Rozdział 1

Niektórzy nie wierzą w istnienie snów bez marzeń. Twierdzą, że za każdym razem, gdy zapada się w stan spoczynku, myśli układają się w najróżniejsze historie odzwierciedlające największe obawy lub pragnienia. Niezależnie od słuszności tej teorii, sny potrafią powiedzieć o człowieku więcej, niż często on sam chciałby przyznać - nawet, jeśli po przebudzeniu nic z tego nie zostanie zapamiętane. To nic dziwnego, że ludzie przywykli już do wymazywanych codziennie z pamięci kilku godzin swojego życia. W zetknięciu z czymś tak nieustępliwym, trudno o opór, który mógłby doprowadzić najwyżej do obłędu. Nie ma więc sensu marnować westchnień na uporczywe uczucie zapadającego w niepamięć snu zaraz po przebudzeniu - wrażenie, że wspomnienia z nocy kumulują się na końcu języka i tylko czekają na odpowiedni bodziec, który przywołałby je do życia. Po chwili jednak wpadają w otchłań niepamięci, strącone zwykłym wzruszeniem ramion i gorzkim
Przecież to nic ważnego.”
Veronica nigdy nie wierzyła w proroczy charakter snów. Profetyzm nie stanowił dla niej nic więcej niż kolejną formułkę, motyw wyuczony na lekcji literatury. Kiedy jednak tego dnia obudziła się z okropnym bólem głowy i niepokojącym wrażeniem, że powinna zapamiętać wyśnioną przed chwilą historię, zaczęła zastanawiać się nad możliwością przepowiadania przyszłości.
Nonsens.” - mruknęła do siebie, po chwili pełnej gorączkowego przeszukiwania zawodnej pamięci. Wysiłek spełzł na niczym.
Dziewczyna opadła ponownie na miękkie poduszki, emanujące przyjemnym ciepłem. Skrzywiła się jednak, czując wydzielaną przez pościel woń kwaśnego potu. Przykładając delikatnie palce wskazujące do skroni, zaczęła rozmasowywać obolałą głowę.
Czyżby to przez gnębiące od wczoraj wątpliwości?”
Rzadko kiedy pamiętała swoje sny. Zdążyła do tego przywyknąć. Niemniej, ranek przywitała z okrutnym bólem głowy i gorzkim rozczarowaniem. Uczucie to wzbudzało w niej poczucie straty czegoś ważnego, wartego zapamiętania. Dlaczego się więc obudziła? Z czystej złośliwości losu? Czy może niepokojącego uczucia, które kłębiło się w jej wnętrznościach i przypominało, że jest już spóźniona?
Brunetka uniosła się nieznacznie na łokciach i rozejrzała po pokoju. Jej wzrok zatrzymał się na zegarze ściennym. Było już prawie wpół do ósmej. Dziewczyna z rezygnacją nasunęła kołdrę pod sam nos. Nie miała dziś ochoty wstawać. Szczególnie, gdy pod pierzyną było wyjątkowo ciepło i przyjemnie. Jednak nerwowe tykanie wskazówek zegara nie dawało Veronice spokoju. Wyłoniła się więc spod przykrycia i wbiła zaspane spojrzenie w okno dachowe. Wsłuchiwała się w odgłosy miasta i delikatny stuk deszczu o szybę. Krople zderzały się z oknem, po czym spływały po nim z oporem, ścigając się między sobą, pochłaniając nawzajem. Pogoda wydawała się idealna dla porannego lenia. Ze wzrokiem wbitym w szybę dziewczyna zastanawiała się, jak wymigać się od codziennych obowiązków i pozostać pod ciepłą pierzyną. Żadna dobra wymówka nie przychodziła jej jednak na myśl. Mrużąc oczy, przyjrzała się dokładnie swojemu niewyraźnemu odbiciu w oknie. Przez chwilę dopadło ją dziwne wrażenie, że osoba, na którą spogląda, jest jej całkiem obca.
"Takie są efekty zbyt krótkiego snu."
Z refleksji wyrwał Veronicę stłumiony głos dochodzący z korytarza – dźwięk pełen zniecierpliwienia. 
Budzik idealny.”
Brunetka wyczołgała się z łóżka i niespiesznie podeszła do wejścia, powłócząc nogami. Lekko uchyliła drzwi, opierając się plecami o framugę.
- Tak?
- Ile można wołać? Jesteś już spóźniona, Ridney! J a k z w y k l e!
- Już idę - odkrzyknęła Veronica z rezygnacją w głosie.
- Słyszy tylko to, co dla niej wygodne, w innym wypadku... Ech, te słuchawki w uszach, co za...
Veronica odcięła się od narzekania, trzaskając drzwiami.
Nigdy nie przepadała za panią Clarence. Nierzadko okazywała ona wszystkim dookoła swoją niechęć, marudziła i potrafiła oczernić każdego, kto tylko zszedł z jej - niezwykle ograniczonego - pola widzenia. Perspektywa kolejnej długiej, pouczającej rozmowy – a raczej monologu – przyprawiała Veronicę o mdłości. Szczególnie po wczorajszej reprymendzie, kiedy to dziewczyna wróciła do ośrodka po ciszy nocnej, nie stawiając się nawet na kolacji. Veronica otrzymała za to naganę i serię palących wyzwisk ze strony pani Clarence, choć na co dzień nie była nawet w ułamku tak problemowym lokatorem jak niektórzy: nigdy nie wzywano z jej powodu policji, nie obracała się w podejrzanym towarzystwie. Jak ognia unikała kłopotów, trzymała się z daleka od niepożądanego rozgłosu i skandali szkolnych. Ciągłe spóźnianie się było jej jedynym wykroczeniem. Ale, choć kiedyś usilnie próbowała się tego oduczyć, nie mogła powstrzymać się od nieprzychodzenia na czas.
Dziewczyna założyła ulubione jeansy oraz pierwszy z brzegu T-shirt. Z westchnieniem sięgnęła także po bordowy sweter. Nigdy nie przepadała za zimnem, a ostatnimi czasy ciepła aura ustępowała miejsca późnojesiennej pogodzie.
Rozczesawszy długie brązowe włosy i umywszy dokładnie twarz, Veronica nie trudziła się już makijażem. Zeszła po wąskich schodach obitych wzorzystym dywanem. Dostała się do jadalni w chwili, gdy kucharka podawała ostatni talerz.
Jadalnia była dość starym pomieszczeniem, jak wszystkie w budynku, choć pani Clarence wolała określać sierociniec mianem klasycznego stylu. Z tylko jej znanych powodów, napawało ją to dumą. Pomieszczenie było częściowo połączone z kuchnią i salonem. Stanowiło więc największy kompleks w budynku. Większość miejsca zajmował długi, masywny stół. Wszyscy już od dawna siedzieli na swoich miejscach.
- Przepraszam za spóźnienie. - Powiedziała Veronica, lekko wygładzając ubranie.
- W naszym domu panują żelazne zasady. - Starsza pani odchrząknęła, wymownie patrząc na zegarek. - Notorycznie, bezczelnie je ignorujesz, wiedząc...
- Tak, zrozumiałam. Przepraszam - przerwała dziewczyna znudzonym tonem.
Mina pani Clarence nie pozostawiała wątpliwości. Nienawidziła, gdy ktoś jej przerywał. 
- Gdzie byłaś wczoraj wieczorem? - Zmrużyła niebieskie oczy w geście pełnym podejrzliwości.
„To moja sprawa” - chciała odpowiedzieć, lecz ugryzła się w język.
- Byłam... na spacerze – wydusiła w końcu, czując na sobie presję starszej kobiety oraz palące spojrzenia reszty zebranych. Stłumione chichoty. Niedwuznaczne kaszlnięcia.
- To nie jest hotel, nie możesz wracać, o której ci się podoba. Szczególnie teraz, gdy w okolicy panoszy się ten morderca!
- „Spóźniać się, znaczy zyskać pewność, że nie można nas zastąpić i że inni na nas czekają, na nas i nikogo innego.” - Wtrąciła wysoka blondynka siedząca tuż przy miejscu przeznaczonym dla Veronicy.
Pani Clarence zmierzyła blondynkę chłodnym spojrzeniem. Wyglądała, jakby miała ogromną ochotę coś dopowiedzieć. Nie wszczęła jednak kolejnej kłótni. Obstała przy ostentacyjnym westchnięciu i kolejnej groźbie bez pokrycia:
- Następnym razem spóźnialscy zastaną drzwi zamknięte na kłódkę!
Veronica posłała przyjaciółce uśmiech pełen wdzięczności. Mimo iż Caroline zawitała do sierocińca całkiem niedawno, nawiązała się między nimi na tyle silna więź, że potrafiły – w momentach takich jak te – porozumiewać się bez słów. Dookoła rozległy się stłumione komentarze:
- Jakby ktokolwiek na nią czekał...
- To już przesada. Specjalnie zwraca na siebie uwagę tym spóźnianiem.
- Założę się, że wczoraj wyskoczyła po prostu do knajpy, niby święta!
Nie wszyscy byli nastawieni do współlokatorów tak przyjaźnie jak Caroline i trudno im się było dziwić. Starsza młodzież rzadko kiedy słuchała gróźb pani Clarence, zdając sobie sprawę z nadchodzących osiemnastych urodzin i - co za tym idzie - wyjścia na wolność. Większość jednak pozostawała skryta, przesiadując popołudnia, jeśli nie w swoich pokojach, to w swoich wnętrzach, nie wchodząc w drogę innym.
Veronica stanowczym ruchem odsunęła od stołu krzesło. Usiadła, dając kres złośliwym docinkom. Powoli zjadła śniadanie, wytrzymując zawieszony na sobie niezadowolony wzrok pani Clarence. Skończywszy, pobiegła do pokoju po torbę, nie czekając na pozwolenie odejścia od stołu. Będąc już u siebie, sprawdziła, czy spakowała wszystkie książki, powtórnie rozczesała włosy, wiążąc je w wygodny koński ogon. Tupiąc głośno, zbiegła po schodach, skoczyła z ostatnich stopni w kierunku drzwi wyjściowych. Sprawnie wylądowała na wycieraczce, uginając nogi, aby zachować równowagę. Ćwiczyła ten manewr od kilku lat - wychodził jej coraz lepiej. Uśmiechnęła się do siebie w duchu, tłumacząc, że to jeden z kąśliwych, niewielkich odwetów na denerwującej właścicielce ośrodka.
Jeszcze tylko rok.”
W progu Veronica spotkała Caroline, która także zbierała się do szkoły, nakładając beżowy płaszcz. Veronica wyciągnęła w jej kierunku dłoń.
- Jestem twoją dłużniczką.
- Nie będę zaprzeczać.
Dziewczęta wyszły na zewnątrz. Veronica naciągnęła kaptur na głowę, chroniąc się przed lekką mżawką. Szły niespiesznie, omijając powstałe na nierównym chodniku kałuże.
- Gdyby nie ja, zjadłaby cię żywcem – dodała blondynka, gdy oddaliły się nieco od posesji pani Clarence.
- Mimo to odważyłaś się wczoraj sprzeciwić Jej Kościstej Mości. Odważnie, Vera!
Veronica zaśmiała się głośno. Przezwisko nadane pani Clarence było dobrane perfekcyjnie do jej wyglądu. Słysząc „Jej Koścista Mość”, Veronica zawsze śmiała się do rozpuku.
Na oddalony przystanek podjechał właśnie autobus, rozchlapując zalegającą przy krawężniku wodę. Dziewczęta podbiegły kilkanaście metrów, machając rękoma, aby kierowca nie odjechał przedwcześnie. Będąc już dość blisko, mogły już tylko obserwować zamykające się drzwi pojazdu.
- Po prostu pięknie.
- Kurde, ostatnio prześladuje mnie pech!
W ostatniej chwili czyjaś ręka wślizgnęła się między metalowe odrzwia, włączając tym samym czujnik ruchu. Pojazd stanął.
- Jeszcze ja chciałem wysiąść.
Za spóźnialskim chłopakiem posypała się wiązanka wyzwisk ze strony kierowcy i niecierpliwych pasażerów. Chłopakowi pozwolono jednak opuścić pojazd, dzięki czemu dziewczyny zdążyły wsiąść. W przejściu nieznajomy zderzył się lekko z Veronicą.
Uważaj, jak chodzisz.” - chciała skomentować, lecz autobus był już w ruchu, zostawiając w tyle ciemnowłosego nieznajomego.
Gdyby nie pomocna dłoń Caroline, brunetka przewróciłaby się od gwałtownego przyspieszenia. Blondynka z szerokim uśmiechem na twarzy, przytrzymała znajomą, gdy ta kasowała oba bilety. Następnie dziewczęta zajęły miejsca z tyłu pojazdu.
Za oknem zaczęło rozpogadzać się. Mdłe promienie późnojesiennego słońca oświetlały mokre od deszczu ulice. Wiał lekki wiatr, który strząsał z gałęzi krople wody. Przez uchylone okno wkradł się intensywny zapach mokrych, zgniłych liści. Całą drogę, jak było w zwyczaju Veronicy, spoglądała przez okno. Widziała dobrze znane jej budynki i uliczki. Stres spieszących do pracy ludzi był wręcz namacalny. Wszyscy pędzili do określonego celu, patrząc ślepo przed siebie, nie zważając na nic.
- Gdzie wczoraj byłaś tak naprawdę?
- Widzę, że ciekawość to nasza wspólna cecha.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz... - nadąsała się.
- Nie gniewaj się, ale nie sądzę, żebyś mi uwierzyła – mruknęła.
- Mogę spróbować.
- Byłam świadkiem pewnego - zastanowiła się nad odpowiednim słowem – wypadku. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie cała oprawa zdarzenia.
- Chętnie posłucham.
- Po szkole postanowiłam trochę pospacerować. Zamierzałam wstąpić do jednego ze sklepów przy Parku Lipowym i odwiedzić Jenny, ale mniejsza z tym. Robiło się już szaro, gdy szłam właśnie w tamtym kierunku. Słuchałam muzyki dość głośno. Miałam słuchawki, a mimo to usłyszałam czyjś krzyk. Początkowo miałam odruch, żeby zignorować całe zajście. W końcu ktoś mógł robić sobie żarty, wiesz jak jest. Jednak po chwili znów usłyszałam wrzask. Poszłam w stronę dźwięku, musiałam wejść w jakąś bramę na podwórko, miałam ciarki na całym ciele.
- Mogłaś zawołać na pomoc, głupia! Słyszałaś o tym mordercy, który krążył ostatnio po okolicy?
- Nie przerywaj mi, bo sama zwątpię w to, co mówię. Oczywiście pomyślałam o tym zaraz na początku, ale dobrze wiesz, że pomoc nie nadeszłaby na czas, a ja mogłabym przyczynić się do...
- Kolejnej śmierci? Geniusz z ciebie, Vera.
- Posłuchaj do końca! Weszłam na podwórko, nigdy wcześniej tam nie byłam. Na miejscu panowała dziwna cisza w porównaniu z krzykami sprzed chwili, lampa przy jednym z wejść zamrugała. Na ławce zauważyłam leżącą nieprzytomną kobietę. Miała około trzydziestu lat, była ranna. Jej kurtka była rozcięta, przy barku zobaczyłam okropną szramę, traciła dużo krwi. To było okropne.
- Co zrobiłaś?
- Oczywiście zadzwoniłam na pogotowie. Widziałam, jak ją zabierali. Ale zanim przyjechali, ogarnęło mnie tragiczne poczucie, że w pobliżu znajduje się k t o ś j e s z c z e. Mogłabym przysiąc, że widziałam jakiś cień przemykający przez bramę, chwilę po tym, jak podeszłam do kobiety. Zaraz zrobiło się zimniej. Potem z jednego z domów wybiegł jakiś mężczyzna, albo chłopak... Nie jestem pewna, bo szybko opuścił podwórko, ignorując moje wołanie na pomoc.
- Brzmi strasznie.
- Nie wierzysz mi.
„Jakby miałaby mi uwierzyć, skoro ja sama nie potrafię?”
Caroline nie odpowiedziała, uśmiechając się przepraszająco.
- Niezły scenariusz do filmu... Albo niezwykle oryginalne wytłumaczenie za spóźnienie się.
Veronica westchnęła, nie zwracając uwagi na sceptycyzm koleżanki.
- Jestem zdania, że szczęśliwie uszłaś z życiem po spotkaniu z podejrzanym typem, kryminalistą. Ale ta cała oprawa... migoczące światło i uciekający cień...
- Mało prawdopodobnie? Wiem, Caroline. Niezależnie od tego, czy mi uwierzysz, to było przerażające.
- Słyszałam kilkakrotnie o traumatycznych sytuacjach i ich następstwach. Dzieciaki w sierocińcu straszyły się nawzajem takimi historyjkami. Podobno w przypływie przerażenia zmysły wyostrzają się, przez co bodźce wydają się być wyraźniejsze i świadek może je następnie wyolbrzymiać.
- Nie sądzę... - zaczęła powściągliwie.
- Wydaje mi się, że przesadzasz.
- Tak myślisz?
- Poza tym, nie powinnaś włóczyć się po nocy, chodzić w podejrzane miejsca... szczególnie teraz! Wszyscy w mieście mówią o wielu atakach podejrzanego typa.
- Nie mogłam tak zostawić tej kobiety. Ona... mogła umrzeć!
- Przyda się tobie przerwa od nauki, Vera. - Rzuciła przez ramię blondynka, ciągnąc przyjaciółkę do wyjścia z autobusu.
- Nie zaprzeczę.
Kiedy Veronica i Caroline weszły do budynku, było już dawno po dzwonku. Rozstały się, gdy blondynka skierowała się na wyższe piętra.
Szurając nogami, Veronica rozkoszowała się przestrzenią na opustoszałym korytarzu. Podeszła do odpowiednich drzwi, lecz nie nacisnęła na klamkę. Nie miała ochoty siedzieć na lekcji, nie mogła też wrócić do sierocińca. Pani Clarence udusiłaby ją za ucieczkę z lekcji. Veronica cofnęła więc dłoń i niepewnym krokiem wyszła z budynku w nadziei, że nikt jej nie zauważył. Postanowiła dać sobie dzień wolnego od nauki, od stresu i wybrać się na spacer, aby w spokoju uporządkować rozbiegane myśli.
Przemierzała aleje i ulice, starając się wypatrzeć idealne miejsce do spędzenia leniwego poranka. Wsłuchiwała się w szum przejeżdżających samochodów i motocyklów, zwinnie omijała ludzi pędzących do pracy. Przeszła przez park. Skręciła na wysypaną żwirem ścieżkę, skupiła się na jego chrzęście pod stopami. Starała się odbiec myślami jak najdalej od wciąż gnębiących ją obrazów rannej kobiety. Przed oczami wciąż miała jej twarz wykrzywioną w bólu i mnóstwo krwi. Mogłaby przysiąc, że zauważyła dziwny cień kłębiący się w zakątkach bramy, uciekający przed mężczyzną, który nie zwrócił uwagi na wołanie o pomoc. Bardzo wyraźnie zapamiętała migoczącą lampę i wrażenie, że w okolicy znajdował się ktoś jeszcze... Nie mogło to być tylko jej mrzonką.
Pogrążona w myślach, wstąpiła do jednej ze swoich ulubionych kawiarni. Usiadła tuż przy oknie, skąd miała doskonały widok na przechodzących po chodniku nieznajomych. Taki był jej nawyk - przyglądała się ich twarzom, często wymyślała różne historie, zastanawiała się, o czym mogą myśleć lub dokąd zmierzać. Każdy z nich prezentował swój własny obraz świata, swoje idee, cele, czegoś się bał i o czymś marzył...
Zamówiła cappuccino. Ogryzkiem ołówka bazgrała szlaczki na odwrocie karty menu. Paraliżujący strach z poprzedniej nocy wciąż jej nie opuszczał. Wokół jej myśli krążyło zimno, które zaledwie kilkanaście godzin temu owionęło ją, przyprawiło o brak tchu.
Czy naprawdę przeżyłam konfrontację z mordercą, o którym głośno w całej okolicy? Skoro tak, może powinnam spróbować się czegoś więcej?”
Wtem rozległ się dźwięk dzwoneczka przy drzwiach. Ktoś wszedł do kawiarni. Zamówiwszy coś na ząb, stanął tuż obok Veronicy.
- Mogę się dosiąść? - usłyszała cichy głos.
Brunetka rozejrzała się. Dookoła było mnóstwo wolnych miejsc, większość mieszkańców rozpoczynała niedługo pracę lub szkołę. Dziewczyna westchnęła, opuszczając wzrok.
- Jasne, siadaj.
Odezwała się niezbyt przekonującym tonem, wskazując podbródkiem krzesło obok.
Chłopak odsunął siedzenie, zajął miejsce i zaczął z niezwykłym pośpiechem zajadać zamówiony kawałek ciasta. Wydawał się być głośny, mlaskał przy każdym kęsie. Dziewczyna z irytacją zauważyła, że raz po raz zerkał na nią kątem oka. Nie zważając na obecność przybysza, kontynuowała rysowanie bazgrołów. Gdy chłopak odwrócił się, by wyjrzeć przez okno, przyjrzała mu się nieco dokładniej. Ubrany był w szarą bluzę z kapturem, której rękawy podciągnął pod łokcie. Jego przedramiona były silnie umięśnione, gdzieniegdzie pokryte siniakami i zadrapaniami. Veronica zauważyła ciasno przywiązany do nadgarstka rzemyk, do którego przyczepiony został niewielki, kolorowy kamyk. Na ubraniu chłopaka widniał kolorowy nadruk jednej z bardziej znanych firm odzieżowych. Miał zmierzwione, ciemnobrązowe włosy i niemal czarne oczy okolone przez krótkie, proste rzęsy. Jego nos był nieco długi, a kości policzkowe dość wydatne. Najprawdopodobniej był kilka lat starszy od brunetki. Nieznajomy wydał się Veronicy wyjątkowo przystojny. Po chwili rozpoznała w nim chłopaka, który zderzył się z nią dziś rano przy wejściu do autobusu.
- Do której szkoły chodzisz? - zapytała, próbując nawiązać rozmowę.
- Do... tej przy ulicy Obrońców...
- Naprawdę? To moja szkoła... A nigdy cię tam nie widziałam.
- Przeprowadziłem się dość niedawno. Jeszcze nikogo nie znam.
Chłopak wypowiadał się z dziwnym akcentem.
- Jestem Patrick. - Wyciągnął niepewnie dłoń.
Brunetka odłożyła filiżankę na talerz.
- Veronica. - Pewnie uścisnęła dłoń.
- Mówisz, że też chodzisz do tej samej szkoły co ja?
- Tak wyszło. Chociaż dziś najwyraźniej zrobiłeś sobie przerwę...
- Jakoś nie mógłbym usiedzieć dziś w miejscu.
- W takim razie jest już nas dwoje.
- Mogę liczyć na twoją pomoc?
Veronica spojrzała zdziwiona na chłopaka.
- W czym?
- Chciałbym się jakoś zapoznać z nowym miejscem, dowiedzieć trochę o szkole, zwiedzić okolicę.
- Kiepski ze mnie przewodnik...
Zaśmiał się, sięgając ku dłoni Veronicy. Wyciągnął z jej uścisku nadgryziony ołówek, zapisał swój adres na odwrocie karty menu, którą dziewczyna przyozdobiła krętymi szlaczkami.
- Jakbyś miała kiedyś trochę czasu...
Mimo przyjaznej postawy Patricka, Veronica odniosła frustrujące wrażenie, że chłopak zachowywał się nienaturalnie. Może - choć na takiego nie wyglądał - po prostu się wstydził.
Zapadła cisza przedłużająca się o kilka chwil za długo.
- Nie wyglądasz, jakbyś była w najlepszym humorze... - chłopak próbował nawiązać rozmowę.
- Nieszczególnie mam powód do radości – przyznała.
- Coś się stało?
Chłopak przysunął się bliżej krzesła Veronicy, wbijając w nią spojrzenie sarnich oczu. Mimo krótkiej znajomości, Patrick sprawiał wrażenie godnego zaufania.
- Słyszałeś na pewno o zbirze grasującym po mieście?
- Wszyscy słyszeli!
- Mam pewne podejrzenia co do niego...
- Wiesz, kto to może być?
Chłopak wydawał się być zainteresowany tematem. Z uwagą słuchał każdego słowa dziewczyny.
- Nie do końca... Ale wydaje mi się, że widziałam go wczoraj wieczorem. Pomogłam pewnej rannej kobiecie... - Wzdrygnęła się na wspomnienie poszkodowanej. - Wszyscy zarzucają mi, że nie powinnam chodzić sama po mieście. Mówią, że za dużo ryzykowałam, idąc za krzykiem kobiety. Ale ona... ona mogła zginąć. Ja... ja nie mogłam przejść obok tego obojętnie.
- Jeśli mówi ci tak osoba, która jest ci bliska, zapewne martwi się o ciebie. Nie robi tego...
- Czyli też tak uważasz... A ty? Jak byś postąpił? Przeszedłbyś obojętnie? Zawołał o pomoc i uciekł?
- Tego nie powiedziałem! Rozumiem cię, wbrew pozorom nie jestem aż takim potworem...
- Nie to miałam na myśli...
Patrick wyglądał, jakby miał ochotę o coś zapytać. Co chwilę otwierał usta, po czym ponownie je zamykał. Powtórzyło się to kilka razy, aż w końcu na jego czoło wstąpiła głęboka bruzda. Na twarzy odmalowało mu się zmartwienie. Przez moment wydawał się być jakby nieobecny. W kolejnej chwili był już przy drzwiach. Bez pożegnania wybiegł na ulicę.
Veronica krzyknęła za Patrickiem, lecz nie zdołała go zatrzymać. Nie myśląc wiele, rzuciła na stolik monety, schowała do kieszeni zabazgrane ołówkiem menu, po czym wybiegła za chłopakiem. Odskoczyła na chodnik, gdy o mało nie wpadła pod pędzący jezdnią skuter. Kierowca pogroził jej pięścią. Inny pojazd wzbudził falę, ochlapując jej ubranie. Lawirując między przechodniami, Veronica starała się nie stracić z zasięgu wzroku nowo poznanego chłopaka. Nie zważała na protesty odpychanych przechodniów. Biegła, co sił w nogach.
Co mu się stało, że tak nagle uciekł?”
Stwierdziła, że Patrick był dość osobliwy. Wyrażał się inaczej niż inni, odmiennie się zachowywał. Brunetce wydało się też dziwne, że zmienił uczelnię w środku roku szkolnego, a na zajęcia chodził wybiórczo. Po chwili rozmowy okazał się być życzliwym, interesującym chłopakiem, w którym drażniło jedynie niepewne zachowanie, jakby obawiał się, czy wszystko, co robi, jest prawidłowe. 
Veronica poczuła przykre ukucie w piersi. Początkowo sądziła, że dostała zadyszki, potem doszła do wniosków, że uczucie miało swoje źródło głębiej...
Nie moje zmartwienie” - mruknęła do siebie z rezygnacją. - „Mam własne problemy”.
Już chciała się zatrzymać, nie zawracać sobie głowy uciekinierem, gdy szatyn gwałtownie zwolnił. Zatrzymał się przed jakąś kamienicą. Podszedł do bramy. Ostrożnym krokiem wszedł na podwórze, zamykając za sobą stare odrzwia.
Popychana ciekawością brunetka skoczyła do klatki schodowej. Wsunęła stopę między framugę, a zatrzaskujące się za jednym z lokatorów drzwi. Pomknęła na górne piętro. Sapiąc, wspinała się po kolejnych stopniach, przeskakując co drugi schodek. W końcu dopadła do okna wychodzącego na podwórze. Upewniła się, że nikogo nie ma w pobliżu. Oparłszy się łokciami o zakurzony parapet, wypatrzyła Patricka zza szyby.
Szatyn rozglądał się bacznie po podwórku, był na nim sam. Biegał od drzwi do drzwi, upewniając się, że wszystkie wejścia są zamknięte.
Co on kombinuje?”
Właśnie wtedy ponownie jej oczom ukazał się niewyraźny cień, mknący pomiędzy brzozami rosnącymi na trawniku. Sylwetka przedostała się na światło dzienne, bliżej dziewczyny, okazując się przeklętą kreaturą o odrażających kształtach.
Veronica cofnęła się o kilka kroków, niemal potykając się o stopnie.
Co do...”
Kiedy znów podbiegła do szyby, zdążyła tylko zauważyć, jak Patrick wycofywał się do bramy.
Dziewczyna zaklęła pod nosem. Czym prędzej zbiegła na sam dół budynku, przedostała się na chodnik. Czuła, że jest cała oblana zimnym potem. Nabrała panicznej ochoty, aby jak najszybciej oddalić się od podwórza. Przedostając się przez deptak, torowała sobie drogę przez tłum, rozpychając się łokciami. Dopadła w końcu do drzwi sierocińca. Najciszej, jak potrafiła, przedostała się do swojego pokoju, przeklinając w duchu skrzypiące, stare schody. Nie ściągając nawet butów, opadła na łóżko, sapiąc ciężko.
Nie wydawało mi się, nie miałam omamów” - mówiła do siebie.
Próbowała znaleźć logiczne połączenie między niewyjaśnionymi morderstwami, tajemniczym chłopakiem i odrażającą kreaturą, która poprzedniego wieczora wydała jej się potwornym cieniem.
Było tak blisko...” - Zamknęła oczy, oddychając głęboko, próbując uspokoić oddech. Po długiej chwili zasnęła niespokojnym snem.


***

Przez całą Veronica noc niemal nie zmrużyła oka. Jej sen był urywany, wyczerpujący. Prześladował ją obraz cienia zmieniającego się z czasem w odrażającego potwora. Wbrew swojemu paskudnemu nawykowi nie miała większych problemów ze wstaniem z łóżka.
Założyła koszulę w kratkę i ulubione spodnie. W małym pokoju było jej duszno, miała ochotę czym prędzej wyjść na zewnątrz. Zanim jednak udała się na dwór, udała się do salonu. Pozostawiając włosy w lekkim nieładzie, pojawiła się na parterze przed wszystkimi.
Usiadłszy w fotelu, podwinęła nogi pod siebie. Włączyła telewizor.
- Wciąż nie wyjaśniono brutalnych ataków na mieszkańców naszego miasteczka. – Ogłaszała spikerka ubrana w gustowną, żółtą garsonkę. - Doszło do dwóch morderstw oraz co najmniej kilku prób zabójstwa. Możliwe, że nie wiemy o wszystkich atakach. Póki co, prosimy zachować szczególną ostrożność i nie wychodzić po zmroku z domu, jeśli nie jest to konieczne. O sprawcy wiadomo tylko tyle, że wykazuje się potworną bezwzględnością i okrucieństwem. Posługuje się ostrą bronią, nie ma litości dla nikogo. Po ostatnich wydarzeniach...
- Dowiedziałaś się czegoś nowego?
- O?
- Widzę przecież, że oglądasz wiadomości. Jak długo tu siedzisz, Vera? Przyznaj się, że szukasz wiadomości o morderstwach... - Caroline ściszyła głos, siadając obok brunetki. - Obiecaj mi, że nie wpakujesz się w nic niebezpiecznego.
Chyba już za późno.”
Opowiedziawszy przyjaciółce wczorajszą historię, czekała tylko, aż ta zlinczuje ją za mitomanię. Caroline jednak pokiwała powoli głową, prosząc tylko, aby Veronica zachowała ostrożność. Wciąż przybierała sceptyczną minę, gdy tylko brunetka wspominała o okropnym cieniu.
Veronica pośpiesznie przyszykowała się do szkoły, wyszła z ośrodka okrutnie wcześnie, jeszcze przed śniadaniem. Naszła ją ochota na spacer, nie chciała dusić się w ciasnym autobusie, ani tłumaczyć się przed panią Clarence. Zostawiła więc Caroline, ruszając na przechadzkę. Czuła do blondynki znikomy żal. Zdawała sobie sprawę, że opowieści o cieniu nie są zbyt wiarygodne. Mimo to dziwny smutek ściskał jej serce na wieść, że przyjaciółka nie jest skłonna dać im wiarę. Brunetka poszła w kierunku szkoły.
O tej porze ruch na ulicach był znikomy. Ospali ludzie dopiero co wyłaniali się z domów, na chodnikach nie było tłumu. Nie stanowiło więc trudności, aby zauważyć zbliżającą się z przeciwka znajomą twarz. Widząc oblicze Patricka, Veronica gwałtownie skręciła w boczną alejkę. Z szybko bijącym sercem truchtała całą długość uliczki, wyszła po drugiej stronie budynku. Może i nadkładała drogi, ale spotkanie z podejrzanym chłopakiem było ostatnią rzeczą, którą chciała teraz zrobić. Stłumiła krzyk, gdy spostrzegła przy wyjściu alei znajomego szatyna, swobodnie opartego o mur.
- Cześć, Vera.
- J... jak? - wybąknęła, starając się go ominąć.
- Słuchaj, chciałem się do kogoś zgłosić z taką nietypową sprawą... - Dziewczyna obeszła Patricka, ruszyła szybkim krokiem przed siebie, ignorując dalszą jego obecność. - Widziałaś może ostatnio coś... niezwykłego w okolicy?
- Co się tak uwziąłeś, koleś? - warknęła na niego.
- Nie przesadzaj, chciałem tylko porozmawiać, poszukuję informacji na temat...
- Szczerze? Mam to gdzieś.
Przyspieszając, niemal pobiegła w kierunku szkoły.
Daję głowę, że jest zamieszany w morderstwa. Wszystko zbyt dobrze do siebie pasuje, żeby mogło byś inaczej. Chłopak pojawia się znikąd, ucieka w podejrzane miejsca... Szkoda, wydawał się być...”
Kiedy tylko obróciła się przez ramię, żeby upewnić się, czy natręt nie podąża jej śladem, w końcu pola widzenia dostrzegła znajomy cień, poczuła mrowiące uczucie czyjejś obecności. Stłamsiła desperacki krzyk, rzucając się do ucieczki. Patrzyła na drogę, przebierając nogami tak szybko, jak jeszcze nigdy w życiu. Czuła, że cień wciąż podąża jej śladem i jest już całkiem blisko. Skręciła do parku, obiegła fontannę. Ciężko sapała, zaschło jej w ustach. Chwilę potem coś powaliło ją na ziemię. Zderzenie z chodnikiem odebrało jej oddech. Tracąc zmysły, poczuła kujący ból w przedramieniu. Czuła nad sobą obecność kreatury, której nie potrafiła dokładnie zlokalizować. Cień wisiał nad nią, chciał ją wykończyć. Dziewczyna widziała, niby przez mgłę, jak ktoś podbiegła do niewyraźnego potwora, przed oczami błysnął jej ostry przedmiot. Zacisnęła mocno powieki, modląc się o szybki koniec. Chwilę potem cień zdematerializował się. Mrowiące uczucie jego obecności rozpłynęło się. Gdy brunetka odważyła się otworzyć oczy, w pobliżu nie było już nikogo. Krwawiła z rany, która stanowiła jedyny dowód na prawdziwość przeżytych przed chwilą zdarzeń. Ręka piekła ją. Zadana rana była dość głęboka, podobna do tej, którą widziała u nieprzytomnej kobiety dwa dni wcześniej.
Usiadła rozmasowując obolałą głowę. Starała się nie patrzeć na obrażenia zadane przez...
A jeśli to wszystko mi się przywidziało?”
Ignorując pulsujący ból i sączącą się krew, udała się do jedynego miejsca, w którym zdolna była odkryć prawdę o wydarzeniach ostatnich dni.


***

Było to naprawdę obskurne miejsce. Jakaś boczna, szara uliczka. Z trzech stron pięły się w górę nagie, obdrapane ściany starych kamienic. Veronica słyszała płacz dziecka dobiegający z jednego z mieszkań. Na stojącym po lewej stronie kontenerze zauważyła sprośne graffiti podwórkowych wandali. Przedstawiało obsceniczne rysunki i wulgarne teksty. Podwórko było osyfione i sprawiało wrażenie kryminalnego zaświata. W kącie znajdował się zardzewiały trzepak do dywanów - od dawna przez nikogo nieużywany. Patrick mieszkał rzekomo na pierwszym piętrze w jednej z tych kamienic. Veronica weszła do ciemnej klatki schodowej. Zapaliła światło. Drewniane, wytarte schody śmierdziały brudem i wilgocią. Trochę dalej, w cieniu, leżał starszy pan ubrany w brązowy polar. Nie miał butów i paru zębów. Obok niego stały butelki po wódce. Niektóre były potłuczone. Czuć było od niego smród moczu. Veronica przyspieszyła kroku, ściskając ranną rękę. Schody skrzypiały przeraźliwie, były niemożebnie strome. Dziewczyna zapukała do odpowiednich drzwi. Jakieś dziwne przeczucie mówiło jej, że nie zostanie wpuszczona do środka. Nikt nie otwierał, ale czuła czyjąś obecność. W judaszu ukazało się oko. Zapukała jeszcze raz, a gałka zniknęła. Pomyślała, że Patrick mógł podać jej błędny adres. Poruszona desperacką ciekawością pukała bez przerwy, mimo że piekły ją kostki. Musiała wyjaśnić tę sprawę. Caroline wielokrotnie zarzucała jej zbytnią ciekawość, ale tym razem sprawa przedstawiała się całkiem poważnie. Być może była w niebezpieczeństwie, może była niesamowicie blisko odkrycia tajemnicy zabójstw. Nie mogła tego tak zostawić.
Już miała odchodzić, gdy usłyszała przekręcenie rygla: jedno, drugie, trzecie... Cisza. Bez zastanowienia nacisnęła klamkę i wparowała do środka. W przedpokoju było ciemno. Patrick zamknął za nią drzwi.
- Jednak przyszłaś?
- Sam podałeś mi adres...
- Nie sądziłem, że się zjawisz... Nie boisz się?
Veronica stanęła jak wryta. Czyżby Patrick znał prawdę?
- Przyszłam właśnie dlatego, że się boję. Nie wiem, co... Przyszłam, żeby wszystko wyjaśnić.
Nastała krępująca cisza. Veronica wręcz czuła słowa odmowy, które wisiały w powietrzu. Nogi jej się trzęsły. Dopadło ją zwątpienie co do słuszności wizyty. Czy powinna ufać Patrickowi?
Oczywiście, że nie, głupia! Co jeśli to on jest...”
- Proszę, powiedz mi co się tu dzieje. - spróbowała raz jeszcze, mniej pewnie. Jej twarz wykrzywiał grymas bólu, gdy wciąż obejmowała krwawiącą rękę.
Patrick zawahał się. Unikał wzroku znajomej. Kiedy jego spojrzenie padło na ranę brunetki, oblicze mu złagodniało. Zapalił lampę, oświetlając niewielki przedpokój. Było w miarę czysto. Znajdowała się tu tylko mała szafka na buty i wieszak. Przeszli do salonu. Stary, czerwony dywan zajmował większość podłogi, przykrywając wytarte linoleum. Na środku stał brązowy stolik, a obok dwa fotele z różnych kolekcji. W kącie znajdowało się, pościelone niebieską kapą, łóżko i drzwi, najprawdopodobniej prowadzące do łazienki. Patrick odsłonił lekko firanki, przez co do pomieszczenia wpadło nieco więcej światła. W powietrzu ukazały się wirujące pyłki kurzu. W mieszkaniu nie było żadnych obrazów, kwiatów ani innych niepotrzebnych ozdób, a jedynym wynalazkiem techniki był niemal zabytkowy telewizor, stojący na podłodze obok łóżka. Chłopak podszedł do odbiornika i nacisnął jakiś guzik. Miał on zapewne włączyć urządzenie, co jednak zakończyło się niepowodzeniem. Patrick uderzył pięścią w górną część telewizora, a ten włączył się po chwili burczenia. Szatyn przykręcił głos, aby nikt z sąsiadów nie usłyszał ich rozmowy, po czym wskazał Veronice fotel. Sam jednak nie usiadł. Krzątał się przez chwilę po łazience, zajrzał też do aneksu kuchennego w poszukiwaniu opatrunków. Zebrawszy wszystkie niezbędne rzeczy, ukląkł przy dziewczynie. Z niespotykaną delikatnością ujął jej rękę, podwinął nasiąknięty krwią rękaw. Przemywając ranę, wbił w nią współczujące spojrzenie. Przyłożył chusteczkę do rozciętej, rozognionej skóry, zaczął obwiązywać kończynę bandażem.
- Może lepiej, gdybyś poszła do medyka...
- Co? Wyglądasz na wprawionego.
- Nie za mocno?
Upewnił się w końcowej fazie. Veronica potwierdziła skinieniem głowy. Jeszcze przez moment Patrick klęczał przy jej fotelu, ujmując ją za rękę, wpatrując się w jej oczy – tak uporczywie, jakby chciał coś przekazać... W końcu odsunął się od dziewczyny, usiadł w drugim fotelu, strzelając kostkami u palców. Dziewczyna zadrżała.
- Mógłbyś nie...
- Ach, to? - Ponownie wykonał gwałtowny ruch, przywołując nieprzyjemny strzyk.
- Ten dźwięk zawsze przyprawiał mnie o dreszcze.
Widząc jej reakcję, chłopak zaprzestał nawyku. Przez chwilę zachowywali milczenie. Patrick wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w brazylijski serial puszczony na którymś z kanałów. Obraz śnieżył.
- Twój dom wygląda pewnie dużo lepiej niż t o...
- Mój dom? Zdziwiłbyś się.
Zaczęło padać. Veronica słyszała jak ciężkie krople bębnią o parapet oraz beton w dole. Z początku wolno i ospale, później szybko. Na dworze rozszalała się ulewa.
- Powiem ci tyle, ile mogę - odezwał się znienacka Patrick. Ostrożnie dobierał słowa. Wypowiadał się cicho. Veronica słuchała go uważnie. - Wiesz zapewne o ostatnich wydarzeniach, atakach, które miały miejsce w okolicy. Trudno mi to przyznać, ale jestem zamieszany w tę sprawę.
Veronica otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Wiedziałam! Czy ktoś mu to zlecił? Dlaczego?”
W głowie brunetki kłębiło się mnóstwo pytań, jednak żadnego z nich nie odważyła się wypowiedzieć na głos. Uświadomiła sobie, że jest w ogromnym niebezpieczeństwie i najprawdopodobniej nie wyjdzie z tego mieszkania żywa. Miała zginąć w tym małym, starym mieszkanku? Wstała i postąpiła kilka kroków w stronę wyjścia. Jednak, pomimo poważnych obaw i wyobrażeń, dziewczyna wstrzymała się z ucieczką. Tak bardzo nie wiedziała, co myśleć. Mimo absurdalnych zdarzeń i niejasnych stanowisk, Patrick wzbudzał jej zaufanie. Przynajmniej na początku.
- W takim razie - głos się jej załamał – zrób to szybko.
- Co? Co ty wygadujesz? - zdziwił się chłopak.
- Zabij mnie szybko - mówiła cicho przez napływające łzy, które nieudolnie starała się powstrzymać.
- Kto ci powiedział, że... - zapytał, po czym umilkł.
Wstał i podszedł do niej. Stanął blisko, przyglądał się przez chwilę jej pełnej wątpliwości twarzy. Veronica chciała coś powiedzieć, ale Patrick zrobił śmiertelnie poważną minę. Przyłożył jej palec do ust, nakazując milczenie. Przez uderzenia kropel o dach przedarł się inny dźwięk. Veronica miała wrażenie, jakby ktoś skakał po dachu w dach. Bardzo intensywnie, nieprzyjaźnie.
- Uciekaj. Uciekaj jak najdalej stąd. Szybko! - Wyprowadził ją z salonu. - Nie oglądaj się za siebie. Proszę, to bardzo ważne. - Mówił, otwierając szybko drzwi. Nagle chwycił brunetkę za ramiona. - I wiedz, że nikogo nie zabiłem. Biegnij już. Prędko! Skontaktuję się z tobą. - Krzyknął, zamykając za nią drzwi.
Veronica kurczowo trzymała się poręczy, zbiegając żwawo po schodach. Pijak leżący pod schodami ocknął się właśnie i zaczął zgarniać kawałki potłuczonych butelek, mamrocząc coś do siebie.
Gdy dziewczyna wybiegła na deszcz, nie zwracała uwagi na ból w ręce ani ziąb. Bez zastanowienia biegła co sił w nogach, rozchlapując kałuże. Minęła przepełniony kontener, ale zanim wybiegła z podwórka, coś niemal zwaliło ją z nóg. Była to dziwna energia, świadomość czyjejś obecności – trochę inna od tej, którą brunetka odczuwała przy cieniu.
Z trudem odzyskała równowagę i, podpierając się ściany, wyszła na ulicę. Gdy znalazła się odpowiednio daleko od działania nieznanej jej mocy, wznowiła bieg.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz