Veronica
obudziła się z nieznacznym bólem głowy. Przez chwilę leżała,
próbując przypomnieć sobie, z jakiego powodu przeżywała takie
katusze. Kiedy przywołała w pamięci krippę, ochota na wyjście
spod pierzyny szybko z niej uleciała. Mimo to, zwlekła się z łóżka
i poczłapała do łazienki. Ochlapawszy twarz zimną wodą,
spojrzała w lustro. Oczy miała wciąż podkrążone i nie czuła
się na siłach, by cokolwiek robić tego dnia.
Nieobowiązkowe
zajęcia z wiedzy o innych światach z Mistrzem Cellerem. Trening
walki z Mistrzem Dannym.
-
Skoro mam dziś tak mało zajęć, boję się o ich intensywność –
Veronica postanowiła
porozmawiać z Sofii.
-
Nie uważam, żeby Mistrz Celler mógł cię wymęczyć.
-
Co innego Danny...
Veronicę
wciąż męczyła myśl o podsłuchanej rozmowie i książce
znalezionej na korytarzu, przed apartamentami mistrzów.
-
Dlaczego ktoś chciał zniszczyć informacje z książki Ravena?
-
Może były nieprawdziwe? - zasugerowała Sofii.
-
Nie sądzę - odpowiedziała Veronica. - Myślę, że nie
pozwolono by Revenowi na opublikowanie fałszywych informacji,
zwłaszcza w tak ważnej sprawie.
-
Co, jeśli znaleźliście czyjś pamiętnik? Poza tym... Sama
widziałaś, że Daniel Reven pisał kontrowersyjnie o tym, czego
nie uczą na Uniwersytecie. Może ktoś po prostu za nim nie
przepadał?
-
Albo chciał zamknąć mu usta, bo autor wiedział o jakiejś
tajemnicy.
-
Wygląda na to, że książka była zabezpieczona magiczną barierą,
którą ktoś próbował przełamać - wytłumaczyła
Sofii.
-
Tylko dlaczego nie pozbyto się całej książki? - zastanawiała
się Veronica. - To byłoby praktyczniejsze, bo nikt nie zacząłby
węszyć.
-
Moim zdaniem n i k t nie porzuciłby takiej książki na byle
korytarzu. Wydaje mi się, że ostała zgubiona.
-
Sadzisz, że powinnam powiedzieć o tym Susan?
-
Myślę, że jest godna zaufania. Może będzie miała jakiś
pomysł, bo jak na razie, nie mamy chyba żadnego punktu
zaczepienia.
-
Można zapytać się bibliotekarki - zaproponowała Sofii. -
Dowódca też powinien wiedzieć coś na ten temat...
-
Patrick jest zdania, aby nikogo do tego nie mieszać, przynajmniej na
razie. Poza tym, wspominając o książce Dowódcy, poniekąd
przyznalibyśmy się do podsłuchania rozmowy.
-
Mądre posunięcie. Vera... Która jest godzina?
-
Dlaczego pytasz?
-
Dziś pierwsze
zajęcia wiedzy o światach - odezwała
się.
-
Chyba jesteśmy już spóźnione.
Spojrzawszy
na zegarek, Veronica chwyciła się za głowę. Starając się nie
obudzić śpiącej jeszcze Susan, wybiegła z akademika, nie
kłopocząc się nawet pierwszym śniadaniem. Kluczyła długo po
korytarzach Uniwersytetu. Wciąż nie mogła zapamiętać sekwencji
tego labiryntu.
W
końcu wparowała do sali. Wszyscy obecni odwrócili się w jej
kierunku. Zajęcia trwały już od jakiegoś czasu. Veronica chciała
usiąść na jednym z krzeseł ustawionych w kręgu, gdy ruchem ręki
powstrzymał ją wykładowca. Był to mężczyzna średniego wzrostu,
o mocno przerzedzonych włosach. Jego krótka broda poprzetykana była
siwymi włosami.
-
Spóźniona. - Mruknął taksując Veronicę wzrokiem.
-
Przepraszam. - Odpowiedziała dziewczyna spuszczając wzrok i kładąc
rękę na sercu.
-
Cóż nic z tym już nie zrobimy. - zmyślił się na chwilę. -
Siadaj.
W
pomieszczeniu było nie więcej niż piętnaście osób ze wszystkich
profesji. Niektórzy mieli obok siebie znajomych, lecz spora
większość siedziała samotnie, nie udzielając się.
-
Kontynuując... Zrobimy dziś test diagnostyczny, abym mógł
sprawdzić, na ile orientujecie się w temacie. Bez obaw, nie będzie
to podlegało ocenie. - Dodał widząc niepewne wyrazy twarzy u
uczniów. - Umówmy się może, że osoba, która napisze test
najlepiej, będzie zwolniona z pisania referatu na następne zajęcia.
Co wy na to?
Wśród
zebranych panowały mieszane emocje. Niektórzy nie byli przekonani
co do tego pomysłu, a od innych biła determinacja i ambicja. Po
rozdaniu arkuszy, wykładowca zaczął odliczać czas na urządzeniu
przypominającym zegarek. Przedmiot miał kształt koła, miał wiele
wskazówek i liczników, więc wyglądał na bardzo skomplikowany,
lecz nauczyciel posługiwał się nim bez przeszkód.
Veronica
była zdziwiona banalnością pytań znajdujących się na
sprawdzianie. Większość dotyczyła spraw codziennych:
"W
jaki sposób witają się Aliudzi?"
"Co
oznacza zwrot bułka z masłem?"
Było
tylko kilka pytań, na które dziewczyna nie znała odpowiedzi.
Dotyczyły one ambasadorów, portali i pierwszych odkrywców.
Przypomniała sobie, jak Patrick mówił jej, że istnieje wiele
światów, lecz niewiele o nich wiadomo, nie licząc jej
wszechświata, ponieważ nie odnaleziono do tej pory przejścia
łączącego te wymiary. Dlatego pytania dotyczyły w doskonałej
większości świata Aliudów.
Po
upływie umówionego czasu, mężczyzna zebrał prace i usiadłszy za
biurkiem, zabrał się za przeglądanie ich. Co chwilę skrobał coś
na nich piórem, pomrukiwał lub drapał się po brodzie.
-
Muszę przyznać, że jestem szczerze zaskoczony - oznajmił
wykładowca po sprawdzeniu testów. Wstał i trzymając kartki w
dłoni, spacerował przed tablicą. -
Wyniki
są bardzo dobre. Zaczął rozdawać prace. Kiedy poszczególne
osoby widziały swój test, reagowały różnie. Niektórzy z
triumfalnym okrzykiem na ustach nie mogli usiedzieć w miejscu, inni
z opuszczoną głową przypatrywali się swoim błędom. W trakcie
całego zamieszania, nauczyciel podszedł do Veronicy
-
Twoja praca zaskoczyła mnie najbardziej - powiedział. - Skąd tyle
wiesz, pani spóźnialska?
Dziewczyna
próbowała to jakoś wytłumaczyć, lecz mężczyzna nie dawał jej
dojść do głosu. Ciągle zadawał jej pytania o książki, jakie
przeczytała, o wykłady na jakich była oraz inne źródła jej
wiedzy.
-
Niezupełnie - wtrąciła się w końcu. - Mieszkałam tam przez
kilkanaście lat. - Uśmiechnęła się.
Mężczyzna
westchnął i podrapał się po brodzie. Po chwili przybrał
zagadkowy wyraz twarzy, a następnie uśmiechnął się.
-
To ty! Słyszałem o tobie. Powinienem był się domyślić. Moje
nazwisko Celler. - Wyciągnął dłoń. - Jestem zastępcą głównego
ambasadora w świecie Aliudów, a okresowo także nauczycielem.
Veronica
z radością uścisnęła dłoń. Od dawna nie wykonywała tego
gestu, więc przyniósł jej on tęskną satysfakcję.
-
Przepraszam, że zapytam, ale gdzie mieści się główna ambasada?
-
Przykro mi, ale
t
a informacja
jest tajna.
Podrapał
się po brodzie.
-
Rozumiem... przepraszam.
Na
twarzy Cellera pojawił się chłopięcy uśmiech pełen wigoru i
chęci przygody.
-
Nie masz za co. Wszyscy są tego ciekawi. Jak sobie radzisz w nowej
rzeczywistości?
-
Nie najgorzej.
-
Trudno było ci to wszystko... przyjąć do świadomości?
-
To mało powiedziane, Mistrzu. Czasem wciąż mam wrażenie, że za
chwilę obudzę się w swoim dawnym łóżku i będę wspominać te
kilka chwil jako zwykłą marę, by niedługo o nich zapomnieć.
-
Czasem dobrze byłoby zamienić rzeczywistość w zwykły sen, nie
sądzisz? Ocknąć się w świecie świeżej szansy, zacząć od
nowa.
-
Od nadmiaru władzy nad losem można co najwyżej postradać zmysły.
-
Wiele osób stwierdziłoby, że odwrotnie. To bezradność zabija.
-
Myślę, że wszystko jest śmiertelnie niebezpieczne, oprócz
złotego środka, choć w tych skrajnych przypadkach, kiedy to
właśnie od skrajności uda się człowiekowi uciec, nadal
pozostaje w zasięgu zagrożenia ze strony samego siebie.
-
Mądra z ciebie dziewczyna, pani Spóźnialska. Życzę ci, żebyś
spóźniła się ze sprawdzeniem tych wywodów na własnej skórze.
-
O ile to możliwe... o całą wieczność.
***
Na
zajęcia nie przychodź ani pierwsza, ani ostatnia - Susan wciąż
krążyły po myślach podszepty ojca, które podpowiadały jej, jak
powinna postępować. Od małego było wiadomo, że Susan będzie
kimś niezwykłym. Gdy jej matce wykonano specjalnie badanie w
pierwszych tygodniach ciąży, bez trudu określono wielką moc,
jakiej posiadaczką miała stać się córka. Zazwyczaj udawało się
jedynie wybadać ogólny zarys informacji: potencjał lub jego brak.
W tym przypadku Mistrz dokonujący badania był pewny ogromnych
talentów i od razu polecił, aby w odpowiednim czasie wysłać Susan
do najwybitniejszego Uniwersytetu w całym Południowym Królestwie.
Tak też się stało. Dziewczyna została przyjęta bez problemu.
Ojciec
Susan był człowiekiem ambitnym. Od maleńkości uczył swoją
córkę, jak powinna się zachowywać, aby osiągnąć najlepsze
wyniki. Posyłał ją na zajęcia indywidualne, dodatkowe treningi. W
taki sposób upłynął Susan okres edukacji podstawowej – na
reprymendach i ciężkiej pracy.
Nie
możesz nikomu ufać – powtarzał jej ojciec. - Każdy może cię
zdradzić. Nie zwracaj na siebie uwagi i wykonuj polecenia
przełożonych. Może w ten sposób osiągniesz karierę wojskową.
Podszepty
rodzica wciąż wyraźnym echem odbijały się w myślach dziewczyny,
mimo długotrwałej rozłąki z ojcem i coraz większych wątpliwości,
co do jego racji. Jeśli sukces miał być tak nieustępliwy, czy
chciała go osiągnąć? Za taką cenę?
Mimo
coraz częściej pojawiających się zgrzytów, część nawyków
weszła łuczniczce w krew. Na pierwsze zajęcia z magii udała się
dużo przed czasem. W sali siedział jedynie nieznany jej chłopak o
dość długich, czarnych włosach. Był wpatrzony w książkę.
Dziewczyna po cichu usiadła za nim. Wyciągnęła swój podręcznik
i rozpoczęła kartkowanie. Uniosła lewą dłoń do ust, by
następnie rozpocząć paskudny nawyk obgryzania paznokci. Nie
chciało jej się uczyć, a poza tym, jej myśli skupione były wokół
uczuć, które niepokoiły ją od czasu przyjazdu do stolicy.
Łuczniczka zauważyła jakiś czas temu dziwną aurę, która swoje
odzwierciedlenie miała w niecodziennej pogodzie, coraz wyższych
amplitudach. Zmiany klimatu mogły być rzeczą naturalną, jednak
towarzysząca im atmosfera przyprawiała czarnowłosą o dreszcze.
Wiedziała, że ojciec surowo skarciłby ją za tworzenie teorii
spiskowych. Niemniej, postanowiła, że jeszcze dziś wieczorem
opowie współlokatorce o swoich przeczuciach. Na początku
znajomości Susan obserwowała zachowanie wojowniczki, analizując
jej charakter. Wiedziała, że może jej zaufać, mimo pochodzenia i
mylnie dobranej specjalizacji.
-
Cześć – chłopak siedzący przed Susan wyrwał ją z zamyślenia.
Odwrócił
się do niej i patrzył, jak bez sensu wertuje kartki, nawet nie
patrząc na książkę. Susan spojrzała pytająco w błękitne oczy
łucznika. Nie wiedziała, czego on może chcieć.
-
Jestem Collin - odezwał się po chwili przerwy.
-
Susan - rzuciła bez większych ceremoniałów.
-
Ciekawa książka, co? - zapytał sarkastycznie.
Mruknęła
coś bez większego zainteresowania Susan, przerywając kartkowanie i
znów odwracając wzrok do okna, dając tym samym Collinowi do
zrozumienia, by dał jej spokój. Myśli czarnowłosej zaprzątnięte
były przez poważniejsze sprawy. Sprawdziła znajomość swojego
planu lekcji. Po zajęciach z magii miała udać się na trening
łucznictwa. W końcu będzie mogła się wykazać!
Collin
chwycił znienacka podręcznik Susan i wyrwał go spod dłoni
dziewczyny. Usiadł na krawędzi stołu, przy którym siedziała i
zaczął wpatrywać się w otwartą stronę.
-
Co ty robisz? - zapytała zirytowana Susan.
-
Czytam - odpowiedział denerwująco spokojnym głosem.
„Regeneracja
części ciała za pomocą magii – podstawy leczenia. Pierwszy
przykład: przyspieszona odbudowa na przykładzie paznokci.”
Przeczytał,
obracając następnie książę w stronę dziewczyny.
-
Interesuje cię to?
Zaśmiał
się złośliwie.
-
Nie bardzo...
Zmieszała
się i wyrwała chłopakowi podręcznik. Z hukiem zamknęła
książkę.
-
A może powinno?
Collin
rzucił w jej stronę zaczepnym tonem, przypatrując się znacząco
dłoniom Susan, po czym usiadł z powrotem na krześle. W pierwszej
chwili dziewczyna miała odruch, by uderzyć chłopaka w tył głowy.
Później chciała zainterweniować słownie. Ostatecznie zawahała
się i spojrzała na swoje poobgryzane do krwi paznokcie.
„Kto
przyjął na prestiżowy Uniwersytet takie dziecko... Założę się,
że nie wytrzyma roku!”
Spuściła
wzrok i wycedziła Collinowi do ucha odpowiedź, mało przekonującym
tonem:
-
Spójrz na swoje, lalusiu. Dłonie dużo mówią o pracowitości.
-
Twoje wskazują raczej na niepohamowany apetyt...
Chłopak
odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się przymilnie.
Następnie poklepał się po brzuchu i puścił oczko do zamarłej
czarnowłosej. Dziewczyna w odpowiedzi wzniosła oczy ku niebu.
***
Kiedy
cała jednostka wojowników zebrała się przed wejściem na arenę,
Mistrz Danny przeprowadził zbiórkę. Według panujących zasad
sprawdził obecność kadetów, przedstawił ogólny plan treningu i
zapytał o zabranie głosu. Nikt jednak nie chciał zgłosić żadnych
wniosków. Żaden z wojowników nie był na tyle nierozsądny, by
zabierać Mistrzowi Danny'emu cenny czas.
Veronica obawiała się,
że nie będzie mogła spojrzeć na Danny'ego, nie dając po sobie
znać, że podsłuchała jego rozmowę z Dowódcą. Po raz pierwszy
zawdzięczała przeważającemu uczuciu strachu maskowanie innych
emocji.
-
Jeśli to prawda, że pochodzi z Północnego Królestwa...
-
Czyżby był szpiegiem? Jak sądzisz, Sofii?
-
Jak to możliwe, że pełni tak prestiżową funkcję.
-
Słyszałaś przecież, jak Dowódca wspomniał o drugiej szansie.
-
Mówił też o narastającym konflikcie...
-
Za mną – polecił mężczyzna, wkraczając do wnętrza kopuły.
-
Mówiłem ci, że za każdym razem, wchodząc na arenę nie wiesz,
czego możesz się spodziewać!
Alberth
potrząsnął ramieniem wojowniczki, doganiając ją.
-
Ale to wygląda...
-
Spektakularnie!
-
Nie rozumiem twojego entuzjazmu, Al. Miałam powiedzieć:
złowieszczo.
Tym
razem zajęcia miały odbyć się w podziemiach. Zaraz po wejściu,
kadetów owionął przykry ziąb. Mistrz Danny poprowadził uczniów
ciemnym korytarzem. Zeszli do śmierdzącego wilgocią
pomieszczenia. Dziwna, pełna tajemniczości cisza, krążyła nad
ich głowami Wnętrze przypominało kształtem koło. Na środku
sytuował się otwór ogrodzony zardzewiałą balustradą. Z
pomieszczenia były dwa wyjścia. Jednym z nich były schody,
którymi tu przyszli, a drugim drzwi z jakiegoś metalu
przypominającego kolorem miedź. Wiele osób podeszło do barierki
i spojrzało w dół. Jakieś sześć metrów pod nimi znajdowała
się stalowa klatka. Coś w niej było. Veronica wychyliła się
lekko. Był to dziwny cień skulony w kącie. Wszyscy milczeli. Nikt
nie odważył się choćby pisnąć. Istota uniosła gwałtownie
głowę i wszyscy ujrzeli duże, czarne gałki oczne błyszczące
pośród siwych, splątanych kłaków. Postać uniosła lekko górną
wargę odsłaniając brudne, ostre jak brzytwa kły.
-
C-co to jest? - zapytał jeden z chłopaków.
Danny
przemówił triumfalnym głosem, torując sobie jednocześnie dostęp
do barierki poprzez odepchnięcie chłopaka, który zadał pytanie.
-
To, moi drodzy, jest u p a d ł y. Złapałem go kilka dni temu
poza miastem. Śliczny, prawda?
Zaśmiał
się dziko, wychylając się za barierkę, która zaskrzypiała
przeciągle. Swoim zachowaniem Mistrz przypominał Veronice dziecko,
które bardzo chciało pochwalić się nowym wyczynem.
-
Jakby było czym się chwalić...
-
Vera... on złapał dziecko piekła. Żywcem. Niewielu udaje się
przeżyć konfrontację z tym potworem, a co dopiero...
Przez
plecy brunetki przebiegł dreszcz niepokoju.
Istota
przypominała człowieka, lecz można było zauważyć znaczne
różnice. Jej ciało było oślizgłe i pokryte czymś, co
przypominało strupy, a dłonie i stopy wydawały się być większe
i bardziej płaskie niż u ludzi. Zakończone były ostrymi
pazurami.
-
Widzę go... wyraźniej niż tego, który zaatakował mnie w moim
świecie.
-
Wtedy nie miałaś pewnej świadomości, twoja Energia Duchowa nie
była poddana Wykryciu... Poza tym nie wiedziałaś o istnieniu
upadłych, skąd mogłaś przypuszczać...
Potwór
wydał z siebie niski pomruk.
-
To nie jest hologram?
-
Rzeczywiście mamy możliwość używania magicznych hologramów w
celach edukacyjnych...
-
Będziecie mieli dziś rzadką przyjemność. Pouczycie się na
żywym okazie - ogłosił z dumą Mistrz.
Wszyscy
popatrzyli po sobie, marszcząc brwi.
-
Aby zabić upadłego - kontynuował Danny - trzeba przebić jego
serce. - Przerwał na dłuższą chwilę, rozglądając się po
przestraszonych twarzach zebranych osób. - Nie miejcie takich min!
Kilka miesięcy temu, innej grupie, nie powiedziałem w jaki sposób
zabija się upadłych. To dobry patent na sprawdzenie, czy uczniowie
przeczytali zadaną wcześniej lekturę. Wyobraźcie sobie ich miny,
gdy po odcięciu głowy tej bestii, ona nadal żyła! - Jego
szaleńczy śmiech odbił się echem po lochach. Po chwili uspokoił
się i dodał z młodzieńczym zapałem w głosie - Ktoś na
ochotnika?
To
pytanie zaskoczyło wszystkich. Większość osób wyglądała na
przestraszonych. Na twarzach nielicznych rysował się zapał i chęć
walki. Kilka osób uniosło ręce w górę. Mistrz zaśmiał się i
zaczął chodzić wokół uczniów, wskazując niektórych. W
większości byli to ludzie chętni, lecz wśród wytypowanych
znaleźli się także ci, którzy się bali lub po prostu nie chcieli
walczyć.
„Jeszcze
nie teraz. Nie po raptem kilku treningach.”
Szaleństwo
biło z uśmiechu Mistrza, gdy kładł dłoń na głowie Veronicy,
wyznaczając ją.
-
Co wy na to, aby sprawdzić, jak poradzi sobie Aliud w zetknięciu z
dzieckiem piekła?
Ktoś
zarechotał, inni prychnęli z dezaprobatą.
-
Jawnie życzy mi
śmierci...
Sofii
nie wiedziała, co odpowiedzieć na jęk Veronicy.
-
Podzielę was na trzyosobowe grupy - odezwał się Danny. - Ta, która
zwycięży, dostanie dzień wolny. Zwycięstwo polega na zabiciu
upadłego, jakby ktoś się nie domyślił.
-
To znaczy, że możemy walczyć także przeciwko sobie? - zapytał
dobrze zbudowany chłopak o ciemnych, krótko ściętych włosach.
Veronica pamiętała go z pierwszej lekcji praktyki. Miał na imię
Poul.
-
Owszem - przytaknął zadowolony Mistrz. - To jest wręcz wskazane.
Poul
uśmiechnął się i przybił piątkę koledze. Veronica przełknęła
ślinę. Ten typ wyraźnie czerpał radość z walki, a zadawanie
bólu nie było dla niego niczym specjalnym. Chłopak spojrzał na
brunetkę przez ramię kolegi i puścił do niej oko. Dziewczyna
domyśliła się, że gest nie miał na celu przekazania niczego
przyjemnego. Ktoś rzucił jej w twarz śmierdzącą szarfę. Zapewne
miała ona kiedyś kolor brązowy, lecz teraz była wyblakła i
stara.
-
To zadanie jest niebezpieczne! - Ktoś próbował protestować, gdy
Danny uchylił ciężkie drzwi. Ku zdziwieniu Veronicy, nie pomagał
on sobie magią. Za wrotami ukazały się kręte, kamienne schody
niknące w ciemności. Uczniów uderzył ostry smród zgnilizny.
-
I to jeszcze jak niebezpieczne!
Danny
odpowiedział, uśmiechając się szyderczo. Brzydził się takimi
marnotami.
-
Zdarzyło mi się raz, że kilku uczniów nie zdało tego testu.
Chłopak,
który przed chwilą zadał pytanie, miał brązową szarfę jak
Veronica. Jasnobrązowe, kręcone włosy sterczały mu na wszystkie
strony, a okulary zsuwały mu się z nosa. Trzęsące się ręce
zaciskał w pięści. Nie chciał wcale schodzić do lochu i walczyć
na śmierć i życie z upadłym. Bał się, a brunetka nie dziwiła
się temu. Po chwili, dziewczyna rozpoznała w okularniku chłopaka,
którego pokonała na pierwszej lekcji walki. Zerknęła jeszcze raz
na stwora, który przy pierwszej okazji, bez wahania pozbawiłby ją
życia. Spojrzała na osoby, które nie zostały wybrane. Stały pod
przeciwległą ścianą z wyrazami ulgi na twarzy. Alberth nie
znajdował się w tamtej grupie.
Było
pięć drużyn biorących udział w walce: brązowi, zieloni,
niebiescy, żółci i pomarańczowi. Wojowniczka rozejrzała się. W
jej drużynie byli okularnik wraz z wysokim, ciemnoskórym milczkiem,
który nie przejawiał chęci współpracy. Ktoś w tłumie zacierał
ręce. Dziewczyna słyszała stłumiony przez szum krwi w głowie
głos proszący, by Mistrz zaniechał tego wariackiego pomysłu. Ktoś
trząsł się, a po chwili wybuchnął śmiechem pełnym desperacji i
rezygnacji. Żołądek brunetki ścisnął się, podskoczył do
gardła.
-
Skup się, zaraz
wchodzimy... -
szepnęła Sofii.
-
Miłej zabawy! - Powiedział Mistrz, otwierając szerzej drzwi.
Pierwsza
do środka wbiegła grupa zielonych. W tej drużynie był Poul, który
zamierzał zabić upadłego i przy okazji poturbować parę osób. To
on jako pierwszy zgłosił się na ochotnika. Następnie popędzili
niebiescy, żółci i milczek z grupy Veronicy.
-
Vera... - Sofii
odezwała się nieśmiało.
Dziewczyna
odniosła wrażenie, że nawet Duch jej Miecza odczuwa w tej chwili
strach.
-
Czuję to, co ty
czujesz.
Dziewczyna
stała jak wryta i patrzyła na poszczególne osoby, wbiegające do
przeklętego lochu.
Ciekawe,
ile z nich nie wyjdzie stamtąd o własnych siłach. Miała wrażenie,
że czas zwolnił swój bieg. Dziesięć niewybranych osób, patrzyło
z niepokojem na upadłego, wychylając się za barierkę.
-
Vera... musimy
iść! - upomniała
Sofii.
-
Ale ja wcale nie chcę iść. Nie chcę...
Dziewczyna
była przerażona. Czuła, jakby nogi wrosły jej w ziemię. Kilka
osób także bało się wbiec, co spotkało się z okrutnym śmiechem
Mistrza. W końcu Veronica zacisnęła pięści i powoli ruszyła
naprzód. Zatrzymała się jednak gwałtownie w połowie drogi do
drzwi. W powietrzu, przesączonym starocią i stęchlizną, wyczuwała
nienawiść, chęć mordu, cierpienia. To było to same uczucie,
jakiego doznała kiedy cień zaatakował ją na tamtym świecie.
Obraz nieprzytomnej kobiety wykrwawiającej się na ławce wcale nie
dodał jej otuchy. Złapała się za głowę i odtrąciła to
wspomnienie. Widząc na sobie pogardliwe spojrzenie Danny'ego,
zacisnęła dłoń na rękojeści miecza i mimo woli rzuciła się w
ciemność. Zbiegała po ciemnych, śliskich stopniach, przytrzymując
ręką ścianę. Było ciemno, nie widziała nic przed sobą.
Słyszała dobiegające zewsząd echo kroków. Na górze zostały
jeszcze trzy osoby, lecz dziewczyna wiedziała, że Mistrz nie
pozwoli im tam długo stać.
Nie
zależało jej na zwycięstwie. Chciała tylko przeżyć i, w miarę
możliwości, nie doznać poważnych uszkodzeń. Jej plan był
prosty: miała schować się gdzieś, zanim Poul i jego koledzy lub
upadły ją znajdą. Rozejrzała się w ciemności i pomyślała, o
uczniach, którzy zbiegali tędy przed nią. Zachowywała się jak
tchórz. Nie chciała tego, ale co innego mogła zrobić? Będąc
jeszcze w swoim świecie, czytała wiele różnych książek,
oglądała filmy, w których nieustraszeni i niepokonani bohaterowie
stawiali czoło przeróżnym niebezpieczeństwom. Teraz, kiedy sama
znalazła się w nieciekawej sytuacji, poznała, jak przekłamane
musiały być te produkcje. Jej nogi trzęsły się, a dłonie pociły
się ze strachu. Oddychała ciężko, robiąc tym okropny hałas.
Wyciągnęła miecz z pochwy, gdy doszła do korytarza. Był równie,
jeśli nie bardziej ciemny od klatki schodowej. Veronica zatrzymała
się na chwilę, by uspokoić oddech. Serce biło jej jak szalone,
chcąc wyrwać się z piersi. Przycisnęła dłoń do ust, a po
chwili zaczęła oddychać miarowo i w miarę spokojnie. Śmierdziało
tu brudem i wilgocią. Brunetka przywołała maleńką kulę światła.
Nauczyła się tego na pierwszych zajęciach magii z Mistrzynią
Kate. Teraz w duchu dziękowała za nabycie tej umiejętności. Kula
światła była jednak bardzo niewielka. Veronica nie chciała, aby
ktoś zobaczył jasność i ją odnalazł, lecz nie chciała także
potknąć się o kamień i inne nierówności. Zaczęła zagłębiać
się w korytarze. Stąpając po kamieniach, jej buty wydawały dość
głośne stuknięcie. Zaklęła w duchu. Zrozumiała, że nie może
nic z tym zrobić, więc po chwili zaczęła truchtać. Wbiegła w
kałużę ochlapując sobie szatę. Starała się zapamiętać
sekwencję korytarzy, by móc później wyjść z labiryntu.
-
Lewo, prawo,
prawo... - przeklęła.
- Łatwiej byłoby,
gdyby było jaśniej!
-
Nie zwiększaj światła, bo nas znajdą, a już chyba lepiej jest
się zgubić.
Veronica
mruknęła potwierdzająco. Usłyszała stłumiony głos, odbijający
się echem po korytarzach:
-
ZA KWADRANS WYPUSZCZĘ UPADŁEGO Z KLATKI!
Veronica
przystanęła. To Mistrz nadał komunikat, krzycząc przez okrągłą
lukę. Zostało piętnaście minut, do rozpoczęcia prawdziwego
piekła.
-
Jeśli już się
nie zaczęło, dla niektórych. Słyszysz? - odezwała
się Sofii.
Ciszę
rozdarł przeraźliwy krzyk. Każda cząstka dziewczyny chciała
uciekać jak najdalej stąd. Sama nie wiedziała, dlaczego ruszyła
powoli w kierunku hałasu. Może bardziej z okrutnej ciekawości niż
z litości. Nagle zatrzymała się.
-
Co ja robię...
Ukryła
twarz w dłoniach. Ogarnęła ją panika. Już miała uciekać,
kiedy przed oczami pojawił jej się obraz nieprzytomnej kobiety
ranionej w ramię. Zobaczyła w wyobraźni swoje znienawidzone
odbicie w lustrze i usłyszała to, czego nigdy wcześniej nie
potrafiła ubrać w słowa, czy zdefiniować.
-
Moje marzenie, by nigdy więcej nie być tchórzem... - szepnęła.
Zrozumiała,
że jeśli teraz ucieknie, ta chwila będzie ją prześladować przez
długi czas.
-
Sofii, co ja mam
zrobić? -
załkała.
-
Co uważasz za
słuszne?
Oczami
wyobraźni zobaczyła siebie na miejscu tamtej osoby. Potrzebuje
pomocy, krzyczy, lecz nikt nie przybiega, wszyscy chowają się po
kątach licząc na własny ratunek.
-
Przecież nie może
być aż tak źle...
Przeklętą,
świszczącą w uszach ciszę rozdarł kolejny krzyk. Całkiem
blisko... Veronica przeklęła po raz kolejny i chwiejnym krokiem
ruszyła w kierunku wrzasku. Po chwili zaczęła biec, by nie
rozmyślić się w ostatniej chwili i nie uciec, choć wydawało jej
się bardziej racjonalnym rozwiązaniem. Starała się nie analizować
tego, co robi. Wmawiała sobie, że tylko śni. Nie chciała jeszcze
bardziej się dołować.
-
Tuż za rogiem...
Za
zakrętem oślepiło ją światło. Ktoś wcale nie chciał się
ukryć, wręcz przeciwnie. Zamrugała kilkakrotnie, by przyzwyczaić
się do intensywnego blasku. Po chwili rozpoznała poszczególnych
kadetów. Za zakrętem stał Poul. Chłopak wraz z drugim członkiem
drużyny zielonych stali nad trzęsącą się stertą szmat.
-
P-proszę, nie!
Chłopak,
któremu Poul zgniatał okulary, jęczał żałośnie.
Veronica
poczuła, że nie jest w stanie poruszyć żadną częścią ciała.
Stała, przyglądając się w osłupieniu zastanej sytuacji.
Zrozumiała, że przychodząc tu, podjęła najgłupszą decyzję w
całym swoim dotychczasowym życiu. Mimo przybycia na pomoc, była
zbyt słaba, aby jej udzielić.
Dryblas
odwrócił się w jej stronę. Na jego buzię wstąpił uśmiech.
Wydał się zaskoczony i bardzo, bardzo zadowolony.
-
Nie czekaj, Simon. - Syknął, ruszając niespiesznie w stronę
Veronicy. - Zostawiam ci go.
Dopiero
po chwili rozpoczął bieg. Brunetka zaczęła się cofać, by
następnie odwrócić się i rzucić przed siebie co sił w nogach.
Przez swoją wysportowaną budowę, chłopak szybko ją dogonił.
Ścisnął ją od tyłu, przytrzymując nadgarstki. Wytoczyli się
róg, okularnik zniknął z ich pola widzenia. Światło było tu
bardziej subtelne, co dodawało grozy zajściu. Veronica otworzyła
szeroko oczy. Próbowała się wyszarpnąć, lecz nie przyniosło to
najmniejszego skutku. Zaczęła chaotycznie kopać i wymachiwać
mieczem, ale wywołała tym jedynie cichy śmiech Poula, który
przycisnął ją mocniej do siebie. Nachylił się ku niej i szepnął
do ucha:
-
Bardzo chciałem znaleźć właśnie ciebie, a ty zrobiłaś mi
przysługę i sama przyszłaś.
Dziewczyna
stanęła jak wryta. Czuła na policzku jego oddech. Czuła na
plecach, jak trzęsie się jego klatka piersiowa, gdy znów zanosi
się okrutnym śmiechem. Chciała krzyknąć, by ją puścił, lecz z
jej ust wydobył się jedynie cichy pisk. Poul zacisnął mocniej
ręce na nadgarstkach dziewczyny. Krew przestała dopływać do jej
palców. Jęknęła i upuściła miecz, który z brzękiem uderzył o
kamienną podłogę.
-
Co ja najlepszego zrobiłam?
-
Vera...
-
Ale przecież nie może zrobić mi krzywdy, prawa? To trening,
zajęcia, przecież... Dowódca by na to nie pozowlił...
-
Ale Danny tak.
Dłonie
zaczęły jej pulsować i cierpnąć. Dopiero, gdy napastnik
odepchnął od siebie Veronicę, zauważyła, przez jak długi czas
próbowała wstrzymywać w płucach powietrze. Poul przycisnął
plecami do ściany, przytrzymując za ramiona. Dziewczyna skrzywiła
się z bólu. Za sobą czuła zimną, kamienną ścianę. Nie miała
szans na ucieczkę, a miecz leżał za daleko, by choć myśleć o
próbie pojedynku. Próbowała kopnąć Poula w krocze, lecz chłopak
tylko mocniej przycisnął ją do ściany. Opadała z sił pod
wpływem bezsensownego oporu. Poul nachylił się ku niej i
uśmiechnął się. Ich twarze znalazły się całkiem blisko.
Widziała dokładnie jego brązowe oczy przesiąknięte czymś tak
strasznym, że nie potrafiła tego nazwać. Przeszły ją ciarki.
-
Boli? - zapytał dziwnym tonem. - Jestem bardzo ciekaw, jak Aliudzi
odczuwają ból.
-
Aliudzi są bardziej ludzcy niż ty!
Bała
się spojrzeć napastnikowi w oczy. Poul wyciągnął rękę i
pogładził dziewczynę po policzku, by po chwili zamachnąć się i
uderzyć ją w prawe ucho. Veronica zatoczyła się i upadła. Miała
mroczki przed oczami i przez moment nie słyszała na poszkodowane
ucho. Zaczęła mrugać, by pozbyć się cieni, które przysłaniały
jej widok. Zobaczyła, jak Poul uśmiecha się i powoli podchodzi do
niej wyciągając miecz.
-
Uwielbiam ten odgłos. Nie da się opisać dźwięku miecza
wysuwanego z pochwy.
Zmrużył
oczy.
-
Ale jeszcze lepszym dźwiękiem jest pisk ofiary błagającej o
litość. Krzycz na pomoc, nic ci to nie da. Ta jednostka to banda
tchórzy.
Zaśmiał
się, kucając przy Veronice. Lekko uniósł jej podbródek i
przyłożył jej koniec ostrza do policzka lekko naciskając. Po
brodzie zaczęły zlatywać kropelki krwi, a rana zapiekła
przeraźliwie. Dziewczyna była przerażona i nawet nie próbowała
tego ukryć. Oddychała szybko, kompletnie nie wiedząc, co powinna
zrobić. Nie mogła poruszyć żadnym mięśniem swojego ciała.
Chciała prosić, by przestał, lecz nie potrafiła zdobyć się
wydobycie głosu.
-
Nie bój się... Wytniemy ci uśmiech, bo nie jesteś dziś chyba w
najlepszym humorze, co? - szepnął.
Szykował
się do wykonania płytkiego nacięcia na drugim policzku.
-
Będziesz tak
siedzieć bezczynnie? - upomniała
ją
Sofii.
Dziewczyna
zacisnęła dłoń w pięść i zamachnęła się na chłopaka,
celując w szczękę. Poul był szybszy. Chwycił ją za nadgarstek i
mocno ścisnął. Krzyknęła. Wstał ciągnąc za sobą dziewczynę.
Szarpnął jej ręką tak, że uderzyła o plecami o ścianę.
Próbowała sięgnąć po swój miecz, lecz przeciwnik nadepnął jej
na dłoń.
-
Mówiłem ci, że o to w tym wszystkim chodzi. Silniejszy wygrywa.
Słabi muszą się podporządkować. Świat nie możne należeć do
wszystkich. Albo jest się potężnym, albo nikim. Nauczę cię tego!
Poul
cofnął but. Dziewczyna wydała z siebie ciągły pisk. Uniosła się
lekko i chwyciła za nadepniętą rękę. Napastnik pochylił się
nad wojowniczką. Popychając ją do pozycji leżącej, usiadł na
jej udach. Swoim ciężarem przygniótł jej nogi. Nie mogła więc
nawet myśleć o kopnięciu go. Jedną ręką starał się
przytrzymać ramiona wojowniczki, drugą sięgał w kierunku pasa jej
szaty. Veronica pisnęła, gdy jej wierzchnie odzienie poluźniło
się odsłaniając podkoszulek. Zaczęła się wić, próbowała
protestować. W odpowiedzi na krzyki, Poul wymierzył jej siarczysty
policzek. Brunetka szykowała się na kolejne ciosy, żadne jednak
nie nadeszły, ponieważ gwałtownie zgasło światło. Veronica
zamarła i, korzystając z chwili nieuwagi spróbowała wyswobodzić
się. Usłyszała krzyk. Ciężkie ciało Poula nie przygniatało już
jej ud. Spróbowała ja najprędzej dźwignąć się na nogi. Ktoś
pociągnął ją za rękę. Zacisnęła zęby z bólu, bo była to
dłoń, którą wcześniej nadepnął Poul. Nie sprzeciwiała się
jednak, biegła dalej w ciemność. Kiedy znalazła się już dość
daleko, przywołała niewielki promyk.
-
Alberth – wykrztusiła, rozpoznając rudą czuprynę. - Przecież
jesteś w drużynie pomarańczowych.
-
To nie znaczy, że nie mogę uratować koleżanki. - Odpowiedział,
nie patrząc na Veronicę. - Lepiej to zgaś. Nie jesteśmy jeszcze
wystarczająco oddaleni.
Dziewczyna
usłuchała. Znów zanurzyli się w ciemności. Truchtali w milczeniu
i, choć nie było to konieczne, pozwoliła Alberthowi, by prowadził
ją za rękę.
W
końcu zatrzymali się. Veronica oddychała z trudem. Na polecenie
kolegi, przywołała blade światło. Kula magii migotała
nieznacznie w rytm sfatygowanego oddechu wojowniczki. Brunetka
delikatnie wysunęła dłoń z uścisku, przyłożyła dłoń do
rozognionej od ciosu, zranionej twarzy. Wzdrygnęła się, odpędzając
z oczu łzy upokorzenia i zdenerwowania. Wiedziała, że Alberth
zdradził swoją drużynę tylko ze względu na nią.
-
Dziękuję, ale nie musiałeś mi pomagać - powiedziała nieśmiało,
trochę zbyt chłodno.
Odpowiedział dość nieprzyjemnym,
zniecierpliwionym tonem, po którym widać był jego zdenerwowanie:
-
Tak, tak poradziłabyś sobie wyśmienicie!
Po
chwili uśmiechnął się troskliwie, podając Veronice jej miecz.
Starał się nie patrzeć w kierunku dziewczyny. Odwrócił od niej
wzrok, nie kryjąc zażenowania. Veronica spąsowiała, domyślając
się powodu zawstydzenia wojowniczka. Jej szata okazała się
brutalnie rozpięta, pas bezładnie zwisał u jej boku. Na wierzch
wystawała cienka bluzka z jasnego materiału. Brunetka pośpiesznie
poprawiła swój ubiór, obwiązując się ciasno materiałem
bordowej szaty. Zapragnęła być sama, z trudem powstrzymując
drżenie.
-
N-nic ci nie zrobił?
Choć
była cała poturbowana, zaprzeczyła ruchem głowy.
W
kącie, niedaleko nich, spostrzegła kulącą się postać. Był to
okularnik z jej drużyny, ten sam, który wyśmiewał się z niej na
stołówce. Okazał się być cały posiniaczony. Miał naciętą
prawą rękę. Obficie krwawił. Chłopak uśmiechnął się
pokazując nieznaczne ubytki w uzębieniu. Po brodzie ciekła mu
krew.
-
Mam na imię Philip - bąknął niewyraźnie. - Dziękuję ci, że...
-
UWAGA! - Philipowi przerwał głos Danny'ego. - WYPUSZCZAM UPADŁEGO
ZA TRZY... DWA... JEDEN...
Nastała
pełna napięcia cisza
-
POWODZENIA!
Veronica
wymieniła się z rudowłosym spojrzeniami pełnymi niepokoju.
-
Dopiero teraz wszystko się zacznie się prawdziwe piekło.
***
-
Istnieje kilka kategorii magii – zaczęła wykładowczyni. - Jak
wiecie zaklęcia nie są wszechmogące i nawet wybitni magowie nie
są w stanie obejść ich ograniczeń. Wyróżniamy magię bitewną,
leczniczą oraz żywiołów. Pierwszy rodzaj obejmuje zaklęcia
ofensywne i ochronne. Na pewno wiecie, że magowie mogą wytworzyć
kulę mocy, którą mogą ugodzić w przeciwnika. Jest wiele odmian
tego zaklęcia, ale jest ono niezmiernie wymagające i nie będziemy
się nim zajmować... Przynajmniej nie teraz. Czary defensywne
obejmują różnorakie bariery: od czysto przemysłowych, przez
tarcze wojenne, po runiczne.
-
Jak na murze? - zapytał ktoś.
-
Dokładnie. Tym także nie będziemy się póki co zajmować. Magia
runiczna jest najstarszą formą zaklęć i, wierzcie mi, wymaga
dekad praktyki!
-
Czego w takim razie będziemy się uczyć? - z tyłu sali rozległ
się zniecierpliwiony głos z odrobiną kpiny.
-
Czasem trzeba uzbroić się w cierpliwość.
Mistrzyni
zmierzyła kadeta wystosowującego pretensję lodowatym wzrokiem. W
sali zapadło milczenie. Był to ten rodzaj ciszy, kiedy człowiek
ma ochotę przestać istnieć. Po dłużącym się w nieskończoność
momencie grozy wykładowczyni wszczęła temat:
-
Magia lecznicza może okazać się dla was bardzo przydatna. Zwracam
uwagę na jej znaczne ograniczenia. Zaklęcia medyczne wymagając
znajomości anatomii reperowanego organizmu. Ponadto nie pozwolą
wam na wiele więcej niż sprawunki ludzkie. Jedyne, co mogą
zrobić, to poprawić jakość oraz znacznie skrócić czas terapii.
W ten sposób jesteście w stanie przyczynić się do zagojenia
rany, ale nie bez powstania blizny. Możecie sprawić, że rannemu
odrośnie oderwany płat naskórka, ale nie przywrócicie mu
amputowanej kończyny. To bardzo ważne, aby znać limity magii
medycznej.
-
A magia żywiołów?
-
Och, to mylna nazwa! Żywiołów jako tako nie można kontrolować,
mam nadzieję, że zdajecie sobie z tego sprawę. Możemy jednak
wykorzystać to, co mamy do dyspozycji, aby wykrzesać płomień,
skroplić parę wodną, czy powołać kulę światła. Co za tym
idzie b a r d z o istotną zasadą przy korzystaniu z
jakiegokolwiek rodzaju magii jest pamiętanie o konsekwencjach
czaru. Każde zaklęcie pozostawia po sobie jakiś ślad. Do
zaklęcia potrzebna jest Energia Duchowa. Czerpie się ją częściowo
z siebie, częściowo z otoczenia. Potencjał maga pozwala mu
zaczerpnąć proporcjonalną do jego mocy dawkę Energii Duchowej z
otoczenia. Rozumiemy się?
-
To oznacza, że Energia Duchowa może się kiedyś wyczerpać?
-
Pamiętajcie o harmonii. Luki są łatane przez napływającą do
nich moc. Mimo wszystko, to trafne pytanie! Wyobraźcie sobie
niezwykle potężny czar.
-
Runiczny?
-
Na przykład. Jego wytworzenie i utrzymanie będzie wpływać na
otoczenie.
-
W jaki sposób?
-
Naturalnie zostanie pobrana ze środowiska część Energii
Duchowej, ograniczając innym możliwość użycia jej.
„Mur”
- szepnęła Susan. - „Zabiera Energię z otoczenia...”
-
Ważne, by wiedzieć, że Energia nie może być wykorzystywana
naraz w kilku zaklęciach. Dobrze... Dziś będziemy poznawać
podstawy magii żywiołów.
-
Mistrzyni? A jak z kontrolowaniem pogody?
-
Tutaj trzeba być niezwykle ostrożnym. Przyjmuje się za niegodziwe
wpływanie na pogodę.
-
A co z areną walk?
-
Dowódca uznał teren pod kopułą za wyjątek. Poza tym jest to
bardzo ograniczone pole, w którym możliwe jest kreowanie aury. W
innych przypadkach... Nie chcę powiedzieć, że to niemożliwe, ale
na pewno żmudne i ogólnie przyjęte za niepoprawne. Przejdźmy do
praktyki! Aby wytworzyć kulę światła – kontynuowała
wykładowczyni – należy pochwycić część swojej Energii
Duchowej, z jej pomocą przyciągnąć odrobinę mocy z otoczenia i
uformować ją z odpowiednią intencją.
Magiczka
przechadzała się między ławkami, bacznie obserwując poczynania
uczniów. Kiedy dotarła do Susan, z dezaprobatą pokręciła głową.
-
Więcej wiary. Nie bierz tego za zwykłą regułkę i zadanie do
wykonania. Zajrzyj w głąb Energii, zaczerpnij niewielką jej
część... wystarczy i rozjarz ją.
Susan
wykonała polecenie. Zaczęła siłą woli pocierać cząsteczki
mocy o siebie, starała się dodać im blasku. Po chwili prób
stworzyła niewielką kulę dającą nikłe światło.
-
O! O to chodzi, Susan – pochwaliła ją Mistrzyni. - Ile masz
procent Energii magicznej?
-
Siedem, Mistrzyni.
-
Z tym da się popracować. No, bardzo dobrze, jak na początek.
Następnie
kobieta skierowała się ku Collinowi.
-
A ty, chłopcze nawet nie próbujesz?
Stanąwszy
nad kadetem, wbiła swoje niezadowolone spojrzenie w siedzącego
bezczynnie łucznika.
-
Nie mogę pochwycić Energii. Wypływa mi przez palce, jeśli mogę
to tak ująć.
Magiczka
cmoknęła z dezaprobatą.
-
Musisz próbować, w tym wypadku nie mogę ci pomóc, musisz sam
dojść do wprawy... Na następnej lekcji – zwróciła się już
do całej grupy – będziemy próbować rozniecać ogień i
przywoływać wodę. Do tego niezbędne jest opanowanie sztuki
światła. Jeśli ktoś nie zdołał zrobić tego teraz, wypróbujcie
w wolnym czasie. Zawsze powtarzam, że potęgą najsilniejszych są
niezachwiane podstawy.
Rozległ
się dźwięk gongu. Kadeci zaczęli zbierać się do wyjścia.
Susan wciąż jednak siedziała w ławce, rozbudzając światło.
Szło jej coraz lepiej. Z lekkim uśmiechem na twarzy zwiększała
kulę magii, poruszała nią.
-
Wygląda na nietrudne... - mruknął Collin, stając obok niej i
przyglądając się sztuczkom.
Na
niespodziewany głos chłopaka, dziewczyna zdekoncentrowała się, a
światło momentalnie zgasło, rozsypując iskry mocy na ławce.
-
Bo takie jest. Wymaga tylko wprawy.
Łucznik
pokręcił głową.
-
Nie mogę tego zrozumieć, ale przy moim procencie mocy to nic
dziwnego...
Susan
posłała mu pytające spojrzenie.
-
Jeden procent magii. To wcale nie najgorzej, Susan. Znam osoby,
które mają zero...
Dziewczyna
parsknęła.
-
Po co w takim razie tu jesteś? Wiesz, że zajęcia magiczne są
obowiązkowe od pięciu procent mocy...
-
Miałbym teraz przerwę, a wolny czas lubię spędzać w ciekawym
towarzystwie.
„ Za
kogo on się uważa!”
Mrugnął
do niej, będąc już w drodze do drzwi.
***
Wojowniczka
podziękowała w duchu Alberthowi, który jako jedyny zachował
trzeźwość umysłu. Dziewczyna stałaby w ślepym zaułku, nie
mając odwagi się ruszyć, gdyby nie kolega. Podszedł on do Philipa
i pomógł mu wstać. Chłopak z drużyny brązowych kuśtykał
wsparty o Albertha, a Veronica, za poleceniem, poszła ich śladem
zapewniając niewielką ilość światła. Podażając korytarzami,
jak najdalej od środka labiryntu, gdzie według Philipa znajdowała
się klatka z upadłym, słyszeli co jakiś czas krzyki i tupot stóp.
Dziewczynie sceneria przywodziła na myśl koszmar. Wyobrażała
sobie, jak nagle upadły wyskakuje zza rogu. Widziała wtedy przed
oczami jego czarne gałki oczne i ostre kły...
Nagle
usłyszeli sapanie i siorbanie. Dziewczyna jeszcze nigdy nie słyszała
tak przerażającego dźwięku. Stanęli, zaczęli nasłuchiwać.
Chwilę potem doszły ich jęki, pochlipywanie i rozpaczliwe próby
wołania o pomoc. Veronica zaczęła się trząść, ale było już
za późno na odwrót. Alberth wychylił się za róg korytarza,
zostawiając Philipa pod opieką dziewczyny. Veronica niechętnie
poszła w jego ślady. Na podłodze leżał chłopak z drużyny
niebieskich. Wojownik był brudny od ciemnej krwi, jego miecz był
wbity w szparę pomiędzy kamieniami, trochę dalej. Widocznie mocna
postawa i wzrost, to nie wszystko. Nigdzie nie było śladu potwora
ani przeciwników. Chłopak jęczał przeraźliwie. Przerażonym
wzrokiem wpatrywał się to w trzęsące się dłonie, to w swoją
prawą nogę. Była ona nienaturalnie wykrzywiona, a zamiast stopy,
wystawał brudny kikut. Spojrzał na przybyszów wzrokiem pełnym
strachu, niemo prosił ich o pomoc. Philip wysunął się do przodu z
zamiarem interwencji. Ranny ciągle jęczał, ale mimo to, Veronica
usłyszała najgorszy dźwięk na świecie. Siorbanie i mlaskanie,
które słyszeli wcześniej wcale nie ustało, wręcz przeciwnie.
Dobiegało z bardzo bliska.
Spadł
znikąd i przygwoździł Philipa do podłogi. Wypluł z paszczy coś,
co wyglądało jak mięso. Zasyczał, ale zanim zdążył cokolwiek
zrobić, Alberth ruszył naprzód i ciął mieczem. Nie chciał
zranić chłopaka, więc stojący obok upadły został tylko
draśnięty. Po chwili rana na ciele potwora zaczęła jakby parować,
by po upływie niecałej minuty, zasklepić się. Stwór gniewnie
spojrzał na Albertha, który owładnięty strachem, nie wiedział co
robić. Gdy monstrum ruszyło ku niemu, otrząsnął się z
przerażenia. Odepchnął kreaturę. Veronica wiedziała, że kolega
jest za słaby, by sam pokonać upadłego. Bała się dołączyć do
walki. Widziała, jak stwór szczerzył kły, które w łatwością
mogły rozedrzeć skórę. Kreatura była brudny od krwi. W obliczu
realnego zagrożenia, dziewczyna była jak sparaliżowana. Nie mogła
się ruszyć. Wiedziała, że powinna zacząć działać, bo inaczej
jej przyjaciel może zostać ranny, a nawet umrzeć. Nie mogła
jednak zmusić się do ruchu. Niespodziewanie na korytarz wpadł
chłopak z żółtej drużyny. Dołączył do Albertha. Wspólnie
atakowali upadłego, który jednak okazał się piekielnie szybki.
Razem mieli szanse na wygraną, a jeśli Veronica przyłączyłaby
się do walki, stwór nie będzie miał szans. Pokonaliby go przewagą
liczebną. Brunetka wzięła głęboki oddech i zaciskając dłonie
na rękojeści, ruszyła kilka kroków do przodu. Alberth zareagował.
-
Nie ruszaj się! - ryknął.
Veronicę
zamurowało, gdy zobaczyła groźne spojrzenie kolegi. Zatrzymała
się. Zrobiło jej się głupio i jednocześnie była zła na kolegę.
-
W takiej chwili nie ma czasu na jakiekolwiek sentymenty!
Upadły
przeszedł do ofensywy, a chłopacy zaczęli słabnąć. Alberth
wciąż nie pozwalał dziewczynie zbliżyć się do pola walki.
Wojownik z żółtej drużyny zamachnął się niepokojąco blisko
Albertha. Przez zaskoczenie rudowłosy nie zdążył odsunąć się
wystarczająco daleko, został ranny w bok i upadł.
-
Co on robi?
-
Zranił go przez przypadek!
Upadły
opadł na kolana i na czworakach cofnął się o kilka metrów. Przez
ramię chłopaka spojrzał prosto na Veronicę. Gwałtownym ruchem
przekrzywił głowę niemal równolegle go podłogi i wyszczerzył
zęby. Zawarczał. Chłopak z żółtej drużyny, sądząc, że stwór
szykuje się do ataku na niego, zesztywniał. Nie potrafił nic
zrobić. Brawura i odwaga uleciały gdzieś, a wojownik stał się
niezdolny do dalszej walki. Opuścił gardę i czekał na atak z
rozdziawionymi ustami. Trząsł się. Upadły napiął mięśnie do
skoku. Veronica chwyciła pewniej swój miecz i stanęła,
przygotowana na odparcie ataku.
-
Vera! - krzyk Albertha zadźwięczał jej w uszach.
Dziewczynie
byłoby łatwiej się skupić, gdyby nie rozpraszał jej co chwilę.
Przeklęła Albertha i jego uczucie, czymkolwiek miało się ono
okazać. Znajomy okazał się poważną przeszkodą.
-
Albeth nie ruszaj się, bo szybciej się wykrwawisz!
Bezradny
Philip jęknął, leżąc po drugiej stronie korytarza.
Rudowłosy
chłopak bezskutecznie próbował się podnieść. Głęboka rana na
boku, skutecznie uniemożliwiała mu dalszą walkę. Szukając
wsparcia, spojrzał błagalnie na okularnika, który leżał obok
nieprzytomnego chłopaka z ranną nogą. Nie był w lepszym stanie od
niego samego. Alberth przeklął swoją bezużyteczność.
Upadły
skoczył ponad chłopakiem z żółtej drużyny. Dziewczyna
odepchnęła go, zataczając się przy tym do tyłu. Potwór był
bardzo szybki.
-
Sofii...
Veronica
zmarszczyła brwi, gdy po kilku minutach odpierania ataków poczuła,
że słabnie. Chłopak z grupy żółtych, który do tej pory stał
z boku, otrząsnął się. Odepchnął dziewczynę, krzycząc. Zadał
potworowi cięcie na plecach. Upadły zamachnął się, drapiąc go
w ramię. Zdziwiony chłopak znów wycofał się, zostawiając
Veronicę samą na polu walki. Korytarz okazał się zbyt wąski, by
można było w nim walczyć inaczej niż pojedynczo. Kreatura
ruszyła na przód i, nie zważając na dość głębokie cięcie na
plecach, zatopiła kły w prawym udzie dziewczyny. Uszy obecnych
wypełnił krzyk. Alebrth niemożebnie pragnął wstać, wiercił
się ale rana, która obficie krwawiła, uniemożliwiała mu to.
Veronica zaczęła chaotycznie szarpać nogą, lecz potwór był
mocno uczepiony. Oczy zaszły jej mgłą. Za namową Sofii,
podniosła miecz. Następnie wbiła ostrze w grzbiet upadłego.
Stwór stęknął. Dziewczyna wyjęła ostrze. Potwór odskoczył.
Miecz był brudny od dziwnej, czarnej mazi. Veronica sapała ciężko.
Trudno jej było stać. Przymknęła oczy.
-
Ja... nie chcę
umierać...
Poczuła,
jak traci zmysły, przez ogarniające ją od środka ciepło.
Alberth
rozpaczliwie próbował rzucić się do walki. Wrzeszczał, ale nie
mógł zrobić n i c, by uratować znajomą. Zamknął oczy. Nie
chciał patrzeć, jak Vera cierpi. Zachowywał się, jak tchórz, ale
choć bardzo pragnął pomóc, nie miał siły, by wstać, na nic nie
przydałby się w potyczce. Po raz kolejny wyzwał chłopaka z żółtej
drużyny za zranienie i siebie samego, za nieposiadanie choćby
odrobiny potencjału magicznego, by móc się uleczyć.
„Veronica
nie może zginąć!”
Podparł
się na ręce, chcąc podnieść się, ale zakręciło mu się w
głowie. To już koniec. Gdy uniósł wzrok, zobaczył niespotykany
widok. Wokół wojowniczki krążyły niebieskie iskry i wiązki
magii, a jej oczy promieniały błękitną Energią. Wydawała się
nieobecna, wpatrzona w pustkę. Uniosła miecz i złapała go obiema
rękami, z taką pewnością, jakiej Alberth jeszcze u niej nie
widział. Niebieskie iskry zamieniały się we wstęgi błękitnego
światła. Chłopak poczuł ogromną Energię Duchową płynącą
przez dziewczynę, lecz była to dziwna odmiana mocy z jaką nigdy
jeszcze się nie spotkał. Biła od niej tajemnica podobna do
runicznych zaklęć. Nie był w stanie jej zrozumieć.
Upadły
oblizał brudne od krwi wargi. Napiął mięśnie, skoczył. Kiedy
był już w powietrzu, Veronica podbiegła do niego z prędkością
niemal równą teleportacji. Trzymając prawą ręką miecz, wbiła
go w klatkę piersiową stwora, a drugą ręką, wytworzyła
niebieską kulę magii, która uderzyła kreaturę.
„Skąd
ona potrafi wypowiedzieć takie zaklęcia?!”
Z
krzykiem wyciągnęła z cielska miecz, oburącz uniosła go nad
głowę. Ostrze zalśniło na niebiesko, zaczęły wokół niego
strzelać granatowe błyskawice. Wbiła broń prosto w serce leżącego
stwora. Atak spowodował powstanie wiatru, który zmierzwił włosy
dziewczyny, rozplątując jej rozczochrany warkocz. Falujące na
wietrze siwe kłaki upadłego odsłoniły jego ciemne oczy i brudne
od krwi kły, szczerzące się w grymasie nienawiści. Chwilę
później upadły obrócił się w popiół. Wojowniczka stała
jeszcze przez chwilę w tej samej pozycji, nie ruszając się.
-
Vera? Dobrze się czujesz?
Zapadła
cisza.
Brunetka
obróciła gwałtownie głowę w stronę Philipa. Okularnik znajdował
się najbliżej niej. Podniosła miecz, zaczęła iść w jego
stronę. Nie wyglądała, by kierowały nią pokojowe zamiary.
Alberth zawołał jej imię. Przystanęła i spojrzała na
rudowłosego przez ramię. Jej gałki oczne były całe niebieskie,
nie wyłączając białek. Miała poważny, niemal potworny wyraz
twarzy. Wyglądała przerażająco.
-
Vera, to już koniec. Przestań...
Nie
będąca sobą dziewczyna, nie zwróciła uwagi na jego słowa.
Odwróciła się z powrotem do Philipa i, zamachnąwszy się, kopnęła
go z wielką siłą. Chłopak odleciał do tyłu uderzając plecami o
ścianę. Skulił się. Jeszcze jeden kopniak i kolejny, odebrały
Philipowi oddech. Wojowniczka podniosła chłopaka za szatę i
uniosła nad ziemię.
„T-to
niemożliwe! Skąd ona ma tyle siły?”
Przerażony
chłopak bezradnie machał w powietrzu nogam, próbując wyswobodzić
się. Twarz brunetki nie zdradzała żadnych uczuć. Jej rysy były
zastygłe. Philip otrzymał cios w nos. W miejscu, gdzie został
uderzony niebieskie wiązki Energii zaczęły się gromadzić i
iskrzyć. Veronica kopnęła go kolanem w brzuch i rzuciła brutalnie
na ziemię. Uniosła nad jego głowę miecz. Wojownik skulił się,
osłaniając głowę rękoma. Alberth nie mógł wydobyć z siebie
głosu. Nie czekając na kolejny ruch brunetki, chłopak z żółtej
drużyny podbiegł do Veronicy i, używając jedynie zdrowego
ramienia, zaczął z nią walczyć. Druga ręka zwisała bezwładnie
przy boku, zraniona przez upadłego. Chłopak z trudem odpierał
silne ataki Veronicy. Robił uniki, lecz nie atakował.
„Zranię
ją tylko, jeśli nie będzie innego wyjścia! Widać, że z jakiegoś
powodu nie panuje nad sobą.” - próbował obmyślić jakiś plan.
- „Może gdybym ją rozbroił...”
Dziewczyna
rozcięła mu szatę, i drasnęła łydkę. Kiedy został trafiony,
niebieskie wstęgi Energii, dostawały się do rany i tam iskrzyły.
Veronica kopnęła chłopaka. Zachwiał się i odskoczył do tyłu,
lądując na ugiętych nogach. Wziął wdech, po czym postawił
barierę, szykując się na kolejny atak dziewczyny. Napierała na
niego z wielką mocą. Gdy udało mu się do niej zbliżyć,
korzystając z okazji, kopnął przeciwniczkę w dłoń, na tyle
mocno, że wypadła jej broń. Odsunął ją najdalej, jak mógł.
Alberth ze zgrozą zauważyła, że w przejściu pojawiło się
jeszcze więcej niebieskich iskier. Chłopak z żółtej drużyny, ze
rezygnacją opuścił swój miecz. Dziewczyna w tej dziwnej postaci
była bardzo silna. Sam nie miał szans na jej pokonanie.
Przeciwniczka uniosła ręce nad głowę i zaczęła tworzyć kulę
mocy. Tajemniczym śpiewem wypowiadała formułę nieznanej nikomu
magii. Niebieskie iskry zbierały się w jej dłoniach, formowały w
kulę, nieustannie wirując. Pocisk urósł do niepokojących
rozmiarów - był wystarczająco potężny, by uśmiercić wszystkich
obecnych w pobliżu kadetów, a może nawet zawalić strop, grzebiąc
pod gruzami pozostałych uczniów biorących udział w ekstremalnej
krippie. Skwierczący odgłos kumulującej się Energii wypełniał
cały korytarz. Alberth na próżno wołał Veronicę, prosił by
przestała. Nie słyszała go. Kiedy dziewczyna szykowała się do
wysłania pocisku w stronę chłopaka z żółtej drużyny,
momentalnie wszystko ucichło. Kula mocy przestała wirować, w
mgnieniu oka wyparowała z głośnym sykiem. Powstały przez to
czarny dym zasłonił Alberthowi widok. Kiedy czarna mgła opadła,
chłopak zauważył, że zniknęły także niebieskie iskry, a
tajemnicza Energia Duchowa odpłynęła. Oczy dziewczyny powróciły
do normalnego koloru, a ona sama opadła bezwładnie na ziemię.
Chłopak z żółtej drużyny przytrzymał ją, by nie uderzyła
bezpośrednio o kamienie. Położył ostrożnie jej kruche, bezwładne
ciało na podłodze. Podniósłszy się, ogarnął nieprzytomną
Veronicę wzrokiem pełnym respektu. Następnie odszedł w ciemność.
***
„Wdech,
wstrzymaj, celuj, puść i wydech.”
-
Bardzo
dobrze Susan - zaczął Mistrz Cyprian - ale musisz bardziej skupić
się na celu i możesz dodać trochę więcej Energii Duchowej w
samym momencie wypuszczania pocisku. Wiem, że jeszcze nie uczyliście
się dodawania do ataku Energii Duchowej, no ale młody geniusz...
Podszedł
do tarczy, a gdy wrócił, oświadczył:
-
Jakieś dwa centymetry od środka. Dobrze, ale wiem, że stać cię
na więcej! - Uśmiechnął się. - Następny.
Susan
odeszła przewieszając łuk przez ramię. Usiadła z boku na trawie,
z dala od innych kadetów. Zaczęła nawijać kosmyk swoich czarnych
włosów na palec. Spojrzała w niebo. Białe obłoczki szybko sunęły
po niebie.
-
Bu!
Ktoś
popchnął ją od tyłu.
Dziewczyna
poderwała się gwałtownie i odruchowo uderzyła. Gdyby napastnik
był jej wzrostu, zapewne zostałby trafiony w szczękę, lecz Susan
miała przed sobą Collina, który rozmasowywał sobie bark.
-
Auć! To nie było miłe.
Susan
wiedziała, że niezbyt go to bolało, a udając, zwyczajnie się z
nią droczył.
-
Możesz dostać jeszcze raz. - Burknęła, siadając z powrotem.
Collin
uśmiechnął się i spoczął obok niej.
-
Cicho siedź, albo najlepiej już sobie idź, bo i tak zaraz będziesz
strzelał - mruknęła.
Chłopak
w odpowiedzi uśmiechnął się łobuzersko. Bez słowa wstał i
poszedł wolnym krokiem w stronę tarczy, gdy Mistrz Cyprian wyczytał
jego imię. Zatrzymał się jednak i rzucił przez ramię:
-
Jeśli strzelę lepiej niż ty, pozwolisz mi zabrać się w jedno
miejsce. Co ty na to?
-
Pff! Nie strzelisz lepiej! - Zaśmiała się. - Jak już strzelisz
gorzej niż dwa centymetry od środka, to napiszesz za mnie referat
na historię. Na jutro.
Chłopak
skrzywił się, ale przystał na postawiony warunek. Susan, choć
nieśmiała, była bardzo pewna swoich umiejętności strzeleckich.
Collin w tym czasie chwycił łuk i sięgnął po strzałę. Nałożył
ją na cięciwę. Jego twarz wyrażała pełne skupienie. Uniósł
broń i napiął łuk. Strzała przeszyła powietrze niosąc ze sobą
delikatne wstążki Energii Duchowej, która nadała pociskowi
idealny kierunek. Cyprian podszedł do tarczy i oświadczył
wszystkim, że Collin trafił w sam środek.
-
Perfekcyjnie. - Poklepał chłopaka po ramieniu. - Rewelacyjnie!
Chłopak
podziękował skinieniem głowy i swobodnym krokiem podszedł do
Susan, która wstała z szeroko otwartymi oczami. Po chwili
opamiętała się, przybierając obojętny wyraz twarzy, by nie
zdradzić swojego zdziwienia i nie dać tym samym Collinowi powodów
do satysfakcji.
-
To jak, kiedy po ciebie przyjść?
Uśmiechnął
się tak promiennie, jak potrafił tylko on.
***
Kiedy
Veronica ocknęła się, Alberth siedział przy niej zdziwiony i
przestraszony. Philip próbował uleczyć chłopaka z niebieskiej
drużyny, choć sam wyglądał jeszcze gorzej niż poprzednio. Co
jakiś czas zerkał z niepokojem w stronę wojowniczki. Nigdzie nie
było śladu chłopaka z żółtej drużyny. Jej miecz leżał
kilkanaście metrów od niej, za Philipem.
Jako
pierwszy odezwał się Alberth łapiąc ją za nadgarstki i ściskając
dość mocno.
-
Vera... Wszystko dobrze?
Poturbowana
wcześniej ręka już nie piekła, rana na policzku wydawała się
być zagojona. Jedynym naprzykrzającym się urazem okazały się
być kły upadłego wbite w jedno z ud dziewczyny.
„Reszta
obrażeń... zniknęła.”
-
Co ty robisz?! Dlaczego... mój miecz tam leży? Gdzie jest upadły?
Chłopak
przybrał przepraszający wyraz twarzy, zwalniając uścisk. Spojrzał
niepewnie na Philipa. Okularnik wyglądał na obrażonego. Alberth
wyprostował się, wziął głęboki, świszczący wdech. Wciąż
trudno było mu się popuszczać. Veronica zauważyła, że jego rana
na brzuchu ciągle krwawi. Uniosła się lekko i zaczęła go
opatrywać. Kolega zaciskał mocno szczęki, nie dając poznać po
sobie, że cierpi.
-
Miałeś mi chyba coś powiedzieć?
Ponowiła
temat w ciągu trwania zaklęcia leczniczego.
-
Już nic...
-
Coś ukrywasz!
Chłopak
chciał wytłumaczyć się, lecz przerwało mu dudnienie szybkich
kroków. Ktoś zbliżał się w ich kierunku. Kadeci spojrzeli po
sobie. Nie minęło dużo czasu, gdy na korytarz wpadł Poul razem ze
swoim kompanem - Simonem. Korpulentny wojownik ogarnął spojrzeniem
pobojowisko. Dostrzegłszy kupkę popiołu, warknął wściekle.
Chwycił Veronicę za szatę zmuszając ją, by powstała. Dziewczyna
dostrzegła świeżą szramę ciągnącą się od kącika prawego oka
chłopaka, przez policzek, aż do żuchwy.
„Kto
mu to zrobił?”
Poul
przycisnął Veronicę do ściany, przytrzymując ją za szyję. Mimo
zniknięcia ran, dziewczyna była cała obolała. Syknęła cicho.
-
Słuchaj mnie uważnie, dziwko, chyba, że chcesz, żeby rudzielec i
okularnik za chwilę zeskrobywali twój mózg z podłogi!
Przestraszona
Veronica skinęła posłusznie głową na znak, że usłucha go.
-
To j a zabiłem upadłego, wy staliście sobie z boku
przestraszeni, jasne?
Wojowniczka
ponownie przytaknęła, na co chłopak niedbale puścił ją.
-
Oczywiście ciebie też się to tyczy, cioto.
Tym
razem odezwał się Simon. Podszedłszy do Philipa, dźgnął go
palcem wskazującym w pierś. Mały gest wystarczył, by okularnik
zwinął się w kulkę, błagając o litość i przysięgając
lojalność.
Nie
czekając na rozwój wydarzeń, Poul szybkim krokiem podszedł do
Albertha.
-
Może mały rewanż, co?
Kopnął
rudowłosego. Niezasklepiona rana znów zaczęła krwawić. Chłopak
stłumił krzyk.
-
Patrz, prawie wydłubałeś mi oko!
Poul
krzyczał, szarpiąc leżącego, niemal tracącego przytomność
wojownika. Wskazał na szramę biegnącą przez swoją twarz.
-
Po ciemku nawet taka łajza jak ty jest cwana. Może chcesz, żebym
teraz ja spróbował pozbawić cię wzroku?
Poul
już nie uśmiechał się jak wcześniej. Sięgnął w kierunku
ostrza.
Veronica
wstrzymała oddech. Poul wydał jej się tak przerażający, że nie
miała nawet odwagi, by odetchnąć. Napastnik uniósł miecz do
twarzy pobladłego, sinego ze strachu Albertha. Kiedy szykował się
do wydłubania oka, na korytarz wpadło kilku uczniów, zwabionych
krzykami i odgłosami walki. Odciągnęli Poula od nieprzytomnego
Albetha, oznajmiając koniec krippy.
***
Susan
biegła co tchu do ośrodka medycznego. Słyszała, że dziewięć
osób z pierwszego roku walki trafiło tam po krippie.
„Z
upadłym! Prawdziwym dzieckiem piekła!”
Zdawała
sobie sprawę, że upadli byli czasem chwytani do badań, ale kto był
na tyle szalony, aby kazać z tym potworem walczyć kadetom? I to
pierwszoklasistom! Prosiła w duchu, by wśród rannych nie było
Veronicy.
Instynkt
podpowiadał jej, że powinna trzymać się od niej z daleka. Aliud,
do tego z niewłaściwą specjalizacją... Mimo rad ojca, które
wciąż słyszała w głowie, zaczęła ufać młodej wojowniczce.
Polubiła Veronicę za jej szczerość i chęć pomocy. Teraz to
brunetka potrzebowała wsparcia.
Ośrodek
medyczny stanowił obszerne pomieszczenie na dole głównego budynku
Uniwersytetu. Pokój kształtem przypominał prostokąt. Po obu
stronach od wejścia znajdowały się okna, a polowe łóżka
odgrodzone były od siebie parawanami w miętowym kolorze. Po wejściu
Susan zobaczyła rannych uczniów, od których sanitariuszki
odganiały wizytujących znajomych.
Łuczniczka
słyszała pokątnie, że jeden z chłopaków stracił trwale część
stopy. Najwyraźniej będzie skazany na protezę, może zostanie
usunięty z Uniwersytetu i przeniesiony do bardziej prowincjonalnej
uczelni...
Susan
przemierzała salę, kątem oka sprawdzając stan innych kadetów.
Ktoś miał rozciętą nogę, inny wybite zęby. To wszystko da się
zregenerować z pomocą magii, lecz każda rana boli i pozostawia po
sobie trwały ślad. Magia nie jest wszechmocna – każdy to
wiedział. Po każdej głębszej ranie pozostawała trwała blizna,
utraconych kończyn nie dało się regenerować.
Łuczniczka
miała ochotę w odruchu przekląć Mistrza Danny'ego, lecz
powstrzymała się. Ten wariat był Mistrzem Naczelnym i, jakby nie
patrzeć, obrażanie go w miejscu publicznym, byłoby niemądrym
pomysłem.
-
Vera!
Po
lewej stronie, pod oknem, leżała jej koleżanka.
Jedna
z sanitariuszek usuwała jej kły z uda. Kobieta rozkazała
stanowczym głosem, by Susan odeszła, lecz wojowniczka pozwoliła
jej zostać. Veronica była blada, zlana zimnym potem, miała
posiniałe usta i podkrążone oczy. Wydawała się być wyczerpana.
Usuwanie kłów trwało kilka minut i nie wyglądało na przyjemne.
Odłamki zębów upadłego zatopiły się dość głęboko w ciele
wojowniczki, a wyciągane z ciała wydawały nieprzyjemny odgłos.
Następnie pielęgniarka zawołała magiczkę, która wypowiedziała
odpowiednie zaklęcie lecznice, przyczyniając się tym samym do
szybszego zasklepienia rany.
-
Proszę przez kilka następnych dni oszczędzać nogę. W razie
dotkliwego bólu i pogorszenia, gdyby rana zaczęła sinieć, proszę
natychmiast zwrócić się po kolejną dawkę zaklęć.
-
Dziękuję pani bardzo...
-
Przez kilka dni udo może cierpnąć i boleć – oznajmiła
magiczka, udając się do kolejnego pacjenta.
-
Co tam się stało? - zapytała po chwili.
-
Nic takiego...
Veronica
spróbowała uśmiechnąć się, ale zamiast tego, jej twarz
wykrzywiła się w grymasie.
-
Jedynie upadły mnie ugryzł, a Poul chciał mnie zabić.
Kiedy
tylko brunetka przymknęła powieki, wyobraźnią znów była w
lochach. Upadły przyczepiony kłami do jej nogi nie chciał się dać
za wygraną, a ona nie wiedziała, co ma robić. Jej ciało
przeszywał ból, umysł obezwładniała bezradność.
Opowiedziała
koleżance całą historię, od poszukiwań źródeł w bibliotece,
przez pamiętnik Revena, do przybycia do ośrodka medycznego.
Pominęła podsłuchaną rozmowę Dowódcy oraz okoliczności
znalezienia książki. Susan słuchała wszystkiego z typową dla
siebie powagą i skupieniem. Na końcu uśmiechnęła się
pokrzepiająco.
-
Proszę państwa – ogłosiła w końcu Veronica całkiem cicho,
nieco ochrypły głosem – oto Veronica Ridney, którą niełatwo
zabić.
-
Tak trzymaj, Veronica. Tak trzymaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz