Rozdział 2


Przy śniadaniu pani Clarence wyznała, że podczas ferii zamierza 
odwiedzić siostrę. Krewna mieszkała dość daleko, więc najprawdopodobniej Jej Koścista Mość miała zostać poza sierocińcem na dłużej niż kilka dni. Wszystkich w ośrodku ucieszyła ta wiadomość. Wyjazd właścicielki oznaczał, że w końcu nastanie odrobiny spokoju od ciągłego narzekania staruszki. Podczas posiłku lokatorzy pogrążyli się w planach, zastanawiali się, jak najlepiej spędzić tydzień wolności. Caroline opowiadała o swoich zamierzeniach brunetce. Veronica jednak była całkowicie pogrążona w swoich rozmyślaniach. Nie słuchała więc przyjaciółki, kiwała jedynie głową, zachowując pozory. Myślała o swoim spotkaniu z Patrickiem, od którego minął prawie tydzień. Rana na ręce dziewczyny powoli się goiła. Uciążliwym było skrywanie jej przed wścibskimi spojrzeniami uczniów i lokatorów sierocińca. Tym razem nawet Caroline nie dowiedziała się o ataku cienia i spotkaniu z szatynem. Brunetka była skora się założyć, że przy kolejnym wspomnieniu o kreaturze, Caroline wyzwałaby ją od utraty zmysłów. Nie chciała kłócić się z przyjaciółką.
Pani Clarence dowiedziała się o kilku dniach nieobecności Veronicy w szkole. Ta wiadomość wprawiła, że wpadła w szał. Dlatego, mimo okropnego zmęczenia, brunetka zmuszona była przyszykować się do wyjścia na uczelnię. W zaciszu własnego pokoju zmieniła opatrunek na ręce, założyła ciepłą bluzę z długim rękawem, aby zakryć bandaż. Schodząc na parter, nie skorzystała z okazji, aby skoczyć z ostatnich stopni schodów, jak to miała w zwyczaju. Od kilku dni nie dopisywał jej humor. Czuła, że coś wisi w powietrzu, wysysając z niego chęć i siłę do życia. Codziennie przed wyjściem z ośrodka Veronica oglądała poranne wiadomości. Zauważyła, że informacje o zabójcy przestały być czołowym tematem w lokalnych mediach. Nigdzie nie natrafiła na wiadomość o schwytaniu kryminalisty, ucichły także kolejne ostrzeżenia o atakach z jego strony. Nie było więcej ofiar. Możliwe, że Veronica była ostatnią z nich. Wiedziała, że powinna trzymać się od sprawy jak najdalej, nie narażać się na niebezpieczeństwo i pozostawić rozwiązanie policji. Niemniej żałowała, że Patrick nie odezwał się do niej od kilku dni, ponieważ, paląca ciekawość nie opuszczała Veronicy na krok. Wspomnienie wrażenia czyjejś obecności, atak cienia i przytłaczająca energia, którą odczuwała po wyjściu z mieszkania szatyna, były zbyt intensywne, aby pozwoliły o sobie tak szybko zapomnieć.
Veronica jechała autobusem, gdy poczuła w kieszeni dżinsów wibracje komórki. Wyciągnęła telefon i otworzyła wiadomość tekstową. Siedząca obok brunetki, żująca gumę, Caroline nachalnie zerknęła na wyświetlacz. Dziewczyna zgromiła natręta wzrokiem. Wiadomość nadał nieznany brunetce numer. Test był krótki. Nadawca prosił, aby po szkole Veronica poszła do biblioteki.
Patrick” - przemknęło jej przez myśl.
Nie wyjaśniając Caroline, całego zajścia, udała się na lekcje.
Niezwykle trudno było jej usiedzieć w miejscu przez kilka godzin. Nie miała ochoty angażować się w zajęcia, jej myśli krążyły wokół sprawy mordercy. Nie była pewna, czy powinna ufać Patrickowi, choć tego dnia, gdy odwiedziła go w mieszkaniu, od szatyna biła chęć pomocy, w jego oczach nie zauważyła nic nieprzyjaznego. Chciała wiedzieć, że rzeczywiście jest bez winy, nawet jeśli został zamieszany w sprawę kryminalną. Może potrzebował pomocy? Ale chodziło o coś jeszcze – o te elementy układanki, których dziewczyna za nic nie mogła racjonalnie wytłumaczyć. Czym była cienista kreatura? Dlaczego dziewczyna musiała uciekać z mieszkania szatyna i co się stało tam po jej wyjściu? Veronica miała nadzieję, że chłopak wyjaśni jej to wszystko i pozwoli tym samym na uporządkowanie rozbieganych od dawna myśli.
Patrick nie był obecny na lekcjach. Szczerze mówiąc, Veronica nie znalazła żadnych dowodów na uczęszczanie szatyna do tej samej placówki, co ona. W tym celu pytała nauczycieli, zaprzyjaźnionych uczniów. Nikt nie go nie znał, nikt nie widział.
Czyżby kłamał? Jeśli tak, to z jakiego powodu?”
Pytania piętrzyły się w jej myślach, znajdowała coraz więcej powodów, by nie ufać Patrickowi i nie udać się na umówione przez niego spotkanie w bibliotece. Jedynym potwierdzeniem jego niewinności były zwykłe przypuszczenia bez pokrycia – przyjazny błysk w oku, uśmiech, czy serdeczne słowa. W konfrontacji z dowodami obciążającymi, nie znaczyły one n i c.
Na przekór zdrowemu rozsądkowi, po dzwonku kończącym ostatnią lekcję, Veronica chwyciła torbę, jednym ruchem wrzuciła do niej wszystkie swoje rzeczy i wybiegła jako pierwsza z klasy. Nie mogąc utrzymać nerwów na wodzy, niemal biegła do umówionego miejsca. Serce zabiło jej szybciej z podniecenia. Za chwilę miała odkryć gnębiącą ją od dłuższego czasu tajemnicę. Cudowny początek weekendu.
O ile wyjdzie z tego bez szwanku.”
Jakby w odpowiedzi zapiekło ją rozcięcie na ramieniu.
Korytarze zaczęły zapełniać się wychodzącymi z pomieszczeń uczniami i nauczycielami. Brunetka zaczęła przedzierać się przez tłum, aby jak najszybciej dojść do biblioteki. Większość uczniów zbierała się właśnie do domu. Ktoś na nią wpadł, uderzając boleśnie z bark. Torba dziewczyny spadła na ziemię.
- Uważaj jak leziesz, cioto! - krzyknął wysoki chłopak.
Schyliła się, podniosła swoje rzeczy, lecz nawet nie obejrzała się za nieznajomym.
W końcu stanęła przed właściwym pomieszczeniem.
Dziwne uczucie przyjść na czas.”
Odetchnęła głęboko, by następnie wejść kilka kroków wgłąb wypożyczalni. Rozejrzała się na boki. Tylko jeden uczeń wałęsał się chwilę miedzy regałami, a po wybraniu właściwej książki, podał ją bibliotekarce przy biurku. Chwilę potem wyszedł, nie rzucając nawet okiem na Veronicę. Dziewczyna zacisnęła mocniej zęby.
Czyżby kolejne kłamstwo Patricka? A może to wcale nie był SMS od niego? Skąd miał mieć jej numer?”
Zaniepokojona myślą, na którą wcześniej nie wpadła, wyciągnęła z kieszeni komórkę. Przeglądała odebrane wiadomości, zastanawiając się nad prawdziwym inicjatorem spotkania.
- Szuka pani czegoś? - usłyszała za plecami.
W wejściu stał Patrick, opierając się o framugę. Miał na sobie czarną, pogniecioną koszulkę. Wydawał się być zamyślony i niebagatelnie zmęczony.
- Raczej kogoś i już go...
Nie dokończyła, bo chłopak bez słowa ominął ją i ruszył między półki. Veronica zmarszczyła brwi. Nie odezwała się jednak ani słowem, poszła za znajomym. Kiedy mijali biurko, przy którym siedziała pracownica wypożyczalni, usłyszeli ostrzeżenie:
- Pośpieszcie się, proszę was. Niedługo zamykamy.
- Nie zajmie nam to dużo czasu, obiecuję – rzucił przez ramię Patrick.
Przeszli do starszej części przybytku. Błądzili między regałami. Patrick sprawiał wrażenie, że szukał czegoś konkretnego.
Tylko czego?”
Doszli do działu książek przeznaczonych dla nauczycieli. Przeszli trochę dalej, upewniając się, że bibliotekarka nie zauważyła, dokąd się udali.
W końcu Patrick zatrzymał się. Stał tyłem do koleżanki. Przekręcił głowę lekko w prawo, po czym zaczął mówić przez ramię, oficjalnym głosem:
- Jestem ci winien pewne wyjaśnienia.
- Właśnie dlatego tu przyszłam.
- Sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, niż ci się wydaje. - Ciemnowłosy konsekwentnie unikał wzroku dziewczyny. - I wbrew temu, co możesz sądzić, wcale nie jest błaha.
- Ani przez chwilę tak nie twierdziłam.
Znacząco wskazała na ranną rękę.
- Aby wszystko ci dokładnie wytłumaczyć, muszę prosić cię o chwilę skupienia.
Veronica pokiwała twierdząco głową, godząc się na warunek. Nie ukrywała strachu, który odczuwała, ale postanowiła zaufać Patrickowi. Nie wyglądał na niebezpiecznego. W jego wyglądzie było coś, co sprawiało, że miała ochotę go wysłuchać.
- W takim razie podejdź bliżej - powiedział zdławionym głosem, stając przodem do dziewczyny.
Dziewczyna przystanęła obok Patricka. Czuła ciepło bijące od jego ciała.
- Nie wiem do końca, jak ci to przekazać...
- Po prostu powiedz. Już chyba nic mnie nie zdziwi.
- To wcale nie jest proste zadanie. Pozwól, że coś ci pokażę.
Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i chciała coś powiedzieć, gdy chłopak zawołał kogoś, wykonując w powietrzu dziwny znak dłonią. Oślepiło ją światło. Veronica nie wiedziała nawet, skąd pochodziło. Zawiał intensywny wiatr, wprawiając tomy w drżenie. Książki zaczęły spadać z półek i lądowały z hukiem na podłodze. Jedna z nich uderzyła w Veronicę. Dziewczyna zatoczyła się. Przez przymknięte powieki zobaczyła światło, które rozszerzało się, wchłaniając ją, jakby połykało wszystko na swojej drodze. Dusząc otoczenie, stanowiło o istnieniu. Było to światło inne od wszystkich świateł, które kiedykolwiek widziała. Jaśniejsze i czystsze, a zarazem głębsze oraz szybsze. Otworzywszy oczy, brunetka zauważyła ze zdziwieniem przekraczającym pojęcie, że znalazła się w bibliotece innej niż ta, w której była przed chwilą. Stare, masywne, rzeźbione regały otaczały ją ze wszystkich stron.
Gdziekolwiek była, czuła nieopisane zadowolenie, którego częściowo wstydziła się nawet przed sobą. Satysfakcję, że w końcu coś się wydarzyło – coś, co wyrwało ją z okrutnej rutyny. Nawet jeśli wyrwało ją też z egzystencji.
Nadal siedząc na miękkiej wykładzinie pokrytej pyłkami kurzu, wzrokiem szukała Patricka, jednak nigdzie nie dostrzegła żywej duszy. Wstała i, uświadamiając sobie, że nie ma nic do stracenia, drobnymi krokami ruszyła w nieznane. Kręciło jej się w głowie, walczyła z mdłościami. Ciekawość wzięła jednak górę, pozwalając jej napawać się każdą chwilą spędzoną w tym niezwykłym miejscu. Zastanawiała się, gdzie się znalazła. Mijała tysiące ksiąg i zwojów. Widziała starodawne fotele i stoliki. Wszystko wyglądało jak ze snu. Także powietrze smakowało inaczej. Wydawało się być czystsze, nawet pomimo kurzu osiadłego na książkach. Oddychało się nim lżej i swobodniej. Nigdzie nie było śladu ludzi, co napawało Veronicę przerażeniem. Miała ochotę zawołać Patricka, lecz jej głos załamał się przy próbie krzyku. Panująca wokół cisza, gwizdała w uszach. Dziewczyna stwierdził, że nawet ta cisza była inna od tej, którą dotychczas znał. Zazwyczaj otaczało ją milczenie pełne elektrycznego skwierczenia. Teraz czuła w powietrzu coś na wzór skrywającej się tajemnicy i mocy. Po dłużej chwili błądzenia między półkami, odnalazła drzwi. Nie odważyła się ich uchylić nawet w momencie wyczucia w pobliżu niepokojącego wrażenia czyjejś obecności.
- Patrick? - zawołała spanikowana.
Zarejestrowała więcej osób czających się w pobliżu. Usłyszał czyjeś kroki, ciężkie oddechy. Niezdarnie rozejrzała się w poszukiwaniu kryjówki. Za późno. Poczuła, jakby stalowa obręcz zgniatała jej czaszkę. Oddychała z trudem. Straciła równowagę i padła bez czucia. Zemdlała.
Zanim odzyskała przytomność, słyszała w swoim umyśle natarczywy głos, wołający jej imię. Nie potrafiła stwierdzić, do kogo należał, ani z której strony docierał. Istniał – tylko tyle potrafiła określić. Nie był przepełniony nienawiścią, niemniej wewnętrzny instynkt podpowiadał Veronice, że powinna przygotować się do nadchodzących wielkimi krokami zmian.
Obudziła się w całkiem innym miejscu. Była w przestrzennej sali. Na jednej ze ścian widniały malowidła, przedstawiające dostojne osobistości, zwierzęta, mistyczne istoty oraz sceny bitew. Wisiały tu także mapy i gobeliny. Po przeciwnej stronie znajdowały się ogromne okna sięgające sufitu. Za nimi ukazywał się widok na miasteczko - mnóstwo małych domków - dalej rozciągał się cudny pejzaż. Pod sklepieniem, w eleganckich żyrandolach wirowały kule ognia, przypominając swoim wyglądem konstelacje gwiazd i planet. Na końcu sali, na podeście, stały fotele. W jednym z nich siedział starszy mężczyzna odziany w złotą szatę.
Śnię?”
- Wybacz proszę to niespodziewane wezwanie. - Odchrząknął. - Może wyjaśnię ci kilka rzeczy, bo na pewno jesteś bardzo ciekawa.
- Ja tylko...
Nagle znikąd obok niej pojawiło się krzesło. Zakręciło jej się w głowie.
- Usiądź i słuchaj uważnie. Na razie nie przerywaj, choćby moje wieści były dla ciebie niemożliwie wstrząsające, a wydaje mi się, że takie właśnie będą. Przybyłaś tu po prawdę, więc ci ją ofiaruję.
Dziewczyna chwyciła krzesło i ostrożnie usiadła. Starała się zagłuszyć krzyczące w niej głosy, uświadamiające ją o absurdalności sytuacji.
Ja tylko śnię” - upewniała siebie.
Ze skupieniem wpatrywała się w nieznajomego. Odniosła dziwne wrażenie, że może mu zaufać. Spojrzenie jego starych oczu wydawało się być spokojne oraz pełne władzy. Rozluźniła się trochę.
- Jesteś teraz w zupełnie innym miejscu niż to, w którym się urodziłaś i wychowałaś. Z tego zapewne zdajesz sobie sprawę. Zastanawiasz się też pewnie, kim jestem ja. Otóż nikim innym, jak człowiekiem, jednak reprezentuję inną rasę ludzką. Różnice między nami, a Aliudami, tak nazywamy waszą populację, nie są aż tak drastyczne, niemniej istnieją.
Veronica zmarszczyła brwi w wyrazie konsternacji. Cała ta sytuacja trochę ją osłabiła, a słowa staruszka były co najmniej zaskakujące.
Uspokój się, to zwykły sen.”
- Dlaczego kazałem cię tu przyprowadzić?
- Przepraszam, proszę pana. - Wstała, nie wytrzymują presji. - Nie wiem, o co chodzi, ale nie jestem zainteresowana ofertą. Czy mogłabym wrócić już do...
- Panno Ridney...
- Skąd wiesz, jak się nazywam?
- Wiem o tobie dużo więcej, niż możesz przypuszczać. Niewykluczone, że mam większą wiedzę na twój temat niż ty sama.
- Pozwoli pan jednak, że pozostanę sceptyczna...
- Ależ proszę.
Veronica przyjęła zaskoczoną minę.
- Sprowadziłem cię tu na twoje własne życzenie.
Moje?”
- Nie przypominasz sobie, jak bardzo łaknęłaś prawdy i wyjaśnień? Chyba, że coś się zmieniło?
- Czy jestem w...
Pod dziewczyną załamały się kolana, kiedy przypomniała sobie ogarniające ją jasne światło. Ciężko opadła na drewniane krzesło.
Staruszek w odpowiedzi zaśmiał się ochryple.
- Z przykrością muszę stwierdzić, że daleko temu miejscu do raju. Przepraszam, że cię rozczarowuję.
- Och, wcale nie robi mi pan zawodu. Mimo – ogarnęła spojrzeniem salę – tego wszystkiego... cieszę się, że żyję.
- Już cię polubiłem, panno Ridney. Pozwól więc na chwilę i wysłuchaj mojej prawdy. Sama będziesz mogła zdecydować, czy uznasz ją za wartą przyjęcia.
Brunetka skinęła głową, siadając.
- Wbrew pozorom światem nie rządzi pieniądz, panno Ridney. Nie ma też osoby, która stałaby na czele Wszechświata. Władzę stanowi tu coś poważniejszego, coś, czego nigdy nie uda nam się w pełni kontrolować. Mówię o Energii. Różne kultury różnie ją nazywają: równowaga, moc, harmonia, prawo... My określamy ją mianem Energii Duchowej. Masz ogromną Energię Duchową, panno Ridney - jak na Aliuda. Zastanawiasz się pewnie, czym jest tak naprawdę jest ta moc. Każdy żywy organizm posiada taką Energię w mniejszej lub większej ilości. Rośliny, zwierzęta: od tych drobnych, aż po człowieka. W twoim świecie ludzie mają zazwyczaj bardzo niewiele Energii Duchowej. To normalne pośród waszej rasy. Objawia się ona intuicją, talentami lub zdolnością do odczuwania uczuć innych ludzi, empatią, wyjątkowymi zdolnościami. Ty natomiast masz bardzo dużą Energię w porównaniu z innymi Aliudami. Masz potencjał.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Były różne przypadki w historii, gdy osoby takie jak ty stawały się poważnym zagrożeniem dla otoczenia. Może nie do końca oni, co ich Energia Duchowa. Widzisz, jest to moc zarówno nieokiełznana i fascynująca. Źle wykorzystana może stać się bardzo groźna. Jeśli nie nauczysz się panować nad nią, ona zapanuje nad tobą. Masz wystarczająco dużo Energii Duchowej, by takie coś mogło się przydarzyć, a chyba oboje tego nie chcemy.
Z każdym słowem Veronicę ogarniały coraz większe wątpliwości.
Nie może mi nic zrobić.”
Owszem, czuła znaczące różnice, ale nie była zdolna uwierzyć w ani jedno jego słowo. Może po prostu zasłabła. Zaraz powinna się obudzić. Dyskretnie uszczypnęła się w dłoń, lecz nic się nie wydarzyło. Mężczyzna kontynuował:
- Jako rozwiązanie proponuję ci naukę opanowania tej mocy. Normalnie w takich wypadkach blokujemy Energię inwazyjnego osobnika. Zauważyłem jednak u ciebie pewien wyższy potencjał, więc postanowiłem dać ci szansę na rozwój.
- Potencjał? - Parsknęła śmiechem. - Przepraszam, ale nie wydaje mi się.
- Możesz rozwinąć swoje umiejętności. Wtedy zrozumiesz, co mam na myśli.
- Niby skąd wzięła się ta moja „wyjątkowość”?
- Niewykluczone, że jesteś spokrewniona z naszą rasą.
- Ja? Ale...
- Co możesz mi powiedzieć o swojej rodzinie?
Cisza.
- No właśnie...
Sprytnie to uknuł!”
Veronica zacisnęła dłonie w pięści.
- Zrobię dla ciebie wyjątek i dam możliwość edukowania się na naszym Uniwersytecie. Stawiam przed tobą wybór. Możesz wrócić do domu, lecz będziemy musieli wyeliminować pewne fragmenty twojej pamięci i zablokować twoją moc. Jakikolwiek Aliud, który znalazł się tu, nie może tak po prostu wrócić. Wybacz, ale stanowisz zagrożenie dla swojego i naszego świata. Pamiętaj też, że możesz u nas zostać na dłużej. Twoja moc jest na tyle duża, że powinnaś sobie poradzić. Szkoda byłoby zablokować taką szansę, nie sądzisz?
- Przepraszam, ale to chyba jakiś kiepski żart. Niby dlaczego mam uwierzyć, że przez teleport przedostałam się do magicznego świata? Przyzna pan, że nie brzmi to zbyt przekonująco.
- Absolutnie masz rację.
Wyczuła w jego głosie pewien żal. Uczucie podobne do tego, które sama odczuwała, gdy Caroline nie chciała dać wiary jej opowieściom.
- Jeśli nie spróbujesz w coś uwierzyć, to nigdy nie nastąpi.
Staruszek podniósł się i uniósł obie ręce w górę. Po chwili z jego palców wystrzeliły maleńkie promyczki i smugi różnokolorowego światła. Wirowały one w powietrzu i tworzyły niesamowite obrazy. Oplatając się wokół siebie, uformowały feniksa, który poszybował aż pod sklepienie. Tam zbliżył się do kul światła i rozpadł na tysiące malutkich piórek, które opadły powoli na ziemię. Veronica ostrożnie podniosła jedno z nich.
- Ale to chyba jest choć odrobinę przekonujące? - Zapytał się mężczyzna, znów siadając. - Jaki miałbym motyw, by kłamać? To co widziałaś przed chwilą, było jedynie marną sztuczką na pokaz. Nie zajmujemy tu tak błahymi rzeczami. Uczymy się, by walczyć.
- Co jeśli nie zgodzę się na naukę wykasujecie mi pamięć? Siłą zablokujecie tę „moc”? - zapytała dziewczyna obracając piórko między palcami. Postanowiła zagrać w grę, proponowaną przez nieznajomego.
To tylko sen, wykorzystam go. Co mi szkodzi?”
- Inaczej dojdzie do naprawdę nieprzyjemnych zdarzeń. Naprawdę chcesz doprowadzić do katastrofy? Zadaj sobie pytanie: czego chcesz?
Veronica zastanowiła się przez chwilę. Nawet, jeśli tylko śniła, miała wrażenie, że nie pierwszy raz styka się z tą rzeczywistością. Czyżby to wszystko mogło być prawdziwe? Nigdy nawet o tym nie marzyła. Jej wątpliwości, co do autentyczności istnienia magicznego świata nie zmniejszyły się ani odrobinę. Nieważne, czy była na jawie, czy leżała omdlała w bibliotece szkolnej. Sen stawiał jej ważne pytania. Zbyt poważne, aby odpowiedzieć na nie od razu. Wystarczyło poczekać, by przekonać się i utwierdzić w pewności. Brunetka nie chciała podejmować pochopnych decyzji.
- Nie musisz teraz decydować.
Veronica pokiwała głową i poprosiła o trochę czasu na zastanowienie. W głębi serca czekała tylko na przebudzenie się. Niemniej przyznała sama przed sobą, że byłaby bardzo zawiedziona, gdyby inny świat i świeży start okazał się mrzonką.
Staruszek machnął w jej kierunku, na co Veronica poczuła mrowienie w ręce. Odsłoniwszy opatrunek, zobaczyła, że po ranie zadanej przez cień została jedynie blizna. Ból zniknął bezpowrotnie.
- Dziękuję...
- Mam przygotowany dla ciebie tymczasowy apartament. Tam będziesz mogła wypocząć i przemyśleć swoją decyzję. Pamiętaj, że to nie jest błaha sprawa – dodał.
- Em... Proszę pana?
- Słucham?
- Mam rozumieć, że jeśli zdecyduję się pozostać, nigdy więcej nie spotkam przyjaciół?
- Przykro mi. W takim wypadku będziemy musieli rozpowszechnić plotki o twoim zaginięciu.
Veronica uśmiechnęła się pod nosem.
- Chciałabym widzieć minę pani Clarence, kiedy, po powrocie od siostry, dowie się, że spóźniłam się na kolację i śniadanie... Że tym razem spóźniłam się na każdy kolejny posiłek.


***

- Już myślałam, że rozpłynąłeś się w powietrzu – mruknęła Veronica, gdy do jej pokoju wszedł Patrick. W bordowej szacie wyglądał dużo poważniej.
- Jak się czujesz? - zapytał, kładąc na stoliku talerz z nieznanymi dziewczynie, egzotycznie wyglądającymi owocami.
- Szczerze mówiąc, bywało lepiej.
Patrick usiadł obok brunetki na łóżku. Nie bez skrępowania spojrzał jej w oczy, uśmiechnął się smutno.
- Chciałbym cię przeprosić.
Brwi dziewczyny powędrowały ku górze.
- Nie rób takiej miny, Vera. Dostałem zlecenie, miałem zabić upadłego i przy okazji sprowadzić cię na życzenie Dowódcy.
Chłopak zignorował pytające spojrzenie znajomej.
- Wiem, że ledwo co się znamy, ale było to dla mnie straszne przeżycie, wyrywać cię ze znanego tobie życia, zabierać od rodziny, przyjaciół... Dostałem reprymendę za opóźnianie misji. Mistrz Danny, mój przełożony, dał mi na wykonanie zadania dobę. Sama wiesz, że przebywałem w Świecie Aliudów dużo dłużej.
- Miałeś przez to kłopoty?
- Nie – odpowiedział bez przekonania. - Głównie dzięki Dowódcy. Sprowadzenie kogoś z tamtego świata to sprawa... dość d e l i k a t n a, wymagająca dyskrecji. Pamiętasz, gdy odwiedziłaś mnie w mieszkaniu? Kazałem ci uciekać, za to też muszę przeprosić, ale odwiedził mnie wtedy Mistrz Danny.
- To aż tak podły człowiek?
- Na twoim miejscu nie wyrażałbym się o nim w miejscu publicznym. To osoba o wysokim stanowisku. Niezależnie od jego charakteru, wymaga szacunku...
- Dlaczego nie miałam się z nim spotkać?
- Zabrałby cię do portalu od razu, bez chwili wyjaśnienia, siłą. Nie chciałem, aby to tak wyglądało. Czułem, że... Chciałem dać ci czas na pożegnanie się z bliskimi.
Veronica poczuła uścisk w żołądku na myśl o Caroline. Nie rozstała się z przyjaciółką w pokojowej atmosferze. Przez komplikacje, mało rozmawiały, częściej niż zwykle sprzeczały się.
Czyżbym miała jej więcej nie zobaczyć?”
- Dziękuję ci. - Veronica ujęła w ręce dłoń Patricka.
- Pójdę już. Należy ci się odpoczynek. - Wstał, nieznacznie wyślizgując palce z uścisku.
- Mam jedno pytanie – zapytała, gdy szatyn stał już przy drzwiach. - Ten cień, kiedy mnie zaatakował... To ty mi pomogłeś?
- Mówiłem, że dostałem zadanie wyeliminowania go – odpowiedział oficjalnym tonem. Zdradził go jednak szeroki uśmiech i błysk zadowolenia w czarnych oczach. - Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy, Veronico Ridney.
Odkąd Patrick opuścił pokój, czas dłużył się niemiłosiernie. Veronicę zostawiono sam na sam z hordą myśli. Jeszcze dziś rano miała nadzieję, że spotkanie z Patrickiem wyjaśni jej wiele spraw. Okazało się jednak, że wszystko stało się jeszcze bardziej pogmatwane. Teorie, które odmawiały ułożenia się w zdania, nie dawały spokoju.
Podeszła do dużego okna. Zamyśliła się, obserwując piękny pejzaż. Widziała stare, małe domy, o pięknych zdobieniach, ustawione niemal jeden na drugim. Na dalszym planie budynki rzedły, stawały się masywniejsze. Za kamiennym murem okalającym miasto, w oddali rósł gęsty las – z uwagi na porę roku był pozbawiony liści. Widziała też rzekę, wijącą się niczym wstęga przez rozległe stepy. Widok był niezwykle kojący.
Zbyt wyraźne i szczegółowe jak na sen...”
Veronica wiedziała, że jeśli zdecyduje się tutaj pozostać, nigdy więcej nie zobaczy Caroline i innych znajomych. Z drugiej strony, wracając do tamtego świata, zapomni o Patricku i ominie ją szansa poznania nowego świata. Żadna z opcji nie była idealna.
- Latem jest tu zabójczo pięknie.
Na dźwięk głosu brunetka niemal krzyknęła z przerażenia, odskakując od okna.
Do pomieszczenia wszedł nieznany Veronice mężczyzna - wyraźnie przed trzydziestką. Ubrany był w czarną szatę bez rękawów, a wokół jego prawego ramienia owijał się wytatuowany starannie smok. Przybysz był wysoki, miał smukłą, wysportowaną sylwetkę. Jego ramiona były umięśnione, spoczywały oparte o wąskie biodra. Miał ciemne, niemal czarne włosy i jasnoniebieskie oczy, którymi z uwagę i nieskrywaną ciekawością świdrował brunetkę.
- Przepraszam, że cię przestraszyłem - powiedział uprzejmie, kładąc dłoń na sercu. - Nie przeszkadzam?
Dziewczyna odpowiedziała przeczącym ruchem głowy, parskając cicho śmiechem.
- Trudno, żeby ktoś mi w takiej sytuacji przeszkadzał, naprawdę.
- Mam na imię Victor. Naprawdę współczuję ci, że znalazłaś się w takiej sytuacji, ale to sprawa nie cierpiąca zwłoki. Jak się czujesz?
- W tej chwili jestem kłębkiem ciekawości i zniecierpliwienia, ale mój umysł nie toleruje innych działań niż głębokiego snu, po którym wszystko się wyjaśni.
- Przepraszam. - Victor zaczął wycofywać się ku drzwiom. - Dam ci czas na drzemkę.
- Nie! Proszę, zostań – dodała po chwili, spokojniej.
- Jesteś pewna?
- I tak nie zasnę... - zawiesiła głos, spuszczając wzrok.
- Przyszedłem, aby opowiedzieć ci trochę o naszym świecie. Mogę?
Dziewczyna nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.
- Myślę, że tak. - Podeszła do mężczyzny. - Jestem Veronica. - Wyciągnęła dłoń.
Nieznajomy spojrzał podejrzliwie na jej rękę.
- U nas się tak nie wita. - Uśmiechnął się serdecznie. - Zwyczajnie skłaniasz głowę, natomiast w przypadku chęci okazania szacunku, kładziesz prawą dłoń na serce. O tak. - Pokazał.
- Dobrze. Zapamiętam na przyszłość. - Spąsowiała.
Usiedli.
- Nie radzę ci się śpieszyć z decyzją, chociaż jestem tu, by uświadomić ci, że nie możesz zwlekać wiecznie.
- Jeszcze nie jestem nawet pewna, czy nie śnię. Co prawda szczypię się, a nadal nie mogę doczekać się przebudzenia, ale jednak. Jak mogłabym podjąć taką decyzję w tak krótkim czasie...
- Rozumiem. Masz całkowitą słuszność. Chcesz dowiedzieć się czegoś konkretnego?
- Wszystkiego!
- Może zacznę od początku. - Mówił, rozkładając na stole mapę. - Jestem pewien, że dręczą cię pytania, więc jeśli chcesz coś wiedzieć, śmiało pytaj. Może, jeśli opowiem ci trochę o otaczających nas realiach, przekonasz się co do prawdziwości naszego świata.
W pierwszej chwili Veronica miała ochotę uciec od nadmiaru informacji, zamknąć oczy, zatkać uszy, opróżnić umysł. Mdliło ją od perspektywy odkrycia nowego wymiaru. Pozostała jednak na miejscu, wsłuchując się w coraz to bardziej ciekawą opowieść Victora.
- Wasz świat nie jest jedynym istniejącym. Wiemy o wielu wymiarach, jednakże tylko te dwa: nasz oraz wasz są dla nas dostępne. Do innych nie możemy dotrzeć. Jeszcze...
- Wszyscy u was wiedzą o istnieniu innego świata?
- Tak, choć zabronione są migracje. Tylko specjalnie wyszkoleni ambasadorzy mogą podróżować między światami.
- U nas nikt nawet o tym nie śnił...
- Nic więc dziwnego, że jesteś wstrząśnięta.
- Ludzie nie chcą poznać innej rzeczywistości? Nie buntują się, by zobaczyć nieznane tereny?
- To bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. - Zrobił krótką pauzę. - Połączenie naszych światów mogłoby doprowadzić do katastrofy. Po pierwsze: nie znamy wytrzymałości portalów. Wiem, że nie brzmi to zbyt dobrze, ale nie jesteśmy w stanie nimi władać. Przejście pomiędzy jednym wszechświatem, a drugim jest ryzykowne i naprawdę trudne. Po drugie: istnieją zbyt znaczące różnice między naszymi rasami. Mówię tu głównie o zasobach Energii Duchowej. Wy nie znacie magii, macie za to lepiej rozwiniętą technikę. Aż prosi się o wojnę, co? Po trzecie: sama pomyśl! Skoro jesteś tak wstrząśnięta i nie możesz uwierzyć w prawdziwość tego, co cię otacza, nie uważasz, że dla wielu osób takie odkrycie skończyłoby się obłędem? To zbyt niebezpieczne, Vera. Nie możemy ryzykować, póki ludzkość nie jest gotowa na zmiany.
- Dlaczego w takim razie wy wiecie o innych światach, a my pozostajemy w niewiedzy?
- Czasem nie chcesz widzieć czegoś, co nie wpasowuje się w twoje realia. Może i wiesz, gdzie szukać, ale czy chcesz znaleźć coś, co mogłoby się okazać niewygodne?
- Nie wierzę, że nikt wcześniej nie wpadł na wasz trop.
- Byli tacy.
- I co się z nimi stało?
- Byliśmy zmuszeni zabrać im wspomnienia.
- Nie uważasz, że to okrutne?
- Nie zaprzeczam. Wcale nie twierdzę, że nie.
Westchnął, przeczesując palcami ciemne włosy.
- Znajdujemy się teraz w Anuki. Jest to stolica Południowego Królestwa, które jest jednym z trzech mocarstw leżących na naszym kontynencie. Jest Królestwo Południowe zamieszkiwane przez Anukijczyków, Królestwo Wschodnie, które zasiedlają Narossanie oraz Królestwo Północne, w którym mieszkają Stotańczycy. Ostatnie mocarstwo ma największe terytorium, dąży do hegemonii i jest naszymi wrogami od bardzo dawna. - Opowiadając, pokazywał wszystko na mapie.
- A Narossanie?
- Są naszymi sojusznikami, choć nie ma między nami szczególnie żarliwych więzów. Sprzyjamy sobie i staramy nie wchodzić w drogę.
- Co z innymi kontynentami?
- Nie ma innych lądów.
- Jak to?
- Oprócz tej wielkiej połaci ziemi, którą widzisz na mapie, jest kilka mniejszych wysp. Poza nimi wiemy o istnieniu nieskończonej wody. Tak daleko, jak zdołaliśmy dotrzeć, nie było nic oprócz oceanu.
- Wasza ziemia też jest okrągła? Czy mam jeszcze okazję na zdobycie Nobla?
Victor zaniósł się śmiechem.
- Nie doceniasz nas. To, że nie mamy telewizorów i samochodów nie czyni z nas a ż t a k zacofanej rasy.
- Jeśli wiecie o naszym istnieniu, dlaczego nie zapożyczycie od nas techniki i postępu?
- Na przykładzie Aliudów doskonale widać, dokąd zmierza zbyt wysoki postęp technologiczny.
- Katastrofa ekologiczna?
- Na przykład, choć nie tylko. Skoro czerpiemy Energię Duchową z otoczenia, nie chcemy go zabijać, prawda?
- I nie robicie nic, by powstrzymać nasz świat przed zagładą?
- Na niektóre rzeczy jest już za późno.
- To podłe!
- Sama określ, czy Aliudzi byliby skłonni do porzucenia technologi, do której są tak przyzwyczajeni.
Veronica milczała. Nie mogła nie zgodzić się z mężczyzną.
- Czy możesz opowiedzieć mi coś więcej o Energii Duchowej?
- To jest bardziej skomplikowane zagadnienie, pozwolisz, że wrócimy do niego później? Jak widzisz na tej mapie, występują także tereny dzikie. Zamieszkują je plemiona orków, krasnoludów, centaury i inne magiczne stworzenia, ale rzadko kto się tam zapuszcza. Kiedyś było więcej magicznych stworzeń. Dopuszczaliśmy się jednak do aktów agresji przeciwko nim, przez co obecnie zostały zepchnięte na margines społeczeństwa. Rzadko spotyka się czystej krwi elfy, krasnoludy w pobliżu osad ludzkich. Jednym słowem: jesteśmy w konflikcie.
Veronica z zaintrygowaniem słuchała wyjaśnień Victora. Była coraz bardziej ciekawa tego świata. Nikt przed nią nie miał okazji poznać tych terytoriów.
- Jeśli chodzi o rządy w Anuki, to sprawa jest w miarę prosta. Na czele państwa stoi Dowódca. Nosi on złotą szatę. Następnie rangą jestem ja, czyli Mistrz Przyboczny. Można mnie nazwać swego rodzaju zastępcą, choć to może za dużo powiedziane.
- Zostaniesz w przyszłości Dowódcą?
- Nie jest to takie oczywiste. Choć niewykluczone, że mam na to dużą szansę. - Uśmiechnął się serdecznie. - Mamy tu trzech Mistrzów Naczelnych, zajmujących się poszczególnymi profesjami: łucznictwem, walką oraz magią. Są oni ekspertami w swoich dyscyplinach, a odpowiadają im odpowiednio kolory szat: niebieski, czerwony i zielony.
- To są kierunki w, których się szkolicie?
- Dokładnie tak. Każda większa Energia Duchowa przynależy do jednej z trzech profesji. Magia jest profesją żeńską, a walka typowo męską. Łucznictwo jest charakterystyczne dla obu płci. Nie znaczy to jednak, że będąc przypisaną do łucznictwa, nie będziesz edukować się z zakresu magii. Twoim głównym przedmiotem byłoby na przykład strzelanie, jednak uczyłabyś się także innych przedmiotów, również teoretycznych.
- Jeśli zgodziłabym się zostać... jak wyglądałaby moja nauka?
- Cykl nauczania na Uniwersytecie wynosi cztery lata. Młodzież, u której zaobserwowano wysoki potencjał Energii Duchowej gromadzi się dwa razy do roku w tych murach, gdzie najwybitniejsi Mistrzowie przeprowadzają Wykrycie. Każdy otrzymuje jedną z trzech specjalizacji, o których powiedziałem ci wcześniej: zostaje się łucznikiem, wojownikiem lub magiem. Nie zdarza się, aby ktoś miał więcej niż jedną zdolność. Zawsze któraś przeważa.
- A co potem?
- Uczniowie mają przedmioty praktyczne, teoretyczne oraz zajęcia mentalności. Podczas treningów uczą się walczyć, poprawiają swoją kondycję i umiejętności. Jeśli chodzi o lekcje teorii to szkolą się w zakresie taktyki, historii, literatury... Wiele zajęć jest dobrowolnych, na niektóre trzeba uczęszczać obowiązkowo.
- A mentalność?
- To dopiero ciekawe! Kadeci zgłębiają tam tajemnice swojej Energii Duchowej i uczą się nad nią panować.
- Boję się, że nie podołam... Nawet, jeśli zdecyduję się tu zostać. Nie pasuję tu...
- Nigdy nie wiesz, jeśli nie spróbujesz. Jest tylko jeden haczyk... Jeśli poddasz się Wykryciu, nie będzie odwrotu. Raz odczytana Energia Duchowa nie może zostać zablokowana. Po ceremonii, nie będziesz mogła wrócić do świata Aliudów.
- Kiedy jest to święto?
- Za kilka dnia.
Dziewczyna zagryzła wargi.
- Mówiłeś, że Wykrycie odbywa się dwa razy do roku...
- Nie możemy tyle czekać. Po pół roku Aliudzi zorientują się, że zniknęłaś, uznają cię za zaginioną. Jeśli nagle się pojawisz, zaczną węszyć, pytać... Nie możemy na to pozwolić. Jeśli dopiero za pół roku będziesz chciała rozpocząć naukę, będziesz miała jeszcze większe zaległości niż teraz.
- Ale ja nic nie wiem o tym świecie!
- Właśnie dlatego tu jestem.
Tej myśli Veronica uczepiła się kurczowo. Postanowiła spróbować. Wielkie szanse nigdy nie trafiają się dwa razy.
Po chwili milczenia Victor znów odezwał się:
- Widziałaś już upadłego?
Veronica nie odpowiedziała.
- Nie słyszałaś o n i c h?
Po plecach dziewczyny przebiegł dreszcz. Słyszała już tę nazwę. Padła z ust Patricka i, choć nie wiedziała, co oznacza, czuła bijący od niej mrok.
- Dlaczego nikt oprócz mnie nie widział tego cienia?
- Jedynie mając potencjał Energii Duchownej jesteś w stanie dojrzeć upadłego. Twoja świadomość była niewielka, widziałaś go więc jako zarys. W rzeczywistości są o wiele bardziej przerażające. Tylko starsi ludzie pamiętają jeszcze te upiory. Dawno temu, gdy miasto nie było chronione magiczną barierą, od czasu do czasu wdzierały się do miasta. Dzisiaj o upadłych nie mówi się za dużo. Ludzie boją się ich... panicznie boją, choć zwykli mieszkańcy nie widzieli ich od dawien dawna. Czasem upadli atakują wędrownych kupców oraz ludzi, którzy zapuszczają się w nieodpowiednie miejsca... U p a d l i to dusze, które uciekły z piekła. Żywią się cierpieniem i wszelkim bólem. To z nimi walczymy. Przeciwko nim się szkolimy, zgłębiamy zaklęcia i techniki walki. Gdybyś zechciała do nas dołączyć, pomogłabyś nam pozbyć się ich i uratować wiele istnień.
Przed oczami dziewczyny znów stanął obraz niewyraźnego cienia. Zobaczyła nieprzytomną kobietę w ciętą raną, poczuła znów na skórze piekący ból zadany przed kreaturę. Nie chciała nigdy więcej oglądać tych potworów, ale równie bardzo pragnęła nie widzieć już cierpiących ludzi.
Czy nie powinnam przyczynić się do oczyszczenia świata z zarazy? Podobno każdy ma jakieś p r z e z n a c z e n i e.”
- Widziałam jednego. Był przerażający. - Spuściła wzrok.
- Spokojnie. Widziałaś już mur. To magiczne zabezpieczenia nie pozwoli na przedostanie się tych potworów w pobliże ludzi. Natknąć się na upadłego to rzadkość i to bardzo nieprzyjemna. Przekonałem się na własnej skórze, że starsi ludzie nie bez powodu nazywały upadłych Dziećmi Piekła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz