna miała bardzo poważną minę.
- Myślisz, że ma to coś wspólnego z tą pogodą? No bo bez przesady... rano było upalnie, później była ulewa, teraz znów jest duszno i wilgotno...
- I to na noc. Zazwyczaj pod wieczór robi się zimniej - przerwała na chwilę. - Chcesz zobaczyć ten mrok?
Veronica wzdrygnęła. Z jednej strony mała już za dużo wrażeń, jak na jeden dzień, z drugiej jednak, była bardzo ciekawa. Ciekawość od zawsze wpędzała ją w kłopoty.
- Trudno byłoby mi pomóc ci, gdybym nie wiedziała, o czym mówimy - oznajmiła.
Susan podeszła do koleżanki i chwyciła ją za dłonie. Nakazała zamknąć oczy i uspokoić oddech. Po chwili dziewczyny poczuły zimno. Veronica poczuła się sparaliżowana, bo wydawało jej się, że wszystkie zmartwienia kumulują się i otaczają ją, materializując się. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy płacz. Ochłodzenie wirowało na granicy jej umysłu, było ledwo dostrzegalne. Susan zadrgały dłonie. Veronica poczuła, jak mrok powoli odchodzi, gdy koleżanka puszcza jej ręce. Mimo że Susan odsunęła się, dziewczyna nadal pamiętała paraliżujące odczucie chłodu. Brunetka uchyliła powieki i spojrzała na Susan. Zamiast obojętnej miny, ujrzała strach i obawę w oczach koleżanki.
- Jest bliżej niż poprzednio. O wiele bliżej.



***

Mężczyzna oddychał płytko. Wbiegł do starej kamienicy, lecz nie zatrzymał się ani na chwilę. Zbiegł do piwnicy z myślą, że ma znaczną przewagę. Władze rzadko kiedy zapuszczały się w ciemne zakątki slumsów. W niższej kondygnacji było ciemno, więc przywołał kulę światła. Zabawa w kotka i myszkę zaczynała mu się bardzo podobać. Teraz role się odwróciły. To on był gryzoniem. Podejrzewał, że to Niklas go wsypał. Mimo że był jego kuzynem, dla zysku i garści prochów zrobiłby wszystko.
Usłyszał huk, a ze stropu posypał się tynk.
- Już są - mruknął do siebie.
Wbrew pozorom na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Wystrzały nie ustawały, a z sufitu zaczęło się kruszyć coraz więcej gładzi.
Nie oszczędzają zabudowań gorszej części miasta... Pora rozpocząć zabawę!”
Mężczyzna przyspieszył. Nie chciał zostać przywalonym przez gruz. Taka śmierć wydawała mu się zdecydowanie zbyt nudna. Zakaszlał, gdy drogę zastąpiła mu chmura pyłu. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Wiedzieli, że tu był. Podziemnym tunelem przedostał się do drugiej kamienicy. Wbiegł po schodach. Był zasapany. W końcu to już nie te lata. Skrył się na drugim piętrze. Czekał, przeczesując palcami śnieżnobiałe włosy.
Urosły ostatnio. Czego innego mogłem się spodziewać, kryjąc się w dziczy, poza miastami? A gdy tylko przybyłem do miasta... Ech! Niklas zafundował mu brak spokoju. Trzeba było zafarbować. Kupiłbym sobie trochę czasu.”
Słyszał, jak członkowie oddziału wbiegają po schodach. Było ich około czterech. Kroki były coraz głośniejsze. Mężczyzna przygotował się do walki. Słyszał teraz tylko bicie swojego serca. Adrenalina krążyła w jego żyłach i sprawiała, że aż trząsł się z chęci do starcia. Oczy zapłonęły mu na niebiesko, pochłaniając nawet białka. Wzrok mu się wyostrzył, oddech i tętno spowolniły. Wokół jego rąk wytworzyły się iskry.
Jeszcze nie teraz...”
Ekscytacja nie pozwalała mu usiedzieć w miejscu, więc poruszany żądzą walki, wyskoczył z kryjówki. Zaśmiał się, widząc wbiegających po schodach żołnierzy. Jego śmiech odbił się od brudnych, obdartych ścian. Przeciwnicy przybrali przerażony wyraz twarzy.
Czyżby pierwszy raz widzieli takiego potwora?”
Mężczyzna nie przestawał się śmiać. Niebieskie błyskawice zaczęły trzaskać wokół jego dłoni. Nie potrzebował miecza. Pierwsza dwójka rzuciła się ku niemu. Oboje byli wojownikami. Typ przerwał śmiech. Zaczął biec ku nim. Przestrzeń nie była wcale duża, więc mieli ograniczone możliwości. Chwycił jednego z napastników za gardło, zacisnął i użył go jako żywej tarczy przeciw drugiemu przeciwnikowi. Był o wiele silniejszy i szybszy od nich. Napastnicy wydawali mu się komicznie ślamazarni. Zaśmiał się, spoglądając na przerażoną minę wojownika, który mimo woli przeciął swojego kolegę. Z głębokiej rany wytrysnęła krew. Mężczyzna odrzucił ciało w stronę zabójcy. Ten, paraliżowany zaskoczeniem, nie odskoczył. Do akcji wkroczyło dwóch następnych. Był to wojownik wraz z magiczką. Kobieta zaczęła wysyłać pociski, jej towarzysz w tym czasie atakował. Po chwili dołączył do nich wcześniej odtrącony wojownik. Oprawcy nie mogli się nawet dostatecznie zbliżyć. Ogrom Energii Duchowej ich przytłaczał, a w pomieszczeniu było coraz więcej iskier. Wtem otworzyły się jedne z drzwi. Cywil poruszony hałasem wyszedł z mieszkania, mimo bardzo wczesnej pory. Mężczyzna chwycił niewinnego mieszkańca i wepchnął w niego kulę mocy. Energia rosła, zamieniając nieszczęśnika w żywą bombę. Biedak był przerażony. Nie wiedział, co się dzieje. Spojrzał tylko błagalnie na przedstawicieli wojska, lecz po chwili przedpokój wypełnił się niebieskim blaskiem. Moc zmiotła wszystkich, burząc znaczną część budynku. W tym czasie mężczyzna był już za oknem. Używał Energii Duchowej do szybkiego przemieszczania się. Skakał po dachach niższych budynków, a przez jego moc, kruszyły się dachówki. Wiedział, że zauważyli go. Uśmiechnął się pod nosem, gdy zobaczył swoich oprawców. Stali na niewielkim placu. Było ich około dwudziestu. Zeskoczył. Pokonawszy jednego, zabrał mu miecz. Zaczął kręcić młynki, machając bronią. Błyskawice raniły wszystkich naokoło. Na dachach budynków ukazali się łucznicy. Zaczęli ciskać w niego strzałami. Te jednak odbijały się od skóry, która błyszczała teraz na niebiesko. Jedna z grup łuczników została zmieciona przez dużą kulę mocy. Na plac napływali kolejni wojownicy. Nikt nie mógł się nawet zbliżyć do mężczyzny. Gdy łucznicy dostali rozkaz strzelania magicznymi strzałami, zaczęły się one przebijać przez wzmocnioną dzięki Energii skórę. Mężczyzna ociekał krwią. Zaczął się śmiać, gdy na plac przybiegło kolejnych dwudziestu wojowników.
Wysoko mnie cenią! Z taką ilością nie dam rady. Widocznie nie ma innego wyjścia...”
Nie miał już nic do stracenia. Od dawna nie miał.
Skumulował w sobie prawie całą Energię i zaczął formować kulę w sobie. Strzały wciąż świstały w powietrzu. Większość z nich odbijała się, tylko kilka zdołało trafić mężczyznę. Gdy kula była już dość duża, mężczyzna uśmiechnął się szeroko i uwolnił moc. Niebieskie iskry zaczęły miotać po całym placu zabijając tych wojowników, którzy nie zdążyli zareagować, a ciężko raniąc tych, którzy osłonili się w porę magiczną barierą. Pobliskie budynki zaczęły się walić. Widok przysłonił dym. Mężczyzna był jedyną istotą w pobliżu, która była zdolna stać. Jego nogi trzęsły się. Sam był zdziwiony swoją potęgą. Nagle jakaś strzała trafiła go w prawe ramię. Mężczyzna nie miał już na tyle Energii, by tworzyć naturalną barierę. Upuścił miecz. Jego rany przestały się goić, skóra zaczęła pękać od nadmiaru mocy.
Nagle teleportowała się obok niego postać w czerni. Zanim ktokolwiek zdążył podejść do tej dwójki, tajemniczy przybysz wbił sztylet prosto w serce mężczyzny, po czym zniknął.

***

Wróciwszy z porannych zajęć magii z Mistrzynią Kate, Veronica od razu zaczęła pisać referat. Nie chciała marnować ani chwili, tym bardziej, że Danny zadał jej dość trudny temat wypracowania. Westchnęła, podpierając głowę na ręce. Nie miała ochoty ślęczeć cały dzień nad tym zadaniem. Chwyciła ołówek i kartkę. Zaczęła skrobać coś bez większego sensu.
- Może poproszę Victora o pomoc?
- Nie obraź się, Vera, ale to byłoby śmieszne... Zawracać Mistrzowi Przybocznemu głowę takimi bzdurami jak praca domowa...
- Może w takim razie coś zjem, zanim zabiorę się do pisania...
Powiedziała po części do Sofii, a trochę do siebie samej.
Powoli zeszła na stołówkę. Udo wciąż bardzo ją bolało, więc chcąc, nie chcąc, musiała zatrzymywać się od czasu do czasu, by rozmasować obolałą nogę. Wprawdzie nie krwawiła już, lecz nadal cierpła przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Idąc, myślała o Caroline, pani Clarence i o innych osobach pozostałych na tamtym świecie. Minął prawie miesiąc odkąd ostatnio je widziała i, szczerze mówiąc, nie tęskniła za nimi tak bardzo, jak mogłaby się tego spodziewać. Czuła, jakby Południowe Królestwo od zawsze było jej domem. Nie wyobrażała sobie życia bez Sofii.
Wszedłszy na stołówkę, naliczyła się wyjątkowo niewielu kadetów. W końcu pogoda znów zaczęła wariować. Słoneczne popołudnie zachęcało wiele osób do wyjścia na dwór.
Dziewczyna chwyciła tacę, nałożyła na nią jedno z typowych dań Anuki. Veronica uważała tutejsze jedzenie za wyjątkowo smaczne. Zauważyła też, że było o wiele zdrowsze od dań z jej świata. Występowało tu wiele naturalnych roślin o leczniczym działaniu. W brew pozorom były one bardzo dobre w smaku, choć często odpychały ją swoim wyglądem. Dziewczyna poznała też dużo nieznanych jej dotąd gatunków zwierząt. Wiele z nich było podobnych do fauny ze świata Aliudów. Victor nie wykluczał wersji, krzyżowania zwierząt hodowlanych przez pierwszych ambasadorów.
Veronica uważała ten świat za bardzo intrygujący i tajemniczy. Niepokoiła ją tylko kwestia mroku i zmieniającej się aury. Miała nadzieję, że wszystko się wyjaśni i wróci do normy, a konflikt, o którym rozmawiał Mistrz Danny razem z Dowódcą był niczym więcej jak mrzonką.
Danie, które wybrała składało się z niewystępujących w świecie Aliudów składników, a konsystencją przypominało lasagne. Był to jeden z ulubionych posiłków wojowniczki. Dziewczyna nalała sobie soku z papai, a następnie usiadła przy stoliku w kącie. Zaczęła powoli jeść, gdy nagle coś zasłoniło jej widok. Ktoś przysłonił jej oczy dłońmi.
- Zgadnij, kto to...
Do ucha szepnął jej znajomy głos. Dziewczyna była pewna, że już wcześniej go słyszała. Dopiero, gdy przebiegły ją dreszcze, a myśli wypełniły wspomnienia sprzed dwóch dni, wiedziała, kto przyszedł ją odwiedzić.
- Poul...
Chłopak powoli zdjął dłonie z twarzy dziewczyny i, wraz z Simonem, usiadł obok Veronicy. Blizna na twarzy pierwszego z wojowników wciąż była bardzo dobrze widoczna. Najwyraźniej, Poul nie chciał, by leczono go za pomocą magii.
- Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy w lochach?
Zapytał, opierając rękę na oparciu krzesła dziewczyny.
- Tak - odpowiedziała zdławionym ze strachu głosem. - Pamiętam.
- Dobrze... - Nachylił się ku dziewczynie. - W takim razie powiedz mi, dlaczego doszły mnie słuchy, że to nie ja zabiłem upadłego?
- To nie ja.
Odpowiedziała roztrzęsionym głosem, patrząc Poulowi prosto w oczy.
- Ja nic nie mówiłam.
- To kto? - zapytał Simon.
Veronica nie chciała wydać Heinna, lecz jednocześnie bała się konsekwencji milczenia. Wiedziała, że Poul mógł ją solidnie poturbować. Koniecznie chciała uniknąć. Milczała.
- Może ten pieprzony okularnik? - zapytał ze złością Simon.
Veronica spuściła wzrok. Postanowiła, że nic nie powie! Była dłużna Heinnowi. Nie chciała okazać się niehonorowa.
Wtedy Poul zaczął chichotać. Dziewczynę przerażały jego nagłe napady śmiechu. Przywodziły jej na myśl postawę Mistrza Danny'ego – szalony, sadystyczny chichot.
Według niego ma nade mną władzę. Sądzi, że słabsi nie mają praw!”
Chłopak położył dłoń na prawym udzie Veronice, a dziewczynie wstąpiły na czoło krople potu. Od samego klepnięcia, potwornie zapiekła ją noga. Zapomniała, że Poul wiedział o jej ranie i najwyraźniej zamierzał wykorzystać tę wiedzę. Zacisnęła mocno usta.
- Myślę, że jakoś się dogadamy - szepnął.
Veronica spojrzała mu w oczy.
- Nie sądzę - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Nic nie wiem.
Chłopak zacisnął dłoń na nodze Veronicy. Dziewczyna ze świstem wypuściła powietrze. Nie chciała krzyczeć, by nie robić zamieszania na stołówce. Wiedziała, że Poul zadbałby o odpowiednią karę dla niej za wołanie na pomoc. Poza tym, za wszelką cenę nie chciała ukazywać im swojej słabości, choć było to w tej chwili bardzo trudne. Uścisk nie zelżał, a ból się nasilał. Dziewczyna musiała zakryć usta dłonią, by nie pisnąć. Oddychała płytko.
- Vera. Zrób coś. Nie siedź tak! - upomniała ją Sofii.
Ból zdawał się być nie do wytrzymania, więc Veronica położyła rękę na dłoni Poula.
- Stop - powiedziała niepewnie. - Wystarczy.
- Kto? - syknął Simon.
Dziewczyna zacisnęła powieki, bo Poul zacisnął mocniej dłoń. Vera zgadła, że udo kolejny raz zaczęło krwawić. Paraliżujący ból nasilał się. Z ust dziewczyny wymsknął się cichy jęk.
- Ej, koledzy! To mój stolik.
Usłyszała za sobą tak samo, jak kilka tygodni temu. Uścisk na ranie zniknął, lecz noga nadal pulsowała bólem. Poul nie zdjął dłoni z uda. Delikatnie przesuwał kciukiem po wybrzuszeniach rany. Był gotów na ponowne zaciśnięcie ręki.
- Możesz znaleźć sobie inny.
Odpowiedział z marsową miną.
- Nie sądzę.
Choć wokół było wiele wolnych miejsc, Patrick nie odpuścił. Sięgnął po Lapi. Simon i Poul spojrzeli po sobie. Nie chcieli rozróby. Nie w miejscu publicznym.
- Kiedy już się namyślisz, odezwij się.
Poul jeszcze raz klepnął w udo Veronicy, by po chwili odejść wraz z Simonem. Na pożegnanie rzucili w stronę Patricka wściekłe spojrzenie.
- Czego chcieli?
Zapytał zdziwiony szatyn, siadając na przeciw koleżanki.
- Nie wyglądali na zbyt przyjaznych.
- Bo nie byli.
- Odpowiedziała trochę za ostro, rozmasowując obolałe udo. Wysłała w kierunku rany trochę Energii, starając się uśmierzyć ból.
- Vera, co się stało? - zapytał Patrick, szczerze zaniepokojony.
- Może ty mi powiesz? Nawet się nie odezwałeś od czasu znalezienia książki Ravena.
- Ach... Postąpiliśmy źle, Vera. Nie powinno nas tam być. Nigdy nie mieliśmy usłyszeć tej rozmowy, ani znaleźć pamiętnika.
- Sam mówiłeś wcześniej, że ciekawi cię temat Energii Duchowej.
- Tak, ale nie chcę mieć przez to kłopotów. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
- Nie powinnaś go tak obwiniać - odezwała się Sofii.
- Staram się go zrozumieć, ale...
Czuła się niezręcznie. Trudno było jej przyznać się do błędu i słabości.
- Wciąż musi mnie ktoś ratować. To zaczyna być żałosne!
- Nie bądź dla siebie taka surowa, Vera.
- Choć raz chcę poradzić sobie sama.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Po odwiedzinach z Poulem, Veronica jakoś straciła apetyt. Odsunąwszy od siebie talerz z jedzeniem, wpatrywała się w przechodzącym za oknem kadetów. Ten nawyk pozostał jej jeszcze z czasów, gdy mieszkała w świecie Aliudów. Lubiła obserwować.
- Powiesz mi, czego chcieli? - zagadał chłopak.
- To... dość długa historia. W każdym razie, nie musiałeś się wtrącać. Sama poradziłabym sobie.
Przed chwilą przyznałeś pośrednio, że nie chcesz usłyszeć tego, co mam ci do powiedzenia.”
- Kto powiedział, że zrobiłem to dla ciebie? - Miał bardzo poważną minę. - Po prostu zajęli mój stolik.
Uśmiechnął się po chwili, a koleżanka odpowiedziała mu krzywym grymasem. Nie potrafiła uśmiechnąć się przy tak dotkliwym bólu nogi.
W następnej chwili na stołówkę wpadła Susan. Rozejrzała się, wypatrując kogoś. Veronica pomachała do niej, zgadując, że to jej szuka koleżanka. Dziewczyna podeszła szybkim krokiem do stolika. Była trochę spłoszona, widząc Patricka. Przywitała się tylko lekkim skinieniem głowy, by następnie od razu zwrócić się do znajomej:
- Vera.
Wojowniczka dostrzegła w jej oczach błysk zapału i zadowolenia.
- Musimy porozmawiać. Byłam w bibliotece.
Brunetka spojrzała niepewnie na Patricka, a następnie pokiwała głową na znak, by także go wtajemniczyć.
- Wolałabym nie mówić tego... tutaj. - Susan rozejrzała się się dookoła.
Veronica wraz z Patrickiem odłożyli tace i skierowali się za łuczniczką. Dziewczyna zaprowadziła ich do biblioteki.
- Dział legend i baśni – oświadczyła.
Chłopak zdziwił się, kiedy wspinali się po spiralnych, starych schodach wypożyczalni.
- Na szukanie wśród baśni nie wpadliśmymruknął.
Zanim usiedli w wygodnych fotelach Patrick spojrzał niedwuznacznie na wojowniczkę.
- Veronica, pozwolisz na słówko?
Wojownicy oddalili się nieco od czarnowłosej. Patrick stawał się coraz bardziej zdenerwowany, nie patrzył w stronę koleżanki.
- Vera, czy ty powiedziałaś jej o...
- Nie ufasz mi, prawda, Patrick?
- Jak było, Vera?
- Wspomniałam jej o pamiętniku...
Chłopak zaklął, uderzając pięścią o regał. Był wściekły.
- Po tym, co cie powiedziałem? To był błąd, Veronica. Nigdy nie powinniśmy...
- Spokojnie, Patrick! Nie powiedziałam o rozmowie. Susan nie wie, skąd mamy książkę. Nie musisz się tak wściekać.
- Poniosło mnie.
- Najwyraźniej. Ale uprzedzam cię o jednym: jeśli nie chcesz dalej brnąć w zakazane tajemnice, odejdź.
- Co?!
- Jest tego więcej.
- Przepraszam, Veronica. Ja... po prostu się martwię.
Wojownicy wrócili do Susan. Usiedli. Susan wyciągnęła spod pufy książkę pokaźnych rozmiarów. Najwyraźniej schowała ją tam wcześniej, by nikt jej nie zabrał podczas jej nieobecności.
- To zbiór starych legend i jedna szczególnie mnie zainteresowała – powiedziała.
- Przeczytaj - ponaglił Patrick.
Dziewczyna otworzyła tom i zaczęła go wertować. Po chwili znalazła to, czego szukała.
- "Niebieski diabeł" - przeczytała.
Veronica wzdrygnęła się. Przypomniała sobie, jak Heinn opowiedział jej o tym, co działo się w lochach. Tego dnia, gdy wieczorem spotkała się z Susan, powiedziała koleżance o całym zdarzeniu. Łuczniczka oznajmiła, że jeśli nie będzie miała zbyt obszernej pracy domowej, postara się po lekcjach poszperać trochę wśród książek. Najwyraźniej miała dużo szczęścia i coś odnalzała.
"Był sobie kiedyś kupiec, który podróżował od miasta do miasta. Oferował on wiele różnych towarów. Był znanym i szanowanym mężem. Pewnego razu, gdy nie zdążył zajść do wioski za dnia, postanowił rozbić obóz przy polnej drodze."
- Nie mieliśmy czytać o czymś znaczącym? - zapytał Patrick, któremu nikt nie powiedział jeszcze o zdarzeniu w lochach. Susan zgromiła chłopaka wzrokiem.
- Cierpliwości - powiedziała, po czym kontynuowała legendę.
"Gdy zasnął, zbliżył się do niego niebieski diabeł, który pojawił się znikąd. Wyglądał podobnie do zwykłego mężczyzny, ale z oczu jego ciskały niebieskie błyskawice. Wokół, gdziekolwiek nie stanął, rozsiewał iskry błękitne, a jego Energia Duchowa była wręcz przytłaczająca. Miał śnieżnobiałe włosy. Kupiec, zbudziwszy się, wycofał za namiot, by się skryć. Trudno było mu się poruszać, bo powietrze było jakby gęstsze niż zwykle, a i nogi jego zrobiły się cięższe. Choć diabeł nie widział kupca, wykrył go i podszedł do niego. Kupiec nie mógł już uciec, więc zapytał się: "Czego chcesz? Pieniędzy? Przypraw? Ksiąg? Powiedz, to dam ci, lecz odejdziesz stąd jak najpospieszniej." Diabeł powiedział, że chce zabić kupca, a na majątku mu nijak nie zależy. Handlarz zmartwiał, bo życie miał jeszcze długie przed sobą i rodzinę, którą kochał. Wsiadłszy prędko na konia, uciekał. Lecz diabeł, o dziwo, dogonił go pieszo i strąciwszy kupca z klaczy jego, powiedział: "Jakoż wydajesz się być mężem o odwadze niemałej, dam ci propozycję. Puszczę cię wolno, jednakże nie myśl, że odpuszczam, bo nigdy tego nie robię. Nie umiem. Przyprowadź w to miejsce, za tydzień do północy, najmłodsze dziecię z wioski twojej rodzimej i je zabiję zamiast ciebie. Jeśli zaś nie chcesz, by przez ciebie ginęli niewinni, przyjdź sam, a dokończę żywot twój przy drodze polnej o północy." Diabeł puścił kupca, który do miasta dojechał, gdy już zbliżała się jutrzenka. Zajechał do domu swego i przywitał żonę, która dopiero co powiła dziecię. Kupiec nie mógł syna swego wydać diabłu, a po czasie wydawać mu się poczęło, że noc ta straszna była koszmarem zaledwie. Tak minął tydzień, a w dzień siódmy, o północy, do wsi przybył diabeł. Był to dzień święta plonów, więc ludzie nie spali. Diabeł mordował wszystkich po kolei, a nawet dwudziestu mężów nie było dla niego wyzwaniem. Zawołano więc wojownika, opiekuna tej wsi, którego diabeł strącił w zaświaty, nietrudnej niżby robaka zgniótł. A na końcu poszedł do domu kupca i zabiwszy jego rodzinę, pokazał mu zwłoki wszystkie w tej wiosce. Powiedział: "Ty, mężu, który nie boisz się sam między miastami powodzić wóz pełen bogactw, który nie bałeś się rozmawiać za mną i do ucieczki rzucać, patrz, co uczyniłeś." A mówiąc to, uniósł go nad ziemię, by dokładniej zobaczył zwłoki mieszkańców wioski jego. Ni dzieci, ni kobiety, ni starcy, nikt się nie ostał. Zobaczywszy to i zrozumiawszy, że to przez niego wszyscy odeszli, powiedział: "Zabij i mnie, bo żyć już nie wytrzymam. To przeze mnie zginęła żona moja i dziecię moje, i sąsiedzi, i ci wszyscy." Lecz diabeł odpowiedział mu: "Żniwo ja zebrałem, lecz daję je tobie. Nie zabiję cię i będziesz się błąkał po świecie przez całe, długie życie, które tak żal było ci poświęcić dla innych. Bo nie bałeś się skazać na śmierć niewinnych, to teraz nie bój się spojrzeć trupom w oczy." I zniknął. Nikt już diabła nie widział, a kupiec błąka się po świecie, szukając ratunku. Gdy pójdziesz do lasu i krzykniesz, może ci odpowie jękiem swym przeraźliwym, powielonym."
Kadeci spojrzeli po sobie. Tekst niewątpliwie był o człowieku z podobną mocą do Veronicy. Dziewczyna wzdrygnęła się.
- Nie bardzo rozumiem, do czego nawiązuje ta bajka - niecierpliwił się Patrick.
Veronica uznała, że nadszedł czas, by wtajemniczyć kolegę w tajemnicze wydarzenie, które miało miejsce podczas krippy w lochach. Starannie opowiedziała relację Heinna, wspomniała o niebieskich iskrach. Usłyszawszy sprawozdanie, chłopak nie odzywał się długo. Ścisnął usta w wąską szparkę i w milczeniu pokiwał głową.
- Znalazłaś coś jeszcze?
- Nie.
Susan zamknęła tom.
- Sprawdzałam w innych książkach, nie tylko w tym dziale. Ale najwyraźniej jest to temat, o którym się nie mówi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz