Rozdział 5

Veronica obudziła się z nieznacznym bólem głowy. Przez chwilę leżała, próbując przypomnieć sobie, z jakiego powodu przeżywała takie katusze. Kiedy przywołała w pamięci krippę, ochota na wyjście spod pierzyny szybko z niej uleciała. Mimo to, zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki. Ochlapawszy twarz zimną wodą, spojrzała w lustro. Oczy miała wciąż podkrążone i nie czuła się na siłach, by cokolwiek robić tego dnia.

Nieobowiązkowe zajęcia z wiedzy o innych światach z Mistrzem Cellerem. Trening walki z Mistrzem Dannym.
- Skoro mam dziś tak mało zajęć, boję się o ich intensywność – Veronica postanowiła porozmawiać z Sofii.


- Nie uważam, żeby Mistrz Celler mógł cię wymęczyć.
- Co innego Danny...
Veronicę wciąż męczyła myśl o podsłuchanej rozmowie i książce znalezionej na korytarzu, przed apartamentami mistrzów.
- Dlaczego ktoś chciał zniszczyć informacje z książki Ravena?
- Może były nieprawdziwe? - zasugerowała Sofii.
- Nie sądzę - odpowiedziała Veronica. - Myślę, że nie pozwolono by Revenowi na opublikowanie fałszywych informacji, zwłaszcza w tak ważnej sprawie.
- Co, jeśli znaleźliście czyjś pamiętnik? Poza tym... Sama widziałaś, że Daniel Reven pisał kontrowersyjnie o tym, czego nie uczą na Uniwersytecie. Może ktoś po prostu za nim nie przepadał?
- Albo chciał zamknąć mu usta, bo autor wiedział o jakiejś tajemnicy.
- Wygląda na to, że książka była zabezpieczona magiczną barierą, którą ktoś próbował przełamać - wytłumaczyła Sofii.
- Tylko dlaczego nie pozbyto się całej książki? - zastanawiała się Veronica. - To byłoby praktyczniejsze, bo nikt nie zacząłby węszyć.
- Moim zdaniem n i k t nie porzuciłby takiej książki na byle korytarzu. Wydaje mi się, że ostała zgubiona.
- Sadzisz, że powinnam powiedzieć o tym Susan?
- Myślę, że jest godna zaufania. Może będzie miała jakiś pomysł, bo jak na razie, nie mamy chyba żadnego punktu zaczepienia.
- Można zapytać się bibliotekarki - zaproponowała Sofii. - Dowódca też powinien wiedzieć coś na ten temat...
- Patrick jest zdania, aby nikogo do tego nie mieszać, przynajmniej na razie. Poza tym, wspominając o książce Dowódcy, poniekąd przyznalibyśmy się do podsłuchania rozmowy.
- Mądre posunięcie. Vera... Która jest godzina?
- Dlaczego pytasz?
- Dziś pierwsze zajęcia wiedzy o światach - odezwała się.
- Chyba jesteśmy już spóźnione.
Spojrzawszy na zegarek, Veronica chwyciła się za głowę. Starając się nie obudzić śpiącej jeszcze Susan, wybiegła z akademika, nie kłopocząc się nawet pierwszym śniadaniem. Kluczyła długo po korytarzach Uniwersytetu. Wciąż nie mogła zapamiętać sekwencji tego labiryntu.
W końcu wparowała do sali. Wszyscy obecni odwrócili się w jej kierunku. Zajęcia trwały już od jakiegoś czasu. Veronica chciała usiąść na jednym z krzeseł ustawionych w kręgu, gdy ruchem ręki powstrzymał ją wykładowca. Był to mężczyzna średniego wzrostu, o mocno przerzedzonych włosach. Jego krótka broda poprzetykana była siwymi włosami.
- Spóźniona. - Mruknął taksując Veronicę wzrokiem.
- Przepraszam. - Odpowiedziała dziewczyna spuszczając wzrok i kładąc rękę na sercu.
- Cóż nic z tym już nie zrobimy. - zmyślił się na chwilę. - Siadaj.
W pomieszczeniu było nie więcej niż piętnaście osób ze wszystkich profesji. Niektórzy mieli obok siebie znajomych, lecz spora większość siedziała samotnie, nie udzielając się.
- Kontynuując... Zrobimy dziś test diagnostyczny, abym mógł sprawdzić, na ile orientujecie się w temacie. Bez obaw, nie będzie to podlegało ocenie. - Dodał widząc niepewne wyrazy twarzy u uczniów. - Umówmy się może, że osoba, która napisze test najlepiej, będzie zwolniona z pisania referatu na następne zajęcia. Co wy na to?
Wśród zebranych panowały mieszane emocje. Niektórzy nie byli przekonani co do tego pomysłu, a od innych biła determinacja i ambicja. Po rozdaniu arkuszy, wykładowca zaczął odliczać czas na urządzeniu przypominającym zegarek. Przedmiot miał kształt koła, miał wiele wskazówek i liczników, więc wyglądał na bardzo skomplikowany, lecz nauczyciel posługiwał się nim bez przeszkód.
Veronica była zdziwiona banalnością pytań znajdujących się na sprawdzianie. Większość dotyczyła spraw codziennych:
"W jaki sposób witają się Aliudzi?"
"Co oznacza zwrot bułka z masłem?"
Było tylko kilka pytań, na które dziewczyna nie znała odpowiedzi. Dotyczyły one ambasadorów, portali i pierwszych odkrywców. Przypomniała sobie, jak Patrick mówił jej, że istnieje wiele światów, lecz niewiele o nich wiadomo, nie licząc jej wszechświata, ponieważ nie odnaleziono do tej pory przejścia łączącego te wymiary. Dlatego pytania dotyczyły w doskonałej większości świata Aliudów.
Po upływie umówionego czasu, mężczyzna zebrał prace i usiadłszy za biurkiem, zabrał się za przeglądanie ich. Co chwilę skrobał coś na nich piórem, pomrukiwał lub drapał się po brodzie.
- Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczony - oznajmił wykładowca po sprawdzeniu testów. Wstał i trzymając kartki w dłoni, spacerował przed tablicą. -
Wyniki są bardzo dobre. Zaczął rozdawać prace. Kiedy poszczególne osoby widziały swój test, reagowały różnie. Niektórzy z triumfalnym okrzykiem na ustach nie mogli usiedzieć w miejscu, inni z opuszczoną głową przypatrywali się swoim błędom. W trakcie całego zamieszania, nauczyciel podszedł do Veronicy
- Twoja praca zaskoczyła mnie najbardziej - powiedział. - Skąd tyle wiesz, pani spóźnialska?
Dziewczyna próbowała to jakoś wytłumaczyć, lecz mężczyzna nie dawał jej dojść do głosu. Ciągle zadawał jej pytania o książki, jakie przeczytała, o wykłady na jakich była oraz inne źródła jej wiedzy.
- Niezupełnie - wtrąciła się w końcu. - Mieszkałam tam przez kilkanaście lat. - Uśmiechnęła się.
Mężczyzna westchnął i podrapał się po brodzie. Po chwili przybrał zagadkowy wyraz twarzy, a następnie uśmiechnął się.
- To ty! Słyszałem o tobie. Powinienem był się domyślić. Moje nazwisko Celler. - Wyciągnął dłoń. - Jestem zastępcą głównego ambasadora w świecie Aliudów, a okresowo także nauczycielem.
Veronica z radością uścisnęła dłoń. Od dawna nie wykonywała tego gestu, więc przyniósł jej on tęskną satysfakcję.
- Przepraszam, że zapytam, ale gdzie mieści się główna ambasada?
- Przykro mi, ale t a informacja jest tajna.
Podrapał się po brodzie.
- Rozumiem... przepraszam.
Na twarzy Cellera pojawił się chłopięcy uśmiech pełen wigoru i chęci przygody.
- Nie masz za co. Wszyscy są tego ciekawi. Jak sobie radzisz w nowej rzeczywistości?
- Nie najgorzej.
- Trudno było ci to wszystko... przyjąć do świadomości?
- To mało powiedziane, Mistrzu. Czasem wciąż mam wrażenie, że za chwilę obudzę się w swoim dawnym łóżku i będę wspominać te kilka chwil jako zwykłą marę, by niedługo o nich zapomnieć.
- Czasem dobrze byłoby zamienić rzeczywistość w zwykły sen, nie sądzisz? Ocknąć się w świecie świeżej szansy, zacząć od nowa.
- Od nadmiaru władzy nad losem można co najwyżej postradać zmysły.
- Wiele osób stwierdziłoby, że odwrotnie. To bezradność zabija.
- Myślę, że wszystko jest śmiertelnie niebezpieczne, oprócz złotego środka, choć w tych skrajnych przypadkach, kiedy to właśnie od skrajności uda się człowiekowi uciec, nadal pozostaje w zasięgu zagrożenia ze strony samego siebie.
- Mądra z ciebie dziewczyna, pani Spóźnialska. Życzę ci, żebyś spóźniła się ze sprawdzeniem tych wywodów na własnej skórze.
- O ile to możliwe... o całą wieczność.



***


Na zajęcia nie przychodź ani pierwsza, ani ostatnia - Susan wciąż krążyły po myślach podszepty ojca, które podpowiadały jej, jak powinna postępować. Od małego było wiadomo, że Susan będzie kimś niezwykłym. Gdy jej matce wykonano specjalnie badanie w pierwszych tygodniach ciąży, bez trudu określono wielką moc, jakiej posiadaczką miała stać się córka. Zazwyczaj udawało się jedynie wybadać ogólny zarys informacji: potencjał lub jego brak. W tym przypadku Mistrz dokonujący badania był pewny ogromnych talentów i od razu polecił, aby w odpowiednim czasie wysłać Susan do najwybitniejszego Uniwersytetu w całym Południowym Królestwie. Tak też się stało. Dziewczyna została przyjęta bez problemu.
Ojciec Susan był człowiekiem ambitnym. Od maleńkości uczył swoją córkę, jak powinna się zachowywać, aby osiągnąć najlepsze wyniki. Posyłał ją na zajęcia indywidualne, dodatkowe treningi. W taki sposób upłynął Susan okres edukacji podstawowej – na reprymendach i ciężkiej pracy.
Nie możesz nikomu ufać – powtarzał jej ojciec. - Każdy może cię zdradzić. Nie zwracaj na siebie uwagi i wykonuj polecenia przełożonych. Może w ten sposób osiągniesz karierę wojskową.
Podszepty rodzica wciąż wyraźnym echem odbijały się w myślach dziewczyny, mimo długotrwałej rozłąki z ojcem i coraz większych wątpliwości, co do jego racji. Jeśli sukces miał być tak nieustępliwy, czy chciała go osiągnąć? Za taką cenę?
Mimo coraz częściej pojawiających się zgrzytów, część nawyków weszła łuczniczce w krew. Na pierwsze zajęcia z magii udała się dużo przed czasem. W sali siedział jedynie nieznany jej chłopak o dość długich, czarnych włosach. Był wpatrzony w książkę. Dziewczyna po cichu usiadła za nim. Wyciągnęła swój podręcznik i rozpoczęła kartkowanie. Uniosła lewą dłoń do ust, by następnie rozpocząć paskudny nawyk obgryzania paznokci. Nie chciało jej się uczyć, a poza tym, jej myśli skupione były wokół uczuć, które niepokoiły ją od czasu przyjazdu do stolicy. Łuczniczka zauważyła jakiś czas temu dziwną aurę, która swoje odzwierciedlenie miała w niecodziennej pogodzie, coraz wyższych amplitudach. Zmiany klimatu mogły być rzeczą naturalną, jednak towarzysząca im atmosfera przyprawiała czarnowłosą o dreszcze. Wiedziała, że ojciec surowo skarciłby ją za tworzenie teorii spiskowych. Niemniej, postanowiła, że jeszcze dziś wieczorem opowie współlokatorce o swoich przeczuciach. Na początku znajomości Susan obserwowała zachowanie wojowniczki, analizując jej charakter. Wiedziała, że może jej zaufać, mimo pochodzenia i mylnie dobranej specjalizacji.
- Cześć – chłopak siedzący przed Susan wyrwał ją z zamyślenia.
Odwrócił się do niej i patrzył, jak bez sensu wertuje kartki, nawet nie patrząc na książkę. Susan spojrzała pytająco w błękitne oczy łucznika. Nie wiedziała, czego on może chcieć.
- Jestem Collin - odezwał się po chwili przerwy.
- Susan - rzuciła bez większych ceremoniałów.
- Ciekawa książka, co? - zapytał sarkastycznie.
Mruknęła coś bez większego zainteresowania Susan, przerywając kartkowanie i znów odwracając wzrok do okna, dając tym samym Collinowi do zrozumienia, by dał jej spokój. Myśli czarnowłosej zaprzątnięte były przez poważniejsze sprawy. Sprawdziła znajomość swojego planu lekcji. Po zajęciach z magii miała udać się na trening łucznictwa. W końcu będzie mogła się wykazać!
Collin chwycił znienacka podręcznik Susan i wyrwał go spod dłoni dziewczyny. Usiadł na krawędzi stołu, przy którym siedziała i zaczął wpatrywać się w otwartą stronę.
- Co ty robisz? - zapytała zirytowana Susan.
- Czytam - odpowiedział denerwująco spokojnym głosem.
Regeneracja części ciała za pomocą magii – podstawy leczenia. Pierwszy przykład: przyspieszona odbudowa na przykładzie paznokci.”
Przeczytał, obracając następnie książę w stronę dziewczyny.
- Interesuje cię to?
Zaśmiał się złośliwie.
- Nie bardzo...
Zmieszała się i wyrwała chłopakowi podręcznik. Z hukiem zamknęła książkę.
- A może powinno?
Collin rzucił w jej stronę zaczepnym tonem, przypatrując się znacząco dłoniom Susan, po czym usiadł z powrotem na krześle. W pierwszej chwili dziewczyna miała odruch, by uderzyć chłopaka w tył głowy. Później chciała zainterweniować słownie. Ostatecznie zawahała się i spojrzała na swoje poobgryzane do krwi paznokcie.
Kto przyjął na prestiżowy Uniwersytet takie dziecko... Założę się, że nie wytrzyma roku!”
Spuściła wzrok i wycedziła Collinowi do ucha odpowiedź, mało przekonującym tonem:
- Spójrz na swoje, lalusiu. Dłonie dużo mówią o pracowitości.
- Twoje wskazują raczej na niepohamowany apetyt...
Chłopak odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się przymilnie. Następnie poklepał się po brzuchu i puścił oczko do zamarłej czarnowłosej. Dziewczyna w odpowiedzi wzniosła oczy ku niebu.



***


Kiedy cała jednostka wojowników zebrała się przed wejściem na arenę, Mistrz Danny przeprowadził zbiórkę. Według panujących zasad sprawdził obecność kadetów, przedstawił ogólny plan treningu i zapytał o zabranie głosu. Nikt jednak nie chciał zgłosić żadnych wniosków. Żaden z wojowników nie był na tyle nierozsądny, by zabierać Mistrzowi Danny'emu cenny czas. 
Veronica obawiała się, że nie będzie mogła spojrzeć na Danny'ego, nie dając po sobie znać, że podsłuchała jego rozmowę z Dowódcą. Po raz pierwszy zawdzięczała przeważającemu uczuciu strachu maskowanie innych emocji.
- Jeśli to prawda, że pochodzi z Północnego Królestwa...
- Czyżby był szpiegiem? Jak sądzisz, Sofii?
- Jak to możliwe, że pełni tak prestiżową funkcję.
- Słyszałaś przecież, jak Dowódca wspomniał o drugiej szansie.
- Mówił też o narastającym konflikcie...
- Za mną – polecił mężczyzna, wkraczając do wnętrza kopuły.
- Mówiłem ci, że za każdym razem, wchodząc na arenę nie wiesz, czego możesz się spodziewać!
Alberth potrząsnął ramieniem wojowniczki, doganiając ją.
- Ale to wygląda...
- Spektakularnie!
- Nie rozumiem twojego entuzjazmu, Al. Miałam powiedzieć: złowieszczo.
Tym razem zajęcia miały odbyć się w podziemiach. Zaraz po wejściu, kadetów owionął przykry ziąb. Mistrz Danny poprowadził uczniów ciemnym korytarzem. Zeszli do śmierdzącego wilgocią pomieszczenia. Dziwna, pełna tajemniczości cisza, krążyła nad ich głowami Wnętrze przypominało kształtem koło. Na środku sytuował się otwór ogrodzony zardzewiałą balustradą. Z pomieszczenia były dwa wyjścia. Jednym z nich były schody, którymi tu przyszli, a drugim drzwi z jakiegoś metalu przypominającego kolorem miedź. Wiele osób podeszło do barierki i spojrzało w dół. Jakieś sześć metrów pod nimi znajdowała się stalowa klatka. Coś w niej było. Veronica wychyliła się lekko. Był to dziwny cień skulony w kącie. Wszyscy milczeli. Nikt nie odważył się choćby pisnąć. Istota uniosła gwałtownie głowę i wszyscy ujrzeli duże, czarne gałki oczne błyszczące pośród siwych, splątanych kłaków. Postać uniosła lekko górną wargę odsłaniając brudne, ostre jak brzytwa kły.
- C-co to jest? - zapytał jeden z chłopaków.
Danny przemówił triumfalnym głosem, torując sobie jednocześnie dostęp do barierki poprzez odepchnięcie chłopaka, który zadał pytanie.
- To, moi drodzy, jest u p a d ł y. Złapałem go kilka dni temu poza miastem. Śliczny, prawda?
Zaśmiał się dziko, wychylając się za barierkę, która zaskrzypiała przeciągle. Swoim zachowaniem Mistrz przypominał Veronice dziecko, które bardzo chciało pochwalić się nowym wyczynem.
- Jakby było czym się chwalić...
- Vera... on złapał dziecko piekła. Żywcem. Niewielu udaje się przeżyć konfrontację z tym potworem, a co dopiero...
Przez plecy brunetki przebiegł dreszcz niepokoju.
Istota przypominała człowieka, lecz można było zauważyć znaczne różnice. Jej ciało było oślizgłe i pokryte czymś, co przypominało strupy, a dłonie i stopy wydawały się być większe i bardziej płaskie niż u ludzi. Zakończone były ostrymi pazurami.
- Widzę go... wyraźniej niż tego, który zaatakował mnie w moim świecie.
- Wtedy nie miałaś pewnej świadomości, twoja Energia Duchowa nie była poddana Wykryciu... Poza tym nie wiedziałaś o istnieniu upadłych, skąd mogłaś przypuszczać...
Potwór wydał z siebie niski pomruk.
- To nie jest hologram?
- Rzeczywiście mamy możliwość używania magicznych hologramów w celach edukacyjnych...
- Będziecie mieli dziś rzadką przyjemność. Pouczycie się na żywym okazie - ogłosił z dumą Mistrz.
Wszyscy popatrzyli po sobie, marszcząc brwi.
- Aby zabić upadłego - kontynuował Danny - trzeba przebić jego serce. - Przerwał na dłuższą chwilę, rozglądając się po przestraszonych twarzach zebranych osób. - Nie miejcie takich min! Kilka miesięcy temu, innej grupie, nie powiedziałem w jaki sposób zabija się upadłych. To dobry patent na sprawdzenie, czy uczniowie przeczytali zadaną wcześniej lekturę. Wyobraźcie sobie ich miny, gdy po odcięciu głowy tej bestii, ona nadal żyła! - Jego szaleńczy śmiech odbił się echem po lochach. Po chwili uspokoił się i dodał z młodzieńczym zapałem w głosie - Ktoś na ochotnika?
To pytanie zaskoczyło wszystkich. Większość osób wyglądała na przestraszonych. Na twarzach nielicznych rysował się zapał i chęć walki. Kilka osób uniosło ręce w górę. Mistrz zaśmiał się i zaczął chodzić wokół uczniów, wskazując niektórych. W większości byli to ludzie chętni, lecz wśród wytypowanych znaleźli się także ci, którzy się bali lub po prostu nie chcieli walczyć.
Jeszcze nie teraz. Nie po raptem kilku treningach.”
Szaleństwo biło z uśmiechu Mistrza, gdy kładł dłoń na głowie Veronicy, wyznaczając ją.
- Co wy na to, aby sprawdzić, jak poradzi sobie Aliud w zetknięciu z dzieckiem piekła?
Ktoś zarechotał, inni prychnęli z dezaprobatą.
- Jawnie życzy mi śmierci...
Sofii nie wiedziała, co odpowiedzieć na jęk Veronicy.
- Podzielę was na trzyosobowe grupy - odezwał się Danny. - Ta, która zwycięży, dostanie dzień wolny. Zwycięstwo polega na zabiciu upadłego, jakby ktoś się nie domyślił.
- To znaczy, że możemy walczyć także przeciwko sobie? - zapytał dobrze zbudowany chłopak o ciemnych, krótko ściętych włosach. Veronica pamiętała go z pierwszej lekcji praktyki. Miał na imię Poul.
- Owszem - przytaknął zadowolony Mistrz. - To jest wręcz wskazane.
Poul uśmiechnął się i przybił piątkę koledze. Veronica przełknęła ślinę. Ten typ wyraźnie czerpał radość z walki, a zadawanie bólu nie było dla niego niczym specjalnym. Chłopak spojrzał na brunetkę przez ramię kolegi i puścił do niej oko. Dziewczyna domyśliła się, że gest nie miał na celu przekazania niczego przyjemnego. Ktoś rzucił jej w twarz śmierdzącą szarfę. Zapewne miała ona kiedyś kolor brązowy, lecz teraz była wyblakła i stara.
- To zadanie jest niebezpieczne! - Ktoś próbował protestować, gdy Danny uchylił ciężkie drzwi. Ku zdziwieniu Veronicy, nie pomagał on sobie magią. Za wrotami ukazały się kręte, kamienne schody niknące w ciemności. Uczniów uderzył ostry smród zgnilizny.
- I to jeszcze jak niebezpieczne!
Danny odpowiedział, uśmiechając się szyderczo. Brzydził się takimi marnotami.
- Zdarzyło mi się raz, że kilku uczniów nie zdało tego testu.
Chłopak, który przed chwilą zadał pytanie, miał brązową szarfę jak Veronica. Jasnobrązowe, kręcone włosy sterczały mu na wszystkie strony, a okulary zsuwały mu się z nosa. Trzęsące się ręce zaciskał w pięści. Nie chciał wcale schodzić do lochu i walczyć na śmierć i życie z upadłym. Bał się, a brunetka nie dziwiła się temu. Po chwili, dziewczyna rozpoznała w okularniku chłopaka, którego pokonała na pierwszej lekcji walki. Zerknęła jeszcze raz na stwora, który przy pierwszej okazji, bez wahania pozbawiłby ją życia. Spojrzała na osoby, które nie zostały wybrane. Stały pod przeciwległą ścianą z wyrazami ulgi na twarzy. Alberth nie znajdował się w tamtej grupie.
Było pięć drużyn biorących udział w walce: brązowi, zieloni, niebiescy, żółci i pomarańczowi. Wojowniczka rozejrzała się. W jej drużynie byli okularnik wraz z wysokim, ciemnoskórym milczkiem, który nie przejawiał chęci współpracy. Ktoś w tłumie zacierał ręce. Dziewczyna słyszała stłumiony przez szum krwi w głowie głos proszący, by Mistrz zaniechał tego wariackiego pomysłu. Ktoś trząsł się, a po chwili wybuchnął śmiechem pełnym desperacji i rezygnacji. Żołądek brunetki ścisnął się, podskoczył do gardła.
- Skup się, zaraz wchodzimy... - szepnęła Sofii.
- Miłej zabawy! - Powiedział Mistrz, otwierając szerzej drzwi.
Pierwsza do środka wbiegła grupa zielonych. W tej drużynie był Poul, który zamierzał zabić upadłego i przy okazji poturbować parę osób. To on jako pierwszy zgłosił się na ochotnika. Następnie popędzili niebiescy, żółci i milczek z grupy Veronicy.
- Vera... - Sofii odezwała się nieśmiało.
Dziewczyna odniosła wrażenie, że nawet Duch jej Miecza odczuwa w tej chwili strach.
- Czuję to, co ty czujesz.
Dziewczyna stała jak wryta i patrzyła na poszczególne osoby, wbiegające do przeklętego lochu.
Ciekawe, ile z nich nie wyjdzie stamtąd o własnych siłach. Miała wrażenie, że czas zwolnił swój bieg. Dziesięć niewybranych osób, patrzyło z niepokojem na upadłego, wychylając się za barierkę.
- Vera... musimy iść! - upomniała Sofii.
- Ale ja wcale nie chcę iść. Nie chcę...
Dziewczyna była przerażona. Czuła, jakby nogi wrosły jej w ziemię. Kilka osób także bało się wbiec, co spotkało się z okrutnym śmiechem Mistrza. W końcu Veronica zacisnęła pięści i powoli ruszyła naprzód. Zatrzymała się jednak gwałtownie w połowie drogi do drzwi. W powietrzu, przesączonym starocią i stęchlizną, wyczuwała nienawiść, chęć mordu, cierpienia. To było to same uczucie, jakiego doznała kiedy cień zaatakował ją na tamtym świecie. Obraz nieprzytomnej kobiety wykrwawiającej się na ławce wcale nie dodał jej otuchy. Złapała się za głowę i odtrąciła to wspomnienie. Widząc na sobie pogardliwe spojrzenie Danny'ego, zacisnęła dłoń na rękojeści miecza i mimo woli rzuciła się w ciemność. Zbiegała po ciemnych, śliskich stopniach, przytrzymując ręką ścianę. Było ciemno, nie widziała nic przed sobą. Słyszała dobiegające zewsząd echo kroków. Na górze zostały jeszcze trzy osoby, lecz dziewczyna wiedziała, że Mistrz nie pozwoli im tam długo stać.
Nie zależało jej na zwycięstwie. Chciała tylko przeżyć i, w miarę możliwości, nie doznać poważnych uszkodzeń. Jej plan był prosty: miała schować się gdzieś, zanim Poul i jego koledzy lub upadły ją znajdą. Rozejrzała się w ciemności i pomyślała, o uczniach, którzy zbiegali tędy przed nią. Zachowywała się jak tchórz. Nie chciała tego, ale co innego mogła zrobić? Będąc jeszcze w swoim świecie, czytała wiele różnych książek, oglądała filmy, w których nieustraszeni i niepokonani bohaterowie stawiali czoło przeróżnym niebezpieczeństwom. Teraz, kiedy sama znalazła się w nieciekawej sytuacji, poznała, jak przekłamane musiały być te produkcje. Jej nogi trzęsły się, a dłonie pociły się ze strachu. Oddychała ciężko, robiąc tym okropny hałas. Wyciągnęła miecz z pochwy, gdy doszła do korytarza. Był równie, jeśli nie bardziej ciemny od klatki schodowej. Veronica zatrzymała się na chwilę, by uspokoić oddech. Serce biło jej jak szalone, chcąc wyrwać się z piersi. Przycisnęła dłoń do ust, a po chwili zaczęła oddychać miarowo i w miarę spokojnie. Śmierdziało tu brudem i wilgocią. Brunetka przywołała maleńką kulę światła. Nauczyła się tego na pierwszych zajęciach magii z Mistrzynią Kate. Teraz w duchu dziękowała za nabycie tej umiejętności. Kula światła była jednak bardzo niewielka. Veronica nie chciała, aby ktoś zobaczył jasność i ją odnalazł, lecz nie chciała także potknąć się o kamień i inne nierówności. Zaczęła zagłębiać się w korytarze. Stąpając po kamieniach, jej buty wydawały dość głośne stuknięcie. Zaklęła w duchu. Zrozumiała, że nie może nic z tym zrobić, więc po chwili zaczęła truchtać. Wbiegła w kałużę ochlapując sobie szatę. Starała się zapamiętać sekwencję korytarzy, by móc później wyjść z labiryntu.
- Lewo, prawo, prawo... - przeklęła. - Łatwiej byłoby, gdyby było jaśniej!
- Nie zwiększaj światła, bo nas znajdą, a już chyba lepiej jest się zgubić.
Veronica mruknęła potwierdzająco. Usłyszała stłumiony głos, odbijający się echem po korytarzach:
- ZA KWADRANS WYPUSZCZĘ UPADŁEGO Z KLATKI!
Veronica przystanęła. To Mistrz nadał komunikat, krzycząc przez okrągłą lukę. Zostało piętnaście minut, do rozpoczęcia prawdziwego piekła.
- Jeśli już się nie zaczęło, dla niektórych. Słyszysz? - odezwała się Sofii.
Ciszę rozdarł przeraźliwy krzyk. Każda cząstka dziewczyny chciała uciekać jak najdalej stąd. Sama nie wiedziała, dlaczego ruszyła powoli w kierunku hałasu. Może bardziej z okrutnej ciekawości niż z litości. Nagle zatrzymała się.
- Co ja robię...
Ukryła twarz w dłoniach. Ogarnęła ją panika. Już miała uciekać, kiedy przed oczami pojawił jej się obraz nieprzytomnej kobiety ranionej w ramię. Zobaczyła w wyobraźni swoje znienawidzone odbicie w lustrze i usłyszała to, czego nigdy wcześniej nie potrafiła ubrać w słowa, czy zdefiniować.
- Moje marzenie, by nigdy więcej nie być tchórzem... - szepnęła.
Zrozumiała, że jeśli teraz ucieknie, ta chwila będzie ją prześladować przez długi czas.
- Sofii, co ja mam zrobić? - załkała.
- Co uważasz za słuszne?
Oczami wyobraźni zobaczyła siebie na miejscu tamtej osoby. Potrzebuje pomocy, krzyczy, lecz nikt nie przybiega, wszyscy chowają się po kątach licząc na własny ratunek.
- Przecież nie może być aż tak źle...
Przeklętą, świszczącą w uszach ciszę rozdarł kolejny krzyk. Całkiem blisko... Veronica przeklęła po raz kolejny i chwiejnym krokiem ruszyła w kierunku wrzasku. Po chwili zaczęła biec, by nie rozmyślić się w ostatniej chwili i nie uciec, choć wydawało jej się bardziej racjonalnym rozwiązaniem. Starała się nie analizować tego, co robi. Wmawiała sobie, że tylko śni. Nie chciała jeszcze bardziej się dołować.
- Tuż za rogiem...
Za zakrętem oślepiło ją światło. Ktoś wcale nie chciał się ukryć, wręcz przeciwnie. Zamrugała kilkakrotnie, by przyzwyczaić się do intensywnego blasku. Po chwili rozpoznała poszczególnych kadetów. Za zakrętem stał Poul. Chłopak wraz z drugim członkiem drużyny zielonych stali nad trzęsącą się stertą szmat.
- P-proszę, nie!
Chłopak, któremu Poul zgniatał okulary, jęczał żałośnie.
Veronica poczuła, że nie jest w stanie poruszyć żadną częścią ciała. Stała, przyglądając się w osłupieniu zastanej sytuacji. Zrozumiała, że przychodząc tu, podjęła najgłupszą decyzję w całym swoim dotychczasowym życiu. Mimo przybycia na pomoc, była zbyt słaba, aby jej udzielić.
Dryblas odwrócił się w jej stronę. Na jego buzię wstąpił uśmiech. Wydał się zaskoczony i bardzo, bardzo zadowolony.
- Nie czekaj, Simon. - Syknął, ruszając niespiesznie w stronę Veronicy. - Zostawiam ci go.
Dopiero po chwili rozpoczął bieg. Brunetka zaczęła się cofać, by następnie odwrócić się i rzucić przed siebie co sił w nogach. Przez swoją wysportowaną budowę, chłopak szybko ją dogonił. Ścisnął ją od tyłu, przytrzymując nadgarstki. Wytoczyli się róg, okularnik zniknął z ich pola widzenia. Światło było tu bardziej subtelne, co dodawało grozy zajściu. Veronica otworzyła szeroko oczy. Próbowała się wyszarpnąć, lecz nie przyniosło to najmniejszego skutku. Zaczęła chaotycznie kopać i wymachiwać mieczem, ale wywołała tym jedynie cichy śmiech Poula, który przycisnął ją mocniej do siebie. Nachylił się ku niej i szepnął do ucha:
- Bardzo chciałem znaleźć właśnie ciebie, a ty zrobiłaś mi przysługę i sama przyszłaś.
Dziewczyna stanęła jak wryta. Czuła na policzku jego oddech. Czuła na plecach, jak trzęsie się jego klatka piersiowa, gdy znów zanosi się okrutnym śmiechem. Chciała krzyknąć, by ją puścił, lecz z jej ust wydobył się jedynie cichy pisk. Poul zacisnął mocniej ręce na nadgarstkach dziewczyny. Krew przestała dopływać do jej palców. Jęknęła i upuściła miecz, który z brzękiem uderzył o kamienną podłogę.
- Co ja najlepszego zrobiłam?
- Vera...
- Ale przecież nie może zrobić mi krzywdy, prawa? To trening, zajęcia, przecież... Dowódca by na to nie pozowlił...
- Ale Danny tak.
Dłonie zaczęły jej pulsować i cierpnąć. Dopiero, gdy napastnik odepchnął od siebie Veronicę, zauważyła, przez jak długi czas próbowała wstrzymywać w płucach powietrze. Poul przycisnął plecami do ściany, przytrzymując za ramiona. Dziewczyna skrzywiła się z bólu. Za sobą czuła zimną, kamienną ścianę. Nie miała szans na ucieczkę, a miecz leżał za daleko, by choć myśleć o próbie pojedynku. Próbowała kopnąć Poula w krocze, lecz chłopak tylko mocniej przycisnął ją do ściany. Opadała z sił pod wpływem bezsensownego oporu. Poul nachylił się ku niej i uśmiechnął się. Ich twarze znalazły się całkiem blisko. Widziała dokładnie jego brązowe oczy przesiąknięte czymś tak strasznym, że nie potrafiła tego nazwać. Przeszły ją ciarki.
- Boli? - zapytał dziwnym tonem. - Jestem bardzo ciekaw, jak Aliudzi odczuwają ból.
- Aliudzi są bardziej ludzcy niż ty!
Bała się spojrzeć napastnikowi w oczy. Poul wyciągnął rękę i pogładził dziewczynę po policzku, by po chwili zamachnąć się i uderzyć ją w prawe ucho. Veronica zatoczyła się i upadła. Miała mroczki przed oczami i przez moment nie słyszała na poszkodowane ucho. Zaczęła mrugać, by pozbyć się cieni, które przysłaniały jej widok. Zobaczyła, jak Poul uśmiecha się i powoli podchodzi do niej wyciągając miecz.
- Uwielbiam ten odgłos. Nie da się opisać dźwięku miecza wysuwanego z pochwy.
Zmrużył oczy.
- Ale jeszcze lepszym dźwiękiem jest pisk ofiary błagającej o litość. Krzycz na pomoc, nic ci to nie da. Ta jednostka to banda tchórzy.
Zaśmiał się, kucając przy Veronice. Lekko uniósł jej podbródek i przyłożył jej koniec ostrza do policzka lekko naciskając. Po brodzie zaczęły zlatywać kropelki krwi, a rana zapiekła przeraźliwie. Dziewczyna była przerażona i nawet nie próbowała tego ukryć. Oddychała szybko, kompletnie nie wiedząc, co powinna zrobić. Nie mogła poruszyć żadnym mięśniem swojego ciała. Chciała prosić, by przestał, lecz nie potrafiła zdobyć się wydobycie głosu.
- Nie bój się... Wytniemy ci uśmiech, bo nie jesteś dziś chyba w najlepszym humorze, co? - szepnął.
Szykował się do wykonania płytkiego nacięcia na drugim policzku.
- Będziesz tak siedzieć bezczynnie? - upomniała ją Sofii.
Dziewczyna zacisnęła dłoń w pięść i zamachnęła się na chłopaka, celując w szczękę. Poul był szybszy. Chwycił ją za nadgarstek i mocno ścisnął. Krzyknęła. Wstał ciągnąc za sobą dziewczynę. Szarpnął jej ręką tak, że uderzyła o plecami o ścianę. Próbowała sięgnąć po swój miecz, lecz przeciwnik nadepnął jej na dłoń.
- Mówiłem ci, że o to w tym wszystkim chodzi. Silniejszy wygrywa. Słabi muszą się podporządkować. Świat nie możne należeć do wszystkich. Albo jest się potężnym, albo nikim. Nauczę cię tego!
Poul cofnął but. Dziewczyna wydała z siebie ciągły pisk. Uniosła się lekko i chwyciła za nadepniętą rękę. Napastnik pochylił się nad wojowniczką. Popychając ją do pozycji leżącej, usiadł na jej udach. Swoim ciężarem przygniótł jej nogi. Nie mogła więc nawet myśleć o kopnięciu go. Jedną ręką starał się przytrzymać ramiona wojowniczki, drugą sięgał w kierunku pasa jej szaty. Veronica pisnęła, gdy jej wierzchnie odzienie poluźniło się odsłaniając podkoszulek. Zaczęła się wić, próbowała protestować. W odpowiedzi na krzyki, Poul wymierzył jej siarczysty policzek. Brunetka szykowała się na kolejne ciosy, żadne jednak nie nadeszły, ponieważ gwałtownie zgasło światło. Veronica zamarła i, korzystając z chwili nieuwagi spróbowała wyswobodzić się. Usłyszała krzyk. Ciężkie ciało Poula nie przygniatało już jej ud. Spróbowała ja najprędzej dźwignąć się na nogi. Ktoś pociągnął ją za rękę. Zacisnęła zęby z bólu, bo była to dłoń, którą wcześniej nadepnął Poul. Nie sprzeciwiała się jednak, biegła dalej w ciemność. Kiedy znalazła się już dość daleko, przywołała niewielki promyk.
- Alberth – wykrztusiła, rozpoznając rudą czuprynę. - Przecież jesteś w drużynie pomarańczowych.
- To nie znaczy, że nie mogę uratować koleżanki. - Odpowiedział, nie patrząc na Veronicę. - Lepiej to zgaś. Nie jesteśmy jeszcze wystarczająco oddaleni.
Dziewczyna usłuchała. Znów zanurzyli się w ciemności. Truchtali w milczeniu i, choć nie było to konieczne, pozwoliła Alberthowi, by prowadził ją za rękę.
W końcu zatrzymali się. Veronica oddychała z trudem. Na polecenie kolegi, przywołała blade światło. Kula magii migotała nieznacznie w rytm sfatygowanego oddechu wojowniczki. Brunetka delikatnie wysunęła dłoń z uścisku, przyłożyła dłoń do rozognionej od ciosu, zranionej twarzy. Wzdrygnęła się, odpędzając z oczu łzy upokorzenia i zdenerwowania. Wiedziała, że Alberth zdradził swoją drużynę tylko ze względu na nią.
- Dziękuję, ale nie musiałeś mi pomagać - powiedziała nieśmiało, trochę zbyt chłodno.
Odpowiedział dość nieprzyjemnym, zniecierpliwionym tonem, po którym widać był jego zdenerwowanie:
- Tak, tak poradziłabyś sobie wyśmienicie!
Po chwili uśmiechnął się troskliwie, podając Veronice jej miecz. Starał się nie patrzeć w kierunku dziewczyny. Odwrócił od niej wzrok, nie kryjąc zażenowania. Veronica spąsowiała, domyślając się powodu zawstydzenia wojowniczka. Jej szata okazała się brutalnie rozpięta, pas bezładnie zwisał u jej boku. Na wierzch wystawała cienka bluzka z jasnego materiału. Brunetka pośpiesznie poprawiła swój ubiór, obwiązując się ciasno materiałem bordowej szaty. Zapragnęła być sama, z trudem powstrzymując drżenie.
- N-nic ci nie zrobił?
Choć była cała poturbowana, zaprzeczyła ruchem głowy.
W kącie, niedaleko nich, spostrzegła kulącą się postać. Był to okularnik z jej drużyny, ten sam, który wyśmiewał się z niej na stołówce. Okazał się być cały posiniaczony. Miał naciętą prawą rękę. Obficie krwawił. Chłopak uśmiechnął się pokazując nieznaczne ubytki w uzębieniu. Po brodzie ciekła mu krew.
- Mam na imię Philip - bąknął niewyraźnie. - Dziękuję ci, że...
- UWAGA! - Philipowi przerwał głos Danny'ego. - WYPUSZCZAM UPADŁEGO ZA TRZY... DWA... JEDEN...
Nastała pełna napięcia cisza
- POWODZENIA!
Veronica wymieniła się z rudowłosym spojrzeniami pełnymi niepokoju.
- Dopiero teraz wszystko się zacznie się prawdziwe piekło.



***


- Istnieje kilka kategorii magii – zaczęła wykładowczyni. - Jak wiecie zaklęcia nie są wszechmogące i nawet wybitni magowie nie są w stanie obejść ich ograniczeń. Wyróżniamy magię bitewną, leczniczą oraz żywiołów. Pierwszy rodzaj obejmuje zaklęcia ofensywne i ochronne. Na pewno wiecie, że magowie mogą wytworzyć kulę mocy, którą mogą ugodzić w przeciwnika. Jest wiele odmian tego zaklęcia, ale jest ono niezmiernie wymagające i nie będziemy się nim zajmować... Przynajmniej nie teraz. Czary defensywne obejmują różnorakie bariery: od czysto przemysłowych, przez tarcze wojenne, po runiczne.
- Jak na murze? - zapytał ktoś.
- Dokładnie. Tym także nie będziemy się póki co zajmować. Magia runiczna jest najstarszą formą zaklęć i, wierzcie mi, wymaga dekad praktyki!
- Czego w takim razie będziemy się uczyć? - z tyłu sali rozległ się zniecierpliwiony głos z odrobiną kpiny.
- Czasem trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Mistrzyni zmierzyła kadeta wystosowującego pretensję lodowatym wzrokiem. W sali zapadło milczenie. Był to ten rodzaj ciszy, kiedy człowiek ma ochotę przestać istnieć. Po dłużącym się w nieskończoność momencie grozy wykładowczyni wszczęła temat:
- Magia lecznicza może okazać się dla was bardzo przydatna. Zwracam uwagę na jej znaczne ograniczenia. Zaklęcia medyczne wymagając znajomości anatomii reperowanego organizmu. Ponadto nie pozwolą wam na wiele więcej niż sprawunki ludzkie. Jedyne, co mogą zrobić, to poprawić jakość oraz znacznie skrócić czas terapii. W ten sposób jesteście w stanie przyczynić się do zagojenia rany, ale nie bez powstania blizny. Możecie sprawić, że rannemu odrośnie oderwany płat naskórka, ale nie przywrócicie mu amputowanej kończyny. To bardzo ważne, aby znać limity magii medycznej.
- A magia żywiołów?
- Och, to mylna nazwa! Żywiołów jako tako nie można kontrolować, mam nadzieję, że zdajecie sobie z tego sprawę. Możemy jednak wykorzystać to, co mamy do dyspozycji, aby wykrzesać płomień, skroplić parę wodną, czy powołać kulę światła. Co za tym idzie b a r d z o istotną zasadą przy korzystaniu z jakiegokolwiek rodzaju magii jest pamiętanie o konsekwencjach czaru. Każde zaklęcie pozostawia po sobie jakiś ślad. Do zaklęcia potrzebna jest Energia Duchowa. Czerpie się ją częściowo z siebie, częściowo z otoczenia. Potencjał maga pozwala mu zaczerpnąć proporcjonalną do jego mocy dawkę Energii Duchowej z otoczenia. Rozumiemy się?
- To oznacza, że Energia Duchowa może się kiedyś wyczerpać?
- Pamiętajcie o harmonii. Luki są łatane przez napływającą do nich moc. Mimo wszystko, to trafne pytanie! Wyobraźcie sobie niezwykle potężny czar.
- Runiczny?
- Na przykład. Jego wytworzenie i utrzymanie będzie wpływać na otoczenie.
- W jaki sposób?
- Naturalnie zostanie pobrana ze środowiska część Energii Duchowej, ograniczając innym możliwość użycia jej.
Mur” - szepnęła Susan. - „Zabiera Energię z otoczenia...”
- Ważne, by wiedzieć, że Energia nie może być wykorzystywana naraz w kilku zaklęciach. Dobrze... Dziś będziemy poznawać podstawy magii żywiołów.
- Mistrzyni? A jak z kontrolowaniem pogody?
- Tutaj trzeba być niezwykle ostrożnym. Przyjmuje się za niegodziwe wpływanie na pogodę.
- A co z areną walk?
- Dowódca uznał teren pod kopułą za wyjątek. Poza tym jest to bardzo ograniczone pole, w którym możliwe jest kreowanie aury. W innych przypadkach... Nie chcę powiedzieć, że to niemożliwe, ale na pewno żmudne i ogólnie przyjęte za niepoprawne. Przejdźmy do praktyki! Aby wytworzyć kulę światła – kontynuowała wykładowczyni – należy pochwycić część swojej Energii Duchowej, z jej pomocą przyciągnąć odrobinę mocy z otoczenia i uformować ją z odpowiednią intencją.
Magiczka przechadzała się między ławkami, bacznie obserwując poczynania uczniów. Kiedy dotarła do Susan, z dezaprobatą pokręciła głową.
- Więcej wiary. Nie bierz tego za zwykłą regułkę i zadanie do wykonania. Zajrzyj w głąb Energii, zaczerpnij niewielką jej część... wystarczy i rozjarz ją.
Susan wykonała polecenie. Zaczęła siłą woli pocierać cząsteczki mocy o siebie, starała się dodać im blasku. Po chwili prób stworzyła niewielką kulę dającą nikłe światło.
- O! O to chodzi, Susan – pochwaliła ją Mistrzyni. - Ile masz procent Energii magicznej?
- Siedem, Mistrzyni.
- Z tym da się popracować. No, bardzo dobrze, jak na początek.
Następnie kobieta skierowała się ku Collinowi.
- A ty, chłopcze nawet nie próbujesz?
Stanąwszy nad kadetem, wbiła swoje niezadowolone spojrzenie w siedzącego bezczynnie łucznika.
- Nie mogę pochwycić Energii. Wypływa mi przez palce, jeśli mogę to tak ująć.
Magiczka cmoknęła z dezaprobatą.
- Musisz próbować, w tym wypadku nie mogę ci pomóc, musisz sam dojść do wprawy... Na następnej lekcji – zwróciła się już do całej grupy – będziemy próbować rozniecać ogień i przywoływać wodę. Do tego niezbędne jest opanowanie sztuki światła. Jeśli ktoś nie zdołał zrobić tego teraz, wypróbujcie w wolnym czasie. Zawsze powtarzam, że potęgą najsilniejszych są niezachwiane podstawy.
Rozległ się dźwięk gongu. Kadeci zaczęli zbierać się do wyjścia. Susan wciąż jednak siedziała w ławce, rozbudzając światło. Szło jej coraz lepiej. Z lekkim uśmiechem na twarzy zwiększała kulę magii, poruszała nią.
- Wygląda na nietrudne... - mruknął Collin, stając obok niej i przyglądając się sztuczkom.
Na niespodziewany głos chłopaka, dziewczyna zdekoncentrowała się, a światło momentalnie zgasło, rozsypując iskry mocy na ławce.
- Bo takie jest. Wymaga tylko wprawy.
Łucznik pokręcił głową.
- Nie mogę tego zrozumieć, ale przy moim procencie mocy to nic dziwnego...
Susan posłała mu pytające spojrzenie.
- Jeden procent magii. To wcale nie najgorzej, Susan. Znam osoby, które mają zero...
Dziewczyna parsknęła.
- Po co w takim razie tu jesteś? Wiesz, że zajęcia magiczne są obowiązkowe od pięciu procent mocy...
- Miałbym teraz przerwę, a wolny czas lubię spędzać w ciekawym towarzystwie.
Za kogo on się uważa!”
Mrugnął do niej, będąc już w drodze do drzwi.



***


Wojowniczka podziękowała w duchu Alberthowi, który jako jedyny zachował trzeźwość umysłu. Dziewczyna stałaby w ślepym zaułku, nie mając odwagi się ruszyć, gdyby nie kolega. Podszedł on do Philipa i pomógł mu wstać. Chłopak z drużyny brązowych kuśtykał wsparty o Albertha, a Veronica, za poleceniem, poszła ich śladem zapewniając niewielką ilość światła. Podażając korytarzami, jak najdalej od środka labiryntu, gdzie według Philipa znajdowała się klatka z upadłym, słyszeli co jakiś czas krzyki i tupot stóp. Dziewczynie sceneria przywodziła na myśl koszmar. Wyobrażała sobie, jak nagle upadły wyskakuje zza rogu. Widziała wtedy przed oczami jego czarne gałki oczne i ostre kły...
Nagle usłyszeli sapanie i siorbanie. Dziewczyna jeszcze nigdy nie słyszała tak przerażającego dźwięku. Stanęli, zaczęli nasłuchiwać. Chwilę potem doszły ich jęki, pochlipywanie i rozpaczliwe próby wołania o pomoc. Veronica zaczęła się trząść, ale było już za późno na odwrót. Alberth wychylił się za róg korytarza, zostawiając Philipa pod opieką dziewczyny. Veronica niechętnie poszła w jego ślady. Na podłodze leżał chłopak z drużyny niebieskich. Wojownik był brudny od ciemnej krwi, jego miecz był wbity w szparę pomiędzy kamieniami, trochę dalej. Widocznie mocna postawa i wzrost, to nie wszystko. Nigdzie nie było śladu potwora ani przeciwników. Chłopak jęczał przeraźliwie. Przerażonym wzrokiem wpatrywał się to w trzęsące się dłonie, to w swoją prawą nogę. Była ona nienaturalnie wykrzywiona, a zamiast stopy, wystawał brudny kikut. Spojrzał na przybyszów wzrokiem pełnym strachu, niemo prosił ich o pomoc. Philip wysunął się do przodu z zamiarem interwencji. Ranny ciągle jęczał, ale mimo to, Veronica usłyszała najgorszy dźwięk na świecie. Siorbanie i mlaskanie, które słyszeli wcześniej wcale nie ustało, wręcz przeciwnie. Dobiegało z bardzo bliska.
Spadł znikąd i przygwoździł Philipa do podłogi. Wypluł z paszczy coś, co wyglądało jak mięso. Zasyczał, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, Alberth ruszył naprzód i ciął mieczem. Nie chciał zranić chłopaka, więc stojący obok upadły został tylko draśnięty. Po chwili rana na ciele potwora zaczęła jakby parować, by po upływie niecałej minuty, zasklepić się. Stwór gniewnie spojrzał na Albertha, który owładnięty strachem, nie wiedział co robić. Gdy monstrum ruszyło ku niemu, otrząsnął się z przerażenia. Odepchnął kreaturę. Veronica wiedziała, że kolega jest za słaby, by sam pokonać upadłego. Bała się dołączyć do walki. Widziała, jak stwór szczerzył kły, które w łatwością mogły rozedrzeć skórę. Kreatura była brudny od krwi. W obliczu realnego zagrożenia, dziewczyna była jak sparaliżowana. Nie mogła się ruszyć. Wiedziała, że powinna zacząć działać, bo inaczej jej przyjaciel może zostać ranny, a nawet umrzeć. Nie mogła jednak zmusić się do ruchu. Niespodziewanie na korytarz wpadł chłopak z żółtej drużyny. Dołączył do Albertha. Wspólnie atakowali upadłego, który jednak okazał się piekielnie szybki. Razem mieli szanse na wygraną, a jeśli Veronica przyłączyłaby się do walki, stwór nie będzie miał szans. Pokonaliby go przewagą liczebną. Brunetka wzięła głęboki oddech i zaciskając dłonie na rękojeści, ruszyła kilka kroków do przodu. Alberth zareagował.
- Nie ruszaj się! - ryknął.
Veronicę zamurowało, gdy zobaczyła groźne spojrzenie kolegi. Zatrzymała się. Zrobiło jej się głupio i jednocześnie była zła na kolegę.
- W takiej chwili nie ma czasu na jakiekolwiek sentymenty!
Upadły przeszedł do ofensywy, a chłopacy zaczęli słabnąć. Alberth wciąż nie pozwalał dziewczynie zbliżyć się do pola walki. Wojownik z żółtej drużyny zamachnął się niepokojąco blisko Albertha. Przez zaskoczenie rudowłosy nie zdążył odsunąć się wystarczająco daleko, został ranny w bok i upadł.
- Co on robi?
- Zranił go przez przypadek!
Upadły opadł na kolana i na czworakach cofnął się o kilka metrów. Przez ramię chłopaka spojrzał prosto na Veronicę. Gwałtownym ruchem przekrzywił głowę niemal równolegle go podłogi i wyszczerzył zęby. Zawarczał. Chłopak z żółtej drużyny, sądząc, że stwór szykuje się do ataku na niego, zesztywniał. Nie potrafił nic zrobić. Brawura i odwaga uleciały gdzieś, a wojownik stał się niezdolny do dalszej walki. Opuścił gardę i czekał na atak z rozdziawionymi ustami. Trząsł się. Upadły napiął mięśnie do skoku. Veronica chwyciła pewniej swój miecz i stanęła, przygotowana na odparcie ataku.
- Vera! - krzyk Albertha zadźwięczał jej w uszach.
Dziewczynie byłoby łatwiej się skupić, gdyby nie rozpraszał jej co chwilę. Przeklęła Albertha i jego uczucie, czymkolwiek miało się ono okazać. Znajomy okazał się poważną przeszkodą.
- Albeth nie ruszaj się, bo szybciej się wykrwawisz!
Bezradny Philip jęknął, leżąc po drugiej stronie korytarza.
Rudowłosy chłopak bezskutecznie próbował się podnieść. Głęboka rana na boku, skutecznie uniemożliwiała mu dalszą walkę. Szukając wsparcia, spojrzał błagalnie na okularnika, który leżał obok nieprzytomnego chłopaka z ranną nogą. Nie był w lepszym stanie od niego samego. Alberth przeklął swoją bezużyteczność.
Upadły skoczył ponad chłopakiem z żółtej drużyny. Dziewczyna odepchnęła go, zataczając się przy tym do tyłu. Potwór był bardzo szybki.
- Sofii...
Veronica zmarszczyła brwi, gdy po kilku minutach odpierania ataków poczuła, że słabnie. Chłopak z grupy żółtych, który do tej pory stał z boku, otrząsnął się. Odepchnął dziewczynę, krzycząc. Zadał potworowi cięcie na plecach. Upadły zamachnął się, drapiąc go w ramię. Zdziwiony chłopak znów wycofał się, zostawiając Veronicę samą na polu walki. Korytarz okazał się zbyt wąski, by można było w nim walczyć inaczej niż pojedynczo. Kreatura ruszyła na przód i, nie zważając na dość głębokie cięcie na plecach, zatopiła kły w prawym udzie dziewczyny. Uszy obecnych wypełnił krzyk. Alebrth niemożebnie pragnął wstać, wiercił się ale rana, która obficie krwawiła, uniemożliwiała mu to. Veronica zaczęła chaotycznie szarpać nogą, lecz potwór był mocno uczepiony. Oczy zaszły jej mgłą. Za namową Sofii, podniosła miecz. Następnie wbiła ostrze w grzbiet upadłego. Stwór stęknął. Dziewczyna wyjęła ostrze. Potwór odskoczył. Miecz był brudny od dziwnej, czarnej mazi. Veronica sapała ciężko. Trudno jej było stać. Przymknęła oczy.
- Ja... nie chcę umierać...
Poczuła, jak traci zmysły, przez ogarniające ją od środka ciepło.
Alberth rozpaczliwie próbował rzucić się do walki. Wrzeszczał, ale nie mógł zrobić n i c, by uratować znajomą. Zamknął oczy. Nie chciał patrzeć, jak Vera cierpi. Zachowywał się, jak tchórz, ale choć bardzo pragnął pomóc, nie miał siły, by wstać, na nic nie przydałby się w potyczce. Po raz kolejny wyzwał chłopaka z żółtej drużyny za zranienie i siebie samego, za nieposiadanie choćby odrobiny potencjału magicznego, by móc się uleczyć.
Veronica nie może zginąć!”
Podparł się na ręce, chcąc podnieść się, ale zakręciło mu się w głowie. To już koniec. Gdy uniósł wzrok, zobaczył niespotykany widok. Wokół wojowniczki krążyły niebieskie iskry i wiązki magii, a jej oczy promieniały błękitną Energią. Wydawała się nieobecna, wpatrzona w pustkę. Uniosła miecz i złapała go obiema rękami, z taką pewnością, jakiej Alberth jeszcze u niej nie widział. Niebieskie iskry zamieniały się we wstęgi błękitnego światła. Chłopak poczuł ogromną Energię Duchową płynącą przez dziewczynę, lecz była to dziwna odmiana mocy z jaką nigdy jeszcze się nie spotkał. Biła od niej tajemnica podobna do runicznych zaklęć. Nie był w stanie jej zrozumieć.
Upadły oblizał brudne od krwi wargi. Napiął mięśnie, skoczył. Kiedy był już w powietrzu, Veronica podbiegła do niego z prędkością niemal równą teleportacji. Trzymając prawą ręką miecz, wbiła go w klatkę piersiową stwora, a drugą ręką, wytworzyła niebieską kulę magii, która uderzyła kreaturę.
Skąd ona potrafi wypowiedzieć takie zaklęcia?!”
Z krzykiem wyciągnęła z cielska miecz, oburącz uniosła go nad głowę. Ostrze zalśniło na niebiesko, zaczęły wokół niego strzelać granatowe błyskawice. Wbiła broń prosto w serce leżącego stwora. Atak spowodował powstanie wiatru, który zmierzwił włosy dziewczyny, rozplątując jej rozczochrany warkocz. Falujące na wietrze siwe kłaki upadłego odsłoniły jego ciemne oczy i brudne od krwi kły, szczerzące się w grymasie nienawiści. Chwilę później upadły obrócił się w popiół. Wojowniczka stała jeszcze przez chwilę w tej samej pozycji, nie ruszając się.
- Vera? Dobrze się czujesz?
Zapadła cisza.
Brunetka obróciła gwałtownie głowę w stronę Philipa. Okularnik znajdował się najbliżej niej. Podniosła miecz, zaczęła iść w jego stronę. Nie wyglądała, by kierowały nią pokojowe zamiary. Alberth zawołał jej imię. Przystanęła i spojrzała na rudowłosego przez ramię. Jej gałki oczne były całe niebieskie, nie wyłączając białek. Miała poważny, niemal potworny wyraz twarzy. Wyglądała przerażająco.
- Vera, to już koniec. Przestań...
Nie będąca sobą dziewczyna, nie zwróciła uwagi na jego słowa. Odwróciła się z powrotem do Philipa i, zamachnąwszy się, kopnęła go z wielką siłą. Chłopak odleciał do tyłu uderzając plecami o ścianę. Skulił się. Jeszcze jeden kopniak i kolejny, odebrały Philipowi oddech. Wojowniczka podniosła chłopaka za szatę i uniosła nad ziemię.
T-to niemożliwe! Skąd ona ma tyle siły?”
Przerażony chłopak bezradnie machał w powietrzu nogam, próbując wyswobodzić się. Twarz brunetki nie zdradzała żadnych uczuć. Jej rysy były zastygłe. Philip otrzymał cios w nos. W miejscu, gdzie został uderzony niebieskie wiązki Energii zaczęły się gromadzić i iskrzyć. Veronica kopnęła go kolanem w brzuch i rzuciła brutalnie na ziemię. Uniosła nad jego głowę miecz. Wojownik skulił się, osłaniając głowę rękoma. Alberth nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nie czekając na kolejny ruch brunetki, chłopak z żółtej drużyny podbiegł do Veronicy i, używając jedynie zdrowego ramienia, zaczął z nią walczyć. Druga ręka zwisała bezwładnie przy boku, zraniona przez upadłego. Chłopak z trudem odpierał silne ataki Veronicy. Robił uniki, lecz nie atakował.
Zranię ją tylko, jeśli nie będzie innego wyjścia! Widać, że z jakiegoś powodu nie panuje nad sobą.” - próbował obmyślić jakiś plan. - „Może gdybym ją rozbroił...”
Dziewczyna rozcięła mu szatę, i drasnęła łydkę. Kiedy został trafiony, niebieskie wstęgi Energii, dostawały się do rany i tam iskrzyły. Veronica kopnęła chłopaka. Zachwiał się i odskoczył do tyłu, lądując na ugiętych nogach. Wziął wdech, po czym postawił barierę, szykując się na kolejny atak dziewczyny. Napierała na niego z wielką mocą. Gdy udało mu się do niej zbliżyć, korzystając z okazji, kopnął przeciwniczkę w dłoń, na tyle mocno, że wypadła jej broń. Odsunął ją najdalej, jak mógł. Alberth ze zgrozą zauważyła, że w przejściu pojawiło się jeszcze więcej niebieskich iskier. Chłopak z żółtej drużyny, ze rezygnacją opuścił swój miecz. Dziewczyna w tej dziwnej postaci była bardzo silna. Sam nie miał szans na jej pokonanie. Przeciwniczka uniosła ręce nad głowę i zaczęła tworzyć kulę mocy. Tajemniczym śpiewem wypowiadała formułę nieznanej nikomu magii. Niebieskie iskry zbierały się w jej dłoniach, formowały w kulę, nieustannie wirując. Pocisk urósł do niepokojących rozmiarów - był wystarczająco potężny, by uśmiercić wszystkich obecnych w pobliżu kadetów, a może nawet zawalić strop, grzebiąc pod gruzami pozostałych uczniów biorących udział w ekstremalnej krippie. Skwierczący odgłos kumulującej się Energii wypełniał cały korytarz. Alberth na próżno wołał Veronicę, prosił by przestała. Nie słyszała go. Kiedy dziewczyna szykowała się do wysłania pocisku w stronę chłopaka z żółtej drużyny, momentalnie wszystko ucichło. Kula mocy przestała wirować, w mgnieniu oka wyparowała z głośnym sykiem. Powstały przez to czarny dym zasłonił Alberthowi widok. Kiedy czarna mgła opadła, chłopak zauważył, że zniknęły także niebieskie iskry, a tajemnicza Energia Duchowa odpłynęła. Oczy dziewczyny powróciły do normalnego koloru, a ona sama opadła bezwładnie na ziemię. Chłopak z żółtej drużyny przytrzymał ją, by nie uderzyła bezpośrednio o kamienie. Położył ostrożnie jej kruche, bezwładne ciało na podłodze. Podniósłszy się, ogarnął nieprzytomną Veronicę wzrokiem pełnym respektu. Następnie odszedł w ciemność.



***


Wdech, wstrzymaj, celuj, puść i wydech.”
- Bardzo dobrze Susan - zaczął Mistrz Cyprian - ale musisz bardziej skupić się na celu i możesz dodać trochę więcej Energii Duchowej w samym momencie wypuszczania pocisku. Wiem, że jeszcze nie uczyliście się dodawania do ataku Energii Duchowej, no ale młody geniusz...
Podszedł do tarczy, a gdy wrócił, oświadczył:
- Jakieś dwa centymetry od środka. Dobrze, ale wiem, że stać cię na więcej! - Uśmiechnął się. - Następny.
Susan odeszła przewieszając łuk przez ramię. Usiadła z boku na trawie, z dala od innych kadetów. Zaczęła nawijać kosmyk swoich czarnych włosów na palec. Spojrzała w niebo. Białe obłoczki szybko sunęły po niebie.
- Bu!
Ktoś popchnął ją od tyłu.
Dziewczyna poderwała się gwałtownie i odruchowo uderzyła. Gdyby napastnik był jej wzrostu, zapewne zostałby trafiony w szczękę, lecz Susan miała przed sobą Collina, który rozmasowywał sobie bark.
- Auć! To nie było miłe.
Susan wiedziała, że niezbyt go to bolało, a udając, zwyczajnie się z nią droczył.
- Możesz dostać jeszcze raz. - Burknęła, siadając z powrotem.
Collin uśmiechnął się i spoczął obok niej.
- Cicho siedź, albo najlepiej już sobie idź, bo i tak zaraz będziesz strzelał - mruknęła.
Chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się łobuzersko. Bez słowa wstał i poszedł wolnym krokiem w stronę tarczy, gdy Mistrz Cyprian wyczytał jego imię. Zatrzymał się jednak i rzucił przez ramię:
- Jeśli strzelę lepiej niż ty, pozwolisz mi zabrać się w jedno miejsce. Co ty na to?
- Pff! Nie strzelisz lepiej! - Zaśmiała się. - Jak już strzelisz gorzej niż dwa centymetry od środka, to napiszesz za mnie referat na historię. Na jutro.
Chłopak skrzywił się, ale przystał na postawiony warunek. Susan, choć nieśmiała, była bardzo pewna swoich umiejętności strzeleckich. Collin w tym czasie chwycił łuk i sięgnął po strzałę. Nałożył ją na cięciwę. Jego twarz wyrażała pełne skupienie. Uniósł broń i napiął łuk. Strzała przeszyła powietrze niosąc ze sobą delikatne wstążki Energii Duchowej, która nadała pociskowi idealny kierunek. Cyprian podszedł do tarczy i oświadczył wszystkim, że Collin trafił w sam środek.
- Perfekcyjnie. - Poklepał chłopaka po ramieniu. - Rewelacyjnie!
Chłopak podziękował skinieniem głowy i swobodnym krokiem podszedł do Susan, która wstała z szeroko otwartymi oczami. Po chwili opamiętała się, przybierając obojętny wyraz twarzy, by nie zdradzić swojego zdziwienia i nie dać tym samym Collinowi powodów do satysfakcji.
- To jak, kiedy po ciebie przyjść?
Uśmiechnął się tak promiennie, jak potrafił tylko on.


***


Kiedy Veronica ocknęła się, Alberth siedział przy niej zdziwiony i przestraszony. Philip próbował uleczyć chłopaka z niebieskiej drużyny, choć sam wyglądał jeszcze gorzej niż poprzednio. Co jakiś czas zerkał z niepokojem w stronę wojowniczki. Nigdzie nie było śladu chłopaka z żółtej drużyny. Jej miecz leżał kilkanaście metrów od niej, za Philipem.
Jako pierwszy odezwał się Alberth łapiąc ją za nadgarstki i ściskając dość mocno.
- Vera... Wszystko dobrze?
Poturbowana wcześniej ręka już nie piekła, rana na policzku wydawała się być zagojona. Jedynym naprzykrzającym się urazem okazały się być kły upadłego wbite w jedno z ud dziewczyny.
Reszta obrażeń... zniknęła.”
- Co ty robisz?! Dlaczego... mój miecz tam leży? Gdzie jest upadły?
Chłopak przybrał przepraszający wyraz twarzy, zwalniając uścisk. Spojrzał niepewnie na Philipa. Okularnik wyglądał na obrażonego. Alberth wyprostował się, wziął głęboki, świszczący wdech. Wciąż trudno było mu się popuszczać. Veronica zauważyła, że jego rana na brzuchu ciągle krwawi. Uniosła się lekko i zaczęła go opatrywać. Kolega zaciskał mocno szczęki, nie dając poznać po sobie, że cierpi.
- Miałeś mi chyba coś powiedzieć?
Ponowiła temat w ciągu trwania zaklęcia leczniczego.
- Już nic...
- Coś ukrywasz!
Chłopak chciał wytłumaczyć się, lecz przerwało mu dudnienie szybkich kroków. Ktoś zbliżał się w ich kierunku. Kadeci spojrzeli po sobie. Nie minęło dużo czasu, gdy na korytarz wpadł Poul razem ze swoim kompanem - Simonem. Korpulentny wojownik ogarnął spojrzeniem pobojowisko. Dostrzegłszy kupkę popiołu, warknął wściekle. Chwycił Veronicę za szatę zmuszając ją, by powstała. Dziewczyna dostrzegła świeżą szramę ciągnącą się od kącika prawego oka chłopaka, przez policzek, aż do żuchwy.
Kto mu to zrobił?”
Poul przycisnął Veronicę do ściany, przytrzymując ją za szyję. Mimo zniknięcia ran, dziewczyna była cała obolała. Syknęła cicho.
- Słuchaj mnie uważnie, dziwko, chyba, że chcesz, żeby rudzielec i okularnik za chwilę zeskrobywali twój mózg z podłogi!
Przestraszona Veronica skinęła posłusznie głową na znak, że usłucha go.
- To j a zabiłem upadłego, wy staliście sobie z boku przestraszeni, jasne?
Wojowniczka ponownie przytaknęła, na co chłopak niedbale puścił ją.
- Oczywiście ciebie też się to tyczy, cioto.
Tym razem odezwał się Simon. Podszedłszy do Philipa, dźgnął go palcem wskazującym w pierś. Mały gest wystarczył, by okularnik zwinął się w kulkę, błagając o litość i przysięgając lojalność.
Nie czekając na rozwój wydarzeń, Poul szybkim krokiem podszedł do Albertha.
- Może mały rewanż, co?
Kopnął rudowłosego. Niezasklepiona rana znów zaczęła krwawić. Chłopak stłumił krzyk.
- Patrz, prawie wydłubałeś mi oko!
Poul krzyczał, szarpiąc leżącego, niemal tracącego przytomność wojownika. Wskazał na szramę biegnącą przez swoją twarz.
- Po ciemku nawet taka łajza jak ty jest cwana. Może chcesz, żebym teraz ja spróbował pozbawić cię wzroku?
Poul już nie uśmiechał się jak wcześniej. Sięgnął w kierunku ostrza.
Veronica wstrzymała oddech. Poul wydał jej się tak przerażający, że nie miała nawet odwagi, by odetchnąć. Napastnik uniósł miecz do twarzy pobladłego, sinego ze strachu Albertha. Kiedy szykował się do wydłubania oka, na korytarz wpadło kilku uczniów, zwabionych krzykami i odgłosami walki. Odciągnęli Poula od nieprzytomnego Albetha, oznajmiając koniec krippy.



***


Susan biegła co tchu do ośrodka medycznego. Słyszała, że dziewięć osób z pierwszego roku walki trafiło tam po krippie.
Z upadłym! Prawdziwym dzieckiem piekła!”
Zdawała sobie sprawę, że upadli byli czasem chwytani do badań, ale kto był na tyle szalony, aby kazać z tym potworem walczyć kadetom? I to pierwszoklasistom! Prosiła w duchu, by wśród rannych nie było Veronicy.
Instynkt podpowiadał jej, że powinna trzymać się od niej z daleka. Aliud, do tego z niewłaściwą specjalizacją... Mimo rad ojca, które wciąż słyszała w głowie, zaczęła ufać młodej wojowniczce. Polubiła Veronicę za jej szczerość i chęć pomocy. Teraz to brunetka potrzebowała wsparcia.
Ośrodek medyczny stanowił obszerne pomieszczenie na dole głównego budynku Uniwersytetu. Pokój kształtem przypominał prostokąt. Po obu stronach od wejścia znajdowały się okna, a polowe łóżka odgrodzone były od siebie parawanami w miętowym kolorze. Po wejściu Susan zobaczyła rannych uczniów, od których sanitariuszki odganiały wizytujących znajomych.
Łuczniczka słyszała pokątnie, że jeden z chłopaków stracił trwale część stopy. Najwyraźniej będzie skazany na protezę, może zostanie usunięty z Uniwersytetu i przeniesiony do bardziej prowincjonalnej uczelni...
Susan przemierzała salę, kątem oka sprawdzając stan innych kadetów. Ktoś miał rozciętą nogę, inny wybite zęby. To wszystko da się zregenerować z pomocą magii, lecz każda rana boli i pozostawia po sobie trwały ślad. Magia nie jest wszechmocna – każdy to wiedział. Po każdej głębszej ranie pozostawała trwała blizna, utraconych kończyn nie dało się regenerować.
Łuczniczka miała ochotę w odruchu przekląć Mistrza Danny'ego, lecz powstrzymała się. Ten wariat był Mistrzem Naczelnym i, jakby nie patrzeć, obrażanie go w miejscu publicznym, byłoby niemądrym pomysłem.
- Vera!
Po lewej stronie, pod oknem, leżała jej koleżanka.
Jedna z sanitariuszek usuwała jej kły z uda. Kobieta rozkazała stanowczym głosem, by Susan odeszła, lecz wojowniczka pozwoliła jej zostać. Veronica była blada, zlana zimnym potem, miała posiniałe usta i podkrążone oczy. Wydawała się być wyczerpana. Usuwanie kłów trwało kilka minut i nie wyglądało na przyjemne. Odłamki zębów upadłego zatopiły się dość głęboko w ciele wojowniczki, a wyciągane z ciała wydawały nieprzyjemny odgłos. Następnie pielęgniarka zawołała magiczkę, która wypowiedziała odpowiednie zaklęcie lecznice, przyczyniając się tym samym do szybszego zasklepienia rany.
- Proszę przez kilka następnych dni oszczędzać nogę. W razie dotkliwego bólu i pogorszenia, gdyby rana zaczęła sinieć, proszę natychmiast zwrócić się po kolejną dawkę zaklęć.
- Dziękuję pani bardzo...
- Przez kilka dni udo może cierpnąć i boleć – oznajmiła magiczka, udając się do kolejnego pacjenta.
- Co tam się stało? - zapytała po chwili.
- Nic takiego...
Veronica spróbowała uśmiechnąć się, ale zamiast tego, jej twarz wykrzywiła się w grymasie.
- Jedynie upadły mnie ugryzł, a Poul chciał mnie zabić.
Kiedy tylko brunetka przymknęła powieki, wyobraźnią znów była w lochach. Upadły przyczepiony kłami do jej nogi nie chciał się dać za wygraną, a ona nie wiedziała, co ma robić. Jej ciało przeszywał ból, umysł obezwładniała bezradność.
Opowiedziała koleżance całą historię, od poszukiwań źródeł w bibliotece, przez pamiętnik Revena, do przybycia do ośrodka medycznego. Pominęła podsłuchaną rozmowę Dowódcy oraz okoliczności znalezienia książki. Susan słuchała wszystkiego z typową dla siebie powagą i skupieniem. Na końcu uśmiechnęła się pokrzepiająco.
- Proszę państwa – ogłosiła w końcu Veronica całkiem cicho, nieco ochrypły głosem – oto Veronica Ridney, którą niełatwo zabić.
- Tak trzymaj, Veronica. Tak trzymaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz